sobota, 17 listopada 2018

Peter Hook, basista Joy Division i New Order we Wrocławiu, 15.11.2018 - nasza relacja cz.1

15.11.2018 roku odbył się we Wrocławiu, w klubie Zaklęte Rewiry koncert Petera Hooka i zespołu the Light. Ponieważ obecnie zespół byłego basisty Joy Division, jest jedynym odtwarzającym brzmienie kultowej grupy, trudno było opuścić taką okazję, zwłaszcza, że za niedługo są moje urodziny - także traktowałem to jako formę prezentu.

Dzisiaj przedstawimy relację fotograficzną, w kolejnym wpisie zamieszczę urywki wideo z koncertu, skupiając się na warstwie muzycznej.
Miejsce koncertu to niestety ogromny minus. I to pod wieloma względami. Zacznę od tego, że klub Zaklęte Rewiry nie publikuje w Internecie czegoś takiego jak regulamin (przynajmniej nie dotarłem do niego). W związku z czym od początku show, gości czeka dość przykra niespodzianka w postaci płatnej (3 PLN za kurtkę, nawet jeśli wisi ona na tym samym wieszaku co inna) szatni, dodatkowo szatnia jest obowiązkowa. Ktoś powie banalna rzecz, ale nie do końca, bowiem portfel, klucze do domu czy samochodu, telefon itd. potrafią dość szczelnie wypełnić kieszenie męskich spodni. A kiedy stoi się pod sceną wśród pogującej przy piosenkach Warsaw publiki, to posiadanie cennych rzeczy przy sobie przestaje być takie różowe (kieszenie kurtki jednak mam na zamki).
O obowiązkowej szatni informuje ochroniarz. Ludzie skąd wy takich typów, jak ten stojący przy schodach bierzecie? Butne, pewne siebie, i aroganckie. Może pora sobie uświadomić, że klub zdaje się istnieje dzięki publice która tam przychodzi. Podobnie sprawa ma się z barem, kupiłem drinka alkoholowego ale jakiś taki słaby był.. Więcej nie napiszę, ale swoje lata mam, i wiem jak smakuje drink. Jeśli do tego dodać dość obskurne wejście, panów wpuszczających którzy z lekkim opóźnieniem (18:33) rozpoczynają wpuszczanie publiki, ale niestety są nieprzygotowani i po kilku minutach jeden z nich oświadcza, że nie ma internetu... to nie można wystawić temu klubowi pozytywnej oceny.

Ja w każdym razie będę go unikał. W porównaniu z opisywanym TUTAJ i TUTAJ łódzkim klubem Wytwórnia, gdzie całkiem niedawno odbywał się Soundedit z udziałem The Opposition (TUTAJ), Zaklęte Rewiry wypadają jak jakiś ubogi krewny z prowincji, choć oczekiwać się powinno czegoś zgoła odmiennego. Dawno nie byłem wcześniej ani w Łodzi ani we Wrocławiu, ale mimo tego, że Łódź ma opinię miasta brudnego i przemysłowego, odbycie wycieczki z dworca PKP do hotelu, na koncert i z powrotem po spękanych chodnikach Wrocławia wystawia temu miastu o wiele gorszą opinię. Wnętrze klubu Zaklęte Rewiry to też jakiś późny PRL, przynajmniej schody prowadzące do sceny, przydałby się jakiś lifting, przebudowa, lub choćby malowanie, albo co najmniej zmiana wystroju. Co do samej sceny i otoczenia zastrzeżeń nie mam, ekipa Hooka to profesjonaliści, wszystko było idealnie przygotowane, oprawa koncertu na medal, dźwiękowcy na miejscu w ścisłej relacji z muzykami, reagujący na bieżąco na ich sugestie.

 


Koncert rozpoczął się punktualnie, ekipa nastroiła wcześniej instrumenty. Stałem dokładnie na wprost Hooka, przede mną dwóch młodych chłopaków trzymających okładkę Unknown Pleasures, koło mnie małżeństwo, on fan Joy Division, ona New Order. Z czasem pod sceną robi się coraz tłoczniej. Co ciekawe, jest bardzo dużo młodych ludzi, wszyscy w koszulkach Joy Division, ubrani na czarno, ale jest też dość dużo starszej publiczności, pamiętającej TAMTE czasy z młodości. Na podłodze koło stojaka Hooka leżą dwie kartki, ale zawierają tylko skrócone tytuły, zwracam uwagę, że kartka na wierzchu to setlista Joy Division, więc myślę że dojdzie do zmiany kolejności, ale tak jednak nie jest.

Ktoś z ekipy pomyłkowo położył odwrotnie kartki. Hook chodzi po nich, przydeptuje podczas swoich solówek, a w końcu wykopuje je pod scenę, a ja proszę jednego z przechodzących ochroniarzy o to żeby mi je podał. I dostaję, za co temu akurat ochroniarzowi dziękuję (kartki widać na poniższych zdjęciach).






Jakaś dziewczyna koło mnie mulatka, o lekko skośnych oczach prosi po koncercie żeby dać jej jedną z kartek na pamiątkę - dostaje ode mnie prezent, setlistę New Order. Z ciekawostek kolekcjonerskich dodam tylko, że setlisty z pełnymi nazwami utworów, zostały rozdane przez nagłośnieniowców po koncercie kliku osobom spod sceny, ale posiadaczami prawdziwej koncertowej setlisty jest owa mulatka i ja. Hook po koncercie zdejmuje koszulkę i wyrzuca w publikę, w tych najbardziej pogujących - jeden z nich łapie i zatrzymuje na pamiątkę.


Przed koncertem można było zakupić w małym sklepiku koszulki i pamiątki ale dotyczyły one jedynie the Light i samego Hooka i były szczerze mówiąc dość ubogie. Więc osoby oczekujące plakatów, płyt, czy czegokolwiek związanego z Joy Division czuły się mocno rozczarowane.






I tutaj dochodzę do sedna pozamuzycznych przemyśleń, bowiem jak wspomniałem, o muzyce napisze w kolejnym tekście. 

Jestem, ale nie tylko ja bo myślę że to zdanie wszystkich zagorzałych fanów Joy Division, bardzo mocno rozczarowany postawą Hooka po koncercie. Zespół bowiem zmył się z prędkością światła. Ja wiem, że koncert trwał 3 bite godziny, Że Peter Hook ma 63 lata, choć formę i kondycję (jak i wygląd) człowieka o co najmniej 25 lat młodszego, ale taka postawa wskazuje na kilka dość smutnych faktów. 

To jednak nie jest Mark Long z The Opposition, który podpisywał płyty jeszcze bardzo długo po swoim koncercie, mało tego z którym można było porozmawiać, i który cierpliwie odpowiadał na pytania fanów. Hook wszedł, odwalił wielkie show (nie przeczę) i wyszedł. Ja mogę sobie to jakoś wytłumaczyć, ale ci młodzi od okładki Unknown Pleasures czuli się bardzo rozczarowani, zwłaszcza że po koncercie żalili się, iż jechali na niego aż 500 km pociągami... To nie jest dobra inwestycja na przyszłość. 

Również postawa jednego z dźwiękowców nabijającego się z emocjonalnych reakcji publiczności, zwłaszcza kiedy ze sceny dobiegały dźwięki Decades czy the Eternal, zdaje się sugerować, że wszystko to jest odcinaniem kuponów od dawnej twórczości. Od twórczości Joy Division, a później New Order

A tych nie byłoby nigdy, gdyby nie jeden człowiek - Ian Kevin Curtis.







                      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz