sobota, 3 października 2020

Don't walk away in silence - smutek po śmierci Iana Curtisa, lidera Joy Division: streszczenie książki Colina Sharpa cz.14

Jakiś czas temu zaczęliśmy na naszym blogu streszczać książkę Colina Sharpa o jednym z największych realizatorów nagrań w historii, i jednocześnie twórcy Manchester Sound, Martinie Hannettcie. Pierwsza część opisu dostępna jest TUTAJ, druga TUTAJ, trzecia TUTAJ, czwarta TUTAJ, piąta TUTAJ, szósta TUTAJ, siódma TUTAJ, ósma TUTAJ, dziewiąta TUTAJ, dziesiąta TUTAJ, jedenasta TUTAJ, dwunasta TUTAJ a trzynasta TUTAJ.

W kolejnych rozdziałach Colin Sharp przedstawił urywki z wczesnej młodości Hannetta, opis jego doświadczeń z narkotykami, byliśmy świadkami narodzin pierwszych niezależnych wytwórni płytowych Manchesteru, oraz co najważniejsze, mogliśmy odczuć klimat towarzyszący powstawaniu nagrań takich gwiazd jak John Cooper Clarke, Durutti Column czy Joy Division.  Poznaliśmy także historię nagrania singla Electricity, będącego wynikiem współpracy między Martinem a muzykami z zespołu OMD. Dowiedzieliśmy się też, że po negatywnych recenzjach Unknown Pleasures, Factory Records miało zamiar zrezygnować ze współpracy z Hannettem. Poznaliśmy też genezę słynnych powiedzonek Hannetta i wspomnienie jak powstawał słynny hit Joy Division, czyli Transmission. Później Colin Sharp dokonał wnikliwej analizy dwóch niezwykle ważnych płyt które zrealizował Hannett, mianowicie albumu John Cooper Clarke'a Snap, Crackle & Bop, oraz płyty Magazine pt. The Correct Use of Soap. Później stawia pod znakiem zapytania legendy narosłe wokół śmierci wokalisty Joy Division - Iana Curtisa.

W dziś omawianym rozdziale Sharp opisuje w jaki sposób Martin Hannett przeżywał samobójstwo Iana Curtisa, które dosłownie zgruchotało jego psychikę. W dalszej części skupia się na szczegółach swojego życia prywatnego, opisując jak poznał Martine Helene. Ich spotkanie było przypadkowe, wraz z jej koleżanką udali się do niego do domu, zażywali narkotyki i pili różowe wino słuchając Roxy Music, Lou Reeda i Bowiego. Po około roku znajomości postanowili się pobrać. Martine w dniu ślubu była w ciąży. Dziecko urodziło się jako wcześniak i było uzależnione od heroiny, choć ten fragment jest napisany jako fabularny. Martin Hannett został jego ojcem chrzestnym. 

Następnie Sharp opisuje szczegóły ich ślubu, szkoda że za 20 lat jego żona już nie będzie żyła. Podczas ślubu jest pod wpływem narkotyków, w przeciwieństwie do żony. Ta wierzy w filozofię reinkarnacji i za jakiś czas wykryje wkoło Martina Hannetta śmiertelną aurę. Martin jest ze swoją narzeczoną Suzanne O'Hara. Widać po nim że cały czas dręczy go śmierć wokalisty Joy Division.

Wspomina czas kiedy tylko we dwóch siedzieli w studio podczas miksowania Closer i dobierali odpowiednie echo do partii wokalnych. Czuje się współwinny, że może zabrakło jakiegoś słowa wsparcia, pomocy. Martin znany jest z tego, że nie udziela rad, znany jest z milczenia, pauz w wypowiedziach... W jego głowie cały czas wybrzmiewa: Don't walk away in silence.. Nie pomagają narkotyki, które nie działają tak jak by się oczekiwało.

 

Następnie Sharp opisuje ślub. Zażyczyli sobie z żoną na prezent najlepszej klasy narkotyki... Jego żona w wyniku zażywania heroiny ma bardzo dziwny smak, miesza ze sobą potrawy których normalny człowiek nigdy nie byłby  stanie spożyć jednocześnie. Kiedy zostają z matką Sharpa i Hannettem we troje, ta zwraca uwagę Martinowi, że źle wygląda.

 
To wprowadza go w bardzo przykry nastrój. Po jakimś czasie Hannett pyta gości, czy może coś włączyć. Z głośników płynie muzyka z albumu Briana Eno pt. Before And After Science, który uważany jest za pierwszy album postpunka. Martin bardzo szanuje Eno, między innymi za jego, jak to nazywa, przypadkową precyzję. Uważa go za ikonoklastę i niezwykle kreatywnego artystę. Wszyscy zażywają narkotyki, a Sharp włącza inną płytę Eno, którą bardzo lubi - wcześniejszy album King's Lead Hat. Martine, jego żona, z kolei po jakimś czasie domaga się piosenki Fade to Gray Visage, którą uważa za cholernie dobrą.

 
Rozdział kończy się opisem scen dalszego zażywania narkotyków... 
Wkrótce przedstawimy streszczenie kolejnej części książki Colina Sharpa - jeśli chcecie je poznać, czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 2 października 2020

Joy Division w Colston Hall w Bristolu, niedziela 4.11.1979



4.11.1979 roku Joy Division wystąpili w Bristolu w Colston Hall. Towarzyszyli wtedy the Buzzcocks jako support. Hala do dzisiaj pamięta to wydarzenie i, przynajmniej do niedawna, na stronie jej sklepu można było zakupić wydruk doskonałego posteru, pokazanego powyżej, którego autor jest nieznany (LINK). W sklepie można też zobaczyć jak taki poster jest drukowany:

Z lokalnego fanzinu możemy poznać relację z tego wydarzenia.
Joy Division byli bardziej ekscytujący na żywo niż na ich płycie. Ian Curtis to totalnie schizofreniczny geniusz. Tańczy mechanicznie, poruszając się w rytm mocnych koziołkujących rytmów. Porusza się w rytmie perkusji, i zakręconego basu brodatego Petera Hooka. Uwielbiam gburowaty głos Iana Curtisa i byłem rozczarowany, że nie mieli czasu zagrać piosenki Transmission ze swojego najnowszego znakomitego singla. Jednak w jakiś sposób to nadrobili grając mój drugi ulubiony utwór: She's Lost Control. Zakochany w muzyce Joy Division chciałem tańczyć i stracić kontrolę, ale oh - zapomniałem, że nikt nie tańczy podczas występów w Colston Hall. 



Joy Division są zbyt dobrzy, żeby grać jako spupport, zasługują żeby występować na swoich własnych zasadach. Problem z Colston jest taki, że scena jest zbyt daleko co oddziela zespól od publiki. Miło natomiast, że to niemal jedyne miejsce w Bristolu, gdzie można wejść na koncert nie będąc pełnoletnim. Moim zdaniem Joy Division przewyższa Buzzcocks o mile, z wielu różnych przyczyn. Mają zdecydowaną większość  piosenek bardzo szybkich, śpiewają te starsze i nowsze, ale często dopiero w połowie można się zorientować jaką piosenkę właśnie wykonują.



Tyle z fanzinu. My natomiast dodamy, że według naszej wiedzy nie istnieje bootleg z tego koncertu, a na jednym z forów internetowych można wyczytać, że pod koniec występu Ian Curtis dostał ataku epilepsji. 

Pozostał legendarny poster.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.  

czwartek, 1 października 2020

Fanziny w roli „symbolu buntu” - analiza Matta Grimesa i Tima Walla

Już kiedyś pisaliśmy o fanzinach: wspomnieliśmy o ich początkach, o pierwszym fanzinie punkowym, wydanym latem 1976 roku przez Marka P [Marka Perry, późniejszego urzędnika bankowego] o wdzięcznym tytule Sniffin 'Glue… i Other Rock' n 'Roll Habits, który fani szybko skrócili do wymownego Sniffin'Glue oraz o początkach polskich zinów (TUTAJ). Tłumaczyliśmy także relacje i wywiady z Joy Division zamieszczane w różnych fanzinach (brytyjskich i amerykańskich - TUTAJ).  Jednak to zbyt mało, jeśli chodzi o zjawisko jakim jest powstanie i znaczenie fanzinu. Dlatego musimy nadrobić ten brak, tym bardziej, iż sami tworzymy coś w rodzaju webzinea. Zresztą nie jesteśmy odosobnieni w naszych odczuciach. Wielu naukowców zajmuje się rozwojem i znaczeniem punkowych fanzinów od okresu późnych lat 70. XX wieku do chwili obecnej. Wśród takich badaczy są Matt Grimes i Tim Wall obaj z Birmingham City University, autorzy wielu publikacji na ten temat.

W jednym z artykułów zajęli się problemem przejmowania przez fanziny roli symbolu buntu, którym punk, nie tylko ze względu na sposób, w jaki wizualnie i werbalnie przekazywali etos i formy twórczości punka (przypominamy, według zasady DIY - zrób to sam), ale także w sposób, w jaki stawały się wynikiem pracy często bezimiennych fanów (LINK). Zwrócili uwagę na pomijany dotąd aspekt roli fanzinów. Otóż stawały się one autorytetem, kierowały gustem rozdrobionej masy fanów.  

Nic dziwnego, że Ian Curtis, który doskonale to dostrzegł już w 1979 roku, stwierdził w jednym z wywiadów Fanziny, jesteście przyszłością świata (TUTAJ).
 
Wielu artystów, obwołując się prawdziwym i jedynym głosem ruchu punk, sprzymierzyło się, czasem bardziej świadomie, czasem mimowolnie, z poglądami politycznymi różnych nurtów myśli anarchistycznej i realizowało muzyczny etos DIY, angażując się przy tym w różne formy bezpośredniego działania. Lecz zachęty do tego są obecne w fanzinach już od lat 80. Tworzone przez fanów czasopisma stawały się swego rodzaju przewodnikiem lub manifestem ogłaszającym kulturowe i polityczne podstawy ideologii anarchistycznych ruchów subkulturowych w Wielkiej Brytanii. Jest prawdopodobne, że czytane przez fanów teksty uporządkowały i podały metodę przechodzenia od zachwytu i entuzjazmu nad konkretną muzyką punk do działań.

Matt Grimes i Tim Wall  zauważyli, iż wspomniany także u nas Sniffin 'Glue, powszechnie postrzegany jako pierwszy punk-zin, od początku podkreślał antyspołeczną postawę redakcji i negatywny stosunek do Rock' n 'Rolla. Taką samą korelację między tytułem a ideową treścią możemy dostrzec w tytułach innych brytyjskich fanzinów, które pojawiły się po nim - Bombsite, Burnt Offering, Chainsaw, Communication Blur, Jamming, Love and Mołotov Cocktails, Ripped & Torn, To Hell With Poverty i Vague. Sygnalizowały one wyraźnie, gdzie pozycjonowała się kultura punkowa. Zresztą nie tylko w tytułach zawierały się te informacje, ważna była także szata graficzna pism: krój czcionek i zamieszczane ilustracje. Sam fakt, iż w latach 1977-1980 powstało ponad 50 brytyjskich fanzinów punkowych uzmysławia jak silny był związek między fanzinami, rodzącą się kulturą muzyczną, a popularnością postaw anarchistycznych.

Można zatem uznać, iż fanziny były po prostu kanałami komunikacji. Ich okładki urosły tak dalece do symbolu punka, że stały się czynnikami definiującymi, czym jest punk, a czym nie jest. Tworzący je redaktorzy z biegiem czasu zagwarantowali sobie status arbitra gustu, autorytetów klasyfikujących autentyczność ideologiczną. I co ciekawe, nie zmieniło się to od tamtych czasów. Z chwilą powstania internetu, fanziny przekształciły się w webziny, które reprezentują undergroundową i niezależną opinię będącą alternatywą dla głównego nurtu publikacji. Cóż. Zupełnie jak nasz blog.

Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 30 września 2020

Seks, narkotyki i rock' n roll, czyli od pierwszej psychodelicznej symfonii do heavy metalu


Wino, kobiety i śpiew to starożytne hasło wyrażające hedonistyczny styl życia w obecnych czasach unowocześniło się i brzmi inaczej, a mianowicie: seks, narkotyki i rock' n roll. Nową formę spopularyzował brytyjski wokalista Ian Dury piosenką o takim właśnie tytule:


W ten sposób doszliśmy do tematu dzisiejszego posta, jakim są narkotyki.
 
Używanie narkotyków to praktyka sięgająca czasów prehistorycznych. Istnieją archeologiczne dowody na używanie substancji psychoaktywnych w odległej przeszłości, sięgające nawet 10 000 lat p.n.e.,  a także historyczne przekazy o wykorzystaniu ich w celach kulturowych w ciągu ostatnich 5 000 lat. 

Substancje te były i są używane przez ludzi do wielu różnych celów, zarówno legalnych, jak i nielegalnych. Używano ich głównie ze względu na uzyskiwane po zażyciu efekty, objawiające się najczęściej zmianą nastroju i percepcji, ale niektóre, szczególnie halucynogeny, były używane w celach religijnych. Może więc nic dziwnego, że sięgnęło po nie wielu artystów.  
 
Szczególnie wiek XIX był okresem, w którym testowano różne narkotyki pod kątem ich wpływu na życie ludzkie i na proces twórczy. Nie obawiano się wtedy smutnych skutków takich praktyk, do których należy uzależnienie, degrengolada a w końcu śmierć z przedawkowania. 

Lista twórców, którzy przyjmowali rozmaite narkotyki jest długa, są na niej Charles Baudelaire, Arthur Conan Doyle, Zygmunt Freud, Eugène Delacroix i wielu innych, a nawet Aleksander Dumas ojciec. Jednak nie tylko pisarze tworzyli pod wpływem narkotyków. Arcydzieło Hectora Berlioza Symphonie fantastique Opus 14, które powstało pod wpływem opium i opowiada o zakochanym artyście działającym pod wpływem narkotyku, zostało nazwane przez Leonarda Bernsteina pierwszą psychodeliczną symfonią w historii:


Niemniej przyjmowanie narkotyków nie było wówczas, czyli w XIX stuleciu, zjawiskiem masowym. Zmieniło się to z chwilą odkrycia właściwości dietyloamidu kwasu D-lizergowego (LSD) przez Alberta Hofmanna w 1943 roku, który najpierw wykorzystywany był w leczeniu zaburzeń psychiatrycznych, przede wszystkim schizofrenii. Niedługo potem, bo w połowie lat sześćdziesiątych, zaczęto go używać w celach rekreacyjnych. Młode pokolenie nazywające się Beat Generation (pisaliśmy o genezie tej nazwy TUTAJ) odrzuciło wartości konserwatywne i opowiedziało się za anarchią i pacyfizmem. Oznaką przynależności do kontrkultury stały się długie włosy u mężczyzn, kolorowe, kwieciste ubrania, dieta pozbawiona mięsa i oparta na tzw. zdrowej żywności oraz... zażywanie narkotyków, którymi podobno próbowano kontrolować przeznaczenie i eksperymentować mentalność ludzką. I o ile Timothy Leary odegrał ważną rolę w rozpowszechnieniu LSD, to nie miał żadnego wpływu na początki muzyki psychodelicznej, czyli zainspirowanej tą używką i innymi, m. in. heroiną i haszyszem. Zespołów i muzyków, którzy komponowali, szczególnie w latach 60. i 70. pod wpływem jest sporo, wśród najbardziej znanych byli The Rolling Stones, Janis Joplin i Jimi Hendrix a w następnej dekadzie potem AC/DC, Led Zeppelin, The Doors i Kiss
 
I oczywiście The Beatles których album Revolver wskazuje się na powstały z inspiracji narkotyków:


co omówiono m.in. TUTAJ, a o czym oficjalnie mówili w wywiadach sami członkowie zespołu. Historia sięga czasów kiedy nie byli jeszcze sławni i wspomagali się narkotykami żeby wytrzymywać mordercze koncerty w klubach Hamburga. W końcu Paul McCartney oficjalnie przyznał się do zażywania LSD w telewizyjnym wywiadzie w 1967 roku.. 


Dlaczego o tym piszemy? Bo przez eksperymenty kilku intelektualistów przemysł muzyczny od już dziesięcioleci nękany jest przez śmiercionośne używki. W ostatnich latach byliśmy świadkami tragicznego końca wielu artystów, powstało nawet pojęcie klubu 27 oznaczające muzyków, którzy zmarli przed 27 rokiem życia z przedawkowania (LINK). Nie będziemy ich wszystkich wymieniać, bo lista jest naprawdę długa i dostępna w internecie.
 
Niestety, narkotyki stały się obecnie jeszcze łatwiejsze do zdobycia i w zasadzie produkowane są masowo. Powstały już nawet nowe podgatunki muzyki, takie jak acid rock, których inspiracją są środki psychoaktywne…

Ostatecznie jednak śmierć wybitnych artystów i twórców muzycznych (takich jak wymienieni Jimi Hendrix, Janis Joplin oraz Brian Jones, Jim Morrison i opisywany przez Colina Sharpa Martin Hannett, którego książkę streszczamy na naszym blogu TUTAJ), przyczyniła się do tego, że przesłania antynarkotykowe stało się bardziej obecne w muzyce popularnej. 

Brytyjski muzyk Pete Townshend gitarzysta i autor tekstów The Who, który publicznie przyznał się do alkoholizmu (prawie umarł z zatrucia alkoholowego) i uzależnienia od leków, rozpoczął kampanię na rzecz wstrzemięźliwości od narkotyków. Nie jest w tym działaniu jedyny. Spośród muzyków zaangażowanych w propagowanie życia bez narkotyków trzeba na pewno wymienić muzyków heavy metalowych zespołów Metallica i Megadeth: W lutym 2015 roku były członek Metalliki i lider Megadeth, Dave Mustaine, zauważył, że jeśli popatrzeć na historię zespołów, to narkotyki, pieniądze lub kobiety zrujnowały każdy. Stwierdził przy tym, że jego własna grupa także prawie rozpadła się z tego właśnie powodu.
 
Podobną opinię wyraził James Hetfield w wywiadzie z 1988 roku. Ujawnił wówczas, że piosenka Master of Puppets jest ostrzeżeniem przed nadużywaniem narkotyków, konkretnie przestrzega by zamiast kontrolować to co bierzesz i robisz, nie kontrolowały cię narkotyki (LINK).


Narkotyki i rock, narkotyki i punk… Można o tym napisać bardzo dużo. U nas w Polsce także niejeden artysta niestety odszedł zbyt szybko… może tylko wymieńmy jednego - Skandala, o którym więcej TUTAJ... 

 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

wtorek, 29 września 2020

Lothar Zitsmann: Obrazy pełne spokoju, majestatycznego bezruchu i emocjonalnego chłodu

 Klockowate, dość masywne postacie, uformowane na wzór posągów złożonych z geometrycznych form na obrazach Lothara Zitzmanna (1924-1977) noszą cechy futuryzmu (o tym stylu więcej TUTAJ). Czy takie zaszufladkowanie jest słuszne? Ale dlaczego nie mielibyśmy szufladkować? Świat pędzi coraz szybciej, więc gdy znajdujemy w nim elementy pozwalające uporządkować nasze wrażenia, trzymajmy się ich.

Dzisiaj więc demonstrujemy naszym czytelnikom dzieła niemieckiego malarza, który znalazł inspirację w futurystycznym malarstwie Fernanda Légera oraz w twórczości członka Bauhausu, Oskara Schlemmera. Jednak nie tylko sztuka wyznaczała artystyczne punkty odniesienia Lothara Zitzmanna. Wydarzenia historyczne, których stał się mimowolnym uczestnikiem mocno odcisnęły na nim swoje piętno. Jak wielu urodzonych w okresie międzywojennym, został powołany do wojska i nawet zdążył być wzięty do niewoli. Niemniej próżno by szukać bliższych informacji na ten temat. Okres wojny jest tematem tabu w Niemczech, nic zatem na ten temat nie odnotowano. Tamten czas i lata zaraz po 1945 roku musiały być dla artysty trudne, skoro opisane w literaturze, a wykonane wtedy autoportrety pokazują go w roli śmiesznego i głupiego klauna. W 1952 roku komunistyczne władze NRD obrały za główny cel systematyczną budowę socjalizmu co przyspieszyło proces sowietyzacji społeczeństwa i wzmocniło władzę państwową. Nastąpiła nacjonalizacja firm prywatnych, a każdy twórca stał się częścią powstałej kadry ludowej. Na kolejnym autoportrecie Zitzmann opisywany jest jako Pierott, postać melancholijna i żałosna, lecz już mało śmieszna. Tymczasem, niezależnie od odczuć artysty, jego kariera potoczyła się dość wartko. 

Zitzmann stał się znany w NRD i czy to w Jenie, czy w Gerze czy nawet w Berlinie - wszędzie można było zobaczyć jego monumentalne mozaiki ścienne, nawet znaczki pocztowe ozdabiano jego obrazami. Popatrzmy teraz na te jego dzieła, które są dostępne w internecie:














Czy nie odnieśliście jednak wrażenia, że Lothar Zitzmann chętnie porzuciłby sztukę figuralną na rzecz abstrakcji? Gdy patrzy się na jego obrazy, widzi się nie tyle ludzi, co powiązane ze sobą półkule, walce i stożki. W 1952 roku wicepremier Walter Ulbricht w przemówieniu przed Izbą Ludową otwarcie zapowiedział: Nie chcemy oglądać abstrakcyjnych obrazów w naszych szkołach artystycznych. I Zitzmann posłusznie tworzył monumentalne kompozycje. Wielofigurowe, chłodne i idealnie skomponowane. Dla mnie chodzi o maksimum widocznego porządku, jeśli chodzi o ukazanie rzeczywistości. Chcę prostoty wyrazu, formy bez ozdób, lapidarnego realizmu - napisał w jednym z katalogów do swoich wystaw.

W artystycznych dążeniach tak bardzo podporządkował się zaleceniom władz, iż został nauczycielem, podejmując obowiązki wykładowcy najpierw malarstwa ściennego w Instytucie Projektowania Artystycznej Pracy w Art College w Halle (Burg Giebichenstein - College for Art and Design) a od 1970 r. dyrektora sekcji Artystyczno-Naukowej Podstawy Projektowania na Uniwersytecie w Halle.

Zmarł nagle w 1977 roku, pozostawiając spory dorobek artystyczny: Obrazy pełne spokoju i w zasadzie niezależnie od ich tematu - majestatycznego bezruchu i emocjonalnego chłodu. 
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 28 września 2020

Isolations News 108: Joy Division w radio KCRW, film o Factory records, komiks o the Doors, Nirvana przyłapana, NANGA jest super, likwidują bary i zespoły w UK


Poeta i krytyk kultury Hanif Abdurraqib w cyklicznej audycji radia KCRW  o albumach, które odcisnęły piętno na roku 1980 - Lost Notes 1980 - rozmawiał o muzyce Iana Curtisa z DJ KCRW Anne Litt, Ericem J. Lawrence i dziennikarzem muzycznym i historykiem Dartem Adamsem (LINK). Pod linkiem dość dobre streszczenie opisu kariery Iana Curtisa.


Ponieważ zaczęliśmy od Joy Division, to pod tym linkiem (TUTAJ) do obejrzenia znakomity dokument BBC o Factory Records - From Joy Division to happy Mondays

Śpieszcie się ściągać dokumenty z sieci, tak szybko znikają...


Jak nazywał się ulubiony poeta Iana Curtisa? Wśród wielu nazwisk nie może zabraknąć legendarnego Jima Morrisona. The Doors, a w zasadzie to co z nich pozostało, oferują komiks z okazji 50. rocznicy wydania albumu Morrison Hotel. Każdy egzemplarz książki będzie dostarczony w pudełku z trzema ilustracjami z książki i z certyfikatem autentyczności podpisanym przez autorkę Leah Moore. Jest także przewidziana wersja ekskluzywna  z 12-calową płytą Morrison Hotel ze zdjęciami zespołu. Przedsprzedaż jest TUTAJ a egzemplarze trafią do nabywców w październiku.

Doors bez Morrisona, to jak Joy Division bez Curtisa.



I tak jak Nirvana bez Cobaina. W 2018 roku zespół pozwał projektanta Marca Jacobsa za bezprawne wykorzystanie projektu happy face Nirvany, rozsławionego na koszulkach zespołu w latach 90-tych. Za twórcę grafiki uważa się Kurta Cobaina, a zespół posiada gwarancję praw autorskich do projektu koszulki. Ale pojawił się nowy aspekt sprawy, bo pewien grafik z Kalifornii (Robert Fisher) twierdzi, że to on stworzył słynny obrazek, a nie frontman Nirvany. Fisher podobno stwierdził, że nie ma zamiaru domagać się zapłaty za ostatnie 25 lat używania logo przez Nirvanę, ale może domagać się odszkodowania w przyszłości (TUTAJ). 

Swoją drogą żeby o takie g*%#o kopie kruszyć?
 

W klimacie mocniejszych brzmień - pojawiła się zajawka klipu singla z pierwszej płyty grupy Nanga, z wokalistką Magdą Dubrowską. Premiera albumu 30 września. Jak widać wyda go Mystic i zapowiada się zajebiście. Magda, z którą rozmawialiśmy TUTAJ poszła w kierunku mrocznych brzmień zapoczątkowanych w twórczości Utrata Skład. Nas to bardzo cieszy... Czekamy, i pozdrawiamy.


Skoro zrobiło się nieco mroczniej - frontman Judas Priest - Rob Halford, będzie czytał fragmenty swojej autobiografii Confess przez cały nadchodzący tydzień w radio Planet Rock. Jednak nie poza Wielką Brytanią.... Za to TUTAJ można obejrzeć unikalne zdjęcia ilustrujące biografię. Książka pojawi się w sprzedaży od 29 września.



Nie każdy jednak podbudowuje budżet uszczuplony COVID 19 wydawaniem książek. Po 19 latach londyński legendarny bar rockowy The Crobar przy Manette Street w Soho ogłosił w weekend plajtę i zamknięcie z powodu spowolnienia gospodarczego spowodowanego pandemią koronawirusa (LINK). 

Bar był ulubionym miejscem spotkań wielu legend rocka. 

W związku z tym właściciele The Crobar, rodzeństwo Sophie i Joe Woodard, uruchomili w tym tygodniu loterię internetową, aby zebrać pieniądze dla swoich pracowników i barmanów, którzy są obecnie bezrobotni. Na razie można będzie wylosować słynną gitarę Jacksona Demmelitiona, która wisiała nad barem od wielu lat, kupon na tatuaż o wartości 200 funtów, obraz Troopera, rzadką butelkę whisky a ostatnio potwierdzono przedmiot podarowany przez muzyków Foo Fighters. Ceny losów i szczegóły TUTAJ.



Tak się składa, że w związku z powyższym, według nowego sondażu ponad jedna trzecia brytyjskich muzyków rozważa trwałe porzucenie kariery z powodu trudności finansowych spowodowanych bezpośrednio przez pandemię koronawirusa (LINK). Patrząc na poziom jaki obecnie reprezentuje większość kapel, nie jest to do końca zła wiadomość.

My się za to nie poddajemy, choć nowa (zaktualizowana ostatnio) wersja bloggera to kompletne dno. Blogger lepiej wie, co dla nas dobrze, czyli coś jak kiedyś ZSSR a teraz UE. Też to zauważyliście, że im wyższa wersja (niemalże każdego) programu tym jest on gorszy w obsłudze? 

Mimo wszystko wracamy już jutro. Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 27 września 2020

Niezapomniane koncerty: Nowomowa gra Joy Division w hołdzie Ianowi Curtisowi, 18.05.2020

Zdjęcie: Karolina Gabryś
 
18.05.2020, czyli w 40-tą rocznicę śmierci Iana Curtisa zespół Nowomowa z Wrocławia wykonał koncert poświęcony wielkiemu tekściarzowi i wokaliście. Warto wspomnieć, że Nowomowa nie jest zespołem tribute, i całe szczęście, tych bowiem nie za bardzo kochamy (z małymi wyjątkami). Za to gra interesująco inspirując się chłodną falą lat 80 - tych, czyli idealnie w klimacie naszego bloga. Niestety niewiele więcej można się dowiedzieć, bowiem ich strona na FB wymaga zalogowania, a my konta na FB nie posiadamy i nie będziemy posiadali. 
 
Zespół nagrał płytę, której recenzję wkrótce przedstawimy, a także przeprowadzimy z nimi wywiad, z którego mamy nadzieję dowiedzieć się więcej. 
 
Omawiamy dziś koncert zagrali w składzie: Damian Cywiński - śpiew, Jakub Legendziewicz - gitara, Albert Gancarz - gitara basowa, Szymon Kasprolewicz - perkusja. Realizatorem dźwięku był Wojciech Dziedzicki
 
Co do występu jest bardzo ciekawie, i w zasadzie poza kilkoma detalami nie ma się o co przyczepić. Najpierw jednak gwoli wstępu przypomnijmy, że na naszym blogu omawialiśmy już co najmniej trzy historie typu tribute. Najpierw bowiem przedstawiliśmy dość dobre włoskie wydawnictwo 3.5 Deacades - A Joy Division Italian Tribute (TUTAJ), oraz niestety zaledwie miejscami dobre, rodzime wydawnictwo Warszawa - Tribute to Joy Division. Z tribute koncertowych, prezentowaliśmy u nas znakomity show Xiu Xiu i Deerhoof z 2010 roku z Nowego Jorku (TUTAJ). Dzisiejszy koncert jest poziomem porównywalny do tego właśnie show. 
 
Z pozytywów - przede wszystkim fakt, że wokalista nie dał uwieść się manierze Iana Curtisa i wykonał ponadczasowe piosenki Joy Division po swojemu. Damian Cywiński dysponuje ciepłym głosem, posiadającym ciekawy tembr i to jest wielki atut zespołu. Muzycy wykonali utwory jak należało, i żaden z nich nie silił się, przynajmniej w początkowej fazie występu na naśladownictwo. Przynajmniej nie było tak fatalnie jak mogło być choćby tutaj (UWAGA - tego się nie da odzobaczyć):

 
Zatem spokojnie przebrnęliśmy przez 4 kolejne covery, od Disorder do Transmission. Niestety małe rozczarowanie przyszło podczas wykonania LWTUA. Po co gitara, i ewidentne naśladowanie IC? IC był tylko jeden i żadne próby nie oddadzą tego co robił na scenie. Niemniej jest, jak pisaliśmy wcześniej OK, a na przyszłość, naszym zdaniem, nie warto. 
 
Kolejna, tym razem nieco większa wpadka, to Ceremony. Wykonanie jej bowiem w wersji New Order jest dość odległe od wersji Iana Curtisa (jak mawia klasyk - nie mieszajmy dwóch systemów walutowych - nie bądźmy PEWEXAMI). Naszym zdaniem Nowomowa powinna sięgnąć po innego klasyka, mianowicie In a Lonely Place - ostatniej piosenki jaką Ian Curtis wykonał z Joy Division i dla tego zespołu napisał (warto zobaczyć TUTAJ). Ten monumentalny utwór powinien zakończyć występ i byłoby podniośle i nastrojowo. A może warto było wykonać go na bis zamiast niepotrzebnie powtarzać Shadowplay? Coś na bis powinno być - ale coś innego, niż na koncercie. Oczywiście wybierać jest z czego, a może ukochany przez publikę wtedy New Dawn Fades? A może Digital? Przecież od tej piosenki wszystko się zaczęło, kiedy zespół pojawił się na An Ideal for Living (TUTAJ), i na niej wszystko się skończyło, gdy zagrali ostatni koncert w Birmingham, który został upamiętniony na Still (TUTAJ). 
 
Ale to tylko pobożne życzenia, a nasze uwagi mają jedynie charakter porządkowy, w końcu recenzja z samym lukrem może być niestrawna, i zawierać zbyt dużą ilość kalorii...
 
Reasumując - Nowomowie należą się ogromne brawa, a tym co zrobili kupili sobie nasze serca. 
 
I dusze.
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Nowomowa - tribute to Joy Division, Ośrodek Kultury w Miliczu, 18.05.2020, setlista: Disorder, She's Lost Control, Shadowplay, Transmission, Twenty Four Hours, Love Will Tear Us Apart, Ceremony, Atmosphere, Shadowplay (bis).