sobota, 20 października 2018

Tanatoturystyka cz.2: Kutna Hora - wieczne memento mori

Niedaleko polskiej granicy, 4 godziny jazdy z Krakowa i 3,5 z Wrocławia, a niecałą godzinę drogi z czeskiej Pragi, na przedmieściach miasteczka Siedlec stoi kościół. Jest to pozostałość po opactwie cystersów wzniesionym w XII wieku i rozbudowanym w wieku następnym, po tym, gdy w dobrach klasztornych znaleziono złoża srebra i mnisi eksplorowali tu kopalnie. Mimo to klasztor dość szybko popadł w ruinę, bo czescy władcy chętnie zaciągali u miejscowych cystersów pożyczki, które potem bardzo niechętnie zwracali. 

W roku 1278 Jędrzej, opat klasztoru, wyjechał z Siedlec w długą podróż. Został wysłany z poselstwem do Jerozolimy przez ówczesnego króla Przemysła Otokara II. Na pamiątkę z tej niezwykłej wyprawy zabrał z Kalwarii garść ziemi, którą rozsypał na miejscowym cmentarzyku, na którym stał skromny kościółek Wszystkich Świętych (Hřbitovní kostel Všech Svatých). Ten prosty gest spowodował niezwykłe skutki. Otóż leżący gdzieś na prowincji cmentarz stał się nagle miejscem świętym, na którym odtąd chcieli być grzebani możni mieszkańcy Czech, a także Polski, Bawarii i nawet Belgii. Decydując o oddalonym od domu miejscu pochówku uważali, że w ten sposób spoczną poniekąd w Ziemi Świętej.
Przez kolejne wieki pochowano w Siedlcu wiele ciał, zwłaszcza ofiary licznych epidemii i wojen, aż w 1421 r. zwolennicy Jana Husa kościół zniszczyli. Ruiny świątyni stały tak do XVIII w. gdy miejscowi rządcy postanowili uporządkować teren i odbudować uszkodzony budynek. Wówczas wyjęto z krypt i wydobyto ze zniszczonych grobów ludzkie szczątki, które po oczyszczeniu w dołach z chlorowanym wapnem wykorzystano do wykonania wystroju wnętrza kościelnego. Pomysłodawcą i autorem projektu odbudowy był jeden z czołowych architektów czeskiego baroku, pochodzący z Włoch Jan Blažej Santini Aichel, twórca stylu nazwanego potem barokowym gotykiem, lecz za wystrój odpowiadał František Rint, cieśla, rzeźbiarz i mistrz murarski, pracujący głównie dla miejscowego rodu Schwarzenbergów. To on z czaszek, piszczeli i wszystkich znalezionych kości ułożył sprzęty, czyli ołtarze, zwieńczone aniołkami, piramidy czaszek, krzyże, monstrancje, kielichy, świeczniki i wiele ornamentów, w tym ogromny monogram Chrystusa przy wejściu. Nie zabrało też herbu Schwarzenbergów na jednej za ścian, wykonanego z wszystkich kości znajdujących się w ludzkim szkielecie, na którym rzeźbiarz odwzorował nawet heraldycznego kruka, wydziobującego oko zabitego Maura. Pod ogromnym świecznikiem z piszczeli i czaszek jest wejście do krypty, w której leży 15 zamożnych mieszczan z Kutnej Hory.







Taki wystrój miał za zadanie przede wszystkim głosić wieczne memento mori i przestrzegać o ulotności życia… Niecodzienne wnętrze przyciągało mnóstwo turystów, jednych złaknionych ekstremalnych stanów i przeżyć, innych czujących potrzebę refleksji nad kruchością ludzkiej kondycji czy chcących poczuć nieuchronność śmierci.
 

Obecnie Ossuarium nie pełni funkcji sakralnych. Jest atrakcją turystyczną, którą każdy może zwiedzić, jeśli wykupi bilet. W cenie biletu dozwolone jest fotografowanie, jednak jedynie z ręki, bez użycia lampy błyskowej, statywu oraz innych specjalistycznych urządzeń. Zabytek wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Dla widzów o mocnych nerwach w sezonie letnim przewidziano nawet możliwość zwiedzania kaplicy nocą. Więcej o tym na stronie internetowej TUTAJ.


Miejsce przyciąga ludzi, nic zatem dziwnego, że fani muzyki niezależnej corocznie organizują tu festiwal Creepy Teepee. Hasłem imprezy jest World Wide Weird, oznaczające według organizatorów, wezwanie do zadziwienia, zaskoczenia, znudzenia i zszokowania.  Nie ma tu - podobno - żadnej promocji modnych marek, nie ma firmowych scen obwieszonych reklamami sponsorów. Jest za to wspólnie śpiewane miejscowych hitów i prawdziwie undegroundowe zespoły.  W tym roku pod hasłem No borders for friends of fucked music odbyła się już 10 edycja festiwalu (więcej o nim tutaj LINK i TUTAJ.

Niewątpliwie miejscowość i jej atrakcja turystyczna stała się kultową, jej oddziaływanie sięga daleko, niedawno jeden z zespołów heavy metalowych wydał płytę inspirowaną ossuarium TUTAJ
 
Takich miejsc na świecie jest co najmniej kilka, za jakiś czas zabierzemy naszych czytelników w kolejne…

piątek, 19 października 2018

Joy Division news 10: Joy Division w Royal Albert Hall w 2019, Defying gra New Dawn Fades, wystawa w bibliotece głównej Manchesteru o historii rocka

Na stronie serwisu darkplanet.pl (TUTAJ) znalazła się informacja, że 16 października zespól Defying zaprezentował klip do utworu The Sunlight Recedes. Przy okazji serwis donosi, że piosenka  ta pochodzi z EPki The Splinter of Light We Misread (z roku 2016) na którym znajduje się też cover New Dawn Fades. No to posłuchajmy jak to brzmi po metalowemu, zwłaszcza, że brzmi całkiem nieźle:


Ciekawy wstęp na smyczku, choć całość w tej wersji jedzie na kilometr dokonaniami innej legendy, czyli Type O Negative (TUTAJ). Wersja bardzo ubogacona, można powiedzieć przekombinowana w stosunku do oryginału, niemniej jest OK.
  

Joy Division w Royal Albert Hall? Tak, to prawda. Już 5.07.2019 roku odbędzie się koncert Petera Hooka z orkiestrą Camerata z Manchesteru. Basista Joy Division jest producentem przedsięwzięcia, i podjął się go wspólnie z  Timem Crooksem, dyrektorem muzycznym zespołu.  Bilety do nabycia TUTAJ.

Tylko do końca miesiąca października w bibliotece centralnej Manchesteru można oglądać wystawę fotograficzną poświęconą historii rocka w tym mieście. Oczywiście wśród bohaterów nie może zabraknąć Joy Division. Poza nimi między innymi: Buzzcocks, New Order, Happy Mondays and The Stone Roses czy The Smiths. 

Jak piszą autorzy wystawy, starali się on zaprezentować prace fotografów związanych z Manchesterem, takich jak  Kevin Cummins, Pennie Smith, Paul Slattery, Steve Double, Peter Walsh, Howard Barlow. Na wystawie także zdjęcia z archiwów Jill Furmanovsky.   


Swoją drogą, na wystawie do nabycia są oryginały zdjęć. Takie jak powyżej kosztuje bagatela... 1800 G.B.P.  

Więcej TUTAJ i TUTAJ.

czwartek, 18 października 2018

Spoiwo: This Mortal Coil XXI wieku


Spoiwo - tak nazywa się zespół, który śmiało można uznać za jedną z najciekawszych grup polskiej nowej fali. Napisałem w tytule, że to This Mortal Coil XXI wieku, bowiem już od pierwszych taktów ich debiutanckiego albumu Salute Solitude czuje się klimaty londyńskiej wytwórni 4AD i ducha tamtych czasów - wczesnych lat 80-tych. Być może bohaterzy dzisiejszego wpisu nawet nie wiedzą o tym, że istniała taka wytwórnia, ale moim celem nie jest wytykanie im jakiegoś naśladownictwa. Jedno jest pewne, gdyby TMC dzisiaj coś nagrali, to ewidentnie brzmiałoby to właśnie tak. 

Debiutancki album Spoiwa ukazał się w 2015 roku i swoim pojawieniem nieźle namącił na naszym rynku muzycznym, o czym świadczy cały szereg entuzjastycznych recenzji, jak i idące za nimi zainteresowanie gdańską grupą. W jednym z wywiadów (TUTAJ) stwierdzają, że dzisiaj są już w stanie wyżyć z muzyki, że mają odłożone środki na realizację drugiego albumu, a zespół otrzymuje wiele zaproszeń na koncerty nie tylko krajowe, ale i zagraniczne. 

Muzyka zespołu Spoiwo jak napisałem, mnie osobiście kojarzy się najbardziej z dokonaniami zespołów z 4AD, ale nie tylko. Jest w niej wiele klimatów tak lubianych i prezentowanych na naszym blogu. Jest w niej przestrzeń charakterystyczna dla wspomnianego This Mortal Coil (TUTAJ), Dif Juz (TUTAJ), chwilami słychać gdzieś w tle późniejsze Cocteau Twins (TUTAJ), jest budowanie napięcia znane z dokonań niemieckiego Long Distance Calling (TUTAJ), a gitara czasem przypomina Durutti Column (TUTAJ). Całość jednak opakowana jest w nowoczesne, bardzo nostalgiczne pudełko. 

Zespół występuje w składzie (TUTAJ): Paweł Bereszczyński (bas, syntezator), Piotr Gierzyński (gitara), Simona Jambor (syntezator), Krzysztof Sarnek (perkusja), Krzysztof Zaczyński (bas, syntezator). 

Niech zatem to zabrzmi, najpierw z albumu, a  później na żywo. 

Czy dacie się zespoić?


środa, 17 października 2018

Sumnerowie - dzieci gitarzysty Joy Division i New Order

Bernard Sumner, gitarzysta Joy Division ma czworo dzieci. Ożenił się podobnie jak Ian Curtis młodo, bo w 1978 r. z Sue Barlow, z którą chodził do szkoły. Świadkami na jego ślubie byli Debora i Ian Curtis. Deborah wspomina w swojej powieści, że w dzień ślubu jeździła z panną młodą szukając kwiaciarni aby kupić wiązankę ślubną a wesele było w pubie i kosztowało około 6 funtów. W 1983 r. parze urodził się syn James Christopher. W 1989 r. Bernard i Sue rozwiedli się. Muzyk w 1991 r. ożenił się ponownie z Sarah Dalton. Mają troje dzieci, są to: Dylan Christian (ur. 1992), Tess Iona (ur. 1994) i Finley Emil (ur. 2003) LINK

Jak łatwo obliczyć jego najstarszy syn James ma 35 lat. Mieszka niedaleko Macclesfield i Manchesteru w miejscowości Wilmslow ze swoją dziewczyną, Becks Barlow. Pracuje w lokalnej firmie Inspired Gaming Group w Manchesterze, zajmującej się produkcją wirtualnych gier sportowych. James jest bardzo podobny do ojca, co widać na poniższych zdjęciach (TUTAJ). Podobnie jak i ojciec kibicuje miejscowym drużynom piłkarskim: Manchester United oraz Salford City FC.


Tess Sumner (zdjęcie z jej profilu na Twitterze LINK, Tess jest na nim w środku) jedyna córka muzyka, ukończyła średnią szkołę artystyczną w Macclesfield, dokładnie wydział Performing Arts na Fallibroome Academy, na którym uczniowie mogą zapoznać się z techniką sceniczną i sztuką widowiskową TUTAJ. Mieszka także nieopodal rodzinnego domu, podobnie jak starszy brat, bo w Nether Alderley w hrabstwie Cheshire. Tess na poniższym zdjęciu jest tą w środku.
Co robią młodsze dzieci Bernarda, w zasadzie nie wiadomo. Wydaje się, że żadne nie poszło w ślady ojca...

wtorek, 16 października 2018

Peel sessions: Minimal Compact, 16.01.1985

Minimal Compact to legenda chłodnej fali o której pisaliśmy kilkakrotnie na naszym blogu (TUTAJ). Nie dziwi zatem, że legendarny dziennikarz radiowy John Peel (TUTAJ) zaprosił ich do nagrania sesji (TUTAJ) na potrzeby swojej audycji. Powiem szczerze, że dla mnie Minimal Compact istnieje od płyty Raging Souls z 1985 roku (TUTAJ). Mam co prawda ich wcześniejsze albumy, ale jako wznowienia wydane w specjalnym kartonowym boksie CD Returning Wheel,  o którym napiszę kiedyś w dziale Z mojej płytoteki

Sesja dla Johna Peela  wyprodukowana została przez Dale'a Griffina. Inżynierem dźwięku był Mike Engles, a sesja miała miejsce w legendarnym Studio Maida Vale 5. Zespół wykonał cztery piosenki: The Well, Nada, Not Knowing i Introspection

Pierwszy utwór pochodzi z płyty Deadly Weapons (ale i z albumów koncertowych)  z roku realizacji sesji Peela, jednak nagranie sesyjne ma inną wersję niż albumowa. Na pewno jest ona mniej surowa brzmieniowo niż wersja znana z albumu. Nada jest z tej samej płyty -  wersja na albumie posiada bardzo poetycki rozbudowany wstęp,  u Peela wstęp jest ostrzejszy, bardziej gitarowy i krótszy.  Warto podziwiać znakomite brzmienie basu, który przypomina de facto kontrabas. Not Knowing, również z Deadly Weapons u Peela wypada znacznie lepiej. Na płycie klaszcząca perkusja jest zbyt sztuczna, choć gitara klasyczna i wibrafon zdają  się ratować sytuację.  U Peela nie ma klaskania, jest bardzo łagodny automat perkusyjny, ciekawe klimaty wytwarzane są na klawiszach. Jest też gitara ale mniej przypomina klasyczną - jest bardziej elektryczna. Finalnie Introspection - koncertowy klasyk wydany dopiero po latach na Music From Upstairs (Archives & Experiments).  Nostalgiczna piosenka o bezsensie życia:

The value of life
Nothingness and debts
Order of the universe
The chaos of being
Physical beauty
You're soulless and vain
The flesh always willing
The spirit rough
Happy the men
Who don't know 

Czy po tych wszystkich latach ten tekst stracił na aktualności? 

Minimal Compact, Peel Session, 16.01.1985. Tracklista: The Well, Nada, Not Knowing i Introspection.

poniedziałek, 15 października 2018

Tanatoturystyka, cz.1

Żyjemy w ciekawych czasach. Gdzie nie spojrzeć króluje młodość. Ludzie nie starzeją się, gwiazdy i celebryci poddawani coraz to wymyślniejszym torturom zachowują wieczny wygląd dwudziestolatków, a reszta naśladuje ich jak tylko może. I tylko wbrew temu ogólnemu trendowi panuje moda na śmierć. I nie chodzi tu tylko o Halloween ale nawet dzieci bawią się lalkami-zombi a nastolatki najchętniej oglądają w kinie przygody truposzy w stylu Gnijąca panna młoda (2005 r.), Frankenweenie (2012 r.) czy opowieści o wampirach.
Zatem nic dziwnego, że dla rozrywki i wypoczynku turyści odwiedzają miejsca z dreszczykiem, czyli tereny katastrof, ludobójstwa lub morderstw lub chodzą do takich, gdzie mogą zobaczyć coś makabrycznego.   Paradoks czasów? Nic bardziej mylnego, żyjemy bowiem w okresie post czyli w takim, w którym mamy świadomość, że wszystko jest post. Wszystko co robimy już było, tylko wraca bardziej, bo już w czasach romantycznych a potem znów w okresie fin de siècle'u turyści zwiedzali zamki, gdzie dokonywano okrutnych mordów, więzienia, cmentarze i katakumby.
Jeszcze wcześniej, bo w dobie baroku, istniała moda na tańce ze śmiercią, której wizerunek w postaci kościotrupa pląsał na obrazach w rytmie kontredansa. Lecz to co stało się w ostatnich latach to już zupełny ewenement. Podjęto się nawet próby klasyfikacji i charakterystyki zjawiska. W 1996 r. Malcolm Foley wprowadził pojęcie dark tourism obejmujące podróżowanie - dla przyjemności - do miejsc śmierci i katastrof. Inni naukowcy, Anthony V. Seaton i John Lennon (zbieżność nazwisk przypadkowa) wprowadzili pojęcie tanatoturystyki (thanatotourism od imienia greckiego boga i uosobienia śmierci Tanatosa), czyli podróży, której celem jest kontakt z rzeczywistą lub symboliczną śmiercią.


Czemu tak się dzieje Jedni socjologowie uważają, że winna jest brutalizacja życia, zwłaszcza mediów, które codziennie faszerują widzów obrazami krwi i śmierci. Inni z kolei podnoszą, że śmierć stała się w gruncie rzeczy  tematem tabu, budzącym lęk większy niż było to w poprzednich wiekach, a nie od rzeczy jest tu wzrost ateizmu, który pozostawia człowieka samego podczas gdy religia rozpościerała perspektywę życia a nie nicości po śmierci, nadając w dodatku naszemu istnieniu sens...  Dlatego aby oswoić się ze śmiercią, konfrontujemy się z jej makabryczną stroną. I tak można na wycieczkę pojechać do obozu koncentracyjnego, zobaczyć Pola Śmierci w Kambodży, czy ogromne cmentarze wojenne, wszystko zależy od zasobności portfela.


Biura podróży oferują rozmaite atrakcje - od wycieczki szlakiem Kuby Rozpruwacza po zwiedzanie domów  w których mieszkali mordercy czy miejsc, gdzie w średniowieczu torturowano więźniów. I o tyle taki rodzaj turystyki ma znaczenie edukacyjne to wędrówki do miejsc powiązanych z współczesnymi mordercami budzi wątpliwości natury etycznej. W Gloucester w Wielkiej Brytanii, przy Cromwell Street znajduje się na przykład dom, w którym Fred West wraz z żoną popełniali okrutne morderstwa oraz przestępstwa na tle seksualnym. Oboje zostali skazani dopiero w latach 90. i prawie od razu przy ich domu pojawili się pierwsi turyści. Zainteresowanie budzi też dom w Beverly Hills, w którym członkowie sekty Charlesa Mansona zamordowali między innymi Sharon Tate a w Austrii dom należący do Jozefa Fritzla. Ale my nie będziemy się zajmować tymi miejscami, lecz pokażemy czytelnikom w kolejnych postach inwencję naszych przodków, którzy wieki temu oswajali temat śmierci.

M. Foley, J. Lennon, JFK and Dark Tourism - a fascination with assassination, „International Journal of Heritage Studies”, 1996 vol. 2 no 4, s. 198.
A.V. Seaton, From Thanatopsis to Thanatourism. Guided by the Dark, „International Journal of Heritage Studies”, 1996 vol. 2 no 4, s. 240.
S. Tanaś, Przestrzeń turystyczna cmentarzy. Wstęp do tanatoturystyki, Łódź 2008.

niedziela, 14 października 2018

Z mojej płytoteki: Nine Inch Nails (NIN) - Fragile


Trent Reznor - człowiek zupełnie zakręcony, o którym krążą legendy, człowiek który kupił dom  w którym Charles Manson dokonał rytualnego mordu na ciężarnej żonie Polańskiego... 

NIN - dziewięciocalowe gwoździe, nazwa mówi sama za siebie, poza tym Reznor jest muzycznym ojcem Marilyna Mansona i wielkim fanem Joy Division, o czym pisaliśmy TUTAJ.

Zatem dzisiaj jesteśmy bardzo na południe od powierzchni Ziemi i piszemy o królu industrialu, a dokładnie jego dziele Fragile z 1999 roku. Jest to trzecia płyta długogrająca NIN, moim zdaniem kończąca znakomitą epokę industrialu. Epokę rozpoczętą od Pretty Hate Machine (1989), płyty jeszcze nie do końca tak wyrobionej brzmieniowo, absolutnego dzieła  jakim było the Downward Spiral (1994) a zakończonej na Fragile właśnie. Dziele na którym NIN osiągają absolutnie mistrzostwo świata jeśli chodzi o budowanie nastroju. 

Na albumie nie ma słabych utworów, a weźmy pod uwagę że mamy tutaj dwie płyty - left i right i w sumie aż 23 piosenki! Wersja którą dysponuję to halo fourteen (NIN miało w zwyczaju wypuszczanie różnych wersji tego samego albumu). 


Płyta jest wydana w sposób absolutnie mistrzowski. Piękna kolorystyka, bogata książeczka z tekstami i kartonowa oprawa. Na prawdę jak na tamte czasy to rarytas, zresztą cenowo dość kosztowny. 

Muzycznie płyta jest dość mocna, ale to nie znaczy, że w całości. Reznor potrafi uspokoić słuchacza, choćby tak doskonałymi piosenkami jak nostalgiczna ballada industrialna La Mer - można zaryzykować chyba twierdzenie, że to najpiękniejsza ballada industrialu. 


Czy to możliwe, że człowiek tak dziwaczny jest w stanie wznieść się na wyżyny wrażliwości i skomponować tak piękną piosenkę? Proszę zwrócić uwagę na potęgowanie napięcie, po wstępie na pianinie pojawia się skromna sekcja rytmiczna, by zupełnie naturalnie, niczym w tle zaczęła odgrywać rolę pierwszoplanową elektronika. W końcu ta wycisza się i znowu pojawia się wątek na pianinie...

Doskonale pamiętam tamten czas, kiedy płytę promował teledysk We're In This Together. Teledysk, utrzymany w czarno-białej konwencji wyraźnie nawiązuje do klimatów z książek Orwella (TUTAJ). Autor przedstawia w nim wizję kataklizmu atomowego. 

Inny teledysk z tamtego okresu to Into the Void - można zobaczyć zespół w pełnej krasie. Wiele się od tamtego czasu zmieniło...

Reasumując: o ile Pretty Hate Machine jest płytą na pograniczu elektronicznego popu i industrialu, to zarówno the Downward Spiral jak i Fragile należy uznać za klasykę tego ostatniego. Każdy kto chce uważać się za znawcę stylu musi koniecznie poznać te dwie płyty. Zespół dzięki nim stał się ikoną stylu i zyskał masę naśladowców.   



Nine Inch Nails - The Fragile, Nothing Records, 1989. Producenci; Trent Reznor i Alan Moulder. Tracklista: Left: Somewhat Damaged, The Day the World Went Away, The Frail, The Wretched, We're in This Together, The Fragile, Just Like You Imagined, Even Deeper, Pilgrimage, No, You Don't, La Mer, The Great Below. Right: The Way Out is Through, Into the Void, Where is Everybody?, The Mark Has Been Made, Please, Starfuckers, Inc., Complication, I'm Looking Forward to Joining You, Finally, The Big Come Down, Underneath It All, Ripe (With Decay).  

Posłuchajmy: