sobota, 24 listopada 2018

Absolutny hit: Bardzo mało znany wywiad Joy Division dla fanzinu Noise Printed z Manchesteru

Prezentujemy naszym czytelnikom wywiad udzielony przez Joy Division i ich managera Roba Grettona w 1979 r. wydawcom fanzinu Noise Printed z Manchesteru, czyli Martin'owi Clayton i Dirk'owi Matrix (niedawno zamieściliśmy pierwszą recenzję płyty Unknown Pleasures z fanzinu Fun City TUTAJ).

W zasadzie nie wiadomo kiedy dokładnie przeprowadzono tę rozmowę. Można jedynie wnioskować, że krótko po ukazaniu się ich pierwszego albumu i tydzień po recenzji zespołu w New Manchester Review, w której porównano Curtisa do Jima Morrisona i Iggy'ego Pop’a. Było to na pewno w drugiej połowie roku 1979 r. Zdjęcia oryginalnych stron fanzinu a poniżej tłumaczenie wywiadu na język polski:



JOY DIVISION to grupa złożona z 4 muzyków; wokalista: IAN CURTIS gitara: BERNARD ALBRECHT bas: PETER HOOK perkusja: STEPHEN MORIS. Rozpoczęli w 1976 roku jako WARSAW, i wierzyli mocno w swoją własną muzykę. Powoli, ich muzyczna wyobraźnia rozkwitła, a następnie (po odpowiednim czasie), stała się znana dzięki prasie. Niedawno wydali, z pomocą Factory Records, płytę LP Unknown Pleasures - co najmniej świetną. Ta muzyka naśladuje a następnie opisuje pustkowie, w którym zamieszkujemy (fizycznie i umysłowo), w ten sposób komentując je bezgranicznie. Nie robią tego poprzez wyraźne uwagi o życiu w umierającej metropolii, tak jak czyni to, na przykład, Mark Smith. Ian Curtis wygłasza swoje teksty w nawiedzonym, monotonnym przedstawieniu, opowiadając historie o przygodach w otchłani znajdującej się między rzeczywistością a wyobraźnią, zdrowiem psychicznym i szaleństwem. Czy to używki wywarły wpływ na kulturę późnych lat 70-tych? Być może.

Na żywo są jednym z najbardziej intensywnych i mocnych zespołów, jakie widziałem, WYMAGAJĄ Twojej uwagi, w każdej sekundzie bycia na scenie. Nie są ani łatwi, ani nie są przyjemni w odbiorze, ale nie można im się oprzeć. Na nagraniu ich dźwięk jest otwarty i uporządkowany, pozostawiając przestrzeń wypełnioną nastrojem i wyobraźnią.

Ich muzyka zmieniła się dramatycznie od wczesnego, punkowego stereotypu Warsaw. Opisanie brzmienia jakiejkolwiek grupy jest praktycznie niemożliwe, bo co byś nie napisał, będzie to brzmienie ostatniej grupy, którą opisałeś, ale Joy Division RÓŻNI SIĘ. Może spowodowane to jest po prostu monotonnym monologiem Iana Curtisa, ale zasadniczą różnicę można znaleźć w sposobie, w jaki zespół (i producent Martin "zero" Hannett) jasno definiują, a następnie wyolbrzymiają, swoją osobistą idiosynkrazję. Na przykład Bernard Albrecht zwykle gra proste (brzmiące) kombinacje nut, wędrując po całym gryfie, niemal nerwowo, rozmywając nuty, ale utrzymując podstawowy dźwięk czysty i ostry. Wykorzystuje w swoim instrumencie cały obszar możliwości. Nie ma dubli, nie ma potrzeby wypełniania przestrzeni. Peter Hook pozostawia podobne luki, jego bas gra szybko i zwinnie, ale niezbyt płynnie. Steven Morris pilnuje, aby jego bębnienie było proste, czasami wykonuje spazmy efektownej gry, czasami powstrzymuje się od odważnego dźwięku. Oni zaplanowali sposób, w jaki muzyka zmieniła się. Więc co było ich celem?
 

B.A. "Chcieliśmy pustego dźwięku.
 

Ale dlaczego pustego?
 

"Podoba nam się ten rodzaj gry: myślimy, że jeśli osiągniemy pełny dźwięk, to może stać on się nudny.
 

Na przykład?
 

P.H. "Genesis".
 

Przy tak oryginalnym i pomysłowym brzmieniu pomyślałem, że byłoby ciekawie dowiedzieć się, jakie zespoły uważali za wybitne, kto prawdopodobnie wpłynął na nich.
 

Rob (Manager): "To nie jest tak, że wpływa ten kogo lubisz, Ian, na przykład, ma najbardziej zróżnicowaną kolekcję płyt, jaką ktokolwiek mógłby mieć”.
 

W rzeczywistości odpowiedź na to pytanie okazała się niełatwa. Peter był szczególnie napastliwy, twierdząc, że chcielibyśmy go porównać do kogoś pod kogo jest wpływem. Być może mieli rację, gdy mówili cynicznie o prasie, ponieważ w tym samym tygodniu New Manchester Review porównał Curtisa do Jima Morrisona i Iggy'ego Pop’a. Bez komentarza. Jedyna nazwa, którą odważyli się wspomnieć (i ich powściągliwość była bardzo celowo przemyślana i zaplanowana) było to Sex Pistols.
 

B.A. "Cóż, przynajmniej motywuje to w pełnym zakresie." Osobiście uważam, że większość muzyki jest gówniana, przeważnie lubię piosenki, które wyróżniają się z morza gówna.
 

Wydaje się to dość zawiłe. Jednak nie odchodź [w znaczeniu - nie przerywaj czytania - uwaga własna]; Następnie pytamy, dlaczego Bernard i Peter zamieniają się instrumentami podczas seta.
 

B.A. "Jeśli tak się składa, to dlatego, że napisałem linię basu do tej piosenki, a on (P.H.) na gitarę."
 

S.M. "Jeśli zamkniesz się w pokoju i nie słuchasz niczego, a po prostu uczysz się grać na gitarze, grasz w bardzo indywidualny sposób"
 

B.A. "Kiedy za coś się bierzemy, czasami nie wiemy, jak się to potoczy.
 

Kolejnym eksperymentem jest okazjonalne użycie syntezatora (Simon Topping grał na nim na swoim ostatnim koncercie w Factory)
 

B.A. Jeśli napiszemy numer, w którym byłby potrzebny syntezator, to go tam umieścimy, ale o tym nie wiemy, dopóki nie napiszemy tego numeru. W każdym razie nie wkładamy ich na siłę. Gdybyśmy to zrobili, to chyba dla ktoś, kto nigdy nie grał [z nami].
 

Rob. "Dlaczego mielibyśmy brać kogokolwiek nowego, dlaczego Ian nie mógłby na przykład zagrać? Jeśli zdobędziesz syntezator do grania, wszystkie twoje numery będą potrzebowały syntezatora, a potem masz swój zespół syntezatorowy. Na przykład Wire czasami mają grającego na syntezatorze realizatora.
 

B.A. Plus fakt, że chcemy pustego dźwięku.
 

To wydawało się być lekką reakcją na próbę przepytywania. Przejdźmy do eksperymentów innego rodzaju: - Factory Sample;




Czy dobrym pomysłem było umieszczenie czterech zespołów na jednej płycie?
 

Rob. Tak, myślę, że to był bardzo dobry pomysł. Daje szansę małym zespołom na ich usłyszenie.
 

B.A. Wciąż jednak, co do ceny płyt w dzisiejszych czasach, masz rację, wiesz o tym,
 

Co z załączoną naklejką?
 

S.M. To zdjęcie manekina brzuchomówcy. Przeczytaj to, [rób] co chcesz.
 

Eigmatyczna odpowiedź, jeśli taka kiedykolwiek była.
 

Czy zespół ma kontrakt z Factory Records?
 

S.M. Nie mamy kontraktu, nie sądzę, żeby tak to działało.
 

Rob. Nie podpiszesz z nimi kontraktów, oni po prostu wydają dla nas płyty; obie strony korzystają.
 

Czy wydałeś swoje płyty w niezależnej wytwórni z powodu jakiś ideałów, czy tylko z powodu braku alternatywy?
 

B.A. Lubimy Tony'ego Wilsona
 

I.C. Właściwie oni błagali nas, żeby nagrać naszą płytę.
 

Rob. Tak, to prawda. Kiedy robił "So It Goes", główne wytwórnie przyciągały zespoły, które on pokazywał: zachowywał się jak człowiek A & R w telewizji [A&R oznacza dział Artists and Repertoire, czyli Artyści i Repertuar, man A&R oznacza managera, który znajduje artystów o określonym repertuarze – przypis własny]. Pomyślał więc - dlaczego nie zacznę sam wydawać płyt?
 

Czy przeszkadzałoby ci, gdyby nikt nie kupił twojej płyty?
 

I.C. Jeśli ludzie nie kupią tego, to nam nadal będzie się to podobać. Chodzi o to, że robimy to dla siebie, ale mamy nadzieję, że innym ludziom także to podpasuje i to polubią.
 

Rob. Jeśli robisz coś tylko po to, by zadowolić innych ludzi, nigdy nie zrobiłbyś nic innego takiego jak wcześniej: jak Sex Pistols -
 

(Dobre pytanie brzmiałoby: "Na pewno mógłbyś zadowolić ludzi, wystawiając inny rodzaje produktu?". Pomyślałem o tym jednak długo po wywiadzie.) - Kiedy zostały one wycofane z rynku przez EMI [Electric and Musical Industries Ltd. – firma muzyczna z siedzibą w Londynie – przypis własny], były sprzedawane, ale ludzie mówili, że to gówno.
    
W dzisiejszych czasach określeniem "Punk" nazywa się wiele dzieciaków - np. UK Subs, Ruts, Lurkers itp. Rynek wszystkiego, co zostało założone przez The Pistols i inne zespoły New Wave.
 

B.A. Nie możesz po prostu robić tego, co ludzie lubią, chyba, że masz zamiar być czysto komercyjnym zespołem
 

Na jaką reakcję liczysz na koncertach?
 

B.A. Myślę, że najlepszą reakcją, jaką możesz uzyskać, jest prawdziwa wrogość. Każdy może klaskać. Nie sądzimy, że Joy Division odniosła sukces, sprzedając płyty, lub nie, lub przez liczbę osób, które przyjdą nas zobaczyć. Oceniamy, czy Joy Division odniesie sukces, poprzez to czy piosenki, które piszemy, są piosenkami, które chcemy napisać.
 

Rob. To wszystko, co naprawdę ważne
 

Co próbujesz powiedzieć za pomocą swoich tekstów?
 

I.C. Tak naprawdę nie mamy określonej wiadomości; teksty mają wpływ na interpretację. Są wielowymiarowe. Możesz je przeczytać w dowolny sposób. Oczywiście są one ważne dla zespołu.
 

Czy to ma znaczenie, jeśli ludzie nie słyszą tekstów?
 

S.M. Jeśli ludzie chcą słuchać tekstów, to będą.
 

Rob. To nie znaczy, że nie usłyszą słów, które Ian próbuje śpiewać
 

Czy to ma znaczenie, że nie jesteście grani w radio?
 

B. A. Jeśli zmieniłbyś swój styl, tylko po to aby być grany w radio, to byłoby złe, tak myślę.
 

A co z prasą muzyczną, jak można ją udoskonalić?
 

I.C. Fanzines - jesteście przyszłością świata. - Niedawno w telewizji był program o Włoszech; tam jest mnóstwo bardzo małych stacji radiowych, takich prawdziwe pirackich stacji. Byłoby wspaniale, gdybyśmy mieli je tutaj - jak jeden facet, który transmitował na całe Hulme przez dwie godziny każdej nocy.
 

P.H. tak, ale chodzi o to, że rząd ci nie pozwoli. Muszą mieć pełną kontrolę nad wszystkim, na wypadek, gdyby coś się wydarzyło. Muszą wiedzieć o wszystkim, co robisz
 

Rob. Oni się boją; Mają radio C.B. w Ameryce i te programy porno w telewizji kablowej w każdym tygodniu. Dlaczego nie tutaj?
 

B.A. (O prasie) Większość prasy w tym kraju przypomina: zaczep człowieka z ulicy i powiedz: "Napisz, co myślisz o tym zespole". Tak ten zespół jest widziany.
 

Rob. Powinni podawać listę muzyki, którą słucha dziennikarz, abyśmy mogli ocenić jego gust.
 

Czy przeszkadzałoby ci, gdyby prasa powiedziała, że jesteś gówniany?
 

I.C. Jeśli wiele osób powiedziałoby, że jesteśmy gównem, to i tak by mi nie przeszkadzało, ale czułbym się lepiej, gdyby powiedzieli, że jesteśmy dobrzy.
 

Czy nie sądzisz, że gdyby prasa zdecydowała się olać cię, stracisz wsparcie?
 

Rob. Myślę, że to prawda, że na wielu młodszych ludzi ma wpływ na to, co czytają. Słyszałem w tym tygodniu, że Lurkers nie mieli przed kim grać podczas ich ostatniej trasy, podczas gdy ta ostatnia została wyprzedana. To jest taki zwyczaj. Aczkolwiek o Queen od lat nie mówiono dobrze w prasie muzycznej, lecz teraz prasa stawia ich na pierwszym miejscu.
 

B.A. Jeśli przejmujesz się tym, co zostało powiedziane o tobie; niepokoisz się, czy ludzie klaskali, czy niepokoisz się, czy sprzedaliście płyty, wasza muzyka stałaby się cholernie zmarnowana. 

To wydaje się bardzo oczywiste w tym kontekście, ale życzyłbym sobie, aby więcej osób czuło się w ten sam sposób.

Rob. Jeśli przyjmiesz do siebie to wszystko, co się mówi, do niczego nie dojdziesz.
B.A. Dlatego nie chcemy mówić, jakiej muzyki słuchamy - nie chcemy stygmatyzować ludzi.


Tyle wywiad… Co ciekawe wspomina o nim Deborah Curtis w swoje książce (Deborah Curtis, Touching from a Distance, Ian Curtis & Joy Division, Londyn 1995, s. 64), przy rozważaniach o lirykach Iana. Cytuje tam słowa swojego męża o tym, że jego teksty nie niosą jakiegoś określonego przesłania, są wielowymiarowe, każdy może w nich znaleźć coś dla siebie. I to akurat jest prawdą. Na tym polega m. in. wielkość tej muzyki. Muzyki ponadczasowej w każdym wymiarze...
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis. Tego nie znajdziecie w maistreamie.

piątek, 23 listopada 2018

Kinowa jazda obowiązkowa: film Jima Jarmuscha pt. Truposz

W życiu tylko śmierć jest pewna - mówi mądra rzymska maksyma. Z kolei John Maynard Keynes, angielski filozof i ekonomista zauważył, że na dłuższą metę wszyscy jesteśmy martwi. Oba te cytaty doskonale streszczają film Jima Jarmuscha Truposz

Jak  większość filmów Jarmusha jest to film z wartką akcją o niespodziewanych zwrotach i z przewrotnym, purnonsensowym humorem (podobnie jak jego doskonała Noc na ziemi). I jak zawsze u Jarmuscha trudno określić gatunek filmu, bo nie jest to ani western, ani klasyczny film drogi (główny bohater wprawdzie podróżuje się lecz nie w stronę happy endu, a w otchłań). Jest to zatem dość dziwny film o dziwności życia, o okrucieństwie i przemijaniu. W każdym razie czarno-biały obraz epatuje specyficznym klimatem, którego niewątpliwym budulcem jest genialna muzyka - a w zasadzie popis gitarowy Neila Younga

O czym zatem jest ten film? Akcja rozpoczyna się od wyświetlonego na ekranie motta Henri Michaux It is preferable not to travel with a dead man (lepiej nie podróżować z trupem) i dzieje się w końcu XIX wieku. Głównym bohaterem jest młody księgowy nazwiskiem William Blake (w ten roli Johnny Depp), który wybrał się koleją z Cleveland do najbardziej wysuniętej na wschód białej osady Ameryki Północnej, czyli do Machine, aby tam objąć posadę w zakładzie przemysłowym właściciela osady, Johna Dickinsona (Robert Mitchum). Podróż jest długa i bardzo nudna. William zasypia i budzi się wiele razy, konstatując ze strachem, że w wagonie ubywa cywilizowanych, dobrze ubranych podróżnych a zamiast nich przybywa ubranych w skóry groźnie wyglądający mężczyzn. U końcu drogi przysiada się do niego maszynista i po wypytaniu o cel podróży powątpiewa w jej sens, określając w dodatku Machine mianem piekła.

Na miejscu okazuje się, że niestety, pracownik kolei miał rację. William spóźnił się ponad miesiąc, na jego miejsce już kogoś zatrudniono, więc po nieprzyjemnym przyjęciu przez niedoszłego chlebodawcę, błąka się po brudnym i brzydkim miasteczku. Dość przypadkowo poznaje dziewczynę - Thel (Mili Avitali) - ni to prostytutkę, ni to handlarkę sztucznymi kwiatami, która zaprasza go do siebie. Rano do jej domu wpada były narzeczony Charlie (Gabriel Byrne) i zastaje ich oboje w łóżku. Nie okazuje wzburzenia, dopiero uwaga dziewczyny o tym, że go nigdy nie kochała wyprowadza go z równowagi więc wyciąga broń…
Dochodzi do strzelaniny, w której giną Thel i Charlie, a ranny Blake ucieka na koniu Charliego. Szybko okazuje się, że zastrzelony chłopak to syn Dickinsona. Ten wynajmuje trzech rewolwerowców czy raczej łowców głów, aby odzyskali konia i schwytali Blake’a, dając im do zrozumienia, że wolałby aby go zabili.
Następnego dnia główny bohater budzi się w lesie widząc nad sobą twarz Indianina (Gary Farmer), który próbuje wyjąć mu kulę. Nie udaje mu się to, bo pocisk utkwił zbyt blisko serca, więc odtąd William ma otwartą ranę z której sączy się krew.  Indianin bierze go za nieżyjącego poetę i malarza Wiliama Blake, recytując od razu fragment wiersza tego poety Wróżby niewinności:

W blasku ranka, w nocy cieniach
Ktoś się rodzi dla cierpienia
W cieniach nocy, w dnia jasności
Ktoś się rodzi dla radości
Ktoś się rodzi dla radości
Ktoś się rodzi dla ciemności
Czerwonoskóry zdobył solidne wykształcenie, bo schwytany w dzieciństwie przez myśliwych trafił do Anglii gdzie pokazywano go najpierw w klatce jako dzikusa a po tym, gdy postanowił upodobnić się do swoich oprawców, aby uniknąć takiego poniżenia, trafił do szkoły. Zresztą kapitalny jest dialog pomiędzy Indianinem a Blakem, w którym ten tłumaczy mu swoje imię

William Blake: Jak masz na imię?
Nobody: Nazywam się Nikt.
William Blake: Słucham?
Nobody: Na imię mam Xebeche. Ten, kto mówiąc głośno, nie mówi nic.
William Blake: Myślałem, że powiedziałeś, że nazywasz się Nikt.
Nobody: Wolę być nazywany Nikt.
(w oryginale: William Blake: What is your name?
Nobody: My name is Nobody.
William Blake: Excuse me?
Nobody: My name is Exaybachay: He Who Talks Loud, Saying Nothing.
William Blake: I thought you said your name was Nobody.
Nobody: I prefer to be called Nobody.)

Nobody
, który utwierdza się w przeświadczeniu, iż Blake nie żyje oznajmia mu jego przeznaczenie. Jest nim zabijanie białych osadników - odtąd zastąpi zdziesiątkowanych Indian - rewolwer zastąpi mu mowę̨, a swoje wiersze będzie pisał krwią̨.  Akcja dalej zapętla się, przybywa epizodów, które grają niespodziewani aktorzy. Doskonały jest występ Iggy’ego Popa, przebranego w sukienkę i czepek, który matkuje dwom traperom-bandziorom, opowiadając im swoją wersję bajki o Złotowłosej i rodzinie niedźwiadków: u niego tata miś odgryza Złotowłosej głowę, skalpuje i z włosów robi sweterek dla najmłodszego misia…

W filmie jest mnóstwo wątków symbolicznych, niewątpliwie należy do nich ciągłe pytanie o tytoń. Warto zauważyć, że wszystkie osoby, które pytały Blake'a o tytoń umierały. Sam główny bohater nie pali i nie ma nawet tytoniu. Czy więc oznacza to, że nie żyje? 

Film kończy się…. ale to już każdy sam niech sprawdzi, w jaki sposób, uprzedzając, mogę jedynie zdradzić, że kontynuacją podróży ku - jak to zapowiada Nobody - innej rzeczywistości, na innym poziomie świata, po moście zbudowanym z wody, w miejscu gdzie morze styka się z niebem.

Oprócz dobrych, mocnych dialogów (choć bandyci mówią czasem zbyt ostrym językiem i nie zawsze mądrze, a oczytany Indianin stara się mówić z sensem, choć czasem gada za dużo) mocną stroną filmu są żałobne ujęcia operatora Robby'ego Müllera i ascetyczne dźwięki gitary Neila Younga. Dzięki czarno-białym zdjęciom widz otrzymuje chłodny, niepokojący obraz przypominający senny koszmar. Bo czy życie nie jest snem?


Czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

czwartek, 22 listopada 2018

Z mojej płytoteki: Amsterdam Joy Division - najlepszy bootleg wszechczasów


Po niedawnym koncercie Petera Hooka i the Light, który odbył się w Polsce (TUTAJ) postanowiłem napisać o bootlegu Amsterdam bowiem rzeczywiście zespół Hooka idealnie odwzorował we Wrocławiu brzmienie Joy Division, a ów bootleg jest zdaniem wielu, najlepszym nagraniem koncertowym Curtisa i kolegów. 

Zaczyna go urwany Passover, z doskonałą gitarą Sumnera, w zasadzie idealnie odtworzenie wersji z Closer. Oto kryzys który musiał nadejść, niszcząc równowagę którą utrzymywałem, monorecytuje Ian Curtis na 4 miesiące przed popełnieniem samobójstwa.


Po nim następuje Wilderness z pierwszej płyty Unknown Pleasures, z nieco zmienionym tekstem w stosunku do oryginału. Digital - feel it close an end - recytuje Curtis, znakomity schematyczny utwór, którego cyfrową naturę podkreśla rytmiczne  day in, day out... 


Po nim prośba Curtisa o poprawę przez technicznych odsłuchów, i Day of the Lords - tego utworu chyba obok New Dawn Fades najbardziej zabrakło mi podczas koncertu Petera Hooka we Wrocławiu ... Mocny wokal Curtisa z pytaniem: kiedy to się w końcu skończy? Proszę posłuchać, jak wygląda doskonała gra sekcji rytmicznej Hook - Morris, po prostu mistrzostwo i moc. 

Insight, rodzi się jakby z niczego - lekko schowany wokal, który przedziera się spoza ściany dźwięku, ale pamiętam kiedy byliśmy młodzi, śpiewa 23 letni wokalista... Są nawet efekty specjalne, niemalże jak na płycie. Curtis nieco zmienia linię melodyczną kilku fragmentów, ale ma do tego prawo jako jej twórca. Nie boję się już... 

New Dawn Fades doskonały, majestatyczny przy czym na początku znowu kłopoty techniczne z odsłuchami, jak to napisała o tej piosence  żona wokalisty Joy Division: beloved song. Proszę zwrócić jak nisko w stosunku do wersji z płyty brzmi głos wokalisty. Biorę winę na siebie...  Napijmy się i wyjdźmy stąd... Fragmenty wykrzyczane zapowiadają nadejście kataklizmu. Ja, czekający na siebie, otwarty na więcej... Znowu zmiana tekstu w stosunku do albumu. Piękne zakończenie, jednak na albumie Hannett je wyciszył, ale na koncercie brzmi wspaniale, moim zdaniem jest lepsze niż to z płyty. 


Disorder - głosu na początku nie słychać pojawia się pod koniec pierwszej zwrotki. Mocne zakończenie piosenki, by od razu przejść do hitu Transmission, szybko i na temat, głos Curtisa brzmi zupełnie niesamowicie i o wiele bardziej dojrzale niż na singlu. To okres o którym jego żona pisała w książce, że zespół wzmocnił brzmienie, a głos Iana był bardziej wyrazisty w stosunku do początków kariery. Wspomagany wokalnie przez Hooka, Curtis szaleje w apokaliptycznym transie ... and we ca daaaance!


Krótka przerwa na próbę keyboardu i Love Will Tear us Apart - największy hit zespołu. Hook wypada na początku poza rytm, niemniej wersja jest bardzo dobra z lekko schowanymi klawiszami. Po nim absolutny rarytas: These Days, dość rzadko grany na koncertach. Klaustrofobiczny, schematyczny, ale dla mnie jeden z najlepszych utworów na płycie Still, wydanej już po śmierci Iana Curtisa.


A Means to an End - znakomicie zagrany, pełen niepokoju, z nieco przyciszonym wokalem. I znowu zmiana tekstu w stosunku do oryginału. Ufałem ci, krzyczy Curtis nieco już zmęczonym głosem... Publika domaga się Shadowplay, a oni zaczynają Twenty Four Hours - zagrany perfekcyjnie, z mocą, Curtis znowu zmienia tekst w wielu miejscach, nieco gubi się na początku, czuje się zmęczenie podczas całego utworu. 

Po nim publika dostaje ulubione Shadowplay. Zagrane jest szybciej niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. I znowu ta sekcja... zresztą Sumner też gra wspaniale. Idą jak naoliwiona maszyna, zupełnie bezkompromisowo, kto by pomyślał, że to 40 lat temu? 

She's Lost Control - zagrane też nieco szybciej niż zwykle, zaśpiewane znakomicie i czysto, przynajmniej przez Curtisa... 


Proszę zauważyć jak szybko mijają utwory, jak zwięzłym przekazem posługuje się zespół, to jak serie strzelane z karabinu maszynowego. Krótkie komunikaty z konkretną treścią i przesłaniem. Nie ma tu rozwadniania tematu, Joy Division bowiem mówią do nas, bo chcą powiedzieć, a nie bo chcą mówić... 

Atrocity Exhibition - tak za chwilę rozpocznie się ich album Closer, który za miesiąc będą nagrywać w Londynie. Witamy na wystawie okropieństw - zapowiada Curtis. 


Na prawdę nie czytał wtedy książki Ballarda o tym samym tytule, tylko go znał, i ten właśnie zainspirował go do napisania tekstu utworu. Jego ciało się obraca, a on zdaje się krzyczeć: ciągle istnieję... Znakomite riffy Sumnera, w zasadzie piosenka zagrana perfekcyjnie, a  nie jest to łatwy utwór. Znowu niewielkie zmiany w warstwie tekstowej. Pod koniec Curtis emocjonalnie wykrzykuje: chcesz zobaczyć coś więcej - wejdź do środka.. Po nim Atmosphere - jeden z ostatnich utworów Joy Division, według wielu najlepsze dzieło zespołu i Hannetta. Zagrane bardzo spokojnie, znakomicie jakby uspokajająco, entuzjastycznie przyjęte przez publikę. 

Mocna wersja Interzone, z wokalem Hooka na pierwszym planie, kończy ten niesamowity album... Po ostatnim show we Wrocławiu mogę powiedzieć, że basista Joy Division zrobił ogromne postępy wokalne... Do zobaczenia i dobranoc... 

Tekst wpisu ilustrowany jest zdjęciami bootlegu Amsterdam, który wydany jest w sposób zupełnie niesamowity, na białym winylu w pięknej szacie graficznej. Wszystko to czyni go najlepszym bootlegiem Joy Division i najlepszym bootlegiem wszechczasów

Jeśli ktoś wyrobił sobie zdanie o koncertowych umiejętnościach Joy Division bazując tylko na odsłuchu materiału zamieszczonego na Still, powinien koniecznie zapoznać się z Amsterdam.

Dziś można to uczynić bardzo łatwo, bowiem  bootleg jest dostępny na You Tube. Miłego słuchania...

 
                             
Joy Division - Amsterdam, 11.01.1980, Paradiso, Amsterdam, PRO FAC III. Tracklista: Passover (fragment), Wilderness, Digital, Day of the Lords, Insight, New Dawn Fades, Disorder, Transmission, Love Will Tear Us Apart, These Days, A Means to an End, Twenty Four Hours, Shadowplay, She's Lost Control, Atrocity Exhibition, Atmosphere, Interzone.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis. Tego nie znajdziecie w maistreamie.    

środa, 21 listopada 2018

Muzykalna rodzina Stephena Morrisa z Joy Division i Gillian Gilbert z New Order

Stephen Morris (ur. 1957), perkusista Joy Division, ożenił się w 1995 r. z Gillian Gilbert (ur. 1961),  muzykiem i wokalistką. Po śmierci Iana Curtisa z Joy Division Gillian stała się członkiem New Order a wkrótce potem współzałożycielem The Other Two. Para ma dwie córki: Matildę (nazywaną w rodzinie Tilly) urodzoną w 1996 roku i Grace w 2000 roku. Gdy w 2001 roku u młodszej zdiagnozowano chorobę neurologiczną kręgosłupa, która skutkowała częściowym paraliżem od pasa w dół, Gillian zrobiła przerwę w karierze i zajęła się opieką nad córką. Jakby jeszcze było mało nieszczęść, w 2007 r. u Gillian rozpoznano raka piersi. Wszystko jednak skończyło się dobrze – Grace w zasadzie jest już zdrowa, podobnie jak i Tilly. Wszyscy mieszkają niedaleko Macclesfield, w Rainow, nieopodal miejsca, w którym dorastał Stephen.
Tilly, podobnie jak matka jest muzykiem i tak samo jak ona gra na klawiszach. Występowała u boku rodziców na koncertach w Paryżu i Sztokholmie. Związana jest z perkusistą Gabrielem Gurnsey z zespołu Factory Floor założonego w 2005 r. Grupa wypuściła już trzy albumy i kilka singli, przy kilku grupę wspomógł Stephen Morris  (np.: Wooden Box). Tilly jest członkiem zespołu Hot Vestry, założonego w 2013 r. w Macclesfield. Oprócz niej grają w nim Harry Ward, Will Taylor i Joe Ward.  Zagrali ponad 250 koncertów i brali udział w wielu przeglądach w Wielkiej Brytanii i Europie: w Manchesterze, Londynie, Paryżu, Sztokholmie, Brukseli, Lille, Dumfries i Isle Of Wight. Koncertowali z Django Django, New Order, Young Fathers, The Charlatans i A Certain Ratio, a także byli suportem dla  The Pop Group, Blossoms, Factory Floor, Lamb, Super Food, Dub Sex, Go-Kart Mozart (Lawrence of Felt) Tim Burgess, JAWS, John Bramwell (I Am Kloot) The Orielles, Jez Kerr, Fufanu i Slug (TUTAJ).  

Zespół wydał już dwie EP-ki, pierwszą z nich jest Tell Me How It's Done wypuszczona przez wytwórnię Bleichpop Records. Od tego roku Tilly występuje z Grimm Twins, którzy wydali już singla Theme of the Grimm (TUTAJ).



Grace podobno także wiąże swoją przyszłość z muzyką. Pisze teksty do piosenek, a tego roku rozpoczęła studia na Manchester Metropolitan University.


Wychodzi na to że my, chłodnofalowcy, też mamy nasze Kelly Familly. Z tym że różnica jakościowa jest diametralna. 


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis. Tego nie znajdziecie w maistreamie.    

wtorek, 20 listopada 2018

Niesamowita szkoła fantastycznego realizmu Petera Grica, czyli między Beksińskim a Gigerem

Sztuka Petera Grica (ur. 1968 r.), to surrealizm w najczystszej postaci. Formą i treścią przywodzi na myśl prace Zbigniewa Beksińskiego (TUTAJ) oraz Hansa Ruediego Gigera (TUTAJ) , lecz mimo narzucających się podobieństw prezentuje zupełnie inny styl. 

Uważany jest za Austriaka, choć tak naprawdę jest Czechem. Jego rodzicom w Czechosłowacji przyznano wczasy w byłej Jugosławii ale zamiast tam, udali się do Austrii, gdzie poprosili o azyl. Jego ojciec, Jaroslav Gric, był wziętym malarzem i grafikiem, co chyba zaważyło nad pozytywnym przyjęciem wniosku i tak wszyscy zostali za Żelazną Kurtyną.  
 
Peter niewątpliwie odziedziczył talent po ojcu. Studiował u profesora Arika Brauera w Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu, który był jednym z pierwszych członków Wiedeńskiej Szkoły Fantastycznego Realizmu (jej jednym z założycieli był Ernst Fusch). W związku z tym Petera Grica można określić następną generacją tego ruchu. Jest członkiem grupy Labyrinthe.
 
Ten stosunkowo młody twórca doskonale opanował warsztat malarza i perfekcyjnie go stosuje. Tematem jego obrazów są tajemnicze, opuszczone i futurystyczne krajobrazy architektoniczne. W pierwszym odczuciu jego dzieła wydają się optymistyczne. Kubiczne w formie, uchwycone w ruch i równowagę kompozycje, podkreślana ciepłym światłem, sprawiają przyjemne wrażenie.  Dopiero po dokładniejszym obejrzeniu ujawnia się ich złowrogą treść. Większość płócien (zwłaszcza te z cyborgami oplecionymi kablami) pokazuje groteskowe, bardzo sensualne potraktowane nagie ciała kobiet, często niemal kiczowate, co jest dość przytłaczające.  Niemniej wszystkie formy wykonane są z absolutnie precyzyjną i perfekcyjną techniką.  

Gric używa  akrylu i farb olejnych, oraz aerografu. Stosuje również techniki kolażu łączących malarstwo z grafiką komputerową, bo często używa technik 3D do opracowania koncepcji, zanim przystąpi do malowania. Wyniki jego prac konceptualnych można zobaczyć na wykonanej animacji:

Obecnie prace Grica są wystawiane obok dzieł innych znanych artystów, takich jak H.R. Giger, Ernst Fusch czy Salvador Dali.  Malarz zilustrował liczne okładki książek, głównie z gatunku science-fiction lub fantasy. Był scenografem rock-opery na motywach Hamleta Wiliama Szekspira, którą można obejrzeć tutaj: 

W 2010 r. pracował przy projekcie filmowym Concept Design dla wytwórni Guillermo del Toro którym był film At the Mountains of Madness.
 
Spójrzmy teraz na kilka z jego obrazów, wśród których nie brakuje oczywiście wersji Wyspy Umarłych Arnolda Böcklina (TUTAJ) i (TUTAJ). 













Komentarzem do nich mogą być wersy znanego wiersza Charles’a Baudelaire’a  (TUTAJ) Piękno (la Beaute) z tomu Kwiaty Zła:

Zmieniającego linie, nienawidzę ruchu.
I nigdy się nie śmieję, ani łzą nie chmurzę.
(Je hais le mouvement qui déplace les lignes,
Et jamais je ne pleure et jamais je ne ris.)
 

Wszystkie dzieła dostępne w internecie mają naniesione logo oficjalnej strony internetowej Petera Grica, na której możemy obejrzeć resztę jego prac TUTAJ.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis. Tego nie znajdziecie w maistreamie.  

poniedziałek, 19 listopada 2018

Isolations news 12: Peter Hook sprzedaje skórę, the Opposition rozsyła boxset, a Dead Can Dance promuje Dionysus


Niedawno pisaliśmy o znakomitym show the Opposition w Łodzi (TUTAJ i TUTAJ) a to nie jest wszystko bowiem temat jeszcze się pojawi. Podczas niego zbierano zapisy na specjalny boxset zespołu. 

Jak pisze w komentarzu na naszym blogu Jacek, który jest znawcą the Opposition i ich twórczości (TUTAJ): Jeden z najważniejszych dla mnie koncertów w tym roku a może i w życiu. Zespół, który kocham od 35 lat. Do tego Mark - przemiły człowiek, bardzo chętnie rozmawiał z każdym chętnym, podpisywał płyty (zrobił wielkie oczy, gdy zobaczył, ile ich mam), pozował do wspólnych zdjęć, wymieniał uściski... Czekam na box (to będzie już trzecia wersja Intimacy w mojej kolekcji); przy okazji małe sprostowanie - box nie zawiera wszystkich płyt zespołu - nie ma w nim "War begins at home", "Blinder", "The class of 66" no i oczywiśie "Somewhere in Between". I jeszcze jedno: z tego, co pamiętam, pierwszym i największym propagatorem The Opposition w Polsce był Piotr Kaczkowski, podobnie jak wielu innych artystów, np. Tori Amos, panie Metz...

Metza też nie lubimy, jak zresztą wszystkich dziennikarzy z mainstreamu, wiadomo, że to podziemie kształtuje gusta, a za opinię dziękujemy. Opóźnienia w wydaniu boxsetu wynikają z  ogromnego zapotrzebowania, Mark Long nie zdawał sobie sprawy że będzie takie zainteresowanie. Na Instagramie (TUTAJ) zespół tłumaczy się z obsuwy czasowej, a być może teraz dopiero fani zdali sobie sprawę, że otrzymają rarytas, bowiem wszystkie teksty w książeczce napisane są WŁASNORĘCZNIE przez Marka Longa... Jak tylko boxset przyleci, a mam maila że wysłali, rozbierzemy go tutaj na czynniki pierwsze w dziale Z mojej płytoteki... Jacku - pomożesz? Bylibyśmy wdzięczni.

Kto chce kupić skórę basisty Joy Division Petera Hooka ma ku temu okazję. Omega Auctions wyprzedaje memorabilia Joy Division. Wspominaliśmy o tym jakiś czas temu TUTAJ, na podstawie wpisów domu aukcyjnego na Twitterze. Teraz o aukcji informuje BBC (TUTAJ). Hook sprzedaje gitarę, którą kupił po koncercie Sex Pistols w 1976... Grał na niej podczas realizacji An Ideal for Living, gitara też uczestniczyła w komponowaniu piosenek na Unknown Pleasures. Cena? Bagatela - 4 000 funtów. Sprzedany też będzie rękopis piosenki Failures i stół z Factory

Ja wszystko rozumiem skóra, bas i stół - dobra, ale żeby rękopis napisany przez samego Iana Curtisa opychać na aukcji? Przepraszam, kurwa mać, bo na koncertach jest patetyczne dedykowanie Ianowi piosenki Atmosphere i rest in peace Ian Curis... 

Jak to nazywają fachowcy od marketingu? 

A już wiem: sprzeczny przekaz...

Aukcja finalna 2.03.2019. Katalog sprzedawanych przedmiotów będzie dostępny od jutra.

Jest i zbliża się nowa płyta Dead Can Dance, za chwilę ich koncert w Warszawie (TUTAJ), o którym na pewno napiszemy na naszym blogu. Tymczasem Dionysus zdaje się być nie tak łatwy i lekki w przekazie jak Spiritchaser, do którego nawiązuje. Na pewno jest bardziej psychodeliczny, o czym może świadczyć promujący go teledysk Act II - The Mountain. Jest diabelnie ciekawie. Słychać Aion (TUTAJ), i słychać też, że idą w kierunku psychodelicznego World Music. Powiemy więcej po wysłuchaniu całego albumu, który za chwilę do nas przyjedzie. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis. Tego nie znajdziecie w maistreamie. 

niedziela, 18 listopada 2018

So This is Permanence: notatki Iana Curtisa, nasza recenzja cz.1 - ogólnie o książce


Mijają lata, a fenomen Joy Division  nie przemija. Z drugiej strony zarówno muzycy zespołu, jak i osoby z otoczenia Iana Curtisa, w tym jego byłą żona Deborah Curtis, ciągle wyciągają na światło dzienne pamiątki z tamtych czasów podtrzymując mit  o legendzie (choćby TUTAJ). Podobno człowiek tak długo żyje, jak długo żyje pamięć o nim, wiec nie mamy się co martwić o Iana, bo we wstępie do książki Deborah wspomina o innych, nieujawnionych jak dotąd, pamiątkach po wokaliście. 

Jedną z nich jest zbiór między innymi: zapisków, tekstów, wierszy i notatek po nieżyjącym artyście, który ukazał się w roku 2014 (wspomniałem już nieco o tym wydawnictwie TUTAJ). Wszystko opublikowane w pięknie wydanej książce, której pełen tytuł brzmi:  So This Is Permanence - Ian Curtis. Joy Division Lyrics and Notebooks. Edited by Deborah Curtis and Jon Savage. Ponieważ mamy do czynienia z dziełem wyjątkowym, pozwolę sobie poświęcić mu serię wpisów, bowiem tak obszernego, a co najważniejsze tak cennego dla fanów wydawnictwa, nie da się  zaprezentować w jednym wpisie.
Książka, w cenie 40 dolarów USD, wydana została w formacie A4, przez amerykańskie wydawnictwo Chronicle Books z San Francisco. Swoją zamówiłem w księgarni ABC Books z Crawley w UK. Zapakowana bardzo profesjonalnie w karton, posiada piękną płócienną okładkę (moja jest akurat szara, ale widziałem, że dostępne są też inne wersje kolorystyczne). 



Z tyłu znajduje się usuwalna naklejka na której czytamy: So This Is Permanence przedstawia w sposób obszerny zapiski prywatne jednego z najbardziej enigmatycznych i wpływowych tekściarzy i artystów minionego wieku - Iana Curtisa z Joy Division. Fakt wydania przez zespół zaledwie kilku płyt przeczy sile i niemijającej fascynacji jego muzyką, zwłaszcza w świetle tragicznego samobójstwa Curtisa w 1980 roku w przeddzień wyjazdu zespołu na pierwszą trasę w USA. 

W tym pięknym płóciennie oprawionym wydawnictwie reprodukowane są nigdy wcześniej nie przedstawiane ręcznie pisane teksty, wraz z wczesnymi notatkami i wcześniej niepublikowanymi stronami z jego notatników, które rzucają fascynujące światło na proces pisania i tworzenia. 

Ponadto w książce dodano dogłębny wstęp wdowy po Curtisie - Deborah, istotny wstęp Jona Savaga, oraz dodatek przedstawiający książki z biblioteki Curtisa i wybór wywiadów z fanzinów, listów i innych ciekawostek.          

Książka to aż 274 strony materiału. Będziemy do niego wracać, już wkrótce streszczenie i kilka fragmentów ze wstępu żony Iana Curtisa, człowieka wyjątkowego, pierdolonego geniusza jak to określał go Martin Hannett.