sobota, 2 maja 2020

Z mojej płytoteki: EVA - demo recordings v. 1.2 - chłodna fala dla wielbicieli the Cure i Siouxsie and the Banshees

To była taka fajna historia, usłyszałem jakiś ich utwór i poszperałem w sieci. Znalazłem na stronie terra.pl (która już nie istnieje) kontakt mailowy i napisałem list z pytaniem, czy coś wydali, i gdzie to można kupić. 

Odpisała mi bardzo miła dziewczyna, jak się okazało Monika - wokalistka zespołu i zapytała, pod jaki adres wysłać darmowe CD.

Robi ono do dziś wrażenie, choć od tamtego czasu minęło niemal 20 lat... Na szczęście w sieci nic nie ginie i jak się chcę to można... Dotarłem zatem do archiwalnego zapisu spod podanego na płycie linka ze strony terra.pl i możemy tam wyczytać, że zespół nagle z dnia na dzień zakończył działalność. Archiwalne informacje o nim poniżej:

Muzyka EVY osadzona jest w tradycji zimnofalowych brzmień lat 80. Odnaleźć w niej można echa The Cure, a za sprawą niesamowitego głosu wokalistki przychodzą skojarzenia z Siouxsie & The Banshees. Wszystko to dodatkowo podszyte punkową energią, której muzycy dają upust na koncertach..

EVA zadebiutowała w 2001 r. swoją wersją "Plastic Passion", umieszczoną na polskiej składance "Tribute to The Cure". Prócz szeregu klubowych występów, grupa w 2002 r. wzięła także udział w trasie koncertowej z God's Bow, w zlotach fanów The Cure, jak również gościła na łódzkim "Zimnym wieczorze" i gdańskim "Temple of Goths". W sierpniu 2002 r. zaprezentowała się przed kilkusetosobową widownią litewskiego dark wave'owego festiwalu Menuo Juodaragis. Rok 2003 to jak dotychczas kilka udanych koncertów na cyklicznych imprezach: "Gothotece", "Entropii", "Death Dizko" oraz "Sounds of Cathedral", u boku słowackiej gwiazdy Lahka Muza, a także występ na Batcave Party w Bratysławie (Słowacja).

Pierwszy skład EVY z Azylem W 2002 r. zespół własnym sumptem wydał demo z siedmioma utworami, obecnie szlifuje materiał na debiutancki album.

EVA's debut came in 2001 when their version of "Plastic Passion" appeared on "Prayers For Disintegration", a tribute to The Cure. In 2002 the band recorded a demo, and currently they are perfecting the material for their upcoming album. EVA's style is strongly influenced by early eighties coldwave. Their music may bring to mind such bands as The Cure, while Monika's extraordinary voice may remind you in some aspects of that of Siouxsie from Siouxsie and the Banshees. All of this is reinforced with a kick of raw punk energy, which flows through the band during lively their concerts. Apart from numerous club gigs and a tour of Poland the band made many live appearances during The Cure fan conventions, and played on the most prominent gothic events in Poland such as The Cold Evening, The Temple of Goths, The Gothotheque, The Sounds of Cathedral, The Death Dizko. Eva also played during the Slovakian Batcave Party and the Lithuanian Menuo Juodaragis neo-folk darkwave festival.

aktualny skład:
 
Moni - wokal
September - gitara basowa, programowanie perkusji
Slavik - gitara
Niuniek - bębny (w zespole od VIII'03)
do VI'02 w zespole: Azyl - gitara

I właśnie to demo jest bohaterem dzisiejszego wpisu. Tak więc najpierw okładka:


Na albumie mamy 9 piosenek, w tym 3 covery. 

Mocne rozpoczęcie gwarantuje nam Zaspany... Chyba najlepszy utwór na całym minialbumie... Na pewno przypomina stylistycznie Siouxsie and the Banshees (TUTAJ i TUTAJ) ale swoisty wokal dodaje mu uroku i sprawia, że jest nowocześnie i bardzo ciekawie. Wciąga...  Jeden z najlepszych utworów polskiej chłodnej fali? Bez wątpienia!

Mała Czarna Oral Vox - ma nieco za prosty tekst, choć są w tym utworze bardzo ciekawe momenty. Na pewno interesujący jest tu wokal.  

Fotonclub jest szybszy, z wykrzykiwanym niemalże tekstem. Nie brakuje również efektów specjalnych. 

Po nim pora na pierwszy cover - Give Me It zespołu the Cure. Biorąc pod uwagę, że ten okres the Cure niezbyt sobie cenię, można śmiało zaryzykować tezę, że wersja w wykonaniu EVA jest znacznie lepsza od oryginału. Świetnie, z emocjami, zębem i na prawdę bez curowych udziwnień. Wielki plus.  

Kition nieco studzi emocje, znowu fajny wokal, choć miejscami trudno zrozumieć tekst co nie jest winą dykcji, a raczej problemem zbyt głośnych gitar. Podoba mi się w tym utworze brzmienie basu. 

Po nim klasyk, czyli Israel - tym razem cover i chyba największy hit Siouxsie and the Banshees. I podobnie jak w przypadku pierwszego coveru jest bardzo dobrze, bo ten utwór w oryginalnym wykonaniu jest tak zgrany jak LWTUA Joy Division. Fajny wstęp, i inny niż w oryginale rytm nadają dodatkowego blasku wersji EVA. Choć wokal tym razem zbyt mocno przypomina oryginał. 

Po nim Malarz, zaczyna się od bardzo ciekawej sekcji rytmicznej. Tekst porusza problem niedostosowania społecznego, tak częsty przedmiot tekstów chłodnofalowych. 

Pora na kolejny cover i znowu the Cure - Plastic Passion. Trudne zadanie, bo to okres kiedy Smith i jego koledzy grali muzykę. Znowu jest wolniej niż w oryginale, spokojniej. Nieźle. 

Wydawnictwo Demo Recording kończy Mamy Czas. Bardzo dobry z ciekawym tekstem. 

Reasumując, gdyby EVA poszła dalej swoim torem, zapewne dzisiaj miałaby inny, własny styl. Ich kompozycje, (z bez wątpienia najlepszym utworem - Zaspany)  pokazują, że w zespole drzemał duży potencjał. Czas jednak okazał się dla nich bezlitosny. Spróbujemy dowiedzieć się jakie były dalsze losy wokalistki. Istniały próby reaktywacji w 2008 roku pod inną nazwą (LINK) niemniej nie doszło do wydania albumu... 

Na koniec jedyny teledysk, jaki pozostał po zespole:


Aż, albo tylko tyle...

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

  
Eva - Demo Recording v.1.2. wydawca: EVA 2002, tracklista: Zaspany, Mała Czarna Oral Vox, Fotonclub, Give Me It, Kition, Israel, Malarz, Plastic Passion, Mamy Czas. 

P.S. Nazwę na CD pisała Ona... Może kiedyś znowu napisze... Czekamy.     

piątek, 1 maja 2020

Z mojej płytoteki/z katalogu Factory: The Durutti Column - Vini Reilly, nostalgia gitary z Factory Records

Dzisiaj w dziale Z Mojej Płytoteki, a jednocześnie Z katalogu Factory, płyta FACT 244 z 1989 roku, czyli album The Durutti Column - Vini Reilly. Muszę przyznać, że miałem dość mieszane uczucia, bowiem zakupiona jako oryginał płyta, i to za niemało, okazała się przedrukiem na rynek hiszpański, co mnie lekko rozczarowało, ale tylko na początku.

Jak widać bowiem, została wydana przez The Movement of 24 January, i posiada oficjalne afiliacje Factory Records. Bootleg - pomyślałem w pierwszej chwili, tym bardziej, że w biblii o Factory Records, czyli opasłej książce Jamesa Nicea nic na temat owego ruchu nie ma... Na szczęście w czeluściach sieci udało mi się odszukać nieco skromnych informacji o Ruchu 24 Stycznia (TUTAJ). 

Była to inicjatywa Vini Reilly, Brucea Mitchella i Tony Willsona, mająca na celu promowania wczesnych wydawnictw A Certain Ratio i Durutti Column (wszystko co wydali zebrane jest TUTAJ).

Zatem wydaje się, że całkiem przypadkowo zostałem posiadaczem dość unikatowej wersji albumu The Durutti Column - Vini Reilly. 

Co do samej płyty, cóż...

Tracklista z mojego albumu dokładnie zgadza się z wydanym przez Factory, natomiast nieco różni się od wersji, jaką możemy odsłuchać na Youtube, którą zamieszczam poniżej. Zatem na płycie mamy:


A sama muzyka? 

Muzyka na albumie jest pełna niepokoju, chwilami bardzo smutna, jak choćby w otwierającym Love No More, czy trzecim na płycie Opera I. Trudno słuchając tego albumu zgodzić się z opinią Deborah Curtis, że DC tworzyło muzykę do tańca... Wiemy o tym, że Vini przyjaźnił się z Ianem Curtisem (warto zobaczyć TUTAJ i TUTAJ), o czym pisaliśmy TUTAJ, i sam był po kilku próbach samobójczych, będąc praktycznie non - stop na antydepresantach. O pierwszej płycie Durutti Column pisaliśmy TUTAJ

Najważniejsze jednak jest to, że kiedy słuchamy muzyki z tego albumu, początkowo wydaje nam się ona w większości jakimś brzdąkaniem. Jednak po kilku odsłuchaniach album staje się dość zwartym muzycznym projektem. Na pewno nie jest to, jak określa wielu, cold wave, co to to nie. Ale jest w nim jakiś niepokój, nostalgia, trochę muzyki eksperymentalnej, może nawet chwilami psychodelicznej...  

Czy ktoś dzisiaj tak jeszcze gra?


O tym co dzieję się z Vinim obecnie, można przeczytać w jednym z naszych niedawnych wpisów TUTAJ.



The Durutti Column - Vini Reilly, Factory Records 1989, produkcja: Vini Reilly i Stephen Street, tracklista: Love No More, Pol in G, Opera I, People' Pleasure Park, Red Square, Finding The Sea, Otis, William B, They Work Every Day, Opera II
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.       

czwartek, 30 kwietnia 2020

Zdjęcia Henriego Prestesa: bezdroża smutku i melancholii

Zdjęcia Henriego Prestesa (ur. 1989 roku), portugalskiego fotografa przenoszą nas na bezdroża smutku i melancholii… Zarejestrowane przez niego o świcie lub zmierzchu zwykłe kręte drogi, leśne zagajniki czy domki wiejskie, stają się nastrojowymi obrazami nostalgii.  Artysta lubi właśnie taką aurę, bo jak zauważył w jednym z wywiadów: wizualnie czuję, że łatwiej jest osiągnąć efekt określonego nastroju lub pewnej atmosfery, w tego rodzaju ustawieniach.

Fotograf tworzy dwie serie zdjęć: Perfect Darkness oraz Landscapes. Na każdej mamy krajobraz zanurzony w niewyraźnym świetle sączącym się przez mgłę, przez co nie sposób ustalić czas wykonania zdjęcia. Nie ma na nim w zasadzie ludzi – czasem tylko przemknie samochód lub zamajaczy sylwetka samotnego wędrowca. I tylko rozmyty krajobraz łączy nas, widzów, z emocjami, które towarzyszyły autorowi w chwili naciskania migawki aparatu. Naszą intuicję potwierdza autor, zafascynowany artystycznymi możliwościami swoich kreacji: Moja praca fotografa polega głównie na badaniu możliwości technicznych i narracyjnych pojedynczej klatki, a także wykorzystywaniu warunków pogodowych jako sposobu wpływania zdjęciem na stan emocjonalny (…) zawsze pociągali mnie artyści, których prace dotyczyły pewnego rodzaju ciemności, czy to zewnętrznej, czy wewnętrznej. Zawsze chciałem tworzyć historie, które to przywołują (LINK). Spójrzmy czy mu się to udało:










Wśród swoich inspiracji artysta wymienia obrazy Gregory Crewdsona oraz thrillery Davida Finchera. Ten ostatni wyreżyserował teledyski wielu artystów a wśród nich był dla Nine Inch Nails (Only):


Co ciekawe, zdjęcia Prestesa, mimo że wykonane we mgle lub w tajemniczej, wieczornej aurze, nie wywołują poczucia grozy i nie przenoszą nas w świat koszmarów. Nie jest to konieczne. Na ciemność, którą każdy nas kryje w sobie zmierzch melancholią szarą spływa jak zauważył poeta…

Polecamy stronę internetową artysty, z której pochodzą pokazane przez nas zdjęcia (TUTAJ).
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 29 kwietnia 2020

Co się z nimi dzieje dzisiaj: The Chameleons

Dzisiaj postanowiliśmy opowiedzieć naszym czytelnikom o dalszych losach zespołu The Chameleons. Ta angielska post-punkowa grupa powstała w Middleton czyli w Greater Manchester w 1981 roku. Zaczynali jako trio bez perkusisty w składzie: Mark Burgess (wokalista i basista) i dwaj gitarzyści Reg Smithies i Dave Fielding. Potem dołączył do nich Brian Schofield, który wkrótce został zastąpiony przez Johna Lever. Nazwali się Chameleons, które to miano w Ameryce Północnej zmieniono na The Chameleons UK, ponieważ istniał już amerykański zespół Chameleons. Zespół już na początku swojej drogi artystycznej zwrócił na siebie uwagę legendarnego DJ-a Johna Peela (warto zobaczyć TUTAJ). 

Brzmienie The Chameleons porównywano z największymi zespołami Manchesteru, lecz Burgess jasno określił, kto miał na nich największy wpływ: Poszedłem do klubu Factory w Hulme i widziałem Joy Division pięć lub sześć razy oraz A Certain Ratio, ale nie mieli na mnie wpływu. Moja twórczość nie miała z nimi nic wspólnego, lecz zdecydowanie, tak naprawdę, muzyka punk. Gdybym miał wymienić zespół Manchesteru, który wywarłby na mnie największy wpływ, to byłby to Buzzcocks (LINK). 
 
Wydali cztery wspaniałe albumy studyjne, ostatnim był Strange Times, po czym zespół rozpadł się gwałtownie, w 1987 roku po nagłej śmierci menedżera Tony'ego Fletchera. Powody takiego stanu rzeczy wyjaśnił w przytoczonym wywiadzie lider Mark Burgess: Tony był czynnikiem stabilizującym rosnące napięcie między Dave'em Fieldingiem a mną, trzymał nas w ryzach. (…) Więc kiedy Tony zniknął, wszystko zaczęło się rozpadać dość szybko. Nasz perkusista, John Lever, jako pierwszy opuścił zespół kilka tygodni po śmierci Tony'ego, (…) złożył Sun and the Moon około miesiąc później. Do tego projektu, co trzeba wspomnieć, przystąpił Mark. Oprócz nich grali w nim Andy Clegg (gitara) i Andy Whitaker (klawisze). Czteroosobowy team nagrał tylko jeden album, po czym Burgess ich opuścił, aby realizować solowe projekty, a pozostali członkowie stali się Weaveworld. Rozpad Chameleons odbył się w dość spektakularny sposób, co w którymś wywiadzie opisał Mark: Czekałem w Atenach na koncert, na który nie przyszli. Tak to się skończyło. Bolało i była to jedna z najgorszych rzeczy, jakich kiedykolwiek doświadczyłem, ale przeszedłem przez to. Nawet wtedy myślałem, że będziemy mieć poważną pieprzoną rozmowę, ale potem przeczytałem w Internecie, że opuścili zespół. Więc pomyślałem: „Ach, pieprzyć to!” Nie byłem wkurzony, ponieważ zawsze szedłem własną drogą i zawsze mogę znaleźć coś do zrobienia. Nie zejdziemy się razem (LINK).
 
A jednak nigdy nie można mówić nigdy. W 2000 roku członkowie zespołu pogodzili się, na nowo zaprzyjaźnili i odnowili grupę dodając Kwasi Asante, perkusistę i wokalistę urodzonego w Ghanie. Dali kilka występów na żywo w Anglii, wypuścili kilka albumów z zapisami koncertów oraz jedno nagranie studyjne, Why Call It Anything, pojechali w tourne po Ameryce Północnej. I znów się rozpadli, tym razem na dobre, na początku 2003. Potem Burgess grał w kilku projektach z byłymi muzykami Chameleons oraz z innymi aż w 2009 roku ponownie razem z Johnem Lever zawiązał ChameleonsVox. Jako ChameleonsVox ruszyli z trasą koncertową po Stanach Zjednoczonych i Europie
Lever zmarł po krótkiej chorobie w 2017 roku. Pozostali, czyli Mark Burgess, Yves Altana, Neile Dwerryhouse i Chris Oliver podążają wspólną drogą. Ostatnio, w 2015 roku, odbyli trasę koncertową We Are All Chameleons Farewell po USA. Oczywiście pomiędzy wspólnymi przedsięwzięciami realizują własne. I tak na przykład Yves Altana ma studio nagrań (Alchemized Music Production), z którego usług korzystał nie tylko ChameleonsVox lecz także Peter HookDeStijl, Julie Gordon (Happy Mondays), czy April Fools (LINK). Efektów tej współpracy można posłuchać TUTAJ. 

Reg Smithies i Dave Fielding tymczasem także próbowali po rozpadzie The Chameleons stworzyć nowy zespół. Wraz z Gary Lavery powołali w 1987 roku The Reegs. Zagrali kilka koncertów w Anglii, głównie na północy kraju, w małych lokalnych klubach, takich jak The Roadhouse czy Night & Day w Manchesterze lub The Witchwood w Ashton. Kilkakrotnie wystąpili w supporcie The Wedding Present. Nagrali także albumy: Return Of The Sea Monkeys i Rock The Magic Rock, a także kilka singli (pełna lista jest TUTAJ). 


Posłuchajmy ich brzmienia, które jest dostępne TUTAJ.


Po latach, jako, że czas goi rany, także te zadawane słowem Mark Burgess i Reg Smithies w tym roku wystąpili razem, w The Fulford Arms 13 marca. I ogłosili reaktywację The Chameleons UK. We wrześniu, w 35tą rocznicę wydania albumu What Does Anything Mean? Basically ruszą w trasę koncertową raz z zespołem The Membranes, założonym w 1977 roku (więcej o tym TUTAJ).


Bilety już są w sprzedaży TUTAJ  i TUTAJ.  A jak brzmią i wyglądają teraz? Zobaczmy:


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w manistreamie.

P.S. Na koniec taka miła niespodzianka:




wtorek, 28 kwietnia 2020

Hieronymus Bosch - Melvin Sokolsky - Dead Can Dance: Świat w bańce ze szkła

Chcemy dzisiaj pokazać naszym czytelnikom zrealizowaną wizję Hieronima Boscha. Jej fragment stał się częścią kultury pop, po tym gdy zespół Dead Can Dance umieścił go na okładce swojego albumu Anion (pisaliśmy o nim TUTAJ). Umieszczono tam nagą parę zamkniętą w bańce mydlanej, symbolu przemijania i marności. Scena ta pochodzi z tryptyku Ogród rozkoszy ziemskich.

W 1963 roku zdjęcia z przeźroczystymi bańkami i zamkniętymi wewnątrz modelkami zostały włączone do kampanii reklamowej Harper's Bazaar, największego tygodnika modowego w Stanach Zjednoczonych. Ich autorem był Melvin Sokolsky (ur. 1938 r.), wówczas młody amator fotografii, który dopiero zaczynał swoją przygodę ze sztuką. Pod koniec 1962 roku, ten nikomu wcześniej nieznany fotograf otrzymał zlecenie na wykonanie zdjęć kolekcji Yves Saint Laurenta, Nina Ricci i innych projektów przewidzianych na wiosenny pokaz mody kolejnego roku. Kilka dni później Sokolsky zaproponował coś dotąd niespotykanego: serię zdjęć modelki ubranej w stroje haute couture unoszącej się nad Paryżem w bańce z pleksiglasu. Na początku pomysł nie znalazł uznania, dlatego Sokolsky w tajemnicy zbudował taką bańkę, wynajął dźwig i zawiesił ją, z modelką w środku, na kablach używanych w samolotach, nad klifami Weehawken w stanie New Jersey.  Zdjęcie to zrobiło piorunujące wrażenie i tak Sokolsky rozpoczął swoją wielką karierę. Dnia 20 stycznia 1963 roku - jak zapisał w swoim notesie  - wraz z zespołem poleciliśmy do Paryża… Wynajęty przez nas teleskopowy dźwig podjechał do wyznaczonego [miejsca spotkania], a następnie dołączyła mała furgonetka. Jej tylne drzwi otworzyły się, ukazując bańkę. Guy, operator dźwigu, zaraz opuścił linkę… i bańka została zawieszona kilka stóp nad ziemią. Zawias był u góry jak w jajku Fabergé, co ułatwiło wejście do środka.







W ciągu następnych kilku tygodni zespół artysty przewoził dźwigiem kulę z modelką wewnątrz ulicami Paryża. Sokolsky wykonał raptem 11 zdjęć, lecz takich, które fascynują do dziś - bo ukazują świat, w którym nie działa prawo grawitacji. I to wszystko bez fotografii cyfrowej i Photoshopa.








Nie były to jedyne tego typu realizacje. Powtórka nastąpiła w 1965 roku.  Zdjęcia z cyklu Wings Dior ukazują modelki ubrane w stroje Diora i fruwające, wydawałoby się samoistnie, niczym anioły. Ten pomysł poddał mu sam Salvador Dali, który kiedyś odwiedził go w jego paryskiej pracowni i poprosił: Sokolsky! Spraw, by Dalí latał! Artysta najpierw zbył go śmiechem, lecz po chwili zaproponował wynajęcie samolotu i lot paraboliczny... Przerażony Dali podobno nazwał go wtedy el Diablo.


Nie tylko Dali i Bosch mieli wpływ na Sokolskyego. Przyznaje się on także do fascynacji malarstwem wielkich klasyków doby renesansu i baroku, wśród nich wymienia takich artystów jak: Velasquez, Goya, Rembrandt, Caravaggio, Vermeer i Leonardo da Vinci, szczególnie, jeśli chodzi o efekty świetlne, paletę barw i kompozycję. My do tego dodalibyśmy Marka Chagalla i jego fruwające pary…

Obecnie mimo sędziwego wieku Sokolsky nadal pracuje, ostatnio dla Vibe, Bazaar i Vogue. Jego zdjęcia można obejrzeć na stronie internetowej TUTAJ a przemyślenia przeczytać na prowadzonym blogu TUTAJ.

Kolejni interesujący artyści u nas już wkrótce, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie najdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Isolations News 86: Dave Balfe o występach z Joy Division, Hook i Hacienda, Korn w Polsce, Nirvana dla ubogich, Slipknot przekłada, maska z Joy Division i Watersem, the Beatles znowu na dachu a Cranberries na szczycie, Iggy ver. zombie


Dave Balfe, basista i keyboardzista z The Teardrop Explodes, którzy byli dwukrotnie supportem Joy Division i raz grali z nimi na festiwalu, opowiedział o swoich wrażeniach i występach Iana Curtisa oraz o tym, co czuł gdy go widział za kulisami (TUTAJ). 

We've been chatting online with Dave Balfe, bass/keyboards with The Teardrop Explodes. They supported JD twice once in Manchester & once in London, plus they were both on the bill for the Leigh Rock Festival. . Here's what Dave had to say;

I'm a massive Joy Division fan, especially of Closer which is a masterpiece as far as I'm concerned. I first saw them at Rafters (I think it was called) and then we played with them three times, as support act. Firstly at the Factory Club (don't ask me for a date), (it was 28th September, 1979) then at the Leigh Zoo/Factory Festival (stupid idea to have it in a field in the middle of nowhere, halfway between Liverpool and Manchester, if we'd done two nights, one in each city, it would have got ten times more people). Then in the YMCA off Tott Crt Rd in London (there was a big club/gig in the basement). The two moments I most remembered are once coming into the dressing room at the Factory/Russel Club alone and finding Ian there by himself sitting down, leaning forward, head in hands. With the superficiality of youth, I thought, he looks as miserable as his lyrics. Didn't say anything to him. Then I remember watching them perform at the YMCA and being blown away by the wild windmilling of his arms and the intense shamanistic possessed persona he'd become onstage. But in those days I just thought of most contemporary bands as the competition. We were so desperate to succeed and actually earn a living from making music. Though I liked there singles it was only when Closer came out that I really loved and admired them. (c) Dave Balfe, 2020.

Z powyższej wypowiedzi najbardziej zapada w pamięć stwierdzenie: he looks as miserable as his lyrics. Nie wiadomo co jest bardziej żałosne, czy to, ze jakiś bubek, który nawet na kilometr nie zbliżył się do poziomu tekstów Curtisa pisze coś takiego, czy to że goście z FB, którzy prowadzą stronę poświęconą Joy Division na to nie reagują. 

Tym różnią się od nas.  
 

I jeśli mowa o Joy Division, to Peter Hook pojawił się pierwszy raz od dawna na liście hitów Bilboardu. Nie sam, ale z Gorillaz.  

Więcej TUTAJ.



Skoro jesteśmy w klimacie Manchesteru, to 25 kwietnia można było obejrzeć występ w legendarnym klubie Hacienda w ramach projektu United We Stream w Greater Manchester (LINK). Już po raz drugi, pierwszy koncert miał miejsce tydzień temu:



pewnie i ten za chwilę pojawi się na kanale YT organizatora. Nie pisaliśmy o tym wcześniej, bo imprezy tego typu są delikatnie mówiąc, dalekie od naszych muzycznych zainteresowań. Imprezę odnotowujemy jednak z powodu miejsca.

Jeśli tak, to może teraz o kilku koncertach, które ewentualnie polubimy. Tak też w Polsce wystąpi KORN.

   
Kiedy i gdzie? 2.06. na Impact Festival w Łodzi. O ile chiński wynalazek z Wuchan zostanie wytępiony. Bilety (TUTAJ).




Jeśli mamy temat koncertowy i covidowy, to Post Malone wykonał w piątek 24 kwietnia w domu koncert, transmitowany na kanale YT, w hołdzie dla Nirvany. A wszystko po to, aby zebrać fundusze na  rzecz przeciwdziałania COVID-19 właśnie. Malone wykonał zestaw hitów zespołu. Kasa ma wpływać na fundusz założony przy ONZ oraz WHO … 


Z Nirvany to my najbardziej lubimy to co powyżej, natomiast jeśli chodzi o nijakiego Post Malone, to przecież można w ramach wspomagania biurokracji przesyłać datki bez koncertów, robiąc automatyczny przelew... Więcej TUTAJ.


Slipknot ogłosił, że Knotfest w Japonii odbędzie się za rok 10 i 11 stycznia 2021 r. Impreza miała rozpocząć w czerwcu tego roku - bilety nadal są ważne a niezadowoleni mogą wystąpić o zwrot po 20 maja. Taki chiński klimat... Więcej TUTAJ.

W temacie masek pozostając - kwitnie przemysł koronawirusowy, oprócz t-shirtów i kubków można kupić maseczkę we wzory kojarzone z ulubionym  zespołem. Więcej TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ. Te z Unknown Pleasures całkiem fajowe.


Za to maska z Watersem już mniej, chyba że na Halloween... Niemniej sam Waters powiedział: a Pink Floyd Reunion Would Be Fucking Awful. Więcej TUTAJ. To by mogło wyglądać tak: 

Czy reunion jest na prawdę możliwe? Dowiecie się z tekstu (TUTAJ), poznając przy okazji metodę robienia czytelników w bambuko przy zastosowaniu metody analogicznej do tzw. prawa nagłówków Betteridgea.


W temacie legendarnych koncertów, nowy dokument o the Beatles w reżyserii Petera Jacksona będzie zawierał pełen zapis koncertu na dachu (LINK). Swoją drogą to znakomicie, zobaczyć jak sztywni brytole udają brak zainteresowania robiąc jednocześnie pod siebie - bezcenne. 

Jak się masz? A wiesz, wspaniale, moja rodzina dzisiaj w nocy spłonęła w pożarze domu, ale jest super. I am fine, OK.

W kwestii owej poprawności, całkiem niedawno opuściła nas legendarna Dolores, oczywiście był to wypadek... (LINK), jak wiele innych znanych w showbiz UK



Być może z tego powodu  klip  The Cranberries  pt. Zombie osiągnął miliard odsłon.

 
Na zakończenie news w temacie. Iggy Pop i Bootsy Collins wydali cover Sly and Family Stone p.t. Family Affair. Utwór został nagrany w latach 80., ale nigdy nie został poprawnie opublikowany, jak brzmi teraz można usłyszeć TUTAJ

A ponieważ Iggy wygląda jak bohater powyższego klipu Cranberries, pozwalamy sobie zamieścić jedynie fragment jego facjaty, zwłaszcza ze post wbija się o 3:00 w nocy.

Jak każdy z naszych postów, które cieszą codziennie od ponad dwóch lat. Dlatego czytajcie nas - tego nie znajdziecie w manistreamie....