poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Widma w pracowni: najdziwniejsze dzieła malarstwa sztuki polskiej i europejskiej

Cykl Widma w pracowni Piotra Stachiewicza (1858-1938) jest chyba jednym z najdziwniejszych dzieł malarstwa w sztuce polskiej a może i europejskiej.  Stachiewicz, który znany jest głównie ze swoich konwencjonalnych obrazów religijnych i rodzajowych oraz licznych ilustracji prasowych i książkowych (m.in. do Quo vadis Henryka Sienkiewicza) był bardzo wziętym malarzem. Mimo to w czasie największej popularności namalował dwa cykle dowodzące przeżywanej depresji i utraty wiary w możliwości twórcze.

Seria płócien została wykonana w dwóch wersjach. Pierwszą ukończono w latach 1883-1885, a następną około 1903 roku. Daty te wydają się ważne w życiu Stachiewicza -  przypadają na początek i szczyt jego twórczości. Każdy cykl składa się z pięciu obrazów zatytułowanych: Muza, Ironia (Błazen), Melancholia (Geniusz), Zwątpienie (Sława), Ukojenie (Śmierć). Wszystkie dzieją się w pracowni artysty i przedstawiają nierealistyczną marę pojawiającą się w jego atelier. Dzisiaj być może nie do końca możemy w pełni odcyfrować ich znaczenie, lecz widzowie i krytycy żyjący współcześnie ze Stachiewiczem nie mieli wątpliwości. Dla nich było jasne, że obrazy rejestrują skutki depresji artysty, przytłoczonego walką z niesprzyjającymi okolicznościami, wśród których przebija się przede wszystkim presja ze strony otoczenia oraz głupota środowiska, zazdrość, niezrozumienie...

Na pierwszym z nich widać kobietę z wieńcem laurowym na głowie w długiej białej sukni. W rękach trzyma kolejny laurowy wieniec, który rozsypuje się. Oto jedna z gałązek już leży na podłodze pracowni, a za chwilę spadną następne. Postać stoi w pomieszczeniu na poddaszu, a za nią widać sztalugi i puste płótno oraz inne obrazy, zasłonięte lub także puste. W tle majaczy jeszcze ogromnych rozmiarów kopia grupy Laokoona symbolizującego mocowanie się ducha ludzkiego z bezsiłą i zniszczeniem. W drugim z cykli rzeźba ta znajduje się za plecami kościstego mężczyzny w błazeńskim stroju. Na kolejnym widzimy uskrzydloną, smukłą kobietę z lirą korbową (o tym instrumencie pisaliśmy TUTAJ). Próbuje ona rozwinąć skrzydła, ale uniemożliwia jej to ciasnota pracowni. Obok widać otwarte okno, przez które jednak nic nie można zobaczyć. Na następnym obrazie mamy postać z włosami wijącymi się niczym węże (symbol złości). Kobieta rozrywa wieniec laurowy trzymany w dłoniach i gałązki, z których jest spleciony, zaścielają podłogę. Wokół niej panuje nieład: przewrócone sztalugi, byle jak zwinięty materiał rzucony w kąt, przekrzywione płótna i obrazy. W ostatniej części cyklu malarz pokazał postać stojącą tyłem i odzianą w czarny płaszcz z jasnym kapturem, która kładzie biały całun na pustym łóżku ze ściągniętą w jego kąt pościelą.

Nieskomplikowany język alegorii, którym posłużył się Stachiewicz, pozwala łatwo domyślić się znaczenia każdej sceny. Każda z namalowanych figur trzyma poza tym rekwizyt: wieniec laurowy, czapkę błazna, lirę, biały całun, niezamalowane puste płótna.  Wypełniają one niemal całą powierzchnię obrazu i są przez to tak narzucające się wyobraźni widza, że ten przestaje zwracać uwagę na otoczenie, w której ukazano każde widmo, na scenerię akcji. Każdy z obrazów ilustruje więc kolejne przyczyny atrofii artystycznej malarza, a jednocześnie dowodzi jego bierności, którzy przez całe życie ugina się pod naporem okoliczności - i w końcu umiera.  Przy czym nie chodzi tu o śmierć pojmowaną wyłącznie fizycznie, jako śmierć biologiczną, której każdy podlega, lecz o śmierć artysty wyrażającą się w apatii i ostatecznie całkowitym zaprzestaniu tworzenia.

Analiza obrazów Stachiewicza pozwala nam uznać, że zobrazowane widma pojawiają się w jego wewnętrznym świecie, a śmierć, którą zapowiadają dotyczy zaprzestania kreacji. Krytyk teatralny Józef Kotarbiński zauważył, że cykl jest pochodną szamotania się artystycznej duszy z ironią i zawiścią ludzką, ze smutkiem i nędzą rzeczywistości. I oczywiście pochylilibyśmy się ze współczuciem nad losem malarza gdybyśmy nie wiedzieli, że był on w chwili malowania tych dzieł zamożnym człowiekiem, obdarzonym szacunkiem środowiska, posiadającym przestronny dom z pracownią o szklanych ścianach... Można więc przypuszczać, że autor, znany z licznych działań promujących własną sztukę, wykorzystał temat artysty przeklętego i pracowni, aby otoczyć się mitem i uwiarygodnić swoją działalność. Czy nie tak także czynią artyści naszych czasów? Konfabulują i legendują swoje życie, aby pobudzić wyobraźnię widza i dobrze sprzedać wytwór swojego talentu.

Więcej o Piotrze Stachiewiczu TUTAJ.  



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz