Gustaw Gwozdecki (1880-1935) należy do grona artystów zapomnianych. Jego nazwisko nie budzi dzisiaj żadnych konotacji, choć wiek temu Guillaume Apollinaire i Andre Salmon promowali jego twórczość, a twórca cieszył się przyjaźnią i uznaniem takich sław jak Amadeo Modigliani, Henri Matisse, Olga Boznańska i Władysław Ślewiński.
Jego prace szybko znajdywały nabywców i obecnie są rozsiane po obu stronach Atlantyku, bo malował dużo i niebanalnie. Tematami obrazów Gwozdeckiego były pejzaże, portrety, akty i martwe natury, jednym słowem wszystko. Całe życie bowiem szukał nowych środków wyrazu. Dlatego trudno zaliczyć jego sztukę do jednego nurtu stylistycznego. Fascynował się postimpresjonizmem oraz symbolizmem a potem przyjął zasady fowizmu. Jednak nie były to tak ozdobne, płaskie i szokujące jaskrawymi kolorami obrazy jak u Matissa. Prace Gwozdeckiego także przekazują rzeczywistość za pomocą plam czystego koloru i płaską przestrzenią, jednak zawierają jeszcze to nieuchwytne „coś” - otwierające przed widzem głębię wyobraźni.
Spójrzmy zresztą na jego czołowe dzieło, na obraz Głowa chłopca, na którym widzimy głowę młodego mężczyzny z twarzą o rysach artysty (stąd niektórzy uważają tę pracę za Autoportret), która miękko wyłania się z nieprzeniknionego, ciemnego tła. Głowa ta niejako unosi się jakby oddzielona od korpusu i spogląda na widza pustymi oczodołami. Wydaje się, że wokół niej nie ma nic, nic poza chaosem, niebytem, jakimś inferno, znajdującym się w duszy każdego człowieka, z którego nie każdy nawet zdaje sobie sprawę, że je posiada, a jeśli nawet, to prawie nikogo do niego nie dopuszcza.
Jakby na drugim krańcu jest inny jego obraz, ukazujący metafizyczny Sen Augustyna, oniryczną wizję świętego Augustyna,
zanurzoną w ciepłym świetle zachodzącego słońca. Ta, wydawałoby się,
pełna optymizmu scena jest jednocześnie mroczna, niepokojąca i
stawiająca przed nami metafizyczne pytania.
Kolejne płótno, które chcemy pokazać naszym czytelnikom to Wieczorna tęsknota przedstawiające fragment paryskiej ulicy. Widzimy na nim ulicę niedoświetloną gazowymi lampami i postacie przechodniów. Jedna z nich, kobieta, przystanęła nieruchomo en face, tak, że widz ma możliwość się jej przyjrzeć. I nie może dostrzec w jej twarzy nic, nie wiadomo, czy jest to osoba wesoła, czy smutna, pełna agresji czy łagodna. To dlatego, że znów zamiast oczu malarz znów umieścił tylko ciemne oczodoły. I dzięki temu możemy przypisać modelce każde uczucie, w zależności od naszego nastroju.
Pod koniec życia artysta szukał inspiracji wśród klasycznych waz greckich i w sztuce hinduskiej oraz japońskiej. Obrazem z tego okresu jest namalowany w 1920 r. Akt zawierający z jednej strony klasyczne ujęcie tematu a z drugiej uproszczenia mające swoje źródła w malarstwie Dalekiego Wschodu.
To tylko kilka dzieł tego fascynującego twórcy. Trzeba dodać, że oprócz dzieł malarskich Gwozdecki rzeźbił, jednak nas najbardziej interesują jego wizje na płótnie. Dlatego spójrzmy na jeszcze kilka jego obrazów. Oryginały znajdują się w muzeach i prywatnych kolekcjach w Warszawie, Bytomiu, Paryżu i Nowym Yorku.
Więcej: Anna Lipa, Zaklinacz lalek. Życie i twórczość Gustawa Gwozdeckiego, Warszawa 2003.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz