sobota, 27 lipca 2019

Z mojej płytoteki: Jak z płyty Kasmodiah, zespołu Deine Lakaien uczynić dzieło doskonałe?

Niemieckie Deine Lakaien, mimo posiadania w swoim składzie jednego z najpiękniejszych głosów new romantic (chodzi o Aleksandra Veljanowa) wciąż będąc kapelą undergroundową, wydają w roku 1999 swój dziewiąty album, zatytułowany Kasmodiah. Płytę, którą każdy wielbiciel chłodnych i nostalgicznych klimatów znać powinien. Ale.. 

Właśnie jest kilka ale. 

Dość wnikliwie śledziłem dokonania zespołu do 2010 roku i albumu Indicator, zresztą całkiem dobrego, o którym na pewno tutaj napiszemy. Jednak to na Kasmodiah właśnie znajdują się te najbardziej romantyczne piosenki. Ale niestety są one dość umiejętnie rozcieńczone kilkoma dość kiepskimi kompozycjami. Te pozwolę sobie w poniższym opisie pominąć, mało tego, pominę je także w proponowanej poniżej playliście z albumu, odpowiadając jednocześnie na pytanie zawarte w tytule tego wpisu. Zatem sięgnijmy po taką metodę i posłuchajmy doskonałej płyty nurtu new romantic...

Płytę otwiera Intro, które natychmiast przechodzi w doskonały Return. Czy ktoś zna lepsze rozpoczęcie albumu new romantic? Do tego doskonały tekst, w przypadku tego utworu akurat napisany przez Ernsta Horna (na tej płycie teksty pisali on i Alexander Veljanov). I tutaj, w przypadku Deine Lakaien mamy szczęście, bowiem teksty nie są pisane bardzo wyszukanym językiem, co pozwala słuchaczowi w pełni obcować z albumem, choć chwilami mamy w nich dość zagadkowe odniesienia...

Fale w czasie odpływu
Dźwięki nocy
A moje wspomnienia odbijają echem:
"Wracaj z powrotem!"
Nieznajomy, jakim jestem
Na moim własnym lądzie
Gdzie nikt nie będzie
Pamiętał mojego imienia
Kiedy słyszysz, jak wołam
Czy będziesz tam?
Kiedy widzisz jak upadam
Czy będziesz tam?
Czy będziesz tam?
 
Czas był siłą
Który zawracał mnie na kurs
W ciemności
Odległe ognie na brzegu
Czas to moje przebranie
Przeciw wrogim szukającym mnie oczom
A fale zmywają
Moje ślady na piasku
Kiedy słyszysz, jak wołam
Czy będziesz tam?
Kiedy widzisz jak upadam
Czy będziesz tam?
Czy będziesz tam?
 
Teraz nadszedł mój czas
Wrócić do słońca
Bo zawsze
Szukałem ciebie
Czy wygram, czy stracę
Bez opłat, bez usprawiedliwienia
Cała moja wędrówka upewniła mnie:
Moje cele są słuszne
Więc kiedy słyszysz, jak wołam
Czy będziesz tam?
A kiedy widzisz mnie jak spadam
Czy będziesz tam?
Czy będziesz tam?
Kiedy słyszysz, jak wołam
Czy będziesz tam?
A kiedy widzisz mnie gdy spadam
Czy będziesz tam?
Czy będziesz tam?
Czy będziesz tam?

Po tym niesamowitym wstępie ciekawy: Kiss The Future. Co przypomina brzmieniowo ten utwór? Ano sprawa jest jasna to wspomnienie lat 80-tych, ale nie tylko. Zdaje się, że dodatkowo autor porusza w nim inne problemy. Ale co do lat 80. to taki fragment:

Upstairs at Eric's
They say "Don't go!"
Dancing like the robots
In the neon rain
From hell or heaven
Eight plus ten
Ashes to ashes
Love will not die
Europe 2000
After the rain 

co jest ewidentnym nawiązaniem między innymi do twórczości duetu Yazoo, tytułu ich płyty i jednego z największych przebojów. Jest też aluzja do Kraftwerk, a ostatnie dwa wersy mogą nawiązywać do doskonałej płyty Johna Foxxa i jednej z umieszczonych tam piosenek..

My Shadows to całkiem znośna piosenka, a po niej następuje jeden z najlepszych utworów na tej płycie, i w karierze zespołu, czyli Into My Arms. 

My steps, within
three feet, elsewhere.
They say, don't dare,
don't leave that square.
My will, their will,
can move, stand still.
My part, no heart,
I must fulfil
Like a rising monster
all veiled in grey
See the walls of dawn
They warn you of the day
Come back my dream
into my arms, into my arms.
Come back my dream
into my arms, into my arms.
Their will, my will
just act, don't feel.
Their kind, my kind,
brought me to heel.
Accused of something
Nothing, all alone
I had to bang the nails
Into my head, the guilty one.
Like a rising monster
all veiled in grey
See the walls of dawn
They warn you of the day
Come back my dream
into my arms, into my arms.
Come back my dream
into my arms, into my arms.
Come back my dream
into my arms, into my arms.
Come back my dream
into my arms, into my arms.
Come back my dream
into my arms, into my arms.
Come back my dream
into my arms, into my arms.
Come back my dream
into my arms, into my arms.
Come back my dream
into my arms, into my arms.
Come back my dream
into my arms, into my arms.
Come back my dream
into my arms, into my arms.
Come back my dream
into my arms, into my arms.
Come back my dream
into my arms, into my arms.

Overpaid pomijamy milczeniem, bo to jeden z tych koszmarów, których na tej płycie nie powinny się wydarzyć, i przechodzimy do nastrojowego Venus Man. Po nim znowu piękna klasyczna i nastrojowa piosenka,  czyli The Game, z bardzo klimatycznym tekstem Veljanova, zdającym się nawiązywać do wojny:

Migoczą szare oczy
Zimno to zbytek
Zużyte buty
Powietrze pełne smutku
Czy to ty
Utknąłeś wewnątrz
Dusza płonie
Nie ma szans na zwycięstwo
 
Co zrobiłeś z grą?
Czy to zwycięstwo, wstyd
Gdzie się podziewałeś
Zanim zeszła poranna rosa
Gra się nie skończy
Bez ciebie

Kłosy zagubionych umysłów
Spoglądały rozdarte
Zmurszałe suknie
I zniszczone sklepy
I sens
Sprzedawany zbyt wcześnie
Czy blister może
Zastąpić księżyc
 
Co zrobiłeś z grą?
Czy to zwycięstwo, wstyd
Gdzie się podziewałeś
Przed zejściem porannej rosy
Gra się nie skończy
Bez ciebie

I gorące słońce
Maluje drzwi
Twój filantrop
Znowu zagrzmiał
Wwiewał wiatr
Powietrze przez lufy
Otwory w ciałach
Śmiertelne zbrodnie
 
Co zrobiłeś z grą?
Czy to zwycięstwo, wstyd
Gdzie się podziewałeś
Przed poranną rosą
Gra się nie skończy
Bez ciebie

Po nim Kasmodiah, również świetny z bardzo nastrojowymi zmianami rytmu.


In a cold night of a winter day
A secret smell tries to reach for you
You can't but fall for him in this night
In the blue room he will lie
He told you that he will stay
And bring all lost pearls
He will let you watch undress
And you would die for less
In your head tonight
You keep out of sight
Warning fools from outside
Now life needs no guide
Then the voice begins
It's the time of your life
Can't control your highs
And wasted are all my fights
He told you that he will stay
And sing for you songs from heaven
He will let you watch undress
And you would die for less 

Dalej  Lass mich - chyba największy koszmar, który omijamy szerokim łukiem, a po nim całkiem dobry Sometimes, z bardzo ciekawym i egzystencjalnym tekstem o istnieniu Boga, przyjaźni, sensu życia, zresztą tekst jest tak prosty i oczywisty, że na pewno każdy zrozumie ten utwór ze słuchu. Wszystkim co wie narrator, to fakty że kiedyś kochał i był kochany... 



Fight - omijamy, masakra po prostu, i koniec wieńczy dzieło, czyli znakomity Try. Każdy chciałby choć przez chwilę zostać Dyziem Marzycielem, ale tylko Deine Lakaien potrafili zostać nim na zawsze...  


Deine Lakaien, Kasmodiah, Chrom Records, 1999, realizacja: Ernst Horn, tracklista: Intro, Return, Kiss The Future, My Shadows, Into My Arms, Overpaid, Venus Man, The Game, Kasmodiah, Lass mich, Sometimes, Fight, Try.
          

piątek, 26 lipca 2019

Shadowplayers: Fakty i mity o Factory Records cz.8, Section 25 - typical fucking Factory

Od jakiegoś czasu omawiamy na naszym blogu dokument Jamesa Nice'a Shadowplayers, czyli fakty i mity o wytwórni Factory Records

Tak też w części pierwszej (TUTAJ) omówione zostały początki powstania klubu i tworzenie stajni zespołów Factory. Część druga to historia tworzenia pierwszej płyty promującej zespoły wytwórni a więc A Factory  Sample (TUTAJ). Z kolei część trzecia (TUTAJ) przedstawiała personalia wytwórni. W części czwartej (TUTAJ) streściliśmy wypowiedzi legend tamtych czasów wspominających realizację kultowej dziś płyty, chodzi oczywiście o album Unknown Pleasures zespołu Joy Division (FAC 10), nagrany w maju 1979 roku a zrealizowany przez samego Martina Hannetta (o którym pisaliśmy wielokrotnie  TUTAJ). Kolejna część (TUTAJ), poświęcona była właśnie jemu, legendarnemu producentowi i jednemu ze współtwórców potęgi Factory Records, a jednocześnie twórcy Manchester Sound. W części szóstej (TUTAJ) opisywaliśmy historię Vini Reilly i jego Durutti Column, zespołu, który oprawił swoją pierwszą płytę długogrającą - Return of Durutti Column (FAC 14) w niesamowitą okładkę - okładkę z papieru ściernego (a sklejaniem zajmował się między innymi Ian Curtis i Joy Division). Cześć 7 (TUTAJ) poświęcona była pierwszemu singlowi A Certain Ratio, i ich relacji z menadżerem, szefem Factory Records - Tony Wilsonem.

Dzisiejsza część poświęcona jest zespołowi Section 25 z Blackpool, którego menadżerami byli Ian Curtis i Rob Gretton (warto spojrzeć TUTAJ, gdzie opisywaliśmy wcześniej to wydawnictwo).
Na wstępie muzycy z zespołu, czyli bracia Vin i Larry Cassidy wspominają pomoc jaką otrzymali od Iana i Roba podczas pracy w studio i produkcji albumu. 

Następnie Peter Saville opisuje w jaki sposób wyprodukowana została okładka wydawnictwa FAC 18, ponieważ została ona przygotowana na specjalnym papierze, który nie mógł być wprowadzany do maszyny klejącej. Członkowie zespołu dziękują żartobliwie artyście, wszystko trwało bowiem rok, przy czym samo nagrywanie singla zaledwie jeden dzień. Nazywają to dosłownie: typical fucking Factory... W końcu muzycy udali się do siedziby Factory Records, zabrali single i poszli do fabryki zatrudniającej osoby niewidome... Oni te okładki posklejali. Muzycy wspominają że w Factory istniała niechlubna tradycja pierwszej płyty, zawsze trzeba było wiele rzeczy wykonywać własnoręcznie.
Peter Saville na te zarzuty odpowiada, że opóźnienie to kwestia względna, bo opóźnienie niby względem czego? .. Larry opowiada anegdotę związaną z magisterką Tony Wilsona uzyskaną na Cambridge. Ten z kolei odpowiada, że Larry powinien wygrać nagrodę narzekacza wszechczasów... Gretton a kolei podkreślał, że każdy potrzebuje jakichś wskazówek, a ich wskazówką jest brak wskazówek... 
Saville zwraca uwagę na fakt, że Larry bardzo chciał żeby okładka ich albumu FAC 45 miała charakter europejski, psychodeliczny, ale z dodatkiem elementów orientalnych. Wyszło na to, że okładka ich pierwszego albumu była najdroższą okładką w historii Factory Records, a możliwe, że nawet najdroższą okładką w historii muzyki. Wynikało to z jej unikalnej formy, bowiem posiadała otwieraną górę i zadrukowaną wewnętrzną stronę na specjalnym papierze.

Muzycy zwracają uwagę na fakt, że Factory działało w pośpiechu wydając album za albumem, jedynie Alan Erasmus zawsze zadawał pytanie - a gdzie recenzje

Finalnie muzycy i Tony Wilson tłumaczą dlaczego doszło do największego konfliktu między nimi. Chodziło o koncerty w USA, muzycy nie chcieli tam polecieć, co było wbrew oczekiwaniom Tony Wilsona.  

Reasumując, mimo że w tytule pada nazwisko wokalisty Joy Division, w omawianym dziś odcinku filmu nikt go nie wspomina... 

Za to my, omawiając FAC 18 pamiętaliśmy - warto zobaczyć TUTAJ... 

Czytajcie nas  - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 25 lipca 2019

Eric Frey: Chcę, by moje zdjęcia zachęciły Cię do snucia marzeń i ukoiły do snu

Moje ulubione tematy to czarno-białe pejzaże w formacie kwadratowym, szczególnie lubię czyste, minimalistyczne kompozycje z tajemniczą atmosferą -  takimi słowami przedstawia się Eric Frey na wstępie swojej stronie internetowej, TUTAJ. Brzmią one niemal jak przestroga znad wiadomych wrót: lasciate ogni speranza, voi ch'entrate (porzućcie nadzieję wszyscy, którzy tu wchodzicie).

Obrazy, które za chwilę zobaczymy może nie przedstawiają równin Hadesu, bliżej im do Pól Elizejskich, niemniej niosą w sobie ładunek egzystencjalnych emocji. Są - tak jak chce ich autor - minimalistyczne, lecz nie jest to chłodny minimalizm skrywający w sobie mocne emocje w stylu malarstwa zen, taki, jaki zaprezentował nam niedawno Hengki Koentjoro (TUTAJ), lecz pełen symbolizmu komentarz ludzkiej egzystencji.  


Frey prezentuje nam iście europejski ból istnienia, wynikający rozdarcia, jakie każdy nas nie raz przeżywał, niewiadomej kresu naszego losu i nieznajomości drogi, która do niego prowadzi - Aczkolwiek sam autor odżegnuje się do nadawania jego pracom głębszego sensu. W jednym z wywiadów powiedział wręcz, że chcę, aby moje zdjęcia były postrzegane jako znak zapytania „?” Lub jako wielokropek „… Chcę, żeby były wystarczająco otwarte, aby ludzie mogli w nich zobaczyć, to co sami zechcą: uspokajającą atmosferę, tajemniczy i niepokojący klimat lub cokolwiek.   Krótko mówiąc, daje swobodę wyobraźni. W przeciwieństwie do reportażu fotograficznego, którego celem jest wyrażenie pewnej rzeczywistości, chciałbym, aby moje zdjęcia zachęciły Cię do snucia marzeń i ukoiły do snu.

W osiągnięciu tajemniczości pomaga autorowi biało-czarna tonacja, choć Fotograf nie stroni od zdjęć kolorowych. Jednak nawet ich kolor jest stonowany, ograniczony do kilku barw, które w dodatku nie kontrastują ze sobą, zupełnie jakby naczelną zasadą Freya było nieść spokój, niczym w wierszu  Charles’a Baudelaire’a (warto zobaczyć TUTAJ) zatytułowanym: Zaproszenie do podróży (L’Invitation au voyages)

Les soleils couchants
Revêtent les champs,
Les canaux, la ville entière,
D'hyacinthe et d'or ;
Le monde s'endort
Dans une chaude lumière.

Là, tout n'est qu'ordre et beauté,
Luxe, calme et volupté.

Gdy słońce ucieka, 
To zaraz obleka 
Fioletem i złotem błyszczącym 
Gród, pola, kanały; 
I oto świat cały 
Usypia w tym świetle gorącym. 

Tam zawsze ład, piękno, przepychy 
I rozkosz, i spokój trwa cichy
(Tłumaczenie: Maria Leśniewska  LINK). 

Równie poetycko mówi o tym autor zdjęć: wchodzę w eteryczną atmosferę, w której przestrzeń i cisza narzucają sposób oddychania, poruszający i mnie.

Wejdźmy więc w świat Erica Frey’a, zobaczmy co nam oferuje, zanurzmy się i oddychajmy wraz z nim niejednoznaczną atmosferą, taką której spokój może zwiastować burzę.

Więcej prac Erica Freya znajdziecie na jego stronie internetowej. I pamiętajcie - wszystkie te zdjęcia są chronione jego prawami autorskimi.














A teraz, gdy zderzyliśmy się z tym, co proponuje nam jego wyobraźnia, pozwólmy aby autor prac sam się nam przedstawił:

Urodziłem się 25 marca 1966 r. Nazywam się Eric Frey, jestem przedsiębiorcą prowadzącym działalność na własny rachunek, specjalizującym się w projektowaniu i wykonywaniu stron internetowych. Mieszkam w Malaucène w departamencie Vaucluse, w regionie Prowansji (we Francji). Posiadam tytuł magistra matematyki, pasjonuję się też fotografią i nowymi technologiami.

W celu promowania mojej pracy fotograficznej musiałem sam się kształcić w tworzeniu stron internetowych (…)

Odkryłem fotografię późno. Bardzo szybko czarno-białe, kwadratowe kadry stały się dla mnie oczywistością. Czerń i biel są niezastąpione ze względu na swoją siłę i świeżość. Jeśli chodzi o kwadratowy format, jest to geometryczna kopalnia złota, która oferuje wiele możliwych kombinacji kompozycji.
 
Moje fotograficzne wybory naturalnie poszły w kierunku struktur raczej minimalistycznych, w których znajduję czyste linie i proste formy geometryczne.
 
Moje fotograficzne wędrówki często prowadzą mnie do odwiedzania tych samych miejsc w poszukiwaniu światła, atmosfery. Bo rzeczywiście, z godziny na godzinę, z dnia na dzień, żadne miejsce nigdy nie oferuje tego samego.  Zdjęcie naprawia chwilę, zatrzymując jej ulotność. Szczególnie podoba mi się ten cytat Rolanda Barthesa który podsumowuje moją wizję fotografii:  "To co w fotografii powtarza się w nieskończoność, wystąpiło tak naprawdę tylko raz"  LINK.

Cóż jeszcze dodać? Artysta lubi jazz i chętnie rejestruje koncerty, szczególnie lubi zespół Esbjörn Svensson Trio oraz Erika Truffaza. Oprócz tego ma zainteresowania kosmiczne, robi zdjęcia gwiazd, galaktyk i wszelkich zjawisk astronomicznych.

Znaliście prace tego znakomitego artysty? Pamiętajcie, że poznaliście je dzięki nam - dlatego czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

środa, 24 lipca 2019

Z mojej płytoteki/ niezapomniane koncerty: The Cult - Dreamtime/ live at the Lyceum 1984

Jeśli zapytam, o jakiej bardzo ważnej płycie nurtu chłodnofalowego lat 80-tych jeszcze nie pisaliśmy i dlaczego, to odpowiedź będzie jedna. Chodzi o znakomity Dreamtime zespołu the Cult. Nie pisaliśmy o nim bo płytę mam w  swojej kolekcji i to oryginał z epoki, natomiast z YouTube album jest notorycznie usuwany. 

Postanowiłem zatem połączyć przyjemne z pożytecznym i przedstawić płytę wraz z koncertem, który też znika z YT z prędkością światła. Jako całość (jeden film) został wielokrotnie usunięty i jest praktycznie niedostępny, natomiast można go złożyć z pojedynczych piosenek, co uczyniliśmy (choć niestety jest kilka utworów audio, ale na szczęście z tego samego koncertu) i dlatego dzisiaj możemy tego wszystkiego posłuchać i obejrzeć. 

Sam album Dreamtime to debiut zespołu wydany w 1984 roku. Jest znakomity, mroczny, okraszony niesamowitym wokalem Iana Astbury i gitarą Billy Duffyego.

Okładka, zaprojektowana przez Davida Fathersa robi niesamowite wrażenie, wygląda jak skóra węża a grafika nawiązuje do tytułu. Po drugiej stronie zdjęcia członków zespołu (autorstwa Paula Venninga, który jest też autorem ilustracji) i tracklista. 

Całość wydana przez Beggars Banquet.

Ciekawostką jest koperta w której umieszczono winyl. Po jednej stronie znajduje się tekst tytułowego utworu:
po drugiej natomiast notatka, że celem otrzymania dodatkowych informacji o zespole czy tekstów, należy napisać na adres wytwórni, i nie zapomnieć o dołączeniu dużej, zaadresowanej do siebie koperty ze znaczkiem (tzw. S.A.E - stamp addressed envelope). Są też podziękowania i informacja o dostępnym na kasecie VHS koncercie (pamiętajmy, że jesteśmy w epoce przed DVD i Internetem...).

Płyta posiada bardzo ciekawą grafikę również na krążku, z nadrukiem zdjęcia wokalisty,Iana Astbury. 

Album udało mi się zakupić, po dość długich polowaniach, na jednej z aukcji internetowych, w stanie idealnym. Właśnie spojrzałem, tak są dostępne nawet teraz w cenach od 12 do 40 USD w zależności od jakości.
A koncert? Dziś prezentujemy go w wersji rozszerzonej, która ukazała się w 1996 roku w Kanadzie. Zespół poprzez bardzo klarowne brzmienie (dwie gitary i perkusja) wprowadza dość charakterystyczny klimat. Do moich faworytów należą - pierwsze dwa utwory, czyli 83rd Dream i God's ZOO, jak i nastrojowy A Flower in the Desert.


Jednak absolutnym mistrzostwem świata i jednym z najlepszych utworów the Cult jest niesamowity Butterflies... 

The wild wide eye with her painted wing
She crushed the gray boy
Don't you know my selfishness was my suicide
Her painted wing became my suicide, suicide
The whole world did not start to cry
They just got inside me
And now they walk behind me
They walk behind me
They walk behind me
Oh lord
Like little dogs
Like stony dogs, you know
Stony dogs
Stony dogs
They walk behind me, oh lord
They walk
Behind me
Behind me, oh lord 


A to czy Astbury wykonuje fragment moonwalka (ok.2:18) pod wpływem Jacksona, czy też wymyślił go sam - pozostaje pytaniem otwartym... Niemniej wykonanie tego utworu, jak i zresztą kilku innych pokazuje, że the Cult dysponowali wtedy doskonałymi muzykami, bowiem nie tylko gitara, czy wokal ale i sekcja rytmiczna (Nigel Preston na perkusji i Jamie Stewart na basie) są absolutnie bez zarzutu...

Czy ktoś dzisiaj jeszcze tak gra? 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


The Cult - Dreamtime, Beggars Banquet 1984, realizator nagrań: John Brand, tracklista: Horse Nation, Spiritwalker, 83rd Dream, Butterflies, Go West, Gimmick, A Flower In the Desert,Dreamtime, Rider in the Snow, Bad Medicine Waltz

DVD - Dreamtime live in the Lyceum, 20.05.1984, tracklista: 83rd Dream, Gods Zoo, Gimmick, Bad Medicine Waltz, A Flower In The Desert, Go West (Crazy Spinning Circles), Butterflies, Dreamtime, Christians, Spiritwalker, Horse Nation, Bone Bag, Ghost Dance, Brothers Grimm, Moya.

wtorek, 23 lipca 2019

Wpływy sztuki japońskiej na europejską

Na początku XIX wieku Katsushika Hokusai stworzył serię drzeworytów z wizerunkiem góry Fuji a także - najbardziej znaną japońską grafikę - tzw. Wielką Falę. Być może marzył o tym, aby jego praca przekroczyła granice Japonii i zdobyła światowe uznanie, jednak nigdy pewnie nie przypuszczał, że jego odbitki zdobędą tak ogromny wpływ na artystów europejskich działających pod koniec XIX w Paryżu oraz w innych ośrodkach sztuki na kontynencie. To zadziwiające, gdy uzmysłowimy sobie, iż Japońskich artystów pływającego świata oraz francuskich impresjonistów i postimpresjonistów, rozdzielonych czasem i tysiącami mil, połączyło to samo artystyczne pragnienie: malowania realistycznych scen z życia. Obie grupy chciały zachować to, co ich otaczało, w całej swojej romantycznej, przyziemnej lub a nawet czasem nędznej naturze.

Japońscy artyści poradzili sobie z tym wykonując grafiki drzeworytnicze określane nazwą Ukiyo-e które, choć stworzone głównie do użytku komercyjnego (były bardzo tanie i przez to popularne), zawierały oryginalne rozwiązania twórcze, szczególnie co do koloru i kompozycji, które zachwyciły najpierw impresjonistów francuskich a potem resztę Zachodniego świata. Japońscy artyści bowiem bawili się mocnym kolorem i spłaszczoną perspektywą, stosując awangardowe, jak na owe czasy, środki wyrazu: pozostawiając środkową część obrazu pustą, a kiedy indziej sztucznie deformując i niejako kompresując kompozycję i kadrując postać. Był to niezwykle radykalny sposób odwzorowywania świata, zupełnie nieznany malarzom europejskim, którzy próbowali, jak to określił Toulouse Lautrec: robić to, co jest prawdziwe, a nie idealne.
To wszystko stało się możliwe tylko dlatego, bo Japonia, dotąd celowo izolowana od świata i utrzymująca kontakty tylko z niewielką liczbą holenderskich kupców przez port wyspy Dejima, od 1853 roku, zaledwie cztery lata po śmierci cesarza Hokusai, zaczęła otwierać się na obce wpływy. Dzięki temu dzieła japońskiej sztuki zaczęły trafiać w ręce artystów, stając się dla nich inspiracją. Jednym z pierwszych malarzy, którzy świadomie zaczęli wzorować się na grafikach Ukiyo-e był Édouard Manet (1832–1883). Programowo postanowił zerwać z malarstwem akademickim i pokazać codzienne życie paryskie. Grafiki japońskie pokazały mu jak to zrobić. Manet śmiało pozbył się perspektywy, i zaczął używać czystych barw w miejsce chiaroscuro. I tak jak japońscy artyści rejestrowali świat Edo on zaczął malować zakamarki Paryża, wszystkie te miejsca, gdzie toczyło się prawdziwe życie miasta: kawiarnie, bary, parki i odwiedzających je ludzi.


Innym bardzo znanym malarzem, który pozostawał pod wpływem drzeworytów japońskich był Vincent Van Gogh (1853–1890). On i jego brat Theo zgromadzili nawet sporą kolekcję klocków z drewna, służących do wykonywania Ukiyo-e, która obecnie przechowywana jest w Muzeum Van Gogha w Amsterdamie. Fascynacja malarstwem japońskim odcisnęła piętno w całej twórczości tego artysty, widać to nawet na jego autoportrecie z obandażowanym uchem (w użyciu płaskiej plamy barwnej, zniekształconej perspektywy i czarnym konturze). Kiedy po raz pierwszy natknął się na japońskie odbitki, postanowił zrobić ich kopie – np.: Bridge in the Rain - zanim pozwolił inspiracjom z Ukiyo-e zająć centralne miejsce w swojej pracy.







Przyjaciel Van Gogha, Paul Gauguin, również uległ magii malarstwa japońskiego. Dowodem na to jest jeden z najbardziej jego znanych obrazów - Wizja kazania - Walka Jakuba z aniołem, w którym postaci walczących - Jakuba i anioła – wzorowane są na zapaśnikach z Mangi Hokusai.




Edgar Degas (1834–1917) z kolei był jednym największym we Francji kolekcjonerem japońskich drzeworytów. Dzięki zgromadzonym zbiorom ośmielił się i zaczął malować kobiety w intymnych sytuacjach, konstruując swoje obrazy w kompozycje zaczerpnięte ze sztuki Wschodu.  Bohaterki jego prac są często umieszczane po jednej stronie obrazu, pozostawiając pustą przestrzeń w środku, lub ukazując nawet część postaci przesłoniętej elementem scenografii.


Z kolei Henry de Toulouse-Lautrec (1864–1901) zainspirował się Degasem. Być może dzięki niemu zaczął malować obrazy przedstawiające nowoczesne tematy, takie jak sale muzyczne, bary i burdele: jego dzieła są dekadenckie i przesycone absyntem… Szczególnie wpływy japońskie są zauważalne w jego reklamach Moulin Rouge: postacie są obwiedzione czarnym konturem i brak w nich światłocienia. Wygląda na to, że malarz ten zaanektował całkowicie japoński drzeworyt i przerobił go po swojemu.


A w Polsce? Nasi artyści utrzymywali stały kontakt z bohemą paryską, spędzali we Francji sporo czasu. I również ulegli fascynacją japońszczyzną. I to tak dalece, że Julian Fałat (1853 – 1929) w 1885 roku wyjechał do Japonii. Historię swojej wyprawy opisał w Pamiętnikach, wydanych pośmiertnie w 1935 roku. Stosunek Fałata do Japonii i japońskiej sztuki był pełen entuzjazmu. Tak pisał o Japończykach: To naród artystów: kupiec, fabrykant i rzemieślnicy - wszyscy są artystami, a każdy przedmiot, który wyszedł z ręki rzemieślnika japońskiego jest dziełem sztuki - począwszy od grzebienia czy chłopskiej fajeczki, sandałów,  parasola, a skończywszy na najwspanialszych materiałach, wyrobach z kości słoniowej, brązu i porcelany, wspaniałych wazonach i innych przedmiotach, zapełniających wnętrza świątyń i zamków Mikada. Po powrocie całkowicie zmienił swój styl. Biel kartki papieru, na której wykonywał akwarele zaczęła służyć za naturalne tło i jeszcze jedną barwę. Zaczął tworzyć spontanicznie, używając intuicji i emocji. Przestał obawiać się także malować dokładnie to, co widział z natury, łącząc i przejmując rozmaite elementy malarstwa japońskiego do swoich kompozycji. Przykładem tego jest seria pejzaży zimowych z potokiem przeciskającym się przez śniegi pól.  Samo użycie papierowego podobrazia został wyjęty z estetyki japońskiej. Nietrwałość bowiem stanowiła dla Japończyków nieodzowny składnik piękna. Ulotność i nietrwałość a także jakby niedokończona kompozycja jest u niego najbardziej japońskie, bo odbiorca został zmuszony uzupełnić niedopowiedzenia własną wyobraźnią.


Orientalne elementy można także zobaczyć u Wyspiańskiego, Mehoffera, Weissa i Boznańskiej, a szczególnie u Wyspiańskiego. Seria widoków Kopca Kościuszki (niczym cykl pejzaży z górą Fuji), widok na Wawel czy portret dziewczynki z wazonem są inspirowane sztuką japońską, choć sam Wyspiański nigdy się do tego nie przyznał.


Jednak opowieść o elementach japońskich w sztuce polskiej nie byłaby pełna, gdyby nie wspomnienie osoby Feliksa „Manggha” Jasieńskiego (1861–1929), podróżnika i krytyka sztuki, którego ogromna kolekcja dzieł japońskich dotąd fascynuje i zadziwia artystów. W propagowaniu japońskiej kultury w Polsce pomagał mu Zenon Przesmycki (1861–1944), wydawca Chimery, czasopisma poświęconego sztuce. Obaj uznali, że asymilacja środków wyrazu, a szczególnie drzeworytów ukiyo-e, zmieniła sztukę europejską. Zapragnęli tego samego w naszym kraju i w 1901 roku urządzili serię darmowych wystaw obcej grafiki (naznaczonej wyraźnymi wpływami sztuki japońskiej) w lokalu redakcji Chimery. Następnie Jasieński w warszawskiej Zachęcie pokazał swoją kolekcję japońskiej grafiki. 

Interesujące u niego są porównania naszej sztuki ze sztuką  Kraju Kwitnącej Wiśni – szczególnie prac Utagawy Kuniyoshiego, pokazującego walki roninów (samurajów) – czyli temat historyczny określony jako Grunwald japoński – do dokonań Jana Matejki, bo jak mówił: Nauczmy się od Japończyków – być Polakami.

Oczywiście prezentowane tu przykłady nie wyczerpują tematu. Mają tylko uczulić nas i otworzyć na porównania. Czasem wydawałoby się bardzo odległe i niemające ze sobą nic wspólnego. Lecz po bliższym przyjrzeniu, jak najbardziej uzasadnione. Czy nie jest tak podobnie i w innych dziedzinach, np.: w muzyce? Ale to już zupełnie inna historia, którą również Wam opowiemy.

Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.