Niedaleko polskiej granicy, 4 godziny jazdy z Krakowa i 3,5 z Wrocławia, a niecałą godzinę drogi z czeskiej Pragi, na przedmieściach miasteczka Siedlec stoi kościół. Jest to pozostałość po opactwie cystersów wzniesionym w XII wieku i rozbudowanym w wieku następnym, po tym, gdy w dobrach klasztornych znaleziono złoża srebra i mnisi eksplorowali tu kopalnie. Mimo to klasztor dość szybko popadł w ruinę, bo czescy władcy chętnie zaciągali u miejscowych cystersów pożyczki, które potem bardzo niechętnie zwracali.
W roku 1278 Jędrzej, opat klasztoru, wyjechał z Siedlec w długą podróż. Został wysłany z poselstwem do Jerozolimy przez ówczesnego króla Przemysła Otokara II. Na pamiątkę z tej niezwykłej wyprawy zabrał z Kalwarii garść ziemi, którą rozsypał na miejscowym cmentarzyku, na którym stał skromny kościółek Wszystkich Świętych (Hřbitovní kostel Všech Svatých). Ten prosty gest spowodował niezwykłe skutki. Otóż leżący gdzieś na prowincji cmentarz stał się nagle miejscem świętym, na którym odtąd chcieli być grzebani możni mieszkańcy Czech, a także Polski, Bawarii i nawet Belgii. Decydując o oddalonym od domu miejscu pochówku uważali, że w ten sposób spoczną poniekąd w Ziemi Świętej.
Przez kolejne wieki pochowano w Siedlcu wiele ciał, zwłaszcza ofiary licznych epidemii i wojen, aż w 1421 r. zwolennicy Jana Husa kościół zniszczyli. Ruiny świątyni stały tak do XVIII w. gdy miejscowi rządcy postanowili uporządkować teren i odbudować uszkodzony budynek. Wówczas wyjęto z krypt i wydobyto ze zniszczonych grobów ludzkie szczątki, które po oczyszczeniu w dołach z chlorowanym wapnem wykorzystano do wykonania wystroju wnętrza kościelnego. Pomysłodawcą i autorem projektu odbudowy był jeden z czołowych architektów czeskiego baroku, pochodzący z Włoch Jan Blažej Santini Aichel, twórca stylu nazwanego potem barokowym gotykiem, lecz za wystrój odpowiadał František Rint, cieśla, rzeźbiarz i mistrz murarski, pracujący głównie dla miejscowego rodu Schwarzenbergów. To on z czaszek, piszczeli i wszystkich znalezionych kości ułożył sprzęty, czyli ołtarze, zwieńczone aniołkami, piramidy czaszek, krzyże, monstrancje, kielichy, świeczniki i wiele ornamentów, w tym ogromny monogram Chrystusa przy wejściu. Nie zabrało też herbu Schwarzenbergów na jednej za ścian, wykonanego z wszystkich kości znajdujących się w ludzkim szkielecie, na którym rzeźbiarz odwzorował nawet heraldycznego kruka, wydziobującego oko zabitego Maura. Pod ogromnym świecznikiem z piszczeli i czaszek jest wejście do krypty, w której leży 15 zamożnych mieszczan z Kutnej Hory.
Taki
wystrój miał za zadanie przede wszystkim głosić wieczne memento mori i
przestrzegać o ulotności życia… Niecodzienne wnętrze przyciągało mnóstwo
turystów, jednych złaknionych ekstremalnych stanów i przeżyć, innych
czujących potrzebę refleksji nad kruchością ludzkiej kondycji czy
chcących poczuć nieuchronność śmierci.
Obecnie Ossuarium nie pełni funkcji sakralnych. Jest atrakcją turystyczną, którą każdy może zwiedzić, jeśli wykupi bilet. W cenie biletu dozwolone jest fotografowanie, jednak jedynie z ręki, bez użycia lampy błyskowej, statywu oraz innych specjalistycznych urządzeń. Zabytek wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Dla widzów o mocnych nerwach w sezonie letnim przewidziano nawet możliwość zwiedzania kaplicy nocą. Więcej o tym na stronie internetowej TUTAJ.
Obecnie Ossuarium nie pełni funkcji sakralnych. Jest atrakcją turystyczną, którą każdy może zwiedzić, jeśli wykupi bilet. W cenie biletu dozwolone jest fotografowanie, jednak jedynie z ręki, bez użycia lampy błyskowej, statywu oraz innych specjalistycznych urządzeń. Zabytek wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Dla widzów o mocnych nerwach w sezonie letnim przewidziano nawet możliwość zwiedzania kaplicy nocą. Więcej o tym na stronie internetowej TUTAJ.
Miejsce przyciąga ludzi, nic zatem dziwnego, że fani muzyki niezależnej corocznie organizują tu festiwal Creepy Teepee. Hasłem imprezy jest World Wide Weird,
oznaczające według organizatorów, wezwanie do zadziwienia, zaskoczenia,
znudzenia i zszokowania. Nie ma tu - podobno - żadnej promocji modnych
marek, nie ma firmowych scen obwieszonych reklamami sponsorów. Jest za
to wspólnie śpiewane miejscowych hitów i prawdziwie undegroundowe
zespoły. W tym roku pod hasłem No borders for friends of fucked music odbyła się już 10 edycja festiwalu (więcej o nim tutaj LINK i TUTAJ.
Niewątpliwie miejscowość i jej atrakcja turystyczna stała się kultową, jej oddziaływanie sięga daleko, niedawno jeden z zespołów heavy metalowych wydał płytę inspirowaną ossuarium TUTAJ.
Niewątpliwie miejscowość i jej atrakcja turystyczna stała się kultową, jej oddziaływanie sięga daleko, niedawno jeden z zespołów heavy metalowych wydał płytę inspirowaną ossuarium TUTAJ.
Takich miejsc na świecie jest co najmniej kilka, za jakiś czas zabierzemy naszych czytelników w kolejne…