sobota, 25 sierpnia 2018

New Romantic lat 80-tych: nasza lista wszechczasów

Czy ktoś pamięta jeszcze lata 80-te? Kiedy piosenki można było zanucić, miały tekst, zwrotkę i refren? Często widzę młodych podskakujących i przytupujących w rytm tzw. remake-ów, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że piosenka jest nieraz starsza niż oni sami. Ostatnio taka sytuacja zdarzyła mi się kilka dni temu, kiedy dziewczyna z portierni na siłowni przytupywała do nowej wersji piosenki Fast Car, wykonywanej pierwotnie w 1988 roku przez murzyńską wokalistkę Tracy Chapman. Ale o Chapman pisać na naszym blogu nie będziemy. Dzisiaj nieco lżej niż zwykle, choć nie uciekniemy od nostalgii i smutku, które są podstawowymi klimatami tutaj goszczącymi. 

Chcielibyśmy przedstawić listę 10 najlepszych piosenek nurtu new romantic. Czegoś co stało się, poza chłodną falą,  najbardziej charakterystycznym produktem lat 80-tych. 

A jeśli mowa o new romantic, to listę musi otworzyć zmarły całkiem niedawno artysta, którego uważa się za twórcę gatunku... Steve Strange znany jako Visage... A propos, zespół współtworzył z nikim innym jak z samym Midge Ure z UltravoxTUTAJ można przeczytać wspomnienia o nim, a naszą listę musi otworzyć arcydzieło, Fade to Gray z 1982 roku:   


Drugi, chyba najbardziej inspirujący utwór tamtych czasów, w zasadzie z pogranicza new romantic, ale niosący w sobie niesamowity ładunek emocjonalny to piosenka Blue Monday, zespołu New Order z 1988 roku. Choć utwór grany był bardzo często w dyskotekach, tak na prawdę wcale nie jest radosny i tak na prawdę, jest dedykowany Ianowi Curtisowi z Joy Division (zespól miał kilka takich piosenek w karierze). Singiel Blue Monday stał się światowym hitem, uratował finanse upadającego wtedy klubu Hacienda, zainspirował choćby takie tuzy muzyczne jak Clan of Xymox, dlatego zdecydowanie należy mu się miejsce drugie.


A skoro już nieco odeszliśmy od komercji, to może warto wspomnieć niesamowitą piosenkę Human League pt. Lebanon. W tej wersji z 1984 roku podoba mi się zdecydowanie najbardziej. No i ten kontrowersyjny temat... Czy dziś byłoby możliwe nagranie takiej piosenki? Miejsce trzecie:


Czwórka musi zostać zarezerwowana dla nieco lżejszych rytmów. Zespół o którym niewiele wiem, nazywający się Secret Service, ale za to potrafiącym nagrać niesamowity hit Flash in the Night z 1982 roku czyli z czasów naszego numeru jeden. Przypadek?

  
Skoro już mowa o zespołach które, nie ma co ukrywać, były gwiazdą jednego przeboju, nie pozostaje nic innego jak zarezerwować piąte miejsce, dla podobnej grupy, nazywającej się Trans X. Wszak mowa o latach 80-tych (rok 1983), czyli epoce video...

 
I skoro wkroczyliśmy w nieco bardziej taneczne rytmy to teraz na szóstej pozycji, doskonały niemiecki Alphaville.  Tak, wiem muzyka komercyjna, ale każdemu szczerze polecam znakomitą płytę Forever Young, która zawiera same hity, a wśród nich jest też ten. Zdaje się że otwiera on stronę B płyty winylowej, a nagrany został w roku 1984 i brzmi jak melodia:


Nieco bardziej ambitnie i rockowo zabrzmi piosenka z pozycji siódmej - zespół A Flock of Seaglus. Kto żył w tamtych czasach pamięta doskonale, jakim hitem na rynku był ich singiel Wishing/I ran. Ten pierwszy stał się ogromnym hitem. A drugi pozostał w cieniu i dlatego pora go docenić, mamy rok 1982:

Ósemka musi być dla dziewczyn, bo rzadko która w tamtych czasach oparła się urokowi Limahla i jego kolegów... Swoją drogą, każdy musi przyznać, że to doskonała piosenka do tańca, mamy rok 1983...


A skoro o tańcu i dziewczynach mowa, nie może zabraknąć Pet Shop Boys. Ich pierwsza płyta na prawdę jest mało komercyjna, i moim zdaniem należy do klasyki ambitniejszego nurtu muzyki new romantic.  Miejsce dziewiąte:


Dziesiątka wcale nie oznacza miejsca ostatniego. Zajmą je ex-aequo Eurythmics i Spandau Ballet (obie piosenki nagrane w roku 1983) . Bo przecież nie samą komercją żyje człowiek. 



Wiem że kilku zespołów brakuje, że nie ma OMD, Bronski Beat, Savage i wielu wielu innych. Ale te utwory z listy mają stanowić pewną reprezentatywną grupę, coś co dzisiaj można nazwać klasyką

Na tym koniec z lekkimi rytmami. Od jutra wracamy do chłodnej fali.

piątek, 24 sierpnia 2018

Z katalogu Factory: Orchestral Manoeuvres in the Dark - Electricity - FAC 6


OMD - co do ich twórczości zawsze miałem mieszane uczucia. Pamiętam jak Tomasz Beksiński w jednej ze swoich audycji zachwycał się ich albumem Dazzle Ships z 1983 roku. Ale zanim doszło do wydania tej płyty OMD zrealizowali swój debiutancki singiel, właśnie w wytwórni Factory.  Mało kto dziś pamięta, że realizatorem nagrań był sam Martin Hannett (TUTAJ), a okładkę zaprojektował Peter Saville (TUTAJ). 


W warstwie muzycznej widać fascynację Kraftwerk. Wielu krytyków muzycznych uważa, że to najlepszy okres w twórczości zespołu. 


Aby odtworzyć klimat tamtych czasów warto przytoczyć wspomnienia Jima Kerra wokalisty zespołu Simple Minds. Kerr  wspomina tamten okres (TUTAJ), podkreślając fakt częstej obecności OMD (początkowo  duetu z Liverpoolu) w audycjach Johna Peela (TUTAJ) i faktu nagrania przez OMD pierwszego singla w Factory Records (który później, jak podkreśla, zasłynął z wydania Unknown Pleasures, wiadomego zespołu, którego twórczością najbardziej na tym blogu jesteśmy zainteresowani).  

Kerr wspomina, że jego zespół zaangażowany był w nagrywanie swojej drugiej płyty, a wolny czas w sobotnie popołudnia spędzał w małym sklepiku z płytami w Monmouth posiadającym znakomitą kolekcję tzw. picture dysków. Wtedy właśnie poszerzył kolekcję o płyty takich grup jak OMD (kupując opisywany dziś debiut), Tubeway Army, Bauhaus, XTC. W twórczości OMD najbardziej cenił elektroniczne bębny, senne wokalizy, nazywał to twórczością niczym futurystyczny Buddy Holly który tworzy gdzieś w niebie. Zazdrościł wtedy OMD obu piosenek, a zwłaszcza tej ze strony B singla. Kerr podkreśla, że OMD stało się inspiracja dla wielu zespołów muzycznych, pośród których wymienia Depeche Mode, Tears for Fears, Pet Shop Boys, Blancmange i Soft Cell. 

Mała, początkująca wytwórnia Factory jak widać, potrafiła wypromować wielki kalejdoskop gwiazd. Mało tego, te gwiazdy inspirowały i inspirują do dziś. Dlaczego tak się stało? To nie tylko wynik ciężkiej pracy, czy szczęścia. To po prostu kwestia muzycznego gustu ludzi skupionych w tamtym czasie wokół Tony Wilsona (TUTAJ), jak i jego samego. 

czwartek, 23 sierpnia 2018

Geneza nazwy muzyki, określanej dziś jako GOTYK. Można się zdziwić...


Czarne stroje, blada cera, emblematy kojarzące się jednoznacznie z śmiercią. Jeśli zobaczymy zespół rockowy, przed którym widownia wygląda jakby dopiero co wróciła z pogrzebu lub... została wypuszczona na chwilę z krypty albo uciekła spod wieka trumny, możemy być pewni, że mamy do czynienia z gatunkiem określanym jako gothic rock.

Ale ponieważ w zasadzie wszystko już było, więc i ten rodzaj muzyki, takiej muzyki, w której znajdziemy podobnie makabryczną wrażliwość - już był, szczególnie gatunek ten rozwijał się w początkach XIX wieku. Powstające wtedy dzieła muzyczne dostarczały widzom coś, co dałoby się nazwać bodźcem przerażającym czy nadprzyrodzonym, zgodnie z modą zaszczepioną przez romantyzm. I wówczas powstawały dzieła teatralne oraz dramatyczne, opery i balety, których tematyka coraz bardziej skłania się ku problematyce mrocznej.

Oczywiście tendencje te spotykamy również wcześniej. Na przykład żyjący w XVI wieku Carlo Gesualdo di Venosa, który został zdradzony przez żonę zabił i jej kochanka, po czym popadł w chorobę psychiczną, napisał cykl motetów opatrzonych tytułem Śmierć na pięć głosów (Morte a cinque voci).


Nota bene życie tego kompozytora stało się tematem filmu Wernera Herzoga z 1995 r. (Tod für fünf Stimmen). O twórczości tego reżysera pisaliśmy wcześniej TUTAJ.

A na przykład taki Claudio Monteverdi, który wysłał w swojej pierwszej operze L`Orfeo, Orfeusza do krainy umarłych, aby przywrócił do życia ukochaną Eurydykę:


I oczywiście jest jeszcze Requiem Mozarta, napisane przez niego w zasadzie na łożu śmierci. 


W ogóle temat umierania jest w muzyce wyjątkowo mocno zaznaczony i tak szeroki, że wymaga osobnego potraktowania, więc jeszcze do niego wrócimy.

Z późniejszych, mrocznych i nostalgicznych utworów trzeba przywołać Sonatę Księżycową Beethovena, najlepiej w niezapomnianym wykonaniu Artura Rubinsteina: 



i melancholijny Au Lac de Wallenstadt. Liszta:


który brawurowo zagrał na swoim koncercie pożegnalnym w 2008 r. wielki pianista Alfred Brendel… oraz pieśń niczym oddech śmierci Franza Schuberta (Erlkönig) do poematu Goethego:


Takich utworów jest dużo. Niektóre są odkrywane na nowo i przywoływane przez twórców współczesnych, czego przykładem jest aria G. F. Händel’a Lascia Ch'io Pianga: 


wykorzystana w prologu filmu Larsa von Triera Antychryst… Lecz z końcem XX wieku znów przyszła moda na dekadencję. I znów określenie gothic (gotycki) w odniesieniu do muzyki, w tym przypadku popularnej, stało się podobnie jak prawie 200 lat wcześniej synonimem tego co dziwne, mroczne, makabryczne, związane ze śmiercią.

Terminu gothic w recenzji muzycznej po raz pierwszy użył w 1967 r. podobno John Stickney w stosunku do utworów zespołu The Doors. Potem w 1974 roku David Bowie określił płytę Diamond dogs jako bardzo gotycką. Za zespoły wyznaczające trendy gothic rock niektórzy uważają twórczość Joy Division, Bauhaus czy The Cure. Na pewno zespoły te stały się inspiracją dla subkultur gothic, podobnie jak i muzyka The Doors, The Velvet Underground, Bauhaus, czy The Stooges lecz nie da się zaszufladkować niektórych grup muzycznych w ramach jednego stylu. W każdym razie lata 90. XX wieku stały się okresem rozkwitu gothic rock. I ciekawe jest to, że niektórym zespołom nie wystarcza własna twórczość, lecz sięgają do osiągnięć tzw. muzyki poważnej. I nie jest to tylko bierne wykorzystywanie znanych hitów muzyki klasycznej jak to było w przypadku np.: The Electric Light Orchestra (ELO), która utwór Roll Over Beethoven rozpoczęła taktami z 9 symfonii Beethovena, tworząc zgrabną kompilację:


czy King Crimson, który połączył w swojej twórczości elementy pochodzące z muzyki klasycznej końca XIX do początku XX wieku z muzyką rockową i cytował fragmenty utworów Beli Bartoka.

Chodzi raczej o nowe kompozycje utrzymane w stylistyce sięgającej wprost do symfonicznej muzyki romantycznej lub epok wcześniejszych. Do takich grup należy np.: X-Japan, którzy swój utwór Art. of Life nagrali wspólnie z Royal Philharmonic Orchestra.


Ten japoński zespół heavymetalowy świadomie posługuje się środkami gothic music, a mówiąc prosto - robi wszystko aby zaszokować widza zgodnie z wyznawaną zasadą sformułowaną w haśle: Psychodeliczna Przemoc - Zbrodnia Wizualnego Szoku.

Inną, grupą, łączącą rock z rokokową elegancją jest Versailles.  Ich wampiryczna ekstrawagancja jest trochę przesadzona, więc albo ich się ją od razu polubi, albo będzie się unikać:

 
I jeszcze Haggard, który łączy muzykę klasyczną czyli średniowieczny madrygał z black metalem, prawie nie używając gitary… 


Oczywiście takich zespołów dałoby się wymienić jeszcze bardzo wiele. Czego to dowodzi? Że podział na muzykę klasyczną i popularną jest podziałem z gruntu niesłusznym. Muzyka, podobnie jak i inne dziedziny sztuki, cały czas rozwija się i zmienia. To, co teraz słuchane jest z nabożnym skupieniem w salach koncertowych, kiedyś było dokładnie tym, czym teraz są koncerty rockowe. Bo jest tylko dobra i zła muzyka, niezależnie od czasu.

środa, 22 sierpnia 2018

Joy Division news 5: Nowa płyta Opposition, Opposition, the Underground Youth i Peter Hook w Polsce - 22.08.2018


Mimo naszych zapowiedzi (TUTAJ) o tym, że zespół Opposition, legenda chłodnej fali lat 80-tych, po śmierci Marcusa Bella nigdy się nie reaktywuje, to jednak do reaktywacji doszło (oficjalna strona grupy TUTAJ). A co za tym idzie, pojawiły się nowe istotne fakty. Po pierwsze, zespół wznowił stare wydawnictwa na winylu (tak tak nawet legendarne Intimacy), mało tego, wydał dwie zupełnie nowe płyty. Pierwsza zawiera nagrania live z okresu lat 80-tych (Live eighties - zespół zapowiada też wydanie specjalnego fanzine'a)  a druga jest... zupełnie nowym albumem! Somwhere in between - bo tak nazywa się ten album otrzymuje entuzjastyczne recenzje, ponoć zespół wrócił do korzeni. Obie płyty już czekają na mojej półce, recenzje wkrótce. Więcej o  wydawnictwach zespołu TUTAJ.

Kolejna doskonała wiadomość dotycząca Opposition to koncert w Polsce, który odbędzie się podczas festiwalu Soundedit w Łodzi w Klubie Wytwórnia (ul. Łąkowa 29). Opposition wystąpi tam w piątek 26.X.2018 roku, czyli w pierwszy dzień festiwalu. To ich jedyny koncert w naszym kraju! Choć piszą, że będą supportem zespołu Morcheeba, to dla mnie, jak i zapewne wielu fanów kultowej grupy chłodnofalowej, będzie wręcz odwrotnie. Bilety już czekają, a o koncercie na pewno tutaj napiszę. Rezerwacja TUTAJ.

W Polsce na dwóch koncertach wystąpi też the Underground Youth  grupa która swoim brzmieniem nawiązuje m.in. do brzmień Joy Division, Velvet Underground, oraz Swans czy nawet Deine Lakaien. Pochodzą z Manchesteru i Berlina, nagrali właśnie swój ósmy album , który zbiera pozytywne recenzje. Zresztą warto posłuchać samemu, płytę otwiera znakomity i nostalgiczny Half posion half god:


A jak to wygląda na żywo - również z ich najnowszej płyty, tym razem bardziej Swansowo - A Dirty Piece of Love for Us to Share:


W Polsce zespół wystąpi na dwóch koncertach: 5.11.2018 w klubie Hydrozagadka w Warszawie i 6.11.2018 w klubie Pod Minogą, w Poznaniu. Bilety można rezerwować TUTAJ i TUTAJ. Fragmentu ostatniego ich albumu można posłuchać TUTAJ. Brzmi ciekawie i zapewne do niego wrócimy. 

Tradycyjnie przypominamy o (poza koncertem Opposition) najważniejszym wydarzeniu jakie czeka fanów Joy Division w tym roku. Chodzi o koncert Petera Hooka and the Light w Łodzi, 15.11.2018. Uwaga! Grają repertuar z Substance. Więcej TUTAJ

Całkiem niedawno w Sacramento wyglądało to tak:


Całkiem nieźle, wszystko będzie zależało od tego, czy Hookiemu zechce się grać.

wtorek, 21 sierpnia 2018

Z katalogu 4AD. Pierwsze wydawnictwo: The Fast Set - Junction One and Children Of The Revolution

Stawiam tezę, że trzema najważniejszymi wytwórniami, które wywarły wpływ na muzykę alternatywną lat 80-tych ubiegłego wieku była Factory Records (pisaliśmy o nich TUTAJ) z Manchesteru, 4AD z Londynu (pisaliśmy o nich TUTAJ) i Young Gods z USA (TUTAJ). Martin Hannett, legendarny realizator nagrań Joy Division, porównał w słynnym wywiadzie Factory i 4AD, wyraźnie wskazując zalety tej drugiej (TUTAJ). 

Hannett powiedział: Ludzi takich jak 4AD szanuję bardzo za dobre podejście, podczas gdy Wilsona w ogóle nie rozumiem. 

Zatem dzisiaj przenieśmy się do tamtych czasów i zadajmy pytanie, za co legendarny realizator nagrań tak szanował 4AD

Pierwsza płyta - singiel 7" wydany został 1.01.1980 roku. Było to wydawnictwo zespołu Fast Set pt. Junction One. Muzyka electro-pop artysty, który tak na prawdę  nazywał się David Knight, a swoje pierwsze dokonania realizował w wytwórni Axis, która później stałą się wytwórnią 4AD. Na drugiej stronie singla znajduje się elektroniczna wersja piosenki zespołu T Rex pt. Children Of The Revolution. Muzyka jest minimalistyczna, tekst w zasadzie recytowany, ale brzmieniowo jest to bardzo ciekawy klimat:

Zespół The Fast Set nagrał jeszcze drugi cover T Rex pt. King Of The Rumbling Spires, który pojawił się na kompilacji w roku 1981 wraz z piosenkami Soft Cell i Depeche Mode


Reasumując, porównując z debiutem Factory Records (TUTAJ), jakoś nie widać tej wspomnianej przez Hannetta wolności podejścia. Ale wszystko jeszcze przed nami. Jeszcze nastąpią starcia tytanów czyli Durutti Column i Joy Division z Bauhaus, Cocteau Twins i Dead Can Dance

Więcej o Fast Set TUTAJ.

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Widma w pracowni: najdziwniejsze dzieła malarstwa sztuki polskiej i europejskiej

Cykl Widma w pracowni Piotra Stachiewicza (1858-1938) jest chyba jednym z najdziwniejszych dzieł malarstwa w sztuce polskiej a może i europejskiej.  Stachiewicz, który znany jest głównie ze swoich konwencjonalnych obrazów religijnych i rodzajowych oraz licznych ilustracji prasowych i książkowych (m.in. do Quo vadis Henryka Sienkiewicza) był bardzo wziętym malarzem. Mimo to w czasie największej popularności namalował dwa cykle dowodzące przeżywanej depresji i utraty wiary w możliwości twórcze.

Seria płócien została wykonana w dwóch wersjach. Pierwszą ukończono w latach 1883-1885, a następną około 1903 roku. Daty te wydają się ważne w życiu Stachiewicza -  przypadają na początek i szczyt jego twórczości. Każdy cykl składa się z pięciu obrazów zatytułowanych: Muza, Ironia (Błazen), Melancholia (Geniusz), Zwątpienie (Sława), Ukojenie (Śmierć). Wszystkie dzieją się w pracowni artysty i przedstawiają nierealistyczną marę pojawiającą się w jego atelier. Dzisiaj być może nie do końca możemy w pełni odcyfrować ich znaczenie, lecz widzowie i krytycy żyjący współcześnie ze Stachiewiczem nie mieli wątpliwości. Dla nich było jasne, że obrazy rejestrują skutki depresji artysty, przytłoczonego walką z niesprzyjającymi okolicznościami, wśród których przebija się przede wszystkim presja ze strony otoczenia oraz głupota środowiska, zazdrość, niezrozumienie...

Na pierwszym z nich widać kobietę z wieńcem laurowym na głowie w długiej białej sukni. W rękach trzyma kolejny laurowy wieniec, który rozsypuje się. Oto jedna z gałązek już leży na podłodze pracowni, a za chwilę spadną następne. Postać stoi w pomieszczeniu na poddaszu, a za nią widać sztalugi i puste płótno oraz inne obrazy, zasłonięte lub także puste. W tle majaczy jeszcze ogromnych rozmiarów kopia grupy Laokoona symbolizującego mocowanie się ducha ludzkiego z bezsiłą i zniszczeniem. W drugim z cykli rzeźba ta znajduje się za plecami kościstego mężczyzny w błazeńskim stroju. Na kolejnym widzimy uskrzydloną, smukłą kobietę z lirą korbową (o tym instrumencie pisaliśmy TUTAJ). Próbuje ona rozwinąć skrzydła, ale uniemożliwia jej to ciasnota pracowni. Obok widać otwarte okno, przez które jednak nic nie można zobaczyć. Na następnym obrazie mamy postać z włosami wijącymi się niczym węże (symbol złości). Kobieta rozrywa wieniec laurowy trzymany w dłoniach i gałązki, z których jest spleciony, zaścielają podłogę. Wokół niej panuje nieład: przewrócone sztalugi, byle jak zwinięty materiał rzucony w kąt, przekrzywione płótna i obrazy. W ostatniej części cyklu malarz pokazał postać stojącą tyłem i odzianą w czarny płaszcz z jasnym kapturem, która kładzie biały całun na pustym łóżku ze ściągniętą w jego kąt pościelą.

Nieskomplikowany język alegorii, którym posłużył się Stachiewicz, pozwala łatwo domyślić się znaczenia każdej sceny. Każda z namalowanych figur trzyma poza tym rekwizyt: wieniec laurowy, czapkę błazna, lirę, biały całun, niezamalowane puste płótna.  Wypełniają one niemal całą powierzchnię obrazu i są przez to tak narzucające się wyobraźni widza, że ten przestaje zwracać uwagę na otoczenie, w której ukazano każde widmo, na scenerię akcji. Każdy z obrazów ilustruje więc kolejne przyczyny atrofii artystycznej malarza, a jednocześnie dowodzi jego bierności, którzy przez całe życie ugina się pod naporem okoliczności - i w końcu umiera.  Przy czym nie chodzi tu o śmierć pojmowaną wyłącznie fizycznie, jako śmierć biologiczną, której każdy podlega, lecz o śmierć artysty wyrażającą się w apatii i ostatecznie całkowitym zaprzestaniu tworzenia.

Analiza obrazów Stachiewicza pozwala nam uznać, że zobrazowane widma pojawiają się w jego wewnętrznym świecie, a śmierć, którą zapowiadają dotyczy zaprzestania kreacji. Krytyk teatralny Józef Kotarbiński zauważył, że cykl jest pochodną szamotania się artystycznej duszy z ironią i zawiścią ludzką, ze smutkiem i nędzą rzeczywistości. I oczywiście pochylilibyśmy się ze współczuciem nad losem malarza gdybyśmy nie wiedzieli, że był on w chwili malowania tych dzieł zamożnym człowiekiem, obdarzonym szacunkiem środowiska, posiadającym przestronny dom z pracownią o szklanych ścianach... Można więc przypuszczać, że autor, znany z licznych działań promujących własną sztukę, wykorzystał temat artysty przeklętego i pracowni, aby otoczyć się mitem i uwiarygodnić swoją działalność. Czy nie tak także czynią artyści naszych czasów? Konfabulują i legendują swoje życie, aby pobudzić wyobraźnię widza i dobrze sprzedać wytwór swojego talentu.

Więcej o Piotrze Stachiewiczu TUTAJ.  



niedziela, 19 sierpnia 2018

Takie pieprzenie się - wibrafon, akordeon... Na gitarach trzeba grać. Recenzja książki Piotra Stelmacha: Lżejszy od fotografii - o Grzegorzu Ciechowskim. Cz. 2

Dziś o drugiej części książki Piotra Stelmacha - Lżejszy od Fotografii - o Grzegorzu Ciechowskim, która tak na prawdę jest biografią nie tylko tego wybitnego poety i kompozytora, ale w rzeczywistości całego zespołu Republika

Pierwszą część książki omówiliśmy TUTAJ. Ma ona dość ciekawą konwencję, bowiem zaczyna się od okresu śmierci Ciechowskiego, i cofamy się w czasie. 

Dzisiaj opis Części II obejmującej m.in. okresy nagrywania płyty Masakra, Grzegorza z Ciechowa, działalność realizatorską czyli nagranie płyty Antkowiaka, Steczkowskiej, Kowalskiej, Kayah, i Atrakcyjnego Kazimierza, w końcu wyjazd Republiki do USA. W dzisiejszym tekście skupimy się głownie na realizacji płyty Masakra, którą wielu uważa za najważniejszy album Republiki.

W całej książce czytelnik poznaje Grzegorza Ciechowskiego nie tylko jako zwykłego człowieka, ale i wyjątkowo inteligentnego i błyskotliwego, a chwilami nawet szalonego artystę. Dodatkowo niezwykle skromnego. Roman Meller kierowca Republiki: Grzesiek przyszedł na promocję rozgłośni (Radio Gra w Toruniu - otrzymał zaproszenie). Spowodował oczywiście spore zainteresowanie swoją obecnością, a na pamiątkowej kartce napisał specjalne hasło dla radia: "Niech gra". Tylko tyle, proste, ale mocne.  

Kiedy go poznałem bliżej, doszedłem do wniosku, że nie do końca dbał o to by być wszędzie widocznym i rozpoznawalnym. Nie miał nigdy jakiegoś supersamochodu, który mógłby imponować i który byłby z daleka jego wizytówką. Nie chciał się obnażać, uwypuklać jak artyści lub celebryci mają często w zwyczaju. To nie był szpaner. To był bardzo fajny, równy facet. 

Jednym z największych przebojów na płycie Masakra, jest utwór Mamona. Weronika Ciechowska tak opisuje pierwszy kontakt z tą piosenką: Kiedy tata miał jakiś nowy utwór, zawsze nam go prezentował. Zawsze pytał nas o zdanie... Kiedy skomponował muzykę do Mamony i napisał tekst, też byliśmy pierwszymi odbiorcami tego utworu. Bruno zaczął szaleć i tańczyć, Miał pięć lat. Zapytałam cy to nie będzie skandal, że tak śpiewa o pieniądzach. Nie rozumiałam tego. A on powiedział, że właśnie o to chodzi, że ma być szok. To fajna piosenka, ale strasznie dziwna. Dał mi kilka banknotów z teledysku, ale je gdzieś zawieruszyłam. 

Leszek Biolik, basista zespołu, opisuje, jak nagrali już całą muzykę do płyty, i znał już wszystkie utwory, poza jednym. Wyjątkiem była Mamona, którą Grzesiek śpiewał mi z kartki u siebie w domu. Jeszcze przed nagraniem. Napisał tekst i zadzwonił do mnie. Przyjechałem do niego, posadził mnie w swoim fotelu i mówi: "Masz tu kartkę i słuchaj. Jest zajebiście". Odpalił ten numer i zaczął śpiewać do podkładu.   


Wojciech Waglewski, ale i wielu innych artystów dostrzegało odmienność Ciechowskiego. Grzegorz nie był rock'n'rollowcem. Był mocna zakorzeniony w europejskiej muzyce i sztuce. Śledził to wszystko co ma związek z konceptualizmem, dadaizmem i nową falą. To bardzo europejskie myślenie o sztuce, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Po takie myślenie przyjeżdżali przecież do Berlina David Bowie i Iggy Pop. Rock'n'roll jest dziką, emocjonalną muzyką, wywodzącą się z bluesa amerykańskiego, ale okiełznaną przez białych. To moja prywatna teoria. Myślę, że Grzesiek pojmował to, co robił, jako formę opisywania świata. 

Andrzej Świetlik, artysta fotograf współpracujący z zespołem przedstawia historię powstania okładki albumu Masakra: Zdjęcia i grafikę Masakry można interpretować jako siłę, już nie tylko Grzegorza, ale wszystkich chłopaków. Na okładce płyty jest byk. Przywołałem go sobie w myślach, wspominając moje podróże do Hiszpanii,a także między innymi, okładkę albumu Atom Heart Mother Pink Floyd - tę ze zdjęciem krowy. Byk z Masakry natomiast, jest pokazany mocnym profilem. Wygląda trochę jak pomnik. To zdjęcie zostało wykonane w hodowli rozpłodowej. Byk został wyprowadzony na pastwisko przez dwóch facetów.  

Wielu krytyków muzycznych w tamtym czasie dostrzegło, ze Republika przestała realizować, jak to niektórzy określali kwadratowe piosenki tylko znacznie zmieniła styl. Wynikiem nabytych doświadczeń ich muzyka stała się dojrzalsza, o oni, mając silną i ustabilizowaną pozycję na rynku muzycznym, przestali się cackać. Tak podsumowuje to Leszek Biolik: Pierwsze dwie płyty, nagrane w pierwszej połowie lat 80-tych miały w sobie coś, co było nie tylko dobre, ale też bardzo charakterystyczne. Rzadko się zdarza, by zespół miał tak oryginalny styl i tak konsekwentnie go realizował. Oryginalny od początku do końca - zarówno jeśli chodzi o muzykę jak i o teksty. Późniejsze albumy to szukanie w trochę innych przestrzeniach, próba wyrażenia emocji w odmienny sposób. Ale również świadome obranie innych kierunków. 

Nie mam zielonego pojęcia , co było w jego głowie, ale piosenka Koniec Czasów to dla mnie jeden z najważniejszych utworów na Masakrze. Tekst, w którym opowiada jak słowa tracą wagę, moc i znaczenie. Być może również o tym, jak wysycha źródło inspiracji. 

     
Zbigniew Krzywański przypomina czas pisania tekstów na płytę Masakra: Ale później zaczęła się "era pisania tekstów" jak to określał Grzegorz. Jezus, Maria, czego on to wtedy nie czytał, czym się nie inspirował, czego nie szukał, nie odkrywał. Nagle się okazało, że nie ma o czym pisać. 

Najpierw powstała Mamona, później Odchodząc, No dobra dwa teksty są, ale jeszcze osiem piosenek. .. W pewnym momencie Leszek mówi do Grześka: nie masz o czym pisać? Dawaj twój tomik. Zaczął wertować - zobacz jaki fajny tekst 13 cyfr. Trochę dostosujesz to do muzyki i będzie świetnie pasowało. To wiersz napisany kilka lat wcześniej, Po wyjeździe Ani do Stanów. Wziął to, usiadł, a następnego dnia przyszedł i mówi: Mam tekst, dzięki Lechu.
W studiu pojawiły się historie typu" na czym zagrać tę melodię w refrenie Odchodząc". Wymyśliliśmy, że to będzie wibrafon. Sławek przywiózł ten instrument, nagraliśmy go. Leszek Kamiński stwierdził, że brzmi ładnie, ale Grzegorzowi cały czas coś "nie siedziało". Wpadliśmy na inny pomysł - akordeon. Usiadłem, nagrałem. Fajnie! Ale po pewnym czasie - nieeee. To może jednak gitara elektryczna? I pamiętam jak Grzegorz powiedział: "Takie pieprzenie się - wibrafon, akordeon... Na gitarach trzeba grać!"    


W drugiej części książki czytelnik dowiaduje się jak wielki wpływ Ciechowski wywarł na restaurację polskiej muzyki ludowej (Grzegorz z Ciechowa), czy karierę innych piosenkarzy, o czym  wspominają m.in. Justyna Steczkowska, czy Kayah. Miał wyjątkowy dar odkrywania nowych kierunków artystycznych, ale i talentów muzycznych, choć jak podkreślają inni artyści był, często nieustępliwy i bezkompromisowy. Mimo że miał koncyliacyjną osobowość, potrafił w pewnych chwilach powiedzieć STOP, jak choćby wtedy kiedy Leszek Biolik zaangażowany w swoje projekty, chciał poszukać zastępcy na jeden z koncertów Republiki

Tak jak pierwszą część książki Piotra Stelmacha, również część drugą czyta się jednym tchem. A ja czekam na kolejne części, zwłaszcza opis czasów pierwszej Republiki i okresu studiów Grzegorza Ciechowskiego. Oczywiście jak tylko przeczytam nie omieszkam podzielić się swoimi refleksjami z czytelnikami.
 
Na koniec cytat z wypowiedzi Zbigniewa Krzywańskiego, chyba najważniejszej wypowiedzi z tej części książki: Grzegorz zawsze twierdził, że z tekstami piosenek jest trochę jak z rzeźbą - rzeźbiarz ma kawał drewna i jego zadaniem jest tylko usunięcie niepotrzebnych części, bo rzeźba w środku już jest. Wewnątrz w pniu.  

Tak właśnie eksploduje Supernova...