Oczarowani Oxygene (1976), którego słuchaliśmy przytykając sobie małe kolumienki od magnetofonu szpulowego do uszu, żeby lepiej słyszeć charakterystyczne wystrzały, czekaliśmy na kolejny album. I mistrz nas nie zawiódł, pojawił się doskonały Equinoxe (1978). I o ile Oxygene był muzyką z okolic chmur odległych od Ziemi, o tyle Equinoxe jest pamiętnikiem z jej powierzchni, kiedy to narrator eksploruje nocne mapy Nieba. Co zresztą idealnie oddają grafiki z okładek obu albumów.
Pojawia się zatem pytanie - gdzie miejsce na zorze polarne i burze magnetyczne? Jarre odpowiada - na Magnetic Fields (1981), który stanowi ostatnią część trylogii.
W mało znanym wywiadzie z epoki (TUTAJ) artysta podkreśla, że Oxygene i Equinoxe są bardziej abstrakcyjne, podczas gdy Magnetic Fields znacznie mocniej stąpa po muzycznej Ziemi, utwory są zatem bardziej konkretne. Starał się tworzyć mniej abstrakcyjne pejzaże dźwiękowe, bardziej bezpośrednio za pomocą instrumentów, które stosował. Jarre uważa, że ludzie poszukują muzycznych ilustracji do otaczającej ich rzeczywistości. Tak rzeczywiście jest, dlatego wielką popularnością cieszą się Walkmeny (dziś zastąpiły je odtwarzacze mp3, lub telefony komórkowe). Jarre uważa też, że epoka która wtedy była jego rzeczywistością, była epoką tworzenia obrazów, o czym świadczy popularność kaset VHS. Artysta jednak stoi na stanowisku, że muzyka do filmu jest czymś innym niż zwykła muzyka, podpiera się argumentacją, że tekst piosenki nie jest poezją, bowiem poezja nie potrzebuje muzyki żeby się urzeczywistnić. Tak samo zresztą jak czysta muzyka, która nie potrzebuje tekstu.
Jarre twierdzi, że jeśli chce się napisać muzykę do wideo, trzeba je obejrzeć i skomponować muzykę zgodnie z tym, co się widzi. Inaczej nie będzie spójności miedzy obrazem a dźwiękiem.
Pada pytanie, czy Magnetic Fields też, podobnie jak Equinoxe i Oxygene, artysta nagrał w domu. Jarre odpowiada, że owszem, cała trylogia powstała w domu, ale przed ostatnim albumem wyprowadził się z Paryża na jego obrzeża. Nie nagrywa już w przystosowanej do tego celu łazience, tylko zdobył środki na stworzenie profesjonalnego studia nagraniowego obok domu. Ma w nim około 40 instrumentów.
Album powstał niczym książka, rozdział po rozdziale nagrywane były co tydzień. Jarre porusza też problem instrumentów elektronicznych, postęp polega na tym, że dziś nawet gitara jest nagrywana elektronicznie... Na pytanie czy Pola Magnetyczne będą, mimo że są produktem studyjnym, odgrywane na żywo jak wcześniejsze albumy, pada odpowiedź że tak.
Jarre jednak nie pozostaje samotny na scenie, planuje występy z innymi artystami. Ale nie jest zainteresowany pozyskaniem tekstów do swojej muzyki.
I świetnie - album otwiera prawie 18-minutowa suita Magnetic
Fields (Part I). Pojawia się masa nawiązań zarówno do Equinoxe jak i chwilami do Oxygene. Choć, zgodnie z tym co powiedział Jarre, suita jest mniej improwizowana i fantazjowana, a bardziej skupia się na konkretnej ścieżce dźwiękowej. I jest mniej przebojowa, co prowadzi do opinii, iż to najbardziej niedocenione dzieło artysty. Dalej wielki hit, znany nam z płyty z koncertu w Chinach - Magnetic Fields (Part II). Klaskać każdy może, pytanie czy ta muzyka do tego się nadaje? Imponuje wejście na syntezatorach - nadaje utworowi głębi. Magnetic Fields (Part III) - nie zyskał popularności, a szkoda - pokazuje mniej komercyjne oblicze albumu. Płynnie przechodzi w znany i lubiany Magnetic Fields (Part IV). Nie starzeje się, dla mnie wizytówka tej płyty. Słychać Equinoxe, mamy pewność że Pola są puzzlem z układanki. Na koniec Magnetic Fields (Part V) - niewątpliwie największy hit płyty.
Album najmniej doceniony z wspomnianej trylogii. Wtedy, w epoce szanowaliśmy, choć bez uwielbienia. Gdy nadszedł Zoolook zrozumieliśmy, w jak ogromnym byliśmy błędzie.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz