sobota, 4 maja 2024

Portret małżonków Arnolfini Jana van Eycka: spekulacje teoretyków

Im obraz jest bardziej znany, tym mniej o nim wiemy. W naszej galerii dzieł znanych ale nierozpoznanych dzisiaj pokazujemy Portret małżonków Arnolfini Jana van Eycka, jeden z najbardziej cenionych obrazów kręgu renesansu północnego. Obraz przechowywany w National Gallery w Londynie, został namalowany na desce techniką olejną. Nie jest duży – ma wymiary zaledwie 82,2 x 60 cm. Przedstawia mężczyznę i kobietę stojących w pokoju, z lustrem na ścianie za nimi,  w którym widoczne jest odbicie dwóch innych osób. Nad lustrem widnieje napis: Johannes de eyck fuit hic / 1434  (był tu Jan van Eyck / 1434). Z tym XV-wiecznym dziele sztuki związane są są liczne teorie, interpretacje i analizy. Ponieważ jego pierwotne przeznaczenie jest nieznane, musimy oprzeć się na spekulacjach teoretyków, które pozwolą nam zrozumieć o co w nim chodzi. 


Zacznijmy od początku. Nazwisko Arnolfini zostało przypisane do tego obrazu na podstawie notatki jego poprzednich właścicieli. Wiadomo z nich, że pierwszym znanym właścicielem był kolekcjoner Don Diego De Guevary, który w 1516 roku podarował obraz Małgorzacie Austriackiej. W dwóch odrębnych inwentarzach jej kolekcji pojawia się nazwisko Arnolfini. Rodzina Arnolfini zbudowała swój majątek na handlu luksusowymi tkaninami i pochodziła z miasta Luca we Włoszech.
 
Pierwotnie sądzono, że obraz przedstawia Giovanniego di Arrigo Arnolfini i jego żonę Jeanne de Cename (Cenami). Jednak dokumenty odkryte w latach 90. XX wieku w archiwum książęcym wskazują, że Giovanni di Arrigo Arnolfini i Jeanne de Cename pobrali się dopiero w 1447 r., czyli 13 lat po ukończeniu portretu i po śmierci malarza.
 
Obecnie uważa się, że podwójny portret Arnolfini przedstawia kuzyna Arrigo, czyli  Giovanniego di Nicolao Arnolfini i jego żonę Costanzę Trentę. Trenta zmarła jednak w 1433 roku w wyniku powikłań po porodzie. Ponieważ był to rok poprzedzający datę wypisaną na obrazie, zaczęto spekulować na temat tożsamości kobiety. Kolejną wskazówką, dlaczego może to być Nicolao Arnolfini, jest inny portret stworzony przez artystę, zatytułowany Portret Giovanniego di Nicolao Arnolfini z około 1435 roku. Podobieństwo twarzy obu osób oraz fakt, że była to kolejna praca zamówiona przez Arnolfiniego dowodzi, że Jan van Eyck go znał.
 
Kluczową interpretacją, do której wszyscy historycy sztuki się odwołują jest artykuł Erwina Panofsky'ego Portret Arnolfiniego Jana van Eycka. Była to jedna z pierwszych analiz obrazu, która zyskała szeroką akceptację. Przyjęło się to tak bardzo, że jest to jeden z głównych powodów, dla których portret ten nadal nazywany jest Portretem ślubnym Arnolfinich. Panofsky stwierdził, że zdjęcie przedstawia ceremonię ślubną Giovanniego di Arrigo Arnolfini i Jeanne de Cename. Jednak w swoim eseju zatytułowanym Podwójny portret Arnolfini: proste rozwiązanie historyk sztuki Margaret Koster sugeruje, że jest to raczej portret epitafijny żony Giovanniego di Nicolao Arnolfini, która zmarła rok przed datą zamieszczoną na obrazie.
 
Artykuł Panofsky'ego ukazał się w marcu 1934 roku, a najnowsze dowody na możliwą nową tożsamość pary pochodzą z lat 90. XX wieku. Nadal warto jednak przywoływać jego teorię w zestawieniu ze współczesnymi, ponieważ stanowią one dobry punkt wyjścia do rozważań na temat obrazu i  przez dziesięciolecia uważane były za normę.
Jedna z głównych tez analizy Panofsky'ego dotyczy ułożenia rąk między parą. Połączenie rąk, czyli dextrarum iunctio, to gest znany już ze starożytnych rzymskich płaskorzeźb, na których mężczyzna i kobieta ujmują swoje prawe dłonie. Małżeństwo w epoce renesansu nie było jednak jeszcze zawierane w taki sam sposób, jak dzisiaj. Do zawarcia małżeństwa nie była często konieczna obecność księdza, ani nawet świadków, o ile istniała obopólna zgoda między obiema osobami. Dlatego Koster sugeruje, że gest trzymania za rękę oznacza, że mąż nadal trzyma się dłoni zmarłej żony, gdy jej życie ucieka.

Pies budzi także jest elementem dyskusyjnym co do znaczenia Portretu Arnolfini. Dla Panofsky'ego pies uosabia małżeńską wierność i lojalność. Tymczasem obecnie przypomina się, że psy umieszczano na płytach grobowych kobiet od czasów starożytnego Rzymu, ponieważ wierzono, że strzegą ich i prowadzą do zaświatów. To wyjaśniałoby, dlaczego pies stoi bliżej kobiety na portrecie, bo być może symbolizuje jej śmierć.
 

Kolejną wskazówką, dlaczego uznano ten portret za portret ślubny, jest podpis Jana van Eycka na obrazie. Tekst można przetłumaczyć jako Jan van Eyck tu był. Według Panofsky'ego jest to niemal notarialny akt małżeństwa, ponieważ van Eyck podpisał się pełnym nazwiskiem i dodał datę.  Podpis ten znajduje się nad lustrem, w którym odbija się ktoś uważany za malarza i  inna osoba, czyli świadek. Ale lustro ozdobione jest scenami Męki Pańskiej, z który te ukazujące śmierć i zmartwychwstanie znajdują się po stronie kobiety, natomiast reszta, ukazująca Chrystusa żyjącego jest po prawej stronie, obok mężczyzny.
 

Czyli znane dzieło to nie jest portret ślubny a portret pamiątkowy (epitafium) Costanzy Trenty, która zmarła rok przed ukończeniem Portretu Arnolfinich. Dalszymi dowodami na poparcie tej nowej tezy jest na przykład świeca płonąca świeczniku. Świeca według Panofsky'ego symbolizuje wszystkowidzące oko Boga czuwającego nad tą sceną. Świeca jest także nawiązaniem wyobrażeń Trójcy Świętej i flamandzkiego zwyczaju zapalania świecy będącego wezwaniem Ducha Świętego podczas zawierania małżeństwa. Na obrazie płonąca świeca znajduje się nad głową mężczyzny. Dokładnie po przeciwnej stronie, nad głową kobiety nie ma świecy, jest tylko miejsce po niej z którego kapie wosk, co jest to za znak śmierci. Innym detalem dowodzącym trafności nowej interpretacji jest niewielka figurka zdobiąca krzesło widoczne za kobietą wyobrażająca św. Małgorzatę, patronkę kobiet w ciąży i połogu.
 

Lustro i świecznik, które tak chętnie poddaje się interpretacją umieszczone są na obrazie w sposób, który każe je traktować nie jako rzeczywiste wyposażenie komnaty, ale jako swoisty komentarz tego co widzimy. Świecznik umieszczony jest w stosunku do postaci bardzo nisko, niemal na wysokości wzroku. Także lustro jest zawieszone w taki sposób, że postacie na obrazie aby z niego skorzystać musiały by się schylać zobaczyć swoje odbicia. Jednak nie zauważamy takich detali i nie zastanawiamy się dlaczego van Eyck namalował je w taki, a nie inny sposób i jakie były jego intencje, co czyni obraz dziełem genialnym, czego nie umniejsza podobieństwo mężczyzny do Putina
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 3 maja 2024

Z mojej płytoteki: Swans i Children of God - przejście od ciężkiego rocka do gotyku

Wśród moich faworytów w obszernej dyskografii Swans wymienić należy opisany przez nas wcześniej genialny album The Burning Word z 1989 roku (TUTAJ), czy też The Great Annihilator z 1995 (TUTAJ). Posiadam w kolekcji też płyty z wcześniejszego okresu, jak choćby Flith czy Creed, ale one są tak ciężkie, że dziś nie nadają się zwyczajnie do słuchania. Czekają zatem na swój lepszy czas, albo na mój gorszy.

Dziś natomiast coś, co można uznać ze etap pośredni, między ciężkim graniem a czystym gotykiem. Bowiem przed the Burning Word zespół wydał album Dzieci Boga. W 2020 zremasterowano go i wydano na podwójnym winylu - i taki posiadam.

Album jest bardzo prywatny, Michael Gira, zapytany o inspirację, odpowiedział (TUTAJ), że w tamtym czasie oglądał dużo telewizyjnych kazań. 

Byłem tak oczarowany ich (chodzi o telewizyjnych ewangelistów) umiejętnościami, sposobem, w jaki podbijali tłum. Zacząłem więc słuchać ich języka. I przejąłem jego część. Bo to pasuje do muzyki rockowej i tego typu rozpalających występów. Ale nie chciałem po prostu kpić z chrześcijaństwa ani mieć do niego negatywnego stosunku, bo to głupie podejście do alternatywnego rocka. To trochę zbyt przewidywalne. Wziąłem więc rzeczy, które uważałem za cenne, przekręciłem je i użyłem jako wymówki, aby wejść w ten stan umysłu. W ogóle nie jestem osobą religijną w żadnym konwencjonalnym sensie. Ale to, czego poszukuję w muzyce, może jest duchowe, transcendentne...

Siła Życiowa lub cząsteczki zamieszkujące wszystko, co istnieje, można przenieść. Wiem, że nasze ciało nieustannie się zmienia, że ​​w końcu ulegnie rozkładowi, a gdy zgnije, przekształci się w coś innego. I że nic nie jest stabilne, nic nie jest... tak naprawdę nic nie ma samo w sobie bytu, z wyjątkiem naszego Wszechświata, który nieustannie się karmi, zmienia i dryfuje z powrotem do siebie. Jest to więc także rodzaj buddyjskiego sposobu myślenia. Jest to także sposób myślenia o rzeczach według współczesnej fizyki. Z biegiem czasu sposób, w jaki fizyka myśli o czasie, jest w pewnym sensie podobny do buddyzmu. Po prostu czytając różne rzeczy, niekoniecznie poważnie, nie w stylu naukowych dociekań, ale po prostu, tak naprawdę o tym myślę...



O kulisach realizacji płyty Gira pisze tak (LINK): Spędziliśmy 6 tygodni w starym, odizolowanym średniowiecznym tartaku w Kornwalii w Anglii, „eksperymentując” i mieszając. Mimo że w tamtym czasie istniało napięcie między mną a muzykami, miło wspominam ten epizod i tęsknię za wszystkimi w niego zaangażowanymi…. Wszyscy spisali się znakomicie muzycznie, a także z entuzjazmem wchłaniali lokalne trunki i zjadali ogromne ilości darmowego jedzenia. Jarboe również wysunęła się na pierwszy plan. Skład Gira, Kizys, Westberg, Jarboe i Parsons był naprawdę dobrą wersją zespołu – jedną z najlepszych wersji Swans na żywo w historii – właściwie o wiele intensywniejszą i bardziej emocjonującą podczas występów niż w dopracowanych wersjach piosenek z tego albumu. Jeśli chodzi o teksty, zawsze poruszałem abstrakcyjne tematy, takie jak pieniądze, władza, seks, praca itp. i dużo oglądałem Jimmy’ego Swaggarta w telewizji (teleewangelistę) i myślałem, że byłby świetnym wykonawcą rockowym, więc ukradłem mu jego moc najlepiej jak mogłem. 

Rzeczywiście w tekstach Gira porusza poważne problemy, jak choćby p@@ofilia, czy zwyrodnienia prowadzące do chęci zabicia swojego dziecka (Beautiful Child). W wywiadach tak opisywał sens tego utworu: Myślę, że wokalnie to całkiem niezłe wykonanie, ale pod względem tekstowym było to swego rodzaju odwrócenie historii Abrahama i Izaaka, o synu ofiarowanym przez ojca i zmieszanym z koncepcją osoby, która zamierza molestować lub zabić dziecko, jak i zawierał kwestię moralną, czy było to dopuszczalne, czy nie. Nagrywanie było niezręczne, bo kiedy śpiewałem, zdawałem sobie sprawę, że żona faceta, który był współproducentem tej płyty właśnie urodziła dziecko, więc…

Na albumie mamy też (poza światem ciężkich brzmień i czystego gotyku) świat Jarboe. Jej delikatne piosenki mocno kontrastują z mocnymi, niczym kazania, monorecytacjami Giry co nadaje albumowi niepowtarzalnego klimatu.

W zasadzie cała płyta jest doskonała, poza piosenką Like A Drug (Sha La La La). Ratuje ją ciekawy tekst:

Z naszej głowy, z naszego umysłu
W Twoje ręce, w Twoje oko
Ciepło w ustach, ciepło w umyśle
Ciepło w brzuchu, jak narkotyk

Chłodny na języku, miękki w dłoniach
Na podłodze, w myślach czerwień
Z naszej głowy, z naszego umysłu
W twoją głowę, zupełnie jak narkotyk

Twardy w twoich rękach, twardy w twoim umyśle
Twardo w brzuchu, mocno na twarzy
Na podłodze, ciężko w twoim umyśle
Do głowy, jak narkotyk

Natomiast do najjaśniejszych punktów albumu należy piosenka tytułowa - jest ona podsumowaniem całej płyty i wskazuje w jakże ciekawym kierunku pójdzie zespół na kolejnym albumie. Patrząc na tekst staje się jasnym co miał na myśli Gira twierdząc że
nie jest osobą religijną w żadnym konwencjonalnym sensie. Na pewno nie to, że jest niewierzący. 

Jesteśmy wyjątkowi
Jesteśmy perfekcyjni
Urodziliśmy się pod wzrokiem Boga
Urodziliśmy się pod wzrokiem Boga
Nasze cierpiące ciała nie będą już więcej cierpieć
Nasze cierpiące ciała nie będą już więcej cierpieć

Jesteśmy dziećmi
Dziećmi Boga

Tyle na dziś - pora rozpalić grilla i odpalić Swans....   

Swans, Children of God, Young God Records 1987, tracklista: New Mind, In My Garden, Our Love Lies, Sex, God, Sex, Blood and Honey, Like A Drug (Sha La La La), You're Not Real, Girl, Beautiful Child, Blackmail, Trust Me, Real Love, Blind Love, Children of God.


   

czwartek, 2 maja 2024

Umiejętności muzyczne Leonardo da Vinci, czyli o drugiej twarzy Mona Lisy

Niedawno, przy opisie ukrytego we fresku Leonardo da Vinci (1452-1519) zapisu requiem wspomnieliśmy, że wielki włoski, renesansowy malarz, rzeźbiarz, wynalazca, architekt, matematyk, astronom, inżynier, anatom, geolog, kartograf, botanik i pisarz był także znakomitym muzykiem (LINK). Z notatek jego współczesnych, a przede wszystkim jego biografa Giorgio Vasariego wiemy, że nie tylko świetnie grał na flecie i lirze, ale także śpiewał bosko bez żadnego przygotowania.


Lira da braccio na której grywał Leonardo była instrumentem bardzo podobnym do dzisiejszych skrzypiec, modnym w ówczesnych kręgach intelektualnych. Było w dobrym tonie popisywać się umiejętnościami improwizacyjnymi na tym instrumencie. Używali go poeci i humaniści tacy jak Angelo Poliziano, Marsilio Ficino i Pico della Mirandola. Umiejętności muzyczne Leonardo stały się powodem, dla którego został życzliwie przyjęty przez księcia Mediolanu Lodovico il Moro. Jak to relacjonuje Vasari: Leonardo eskortowanego do Mediolanu, poprzedzała wielka fama, tak więc został przedstawiony księciu jako ten który umiał grać na lutni, instrumencie, który książę bardzo cenił. Przywiózł on z sobą instrument, który własnoręcznie wykonał, nowy i dziwny przedmiot, zrobiony głównie ze srebra, w formie czaszki konia. W użyciu instrument był silniejszy, a brzmienie miał dźwięczniejsze niż inne, przez co przewyższał muzyków, którzy tam odbywali konkurs muzyczny. Był bowiem Leonardo jednym z najlepszych improwizatorów swoich czasów.

Pierwszy nauczyciel malarstwa Leonarda da Vinci we Florencji, Andrea del Verrocchio, był także muzykiem, podobnie jak wielu innych malarzy tamtego okresu. Można sobie wyobrazić atmosferę panującą w takim warsztacie, z Botticellim, Perugino, Ghirlandaio, Lorenzo di Credim przy pracy… Tworzyli obrazy a w przerwach śpiewali i grali. Muzyka cały czas była obecna w ich życiu, Vasari opowiedział nawet o okolicznościach malowania samej La Giocondy: Wraz z Moną Lisą (która była niezwykle piękna) Leonardo wpadł na pomysł zapraszania śpiewaków, muzyków i klaunów, aby występowali podczas pozowania, aby wprowadzić ją w wesoły nastrój i wyeliminować rys melancholii, jaki malarstwo często nadaje portretom; na tym był uśmiech tak przyjemny, że wydawał się raczej boski niż ludzki; ci, którzy to widzieli, byli zdumieni, bo wydawało się, że obraz żyje.

Sam Da Vinci w traktacie o malarstwie chwalił pracę malarza, stwierdzając, że twórczość ta jest znacznie bardziej uprzywilejowana niż rzeźbienie, a wszystko dlatego, że malując może słuchać muzyki: [Malarz] siada przed swoim obrazem, bardzo swobodnie: dobrze ubrany, trzyma lekki pędzel, nakłada przyjemne kolory, ubrany tak, jak mu się podoba; jego mieszkanie jest czyste i wypełnione pięknymi obrazami, a w swojej pracy często może towarzyszyć mu muzyka lub lektura różnorodnej literatury pięknej, której może słuchać z wielką przyjemnością, bo nie przeszkadzają mu uderzenia młotków rzeźbiarza lub jakikolwiek inny taki hałas.

Ale Leonardo nie byłby sobą gdyby tylko słuchał lub wykonywał utwory muzyczne - opracował projekt nowego instrumentu, który nazwał viola organista. Można opisać go na podstawie zachowanych rysunków genialnego malarza jako skrzyżowanie klawesynu i wiolonczeli. Współcześnie, od 2009 roku, po pięciu latach badań, udało się odtworzyć ten instrument właśnie na podstawie XV-wiecznych projektów artysty. Do tego czasu instrument ten istniał jedynie na kartach Codex Atlanticus (1478) jego autorstwa. Do powstania tego urządzenia głównie przyczynił się Sławomir Zubrzycki, polski kompozytor i pianista. Instrument pierwszy raz został pokazany na wystawie Discovery Times Square Exposition Leonardo da Vinci's Workshop w Nowym Jorku. I zadziwił swoim dźwiękiem 

Niestety, kompozycje da Vinci (poza 40 sekundowym utworem z Ostatniej Wieczerzy) nie zachowały się. Artysta improwizował i po jego repertuarze nie zachował się żaden ślad… Niemniej muzykolodzy podjęli próbę stworzenia ścieżki dźwiękowej, która przypominałaby brzmienie z czasów Leonarda. W efekcie powstała płyta Shaping the Invisible złożona z utworów współczesnych artyście (LINK). Leczy czy tego słuchał malarz, niestety nigdy się nie dowiemy.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

środa, 1 maja 2024

Stephen Morris: Record, Play, Pause - książka perkusisty Joy Division i New Order cz.9. Pierwsze koncerty i pierwszy zespół Stephena

 

W pierwszej części (TUTAJ) przedstawiliśmy streszczenie fragmentu książki, w którym Stephen Morris opisuje swoje dzieciństwo. W części drugiej (TUTAJ) wojenne pasje perkusisty Joy Division, a w kolejnej historię życia jego ojca (TUTAJ), rodzinne wycieczki (TUTAJ) i pierwsze single w kolekcji Stephena (TUTAJ). W następnym wpisie przedstawiliśmy pierwsze instrumenty z kolekcji Stephena i opisaliśmy jego fascynację the Beatles, jak i amerykańską TV (TUTAJ). W kolejnym (TUTAJ) męczarnie na kursie tańca i fascynację obserwatorium Jordell Bank, oraz kompletnie inne, niż rodziców, zainteresowania kinowe. W kolejnym (TUTAJ) lekcje gry na klarnecie i pierwsze zakupy płytowe.

W tamtym czasie wraz z kilkoma kolegami z klasy słuchali Neu!, Small Faces, Velvet Underground i Franka Zappy - wiele na ten temat dyskutowali, jak i na temat Monty Pythona. Czytał też Sounds. Nie lubił jazzu, chciał też ubierać się na czarno, ale rzeczy w tym kolorze były trudno dostępne. Ponieważ mieli gramofon z ojcem we wspólnym pokoju, ten również znosił do domu płyty, w tajemnicy przed matką. Słuchał Ellingtona, Elli Fitzgerald i innych. Robił to rano, około 6:00 czym budził Stephena. I chociaż on teraz słucha płyt swojej córki i poznaje inspirację, takiego czegoś nie było między nim a jego ojcem. Wtedy tak było że to co lubili rodzice było znienawidzone przez dzieci i odwrotnie.  

Kiedy dowiedział się że będą koncerty Zappy i Pink Floyd bardzo chciał iść. Ojciec w końcu zgodził się na jeden z zespołów. Poszli całą rodziną na koncert 17.03.1972 - na Hawkwind i Status Quo. Rodziców zdziwił widok publiki i zapach marihuany. Matka wzięła zatyczki do uszu. Hawkwind wypadł znakomicie. Mieli kosmiczne stroje i wyświetlali projekcje podczas koncertu. 

Po tym koncercie zaczął słuchać Can, Stockhausen i Terry Riley. Miał magnetofon kasetowy i kolegą słuchali muzyki nocami. 


Zaczął więcej urywać się z Macclesfield do Manchesteru. Marzył o Londynie

Rozdział 5 książki nosi tytuł Little Drummer Boy. Zaczyna się od opisu koncertu Bowiego, na który Stephen poszedł 3 tygodnie po występie Hawkwind. Wtedy Bowiego grał w radio John Peel, a Stephen uważał jego album Space Oddity za najlepszy.

 

Koncert Bowiego był zupełnie czymś innym niż Hawkwind. Bowie wtedy deklarował się w wywiadach jako biseksualny, co nadawało koncertowi specyficzny wydźwięk. Cały zespół wyglądał jakby przybył z przyszłości. Kupił singla Starman podczas koncertu. Zdecydował też kupić wszystko co Bowie dotychczas wydał.  

Wtedy Stephen dużo słuchał niemieckiego zespołu Faust. Zaczął też palić. 

 

W czerwcu 1972 roku wyszedł Ziggy Stardust. Zdaniem Morrisa był to album kultowy i doskonały w całości. Był zafascynowany i od tego czasu widział wszystkie koncerty Bowiego jakie odbyły się w Manchesterze. Wtedy z kolegą postanowili założyć zespół muzyczny i grać muzykę awangardową. W tamtym czasie też postanowili kupić marihuanę i zażyć, bowiem niemal wszystkie zespoły były przez jakiś czas na haju, co pozwalało im osiągać flow podczas prób i występów. 

C.D.N. 
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.   

wtorek, 30 kwietnia 2024

Czy można malować obiektywem? Eksperymentalne fotografie Saula Leitera

Czy można malować obiektywem? Owszem, okazuje się że jest to możliwe. I da się uzyskać zdjęcia przypominające zarówno impresjonistyczne, przesłonięte mgłą  pejzaże, jak i ekspresjonistyczne, bardzo kolorowe i niemal płaskie kolaże. W efekcie można zanurzyć się wysublimowanych kolorystycznie kompozycjach, których twórca mimo bardzo wielu lat pracy nie jest tak znany, jak powinien.




Saul Leiter urodził się w 1923 roku w Pittsburghu w Pensylwanii, w rodziny ortodoksyjnych Żydów.  Jego ojciec był rabinem i znawcą Talmudu. Także Saul miał podążyć ścieżką ojca. Ale w wieku 15 lat otrzymał od matki aparat fotograficzny, a później zachwycił się malarstwem. Niemniej zgodnie z pragnieniem ojca wstąpił do szkoły rabinackiej.  Po czym w wieku 23 lat zdecydował się spakować walizki i porzucić swój dotychczasowy styl życia. Przeniósł się do Nowego Jorku i początkowo chciał zostać malarzem, nawet zapisał się do szkoły plastycznej. Jego wczesne obrazy były pełne kolorów i inspirowane ekspresjonizmem. Na zajęciach zaprzyjaźnił się z malarzem Richardem Pousette-Dartem oraz fotoreporterem Williamem Eugene Smithem.  To właściwie Smith zachęcił go do zajęcia się fotografią. Odtąd większość czasu spędzał dokumentując okolice East Village na Manhattanie, ale robił także zdjęcia komercyjne dla magazynów modowych takich jak Vogue, Elle czy Harper's Bazar.






Na początku jak inni fotografowie wykonywał zdjęcia czarno-białe, dość szybko bo w latach pięćdziesiątych Leiter zaczął zajmować się także fotografią kolorową i przy niej już pozostał Leiter przez lata pracował zarówno jako fotograf, jak i jako malarz, stąd jego prawie abstrakcyjne zdjęcia wyróżniają się na tle prac współczesnych mu fotografów nowojorskich. Może dlatego, że Saul fotografował tylko po to aby sprzedać swoje zdjęcie ale także po prostu dla przyjemności. Poszukiwał piękna na ulicach metropolii i bardziej interesowały go kształty, światło i kolory niż ekspresja ludzi. Jak powiedział: Bardziej fascynowały mnie krople deszczu na szybie, niż zrobienie zdjęcia sławnej osobie. I eksperymentował. Aby uzyskać w swoich fotografiach bogactwo barw i różnorodne efekty tonalne, często stosował klisze przegrzane lub przeterminowane. Co nadało jego twórczości bardzo nowatorski rys, podobnie jak w jego abstrakcyjnych, ekspresjonistycznych obrazach wykonanych gwaszem i akwarelą.  Abstrakcja to coś, czym Leiter często bawi się podczas fotografowania wnętrz plenerów. 




 

Robił także zdjęcia z wykorzystaniem odbić lub różnych zniekształceń spowodowanych przez szkło, takich jak kondensacja. Tym samym kontekst jego obrazów staje się jeszcze bardziej niejednoznaczny. Innym stosowanym przez niego zabiegiem technicznym było uzyskanie rozmycia jednych części tego samego obrazu przy zachowaniu ostrości innej. W tym celu nastawiał w obiektywie małą głębię ostrości.  Ogólnie bawił się aparatem, nie bacząc na to, co jest modne w danym momencie i co się podoba.
 

Jak powtarzał: Nie mam filozofii. Ja mam aparat. Zdanie to często cytowano, tak samo jak inny jego bon-mot: Wszystko nadaje się do sfotografowania. Wszystko jest fotografią. To właśnie te eksperymenty ostatecznie zdefiniowały jego styl i zapewniły mu uznanie w nim głównego przedstawiciela nowojorskiej szkoły fotografii ulicznej. Teraz wielu artystów stara się stosować cechy jego stylu, choć nie zawsze to, co wykonywane przez Leitera spontanicznie, udaje się im świadomie powtórzyć. 


Saul Leiter, z wykształcenia rabin, z zamiłowania artysta, zmarł we wtorek 26 listopada 2013 roku w swoim mieszkaniu na Manhattanie w wieku 89 lat...
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 29 kwietnia 2024

Isolations News 286: Film i spotkanie o Nico, Stonesi w trasie, David Gilmour - nowy album, powrót Mötley Crüe, Mike Pinder RIP, nowy gitarzysta Smashing Pumpkins, apokalipsa w Londynie, nieślubny syn Castro, pożyczka na trupa, śmierć z zimna i nocnik dla krowy

Zaczynamy jak zawsze od Manchesteru. Tutaj latem wyświetlony zostanie Solitude, eksperymentalny film o Nico. Pokaz odbędzie się w niezależnym kinie Cultplex. Nico (prawdziwe nazwisko Christa Päffgen) stała się znana w latach 60. XX wieku, kiedy związała się z kolektywem artystycznym Andy'ego Warhola, The Factory. To Warhol wprowadził Nico do The Velvet Underground, tworząc jeden z najciekawszych grup w historii rocka. Ostatnie lata życia Nico mieszkała w Manchesterze i Salford. Stała się kluczową postacią Manchesterskiej sceny muzycznej, nawiązując współpracę z legendarnym producentem Martinem Hannettem

Film, który otrzymał nową ścieżkę dźwiękową, zostanie pokazany na żywo w nowej aranżacji muzycznej w sobotę 15 czerwca. Po pokazie odbędzie się dyskusja panelowa na temat życia Nico z udziałem osób, które dobrze znały artystkę. Bilety na seans są już w sprzedaży i można je kupić TUTAJ.

W tym samym mieście David Haslam wydał książkę Strawberry and the Big Apple: Grace Jones in Stockport, 1980 – ósmą i ostatnią z serii Art Decades – o tej publikacji i siedmiu poprzednich autor pisze (TUTAJ).

Skoro mowa o tych, których nie ma już wśród nas - w wieku 82 lat zmarł założyciel Moody Blues Mike Pinder. Był ostatnim żyjącym członkiem-założycielem zespołu, utworzonego w 1964 roku. Perkusista Graeme Edge zmarł w 2021 r., wokalista i flecista Ray Thomas w 2018 r.,  gitarzysta Denny Laine zmarł w zeszłym roku a Clint Warwick, basista, odszedł w 2004 roku. Mike Pinder ze wspomnianą kapelą stworzył takie klasyki, jak Nights In White Satin, The Story in Your Eyes i Question.

Dalej o nieżywych - w Argentynie w jednym z banków pojawiła się kobieta z mężczyzną na wózku inwalidzkim i w jego imieniu złożyła wniosek o pożyczkę. Gdy przyszło do podpisania umowy, pracownik banku zauważył, że mężczyzna nie reaguje na namowy kobiety, która wkładała mu do ręki długopis. Urzędnik zawiadomił zatem policję a ta stwierdziła, że kobieta przywiozła do banku martwe ciało swojego wuja i próbowała wyłudzić pieniądze (LINK).

Dwie dusze facetów spotykają się po śmierci. Jeden pyta drugiego: 

- Jak zmarłeś? 

- Z zimna. Wiesz, za niska temperatura i organizm nie wytrzymał. A ty? Jak zmarłeś? 

- Ja zmarłem ze zdziwienia. 

- Ale jak to? 

- Wracam z pracy do domu i widzę żonę nagą na łóżku. Szukam wszędzie faceta: na balkonie, w szafie, pod łóżkiem i nie ma. Więc tak się zdziwiłem, że aż zmarłem. 

- Oj gdybyś ty do lodówki zajrzał, to byśmy jeszcze obaj żyli.

 


Ci goście za to cały wolny czas muszą spać w lodówkach, bo mimo upływu lat wciąż są aktywni i świetnie zakonserwowani. Mowa o The Rolling Stones, którzy ogłosili supporty podczas amerykańskiej trasy koncertowej Hackney Diamonds w 2024 roku. Legendarny zespół wyrusza w przyszłą trasę po Stanach Zjednoczonych (28 kwietnia). Podczas niej Mick Jagger, Keith Richards i Ronnie Wood wystąpią w 16 miastach Ameryki Północnej i Kanady. I tak: w Houston wystąpi Gary Clark Jr. jako support, Ghost Hounds wystąpią przed Stonesami 7 czerwca w Atlancie, 15 czerwca w Cleveland i 5 lipca w Vancouver. KALEO otworzy koncert w Filadelfii 11 czerwca. Dalsze szczegóły TUTAJ.

 
Inna legenda - David Gilmour oświadczył, że zgodzi się na hologramowy pokaz Pink Floyd w stylu ABBA Voyage, pod warunkiem szeregu bardzo, bardzo trudnych i uciążliwych warunków
A w zeszłym tygodniu Gilmour  zapowiedział publikację Luck And Strange,  pierwszego solowego albumu od dziewięciu lat. Także w zeszłym tygodniu ukazał się singiel z tej płyty The Piper's Call. Premiera albumu zaplanowana jest na 6 września. Album nagrywano przez pięć miesięcy w Brighton i Londynie. Żona muzyka – i autorka tekstów Polly Sampson –  dokumentowała wizyty Gilmoura w studiu i  udostępnia zdjęcia na swoim osobistym Instagramie. Okładka nowej płyty przypomina prace Davida Caspara Friedricha, a przedsprzedaż jest TUTAJ. Na płycie będzie można usłyszeć nieżyjącego już klawiszowca Pink Floyd, Richarda Wrighta.


Inne starsze pokolenie, tym razem metalu - Mötley Crüe udostępnili swój pierwszy od dziewięciu lat singiel, Dogs Of War .Do kogo  odnosi się tytuł utworu? Komentując go Neil powiedział: Jesteśmy psami wojny – jesteśmy draniami. Cały czas toczymy walkę ze wszystkimi.

Jednak najbardziej zażarta walka toczy się o klimat. Planeta płonie a my nie mamy drugiej! Zespół z Instytutu Polityki Zrównoważonego Rozwoju Uniwersytetu Curtin w Australii przejrzał 27 raportów i wyciągnął wnioski na temat różnych sposobów ograniczenia emisji metanu w sektorach mleczarskim i wołowym w kraju. Po dłuższej analizie opracowano metodę hodowli krów, które będą rzadziej wypuszczać gazy... Innym pomysłem, który ma obniżyć wpływ krów na klimat jest nocnik dla krów, a  w zasadzie specjalny kojec tzw. MooLoo wyłożony specjalną nawierzchnią AstroTurf pochłaniającą amoniak bez szkody dla środowiska. Opracowali go niemieccy (a jakże!) naukowcy: Jeśli bydło korzystało z MooLoo, nagradzano je wodą z cukrem. Jeśli załatwiało się na zewnątrz, przez trzy sekundy polewano wodą (LINK). 

Trzeba było od razu Cyklonem B!

Z pamiętnika niemieckiego kolejarza: Chce umrzeć spokojnie, we śnie - tak jak mój dziadek, a nie wrzeszcząc z przerażenia tak jak jego pasażerowie.


Jeszcze o Niemcach.


A teraz o przerażeniu. Czy ulicami Londynu w zeszłym tygodniu galopowali dwaj jeźdźcy Apokalipsy? Przerażeni mieszkańcy widzieli białego konia z kopytami i klatką piersiową najwyraźniej pokrytą krwią, przemierzającego ulice wraz z koniem czarnym. I na żadnym z nich nie było jeźdźca. Drugim z niepokojących znaków była dokładnie w tym samym czasie nagła awaria Big Bena (LINK). 

Dalej o muzykach niepierwszej młodości - Smashing Pumpkins oficjalnie mianowali Kiki Wong nowym gitarzystą. Artystka zajęła miejsce po Jeffie Schroederze, który odszedł z grupy w zeszłym roku (LINK).

W temacie odejść. Pewien prawnik zmarł nagle w wieku czterdziestu pięciu lat. Dostał się do bram niebios i stojący tam Święty Piotr mówi do niego: 

- Czekaliśmy od dawna na Ciebie. 

- O co chodzi - pyta prawnik - Przecież jestem w sile wieku, mam dopiero czterdzieści pięć lat. Dlaczego musiałem teraz umrzeć?! 

- Czterdzieści pięć? Nie masz czterdziestu pięciu lat, masz osiemdziesiąt dwa lata - odpowiada anioł. 

- Chwileczkę, jeśli twierdzicie, że mam osiemdziesiąt dwa lata to musicie mieć złego gościa od rachunków. Mam czterdzieści pięć lat i mogę pokazać świadectwo urodzenia. 

- Poczekaj chwilę - prosi anioł - pójdę sprawdzić. 

Anioł wszedł za bramę i po paru minutach wrócił. 

- Przykro mi, ale nasze dane mówią, że masz osiemdziesiąt dwa lata. Sprawdziłem wszystkie godziny jakie policzyłeś swoim klientom i nie możesz mieć mniej niż osiemdziesiąt dwa lata... 

Dalej o zjawiskach nadprzyrodzonych. Kierowcy na autostradzie w Argentynie byli zszokowani, gdy zauważyli UFO ciągnięte pustynną drogą przez ciągnik siodłowy. Czy rzeczywiście jest to latający talerz, czy tylko wojskowy radar? Władze twierdzą, że nic im nie ubyło zatem są to musieli być obcy... (LINK).


Obcymi stają się coraz bardziej europejskie miasta. Mediolan chce uchwalić prawo zakazujące sprzedaży lodów po północy, aby chronić spokój swoich  mieszkańców. Nie będzie można w 11 dzielnicach centrum kupować także pizzy i pasty (LINK). Za to Wenecja wprowadziła płatne bilety wstępu do miasta.

 
Kończymy najnowszym odkryciem z dziedziny genetyki, w sam raz na święto komunistów 1.05. Najpierw cytat z 2016 roku (LINK): Fidel Castro był legendarnym rewolucjonistą i mówcą, który znacząco poprawił system edukacji i opieki zdrowotnej na Kubie - oświadczył w sobotę premier Kanady Justin Trudeau. Przypomniał, że Castro był przyjacielem jego ojca.

Powyższe fotografie dowodzą, że jeszcze bardziej przyjaźniła się z nim jego matka... I to bynajmniej nie jest nasz wymysł (LINK).


Jak i to, że za chwilę majówka. Pamiętajcie - tylko jedno piwko.

Rozmowa babci z wnukiem.
- Babciu, dlaczego pokłóciłaś się z dziadkiem?
- Bo nie chce się odchudzać! Mówi, że i tak ma dietę roślinną: chmiel, żyto i tytoń.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 28 kwietnia 2024

Z mojej płytoteki: The Opposition i War Begins at Home - ciepłe oblicze chłodu od Beatlesów zimnej fali

Tytuł wpisu jest nieco prowokujący, ale wszyscy fani zespołu zapewne wiedzą o co nam chodziło, poza tym skoro the Opposition w otwierającym album utworze palą górę lodową, to czemu nie? Takie zimne perły jak Intymacy, czy Empire Days mają nieco inne brzmienie i klimat, niż bohater dzisiejszego wpisu. Ten na Discogs został zakwalifikowany do gatunku elektronika, rock i pop (LINK). 

Siódmy album duetu Long i Bell zaskakuje wszystkim, od okładki  do muzyki, oraz faktem że nie ma go na YT (jest zaledwie jedna piosenka, i jest też zawrotna cena CD na Allegro...), tym bardziej trudno o nim pisać. Ale na szczęście są inne serwisy (TUTAJ), tak więc nasz dzisiejszy post ma na celu zachęcenie do zapoznania się z tą perłą. Bowiem kiedyś, w epoce, wydawało się że to dziwadło, ale dziś - po ponad 30 latach okazuje się arcydziełem.

Na okładce dużo kolorów, podobnie wewnątrz - przypominają się wizje a la beatlesowskie dzieła z epoki hippisów. Na płycie zresztą jest nawiązanie do the Beatles, kiedy przed utworem Love, Love, Love Mark Long śpiewa fragment Babe in Black, co prawda w swojej wersji muzycznej, ale tekst jest ewidentnie Lennona i McCartneya, o czym nigdzie na okładce nie wspomniano... Okładka to obraz autorstwa Violetty Frutos Goya. Co ciekawe, jest ona lektorem w koledżu w Dulwich (LINK) w UK. Okładka zaprojektowana została przez Agencję Michel Blanc z Paryża, tam bowiem, obok studia Workshop w Londynie, nagrywano album (konkretnie w studio les Studios De La Seine). Mark Long grał na gitarach i śpiewał, a (również nieżyjący) Marcus Bell na basie i programował, był też producentem albumu (jak zwykle miksował go nadworny inżynier dźwięku Kenny Jones). Pojawiają się też gościnnie inni muzycy, o czym poniżej.

Muzycznie dla tych znających wcześniejsze dokonania zespołu, musiał to być szok. Dość rzadko pojawia się charakterystyczna gitara Longa, za to klimat jest mocno ocieplony. Ale to nie znaczy, że nie ma tutaj nostalgii i smutku. 


Zadziwiają też: początek (owe Yeah Yeah Yeah) jak i podobne do arabskich modlitw wokalizy w pierwszym utworze - Burning The Iceberg. I rzeczywiście coś jest na rzeczy bowiem wokalnie w piosence udziela się nijaki Khaled. Piosenka zdaje się być zaproszeniem do wysłuchania albumu, narrator chce zostać naszym przewodnikiem i spalić górę lodową. Po tym ciekawym wstępie pojawia się jedna zwrotka coveru van Morrisona Tupelo Honey, ale jakże psychodelicznie zagrana - ta niesamowita muzyka, no i klimat... 

Możesz wziąć całą herbatę jaka jest w Chinach
Włóż ją dla mnie do dużej brązowej torby
Żegluj z nią dookoła wszystkich siedmiu oceanów
A na końcu wrzuć ją prosto do błękitnego morza
 

Płynnie przechodzimy do znakomitego i klimatycznego Hold Me Tonight. Oczywiście o miłości. Połączenie piosenek powoduje że natychmiast znajdujemy się w This Is Not What We Came Here For - bardzo ciekawe efekty specjalne, idealnie pasują do tekstu a ten zachęca do fantazjowania... Wstawka po monorecytacji pozostaw daleko swoje zmysły a staniesz się szczęśliwszy to mistrzostwo świata. No i te pejzaże na basie... Crawl To Me (Part 2) to potencjalny hit i z nieznanych przyczyn nim się nie stał... No ale mamy do czynienia z zespołem jednak z undergroundu. Ten jest na YT i pozwala nam oddać klimat albumu:

Tutaj nawiązania do the Beatles pojawiają się po raz kolejny. Jest Penny Lane z salonem fryzjera, jest też doktor Robert. Ciekawe. Wszystko to wydaje się nie być przypadkowe, i jest opowieścią o pięknym dniu... Shen Olyan wspiera Marka Longa w pięknym i nastrojowym George's Street (Part 1) gdzie znowu pojawiają się kontrasty, tym razem: to smutny dzień pięknego świata. Ewidentnie Long i Bell rozliczają się tutaj z przeszłością a piosenka opisuje okiem dojrzałego już życiowo narratora doświadczenie mężczyzny czekającego na spotkanie z kobietą, z którą kiedyś był. Ona jednak nie przychodzi, mimo tego, że on dziś jest już kimś zupełnie innym niż ten, którego zostawiła lata temu. 

Wsiada do pierwszego pociągu do domu

Pije kawę z kubka

Nie smucić się, przede wszystkim 

Smutny dzień w pięknym świecie 


Ale ty nie przyszłaś

A w jego marzeniach 

Przede wszystkim nie smucić się 

Nie znasz go, mówi że się zmienił 

Nie znasz go jest tym 

Którego zostawiłaś w deszczu 

Na Georgia Street 


Broadway Maladie  nie jest złym utworem, ale jeśli miałbym wskazać słabsze miejsce na albumie, to jest ono tutaj. Szybko jednak pojawia się This Is Real i znowu wpadamy w trans. Tym razem spacerujemy po Londynie. Drowning By Numbers podtrzymuje klimat. Przy okazji to znakomita zabawa słowem, coś na kształt zabaw do jakich przyzwyczaili nas kiedyś Minimal Compact. Love Love Love w czysto beatlesowskim - nowofalowym stylu, wniosek jest jeden - miłość sprawia że świat trwa. Klimat kontynuowany jest w Close It Up (Hold Me Now) - mimo że ma padać to ciągle świeci słońce... Trains At Midnight - trwa klimat rodem z Massive Attack, nocne pociągi niczym głosy w głowie, bez żadnego racjonalnego wyjaśnienia. George's Street (Part 2) w zasadzie z niewielką zmianą tekstu jest powtórką części 1, w wersji bardziej akustycznej, równie pięknej co cz.1. Całość kończy What Became Of Me - pojawia się wokal z jednych z wcześniejszych piosenek zespołu (Black and White). Jest bardzo nostalgicznie - w zasadzie jest klimatami blisko do Intymacy. Piosenka wyraża wdzięczność za to, że ona pokazała mu, kim jest na prawdę. 

W naszej ocenie Long i Bell chcieli na tej płycie zabrzmieć jak Beatelsi zimnej fali. Zarówno okładka, jak i odniesienia do wielkiej czwórki, ale przy zachowaniu własnego stylu, czynią ten album genialną kontynuacją dzieł fab 4. Przez to uważamy album za absolutne arcydzieło, zarówno pod względem twórczym, jak i ignorancji krytyki i świata muzycznego. 

Teraz, kiedy obu artystów nie ma już wśród nas, dostrzegamy ponadczasowość ich dzieł. Rozumiemy jak znacząco wyprzedzali oni swoją epokę, ale czy kiedykolwiek to docenimy?

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.        

 

The Opposition, War Begins at Home, producent: Mark Long, MJM 1994, tracklista: Burning The Iceberg, Hold Me Tonight, This Is Not What We Came Here For, Crawl To Me (Part 2), George's Street (Part 1), Broadway Maladie, This Is Real, Drowning By Numbers,  Love Love Love, Close It Up (Hold Me Now), Trains At Midnight, George's Street (Part 2), What Became Of Me.