poniedziałek, 31 grudnia 2018

Nostalgicznie, tanecznie i sylwestrowo, czyli lista hitów dla nostalgików z naszymi życzeniami dla czytelników

Dożyliśmy Sylwestra 2018/2019, choć nie wszyscy. Rok 2018 można zaliczyć do dość udanych gdyby nie śmierć przyjaciela (TUTAJ).. 

Blog znajduje coraz więcej czytelników i dzięki istnieniu w mediach społecznościowych zaczął odgrywać minimalny wpływ w świecie chłodnej fali i post punk. Ale o tym napiszemy na rocznicę powstania, już wkrótce. 

Tymczasem dziś, w ten szczególny dzień odetchnijmy trochę od chłodnofalowych i depresyjnych klimatów, ale pozostańmy w nurcie nostalgii. 

Przygotowaliśmy dla naszych czytelników playlistę piosenek nostalgicznych, czyli w klimacie bloga, ale takich przy których można potańczyć. Albo chociaż posłuchać ich w dzisiejszy wieczór. Razem z listą New Romantic którą publikowaliśmy wcześniej TUTAJ daje to zestaw 30 hitów lat 80-tych. 

A kto woli Zenka Martyniuka, Miłość w Zakopanem, i tego typu delikatnie mówiąc muzyczny nawóz, zapraszamy na niepowtarzalny wieczór do TV. Jakiejkolwiek TV. Czy to nie jest smutne? Mainstream...  

Życzymy wszystkim którzy nas czytają, żebyśmy w tym samym  składzie spotkali się tutaj za rok, i żeby nasz blog inspirował i dawał powody do przemyśleń, tego czym jest ludzkie życie i jego sens...  

Od jutra wracamy do naszych normalnych klimatów. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. I Bogu dzięki!  

Clan of Xymox - Evelyn



Brian Ferry - Do not Stop the Dance



Roxy Music - Avalon


David Bowie - Let's Dance



Billy Idol - Eyes Without a Face


The Human League - Don't You Want Me


Pet Shop Boys - West End Girls


Talk Talk - Its My Live


Icehouse - Great Southern Land


Icehouse - Hey Little Girl


Siouxsie and the Banshees - Cities in Dust


The Jesus and Mary Chain - Happy when it Rains


Soft Cell - Torch


Depeche Mode - Everything  Counts



Blur - Coffee and TV


Ultravox - Dancing with Tears in My Eyes



Ultravox - Love's Great Adventure



Cocteau Twins - Pitch a Baby



Drab Majesty - Too Soon to Tell


Linea Aspera - Malarone



A tutaj cała playlista 30 piosenek (nie tylko tych powyżej). Jak mawiał mój zmarły przyjaciel: proszę się częstować...


niedziela, 30 grudnia 2018

Tatuaż: od projektu do wykonania, na przykładach tatuaży z Joy Division

Wiele lat minęło zanim podjąłem decyzję. Do pewnych rzeczy należy dorosnąć, a sprawa tatuażu, który jest przecież na całe życie, to sprawa poważna. Zawsze chciałem ale nigdy nie miałem odwagi. A ponieważ doszedłem do wniosku, że Joy Division wierny jestem od 1980 roku, i miłość ta nie słabnie z czasem tylko wręcz przeciwnie, w końcu się zdecydowałem. 

Podczas wizyt w salonie długo rozmawiałem z artystami. I nie żałuję, bowiem wiele się dowiedziałem. Dzisiejszy wpis zatem ma na celu nie tylko przedstawienie genezy powstawania dzieła na każdym z etapów, ale i udzielenia kilku rad osobom które chcą. Rad nie tylko ze strony kogoś kto ma tatuaże, ale i ze strony artysty który je wykonuje.  

Po pierwsze i najważniejsze: wzór, salon, koszty. Wyborowi tych trzech elementów nie może towarzyszyć pośpiech. Najpierw zatem należy zdecydować się co i w jakim miejscu. Warto pomyśleć nad tym i pozbierać sobie na nośniku informacji zdjęcia, mające być inspiracją dla projektów przyszłych tatuaży. 

Wtedy wybór salonu - nie ma sensu kierować się ceną, i spieszyć się z wykonaniem (mój ulubiony salon na przykład, jest dość daleko od miejsca zamieszkania, poza tym są też konwencje a niektórzy artyści przyjeżdżają na gościnne występy). Często tanie wykonania są tandetne, a tatuaże robione gdzieś w piwnicach, czy innych egzotycznych miejscach, narażają przyszłego posiadacza na choroby. Zatem warto pojechać, porozmawiać z artystą i zobaczyć, czy salon jest czysty, zadbany, przedyskutować wzory i termin wykonania. No i cenę. Artysta podczas takiego spotkania często przygotowuje zarys projektu, a jego doświadczenie  pozwala na odpowiednie umiejscowienie przyszłego tatuażu. W moim przypadku tatuaż na ramieniu wykonywany był podczas dwóch sesji ale wstępny projekt przygotowany został na samym początku. Później artysta dokonał swoich ulepszeń, cieniowania  i zmian, tak by powstała spójna artystycznie praca.  Ważne - artyści nie znoszą ludzi bez wizji. Najbardziej wkurzają ich osoby które przychodzą i proszą o zrobienie czegoś.  A później kiedy artysta podaje propozycje nie potrafią na nic się zdecydować... Dlatego lepiej dać sobie czas i wszystko przemyśleć.

W kolejnym etapie następuje przeniesienie projektu na kalkę, która później jest odbijana na skórze. Warto dokładnie przemyśleć wielkość, przy dobrym obchodzeniu się z nim i dbaniu, tatuaż zostaje na całe życie...






No i teraz najgorsze, wykonanie. I odwieczne pytanie: czy bardzo bolało? To zależy od osoby, jej poziomu wrażliwości na ból, no i szczególnie od miejsca. Z tego co udało mi się ustalić na sobie tatuaże najbardziej bolą w miejscach blisko kości i ścięgien. Zależy to też od techniki wykonania, czyli stylu tatuażysty. No i od jego doświadczenia... Nie krwawi, bo podczas pracy tatuażysta używa specjalnej wody hamującej krwawienie. Ponadto robione są przerwy. 

Profesjonalista nie robi taśmowo, czyli na akord. Słyszałem opowieści o takich, którzy niemalże na dwie zmiany tatuują wspomagając się amfetaminą. Prawdziwy tatuażysta jest artystą, w salonie w którym robiono moje tatuaże nie wykonuje się żadnych skaryfikacji i tego typu dziwacznych zabiegów. Zatem warto sprawdzić, czy wasz przyszły salon jest miejscem budzącym zaufanie. Poniższa praca powstawała 2 sesje w sumie 10 godzin plus wizyta konsultacyjna na omówienie projektu. Między sesjami 2 tygodnie przerwy, tak by górna część się wygoiła.





Raz byłem świadkiem sceny kiedy salon odmówił wykonania tatuażu człowiekowi, który chciał już natychmiast wytatuować sobie logo Volkswagena na ręce. Pośpiech tłumaczył wyjazdem na drugi dzień na wczasy. Artyści odmówili z powodów praktycznych. Wiadomo - podróż, później wystawianie skóry na słońce itd. naraża niezagojony tatuaż na infekcję. Przecież to rana umiejscowiona w tzw. skórze wewnętrznej... Musi mieć czas na zagojenie... 

Jeśli o to ostanie chodzi, to warto zwrócić uwagę na to w jaki sposób problemem zajmuje się salon. Obecnie na rynku dostępne są specjalne folie, które pozwalają skórze oddychać. Zakłada się je bezpośrednio w salonie i znacznie przyspieszają proces gojenia (wiem bo znam to z autopsji). Także o stosowanej jeszcze w niektórych salonach folii spożywczej można zapomnieć. 




Czy tatuowanie się może stać się uzależnieniem? Myślę, że każdy powinien dać sobie czas, przemyśleć żeby później rzeczywiście nie popaść w jakieś uzależnienie. W moim przypadku wszystkie powyższe tatuaże są na jednej ręce, od początku bowiem rozważałem zrobienie tzw. rękawa. 

Co dalej?

Dalej wypełnienie pustych miejsc. Musi pojawić się Martin Hannett, rozważam logo Factory Records, grafikę z plakatu z koncertu, czy portret Iana Curtisa palącego po londyńskim koncercie. Co i w jakiej formie, oraz w jakim rozmiarze będzie ustalane z artystami. 

Mamy na to czas. Tutaj akurat pośpiech jest jak najgorszym doradcą...

O historii tatuażu i innych tatuażach Joy Division pisaliśmy już wcześniej TUTAJ

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

sobota, 29 grudnia 2018

Z katalogu Factory: A Factory Sample - tak zaczęła się legenda Joy Division i wytwórni Factory Records

Po wydaniu FAC 1, czyli plakatu o którym pisaliśmy TUTAJ, przyszła pora na pierwszą  płytę wytwórni. Factory Sample o którym mowa, został wydany na przełomie 1978 i 1979 roku, a dzisiaj osiąga szokujące ceny (choćby na aukcji opisanej TUTAJ, gdzie został sprzedany za zawrotną cenę 190 GBP, co przy dzisiejszym kursie funta to 908 PLN...). 

Grafika użyta przez Petera Saville'a (TUTAJ) stała się kultowym elementem do dziś powielanym na płytach, koszulkach, ba nawet na tatuażach. Nazwę Factory wymyślił Alan Erasmus - przyjaciel Tony Wilsona, który z nim i Peterem Saville'm byli współzałożycielami wytwórni. To wtedy, po serii nocnych koncertów w Russel Club, Tony Wilson zdecydował się na wydanie pierwszej płyty winylowej. Zaprosili między innymi Joy Division, a ci po uzyskaniu akceptacji ich managera Roba Grettona, wyrazili zgodę. To wtedy nastąpiło słynne podpisanie umowy krwią Tony'ego Wilsona. Zespół otrzymał 50% zysków i całkowitą wolność twórczą, jak i inne grupy zaproszone przez wytwórnię.


Pierwsze opisywane dziś wydawnictwo, było ręcznie pakowane w mieszkaniu Alana Erasmusa przy Palatine Road, które przez kolejne 12 lat było siedzibą wytwórni.
Zawiera dwa single, zapakowane w plastikową obwolutę - całość oczywiście zaprojektowana przez Petera Saville'a.

Ten wspomina, że podczas produkcji minialbumu, nikt z nich nie miał pojęcia jak prawidłowo powinna wyglądać od strony technicznej okładka, więc po prostu robili wszystko najlepiej jak potrafili.. Dodatkowo do pierwszego wydania dodano 5 naklejek. Pierwsze wydanie miało nakład 5K kopii. Od wtedy wytwórnia zaczęła przesyłać słuchaczom przekaz poprzez grawerowanie go na krążkach. Ta płyta posiada następujący: EVERYTHING IS REPAIRABLE , EVERYTHING IS BROKEN (wszystko można naprawić, wszystko można zniszczyć) wygrawerowany odpowiednio na każdej ze stron.

Ale zanim właściciele firmy mogli projektować, czy sklejać okładki, musiał pojawić się ktoś kompetentny - ten czwarty. Ten, który w przeciwieństwie do nich, musiał coś potrafić - przynajmniej w obszarze realizacji dźwięku. Tym kimś był Martin Hannett (TUTAJ), pracujący wtedy w Strawberry Studios. Miał w dorobku produkcję debiutanckiego singla the Buzzcocks pt. Spiral Scratch. I tak to wszystko się zaczęło...



Muzycznie na płycie pojawili się czterej wykonawcy: Joy Division, the Durutti Column, John Dowie i Cabaret Voltaire. Digital było pierwszą piosenką, jaką Hannett nagrał z zespołem. Utwór ma specyficzny, rzeczywiście cyfrowy rytm, podkreślany przez monotonne day in day out Iana Curtisa. W Glass z kolei pojawiają się pierwsze efekty dźwiękowe Hannetta, których apogeum nastąpi na Unknown Pleasures. Wielu krytyków muzycznych wyraża opinię, że Hannett odkrył sposób w jaki sprzedać muzykę zespołu, co przyniosło później ogromny sukces. Strona druga zarezerwowana została dla Durutti Column (TUTAJ), który wyraźnie w tamtym czasie poszukuje swojego późniejszego stylu. Utwory No Communication i Thin Ice brzmią niezwykle undergroundowo, można powiedzieć, że awangardowo. Monorecytacje Vini Reilly przeplatane z efektami Hannetta tworzą ciekawy klimat. Wielu fanów ich twórczości żałuje, ze grupa nie kontynuowała tego kierunku. 

Winyl drugi - strona A - zawiera trzy piosenki Johna Dowie, który tak na prawdę był komikiem muzycznym. Cabaret Voltaire, o którym pisaliśmy TUTAJ, swoją pierwszą piosenkę (o ile tak to można nazwać) poświęca niemieckiej organizacji terrorystycznej Baader Meinhof, frakcji komunistycznej organizacji RAF. Drugi utwór niestety nie jest dostępny do odsłuchania na You Tube.
Ogólnie, trzeba przyznać, że jak na debiut, jest to całkiem niezły odlot. Ale przecież mamy do czynienia z niezależną, undergroundową wytwórnią muzyczną, zatem inaczej być nie mogło.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


Factory Sample - 1978/1979, producenci: Martin Hannett, C.P. Lee i Cabaret Voltaire, Tracklista: (A-1) Joy Division: Digital, Glass, (A-2) The Durutti Column: No Communication, Thin Ice (Detail), (B-1) John Dowie: Acne, Idiot, Hitler's Liver, (B-2): Cabaret Voltaire: Baader Meinhof, Sex in Secret.    

piątek, 28 grudnia 2018

Julian Voss-Andreae: od fizyki kwantowej do sztuki jest przecież tak blisko - intrygujące rzeźby naukowego futurysty

Czy nauka może stanowić dla sztuki źródło inspiracji, na przykład taka fizyka kwantowa czy biofizyka molekularna? Okazuje się, że tak. Wystarczy tylko inwencję twórczą połączyć z gruntowną wiedzą a potem tę mieszankę zapalić iskrą talentu. 

W Portland, w stanie Oregon, tworzy swoje rzeźby Julian Voss-Andreae. Dlaczego akurat w Portland? W biografii podaje, że wybrał to miasto z uwagi na tamtejszą uczelnię artystyczną (Pacific Northwest College of Art.), którą ukończył w 2004 r. Wcześniej studiował fizykę, matematykę i filozofię na uniwersytetach w Berlinie, Edynburgu i Wiedniu (w latach 90. był fizykiem i uczestniczył w eksperymencie zajmującym się ukazaniem dualizmu korpuskularno falowego obiektu C60 czyli fulerenu - alotropu węgla). W Portland pracował także Linus Carl Pauling, chemik i fizyk, dwukrotny zdobywca nagrody Nobla w dziedzinie chemii i... Pokojowej Nagrody Nobla w 1962 r., który m. in. rozszyfrował strukturę białek. 

Po tym, gdy Voss-Andreae skonstatował, iż tak zasłużona postać nie została upamiętniona w swoim mieście, przed domem, w którego piwnicy Pauling w dzieciństwie  miał swoje pierwsze laboratorium, postawił jego abstrakcyjny pomnik. Forma upamiętnienia jest szczególna, zresztą oddajmy głos twórcy: zauważyłem około 2002 roku, że ciągle robiłem rzeźby "alfa helix" oparte na geometrii bardzo powszechnego spiralnego motywu odkrytego w białkach, o którym po raz pierwszy wspomniał Pauling.  Więc moim pomysłem było stworzenie dla niego jakiegoś pomnika, a mianowicie helisa alfa z odlanej z brązu TUTAJ.   Ostatecznie wykonanie pomnika z brązu okazało się zbyt trudne i rzeźbiarz użył odpowiednio pociętej stalowej belki.
 
Wiele z prac Vossa-Andreae obrazuje wyniki metod czy badań naukowych. Tak jest na przykład z rzeźbą The Universe, która ma, według autora, odtwarzać pianę kwantową Plancka (więcej o tym TUTAJ). Innym dziełem tego typu jest cykl obiektów kwantowych, których kilka prezentujemy tutaj wraz z innymi projektami autora, resztę można obejrzeć na portalu TUTAJ.










Niezwykle interesujące są te prace, w których rzeźbiarz eksperymentuje z postacią ludzką. Jedną z nich próbuje dowieść, że znalazł sposób, by zmienić człowieka w falę. Rzeźba Quantum Man II składa się z ciągu połączonych stalowych blach, tworzących obraz człowieka, którego widzi się, gdy spogląda się nań pod określonym kątem, a prawie znika, gdy patrzy się na niego z innej perspektywy. Autor chce ukazać w ten sposób zjawisko podobne do dyfrakcji fali, gdzie przód płytek jest wyraźnie widoczny, lecz rzeźba wydaje się znikać i pojawiać ponownie, gdy przechodzi się obok niej. Arkusze, z których jest zrobiona, są równo rozdzielone w interwałach wielkości około 3/4 cala, czyli nieco więcej niż rzeczywista ludzka długość fali de Broglie obliczana na około 10-38 m. Trzeba przyznać, że rzeźba jest oszałamiająca zarówno pod względem walorów estetycznych, jak i zdolności uchwycenia pojęcia, które trudno wytłumaczyć słowami.


Taki dualizm nauki i sztuki w sztuce można zobaczyć jedynie w rzeźbach starożytnych, gdy filozofowie próbowali odszyfrować ludzką naturę w kategoriach relacji między ciałem ludzkim a umysłem i tworzyli formy oparte na module matematycznym. Takie podejście do sztuki odżyło później tylko w epoce renesansu, w twórczości malarza, architekta i wynalazcy Leonarda da Vinci. Julian Voss-Andreae poszedł jednak dalej i tworzy dzieła, w których rozdział na sztukę i naukę zaciera się i obie te dziedziny przenikają się tworząc nową jakość. Wydaje się że czerpie z tego dziecięcą radość, której doświadczył lata temu, o czym sam wspomniał zresztą w czasie jednego z wywiadów: Jako dziecko nie było dla mnie różnicy między sztuką a nauką. Uwielbiałem budować klocki LEGO. Jest to dzieło sztuki, które służy celom dekoracyjnym, a wyobraźnia działa dziko podczas budowania struktur, a następnie bawi się nimi. Ale jest to również bardzo naukowe: zawsze starałem się stworzyć coś, co jest satysfakcjonujące w tym samym sensie, w jakim doskonałe rozwiązanie inżynierskie jest satysfakcjonujące, a nawet eleganckie TUTAJ

Artysta ostatnio zajął się  tworzeniem rzeźb proteinowych opartych na trójwymiarowych strukturach biologicznych makrocząsteczek, dostępnych z baz danych zgromadzonych w Protein Data Bank. W tym celu napisał program Mitre, który konwertuje dane z PDB na współrzędne cięć materiałów dla kreacji formy przestrzennych. Wśród powstałych w ten sposób prac znajduje się transponowany model człowieka witruwiańskiego autorstwa Leonarda da Vinci.

Czy Julian Voss-Andreae jest jedynym naukowcem-artystą? Okazuje się że nie. Mara G. Haseltine (zresztą córka znanego genetyka Williama A. Haseltine pracującego nad wirusem HIV i nad ludzkim genomem) tworzy rzeźby inspirowane procesami biologicznymi, które zachodzą w komórce podczas budowy białek lub spowodowane są innymi procesami wynikającymi ze skutków globalnych zmian klimatycznych (więcej na jej stronie internetowej TUTAJ), Hadrien Dussoix szwajcarski artysta, na jednym z obrazów umieścił sekwencję kwasu proteinowego (więcej o tym TUTAJ), a Eduardo Kac zrobił w ramach tzw. sztuki transgenicznej, świecącego króliczka, używając do tego zmodyfikowanego genetycznie fluorescencyjnego białka (TUTAJ). 

 Czy takie twórcze zabawy są bezpieczne i czy nie wpłyną ujemnie na nasze życie? Wprawdzie Julian Voss-Andreae zaznacza, że jest z Niemiec. I tam skąd pochodzi sztuka jest postrzegana jako coś głębokiego, coś związanego z głębokimi pytaniami, jednak nie do końca taka deklaracja jest przekonująca, zwłaszcza czy przypomni się udział niemieckich naukowców w zbrodniach II wojny światowej. Niewątpliwie prawdziwa sztuka, podobnie jak filozofia, zajmuje się odwiecznymi pytaniami dotyczącymi istoty świata i człowieka, jednak rodzi się pytanie: czy przy dzisiejszych - z jednej strony zaawansowanych technicznie - a z drugiej strony - niedoskonałych - metodach badań naukowych - taka twórczość nie przyniesie zagrożeń dla nas ludzi, którzy nie są jedynie strukturami proteinowymi? 


Zdjęcia rzeźb Juliana Voss-Andreae pochodzą ze strony autora TUTAJ.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 27 grudnia 2018

Kapłani liczby 23: Ian Curtis, William S. Burroughs, Martin Hannett i Psychic TV

Liczby i cyfry - rozmaicie się kojarzą. Na przykład cyfra 7 jest uważana za szczęśliwą a liczba 13 za pechową. W Polsce najbardziej tajemniczą liczbą jest 44 a w zasadzie Czterdzieści i Cztery, która pojawiła się w dramacie narodowym Dziady Mickiewicza i oznacza…. Właśnie nie do końca wiadomo co. Ale na pewno coś wzniosłego i wspaniałego. 

Na Zachodzie, w krajach anglosaskich, znów nadzwyczajną liczbą jest 23, często określaną jako liczba incydentów, bez generalizowania na dobre czy złe. Wiara w korelacje pomiędzy tą liczbą a wydarzeniami nazywana jest Enigma 23.
 
Wiele osób miało i ma wręcz obsesję na jej punkcie, na przykład William Burroughs, ulubiony pisarz Iana Curtisa, o których spotkaniu pisaliśmy jakiś czas temu (TUTAJ). Powód jego fascynacji Enigmą 23 był prozaiczny. Gdy pisarz mieszkał w Tangerze poznał tam niejakiego kapitana Clarka, który kierował promem kursującym pomiędzy Hiszpanią i Marokiem. Pewnego razu Clark powiedział Burroughsowi, że od 23 lat pokonuje tę trasą bez żadnego incydentu. I zaraz tego samego dnia prom zatonął, zabijając kapitana. Gdy Burroughs myślał o tym incydencie, w tym samym czasie radiowy dziennik ogłosił katastrofę lotu 23 na trasie Neowy Jork - Miami. Pilotem samolotu również był kapitan Clark, oczywiście inny niż ten z promu. Odtąd pisarz do końca życia notował każde zdarzenie związane z numerem 23, a w końcu napisał powieść The Last Words of Dutch Schultz złożoną z sekwencji osadzonych wokół powtarzających się zdarzeń powiązanych liczbą 23. 


Wracając do spotkania Burroughsa z Curtisem trzeba dodać, że miało ono miejsce w belgijskim klubie Plan K, z okazji jego otwarcia, które zostało pomyślane jako widowisko multimedialne. W jego trakcie zespół teatralny Plan K wykonał performance 23 Skidoo i wystąpiły zespoły Joy Division oraz Cabaret Voltaire LINK

Liczbą 23 fascynowali się również muzycy. Grupa Psychic TV założona przez legendę muzyki industrialnej Neila Megsona znanego jako Genesis P-Orridge (był podobno ostatnim rozmówcą Iana Curtisa o czym pisaliśmy TUTAJ) wydała 23 albumy w ciągu 23 miesięcy trafiając tym wynikiem do księgi Guiness'a. Genesis podobno opowiedział o zagadkowej liczbie 23 członkom zespołu Cabaret Voltaire, co zrelacjonował w jednym z wywiadów. Okazali zainteresowanie, lecz byli sceptyczni. Dwa dni potem zadzwonili do muzyka z pretensjami: Ty draniu! . . . Przyjechaliśmy do Holandii na trzy koncerty i w każdym hotelu mieliśmy pokój 23, a koncert 23 był całkowitą katastrofą. I gdzie się nie obrócimy jest 23. Coś ty zrobił? - Cóż, powiedziałem tylko, że zaczniecie to dostrzegać. 

Podobno Martin Hannett (TUTAJ) był zafascynowany numerem 23 i lubił wyszukiwać go w życiu swoich znajomych,  a więcej o jego obsesji na punkcie liczby 23 napisano  TUTAJ.
Oczywiście fani Iana Curtisa dotknięci wirusem 23 wskazują na wydarzenia związane z tą liczbą w jego życiu. Wiążą z nią następujące fakty: Ian Curtis miał 23 lata, kiedy zmarł, ożenił się 23 sierpnia, ostatnią płytą którą nagrał był singiel Love Will Tear Us  Apart (FAC 23), a jego ciało znaleziono 18 maja (18. 05 czyli 18+5=23). Poza tym jeden z jego wierszy, dość istotnych dla niego bo o śmierci zatytułowany był Johny 23 (więcej o nim TUTAJ).
Nie wolni od obsesji liczbą 23 byli inni twórcy, wśród nich pojawiają się i ci, których opisaliśmy na naszym blogu, na przykład HR Giger (TUTAJ), a także Arthur Koestler czy Umberto Eco.
Oczywiście tych prawidłowości nie należy brać na serio, stad lekko humorystyczna treść naszego wpisu. Zdajemy sobie sprawę, że podobnej analizy można dokonać dla dowolnej liczby...

Może więc pozostańmy przy naszym mickiewiczowskim 44?

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.  


środa, 26 grudnia 2018

Nostalgicznie: Cemeteries - Barrow, witajcie w królestwie muzyki ambient gotyk



Cemeteries - od samego początku jest dziwnie i jakoś zupełnie nostalgicznie. Patrząc na profil na FB (TUTAJ) można sobie wyobrazić wywiad z nimi w taki sposób:

 - Wasze fascynacje muzyczne? 

Pat Moon, Seismograph, Teen Daze, Ballet, Foxes in Fiction, Mister Lies, Arrange, Happy Trendy, MPSO, RL Kelly, Youth Lagoon, Cavema

- O czym są wasze piosenki?

O życiu i  śmierci...

- Kto tak na prawdę tworzy Cemeteries?

Kyle J. Reigle i prawie każdy, kto nie został jeszcze skremowany

- Skąd jesteście, gdzie obecnie mieszkacie i dla jakiej wytwórni nagrywacie?

Buffalo (NY), Portland (OR), BMI

- Jakieś credo waszej muzyki?

Cielec pojawił się po to, by zakończyć żywot ludzkości...

Barrow, ich debiut, zaczyna się jak za najlepszych czasów 4AD, tak jakby This Mortal Coil nagrali kolejny album.. 

Procession, bo taki ma tytuł pierwszy utwór, ma nastrój jest bardzo mroczny i podczas szumu morskich fal następuje dość płynne przejście do drugiej piosenki Nightjar, gdzie po krótkim instrumentalnym wstępie wyłania się wokal. Jest posępny, nieco jak za dawnych dobrych czasów Radiohead.. Piosenka jest dość długa i zaskakuje rytmicznymi wstawkami, tak jakby ktoś nie chciał żeby słuchacz zasnął.. Tutaj nic nas nie zaskoczy, prawie do końca będziemy wybudzani.  

Luna (Moon of Claiming) zaczyna się pięknym wstępem na pianinie po czym wchodzi orkiestra. Jest bardziej melodyjnie, piosenka mogłaby być przebojem... Ale, ale, ale pieprzony mainstream nie lubi takiej muzyki, zamiast tego wciska nam w uszy gówno w stylu Rihanny, czy jej rodzimej wersji w postaci córki grabarza...    

Can You Hear Them Sing? to najlepsza piosenka na płycie... Piękno tego utworu wręcz oszołamia. A do tego ten tekst, jakże prosty ale i przez to niesamowicie nostalgiczny. Pali się drzewo w kominku, jest lato, choć w sercach lód... A oni znowu śpiewają...

Feel the summer cold
Burn the wood again
It will warm our thoughts
As we circle it circle it

They will clean the ash
Pour the water in
Gather cult and mass
The days are long again long again

Oh, can you hear her name?
Oh, can you hear them sing?


Cicada Howl znakomity syntezatorowy wstęp i pogłos na perkusji czynią ten utwór całkiem niepowtarzalnym... I znowu ta nostalgia wokalu. I Will Run From You jest nieco radośniejszy, ale tylko w warstwie muzycznej, bowiem tekst już takim nie jest...

Campsides she would stalk
In the fog and the red lights, the fog and the red lights
Harsh moans drifted out with my voice

from the radio, my voice from the radio
I know you said it's killing june
You swore that you will be home soon
Soft ground, claiming moon
She loomed through the lost towns
Her hair up and window down
I roamed through the night and found her hiding in a dark home
It's halls burnt, windows broke
I know you said I shouldn't hide
Your teeth were sharp, my eyes were wide
I know you once, I swear i tried
Your jaw unlocked, my vocals cried:
"I will run from you


Empty Camps zaczyna się płynnie po poprzedniej piosence. To jeden z żywszych utworów na płycie. Sodus natomiast jakoś specjalnie nie  zaskakuje, na tle innych piosenek z płyty, którą kończy bardzo nostalgiczny Our False Fire on Shore. Bardzo smutny i majestatyczny - idealnie nadaje się na zakończenie debiutu. Tak jakby muzycy chcieli nam powiedzieć: wrócimy. 

I wrócili, ale to będzie już inna historia.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


Cemeteries, Barrow, Snowbeast Records 2015, Written and recorded by Kyle J. Reigle, Mastered by Warren Hildebrand, Tracklist: Procession, Nightjar, Luna (Moon of Claiming), Can You Hear Them Sing? Cicada Howl, I Will Run From You, Empty Camps, Sodus, Our False Fire on Shore

wtorek, 25 grudnia 2018

Section 25: dziecko Iana Curtisa z Joy Division

Ian był szczególnie zainteresowany Section 25 i bardzo chciał być ich producentem. Gdy ktoś zaczął robić hałas podczas ich seta, Ian postanowił coś z tym zrobić. Z jakiegoś powodu zerknął na mnie, zanim zaczął walić, jakby chciał się upewnić, że patrzę. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby bił się z kimś, a kiedy zaczął został powalony na ziemię i skopany. Następnego ranka oko Iana przypominało duże niebieskie jajo. Tak wspomina żona Iana Curtisa, Deborah zaangażowanie swojego męża w powodzenie zespołu Section 25 (o tym zespole wokalista Joy Division wspomniał w ostatnim wywiadzie, którego udzielił TUTAJ).  
 
Założona w listopadzie 1977 r. grupa przez dwóch braci Cassidy, Larry'ego i Vin'a, do których dołączył Paul Wiggin, szybko stała się zauważona i uchodziła w latach 80. - wśród fanów muzyki punkowej - za jedną z najlepszych. Lecz w prasie jakiegoś powodu drwiono z nich, podkreślając w recenzjach, że próbuje naśladować Joy Division.  Nie było to jednak prawdą, bo umieli ciekawie grać, a nawet wymyślili własne, niepowtarzalne brzmienie, na które składał się głównie ostry, wybijający się dźwięk gitary basowej, który nadawał ich utworom rys melancholii. Może dlatego Ian Curtis cenił ich i wraz z Robem Grettonem został współproducentem ich pierwszego singla Girls Do not Count  nagranego w studio Suite 16/Cargo w Rochdale, w którym Joy Division 11 października 1978 r. nagrał Digital i Glass LINK
 

Z sesji nagranej we wrześniu 1979 r. Ian Curtis i Rob Gretton (TUTAJ) przy współudziale Martina Hannetta (TUTAJ) wybrali trzy utwory - Girls Do not Count, Knew Noise i Up to You, do wydania w Factory. Pojawiły się na płycie z dużym opóźnieniem na rynku, bo dopiero w lipcu. Krążek (FAC18) posiadał obwolutę zaprojektowaną przez Petera Saville'a, bardzo drogą, dlatego klejoną w zakładzie dla osób niesłyszących i składaną przez członków zespołu. Niestety, nie wiadomo czemu, singiel nie został dobrze przyjęty przez prasę.


Girls Do not Count wykonywane było podczas wspólnych koncertów z Joy Division: 5 kwietnia 1980 r. w Malvern Winter Gardens (ten został zarejestrowany i wydany na kilku bootlegach) i podczas pamiętnego koncertu 8 kwietnia 1980 r. w Derby Hall Bury. Było to zaraz po tym gdy Ian podjął próbę samobójczą. Z tego występu zachowała  się setlista oraz wspomnienie świadka, według którego zespół  zagrał utwór przy współudziale Joy Division, ale bez Iana (LINK).  

Istnienie setlisty raczej przeczy okolicznościom organizacji występu pokazanymi w filmie Control gdzie Alan Hempsall z Crispy Ambulance niemal w ostatniej chwili zastępuje na scenie Iana Curtisa, podczas gdy jego udział był uzgodniony wcześniej (więcej o filmie pisaliśmy TUTAJ).
W grudniu 1980 r. FAC 18 został wydany jeszcze raz, tym razem w wersji w 12-calowej, z poprawioną jakością dźwięku. Nowe wydanie ukazało się trzech okładkach, z których każda ozdobiona została fotografiami trzech dziewcząt: Angeli Cassidy, Jenny Ross i Julie Waddington. Angela, która później dołączyła do zespołu była siostrą braci, a Jenny i Julie były dziewczynami Larry'ego i Paula

Mimo że ich singiel był w końcu dostępny, prasa londyńska pozostała w dużej mierze wrogo nastawiona i Section 25 nie zrobił wielkiej kariery, choć miał ku temu wszelkie powody: dobrych muzyków, oryginalne utwory, zainteresowanie znanej wytwórni. Choć w 2010 r. zmarł lider zespołu – Larry, grupa nadal istnieje. Jako ciekawostkę można uznać, fakt, że nigdy nie promowała się powołując na osobę Iana Curtisa i bliski związek z Joy Division.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Isolations news 17: Nieznane zdjęcia Iana Curtisa z Joy Division, sztuka Briana Gormana o Joy Division nominowana do nagrody, jacyś chłopcy bawią się nazwą zespołu


Okazuje się, że istnieją zdjęcia Iana Curtisa na których jest on typowym,  młodym i roześmianym chłopakiem. Choćby te pokazane powyżej, opublikowane na Twitterze przez użytkownika o nicku Jake Rudth (LINK).   

Kevin Cummins, legendarny fotograf Joy Division przyznał, że próbował uchwycić taki obraz zespołu, który by narzucał klimat cichej kontemplacji. W wywiadzie dla The Telegraph z 2014 roku Cummins wyjaśnił: Robiłem zdjęcia z uwagą. Postanowiłem, że nigdy nie będę fotografował Iana z uśmiechem, ponieważ nie chcieliśmy, żeby tak wyglądał. To była manipulacja medialna. Chcieliśmy, aby wyglądali jak bardzo poważni młodzi ludzie, wizualnie onieśmielający (pisaliśmy o tym TUTAJ).  

Warto zapytać, czy kreowanie tego wizerunku trwa do dzisiaj? A jeśli tak to jaki jest jego cel? Obejrzyjcie Control i 24 Hour Party People (TUTAJ), skonfrontujcie z relacjami naocznych świadków  i wyciągnijcie wnioski... Albo... zaglądajcie do nas, my to zrobimy za Was, w dodatku kompletnie za darmo!



   
Znakomite dzieło, czyli sztuka Briana Gormana o Manchesterze i Joy Division, zatytułowane New Dawn Fades (opisane TUTAJ) otrzymało nominację do nagrody Salford Star (TUTAJ). Brian musi wygrać, o czym poinformowaliśmy go na Twitterze, gdzie obserwujemy się wzajemnie. Joy Division to marka, ciekawe kiedy władze Macclesfield to zrozumieją i udzielą Hadarowi Goldmanowi zgody na otwarcie muzeum Iana Curtisa w jego domu? (Czytaj TUTAJ).


W łeb przychodzi ochota sobie pierdolnąć kiedy czyta się, że jakieś raperskie dzieciaki nazwały swój album Joy Division... 

Ja wiem, że Peter Hook opisał w swojej książce Unknown Pleasures, czyli Joy Division od Środka (recenzowaną przez nas TUTAJ) perypetie z firmą produkującą gadżety erotyczne, a nazywającą się jak kultowy zespół z Manchesteru. Bo chyba nie zespół mieli na myśli Mały Esz & Proceente używając nazwy do cytuję: wypuszczenia mixtape na znanych bitach - cokolwiek by to nie oznaczało...  (LINK).

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.