sobota, 13 października 2018

Zdzisław Beksiński: Twórczość i pasje muzyczne cz.2

Niedawno pisaliśmy o początkach twórczości Zdzisława Beksińskiego, o powstałych w latach 50. fotografiach, rysunkach, rzeźbie i pracach na szkle TUTAJ

Dopiero od 1960 r. artysta zaczął malować te wszystkie obrazy, które kojarzą się przeciętnemu człowiekowi z nazwiskiem Zdzisław Beksiński. Najobszerniejsza kolekcja jego prac znajduje się w Muzeum Historycznym w Sanoku oraz w posiadaniu Piotra Dmochowskiego, jego paryskiego marchanda. Oglądają je tysiące ludzi a pozostawione przez nich opinie pełne są epitetów takich jak apokaliptyczne, straszne, traumatyczne, okrutne, wstrząsające… 

Na pewno artysta czułby z tego powodu satysfakcję, bo zależało mu na wywołaniu silnego wrażenia estetycznego, i choćby dlatego aby nie sugerować odbiorcy niczego, powstrzymywał się od nadawania obrazom tytułów. W ogóle wydaje się, że jego płótna powinno oglądać się odrzuciwszy najpierw wszelką wewnętrzną klasyfikację. Idealnym widzem jego dzieł byłaby osoba całkowicie wolna. Wolna od skojarzeń wypływających z naszej europejskiej cywilizacji i powiązanych z nią schematów kulturowych. Taki swoisty Caspar Hauser, o którym pisaliśmy TUTAJ. Ktoś taki, dla którego logiczny jest brak logiki, podobnie jak ma to miejsce w widzeniach sennych, w których wszystko może się zdarzyć i nic nas nie dziwi. Bo na obrazach Beksińskiego możemy zobaczyć drobiazgowo, doskonale namalowane krajobrazy, lecz pełne onirycznych wizji, wśród których są rozpadające się budowle, dziwne wraki, rozsypujące się trupy i kościotrupy, animalistyczne stwory i spersonifikowane zwierzęta.




Wiele przedstawia płonące w nocy miasta, cmentarze z tysiącami zniczy czy ognisk pośród których plączą się nieokreślone stwory o zabandażowanych, krwawiących głowach. Widać ślady gwałtownych wydarzeń - wypalone pozostałości jakiś budowli obsypane są szczątkami cywilizacji, po której pozostały różne sprzęty i kości ludzi, których nie miał już kto pochować. 


Gdzieniegdzie piętrzą się więc góry ze sprasowanych ze sobą trucheł żołnierzy po których pozostały poniewierające się wszędzie hełmy…. Mimo narzucanego braku skojarzeń obrazy przywołują biblijną frazę: Marność nad marnościami... I tylko czasem malutka postać ludzka błądzi w mroku szukając z pochodnią w ręku może śladów innego człowieka a może przebrzmiałego świata idei? Ale co stanie się gdy dwie istoty w końcu się znajdą? Otóż na jednym z obrazów widzimy taką parę wtuloną w siebie, kobietę i mężczyznę. Ale nie oddają się miłości. Są martwi. Ich ciała rozkładają się, a spod pękającej skóry widać już kości. Czas już ich omija a oni trwają w niezmiennym uścisku… Niektórzy przyrównują to malarstwo do równie destrukcyjnych wizji Hansa Rudolfa Gigera, twórcy wielu przerażających stworów ożywionych za sprawą hollywoodzkiego kina (jednym z nich jest Ósmy pasażer Nostromo), jednak w porównaniu z nimi płótna Beksińskiego są o wiele bardziej malarskie, operujące po mistrzowsku plamą barwą i mimo wydawałoby się ograniczonego spektrum kolorów, porażają przepychem odcieni.



Wielu próbuje dokonać niemożliwego i jednak zinterpretować jego dzieła. A przynajmniej doszukać się syndromu lęku przed śmiercią. Jednak bliski przyjaciel malarza - Norman Leto - nie pozostawia złudzeń, bo jak mówi w jednym w wywiadów: Beksiński chciał mieć przede wszystkim spokój. Spokój, żeby móc malować, bawić się nowym gadżetem, czytać instrukcje obsługi, cokolwiek. Święty spokój kosztuje. Mógł walczyć o wyższe ceny obrazów, mógł zmieniać galerie, przeprowadzić się do dużej pracowni. Nie wiem, czy Zdzisław Beksiński czekał na śmierć, ale często o niej rozmawialiśmy. Przede wszystkim chciał mieć spokój i w jako takiej wygodzie przesiedzieć w życiowej poczekalni. A gdyby się dało, odwlekałby swą śmierć w nieskończoność, byle malować (TUTAJ).


Jednak mimo niechęci do interpretacji swoich dzieł, Beksiński, według Krzysztofa Banacha, innego wieloletniego przyjaciela i dyrektora Muzeum w Sanoku, Zdzisław Beksiński chciałby, żeby istniał Bóg i żeby istniało życie wieczne. Marzył wręcz o tym, bo to, czego bał się od młodości panicznie, to była nicość. Obawiał się, że po śmierci nie ma niczego. A wtedy wszystko - cały jego trud, łącznie z tą sztuką, jest właściwie nic niewarty, bo ileż dłużej może przetrwać? Ale z drugiej strony i tak nie widział innego narzędzia dla siebie niż twórczość. Chciał przetrwać chociaż trochę. Oczywiście, jeśli ktoś po jego śmierci uznałby, że to w ogóle jest warte zachowania. On nigdy nie był przekonany, że to co robi, ma wartość wysokiej klasy, a on sam będzie przez następne lata hołubiony i "wieszany" w muzeach TUTAJ

Więc stało się tak jak pragnął. Jest sławny. Jego obrazy mocno zapadły w pamięć i są rozpoznawalne. W dodatku pod koniec życia oprócz tradycyjnych obrazów tworzył od 1997 również komputerowe fotomontaże i te także funkcjonują w obrocie publicznym, w reklamie. Można by jeszcze wspomnieć o licznych wystawach malarza w kraju i za granicą, o współpracy z Piotrem Dmochowskim, który skutecznie wypromował jego twórczość za granicą, można by... tylko po co? O tym wszystkim pisze w każdym biogramie artysty. My raczej popatrzmy na jego obrazy. Spójrzmy obojętnym okiem niezaangażowanego emocjonalnie widza.... Czy damy radę?


piątek, 12 października 2018

Niezapomniane koncerty: the Cure live na Berg en Bos Festival, Apeldoorn, Holandia, 18.07.1980


Minęły właśnie dwa miesiące od śmierci Iana Curtisa z Joy Division. The Cure są po wydaniu dwóch płyt, debiutu Three Imaginary Boys i Seventeen Seconds. To okres gitarowej gry, nostalgicznej i nieco schematycznej, ale mającej ciągle wielkie grono fanów. Myślę, że refleksje po śmierci Iana Curtisa pojawiły się dopiero na kolejnym albumie Faith,  o którym pisaliśmy wcześniej TUTAJ.  

Koncert zaczyna In Your House  kawałek doskonały na otwarcie, ze świetnym wokalem Smitha (na tym koncercie ma 21 lat!) po nim koncert rozkręca się, mamy M, dynamiczny, ze znakomitą sekcją rytmiczną. Zespół występuje wtedy w składzie: Smith, Gallup, Tolhurst i Hartley. Po nim  Jumping Someone Else's Train i Another  Journey By Train - warto zwrócić uwagę na początek i doskonałe zgranie basu i gitary. Chwilami nagranie lekko szwankuje, na pewno jest to kopia z kasety wideo.  Po nieco przydługawej solówce na keyboardach przychodzi kolej na kultowy dziś utwór A Forest. To moja ulubiona wersja z basem we wstępne. Wirtuozeria gry Smitha jest nie do podważenia, doskonale również śpiewa... czym rozgrzewa publikę. A Reflection ma znakomity klimat, to piosenka którą the Cure doskonale budują napięcie od pierwszych taktów by wejść płynnie w Play for Today. I znowu brzmienie gitary, chłodne i typowe dla grupy z tamtego okresu, i ta niesamowita wstawka na keyboardzie, która po latach na koncertach jest wyśpiewywana chóralnie przez fanów...

The Cure miał różne oblicza. Na tym koncercie to jeszcze dość mało znany zespół, bez tej całej otoczki związanej z fryzurami, makijażem i gwiazdorstwem. Ten Cure to czterech młodych chłopaków w skórach którzy za chwilę tworzą arcydzieło Faith. A po nim, i po Pornography, nigdy nie będzie już lepiej.  



The Cure live na Berg en Bos Festival, Apeldoorn, Holandia, 18.07.1980. Tracklista: In Your House, M, Jumping Someone Else's Train/Another  Journey By Train, A Forest, A Reflection, Play For Today. 

czwartek, 11 października 2018

Kobiecy świat mrocznych fotografii Nony Limmen ilustrowany muzyką Lost In Nothingness

Nona Limmen (rocznik 1986) pochodzi z Danii ale na stałe mieszka w Amsterdamie. Świat jej fotografii jest zupełnie niesamowity, jak na tak młodą osobę. Tak jakby fotografię z lat 30-tych ubiegłego wieku przenieść w teraźniejszość. 

Głównym bohaterem zdjęć są kobiety, ale mamy tutaj również wątek śmierci, pustki, strachu i opuszczonych miejsc. Kilka fotografii przypomina prezentowane przez nas wcześniej zdjęcia opuszczonych miejsc, amerykanki Jenn Brown (TUTAJ).  Inne zdają się nawiązywać do twórczości malarskiej Zdzisława Beksińskiego, o którym pisaliśmy u nas wiele razy (TUTAJ). Wiele zdjęć to autoportrety, z ostatniego można przekonać się, że autorka to nieźle zakręcona osoba. A takie przecież lubimy najbardziej...
  





















Zdjęcie pochodzą ze strony autorki TUTAJ, oraz strony TUTAJ.

Zastanawiałem się jaka muzyka najbardziej pasowałaby do zdjęć Nony Limmen i wydaje mi się, że warto zilustrować je muzyką instrumentalną artysty ukrywającego się pod pseudonimem  Lost In Nothingness. Jest to wykonawca bardzo mało znany. Ale na naszym blogu staramy się nie tylko prezentować klasykę, ale i polecać wartościowe dzieła, którym wróżymy w przyszłości odniesienie sukcesu. Muzykę Lost in Nothingness można opisać jako po prostu melancholijne spokojne brzmienia, atmosferyczny klimatyczny projekt który można określić jako pełen spokoju, piękna, i wdzierający się w duszę, bez względu w jakim nastroju   znajduje się słuchacz.

Andrew F. Lares Jr. który ukrywa się pod nazwą obsługuje wszystkie instrumenty, programuje, jest odpowiedzialny za efekty i produkcję. Pochodzi z Los Angeles. O mojej ulubionej płycie, jaką jest A Lullaby For The Brokenhearted napisał tak: Ten album zawiera więcej reminiscencji niż pierwszy czy drugi. Więcej smutku, nostalgii, melodii depresyjnych. Zawiera też trochę spokojnych klimatów i brzmień post - rockowych, ale ogólnie są to brzmienia melancholijne, wciąż na swój sposób spokojne. Osobiście bardzo lubię pierwszy i ostatni utwór. Wiem że jest tylko 7 utworów ale to w sumie około 45 minut, więc chyba jest OK? Oczywiście możecie wesprzeć moją działalność, to mile widziane, choć nie jest konieczne. Ja po prostu kocham muzykę…”


Strona autora, gzie można posłuchać więcej jego kompozycji, oraz ściągnąć je za darmo znajduje się TUTAJ.

środa, 10 października 2018

Jest jesień: Józef Skrzek - Ojciec Chrzestny Dominika



Znowu gramy w naszym rodzimym języku... Długo zastanawiałem się co tutaj powinno pojawić się teraz, Republika i ich niesamowite Nowe Sytuacje? A może Klaus Mitffoch ze swoją odlotową płytą z 1985 roku? 

Długo sięgałem pamięcią i wtedy przypomniałem sobie, że dawno w dzieciństwie pojawił się w moim muzycznym życiu Józef Skrzek ze swoją magiczną płytą Ojciec Chrzestny Dominika.

Nie od razu mi się spodobał, jakiś zupełnie dziwny tekst Zaćmienia Słońca powodował że nie chciało się przekładać płyty na drugą stronę... A kiedy to nastąpiło to już wiedziałem, że to będzie zupełnie niesamowite wydawnictwo. Oczywiście Toczy się koło historii ze swoimi kwantowymi armiami i kołem pomyłek totalnie mnie zamroczyło. To tak jakbym oglądał świat przez okopcone szybki...

Gdzieś tam daleko jest mój dom, tylko w moich wspomnieniach, tam ciągle kołują ptaki

Jak dym....



Józef Skrzek - Ojciec Chrzestny Dominika, Muza, 1980, Tracklista: Zaćmienie słońca, Toczy się koło historii 

wtorek, 9 października 2018

Z katalogu Factory: The Distractions, Time Goes By So Slow - FAC 12


Od jakiegoś czasu staramy się prezentować dokonania wykonawców z Factory Records (TUTAJ). Oczywiście nie wszystko jest do odnalezienia na You Tube, a niektóre zespoły nie pasują muzycznie do naszego bloga, jak choćby X-O-DUS grający muzykę reggae. 

Dzisiaj natomiast zespół, który muzycznie jak najbardziej dopasowuje się do naszego profilu, czyli The Distractions i ich singiel Time Goes By So Slow/Pillow Fight wyprodukowany przez Brandona Leon'a z okładką samego Petera Saville'a (TUTAJ). Płyta została wydana w 1979 roku.

Zespół tak wspomina swoją przygodę z Factory Records (TUTAJ): 

Po nagraniu czterech utworów dla TJM w Arrow Studios w Manchesterze, w listopadzie 1978 roku, gdzieś w okolicy Bootle Street  nawiązaliśmy przyjaźń z ich inżynierem dźwięku Brandonem Leonem. Tamten singiel (You’re Not Going Out Dressed Like That) ukazał się w marcu 1979. Brandon zaproponował nam nagranie dodatkowych utworów w wolnym czasie, tak też nagraliśmy Pillow Fight i Time Goes By So Slowly.  

W maju tego roku Tony (Wilson - TUTAJ) zapytał czy nie nagralibyśmy kilku piosenek na singla dla Factory. Aby zaoszczędzić kasę użyliśmy tych dwóch gotowych już piosenek, Pillow Fight na stronę A singla, i nigdy nie granego na scenie: Time Goes By So Slow.   Zamiast Slowly było Slow, bowiem zawiera mniej liter dzięki czemu mieściło się na okładce... 

Tony był bardzo zadowolony, i dyskutował z Robem i Alanem, czy nie zamienić piosenek tak, żeby Time Goes By So Slow było na stronie A singla, na co się chętnie zgodziliśmy (podczas zamiany tytułów nie zamieniono autorów piosenek, i tak pozostało na kolejnych wznowieniach singla).    

Okładka została zaprojektowana przez Petera Saville'a i tak też FAC 12 został wydany w Sierpniu 1979 roku. Spotkał się z krytycznym przyjęciem i był naszą drugą płytą tygodnia w NME. Tony chciał podpisać umowę z CBS, ale Island Records ich przebiło.  Mieli wytłoczyć kolejne 5000 egzemplarzy, ale nie zrobili tego, cynicznie stwierdzając, że oczekiwali większego interesu na pierwszym wydaniu.  

Sesja nagraniowa Times Goes By miała miejsce nocą w Arrow, ale ponieważ miała to być strona B singla, nagraliśmy ją na żywo z niewieloma korektami. Połączenie perkusji i basu z chórkami odbyło się w studio bazując na pomyśle Aleca, który przywrócił  piosence wcześniej utraconą dynamikę.  Śpiewałem ją prawie po ciemku, chciałem w zupełnej ciemności by poczuć klimat, ale nie widziałbym tekstu. Całość zakończyliśmy w około 3 godziny, włączając gitarę prowadzącą, poprawki wokalu, i chórki które śpiewaliśmy wszyscy razem przy akompaniamencie harmonijki Steve'a. Wyszło jak wyszło - Nikt nie jest doskonały.

Nam natomiast pozostaje wysłuchać efektów działalności zespołu w składzie: Steve Perrin (gitara), Pip Nicholls (bas), Mike Finney (śpiew), Adrian Wright (gitara) i Alex Sidebottom (perkusja). Proszę posłuchać ciekawego brzmienia, w którym można dopatrywać się korzeni new romantic, a cała powyższa historia jak ulał pasuje do klimatu Factory Records tak doskonale odtworzonego w filmie 24 Hour Party People....




Więcej: TUTAJ

poniedziałek, 8 października 2018

Natalie: Jedyne dziecko Iana Curtisa z Joy Division

Jedynym dzieckiem Iana Curtisa i jego żony Deborah jest córka Natalie, urodzona w Macclesfield 16 kwietnia 1979 roku. Wszyscy fani Joy Division pamiętają zdjęcia Iana z malutką córeczką. Ale Ian popełnił samobójstwo, a jego córka jest już dorosłą kobietą. Ukończyła fotografikę w  Manchester School of Art a obecnie mieszka w Londynie. Jak się opisuje: Lubi pisać, patrzeć na wzgórza, lubi małe puby z muzyką rockową w niewielkich miasteczkach, kuchnię nepalską i  MCFC (drużynę Manchester City).
Na początku 2017 r. wyszedł jej debiutancki album ze zdjęciami pt.: VAPORS (Early Works) poprzedzony krótkim wstępem, w którym możemy przeczytać, że W ciągu czterech lat po zakończeniu studiów doskonaliła swoją fotograficzną wiedzę i twórczość. Jej prace są szczerą, chronologiczną emanacją jej zróżnicowanej osobowości, uchwyconej w miejscach pozornie konwencjonalnych, ale tak niepokojących, jak spectrum osobowości, które ujęcia te starają się zilustrować. Od sali gdzie ćwiczą zespoły muzyczne w Manchesterze po niesamowite widoki Los Angeles, poprzez słynne bulwary Madrytu, jest to więc mocne i wyróżniające się dzieło artysty ukazujące wszelkie idee ożywiające jego świat TUTAJ. Broszurka wielkości 190x125 cm z okładką zaprojektowaną przez Stevena Cherry została wydana przez niszowe wydawnictwo Pariah Press.

Artystka prowadzi własną stronę internetową na której możemy zobaczyć jej kilka prac (TUTAJ).  Ze zdjęć tam pokazanych a także wrzuconych w internet możemy skonstatować, że Natalie lubi eksperymentować z własnym wyglądem, zupełnie jakby i siebie traktowała jako materiał, który poddany obróbce i zmianom może stać się tematem jej twórczej pracy (wielokrotnie zmieniała na przykład kolor włosów, od blond po rude). Ma także konto na FB i Instagramie oraz założony profil na Twitterze. W sieci jest wiele z nią wywiadów, do jednego z nich, z grudnia ubiegłego roku dała link na swoim profilu FB. Składa się on z odpowiedzi na krótkie pytania zadawane jej przez Freda Perry z internetowego czasopisma Subculture poświęconego rozrywce, muzyce, zespołom i muzykom. Oto ten wywiad:

Nazwisko:
Natalie Curtis
 
Skąd jesteś?
Aktualnie Manchester.
 
Opisz swój styl w trzech słowach?
Cichy, zdyscyplinowany, nieoczekiwany.
 
Jaki jest najlepszy koncert, na jakim kiedykolwiek byłaś?
Savages. Około 2012 roku. Był wykonany w drewnianej klatce. W bardzo niewielkim lokalu o nazwie The Führer Bunker, który już nie istnieje, ale kiedyś znajdował się na terenie przemysłowym w Salford. Poza nietypowym występem poziom antycypacji był ekscytujący, a oni nawet dobrze brzmią (hałasują).
 
Gdybyś mogła to jakiego historycznego muzyka chciałabyś sfotografować?
Trent Reznor. Jest moim ulubieńcem.
 
Jakie subkultury wpłynęły na ciebie?
Te z The White Hotel. To trudne miejsce, trudno się tam dostać a jest często otwarte przez całą noc. Ma więc bardzo specyficzną kulturę, którą lubię fotografować.
 
Jeśli mogłabyś spędzić godzinę z kimkolwiek z historycznych postaci, kto by to był?
Donald Trump. Mam obsesję na punkcie Ameryki i uważam ich obecną sytuację polityczną za fascynującą.
 
Ze wszystkich zdjęć, które do tej pory zrobiłaś, które są twoje ulubione?
Blackpool, 11.1/17 to mój obecny faworyt.  Jedną z moich najważniejszych atrakcji w tym roku była podróż tam. Nie sądzę, żebym była jeszcze tak zmarznięta i tak szczęśliwa w tym samym czasie. Zdjęcie jest zrobione z łóżka pensjonatu z widokiem na Morze Irlandzkie.
 
Według ciebie - największy niedoceniony muzyczny bohater lub bohaterka?
MC Buzz B. On jest asem, ale nigdy nic o nim nie słyszę.
 
Najlepszy utwór, który grałaś i odtwarzałaś?
"Prince Charming" - Adam & The Ants. Byłam za młoda, aby poprosić moją mamę, żeby to kupiła, ale to pierwsza piosenka, którą pamiętam na której punkcie miałam obsesję.
 
Piosenka, z którą identyfikowałaś się w okresie nastoletnim?
"Columbia" - Oasis. To, co przyszło mi do głowy, gdy spróbowałam sobie przypomnieć sobie siebie w wieku nastoletnim.
 
Jedna płyta, którą zatrzymasz na zawsze?
The Velvet Underground & Nico. To klasyk i nigdy się nim nie znudziłam.
 
Tekst piosenki, który cię zainspirował?
"You can’t fire me because I quit!”  z 'Scentless Apprentice' Nirvany
Po prostu podoba mi się to wyrażenie, pomysł.
 
Piosenka, którą chciałabyś napisać?
Jestem tak niemuzykalna, że nigdy tak naprawdę nie myślałam, że chcę napisać piosenkę.
 
Najlepsza piosenka, żeby się podkręcić?
'Immigrant Song’ - Led Zeppelin , od razu wprawia w ruch
 
Piosenka, której ludzie by się po Tobie nie spodziewali?
"Livin 'On A Prayer" - Bon Jovi, najlepsza piosenka do śpiewania gdy jest się pijanym z innymi pijanymi osobami.
 
Cztery nowe (lub jakiekolwiek) zespoły, których słuchasz teraz?
Słyszałam w sieci klip z Your Wife autorstwa Self Esteem i nie mogę przestać go słuchać. Nad morzem, Liam dał mi swoje albumy po tym, jak razem pracowaliśmy. Jego muzyka rozmarza, więc jest idealna do tworzenia zdjęć. W tym roku odbyłam wiele podróży do i z Londynu National Expressem. "Turn On The Bright Lights" Interpolu pasowało do mojego nastroju w tamtym czasie i stało się moim punktem odniesienia. Do tego stopnia, że gdy zobaczyłam, jak wykonują ją na żywo, kojarzyłam piosenkę z określonymi punktami podróży. Uważam, że ten rodzaj podróży jest relaksujący, ponieważ nie można wykonywać żadnej pracy, więc nie ma innego wyboru, jak się zrelaksować. Kiedyś był to album do pracy, ale teraz odtwarzam go i w domu, kiedy chcę się wyluzować.
 
I jeszcze też wymieniłabym ‘Honeymoon’ Lany Del Rey. Słuchałam go dosyć regularnie, odkąd wyszedł i wciąż go słucham. Nie wiem dlaczego. Naprawdę powinnam spróbować przejść do jej najnowszego albumu!
2016 Natalie Curtis z Manchesteru stała się modelką Matta Colombo projektanta mody w stylu Coline Bach. Poza tym Natalie zrobiła sesję fotograficzną dla muzyków z Elbow, The Charlatans i Naked on Drugs. Obecnie Natalie Curtis współpracuje z Liam Power i Austin Collings wykonując ich fotografie do wspólnego projektu o nazwie Blade Jogger (TUTAJ).  I jeszcze współpracuje z autorem bloga o nazwie Atrocity Boy z Manchesteru, który opisuje recenzje koncertów, do których robi zdjęcia.

Wydaje się, że osoba jej ojca jej nie ciąży, nie czuje się zdominowana ani zdeterminowana przez przeszłość jej najbliższej osoby, której tak naprawdę nie pamięta. Raczej podąża własną drogą, nie unikając rozmów o Ianie Curtisie ani trudnych pytań zadawanych jej przez różnych dziennikarzy. Natomiast widać po jej zdjęciach, że traktuje swój zawód bardzo poważnie. Eksperymentuje z kadrem, z efektami optycznymi, starając się wydobyć z fotografowanego modela to co według niej w nim najważniejsze, to co jest istotą rejestrowanej chwili…

LINK
LINK
LINK
LINK
LINK





niedziela, 7 października 2018

Z mojej płytoteki: The Opposition - Somewhere in Between, dojrzały powrót po latach

Każdy kto zna twórczość the Opposition, zespołu który w Polsce stał się popularny głównie dzięki Tomkowi Beksińskiemu (TUTAJ), doskonale wie, że ta znacząco ewoluowała w czasie i każda płyta to w zasadzie zupełnie inna muzyczna historia. Spina je oczywiście chłodnofalowy, mroczny klimat, ale ewolucja  jaka dokonała się od początkowych płyt, jak choćby Intimacy (1983) (TUTAJ) do końcówki twórczości, czyli War Begins at Home (1993) jest niezaprzeczalna. Tym bardziej zaciekawił mnie ich powrót i album  Somewhere in Between, zwłaszcza, że bilet na koncert do Łodzi 26.10.2018 już czeka (TUTAJ).   

Okładka płyty (swoją drogą bardzo solidnie wykonana, co dziś jest rzadkością) jest czarna, przedstawia jakiś wyschnięty kwiat, może korzeń. Wewnątrz znajduje się obwoluta z tekstami i składem zespołu. 



Jak widać zespół raczy nas aż 11 piosenkami. Jak można było przewidzieć, płyta nie nawiązuje bezpośrednio do żadnego wcześniejszego dzieła a jest czymś w twórczości zespołu nowym, choć momentami wracają znane fanom klimaty, nawet z kultowego Intimacy. Ale po kolei. 

Na otwarcie mamy The First Thing. Zaczyna się chłodno, tekst zwiastuje że będzie zimno, dark souls in the shadows. Od początku słychać że mimo charakterystycznej dla Opposition gitary Marka Longa mamy tutaj zupełnie inny wokal jak i brzmienie. Zapewne jest mniej surowe niż na początku twórczości, ale nie ma też żadnych udziwnień. Po prostu nowoczesny cold wave - całkiem dobry wstęp na zachętę. Po nim I Want to Belive - dobry początek, choć znowu wokal ma inne niż znane nam brzmienie. And I want to belive that the angels will get it together... Przypomnę tylko, że teledysk do tej piosenki promuje omawianą dziś płytę. Piosenka jest dobra, choć na płycie są od niej lepsze.  

      
No one's goin to save us, unless we get it together.

Going to Find you,  piosenka o spotkaniu kochanków, choć nie do końca wiadomo czym jest ten wspominany w niej ostatni krok. Gdyby nie wokal, utwór najbardziej pasowałby do Intimacy. Jest w nim moc i klimat wczesnego Opposition. How am I going to find you in all this mess? 

Slipping in the Water  - typowe Opposition już od samego początku. In dalej tym lepiej, chciałoby się powiedzieć. Nawet wokal brzmi bardziej znajomo. Tekst? Można go interpretować różnie - jako rodzaj baśni, albo opis życiowych doświadczeń z perspektywy autora rozmawiającego z córką. 

Now the Time Has Come - piękny początek, nostalgiczna piosenka, o tym, że nadchodzi czas końca... Now the time has come to say it's over, to say good night... To zdecydowanie jeden z najlepszych utworów na płycie zarówno w warstwie muzycznej jak i tekstowej. I znowu pozostajemy w klimacie zupełnie czystych brzmień gitarowych, z nostalgiczną solówką i bez udziwnień. Jak niesamowitą potrafi być muzyka chłodnofalowa... 

The Mess You Made zamyka pierwszą stronę płyty. Nieco szybszy rytm i odmieniony głos wokalisty. We could talk about, One last conversation about, ale w refrenie wraca znowu ten typowy dla zespołu, niepowtarzalny klimat. Piosenka kończy się wyciszeniem, i zachętą do przewrócenia krążka na drugą stronę. Nie ma znudzenia, muzyka jest świeża i pozbawiona charakterystycznych dla chłodnej fali schematów.   


Stronę drugą otwiera Hold Out Your Hands.  Piosenka o ochronie coś jakby zespół wrócił do Hold Me Tonight  z płyty War Begins at Home. How can I explain to you I'm engulfed, By all this pain, Hold out your hands...


Po nim tytułowy Somewhere in Between  - I find myself wandering in the shadows - piosenka o przemijaniu, o zatraceniu się we wspomnieniach. W warstwie tekstowej zespół nawiązuje tutaj wyraźnie do In the Heart, nawet muzycznie utwór jest bardzo podobny, choć gdzieś czas wytarł tamtą buńczuczność i zadziorność wokalisty. Nie ma już buntu, jest wygaszona przez ciężar lat refleksja. To bardzo dobry utwór i na prawdę dziwię się, dlaczego zespół tej piosenki nie wybrał celem promocji płyty. And if I could start again, I'd start in my heart...

Let it Burn - zaczyna się ponuro, w końcu to piosenka o własnym cieniu. O cieniu który jest raz jak brat, innym razem jak matka. To zapewne najbardziej ponura piosenka, utrzymana nieco brzmieniowo w klimatach Bauhaus. Niemniej the Opposition potrafi nadać temu klimatowi własny niepowtarzalny szlif. You can't help me nowJust let it burn... Doskonałe, to dla takich właśnie utworów warto było czekać na powrót zespołu.

Down in Hollywood - zbliżamy się  do zakończenia płyty.  Znakomity tekst - przesłanie, jakże nostalgiczne podsumowanie życia.

Give a child a
bag of nails
and he'll build a ship
Sail it out
across the streets
watch it sink.

At the Window - ostatni utwór, tekstu nie ma na obwolucie,  to prosta piosenka będąca zamknięciem albumu, refleksją podsumowującą te migawki z życia jakie notuje na albumie autor tekstów. 

Podsumowując - znakomity powrót, dla takich piosenek opłacało się czekać. Dla takich perełek jak Now the Time Has Come, Somewhere in Between czy Let it Burn opłacałoby się czekać nawet i sto lat. Pozostaje mieć nadzieję, że Ralph Hall (perkusja), Bernard Husbands (bass) i Mark Long (gitara, śpiew) nie powiedzieli tą płytą ostatniego słowa. Dzisiaj w dobie kiczu i muzycznej nędzy, w dobie miernego naśladownictwa i ogólnie panującej tandety, potrzeba dojrzałej muzyki z przesłaniem i głębokim, zaangażowanym tekstem. Potrzeba kolejnych płyt the Opposition. 

Ale żeby nie było za słodko jedno słowo krytyki. Nie ma w środku czegoś co dziś jest standardem - kodu do ściągnięcia płyty w postaci plików mp3.  Czy panowie z zespołu myślą że stare ramole nie lubią posłuchać muzyki z nośnika elektronicznego? 

   
The Opposition - Somewhere in Between, Aztec Musique 2018, producent Kenny Jones. Tracklista: The First Thing, I Want to Belive, Going to Find You, Slipping in the Water, Now the Time Has Come, The Mess You Made, Hold Your Hands, Somwhere in Between, Let it Burn, Down in Hollywood, At the Window.