sobota, 16 grudnia 2023

Tajemnice obrazu La Tempesta, czyli Burza

Giorgio Barbarelli da Castelfranco (1477/78-1510) o przydomku Giorgione oznaczającym tyle co Wielki Jerzy, uważany jest za współtwórcę weneckiej szkoły malarstwa XVI wieku. Wraz z bardziej znanym współczesnym sobie artystą, Tycjanem, stworzył styl oparty na plamie barwnej a nie na rysunku. Obaj prawie nie wykonywali szkiców, za to kładąc farbę warstwa po warstwie, nasycali płótna emocjami. 


Niewiele wiemy o życiu Giorgione, a jeszcze mniej rozumiemy jego twórczość. Wiemy, że zyskał sławę już za życia, tworząc obrazy o nowatorskiej w owych czasach tematyce, na zlecenie zamożnych Wenecjan, arystokratów i humanistów.  Wiemy także, że był przyjacielem i współpracownikiem Tycjana, razem pracowali a jego wpływ na styl Tycjana i w ogóle malarstwo weneckie był ogromny. Ten brak informacji i nieokreślony do końca katalog przypisywanych mu obrazów tłumaczy się jego przedwczesną śmiercią, z powodu zarazy. Z tego powodu nie można do dziś doliczyć się jego prac, z których spora ilość została spalona z obawy przed chorobą, tak jak to było wtedy praktykowane z przedmiotami należącymi do ofiar morowego powietrza. Dość powiedzieć, że liczba przypisywanych mu dzieł jest przedmiotem szerokiej dyskusji – niektórzy twierdzą, że jest ich 5, inni doliczają się nawet 40 - a najbardziej zagadkowym spośród nich jest obraz zatytułowany Burza (La Tempesta), malowany techniką olejną płótnie, o wym.: 83 x 73 cm, przechowywany w  Gallerie dell'Accademia w Wenecji.


Jest to niezwykle sugestywny obraz, na którym w dodatku do końca nie wiadomo co jest, czy raczej, jaki jest sens namalowanej kompozycji. Obraz powstał prawdopodobnie między 1502 a 1505 rokiem na zamówienie, jak się przypuszcza, weneckiego kupca i kolekcjonera dzieł sztuki Gabriele Vendramina, do którego należał w 1530 roku. Potem przez dłuższy czas zaginął aby pojawić się w XIX wieku w domu książąt Giovannelli, gdzie widział go uczony Angelo Conti, po czym w 1932 roku został zakupiony przez miasto Wenecja i umieszczony w Gallerie dell’Accademia. Dzieło uderza przede wszystkim emocjonalnie ukazanym krajobrazem: w tle widać miasto i strumień, przez który prowadzi most.  Nad miastem kłębią się ponure chmury, z przeszywającą niebo błyskawicą której rozblask ukazuje dziwną scenę:  z jednej strony płótna stoi oto młody mężczyzna trzymający długą laskę i przygląda się prawie nagiej, skulonej kobiecie karmiącej piersią dziecko, zajmującej przeciwległy brzeg obrazu.  Jakie jest znaczenie tego wszystkiego? Dlaczego oboje nie są w domu podczas ulewy? Dlaczego nie szukają schronienia? Dlaczego kobieta jest naga? Krótka odpowiedź na te wszystkie pytania brzmi: nie wiemy.


W historii sztuki niewiele jest obrazów, które doczekały się tak wielu, często sprzecznych, interpretacji co ten. Głównym problemem historyków sztuki jest to, że ikonografia i symbolika obrazu nie jest typowa dla malarstwa renesansowego czy nawet średniowiecznego.
Niektórzy próbują wyjaśnić tę scenę przy pomocy znanych z mitologii lub poezji skojarzeń, inni szukają wyjaśnienia w Biblii czy innych tekstach religijnych. 



W rozlicznych analizach Burza była między uważana za: przedstawienie rodziny samego Giorgionego, za alegorię inicjacji życia dorosłego, scenę odnalezienia Mojżesza, ilustrację jednej z pieśni Petrarki, legendę św. Teodora, historię Gryzeldy z Boccaccia. Młody mężczyzna bywał: żołnierzem, pasterzem, Poliphilem, Merkurym, św. Teodorem i św. Rochem. Naga kobieta zaś: Cyganką, Wenus, alma Mater, nimfą Io, Ewą, Ziemią, Danae. Ale oczywiście to nie wszystko.


Bardzo dokładne oględziny przynoszą kolejne szczegóły, które jeszcze bardziej utrudniają interpretację. Otóż na dachu jednego z budynków po prawej stronie malowidła znajduje się biały ptak. Trudno go dostrzec gołym okiem i wydaje się, że został namalowany zaledwie kilkoma pociągnięciami pędzla. Niektórzy widzą w nim bociana (symbol rodziny), czaplę (dobry znak, ostrzeżenie przed ogniem, melancholię), albo gołębicę (pokój, który wkrótce zburzy nadciągająca burza). Na obrazie są także dwa emblematy heraldyczne. Jeden to Lew, symbol św. Marka i Republiki Weneckiej, a drugi przedstawia kolumnę i cztery koła. Dziś dość trudno je rozpoznać, ale prawdopodobnie łatwiej je było dostrzec 500 lat temu. Czterokołowe wyobrażenie jest całkiem możliwym nawiązaniem do herbu wpływowej rodziny rodzina Carrara z Padwy. Ma to znaczenie historyczne i polityczne, ponieważ po tym gdy Padwa została zaanektowana przez Wenecję w 1406 r., odnotowano w 1435 roku upadek i śmierć tego rodu. Możliwe więc, że Giorgione ostrzega Wenecję przed skutkami wojen, w które wplątana była Republika, porównując grożące jej straty z tymi, jakie były udziałem rodu Carrara, w myśl biblijnej sentencji – kto sieje wiatr zbiera burzę Oz 8,7 i Ga 6,7- 8.


Ta interpretacja nie wyklucza inspiracji różnymi opowieściami, legendami, mitami czy tekstami religijnymi. Wszystkie jednak historie, które Burza miałaby ilustrować  dotyczą konfliktu lub straty. Jedna z ostatnich interpretacji została sformułowana w 1978 roku przez włoskiego archeologa i historyka sztuki Salvatore Settis, który na poparcie swoich słów wskazał na dzieło mogące być bezpośrednim wzorem dla malarza. Jest to płaskorzeźba z ok. 1475 roku autorstwa Giovanniego Antonia Amadeo, znajdująca się na froncie kaplicy Colleoni w Bergamo, a przedstawiająca Adama i Ewę wypędzanych z Raju po popełnieniu grzechu pierworodnego. W centrum obrazu Giorgione są w dodatku dwie przełamane kolumny,  symbolizujące w tym przypadku śmiertelność człowieka i nietrwałość dóbr ziemskich.

Jednak wyjaśnienie znaczenia obrazu jest jeszcze trudniejsze – prześwietlenia rentgenowskie wykazały, że nie zawsze na obrazie była postać mężczyzny. Zamiast tego artysta namalował inną nagą postać kobiecą.


Ale ile by nie było jeszcze interpretacji, można odnieść wrażenie, że im bardziej krytycy starają się wyjaśnić co artysta miał na myśli, tym bardziej sens obrazu staje się nieuchwytny.  Czy zatem kiedyś dowiemy się o co chodziło autorowi dzieła?  Być może pewnego dnia – pisał w związku z tym obrazem Ernst Gombrich – będzie można zidentyfikować ukazany tu epizod, którym być może jest historia matki jakiegoś przyszłego bohatera, którą wypędzono z dzieckiem z miasta do lasu, gdzie została odkryta przez życzliwego, młodego pasterza. Wydaje się, że jest to temat, który chciał przedstawić Giorgione. Ale nie ze względu na tematykę obraz ten jest jednym z najwspanialszych dzieł sztuki. Nie ze względu na tematykę ale na sposób malowania, bo Burza jest pierwszym pejzażem, a przynajmniej – jednym z pierwszych. W XVI wieku malarstwo pejzażowe uznawano za najmniej wartościowe spośród gatunków malarstwa, wykorzystywano je głównie jako tło dla scen mitologicznych lub historycznych.


Na razie więc zadowala nas zachwyt najsłynniejszym dziełem jednego z największych, a zarazem najbardziej tajemniczych mistrzów w historii sztuki, który z biegiem czasu stał się bardziej mitem niż artystą.

Czytajcie nas  - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 15 grudnia 2023

The Cure: Pornography nasączone LSD - unikalne klipy z okresu Faith i Pornography


Najlepszy okres twórczości the Cure skończył się po Pornography (płycie opisanej TUTAJ). Wcześniejszy album Faith, który opisaliśmy TUTAJ, wg. biografii Richarda Carmana, inspirowany był sukcesami Joy Division, które po samobójczej śmierci Iana Curtisa górowało na rynku doskonałym albumem Closer i singlem LWTUA.  

 

W jednym z wywiadów (TUTAJ) Robert Smith zapytany co spowodowało powstanie strony dźwiękowej albumu Pornography, narkotyki, alkohol a może problemy osobiste odpowiedział śmiejąc się: 

Wszystko razem! Ale patrząc wstecz, wiem, że nadmierne spożycie narkotyków miało bezpośredni związek z problemami osobistymi. To typowe błędne koło: bierzesz narkotyki, bo jesteś nieszczęśliwy – a im więcej narkotyków bierzesz, tym bardziej jesteś nieszczęśliwy.

Na pytanie, czy kiedykolwiek zażywał narkotyki ze powodów artystycznych, jak na przykład nowojorski pisarz William Burroughs, Smith odpowiedział, że tak, ale wynikało to nie z uzależnienia, ale z cech charakteru. Ma silną wolę, o czym może świadczyć fakt, że rzucił palenie i narkotyki w ciągu tej samej nocy. Od tamtej pory nigdy nie brał dużych ilości narkotyków. Na pytanie, czy zażywanie narkotyków było także sposobem na podtrzymanie niezbędnej inspiracji, Smith odpowiedział twierdząco. Na przykład podczas nagrywania Faith był zagubiony, nie miał pojęcia, w jakim kierunku rozwinie się album. Był całkowicie niepewny i pozbawiony nadziei. Dlatego postanowił na jakiś czas zamieszkać w innym świecie. O desperacji Smitha świadczył sposób w jaki zażywał - a była to najgorsza kombinacja, najpierw upijał się aż do nieprzytomności, po czym na jej skraju łykał każdy narkotyk, jaki tylko był pod ręką. Spowodowało to, że zaczął się dziwnie zachowywać. Lol i Simon czuwali, żeby nie przesadził i nie przedawkował. Konkretnie Smith zażywał nie tylko kokainę i heroinę, ale przyznaje, że brał właściwie wszystko, a rodzaj narkotyku nie miał zupełnie znaczenia. 

Na szczęście był wystarczająco młody, aby dochodzić po tych seansach do siebie, w wieku w jakim udziela wywiadu nie dałby rady i pewnie źle by się to skończyło. To był też powód, że wiek zmusił go do zaprzestania.

Wszystkie powyższe fakty doprowadziły autora filmu, jaki dziś prezentujemy, do zatytułowania go The Cure - Pornography nasączone LSD. I rzeczywiście jest to absolutny unikat, ponieważ z tego okresu istnieje dość dużo nagrań audio, natomiast mało jest wycinków z koncertów. Na filmie mamy też unikalne realizacje studyjne z TV. Do absolutnych rarytasów dla fanów Cure (jak ich nazywał Tomek Beksiński - kjurczaków) należy początek  filmu - ujęcia z próby w Rhino Studio w Pippbrook Mill House w UK z 1981 roku.

Oni poważnie musieli być pod wpływem, skoro zgodzili się na realizację klipu z choreografią Nicolasa Dixona i królewskim baletem... Wszystko to do Siamese Twins - jednego z najsmutniejszych utworów o zdradzie w związku... Później mamy 4 utwory z unikalnego programu pt. L'Echo Des Bananes. 1 kwietnia 1982 The Cure wystąpili na żywo w Studio Davout w Paryżu. Program pod wspomnianym tytułem został wyemitowany na antenie FR3 w emisjach w latach 1982 i 1983. Co ciekawe, Cure zagrali tam także Primary i Siamese Twins, ale te dwie piosenki nie zostały wyemitowane (Primary jest w klipie, drugiego utworu brak).

Kolejny jest wywiad, który pozwolimy sobie pozostawić bez komentarza. Kolejne dwa klipy to nagrania live z koncertów we Francji w 1982 roku. Są to piosenki w wcześniejszego etapu twórczości. Dwie następne piosenki pochodzą z programu Generation 80 z czerwca 1982 roku, kiedy The Cure wystąpili w belgijskiej TV - nagranie miało miejsce w Brukseli. Program wyemitowano 12 czerwca 1982 roku, po ostatnim występie zespołu w trasie Pornography. Podczas piosenki Cold pojawia się w klipie nieznana postać ukryta we mgle. Całość kończy Short Term Effect z Paryża z 1982. 

Dziś the Cure to już zupełnie inny zespół. Cieszmy się, że fani pozwolili odkryć i utrwalić ten rarytas. Z czasów, które już nigdy nie wrócą. Z pięknych czasów...


The Cure - The Cure - Pornography nasączone LSD, Unikaty, setlista: The Figurehead - Pippbrook Mill Studio, Siamese Twins - Riverside Ballet, The Figurehead - L'Echo Des Bananes, Cold - L'Echo Des Bananes, The Hanging garden - L'Echo Des Bananes, One Hundred Years - L'Echo Des Bananes, A Play for Today - L'Echo Des Bananes, Primary - L'Echo Des Bananes, (niewyemitowany), Interview, 10h15 Saturday Nigh,  April 10, 1982, Killing an Arab (clip) April 10, 1982, The Hanging Garden - Generation 80 TV playback, Cold - Generation 80 TV playback, A Short Term Effect - Paris 1982

    

czwartek, 14 grudnia 2023

Malarstwo April Gornik - najsłynniejszej pejzażystki w USA

Chętnie dzielimy się z naszymi czytelnikami wrażliwością na piękno świata. Dlatego często pokazujemy twórczość malarską pejzażystów i to zarówno tych znanych jak i nieznanych, oraz dawnych mistrzów i współczesnych artystów. Dzisiaj prezentujemy malarstwo April Gornik (ur. 1953 r.) - Amerykanki pochodzącej z Cleveland w stanie Ohio, absolwentki z 1976 roku BFA w Nova Scotia College of Art and Design w Kanadzie, która jest obecnie najsłynniejszą pejzażystką w Stanach Zjednoczonych. Górnik sama siebie uważa za artystkę konceptualną, nawiązującą do stylu amerykańskich luministów, wśród których byli twórcy skupieni wokół tzw. Hudson River School z najwybitniejszym jej przedstawicielem Albertem Bierstadt (1830-1902) – o nim i innych malarzach tej szkoły pisaliśmy TUTAJ








Niemniej krajobrazy, które maluje April, są cokolwiek inne. Za pomocą koloru, kontrastu między światem i cieniem artystka tworzy widoki natury o niezwykle emocjonalnym zabarwieniu.  Jej pejzaże nie dość, że ukazują zjawiska, które dzieją się na nieboskłonie, to w dodatku są gwałtowne, takie jak trąby powietrzne, burze, ulewne deszcze. Używając różnych technik, nie tylko farb olejnych na płótnie lecz także grafik (np.: litografii) i szkiców, narzuca widzowi własne wyobrażenie tego, czym ma być sztuka. A według niej sztuka ma być przede wszystkim maszyną do wywoływania emocji. Czy słyszycie ten paradoks w słowach April? Ten rozdźwięk między znaczeniem słów maszyna i pejzaż? Wydaje się, że natura i maszyna nie są czymś co mogą iść ze sobą w parze. A jednak siła oddziaływania krajobrazów April Gornik zasysa widza z siłą parowozu. Jedną z bardziej znanych prac artystki jest obraz wykonany na zlecenie  Smithsonian Art Collectors Program z 2007 roku wykorzystywany przez Smithsonian Associates jako narzędzie edukacyjne i kulturalne. Powstała w ten sposób litografia, którą Gornik nazwała Blue Moonlight niedawno została włączona do Graphic Eloquence, stałej wystawy w S. Dillon Ripley Center w National Mall w Waszyngtonie.

Malarka obecnie pracuje i mieszka w Nowym Yorku, wystawiając swoje realizacje na wielu wystawach. Jej prace znajdują się w licznych kolekcjach publicznych w galeriach, takich jak Art Gallery of Ontario w Toronto, Kanada; Muzeum Sztuki Fort Wayne w Fort Wayne oraz Uniwersyteckim Muzeum Sztuki w Long Beach w Kalifornii. A jeśli ktoś zechce śledzić jej twórczość, niech zagląda na jej stronę  LINK












Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 13 grudnia 2023

Streszczenie książki Micka Middlesa pt. From Joy Division to New Order. The True story of Anthony H. Wilson and Factory Records cz.24. Pierwszy atak epilepsji Iana Curtisa

 


Książka Micka Middlesa pt. From Joy Division to New Order. The True story of Anthony H. Wilson and Factory Records, wydana została przez wydawnictwo Virgin Books w roku 1996. W moim posiadaniu jest wznowienie z roku 2002.
 
Streszczenie pierwszego rozdziału pojawiło się TUTAJ, drugiego TUTAJ, fragment trzeciego TUTAJ, kolejny TUTAJ a ostatni fragment rozdziału trzeciego pt. The Wythenshave Connection (TUTAJ). Streszczenie rozdziału czwartego pt. From Safety To Where? o dzieciństwie i młodości członków grupy opisaliśmy TUTAJ. Kolejny post TUTAJ dotyczył debiutów the Dammned i the Clash, oraz rozmowy miedzy Ianem Curtisem a Pete Shelly z Buzzcocks. Następny omawiany fragment opisywał scenę punk miasta, na której wyłaniało się wiele ciekawych zespołów w tym Stiff Kittens - jeden z pierwszych zespołów Iana Curtisa,  i alternatywne nazwy, które wtedy muzycy rozważali (TUTAJ). Później opisywaliśmy historię pierwszego koncertu Warsaw (warto zobaczyć TUTAJ), oraz klubu Electric Circus (TUTAJ). Fragment dotyczący mało znanych faktów z życia Roba Grettona, ale i kilka ciekawostek ze świata sceny punk Manchesteru opisaliśmy (TUTAJ). Ostatnia noc w Electric Circus i skandal na koncercie Warsaw jak i wizyty Iana Curtisa w RCA opisaliśmy TUTAJ. Nagrywanie przez Joy Division albumu dla RCA opisaliśmy TUTAJ. TUTAJ natomiast przedstawiliśmy historię pozyskania przez zespół Roba Grettona na pozycję menadżera. Pierwszy wywiad krajowy zespołu opisaliśmy TUTAJ, a początki Factory TUTAJ. Z kolei TUTAJ zajęliśmy się mitem związanym z nazwą wytwórni, a TUTAJ opisaliśmy prawdziwą inspirację okładki A Factory Sampler, a TUTAJ przedstawiliśmy zarys historyczny jej powstania. W kolejnym wpisie (TUTAJ) podaliśmy mało znane fakty dotyczące Martina Hannetta. W tym wpisie (LINK), przedstawiliśmy mało znane fakty dotyczące początków powstawania Unknown Pleasures, a TUTAJ pierwsze wrażenie autora po zobaczeniu okładki Unknown Pleasures. TUTAJ opisaliśmy niepowodzenia związane z wydaniem Transmission.
 
W tamtym czasie Tony wraz z Jonem Savage'm pracowali nad przygotowaniem programu Word of Pop. Choć program nie został wyemitowany Savage stawał się prawą ręką Wilsona. Wspomina jeden z koncertów Joy Division w Factory jako niezwykle intensywny i bardzo dobry. Żaden zespół tak wtedy nie grał. 
 
Rozdział 8 książki poświęcony jest A Certain Ratio. Warto z niego opisać relację między muzykami ACR a Martinem Hannettem. Middles podkreśla, że ta relacja nie była tak burzliwa jak z Joy Division. Martin Moscrop - gitarzysta zespołu, nie znał akordów więc nie rozumiał co na myśli ma Hannett prosząc o konkretny akord np. E. To ze współpracy z ACR pochodzi słynne powiedzenie Martina: Zagraj to szybciej ale wolniej. Nagranie albumu zespołu miało odbyć się w USA w Newark, New Jersey. Doszło tam do wielu przygód, między innymi skasowano im ustawienia sprzętu przed finalnym miksem. Hannett zmiksował jednak płytę w Strawberry Studios.
 
 
27.12. 1978 w NME ukazał się artykuł Joy Division came marching into London. Zagrali koncert w pubie Hope and Anchor. Klub miał być legendarny, jednak koncert był dla nich rozczarowujący. Fakt, że grali tutaj regularnie Dire Straits czy Stranglers nie spowodował zainteresowania publiki. Sumner źle się tego dnia czuł, kiepsko wyglądał, miał objawy grypy, wspominał, że każde uderzenie w bębny Morrisa powodowało u niego gigantyczne bóle głowy. To był w ich ocenie najgorszy koncert jaki zagrali w swojej historii. Po nim doszło do szarpaniny o śpiwór między Curtisem a Sumnerem, po której Ian dostał ataku padaczki. Położyli go na podłodze auta i pojechali do szpitala w Bedfordshire gdzie dowiedzieli się że ma epilepsję.
 
Kolejny podrozdział opisuje historię fanzinu City Fun, którego szefem był Andy Zero. Andy w tamtym czasie organizował koncerty. jeden z nich 24.07. 1979 roku odbył się w klubie Myflower.
 

Zagrali tam między innymi Joy Division i był to jeden z ich najlepszych występów. Nikt nie był w stanie się z nimi wtedy równać, poza the Fall - ci byli poza wszelką konkurencją.
 
Tego dnia autor książki dostał list od Dicka Wittsa - muzyka, intelektualisty i lokalnego dziennikarza telewizyjnego. Witts miał napisać, że im częściej ogląda Joy Division, tym bardziej jest przekonany o tym, że latają oni pomiędzy czernią  a bielą. Było to pretensjonalne ale autor wiedział co Witts miał na myśli. 
 
C.D.N. 
 
Czytajcie nas - codzienni nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

wtorek, 12 grudnia 2023

Krajobrazy zimowe Ludviga Munthe'a

W dziejach sztuki rozmaici malarze malowali śnieg. Ale wśród mistrzów specjalizujących się w zimowych pejzażach poczesne miejsce zajmują świetliste krajobrazy Niemca, Ludviga Munthe'a (1841-1896).




Urodził się w Norwegii więc śnieg był dla niego czymś szczególnie znanym. I choć w Norwegii mieszkał tylko 17 lat, bo potem przeniósł się do Düsseldorfu, gdzie pobierał nauki u Alberta Flamma w Kunstakademie, to pozostał tym artystą, który specjalizował się w śnieżnych widoczkach ukazujących świat o zmierzchu, czyli w słabym świetle schyłku dnia. Malarz wręcz uwielbiał niebo ze złocistym, niknącym blaskiem słońca tuż nad horyzontem. Jak napisano o nim: Munthe wyznawał aksjomat, że na obrazie powinno być jak najmniej prostych linii i że nigdy nie należy kłaść na obraz koloru, który sam w sobie nie byłby przyjemny (…) W Düsseldorfie prostota motywów M stała się anegdotyczna, żartowano sobie z niego, że jego obrazy to nagie płótno z drzewem, na którym  jest jedna gałąź z jednym liściem (LINK).





Mimo dość prześmiewczego traktowania twórczości Munthe, artysta odniósł sukces. Jego obrazy znalazły zwolenników, za pejzaż Norsk Strandsted zdobył złoty medal na Wystawie Światowej w Paryżu w 1878 roku. A w 1881 roku został odznaczony Orderem Świętego Olafa i francuską Legią Honorową.

I choć można zgodzić się, że pod koniec życia mniej eksperymentował, trzymał się dość przestarzałych motywów, a jego styl stał się dość stereotypowy, to jednak jego realistyczne sceny jesienne i zimowe - widoki lasów i wybrzeża podczas burzowej lub ponurej pogody - wytrzymały próbę czasu i obecnie dowodzą umiejętności ich autora. Nie są one ani nudne, ani pozbawione świeżości. Każdy z nich jest zapisem tajemnicy, notacją zachwytu nad pięknem natury. Czy my jeszcze to dostrzegamy? Za chwilę znajdziemy się w samym środku zimy. Może spójrzmy na śnieg choć w części oczami dziecka? Tak, jak robił to Ludvig Munthe.
 






Dopowiadając jeszcze – malarz nosił się z zamiarem powrotu do Norwegii, jednak choroba nie pozwoliła mu na podróż. Zmarł w Düsseldorfie. Jego obaj synowie zostali także malarzami. Starszy: Gerhard Arie L. Morgenstjerne Munthe (1875–1927), malował pejzaże marynistyczne w Holandii, skąd pochodziła jego matka, za to młodszy syn: Christopher Munthe (1879–1958) przeniósł się do Norwegii i przejął gospodarstwo Årøy, w którym urodził się Ludvig… 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.