sobota, 8 czerwca 2019

Leni Riefenstahl: artystka, której film David Bowie i Mick Jagger obejrzeli piętnaście razy z rzędu

Hélène Bertha Amelia „Leni” Riefenstahl w sierpniu 2002 r. obchodziła 100 urodziny hucznym przyjęciem w luksusowym hotelu nad jeziorem Starnberg, niedaleko Monachium. Wśród jej 180 gości był wokalista Rolling Stones Mick Jagger, popularna niemiecka aktorka filmowa Uschi Glas i najbardziej znana niemiecka feministka Alice Schwarzer. Ale żaden z czołowych niemieckich reżyserów i producentów nie stawił się. Jubilatka snuła plany, zamierzała napisać książkę, wyreżyserować film, robić kolejne zdjęcia…. Rok później, we wrześniu 2003 roku, zmarła.

Urodzona w Berlinie Riefenstahl zawsze zdradzała nieprzeciętny apetyt na życie. Nadzwyczajnie utalentowana zaczynała jako dobrze zapowiadająca się tancerka, lecz jej karierę zakończył niefortunnie uraz kolana. Potem zasłynęła jako aktorka, reżyser, producent filmowy i reporterka, lecz niestety – żyła w niedobrych czasach. Na jej przykładzie możemy zobaczyć, co dzieje z artystą, którego twórczość za bardzo spodoba się władzy. Po prostu przestaje on istnieć samodzielnie bo zostaje utożsamiony z reżimem. I tak stało się z Leni. Jej dwa filmy: Triumph Of The Will (Triumpf Woli) z 1934 r. oraz Olympia z 1938 r. zostały obsypane gradem nagród europejskich. Wtedy zachwycały - a po wojnie - stały się symbolem niezasłużonej gloryfikacji ludobójczej ideologii. 

Co się zmieniło? Bardzo dużo, przede wszystkim przez świat przetoczyła się wyjątkowo krwiożercza wojna światowa. I choć Siergieja Eisensteina nikt nie obarcza winą za zbrodnie komunizmu, to Leni Riefenstahl została wypchnięta po 1945 r. z oficjalnego obiegu sztuki. Ale niestety, tak już się utarło, że obu ludobójczych reżimów nie traktuje się tak samo. Leni oczywiście nie przestała tworzyć, co utrudniało kontestowanie jej prac – w latach 60 wyjechała do Afryki gdzie pół roku mieszkała i robiła zdjęcia plemieniu Nuba, a w latach 70. zajęła się fotografią podwodną. 

Mimo odrzucenia, jednak jej nowatorskie zdjęcia i filmy sprzed wojny oddziaływały na kulturę światową: czarno-białe kadry, skupione na modelu, przekazywały nie tyle głębię psychologiczną, co walory plastyczne. Ukazywały człowieka na podobieństwo bryły, nie ujmując oczywiście jego piękna. Człowiek, niezależnie czy był to sportowiec, czy pionek na wielkim placu, u Leni Riefenstahl był jeszcze jednym obiektem do sfotografowania, o tyle interesującym o ile zapewniającym pozytywne odczucia estetyczne. Zresztą spójrzmy na jej prace, czyż nie były nowatorskie? Czy właśnie tego typu fotografie obecnie nie królują na wystawach fotograficznych? Pokazaliśmy u nas już całkiem spore grono uznanych fotografów i oni wszyscy szukają tego jedynego kadru, w którym światło i cień wyciskają z modela maksimum harmonii (TUTAJ).









Hitler był jedną z pierwszych gwiazd rocka. Nie był politykiem, lecz artystą sztuki mediów. Na jego widok kobietom robiło się gorąco, a faceci chcieliby nim być. Zamienił cały kraj w sceniczne widowisko – stwierdził David Bowie po tym, gdy z Mickiem Jaggerem piętnaście razy z rzędu obejrzeli Triumf woli. Niestety. Jak widać sztuka może być za dobra i przesłonić sobą istotę zbrodni, bądź może być zbyt powierzchowna i skupić się tylko na tym, co widać, nie wnikając w szczegóły. 

 Jak naprawdę jest u Leni Riefenstahl każdy musi zdecydować już sam. Mick Jagger, David Bowie, Annie Leibowitz, Helmut Newton, George Lukas, Madonna, Pet Shop Boys, Rammstein i jeszcze wiele innych gwiazd popkultury zdecydowali. Wpływ filmów Riefenstahl jest w ich teledyskach czy inscenizacji koncertów bardzo widoczny. Mick Jagger posunął się jeszcze dalej i w 1974 r. zażyczył sobie sesji fotograficznej wykonanej przez zakazaną reżyserkę. Leni Riefenstahl przyjęła więc zlecenie od Sunday Times i poleciała do Londynu.





To była jej ostatnia praca artystyczna na zlecenie. Mick Jagger musiał być bardzo zainspirowany spotkaniem z Leni Riefenstahl, ponieważ kilka miesięcy później Rolling Stones wydali płytę It's Only Rock'n Roll z okładką wyglądającą niemal identycznie niczym kadr wyjęty z filmu Triumf woli



Oczywiście każdy z twórczych naśladowców zastrzega się, że cenią w pracach Riefenstahl jedynie estetykę i kanon ludzkiego ciała. Nawet Rammstein czy Editors, o których niedawno pisaliśmy TUTAJ , tak twierdzili i tworzyli teledyski wzorowane na jej filmach, bądź nawet zamieszczali ich fragmenty, jak miało to miejsce z teledyskiem grupy Rammstein Stripped z 1998 r., w którym wykorzystano film Olimpiada (TUTAJ).

Nie nam rozstrzygać, czy Leni Riefenstahl była karierowiczką, zapatrzoną w wizję swojej sztuki megalomanką, czy wykorzystanym przez reżim nieświadomym twórcą. Na pewno była genialną artystką. Wystawy jej fotografii za każdym razem otoczone aurą skandalu były mimo wszystko organizowane - m.in. w Tokio (1980 i 1991), w Kuopio, w Mediolanie i Rzymie, w Monachium, Poczdamie i Berlinie, w Calpe oraz w Knokke Heist. A w Hollywood od ponad 20 lat próbuje się nakręcić film o jej życiu. Na razie działa jej oficjalna strona internetowa  (TUTAJ) , z której pochodzą zdjęcia zamieszczone u nas. 


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 7 czerwca 2019

Daj sie zamrozić w błękicie: In blue - arcydzieło Klausa Schulze



Genialny muzyk, nazywany Beethovenem syntezatorów nagrywa w 1995 niesamowity album dokładnie 31 w karierze. Obok Kontinuum (opisanym TUTAJ) mój ulubiony. Są na nim typowe dla muzyka horyzonty i klimaty, niby takie brzdąkanie a jednak ma to swój niesamowity urok... 

Sam wstęp wydaje się nieco przydługawy, ale taki jest ten album, od Kontinuum odróżnia go brak schematycznych powtórek, jest bardziej romantyczny bo przecież nie musi chodzić koniecznie tylko o wodę której szum słyszymy, może chodzić przecież o niebo i przelatujące gdzieś w oddali samoloty... In Blue, który otwiera album rozkręca się koło 10-tej minuty, by przy odgłosach anielskich chórów przepoczwarzyć się w  Blowin The Blues Away. Szybszy i bardziej zdecydowany, pełen dźwięków spadających gwiazd - jak na Equinoxe Jarrea (TUTAJ)...Blue Moods znowu zwalnia i tak na przemian... Wild And Blue wypełniony jest zmiennymi rytmami, słychać w nim flet którego romantyzm zabijany jest przez niepokojące uderzenia bębna...  W końcu pora się oddalić - wyjść z błękitu, czymkolwiek on jest - Out Of The Blue rozbudza nas na dobre...

Jeśli przyjąć, że w przyrodzie musi istnieć jakaś równowaga - jakieś Yin i Yang to jednym z nich jest Kontinuum a drugim omawiany dziś  In blue. Te dwie połówki tworzą nierozerwalną całość - obraz geniuszu Klausa Schulze...    
  
Błękit oceanu nad którym zachodzi słońce, klimatyczne chórki i niesamowite zmiany rytmu - to coś co znajdziemy na tej płycie. Polecamy wszystkim w celu relaksu, zamyślenia, poddaniu się nostalgii i alienacji...  

Takiej TOTALNEJ.



Klaus Schulze - In blue, ZYX, 1995, Produkcja: Klaus Schulze, Tracklista: Into The Blue, Blowin The Blues Away, Blue Moods, Wild And Blue, Out Of The Blue

O mistrzu pisaliśmy u nas wcześniej TUTAJ 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie

czwartek, 6 czerwca 2019

Gustaw Gwozdecki - artysta zapomniany

Gustaw Gwozdecki (1880-1935) należy do grona artystów zapomnianych. Jego nazwisko nie budzi dzisiaj żadnych konotacji, choć wiek temu Guillaume Apollinaire i Andre Salmon promowali jego twórczość, a twórca cieszył się przyjaźnią i uznaniem takich sław jak Amadeo Modigliani, Henri Matisse, Olga Boznańska i Władysław Ślewiński.
 
Jego prace szybko znajdywały nabywców i obecnie są rozsiane po obu stronach Atlantyku, bo malował dużo i niebanalnie. Tematami obrazów Gwozdeckiego były pejzaże, portrety, akty i martwe natury, jednym słowem wszystko. Całe życie bowiem szukał nowych środków wyrazu. Dlatego trudno zaliczyć jego sztukę do jednego nurtu stylistycznego. Fascynował się postimpresjonizmem oraz symbolizmem a potem przyjął zasady fowizmu. Jednak nie były to tak ozdobne, płaskie i szokujące jaskrawymi kolorami obrazy jak u Matissa. Prace Gwozdeckiego także przekazują rzeczywistość za pomocą plam czystego koloru i płaską przestrzenią, jednak zawierają jeszcze to nieuchwytne „coś” - otwierające przed widzem głębię wyobraźni.

Spójrzmy zresztą na jego czołowe dzieło, na obraz  Głowa chłopca, na którym widzimy głowę młodego mężczyzny z twarzą o rysach artysty (stąd niektórzy uważają tę pracę za Autoportret), która miękko wyłania się z nieprzeniknionego, ciemnego tła. Głowa ta niejako unosi się jakby oddzielona od korpusu i spogląda na widza pustymi oczodołami. Wydaje się, że wokół niej nie ma nic, nic poza chaosem, niebytem, jakimś inferno, znajdującym się w duszy każdego człowieka, z którego nie każdy nawet zdaje sobie sprawę, że je posiada, a jeśli nawet, to prawie nikogo do niego nie dopuszcza.


Jakby na drugim krańcu jest inny jego obraz, ukazujący metafizyczny Sen Augustyna, oniryczną wizję świętego Augustyna, zanurzoną w ciepłym świetle zachodzącego słońca. Ta, wydawałoby się, pełna optymizmu scena jest jednocześnie mroczna, niepokojąca i stawiająca przed nami metafizyczne pytania.

Kolejne płótno, które chcemy pokazać naszym czytelnikom to Wieczorna tęsknota przedstawiające fragment paryskiej ulicy. Widzimy na nim ulicę niedoświetloną gazowymi lampami i postacie przechodniów. Jedna z nich, kobieta, przystanęła nieruchomo en face, tak, że widz ma możliwość się jej przyjrzeć. I nie może dostrzec w jej twarzy nic, nie wiadomo, czy jest to osoba wesoła, czy smutna, pełna agresji czy łagodna. To dlatego, że znów zamiast oczu malarz znów umieścił tylko ciemne oczodoły. I dzięki temu możemy przypisać modelce każde uczucie, w zależności od naszego nastroju.


Pod koniec życia artysta szukał inspiracji wśród klasycznych waz greckich i w sztuce hinduskiej oraz japońskiej. Obrazem z tego okresu jest namalowany w 1920 r. Akt zawierający z jednej strony klasyczne ujęcie tematu a z drugiej uproszczenia mające swoje źródła w malarstwie Dalekiego Wschodu.


To tylko kilka dzieł tego fascynującego twórcy. Trzeba dodać, że oprócz dzieł malarskich Gwozdecki rzeźbił, jednak nas najbardziej interesują jego wizje na płótnie. Dlatego  spójrzmy na jeszcze kilka jego obrazów. Oryginały znajdują się w muzeach i prywatnych kolekcjach w Warszawie, Bytomiu, Paryżu i Nowym Yorku.







Więcej: Anna Lipa, Zaklinacz lalek. Życie i twórczość Gustawa Gwozdeckiego, Warszawa 2003.

środa, 5 czerwca 2019

Ian Tilton: Było to w dniu, w którym pstryknąłem zdjęcie żonie Iana, Debbie Curtis

Fotografów dokumentujących życie muzyczne Manchesteru lat 80. było wielu. Najbardziej znanym jest oczywiście Kevin Cummnis, o którym pisaliśmy już wielokrotnie (TUTAJ). Oprócz niego zdjęcia o statusie już kultowym wykonali  Anton Corbijn (o nim TUTAJ) czy Paul Carly, który napisał dla nas krótki post (TUTAJ). Lecz byli również inni. Wśród nich jest Ian Tilton, który kiedyś, w latach 80., robił zdjęcia rozmaitym muzykom, na przykład z Guns N Roses, The Stone Roses  czy Iggy Pop'a

Każdy z wymienionych fotografów dał się zapamiętać dzięki przynajmniej jednemu legendarnemu ujęciu, jakie udało mu się zrobić. W przypadku Tiltona było to zdjęcie wyczerpanego i zapłakanego Kurta Cobaina wykonane za kulisami teatru w Seattle w 1990 roku, które zostało okrzyknięte przez Q Magazine jednym z 6 najlepszych zdjęć rockowych wszechczasów.


Po etapie zdjęć rockowych, Tilton stał się wykonawcą działającym dla największych teatrów w Wielkiej Brytanii, ale oczywiście w swoim bogatym archiwum zachował fotografie wyjątkowe, w tym dokumentujące już nieistniejące, a ważne miejsca na terenie Manchesteru.
 
Posiada na przykład zdjęcie oryginalnego nagrobka Iana Curtisa, które wykonał około 1995 r., co tak wspomina w jednym z wywiadów: [było to ] w dniu, w którym pstryknąłem [w znaczeniu: zrobiłem zdjęcie] żonę Iana, Debbie Curtis, która również tam była, podobnie jak jego córka Natalie, która sama jest fotografem; bardzo utalentowanym, więc po tym spotkaliśmy się [raz jeszcze], żeby zrobić ich portrety także bliżej Macclesfield; no  i pamiętam, że Natalie miała koszulkę z Oasis, którą ostatnio fotografowałem, więc o tym rozmawialiśmy (za: LINK).


Oprócz tego historycznego ujęcia nagrobka, który - jak przypominamy - został skradziony i zastąpiony innym -  Tilton jest autorem około 30 fotografii klubu The Hacienda w Manchesterze. I są to zdjęcia wykonane w 1987 i 1990 roku wewnątrz jak i z zewnątrz. Są to, trzeba przyznać, unikalne ujęcia, bo klub po tym, gdy został sprzedany spółce, w które udziały ma Peter Hook i japońskie konsorcjum, jest poddany ciągłej przebudowie. Kiedy prace zostaną ostatecznie zakończone, na razie nie wiadomo, lecz ma powstać film o klubie, o czym pisaliśmy (TUTAJ). 

Jak wyglądał kiedyś, można zobaczyć jedynie na zdjęciach...  Te Tiltona są podobno unikalne, bo były wykonywane w czasie jego najlepszego okresu i widać na nich energię wypełniających go fanów oraz piękny wystrój według  projektu Bena Kelly'ego: FAC 51, The Hacienda. Niestety, nie możemy ich tutaj pokazać, lecz informujemy lojalnie, że można je kupić, oczywiście poprzez stronę internetową autora www.iantilton.com

wtorek, 4 czerwca 2019

Poradnik początkującego punka/gotha

Ponieważ wielkimi krokami zbliża się sezon na koncerty, pora na poradnik, skierowany głównie do początkujących wielbicieli new wave i post-punk music, lecz może i stali bywalcy, pamiętający najlepsze czasy festiwalu w Jarocinie (nasza relacja z 1984 r. jest TUTAJ), będą mogli dowiedzieć się z niego czegoś nowego? 

Poniżej umieszczamy hasła – drogowskazy, które zapewnią dobór odpowiedniego stroju (przecież koncert muzyki undergroundowej to nie jest herbatka imieninowa u cioci) oraz wyjaśnią, w jaki sposób należy się zachowywać.

1 Taniec pogo


Jest to taniec polegający na skakaniu w górę i w dół, dość sztywno, z opuszczonymi rękami, wraz z tłumem ciasno upakowanych fanów zespołu, najczęściej w jedynym wolnym miejscu, czyli pod sceną. Zdarza się, że tancerze niechcący zderzają się ze sobą co może powodować urazy, ale nie jest to raczej zamierzone. 

Steven Severin z Siouxsie and the Banshees utrzymywał, że pogo wymyślił Sid Vicious, basista Sex Pistols  który na jednym z koncertów stał z tyłu i chciał po prostu zobaczyć wyraźniej scenę.  On sam mówił o tym w filmie The Filth and the Fury. Twierdził, że wynalazł pogo około 1976 roku na punkowych koncertach Sex Pistols.  Rzekomo wymyślił taniec, jako sposób na drwinę z ludzi, którzy przyszli zobaczyć występy jego zespołu, ale którzy nie byli częścią ruchu punkowego. Bez względu na to, czy Vicious faktycznie wymyślił taniec, czy nie, pogo szybko stało się czymś ściśle związanym z punk rockiem. Shane MacGowan, sam wczesny zwolennik sceny punkowej, również przypisuje autorstwo pogo tańczącemu Vicious’owi, tłumacząc, iż ten musiał się tak zachowywać, bo skórzane poncho, które nosił podczas występów, nie pozwalało na żadne ruchy, poza skokami w górę i w dół. Są jeszcze tacy, którzy początki pogo widzą w tańcu Ringo Starra, uwiecznionym w filmie Richarda Lestera A Hard Day's Night z 1964 r., a dokładnie z 22:59 minucie nagrania.  Jak by nie było, pogo stało się typowym punk-dance, a wygląda tak:




2 Headbanging czyli potrząsanie głową w rytm muzyki


Potrząsanie długimi włosami to już stała część każdego, metalowego koncertu i bardzo częsty dodatek do tańca pogo. Początek machania zarośniętym łbem ma swoje początki w 1969 r. na występach Led Zeppelin. Podobno pierwszy rząd zaczął rytmicznie potrząsać grzywami kontestując w ten sposób sztywne zachowanie się reszty drętwej widowni i w ten sposób narodził się termin head banger. Jakby nie było – nie należy z tym przesadzać. Bujanie łbem poddano drobiazgowej analizie naukowej, która dowiodła jego szkodliwemu wpływowi na mózg. Wyniki badań zostały opublikowane w British Medical Journal w 2008 roku TUTAJ. I jeszcze dla porządku podajemy, że pierwszymi muzykami, którzy dodali do swoich występów ten element byli Ozzy Osbourne i Geezer Butler z Black Sabbath.




3 Ramoneska
 

Skórzana kurtka, której już pisaliśmy TUTAJ, spopularyzowana przez zespół The Ramones lecz o długiej historii. Zaprojektowana przez Irvinga Schotta w 1928 roku i noszona najpierw przez motocyklistów  stała się sławna dzięki Marlonowi Brando, który grał w niej w l. 50 w filmie The Wild One.

4 Glany
 

Wysoko sznurowane skórzane buty na grubej podeszwie. Najlepiej firmy DrMartens. Model wziął się podobno z przypadku, którym była skręcona kostka Klaus Märtens’a. Ten bolesny sposób musiał przerwał jego narciarski urlop w Alpach. Aby już więcej on sam i nikt inny po zaliczeniu gleby na nartach nie musiał wracać do domu, opracował model buta chroniącego kostkę. Nota bene takie buty używali od stulecia górnicy i inni robotnicy przemysłu ciężkiego. Pamiętne obuwie Martens’a nosiło numer seryjny  1460, która była po prostu datą jego wypuszczenia na rynek – 1 kwietnia 1960 r. Buty polubił najpierw Iggy Pop, a po nim rockersi, których dzięki nim przestały parzyć rury wydechowe motorów i w końcu, w latach 70 i 80 pokochali je punkowcy. Ostatni przekonali się do nich metalowcy. A Martens tylko korzysta z koniunktury i stara się jak może.

5 Ostra biżuteria
 

Od lat 70. oprócz skórzanych butów i kurtki modne stały się skórzane obroże i bransoletki nabijane ćwiekami oraz wbijane w ciało kolczyki i agrafki. Były to ozdoby, podobnie jak muzyka punk DIY czyli Do it yourself. Nosząc coś takiego omijajmy stan Massachusetts, bo tam takie ozdoby uważane są za niebezpieczną broń i zakazane.

6 Irokez
 

Czym jest skąd się wziął i dlaczego już pisaliśmy, zatem odsyłamy do naszego tekstu TUTAJ.

Zaopatrzeni w to wszystko i porządnie przeszkoleni jesteśmy gotowi na spotkanie z muzyką.

Takie poradniki tylko u nas - dlatego czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

poniedziałek, 3 czerwca 2019

Isolations news 39: Nieznane zdjęcia Joy Division i odznaka z epoki, otwarcie klubu Hacienda na fotografiach, Nowy Nostromo


Na Ebayu (TUTAJ) wystawiony był oryginalny znaczek Joy Division, zaprojektowany według pomysłu managera zespołu Roba Grettona. Cena ostateczna z przesyłką to 30 GBP. Pamiątki z epoki kosztują...


(C) Stephen Morris 

Stephen Morris opublikował dwa zdjęcia Joy Division z 23 maja 1979 w Bowdon Vale Youth Club, Altrincham. Przy okazji promuje swoją książkę, najbliższe spotkanie TUTAJ.  Oprócz niego na tym samym festiwalu wystąpi wydawca jednego z najstarszych fanzinów punkowych w GB, wychodzących w Londynie od 1976 r. TUTAJ.
Opublikowano nieznane zdjęcia z otwarcia klubu Hacienda autorstwa Bena Kelly (tego, który zaprojektował wystrój wnętrza), z 21.05.1982 r. Na zdjęciach między innymi Rob Gretton, Tony Wilson czy Hooky.. To były czasy... Więcej TUTAJ.

W Manchesterze w lipcu odbędzie się festiwal muzyki elektronicznej i spotkanie z kilkoma ciekawymi osobami, między innymi Johnem Foxxem czy Jonem Savagem. Więcej TUTAJ.


A skoro mowa o Savage'u to pojawiła się recenzja jego książki w New York Times obok dwóch innych pozycji, z których jedna poświęcona jest W. Burroughsowi - piszą o tym, że Ian Curtis lubił jego książki, odkrycie dekady. Więcej TUTAJ.

Ruszyła przedsprzedaż książki Dave Haslama o jego kolekcji płyt winylowych. Więcej TUTAJ.


Powstanie nowy film z serii Obcy: ósmy pasażer Nostromo, reżyserem znów Ridley Scott. Więcej TUTAJ.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 2 czerwca 2019

Z mojej płytoteki: Editors - the Black Room

Dzisiaj debiut zespołu, który ciągle nagrywa i w dyskografii posiada aż 6 albumów. Mowa o Editors z Birmingham. Moim zdaniem, mimo że opinie krytyków muzycznych są nieco odmienne, the Back Room to zdecydowanie najlepszy album w dorobku grupy. 


Zacznijmy od niesamowitej okładki, wiadomo styl narzucony przez Joy Division (TUTAJ), niemniej w przypadku Editors bardzo umiejętnie zapożyczony. 

Zdjęcie z okładki zostało wykonane przez Wyn White, natomiast te ze środka, ukazujące zespół podczas gry, przez Ami Barwell. Muzycy sami zaprojektowali szatę graficzną.
 
Jak widać Pokój na Zapleczu jest miejscem dość odległym i nieco mrocznym, niemniej posiada okno z widokiem (szarym)...

Płytę otwiera Lights zaśpiewany nieco zrezygnowanym, ale i chwilami podekscytowanym  głosem przez Toma Smithsa - gitarzystę i wokalistę grupy. 

I still love the light on baby
It keeps me awake but I don't mind
Everything I ever wanted
Is right here but soon it won't be 

Po tym jakże emocjonalnym wyznaniu czas na dwa największe hity na albumie, czyli na piosenki Munich i zaraz  po niej   Blood. Do tej pierwszej zresztą nakręcono teledysk i powiem szczerze, że to właśnie dzięki niemu, wtedy w 2005 roku pierwszy raz spotkałem się z muzyką zespołu. 


Zwraca uwagę ciekawe brzmienie, no i sam klip, w którym łatwo można doszukać się nawiązania do dzieł Leni Riefenstahl. Być może przesadzam, ale od czasu Joy Division, którzy na pierwotnej okładce An Ideal for Living (opisywanej TUTAJ) w sposób bezpośredni nawiązali do II Wojny Światowej wiele zespołów powiela ten właśnie wątek. Blood z kolei to piosenka o trudności odparcia pokusy, tak przynajmniej ja ją odbieram.

Po niej płyta lekko spowalnia w nastrojowym, choć nieco nudnawym  Fall, by znowu wskoczyć w rytm w All Sparks - jednym z kolejnych jasnych punktów na albumie.  

You're answering questions
That have not yet been asked
All sparks will burn out in the end
You burn like you're bouncing cigarettes on the road
All sparks will burn out in the end

Mówiąc krótko ciekawie ujęty temat przemijania, jako wypalania się kolejnych iskier, po których w końcu nastanie wieczna ciemność...

Camera  to utwór którego tekst zawiera tytuł albumu. 

Keep close to me now
I'll be your guide
Once we have black hearts
Then love dies
Look at us through the lens of a camera
Does it remove all of our pain?
If we run they'll look in the back room
Where we hide all of our feelings
I'll just close my eyes as you walk out
I'll keep your eyes wide open tonight
Keep the car on the road now 


I powiem szczerze, że nie należy on do moich faworytów. Ogólnie po All Sparks płyta mówiąc kolokwialnie nieco siada, ale oczywiście, co kto lubi. Niewątpliwie honor ratuje jeszcze znakomity Fingers in the Factories połączony z  Bullets. Tutaj mogliby skończyć album.. Nie znaczy to, że kolejne piosenki nie wpadają w ucho. Reszta piosenek jest na przyzwoitym poziomie, ale odnosi się wrażenie, że to swoistego rodzaju kręcenie się w kółko. 

Co przyniósł kolejny album Editors? O tym na pewno napiszemy. Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 



Editors, The Back Room, Kitchenware 2005, producent: Jim Abbiss, tracklista: Lights, Munich, Blood, Fall, All Sparks, Camera, Fingers in the Factories, Bullets, Someone Says, Open Your Arms, Distance