sobota, 6 października 2018

Sasha Vernaeve - córka Annik Honore

Chyba wszyscy fani Joy Division słyszeli o Annik Honore. Nie tak dawno pisaliśmy o niej i jej życiu po śmierci Iana Curtisa TUTAJ. Dzisiaj jednak nie będziemy się nią zajmować, lecz jej córką Sashą Vernaeve.

Otóż Sasha jest zdolnym, dobrze się zapowiadającym fotografem. I najwyraźniej wie czego chce. Ta wybuchowa mieszanka daje prawdziwie dobre wyniki, bo już w notce redakcyjnej jednego z internetowych portali, z którym współpracuje, tak o niej piszą: Sasha już w młodym wieku wybrała kamerę jako swoją ulubioną broń. Kierując się pragnieniem utrwalenia życia i zamrożenia wspomnień obrazami, niemal obsesyjnie dokumentowała swoje dzieciństwo i nastoletnie lata w walońskim mieście Rixensart. Później odkryła estetyczną i artystyczną stronę mediów i postanowiła studiować fotografię w brukselskiej "ERG" [chodzi o Ecole De Recherche Graphique” - przypis własny].  Sasha fotografuje to, co zna, świat wokół niej, zapraszając nas do własnego małego wszechświata LINK

Oprócz zdjęć dla tego niewielkiego, lokalnego portalu, Sasha jest autorską okładek 3 płyt TUTAJ.  Jedna jest przypomnieniem dzieła Hieronima Boscha ogród rozkoszy ziemskich (pisaliśmy o nim TUTAJ  przy okazji omówienia kultowej już płyty Dead Can Dance, która także na okładce ma odniesienie do tego obrazu), drugą zdobi oryginalny rysunek, a trzecia ma na okładce zdjęcie Sashy przedstawiające muzyków zespołu. Wszystkie pochodzą z 2015 r., przy czym okładka dla Tongue dotyczy grupy w której perkusistą jest Etienne Vernaeve, ojciec dziewczyny.

Dochodzimy zatem do istotnej sprawy - twórczości artystycznej Sashy Vernaeve. Fotografie jej autorstwa możemy obejrzeć poprzez linki pod tekstem. Widzimy, że najchętniej fotografuje ludzi. Lubi zbliżenia. Sylwetki osób nie raz wypełnianą całą przestrzeń kadru. Ma się wrażenie, jakby artystka starała się tak zbliżyć, że niemal wniknąć pod skórę modela, czasem tak bardzo, że obiektyw ukazuje tylko fragment osoby: ucho, kawałek twarzy, rękę… Tę potrzebę poznania otaczających ją ludzi Sasha w pewien sposób tłumaczy na swoim profilu na Instagramie, gdzie zamieszcza opinię o sobie wyrażoną przez jej koleżankę Delphine Popot, widać w jej mniemaniu bardzo trafną: Dziś rano Sasha, pełna energii, przekazała mi historię, którą opowiadałem jej dzień wcześniej. Sasha - to wszystko. Nieefektywna pamięć, a jednocześnie przekonująca potrzeba pamiętania. Fotografia jest najpierw instalowana w jej życiu jako świadek jej własnego istnienia: Fotografuj wszystko, przez cały czas. Zdjęcia są bezużyteczne, jeśli dla zachowania pamięci nie mnożą się. Po to Sasha pozostawiła Rixensart, miejsce w którym beztrosko dorastała i odkryła niemal wbrew sobie estetyczny wymiar mediów. Dziś jest studentką fotografii, (…) Sasha siebie nie pokazuje, to nas przedstawia jako bohaterów jej wszechświata. Grupę pełną skrajnych różnorodności. Ktoś ma prawie wszystko i ktoś prawie nic. Czas nie tak zwariowany, ale lepszy niż kiedyś. TUTAJ. Może być gorzej dopowiada głównym mottem na Instagramie Sasha.



 
I jeszcze jej fascynacje muzyczne. Prowadzi profil Panique in the Attic na FB (jedna z ich piosenek nosi tytuł Annik) i lubi Ariane Grande, zespół Klaxon i może The Durutti Column - subskrybuje je na YT (LINK), a na innym profilu zebrała dosłownie kilka utworów TUTAJ.  

Spójrzmy jednak w głąb wszechświata Sashy, czy nas zachwyci? Zaskoczy? A może tylko zdziwi? Czy jednak zdążymy powziąć refleksję? Świat na jej zdjęciach wydaje się gna, gdzieś pędzi w szalonym rytmie współczesności… Dokąd i po co biegnie Sasha Vernaeve?

Wszystkie zdjęcia są autorstwa Sashy Vernaeve i pochodzą z poniższych miejsc:

piątek, 5 października 2018

Debiutanci: Night Haze czyli brutalne baranki


Night Haze to zespół o którym bardzo niewiele wiadomo. Niestety tak to jest w przypadku młodych obiecujących grup. Ich strona na Band Camp jest niezwykle uboga (TUTAJ) i dowiadujemy się, że zespól pochodzi z Grecji. Na początek posłuchajmy piosenki Drained, żeby w ogóle zorientować się o czym mówimy jeśli chodzi o stronę muzyczną:



Słychać interesujący post punk z dość mocną domieszką elektroniki i ciekawym damskim wokalem. Teledysk utrzymany jest w konwencji starego kina. Zespół ma w dorobku dwa single Carlo Onda - Go F​*​*​ck Your Sel, oraz Lost In The Light. Pierwszy brzmi tak:



Tym razem mamy do czynienia z męskim wokalem. Całość nieco przypomina Clan of Xymox, choć na pewno jest bardziej mroczne. 

Drugi natomiast tak:



You said, play as you want
You will not remember anything at all
All the others lost, in the night
Nothing will remain till you close your eyes.

Just hold my hand, and drive me away
I will need you only for one day.

You can kiss my neck , only tonight
How you hide the truth, under the light
Every thought of you will fade away
I will need you only for one day.



Zespół nagrał  właśnie pierwszą płytę długogrającą Love is Chaos (2018). Oto promocyjny klip tytułowej piosenki z tej płyty:


Zapowiada się ciekawie, chociaż o ile chodzi o teledysk to pierwowzór pozostaje pod względem brutalności nie do pobicia:


czwartek, 4 października 2018

Z kasety magnetofonowej: Variete - koncert w Teatrze Stu


Kaseta magnetofonowa, nośnik dzisiaj zupełnie zapomniany. Ale czy słusznie? Pomimo faktu dość ograniczonej trwałości musimy zdawać sobie sprawę, że płyta CD zaprojektowana jest średnio na 7 lat. Jeśli ktoś posiada kolekcję płyt CD to powinien przyjrzeć się, czy wszystko gra, bo u mnie na przykład kilka tych zakupionych już w epoce postarzania produktów zakończyło swój żywot...

Muzyka Variete podlega ewolucji. Ta z epoki uwiecznionej na dziś prezentowanej kasecie to okres, który można nazwać drugim (rok 1993). Pierwszy był najbardziej mroczny, taki jaki pamiętam z Jarocina z 1984 i 1985 roku, saksofon, bas, gitara, Grzegorz spontanicznie na klawiszach. Później zespół zaczął wykorzystywać szersze instrumentarium. Muzyka ewoluowała, cały czas jest to chłodna fala, ale już nie tak ponura jak z okresu płyty Bydgoszcz, do której na pewno tutaj wrócimy. 

Koncert w Teatrze Stu uwieczniony na kasecie miał miejsce 9.04.1993 roku. Zespół jest po wydaniu oficjalnej płyty CD Variete, z której kilka piosenek jest granych podczas koncertu, w tym moja ulubiona Panowie z Miast...   


Zespół wystąpił w składzie: Grzegorz Kaźmierczak, Tomasz Dorn, Wojciech Woźniak, Marek Maciejewski, Mikołaj Trzaska. W projekcie okładki wykorzystano obraz Jacka Malczewskiego pt. Błędne Koło.


Do najmocniejszych akcentów koncertu należą wspomniani Panowie z Miast i Ziemia i Wiara. Mimo, że nowe wersje niektórych starych piosenek nie muszą się podobać (jak choćby Bydgoszcz czy Krzyż) to twórczość cały czas jest, jak to określił zapowiadający, pełna mroku i tajemnicy, a obcowanie z nią to mądra przygoda z zespołem Variete...

Zresztą posłuchajmy...


Variete - Koncert w Teatrze Stu, Music Corner Records. Tracklista: Na marne, Panowie z Miast, Burty, Teraz i Tu, Bydgoszcz, Chodzę nago po mieszkaniu, Ziemia i Wiara, Krzyż, 11'30, Mechanizmy, Klaszcząc w Dłonie


środa, 3 października 2018

Z kasety magnetofonowej: Jak to wszystko się zaczęło


Historia nagrań dźwiękowych rozpoczęła się od Fonografu, maszyny wynalezionej przez Thomasa Edisona w USA w 1877 roku. Po tym wynalazku, amerykański inżynier Oberlin Smith otrzymał w 1888 r. patent na nagrywarkę magnetyczną, a kilka lat później, Duńczyk Valdemar Poulsen, wynalazł pierwszy na świecie magnetyczny rejestrator, zwany Telegraphone. Używano w nim jako nośnik cienkiego, metalowego drutu. I choć takie nagrywarki kablowe jak Telegraphone nie stały się popularne, poszukiwania innych metod nagrań magnetycznych były prowadzone u schyłku XIX wieku na całym świecie.

Do przełomu doszło w Niemczech, dokładnie w roku 1928 w Dreźnie, gdzie Austriak Fritz Pfleumer, specjalista od papieru, opracował metodę wytwarzania tańszych filtrów do papierosów z kolorowych, papierowych pasków imitujących złoto i to w taki sposób aby barwnik nie plamił ust palacza. W tym celu pokrył on papier cieniutką warstwą sproszkowanego metalu, który tak łączył się z podłożem, że wiązał farbę. Ten wynalazek, wydawałoby się nie mający nic wspólnego z rejestracją dźwięku, zapoczątkował historię taśmy magnetycznej, bo wkrótce Pfleumer zaprezentował taśmę pokrytą metalicznym proszkiem, która zastąpiła metalowy drut z Telegraphonu, a następnie zbudował pierwowzór magnetofonu (to on nazwał nowe urządzenie Magnetophone). Najważniejszą jego częścią były dwie szpule. Jedna z nich była owinięta papierową taśmą pokrytą z jednej strony cieniutką  warstwą drobinek żelaza, podobne jak było to w maszynach do pisania. Taśma przesuwała się przy pomocy silnika elektrycznego oraz magnesu na drugą szpulę.Taki nośnik okazał się bardzo tani, produkcja 300 metrów papierowego paska, na którym można było zapisać około 20 minut nagrania, kosztowała około 1,50 marki, co szczególnie w porównaniu do dotąd stosowanej taśmy stalowej było spektakularnym osiągnięciem, bo dla otrzymania tych samych efektów trzeba by wydać aż 250 marek. Minusem była nietrwałość papierowej taśmy, która szybko się rwała i  chłonęła wilgoć. I wtedy nastąpił kolejny przełom, bo  Fritz Pfleumer zaczął używać do zapisu magnetycznego taśmy na podłożu celuloidowym. Taki nośnik okazał się rewelacyjny, szczególnie do zapisu zewnętrznej pamięci komputerów. Magnetophon natomiast został usprawniony w latach trzydziestych XX w. przez inżynierów niemieckiej firmy elektronicznej AEG (Allgemeine Elektricitäts-Gesellschaft). Zakład ten wyprodukował w 1935 r. pierwszy na świecie magnetofon K1, który został pokazany i użyty najpierw w Berlińskim Radio Show po czym trafił do masowej produkcji.

Nawiasem mówiąc produkujące go IG Farben miało swoją filię w Landsbergu, dzisiejszym Gorzowie Wielkopolskim, gdzie od lat sześćdziesiątych XX wieku produkowano już polskie taśmy magnetofonowe Stilon dla pierwszego polskiego magnetofonu na francuskiej licencji Tonette i później ZK na licencji Grundiga, pochodzących z zakładów Kasprzaka w Warszawie. Jednak w okresie II wojny światowej taśmy magnetofonowe były wykorzystywane przez hitlerowską machinę wojenną (więcej o tym TUTAJ). W wyniku działań wojennych jeden z takich magnetofonów został zarekwirowany przez Amerykanów, przewieziony do USA i szybko usprawniony. Ponieważ funkcjonalność tego magnetofonu była lepsza niż w przypadku konwencjonalnej nagrywarki, kilka stacji radiowych natychmiast wprowadziło nowinkę do swoich studiów nagrań. Wkrótce także taśma magnetofonowa trafiła na rynek konsumencki, co doprowadziło do bardzo szybkiego wzrostu liczby produkowanych magnetofonów. W Japonii, fabryka Tokio Tsushin Kogyo, która ostatecznie zmieniła nazwę na Sony, także rozpoczęła po wojnie badania nad technologią zapisu magnetycznego i wkrótce opracowała swoją oryginalną taśmę magnetyczną oraz rejestrator dźwięku. Pierwszy japoński magnetofon pojawił się W 1950, a w latach 60. także magnetofon kasetowy. W rezultacie Japończycy uzyskali duży udział w światowym rynku nagrań. W 1979 roku nastąpiła prawdziwa rewolucja bo wprowadzono na rynek Walkman, czyli przenośny kompaktowy odtwarzacz kasetowy, który w bardzo krótkim czasie stał się niezwykle popularny na całym świecie. 

Tę dobrą passę kasetowej fonografii zakończył wprowadzony w latach 90. cyfrowy sposób zapisywania dźwięku, który wyparł taśmy. I wydawało się do niedawna, że magnetofony kasetowe odeszły w przeszłość.  Tymczasem dzieje się inaczej, bo zaczynają wracać. Opiniotwórcze oficyny wydawnicze takie jak Domino czy Stones Throw i zespoły tak renomowane jak Metallica czy Weezer postanowiły zainwestować w produkcję kaset. Jak się okazuje powodów powrotu tego nośnika jest wiele, wśród najważniejszych wymienia się specyfikę tego nośnika. Otóż taśma narzuca stan skupienia i dyscyplinę przy słuchaniu: trzeba zmienić stronę, trzeba poddać się decyzji twórcy utworu muzycznego i trzeba posłuchać całego albumu w tej, a nie innej kolejności. Są zresztą takie firmy, które nie poddały się dyktatowi mody i nigdy nie zrezygnowały z produkcji kaset magnetofonowych. Jedną z nich jest National Audio Company, położona w Springfield, Missouri i założona w 1969 roku. Popyt na kasety zaczął tak szybko rosnąć, że w roku 2015 ta jedna firma zarobiła na nich 5 milionów dolarów. Już od kilku lat artyści i wytwórnie uczestniczą w corocznym wydarzeniu jakim jest Cassette Store Day: TUTAJ (w tym roku odbędzie się 13 października) - odpowiedniku popularniejszego Record Store Day. Celem jednodniowego spotkania zespołów i wytwórni oraz miłośników kaset jest popularyzacja niezależnych sklepów muzycznych i mniej znanych zespołów, które nadal chętnie nagrywają swoje demo na taśmach magnetofonowych. Dlatego jeśli ktoś ma w domu stary odtwarzacz magnetofonowy, niech go odkurzy. Kto wie, czy za kilka lat nie będzie to znów najważniejszy sprzęt w domu? 

A my pozostajemy trendy, dlatego w tej rubryce prezentować będziemy unikalne wydawnictwa które ukazały się właśnie na kasetach. Pierwsza prezentacja już jutro.



wtorek, 2 października 2018

Stroszek: ponuro i gitarowo


Dzisiaj będzie o zespole, którego nazwa nie jest obca fanom Joy Division. To właśnie po obejrzeniu filmu Stroszek (TUTAJ), niemieckiego reżysera Wernera Herzoga, Ian Curtis lider zespołu popełnił samobójstwo.  Z uśmiechem przeczytałem kilka komentarzy pod teledyskami Stroszka umieszczonymi na You Tube, gdzie niektórzy znawcy muzyki i filmu podejrzewają grupę o której dziś piszemy o polskie korzenie, właśnie z powodu nazwy. 

Zespół Stroszek powstał w 2007 roku, a jego założycielem jest Claudio Alcara, gitarzysta i współtwórca innej włoskiej kapeli Frostmoon Eclipse (TUTAJ). O ile jednak Frostmoon Eclipse to czysty black metal (przypomina mi Ancient, czy Cradle of Filth)  to Stoszek to coś zupełnie innego. Tutaj Claudio Alcara pokazuję twarz gitarzysty, kompozytora, tworząc muzykę melodyjną, nastrojową i pełną melancholii. Posłuchajmy jednego z najbardziej nostalgicznych utworów Can't make things undone, oraz zapoznajmy się z tekstem, uzyskanym od autora.


CAN’T MAKE THINGS UNDONE
 

wont you come down by the sleeping hours
ain't no place for he who fell
I bet my life
this sound will take me to the end
I deny my world
no sound will bring me back to life again
stars grow cold
nothing out the window
something to do
never to...
I bet my life
this sound will take me to the end
I deny my world
no sound will bring me back to life again
black tea and candlelight
house by the river
playing giutar to hide
I bet my life, I deny my world
I lay on my back alone
there's some way back from here
I tried to stand alone
twice I tried and twice I failed


W podobnym nastroju utrzymana jest ballada The unlucky ones, tym razem jednak zespół zrealizował oryginalny teledysk akcja którego rozgrywa się głownie na karuzeli (nawiązanie do filmu Herzoga raczej nie jest tutaj przypadkowe), ale nie brakuje w nim ulic miasta, odlatujących ptaków czy nostalgicznych krajobrazów. Muzycznie mamy tutaj nieco ostrzejszy klimat...



THE UNLUCKY ONES

I die every time the sun is upon me
my face is old and pale
I face the end
and with every beginning, a new end
for I am the unlucky one
feel sorry for someone else
feel guilty for myself
feel sorry for myself
got a new place?
got your life back?
my things are left undone
sun is far away
feel sorry for someone else
feel guilty for myself
feel sorry for myself
...and there's nothing to miss
light a candle when I'm gone


Na koniec jeszcze dwie piosenki - nastrojowy Where it all went wrong, oraz Secret of the earth. W pierwszym zespół włącza do swojego brzmienia klawisze, co tworzy zupełnie unikalny nastrój, w drugim natomiast klimat budowany jest na kilku akordach gitarowych, co jest znakiem rozpoznawczym Stroszka.




Stroszek ma w dorobku 4 płyty długogrające i dwa single (TUTAJ). I mimo tego, czy komuś podoba się ta muzyka, czy nie, nie można zaprzeczyć faktowi, że zespół ma już swój charakterystyczny, rozpoznawalny styl. 

Isolations: Dziękujemy zespołowi Stroszek za przesłanie tekstów swoich piosenek.

poniedziałek, 1 października 2018

Niezapomniane koncerty: Killing Joke Live we włoskiej TV - 1986 - nadchodzi apokalipsa


Nie ukrywam, że dla mnie Killing Joke to dwie płyty, myślę tutaj o Nightime z 1985 roku, oraz kolejnej, wydanej rok później, Brighter Than a Thousand Suns. Ta druga to dojrzalsza siostra pierwszej. Na tych dwóch płytach zespół osiągnął apogeum możliwości, a same nagrania to wyżyny muzyki chłodnofalowej. 

Tak więc z pewną premedytacją wybór dzisiejszego koncertu, jako jednego z ciekawszych z tamtego okresu z materiałem głównie z tych dwóch albumów. W opinii internautów i znawców twórczości Killing Joke to najlepiej udokumentowany zapis trasy z tamtego okresu.

Zaczyna się mocno od Twilight Of The Mortal  z Brighter Than a Thousand Suns. Coleman mimo kontuzji ręki (gips) jak zawsze żywiołowy. Po nim Darkness Before Dawn z płyty Nigh Time. Wokalista pozwala sobie na monorecytacje celem spotęgowania nastroju (w nagraniu mamy lekkie usterki techniczne - widać że to kopia z kasety VHS).  Po nim Coleman nawołuje do pobudki bowiem nadchodzi czas nocy czyli Night Time. Po nim chłopaki trzymają poziom bowiem grają Love Like Blood z tej samej płyty. Doskonały tekst jak i ściana gitar w refrenie powodują, że ten utwór na pewno należy do najważniejszych w twórczości Killing Joke

We must play our lives like soldiers in the field
The life is short
I'm running faster all the time
Strength and beauty destined to decay
So cut the rose in full bloom
'Til the fearless come and the act is done
A love like blood
A love like blood
'Til the fearless come and the act is done


Love Of The Masses - romantyczna ballada o przemijaniu, o ile w ich przypadku można o takowych mówić. Sun Go Down to piosenka z płyty Ha z 1982 roku, a po niej Requiem, Wait i Wardance z albumu Killing Joke. Szczerze mówiąc szału nie robią. Po niej wracamy do klimatów z dwóch najlepszych albumów bowiem grają Eighties, boskie rytmy z Night Time. Mocno zaangażowany politycznie tekst:

Eighties, I'm living in the eighties
Eighties, I have to push, I have to struggle
Eighties, get out of my way, I'm not for sale no more
Eighties, let's kamikaze 'til we get there


Complications to znowu powrót do klimatu płyty Killing Joke, a finalnie doskonałe zakończenie w postaci piosenki Rubicon z Brighter Than a Thousand Suns. Pięknie i nostalgicznie... szkoda że urywa się na kilka taktów przed końcem...

Cały koncert pokazuje że Killing Joke byli wtedy jak doskonała naoliwiona maszyna. Inteligentne teksty, ponadczasowa muzyka która poprzez zastosowanie chłodnych, ale jakże symfonicznych gitarowych  riffów nigdy się nie zestarzała, stawia ten zespół pośród najważniejszych grup nowej fali. Można powiedzieć że Coleman  i koledzy z tamtego czasu są dla cold wave tym, czym Genesis byli dla rocka progresywnego. W końcu nie każdy ma brata noblistę...   


Killing Joke Live: Twilight Of The Mortal, Darkness Before Dawn, Night Time, Love Like Blood, Love Of The Masses, Sun Go Down, Requiem, The Wait, Wardance, Eighties, Complications, Rubicon  


niedziela, 30 września 2018

Z mojej płytoteki: Lacrimosa - Satura


Oni musieli się pojawić na naszym blogu. W tamtych czasach umiejętnie wypełnili lukę powstałą po skręceniu Dead Can Dance w stronę world music, znakomicie budując nastroje między symfonią a ostrym brzmieniem gitar.  Dzisiaj ich trzeci album Satura - po którym zaczęła się ich prawdziwa kariera.

Płyta jest bardzo wyrazista muzycznie nie ma na niej charakterystycznych dla późniejszego okresu udziwnień elektronicznych czy mocno symfonicznych. W tamtym okresie Lacrimosa była w zasadzie projektem jednoosobowym Tilo Wolffa który wydał płytę we własnej wytwórni Hall of Sermon.   

Projekt w tamtym czasie był niszowy, ale wśród ludzi lubiących tego typu muzykę mówiło się o Lacrimosie z wielką nadzieją i traktowało jak gwiazdę undergroundu.  

Mimo faktu istnienia zespołu w drugim obiegu, poza mass mediami, wydawnictwo wcale nie jest ubogie czy zaniedbane, jak to często bywa w małych wytwórniach. Płyta posiada bardzo bogatą szatę graficzną, charakterystyczną dla Lacrimosy - czarno białą z motywem arlekina pojawiającym się na ich okładkach bardzo często. 

Grafikę na okładkę przygotował Steli Diamantopoulos, który jest też autorem logo zespołu. Szczerze miałem z tymi okładkami duży problem, dla mnie lekko ocierają się o kicz, coś jak okładki płyt progresywnego Pendragon. Ale do wszystkiego idzie się przyzwyczaić.
Na płycie 6 utworów wszystkie w języku niemieckim. Wszystko utrzymane jest w konwencji nabożeństwa, słychać dzwony, echa, nie od dziś wiadomo że Wolff i jego żona są wierzący, z tego co się orientuję Wolff jest nawet obecnie kapłanem jakiegoś kościoła. W środku teksty umieszczone na tle zdjęć nawiązujących do okładki.





Projektem okładki zajął się sam Tilo Wolff, który jest autorem wszystkich piosenek, album nagrany został w roku 1993 w Szwajcarii, stamtąd bowiem pochodzi zespół. 

Ciekawostką jest coś, co dziś w zasadzie stało się standardem, płyta posiada nadruk na CD. 

A muzyka?  Warto spróbować samemu, koniecznie w ciszy i mroku...


Lacrimosa - Satura, Hall of Sermon 1993. Tracklista: Satura, Erinnerung, Crucifixio, Versuchung, Das Schweigen, Flamme im Wind.