sobota, 16 listopada 2019

I stał się industrial i postpunk: Throbbing Gristle i The Tights


Całkiem niedawno omawialiśmy na naszym blogu znakomite wydawnictwo Cherry Red Records: Na Zewnątrz Wszystkiego - Historia Postpunka w UK w latach 1977-1981 (TUTAJ). I skoro jest już w naszym posiadaniu warto przyjrzeć się mu bardziej wnikliwie od strony muzycznej. 

Będziemy zatem w tym cyklu przedstawiać ciekawe naszym zdaniem zespoły, prezentowane w tym wydawnictwie. Zaczynamy od CD numer 1 i pozycji numer 5 i 11, czyli zespołów Throbbing Gristle i the Tights

Throbbing Gristle prezentują się doskonałym utworem United z 1978 roku! 
 
Zespół wywodzi się z awangardowej grupy performerskiej o nazwie COUM, nazywającej siebie wraki cywilizacji.  

Działalność rozpoczęli w roku 1976, i uważani są za pionierów muzyki industrial.

Debiutowali wydawnictwem zatytułowanym Second Annual Report nagranym w roku 1977. Od wtedy wydali wiele albumów, do których na pewno tutaj wrócimy. Rozpadli się w roku 1981, by później dwukrotnie się reaktywować, najpierw w 2004, a później w 2011. Działają do dzisiaj - ich oficjalna strona jest TUTAJ.


Jeśli chodzi o the Tights, to na wspomnianej płycie umieszczony jest doskonały utwór pt. China's Eternal

Z informacji zawartej we wspomnianym powyżej wydawnictwie, które naszym zdaniem uchodzi za biblię brytyjskiego postpunka, dowiadujemy się, że zespół powstał w Worcester, a w swojej karierze zrealizował zaledwie dwa single. Swoją nazwę zaczerpnęli z... trendów modowych, dokładnie z obcisłych nogawek spodni, które w tamtych latach były noszone w subkulturze punka. Inspirowali się dadaizmem, co w tamtych czasach było czymś wyprzedzającym epokę. 

Swój pierwszy singiel zrealizowali dla Cherry Red Records, podczas gdy drugi Howard Hughes z okładką Charlie Wattsa zawierał znakomity China's Eternal (faworyzowany przez Johna Peela).

Zespół rozpadł się w roku 1979, i na krótko zjednoczył w 2004.
Grupę tworzyli: Rob Banks (gitary), Barry Island (bass i klawisze), Rick Mayhew (perkusja) i Malcolm Orgee (śpiew).  

Oficjalna strona zespołu znajduje się TUTAJ.

Wkrótce wrócimy do omawiania ciekawych brzmień zawartych na płytach Na Zewnątrz Wszystkiego - Historia Postpunka w UK w latach 1977-1981. Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 15 listopada 2019

Punk nigdy nie umiera. Jest rodzajem żywego trupa

Po czterdziestu latach gdy punk eksplodował na scenach muzycznych Nowego Jorku, Londynu, Manchesteru i naszego Jarocina jego wpływ na kulturę jest nadal odczuwalny (pisaliśmy o tym nieco TUTAJ). Energia wyzwolona przez ruch punk w okresie kryzysu ekonomicznego stworzyła potężne zjawisko subkulturowe, które wykroczyło poza muzykę i wpłynęło na inne dziedziny, a zwłaszcza na projektowanie graficzne (więcej TUTAJ). Plakaty, teksty i okładki płyt, fanziny i ulotki tworzone przez fanów muzyki punk kwestionowały osiągnięcia mainstreamowych mediów i doprowadziły do usankcjonowania estetyki DIY

Dzięki punkowi graficy zaczęli projektować nie licząc się z dotychczasowymi zasadami, a projektanci typograficzni uzyskali więcej swobody. Lecz czy punkowa estetyka naprawdę nie kierowała się żadnymi prawidłowościami? Ależ nie, była podporządkowana pewnym regułom - własnym. Wśród nich znajdowały się: ironia oraz cechy zaczerpnięte z poprzednich historycznych stylów: futuryzmu, dadaizmu, również radzieckiego konstruktywizmu i niemieckiego ekspresjonizmu (wystarczy spojrzeć na plakaty zespołu Kraftwerk), także Bauhausu, a nawet romantyzmu (np.: było tak w przypadku jednej z płyt Joy Division TUTAJ). Obrazoburczy charakter plakatów wygenerowanych przez punk na początku wprawił krytyków muzycznych w przerażenie, ale zaraz potem dał artystom nowe narzędzia przekazu, za pomocą których mogli komunikować się ze zbuntowaną częścią społeczeństwa.

Wkrótce ruch punk obrósł własnymi środkami wyrazu, modą, własnym językiem i pomimo swojego prowokacyjnego charakteru, z upływem czasu uległ komercjalizacji i został wchłonięty przez oficjalną kulturę masową. Po kilkunastu latach zwolennicy punka stali się nieco archaiczni i wydawało się, że naczelne hasło ruchu Punk's Not Dead – które tak naprawdę było tytułem debiutanckiego albumu Exploited z 1981 roku – jest już nieaktualne. Trzydzieści pięć lat po tym, jak singiel God Save the Queen Sex Pistols znalazł się na drugim miejscu listy przebojów a jednocześnie trafił na czarną listę BBC, styl, który wcześniej szokował stał się po prostu modny. Pisaliśmy o tym, jak to wielkie domy mody wypuściły kolekcje ubiorów inspirowanych wyglądem muzyków z czołowych zespołów lat 80. (TUTAJ). A więc czy bunt, który zrodził punk nadal istnieje, czyli czy punk jeszcze żyje?
Andrew Blauvet, kurator wystawy grafiki punk pt.: Too Fast to Live, Too Young to Die z dekady 1976-1986, która miała miejsce w tym roku w Cranbrook Art Museum  w Bloomfield Hills w stanie Michigan zauważył: Punk nigdy nie umiera. Jest rodzajem żywego trupa. Cały czas aktualne jest niezadowolenie ze starszej generacji i to się nie zmieni. Zawsze więc będzie żył.

Fani punka z kolei uważają, że punk nie jest ani modą, ani nawet gatunkiem muzyki. Lecz stanem umysłu, postawą, istniejącą tak długo jak długo będą istnieć rządy, które budzą sprzeciw. Ale czy stały bunt pokoleniowy, występujący w każdym czasie i wszystkich kulturach da się wtłoczyć w ramy jednej, określonej subkultury? Chyba byłoby to zbyt mocne nadużycie. 


Punk nie jest więc tylko i aż stałym buntem młodych przeciwko starym. Jest raczej usankcjonowanym chaosem, jest – jeśli sięgnąć do przytoczonej opinii Blauvet’a - jak zombie, które po czasie wydawałoby się zejścia ze sceny, powróciło triumfalnie i stało się częścią mainstreamu. Bunt został ugłaskany. Wprawdzie powstają nowe zespoły, a stare – o ile muzycy jeszcze są w stanie pracować – reaktywują działalność jednak nie jest to już ta anarchia co kilkadziesiąt lat temu. Kuriozalna forma współczesnej kultury, która akceptuje wszystko i niczego nie traktuje poważnie przygarnęła także i punka. I co paradoksalnie, w erze kultu młodości i zdrowia, przyjęła również jedyną z zasad, która nim kierowała: żyj szybko, umieraj młodo, zostaw dobrze wyglądające zwłoki.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 14 listopada 2019

Niesamowity Podwodny Świat Jasona de Caires Taylor'a

Pokazywaliśmy na naszym blogu rzeźby znikające (TUTAJ) i rzeźby złożone z narzędzi przestępstw (TUTAJ), lecz takich, jakie dzisiaj chcemy zaprezentować naszym czytelnikom - jeszcze u nas nie było. Aby je dokładnie obejrzeć chciałoby się mieć skrzela, tak jak bohater Wodnego Świata, o którym pisaliśmy TUTAJ, bo chociaż da się je obejrzeć z łodzi z przeszklonym dnem lub w stroju płetwonurka, najlepsze wrażenia miałoby się z kontaktu z nim bez technicznego rynsztunku.
 







Jak wszyscy się domyślają, chodzi o rzeźby ustawione na dnie oceanu autorstwa Jason de Caires Taylor'a (ur. w 1974 r.), które zasadzie nie są rzeźbami lecz całymi instalacjami, skupiskami, czy galeriami rzeźb. Prezentowane prace należą do nurtu tzw. sztuki zaangażowanej, to znaczy powstałej głównie nie z powodów estetycznych ale w celu propagowania określonego zachowania czy modelu życia. A w zasadzie nie tyle w celu, co przeciwko. Dokładnie przeciwko zanieczyszczaniu środowiska, zmianom klimatu oraz przeciwko niechęci Europy i świata do niekontrolowanych migracji ludności z Afryki.

Wykonane ze betonu rzeźby wyobrażają ludzi upozowanych bardzo realistycznie - podczas marszu, stojących w kręgu, płynących w pontonie, robiących sobie selfie, patrzących w telewizor itd. Zatopione w morzu z czasem stają się jego częścią, porastając roślinnością i drobnoustrojami... 

Artysta sam jest nurkiem i fotografem. W 1998 roku ukończył studia wydziale rzeźbiarskim. Te dwie pasje przyczyniły się do powstania idei, którą w 2006 r. wcielił w życie. Było to powołanie pierwszego muzeum rzeźby podwodnej, na miejsce którego wybrał  dno Morza Karaibskiego u wybrzeży wyspy Grenada, a które tak się spodobało, że zostało przez National Geographic wpisane na listę 25 cudów świata.

Nic zatem dziwnego, że wkrótce Jason zrobił następne galerie. MUSA (Museo Subacuático de Arte) leży niedaleko meksykańskiego miasta Cancun, na głębokości 9 metrów i składa się z około 400 dzieł artysty. Ostatnio rzeźbiarz skupił się na Europie i w odmętach Oceanu Atlantyckiego, nieopodal wyspy Lanzarote, w 2017 roku umieścił kilkadziesiąt rzeźb ludzi idących przed siebie, a że wyspa jest głównym celem nielegalnych imigrantów, wymowa dzieła staje się jasna. Jest tam także zespół form zatytułowanych Tratwa z Lampedusy, na wzór Tratwy Meduzy znanego obrazu Théodore Géricault.



Cóż, nie w sposób nie zachwycić się samym pomysłem, bo morze zawsze dostarcza niezwykłych doznań i wszystkie te rzeźby zyskują poprzez swoje położenie. Bo wyobraźmy je sobie w parku czy na wybetonowanym placu... na pewno nie robiłyby tak dużego wrażenie jak teraz. I jeszcze jedna refleksja - ich autor za ich pomocą protestuje m.in. przeciwko zaśmiecaniu oceanów. A czymże jest wrzucanie do morza dziesiątków ton betonu? Na szczęście natura jak zwykle daje radę i oswaja zwały cementowych rzeźb po swojemu.
Na koniec naszej prezentacji zobaczmy rzeźby Jason'a ustawione na lądzie: pierwsza grupa to Czterech jeźdźców Apokalipsy - temat odwieczny, szczególnie eksploatowany w epoce średniowiecza. Jeźdźcy zostali umieszczeni na brzegu Tamizy, nieopodal gmachu Parlamentu. Tym razem wysłańcy piekieł zostali wyobrażeni pod postacią bankierów a łby końskie to dystrybutory benzyny - praca jest bowiem protestem artysty przeciwko nadmiernemu zużyciu paliw kopalnych. Druga z rzeźb lądowych stoi przed nową siedzibą koncernu Coca-Cola w Londynie. Wyobraża rodzinę, która siedzi na kocu rozłożonym na plaży i... wspólnie spędza czas, nudzi się, po prostu jest...

Nie wiadomo, przeciwko czemu protestuje tym razem artysta. Interpretację tej rzeźby zostawiamy już naszym czytelnikom.

Prezentowane zdjęcia pochodzą ze strony artysty: LINK.

Czytajcie nas, codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 13 listopada 2019

Sagor Som Leder mot Slutet: Sztorm i lęki podczas żeglugi na oceanie nostalgicznego postrocka

Kilkakrotnie pisaliśmy na naszym blogu o zespołach postrockowych, czy też czerpiących z postrocka. Co do tych drugich, mieliśmy okazję omawiać twórczość rodzimego Spoiwa (TUTAJ), znakomitego Nosound (TUTAJ), czy mistrzów klimatu - Raised by Swans (TUTAJ). 

Czysty gatunek reprezentowali opisywani przez nas: niemiecki Long Distance Calling TUTAJ, amerykański Windsor for the Derby (TUTAJ),  (jeden z prekursorów stylu) i znakomity islandzki For A Minor Reflection (TUTAJ). Do tej grupy niewątpliwie należy zespół Sagor Som Leder mot Slutet, którego twórczość chcemy zaprezentować dzisiaj.

Dokładnie omawiamy dziś ich trzecie wydawnictwo: album II z stycznia 2018 roku. Zespół powstał w 2014 roku, a ich debiut z 2016 nie przeszedł bez echa w prasie. Zespół stara się zachować prywatność i trudno doszukać się jakiś elaboratów na ich temat. Udało nam się ustalić skład, wiemy też, że pochodzą z Malmö w Szwecji. Na gitarach grają Jonas Wahlgren i David Ajnered, na perkusji Martin Mileros a na basie Henrik Nordmark

Muzyka umieszczona na na albumie II to typowy postrock, najbardziej zbliżony stylistycznie do Long Distance Calling, choć na pewno grany mocniej. 

Wolno rozkręcające się instrumentalne utwory budują klimat, który narasta z każdą minutą rozpościerając przed słuchaczami ścianę majestatycznego dźwięku. Ciekawe, czy zespół wzorem wspomnianego L.D.C. nie postara się o wokalistę, którego dodanie, w przypadku L.D.C wyszło na dobre. Nie wymagajmy zbyt wiele, więc tymczasem zanurzmy się w oceanie nostalgii, smutku, ale jednocześnie jakiegoś transcendentalnego niepokoju, który niesie ze sobą muzyka szwedzkiej grupy. To tylko 6 utworów... 

Album otwiera: Avfärd - początkowo dość leniwie i wolno wypełzający, niczym z mgły, ale z czasem przybierający na szybkości, a w okolicy trzeciej minuty będącym już typowym dla zespołu utworem. Doskonała gra gitar, bas i perkusja, wszystko w najlepszym porządku. Zakończenie za to jest znowu bardzo spokojne... 

Kolejny utwór, czyli Storm  ze znakomitym wstępem na pianinie i skrzypcach nieco przypominających szwajcarską Lacrimosę, niesie ze sobą ogromny ładunek emocji... Perkusja niemalże metalowa, szybka wraz z gitarami wbija w siedzenie. To jeden z najlepszych utworów albumu. Zmienny rytm, i znakomity motyw wiodący... Słuchacz czuje fale uderzające w brzeg z każdym nawrotem sztormu. Ten w końcu ustaje... i przechodzi w Ovisshet - z ciekawym pinkfloydowskim początkiem i równie interesującym leitmotifem. I znowu narasta w jego trakcie niepokój... Co jak co, ale Sagor Som Leder mot Slutet kupili od kogoś licencję na jego produkcję, i utrzymywanie go na odpowiednim poziomie... 

Kolejny utwór Fyr z równie spokojnym wstępem co poprzednik, jest bardziej akustyczny i najspokojniejszy z całego albumu. Znakomita można powiedzieć kołysanka, której nie powstydziliby się najlepsi kompozytorzy muzyki filmowej. Przechodzi płynnie w  Bylgja z atmosferycznym wstępem gitar. Utrzymany w równie spokojnym nastroju... Czyżby po sztormie nadeszło słońce? Jednak nie... Album kończy typowy dla zespołu, miejscami dość ostry Bottenlös. Po nim sztorm definitywnie ustaje... 

Zapewne jeszcze wielokrotnie będziemy wracali do postrocka, muzyka ta bowiem potrafi być nośnikiem niesamowitych klimatów wyczarowywanych, jak w przypadku Sagor Som Leder mot Slutet, przez miejscami mocne, gitarowe brzmienia. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.




Sagor Som Leder mot Slutet: II. 2018, produkcja: Sagor Som Leder Mot Slutet, tracklista: Avfärd, Storm, Ovisshet, Fyr, Bylgja, Bottenlös.

wtorek, 12 listopada 2019

Kinowa jazda obowiązkowa: Willow, czyli inspiruje nas Tolkien


Willow to film Rona Howarda z 1988 roku, ale co ważne, według scenariusza George'a Lucasa, tak tak, tego Lucasa od Gwiezdnych Wojen, co wiele wyjaśnia... Okazuje się nowiem, że Lucas kocha, jak wielu z nas, twórczość Tolkiena. Ale nie jest to bynajmniej miłość chora, jest to zauroczenie, jedno z tych twórczych.

To zaczynamy. Zamiast Hobbita Frodo, mamy karzełka Willow, rolnika żyjącego w szczęśliwej rodzinie.
Szczęście to jednak pojęcie względne, bowiem pojawiają się problemy, kiedy dzieci Willow Ufgooda (w tej roli Warwick Davis, który jakiś czas później grał też w przygodach Pottera) znajdują nad rzeką dziecko. Okazuje się, że to przyszła księżna jasnej strony mocy Elora, którą chce zniszczyć zła królowa Bavmorda (doskonała rola Jean Marsh). 
W wiosce gdzie żyje karzełek z rodziną, szybko zostaje  zdiagnozowany problem - rycerze ciemności Bavmordy poszukują cudownego niemowlęcia, zatem ten kto je odnalazł i chronił, musi udać się na wyprawę (tak tak, na wyprawę) żeby się niemowlęcia (pierścienia?) pozbyć.  


Willow i kilku innych ruszają w drogę...
Po jakimś czasie jednak, Willow zostaje sam. Spotyka Madmartigana (Val Kilmer), który nikomu nie jest sługą, i za podarowanie mu wolności, pozbywa się dziecka...
Ten jednak nie jest dobrym opiekunem i Willow musi szukać kogoś innego... 
Jak to w bajkach bywa, pojawia się dobra księżniczka, miłość, smoki, elfy, zamki i cała to otoczka. 

Niestety  Bavmorda zdobywa dziecko i postanawia pozbyć się go na zawsze. Czy uwięziona pod postacią ptaka dobra wróżka  Fin Raziel zdoła odczynić czary Bavmordy? Czy dziecko zostanie ocalone? 

 Czy w końcu Willow wróci do rodzinnej wioski, do żony i dzieci? 
Film Howarda to znakomita historia fantasy, a wielu znawców uważa ją za najlepszą w historii kina. Mimo faktu, że w tamtych latach efekty specjalne były jeszcze w powijakach. Chwilami przebitki, zwłaszcza te ze skrzatami czy smokiem w roli głównej, wzbudzają uśmiech politowania. Ale film jest i tak znakomity, i kto go nie widział, musi to nadrobić. 

My polecamy to dzieło jako odtrutkę na skołatane nerwy. Nie zawsze bowiem na naszym blogu musimy serwować filmy trudne i śmiertelnie poważne. Dzisiaj wyjątek, a wkrótce znowu wracamy do ciężkich tematów.     

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

poniedziałek, 11 listopada 2019

Isolations News 62: Powieś sobie Iana Curtisa, czyli po##by roku, Dokument o New Order, Lanegan pisze ksiażkę, Residents wydaje bonus, palą rzeczy McLarena, zmarł Biggs kumpel Sex Pistols

W kwietniu 2020 opublikowana zostanie książka legendy rocka i grunge Marka Lanegena, zatytułowana Sing Backwards And Weep. O książce poinformował na TT użytkownik Lee Brackstone, zamieszczając powyższe zdjęcie pierwszego proofa okładki (TUTAJ). Sam autor opowiada o książce tak: 

My szanujemy Lanegana między innymi za znakomity występ, który przedstawiliśmy TUTAJ, rozpoczynając nim rok 2019. Coby jednak się nie powtarzać z innego występu Piosenka Grabarza - nasza ulubiona...

Nie jest to poziom show z 4AD, ale i tak jest nieźle...

The Residents, o których pisaliśmy TUTAJ, i o których napiszemy nie raz, wydali podwójny album CD Not Available, który zawiera wcześniej nie wydane nagranie X Is For Xtra i kilka późniejszych wersji zarejestrowanych występów na żywo. Płyty pojawiły się 8 listopada (LINK).

Syn Malcolma McLarena, zmarłego menadżera Sex Pistols postanowił spalić swoje punkowe pamiątki o wartości 5 milionów funtów, prawdopodobnie będą to kolekcje ubrań (LINK).
Ciekawe czy jest wśród nich kultowy golf, w którym Mclaren nagrał wraz z Catherine Deneuve swój największy hit... 

A skoro jesteśmy przy Sex Pistols, - zmarł gangster Ronnie Biggs. Jego życzeniem było aby wszyscy  na pogrzebie byli ubrani na kolorowo i nikt nie nosił żałoby. Po ceremonii w Golders Green Crematorium w północnym Londynie jego prochy zgodnie z życzeniem zostały rozsypane w Anglii, i w Rio de Janeiro w Brazylii, gdzie spędził 35 lat po ucieczce z więzienia, dokąd trafił za udział w napadzie w 1963 r. na pociąg towarowy Royal Mail jadący z Glasgow do Londynu. Gang skradł 2,6 miliona funtów w używanych banknotach z czego Biggs otrzymał około 148 000 funtów. 

Większość członków gangu została szybko złapana przez policję i otrzymała wyroki od 14 do 30 lat. Biggs zakończył karę po upływie 15 miesięcy swojego 30-letniego wyroku, bo uciekł przy pomocy drabiny linowej z więzienia Wandsworth, po czym po operacji plastycznej w Paryżu osiadł w Rio de Janeiro w Brazylii, gdzie pod nazwiskiem Michael Haynes żył z brazylijską kochanką. Scotland Yard znalazł go w lutym 1974 roku lecz nie uzyskał zgody na ekstradycję. 


W 1978 roku Biggs nagrał utwór No One is Innocent z zespołem Sex Pistols, a w styczniu 1994 roku opublikował swoją autobiografię Odd Man Out (LINK).
Ukazał się film dokumentalny o New Order, zatytułowany Decades. W filmie będą między innymi covery NO jak i Joy Division. Więcej TUTAJ. Tytuł filmu sugeruje, że NO nie mogą  obejść się bez Curtisa, on jakoś bez nich daje radę.
A skoro mowa o liderze Joy Division, to zniknęły znicze, za to w marketach natychmiast pojawiły się chińskie św. Mikołaje i srebrne łańcuchy. Znak to, że wkrótce święta. Jedna z firm (LINK) oferuje za jedyne 10 USD pokazaną powyżej zawieszkę z Ianem Curtisem. Chciałoby się powiedzieć, powieś sobie własnego Iana... 

W świetle faktu, w jakich okolicznościach Curtis postanowił skończyć ze sobą, firmie Matthew Lineham przyznajemy tytuł pojebów roku, o ile nawet nie dekady. 

My też na razie kończymy, choć jeszcze nie ze sobą... 

Jutro wracamy z nowym tekstem, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.    

niedziela, 10 listopada 2019

Logo Factory Records: czy Peter Saville jeździł Polonezem z FSO?

Wszyscy fani Joy Division znają doskonale znaczki wytwórni Fractured Music, działającej w ramach koncernu Factory Records, której dyrektorem był Rob Gretton, manager grupy. Przypinki te w katalogu wytwórni oznaczone pod numerem FAC-21 (LINK)  zostały zaprojektowane przez Martyna Atkins'a i Petera Saville'a w dwóch kolorach: na szkliwionym, czarnym tle sztuk 200 i na czerwonym tle sztuk 400 (o innych projektach tej pary grafików pisaliśmy TUTAJ).

Na pomysł przypinki wpadł gitarzysta Durutti Column, Dave Rowbotham, który kiedyś, podczas jednej z nocnych sesji nagraniowych w studio Strawberry zasugerował, aby wydać znaczek z logo wytwórni, na wzór odznak szkolnych prefekta. I tak też się stało, wytwórnia Johnson's Engravers, z Leeds wypuściła obie serie pomiędzy marcem a czerwcem 1981 r. Lecz skąd wzięło się na niej logo w formie litery f? Niby skojarzenie było proste F - jak Factory, i F - jak Fractured Music, ale diabeł tkwi w szczegółach. Bo dotychczasową wiedzę o wzornictwie Factory Records można zamknąć w dwóch twierdzeniach: pierwsze mówi na o tym, że Peter Saville jest genialnym grafikiem i projektantem, a drugie, że często korzystał w sposób twórczy z motywów wcześniejszych, autorstwa zupełnie kogoś innego. Tak było z pierwszym plakatem FAC-1 (pisaliśmy o nim TUTAJ) na którym znalazł się symbol ostrzegawczy i napis Use Hearing Protection, umieszczany w zakładach przemysłowych - z mężczyzną zatykającym uszy.


Później na okładce New Order, Movement z 1981 r. użył pomysłu Fortunato Depero z 1931 r., reklamującego pół wieku wcześniej nowy styl jakim był futuryzm (pisaliśmy o tym TUTAJ). A teraz smukła litera f na logo Fractured Music, która zdobiła wydawnictwa wytwórni, w tym albumy i single Joy Division wydane przez Factory Records





Otóż znaczek ten jest bliźniaczo podobny do logo znanego każdemu miłośnikowi motoryzacji w Polsce. Jest nim tak smukła litera f, że przypomina rozciągniętą literę s wpisane w dużą literę O, czyli po prostu w okrąg. I w ten sposób otrzymaliśmy FSO, czyli znak rozpoznawczy Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu pod Warszawą.

Logo to zostało opracowane przez Cezarego Nawrota, pracownika warszawskiej ASP (Akademii Sztuk Pięknych) w  1956 roku. W 1976 roku zmodyfikowano jego formę, na zmodernizowanym FSO 125 p, a od 1977 na Polonezie LINK. Pierwotne logo, które umieszczono na masce samochodu polskiej konstrukcji, jakim była Syrena oraz na karoserii unowocześnionej Warszawy, wyglądało tak (za: LINK):




Czy jest możliwe, aby skromny znaczek z Polski został przetworzony przez obecnie słynnego designera? Ale dlaczego nie? Nie zapominajmy, że członkowie subkultury punk i post punk w Wielkiej Brytanii i na reszcie Zachodu Europy mieli zwykle lewicowe poglądy (Torys Ian Curtis był wyjątkiem potwierdzającym regułę) i wszelkie zapożyczenia zza żelaznej kurtyny wydawały się wówczas zbuntowanej młodzieży znad Tamizy i Sekwany bardzo atrakcyjne. Na marginesie warto jako przykład pokazać koncepcję okładki singla Martyna Atkinsa dla Depeche Mode (LINK) na której miał znaleźć się sierp, jedno z narzędzi obok młota znane z czerwonej flagi Związku Sowieckiego. W każdym razie, jeśli pokażecie się w Polsce z przypiętym znaczkiem FAC-21, nie zdziwcie się, jeśli zostaniecie spytani o wasz stosunek do przemysłu motoryzacyjnego.

Czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.