sobota, 27 czerwca 2020

The Glove, czyli mało znany owoc przyjaźni Roberta Smitha z the Cure i Stevena Severina z Siouxsie and the Banshees

Tomasz Beksiński nie tylko przypominał nam klasykę muzyki undergroundu, ale też zapoznawał nas z mniej znanymi projektami. Pamiętam jedną z Jego audycji, gdy wspominał, że ma extra rarytas dla fanów the Cure, których żartobliwie nazywał kjurczakami

Otóż była to płyta Blue Sunshine z 1983 roku, mało znanej grupy the Glove - czyli projektu Roberta Smitha z the Cure i Stevena SeverinaSiouxsie and the Banshees

My na naszym blogu co najmniej dwa razy sięgaliśmy do znakomitej biografii the Cure autorstwa Richarda Carmana omawiając dwa największe dzieła zespołu, czyli Pornography (TUTAJ) i Faith (TUTAJ). Zatem dzisiaj pora zajrzeć do niej po raz kolejny... 

Zacznijmy może od nazwy projektu i logo. Kto zna Beatlesów i ich psychodeliczny film rysunkowy Yellow Submarine, ten dobrze wie, kim była owa rękawica... Może przypomnijmy trailer (dokładnie 1:12):


Kto ma wątpliwości może porównać kolory rękawicy z kreskówki z tym z okładki płyty:
O tym jednak Tomek Beksiński nie wspominał, natomiast wspomina Carman, niemniej zanim znaleźliśmy ten fragment jego książki wpadaliśmy an to sami. Nazwa rzeczywiście pochodzi  od sadystycznej postaci z kreskówki Beatlesów.

Carman opisuje projekt w swojej książce Robert Smith, the Cure na stronie 109, jako drugi po the Cult Heroe poważny projekt Smitha poza the Cure. Sesje były dość długie, ale tak na prawdę materiał nagrano w pięć dni, resztę czasu zajęły panom imprezy... 

Carman cytuje Severina: Robert pojawiał się na progu mojego domu w piątek wieczorem ze skrzynką różnych alkoholi. Siadaliśmy i robiliśmy koktajle

Nad ranem, po imprezach, oglądali różne filmy, i to właśnie pod ich wpływem tworzyli piosenki. 

Po latach Steven Severin udzielił ciekawego wywiadu na temat projektu the Glove (LINK). Jego zdaniem projekt nie był niczym pośrednim między oboma zespołami w których grali wtedy ze Smithem. Był niezależnym tworem, podczas realizacji którego starali się zapomnieć o swoich macierzystych grupach. W wywiadzie udzielonym w 2004 roku nie wykluczył dalszej współpracy z liderem the Cure, choć do niej nie doszło.  


Płyta ukazała się w sierpniu 1983 roku, i nie została przyjęta entuzjastycznie przez krytykę. Nazywano ją ponurym żartem, żałosną bzdurą a Smitha posądzono o utratę zmysłów, a nawet posądzono o nadużycie twardych narkotyków. 

Jako wokalistkę zaproszono Jeanette Landray, która była dziewczyną jednego z muzyków, żeby uniknąć porównania do the Cure.

Na albumie mamy 10 piosenek i jest on dość nierówny. Na otwarcie zespół serwuje nam Like an Animal typowo Curowy numer. Piosenka inspirowana prawdziwą historią kobiety, która zwariowała mieszkając w betonowym bloku. Looking Glass Girl jest również dość mocno w stylu Cure ale i Siouxsie and the Banshees

Mężczyzna z parasolem krzyczy
Podajemy mu papierowe ręce
Pod naszymi stopami są lustra
Ześlizgnijmy się w dół ulicy

W końcu dochodzimy do pierwszej poważnej piosenki, w bardzo dobrym stylu. Sex-Eye-Make-Up. To znakomita chłodna fala... Piosenka wydaje się być pamiętnikiem prostytutki.

Biegam wokół krzeseł w swojej niedzielnej sukience
To najlepsza rzecz, jaką można kupić
Zostaw mnie na schodach z nogami w powietrzu
Myślę, że jestem jazzująca, jak Chrystus

Jeszcze jeden papieros i samochód powolnie płonie
Płonie jak ciało czekające w domu
Wypluj mleczaki i zawołaj wszystkich swoich przyjaciół
Czyjś kaszel zabrał mi oddech
 
Szkła błyszczące i nowe
Krzycząc, śmiejąc się i pieprząc mnie do  śmierci

Jeszcze jeden chłopiec pełen wijących się białych myszy
Przewraca się ponownie w londyńskim przebraniu
Kobieta z krwią w pokoju numer jeden
Makijaż seksualny dziś wieczorem
Właśnie się obudziła, żeby zrobić, co jej kazano
Czy chcesz ją dotknąć?

Mr. Alphabet Says
nie należy do najlepszych piosenek na płycie, przypomina Lovecats the Cure, i to nie może być przypadek, bo wtedy właśnie zespół nagrywał tego singla. Możemy jednak szybko wybaczyć Smithowi to niedociągnięcie bo A Blues in Drag to drugi znakomity utwór na tym albumie. Choćby dla tego krótkiego dzieła warto mieć płytę w kolekcji. Odrywamy się pierwszy raz od stylistyki obu grup by wznieść się gdzieś bardzo, bardzo wysoko... Możemy wyobrazić sobie, że panowie nagrywają cały album w takim klimacie, nawet tylko instrumentalny... To by było coś...



Punish Me with Kisses sprowadza nas szybko na Ziemię, chociaż nie jest to zły utwór, i jest całkiem melodyjny. Piosenka zdaje się poruszać problem przemocy w związku.  This Green City rzeczywiście po raz pierwszy wprowadza nas w rytmy dość odległe od tych, jakie lubimy. Znowu powiało the Cure z tamtego okresu. Do końca pozostały trzy piosenki:  Orgy, Perfect Murder i Relax. Orgy przypomina Siouxsie and the Banshees, nie tylko muzyką ale i tekstowo. Perfect Murder znowu śpiewa Smith. I znowu jest ciekawie:

Wejdź do mojego snu na jawie
Jak palce w rękawiczce
Kręcenie w kółko w kółko
W kółko w kółko z miłością
Bardziej eleganckie dziewczęta z kręgów ubrane w łagodną biel
Obracając się na wzgórzu, podążają za latawcem Drakuli
Pierwszy pomysł leciał cienki i nieproszony z nieba
Wyciągnąłem ręce i trzymałem lodowy nóż

Pod moją skórą spływała bardzo cienka czerwona woda
Ich oczy zwróciły się na smutne dzieci
Idealne morderstwo
Poczekaj na najciemniejsze najzimniejsze letnie noce
Właśnie wtedy się zacznie
Ale jeśli mrugniesz, przegapisz zabawę
Stracisz ich piękne serca
 


Pora na znakomity finał albumu - Relax to piosenka, w której co najmniej po raz czwarty Smith i Severin wprowadzają nas w stany totalnego odlotu. A my po raz drugi dziś powtórzymy - to powinna być płyta instrumentalna! I wracając do wywiadu z Severinem - może kiedyś panowie spróbujecie, tym razem jednak bez wokali? 

My wtedy to opiszemy a ci którzy zechcą, przeczytają - u nas codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
 


The Glove, Blue Sunshine, Wanderland Records, 1983, producenci: Merlin Griffiths,  Robert Smith i Steven Severin, tracklista:  Like an Animal, Looking Glass Girl, Sex-Eye-Make-Up, Mr. Alphabet Says, A Blues in Drag, Punish Me with Kisses, This Green City, Orgy, Perfect Murder, Relax.

piątek, 26 czerwca 2020

Hans Baluschek: impresjonistyczny futurysta

Hans Baluschek (1870–1935) jest jednym z tych jeszcze pół wieku temu znanych niemieckich malarzy,  o których teraz wcale się nie pamięta. Malował berlińską klasę robotniczą a jego prace krytycy zaszeregowali do nurtu realizmu krytycznego. Był związany z secesją i z artystami skupionymi wokół idei tworzenia sztuki nowoczesnej, lecz jego prace dalekie są od tego stylu. Choć naciągając, za styczne z nią można uznać tematy jego obrazów oscylujące wokół problemów tzw. zwykłych ludzi. Niemniej nie ma w jego pracach tej wirtuozerii i zamiłowania do ornamentyki, do dekoracyjności, która cechuje secesję. Może to dlatego, iż Hans Baluschek był aktywnym członkiem Partii Socjaldemokratycznej i należał do jej lewego, komunizującego skrzydła? Czy w takim razie czekał na zwycięstwo rewolucji bolszewickiej a potem wyglądał Armii Czerwonej, która miała przybyć do Niemiec po trupie Polski w 1920 roku, aby wprowadzić w Europie nowy ład? 

Ale odłóżmy na bok takie rozważania...
 
Po dojściu do władzy Adolfa Hitlera (co stało się w Niemczech w 1932 roku w wyniku wolnych wyborów demokratycznych, tzn. wtedy, gdy większość społeczeństwa niemieckiego poparła jego nazistowski program), Baluschek nie był dobrze widziany. Jego sztuka uznana została za zdegenerowaną, choć on sam nie trafił do obozu koncentracyjnego. Zmarł, jak wiemy, przed wybuchem wojny. Po jej zakończeniu jego malarstwo we wschodnich Niemczech (NRD) odkryto na nowo i stawiano za wzór zaangażowania sztuki w społeczne problemy.
 
Popatrując na jego prace zastanawiamy się: czemu spotkał go ostracyzm narodowych socjalistów a uznanie socjalistów międzynarodowych? Uliczne scenki, pejzaże miejskie dalekie są od karykaturalnych dzieł niemieckich ekspresjonistów  w stylu Georgea Grosza lub Otto Dixa. Hans lubił ludzi, których malował, miał do nich ciepły stosunek. Nie przedstawiał ich w jakiś drastycznych, kłopotliwych dla nich sytuacjach. Przenosił na płótno robotników stojących w kolejce do urzędu pracy, sobotnich spacerowiczów w niedzielnych strojach po berlińskich ulicach, podróżnych spieszących się na dworcu, pary zakochanych, więźniów, biedaków ciągnących z trudem swój los lub czekających w zasadzie nie wiadomo na co...

Osobny rozdział w jego twórczości stanowią obrazki z I wojny światowej. Wydawałoby się beznamiętnie odmalowane okopy, wybuchy, dowódców i żołnierzy w rozmaitych sytuacjach. Widać w nich jego zmysł ilustratora. Prace te mogą służyć za ilustracje do powieści Ericha Marii Remarque.

Nas jednak najbardziej zafascynowały jego pejzaże uliczne. Pełne szczegółów, drobiazgowo oddanych, zanurzonych w świetle poranka lub też w cieniach wieczoru. Tym, co umknęło uwadze krytyków sztuki wydaje się być właśnie stosunek Baluscheka do natury. A jest on wręcz impresjonistyczny: dużą wagę przykładał do efektów świetlnych, które wywołuje zachodzące słońce, odbijające się czerwienią w kałużach i wilgotnych kamiennych okładzin chodników, blade światło poranka sączące się przez mgły i zimny blask księżyca, w którym świat wygląda groźnie i obco. Ale dosyć naszych rozważań, spójrzmy teraz na niektóre jego obrazy. Resztę niewątpliwie znajdziemy w Internecie (LINK).









Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 25 czerwca 2020

Science fiction w muzyce: od Joy Division do Bowiego i King Crimson

Czy pamiętacie film rysunkowy o tematyce fantastycznej, do którego muzykę ułożył legendarny realizator nagrań Joy DivisionMartin Hannett? Pisaliśmy o nim TUTAJ. Jeśli przyjrzeć się baczniej twórczości muzyków lat 70. I 80.  to zauważamy interesującą prawidłowość: praktycznie wszystkie główne ikony rocka - od Jimiego Hendrixa do Davida Crosbyego, od Petea Townshenda do Iana Curtisa - były zapalonymi fanami SF. Joy Division zresztą wystąpili na festiwalu muzyki SF - Futurama (o czym pisaliśmy TUTAJ).


W dodatku spora grupa muzyków nie tylko czytała książki SF lecz była aspirującymi pisarzami SF.

Na przykład brytyjski autor powieści SF Michael Moorcock prowadził zespół o nazwie The Deep Fix, jednocześnie pisząc piosenki dla - i występując z - grupą rockowo-kosmiczną Hawkwind (którą kiedyś Lemmy Kilmister z Motörhead określił jako Star Trek z długimi włosami i narkotykami  LINK ).

Wiele piosenek i albumów w tamtym okresie nie tylko zawierało teksty  z motywami science-fiction, ale było nasyconych futurystycznym brzmieniem i nowatorską modulacją za pomocą różnych urządzeń studyjnych (celował w tym wymieniony już Martin Hannett). Wśród muzyków tego nurtu wybija się David Bowie, który rozpoczął karierę od przybrania tożsamości kosmicznego antybohatera, Zyggy Stardusta. Jego album z  1972 roku Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars to eksplozja wątków SF, począwszy od muzyki po tematykę opartą na rozmaitych mitach. Lecz zanim ten album pojawił się w sklepach muzycznych, alter ego Bowiego czyli Ziggy Stardust był już sensacją międzynarodową, pokazując się na scenie w pomarańczowym kombinezonie i butach.  Jego fani, wzorując się na nim i na  postaciach Star Trek, przychodzili na koncerty Ziggyego sami ubrani w kosmiczne stroje, co jeszcze bardziej zacierało granicę między science fiction a muzyką rockową. Dwa lata później Bowie wysłał Ziggyego Stardust na emeryturę, a na jego miejsce próbował wskoczyć Halloween JackBowie postanowił jeszcze wydać w oparciu o powieść Orwella Rok 1984 (pisaliśmy o niej TUTAJ) album konceptualny,  ale nie otrzymał zgody prawnych spadkobierców pisarza. I tak powstała płyta Diamond Dogs, w której Bowie opublikował własną wizję postapokaliptycznego, futurystycznego świata.
 
Wspominając o Ziggy Stardust, należy zauważyć jeszcze to:

jak i trzeba przywołać inną totalną kreację, którą jest dziwny zespół  the Residents i jego Commercial Album. Jest to chyba najbardziej zakręcona płyta wszechczasów, zawiera  40 piosenek w 40 minut! Pisaliśmy o niej TUTAJ.
 
Obok nich domagają się naszej uwagi ludzie-maszyny z Kraftwerk z ich industrialną muzyką (TUTAJ) a także, debiutancki album grupy prog-rockowej King Crimson, który sam w sobie jest muzyką science fiction. Ten album ma w sobie wielkość i powagę, serwowane z różnym natężeniem, od spokojnego Mirrors po grzmot 21st Century Schizoid Man, przykładem niech będzie fragment tekstu:  Zardzewiałe łańcuchy uwięzionych księżyców/ Zdruzgotane przez słońce (pisaliśmy o tej płycie TUTAJ) .



Można by jeszcze wymienić wiele przykładów dokumentujących silne wpływy SF na muzykę nurtów objętych szerokim spectrum new wave, lecz wystarczy tych kilka, najbardziej spektakularnych. Resztę pozostawiamy naszym czytelnikom, bo wierzymy w ich inteligencję. 

Inaczej przecież nie przystąpilibyśmy to tak futurystycznego zadania, jakim jest pisanie bloga…

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie

środa, 24 czerwca 2020

Z katalogu 4AD/ z mojej płytoteki: The Wolfgang Press - The Legendary Wolfgang Press And Other Tall Stories, czyli miks psychodeliczno - chłodnofalowy

W roku 1985, zespół Wolfgang Press nagrywa w 4AD swój piąty album: The Legendary Wolfgang Press And Other Tall Stories (LINK). Płyta znacząco odbiega od funkowych klimatów w jakich lubuje się grupa, i jest na pewno, obok kolejnego, czyli Standing Up Straight (o nim też napiszemy), bardzo chłodnofalowy. W zasadzie nie ma na nim, poza jednym coverem Arethy  Franklin czyli Respect, słabych piosenek. Podejrzewam że wrzucili go po prostu dla żartów, w każdym razie zawsze omijam ten utwór gdy najdzie mnie ochota na odsłuchanie albumu. 

Co do zapędów chłodnofalowych bohaterów dzisiejszego wpisu warto wspomnieć, że na legendarnej kompilacji 4AD, wdanej dwa lata później, czyli Lonely is an Eysore (opisanej przez nas TUTAJ), brzmieli oni tak:


Nota bene, scenę odsłonięcia okna uważam za jedną z najlepszych, jeśli chodzi o synchronizację dźwięku z obrazem w wideoklipach...


 
Wracając jednak do Legendarnego Wolfgang Press niech zatem nikogo nie zmyli kolorowa okładka z odlotowymi ilustracjami Alberta Ricci. Na płycie bowiem mamy mistrzów klimatu - pojawia się zatem sama Elizabeth Frazer (chórki w piosence Respect) i kolejny muzyk z Cocteau Twins, czyli Robin Guthrie, grający na gitarze w trzech innych piosenkach i będący ponadto producentem albumu...




Ten zaczyna się od instrumentalnego The Deep Briny, który przy dość schematycznym basie i chłodnych gitarach wprowadza nas w klimat albumu, by całkiem gładko przejść w bardzo rytmiczny Tremble (My Girl Doesn't) - swoistego rodzaju protest song.

Magią głupców jest to, 
że tych słów już nie ma...

Heart Of Stone był swego czasu jednym z największych przebojów tego albumu. Bardzo melodyjna piosenka, ale jak to na całym wydawnictwie, gdzieś kryje się niepokój, jakieś dziwne napięcie... Zdaje się być ona dziennikiem jakiegoś opętanego proroka, który wylądował w domu wariatów...




Tak wiele razy, tyle razy 
Dokonywałeś  zbrodni, kończyłeś historie
Powinienem był poznać wewnętrzne uczucie
Tych niechlujnych ludzi
Udziel przebaczenia i zapomnij
Pokaż prawdziwy smutek i odetnij rękę
Odetnij rękę
 

Podążaj za mną i dziel się swoimi historiami
Podążaj za mną i zamartwiaj się
Podążaj za mną i wskaż przyczynę
Dla tej piekielnej konkurencji
Pójdź za mną i przekaż słowo
Wszystkim ludziom, którzy nie słyszą
 

Tyle razy, tyle razy
Tysiąc głów rozmawia wierszem
Bezużyteczne słowa popełniają więcej przestępstw 

Przypadek bezmyślnej intuicji
Przypadek znalezienia wewnętrznej wizji
Zrzucam bombę ty jeździsz samochodem
A kiedy pękamy tak mocno pękamy
Pielęgniarki przychodzą, aby usłyszeć nasze historie
Te kwiaty mówią, moje kwiaty mówią
Ludzie zabierają to co było moje
 

Uderzyłeś mocno, uderzyłeś mocno
 

Tyle razy połknąłem dziurę
Tyle razy, tyle razy
Uderzasz mocno, uderzasz mocno
Słyszę że idziesz i lecisz w dół
To zabawne uczucie nazywa się dźwiękiem
To nie jest czas na ciężkie oddychanie
Uderzasz mocno, uderzasz mocno
I tak jak mówił - nadchodzi
Grzebię i przewracam się
I przejrzałem na wylot ten przerażający numer
Nie baw się zacienionymi gorączkami
Moje osoby popadły w wieczność
Dźwięk muzyki i oświetlone ogrody
Ogień płonie, ale nie w moim domu
Nie w moim domu, nie w moim domu
Ta sama piosenka, ta sama stara śpiewka
Ta sama piosenka, ta sama stara piosenka
Po prostu szukam kamiennego serca
 

Respect ze wspomnianych powyżej powodów pomijam. To kompletna pomyłka... Za to po nim nadchodzi My Way - zaiste arcydzieło i jeden z najlepszych momentów na tej płycie. Po prostu genialna piosenka...


 

Moje kości nie kłamią
 

Ścigaj fakty i utop w rzece
Weź twarz i wyślij po kwiaty
Staw czoła faktom i udawaj, że są trudniejsze
Staw czoła faktom i udawaj, że jesteś mądrzejszy
Na swój sposób zrobiłem to po swojemu
Na swój sposób zrobiłem to po swojemu
Teraz to przyjemność
W dół w dół ku rozsądkowi
Na swój sposób zrobiłem to po swojemu
Na swój sposób zrobiłem to po swojemu
Nie ma potrzeby dla złych wymówek
Nie ma potrzeby dla złych złych złych sposobów
Mam przyjaciela w Jezusie [ha ha ha!]
Wbija mi pręt w plecy
Po prostu potrząśnij moimi kośćmi i złam mnie
Na swój sposób zrobiłem to po swojemu
Na swój sposób zrobiłem to po swojemu
Moje kości nie kłamią
Moje palce nie chodzą
Potrząśnij moją czaszką, a zobaczysz dlaczego
Zakryj twarz, a zobaczysz dlaczego
Na swój sposób zrobiłem to po swojemu
Wiem, że nigdy o ciebie nie proszę
Wiedz, że nigdy o ciebie nie pytam
Nigdy nie pytaj o ...
Na swój sposób zrobiłem to po swojemu
Na swój sposób zrobiłem to po swojemu
Mówię, że tego, czego tu nie ma, nigdy nie było
Nie pozwól wodzie pod palcami
Nie pozwól, aby woda spływała ci z twarzy
Nie pozwól wodzie pod skórą
Nie pozwól wodzie pod skórą
Tu nie ma sensu, nie ma tu wiary
Nie pozwól wodzie pod skórą
Nie pozwól wodzie pod palcami
Nie pozwól wodzie pod skórą


Po nim kolejny hit - I'm Coming Home (Mama),  być może to jakaś współczesna wersja biblijnego syna marnotrawnego, a może chodzi o powroty po pijackich balangach...    Muted jest utworem instrumentalnym, wprowadzającym kolejną porcję niepokoju, psychodeli i napięcia. Tak potrafią tylko oni i tylko na tej płycie. Deserve nieco uspokaja klimat. 

Złapany w połowie czterdziestej drugiej
To fakt, liczba, słowo pisane
Kawałek mojego umysłu to połowa lub całość
Rewolwer wystrzelił mi z głowy
Aby dać mi to, na co zasłużyłem, na co zasłużyłem


Jak wiele utworów na tym albumie, posiada dadaistyczny tekst. Kilka grup z 4AD w tamtym czasie tworzyła takie teksty, choćby Throwing Muses... Ale może ktoś ma inne zdanie i znajdzie jakieś przesłanie w tym utworze? Ten jednak gdy urywa się, przechodzi po charakterystycznym sapaniu w typowo funkowy Sweatbox. Po nim mamy całkowicie spokojny Fire-Eater i Ecstasy...  

Wstęp do ostatniego utworu jest kolejnym zupełnie niesamowitym momentem na tym albumie... - te kraczące wrony... Piosenka o ekstazie, co jest jak narkotyk...

Zaśpiewaj piosenkę o ekstazie
Zaśpiewaj ją głośno i ze mną
Do widzenia
Strach na wróble skacze przez płot
Aby przeskoczyć ogrodzenie, 

Przeskoczyć ogrodzenie




Płyta The Legendary Wolfgang Press And Other Tall Stories przypomina mi samotne wieczory, kiedy patrząc przez okno na zachodzące słońce słuchałem tych pięknych historii. Siały one w słuchaczu jakiś niespotykany niepokój i pobudzały do myślenia. To było bardzo, bardzo dawno, niepokój pozostał już na zawsze, a Wolfgang Press osiągnął taki poziom jeszcze tylko jeden raz. Tylko, a może aż?

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

P.S. Co dzieje się z muzykami zespołu The Wolfgang Press napisaliśmy niedawno TUTAJ


Wolfgang Press - The Legendary Wolfgang Press And Other Tall Stories, 4AD, 1985, producenci: Robin Guthrie i Wolfgang Press, tracklista: The Deep Briny, Tremble (My Girl Doesn't), Heart Of Stone, Respect, My Way, I'm Coming Home (Mama), Muted, Deserve, Sweatbox, Fire-Eater, Ecstasy

wtorek, 23 czerwca 2020

Gironie Remedios Varo: Psychowizje mieszanki surrealizmu, renesansu i tradycji flamandzko-holenderskiej

Feministkom malarstwo naszej dzisiejszej bohaterki spodobałoby się. Nie stała się ona równie modna jak Frida Kahlo, o której pisaliśmy TUTAJ, choć obie znały się dobrze (i się nie lubiły, a przynajmniej Frida jej nie znosiła). Bo choć malowała w zasadzie tylko kobiety, to obraz ich nie jest przykładem poprawności politycznej, zgodnej z obowiązującymi dzisiaj trendami.

Urodzona w 1908 roku w hiszpańskiej Gironie Remedios Varo, która emigrowała do Meksyku a potem do Wenezueli, pokazywała na swoich obrazach kobiety obdarzone nadnaturalnymi zdolnościami, inteligencją, mistyczną wiedzą…  Kobiety te nawet nie starały się dorównać mężczyznom. Nie chciały, bo wyraźnie na nimi górowały. Roztaczały nad nimi opiekę, prowadziły za rękę, były wszechwiedzącymi mistrzyniami sztuk tajemnych. Wyobraźnia artystki rozwija przed naszymi oczyma surrealistyczny świat, w którym rządzą kobiety będące alchemikami, czarownicami, obdarzonymi nadnaturalnymi mocami mistyczkami. 

Stylistyka obrazów przestaje dziwić, gdy dowiemy się, iż podczas studiów w Madrycie Remedios przystąpiła do grupy malarzy - surrealistów, określającej się mianem Logicofobista, a znajdującej się pod wpływem André Bretona oraz Salvatore Dali i Luisa Buñuela (zresztą poznała ich, a także innych, czołowych artystów awangardowych swoich czasów).

Jej samej za to nie da się, pomimo wyraźnie surrealistycznych wątków, zamknąć w żadnym stylu czy nurcie artystycznym. Kochała wolność, stąd tak często na jej obrazach pojawia się postać kota, będąca symbolem niezależności i właśnie wolności, także uczuciowej. Ona sama przecież nie podlegała żadnym ograniczeniom, także tym płynącym z serca. Miała trzech mężów i odrzuciła wszelkie psychoanalityczne teorie próbujące sklasyfikować wolny ludzki umysł. Tematem jednym z jej obrazów jest ironicznie potraktowana Kobieta wychodząca od psychoanalityka (1960), którą tak opisała w liście do brata: Ta dama, która wychodzi od psychoanalityka, wrzuca głowę ojca do studni (co jest słuszne, po przecież wyszła od psychoanalityka). W koszyku niesie inne psychologiczne odpadki: zegarek, symbol strachu przez spóźnieniem itp. Lekarz ma na imię Dr. FJA (Freud, Jung, Adler). Ironii a także humoru jest wyjątkowo dużo w jej pracach. Obejrzymy je teraz:















Pod względem technicznym Remedios nawiązywała do malarstwa renesansowego, przede widać to w skrupulatnie stosowanej perspektywie geometrycznej, do której stosowania zachęcał ją ojciec. Zauważa się również u niej zamiłowanie do szczegółów tej miary, co u mistrzów holenderskich. Z tego konglomeratu wątków surrealizmu, renesansu i tradycji flamandzko-holenderskiej powstały wizje, w których pobrzmiewają echa twórczości Boscha i Bruegla. Oto karmi na obrazie owsianką księżyc lub stwarza ptaki… w otoczeniu wprost przeniesionym z obrazów Leonado da Vinci i w towarzystwie postaci wywodzących się z prac Heronimusa Boscha (o którym pisaliśmy TUTAJ).

Remedios Varo a w zasadzie - María de los Remedios Alicia Rodriga Varo y Uranga - bo tak brzmiało jej prawdziwe nazwisko - zmarła na zawał serca w 1963 roku. Pozostawiła po sobie obrazy, rysunki i nowele, ogółem wykonała 384 prac plastycznych (obrazów i rysunków), rozproszonych na całym świecie. Trzydzieści osiem najbardziej znanych jej dzieł, jej mąż ostatni Walter Gruen, podarował Muzeum Museo de Arte Moderno w Meksyku. Tam, w 2016 roku, doszło do jej ogromnej wystawy indywidualnej. Od tej pory zaczęto ją na nowo odkrywać, a miarą uznania są ceny jakie osiągają na aukcjach jej obrazy, za jeden z nich niedawno zapłacono ponad 4 mln dolarów (LINK).  Dziś jej prace można oglądać w Museum of Modern Art w Nowym Jorku, Museo Patio Herreriano de Valladolid i National Museum of Women in the Arts w Waszyngtonie.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Isolations News 94: Linea Aspera wracają, Świetliki i Kraftwerk w necie, Anderson wydaje, Cave czyta, prasa bankrutuje a my żremy golonkę w kombinezonach

Zaczynamy te newsy od świetnej wiadomości, Linea Aspera, którym bardzo kibicujemy, a o których pisaliśmy TUTAJ, nie dość że się reaktywowali, to jeszcze nagrywają nowe piosenki. Najnowszą - Solar Flare - wrzucamy poniżej: 
 



Jesteśmy dumni, że mogliśmy przeprowadzić wywiad (TUTAJ) z Zoe Zanias, wokalistką duetu, w którym podkreślaliśmy, jak ważnym zespołem była Linea Aspera, i być może to dzięki między innymi naszym sugestiom, reaktywowali się.
Inny ważny, tym razem polski zespół, Świetliki ogłosiły otwarcie Strefy Innych Brzmień. W ramach tego wydarzenia już 27 czerwca 2020 o godz. 19.00 będzie można obejrzeć online (TUTAJ) koncert zespołu z sali widowiskowej Warsztatów Kultury w Lublinie.  

Strefa Innych Brzmień to całoroczny cykl koncertowy, nieodłącznie związany z Festiwalem Wschód Kultury – Inne Brzmienia, prezentujący różne gatunki muzyczne. Grupa zapowiedziała prezentację niektórych utworów z nowej płyty Wake Me Up Before You F*** Me (polska wersja tytułu brzmi: Zbudź mię zanim pocałujesz), która ukazała się w kwietniu tego roku i z racji pandemii COVID-19 nie doczekała się dotąd promującej ją trasy koncertowej (LINK). My nowej płyty zespołu nie znamy, niemniej jak dotąd najważniejsza dla nas była ta, której okładkę zamieściliśmy jako ilustrację powyższej wiadomości. Niedługo ją tutaj opiszemy.




Skoro dzisiaj festiwal ważnych zespołów, pora na info o kolejnym. Od 3 lipca 2020 w serwisach streamingowych będzie można posłuchać oryginalnych wersji albumów Kraftwerk: Trans Europa Express, Die Mensch-Maschine, Computerwelt, Techno Pop i The Mix. Więcej TUTAJ. O Kraftwerk pisaliśmy TUTAJ.



Jon Anderson (o którym pisaliśmy TUTAJ) udostępnił wideo do nowego utworu Where Where Music Come From pochodzącego z nowej płyty 1000 Hands, która ukaże się na CD 31 lipca.




Bliższe szczegóły TUTAJ.


Nick Cave ogłosił listę najważniejszych lektur obowiązkowych. Wśród autorów Plath, Barton czy Burke. Więcej (TUTAJ).


   
Świetna wiadomość - prasa muzyczna w Wielkiej Brytanii walczy o przetrwanie. Czas kwarantanny spowodował całkowity spadek sprzedaży, zatem tytuły proszą fanów o cyfrowe subskrypcje  (TUTAJ). 


Nas to cieszy - biorąc pod uwagę, ile razy gazety piszą o wartościowych zespołach. Jak dla nas, niech im matka Ziemia lekką będzie. Powiemy więcej - nie tylko im, ale i reszcie mainstreamu. 

A ich truchełka niech poszybują w przestworza, gdzieś ku Drodze Mlecznej...


 
Tam ponoć może być aż 36 układów planetarnych zamieszkałych przez inteligentną formę życia. Tę sensacyjną wiadomość podał astrofizyk Christopher Conselice z Nottingham University (LINK). Wspomniane truchełka zapewne liczby  inteligentnych form nie zwiększą, o czym niech świadczy news opublikowany TUTAJTo niby żart, czyli zmodyfikowane cyfrowo zdjęcia liderów grup muzycznych, przekształconych w... kobiety. Kogoś tam musiało ostro popier###ić. Bankrutujcie ile wlezie.

 
A wszystko bowiem przez mięso, a właściwie jego brak. Argumenty przemawiające za dietą bezmięsną zostały obalone (LINK) - okazuje się że stały wegetarianizm niszczy przyrodę, powoduje także szkody w ekosystemie i negatywnie wpływa na zdrowie. Ciekawy jest 12 argument: weganie nie mają wystarczającej ilości witaminy B12, co czyni ich głupcami.  

To wszystko opisaliśmy my - opychając się golonką z kiszoną kapustą i popijając polskim zimnym piwkiem. Oczywiście cały czas jesteśmy odpowiednio ubrani, w najnowszy hit mody pandemicznej:


Są to kombinezony w kształcie baniek i czapki zapewniające dystans społeczny. Trawestując geniuszy od disco polo:

świat zwariował a my z nim, dlatego... daj mi w tę noc... 

Ino zdejmij ten kombinezon!

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.