sobota, 11 listopada 2023

Masowe niszczenie dzieł sztuki: od Egiptu do pseudoekologów

Co sprawia, że ktoś niszczy cenne dzieło sztuki? Czy powodem jest ideologia czy tylko polityka? Ostatnio często docierają do nas informacje o próbie dewastacji uznanych dzieł przez tzw. aktywistów klimatycznych. Tak stało się też całkiem niedawno, dwóch ludzi w londyńskiej National Gallery zaatakowało młotkami szybę chroniącą obraz Diego Velázqueza Toaleta Wenus. Mężczyźni zostali aresztowani, ale kto wie, czy gdyby ich nie powstrzymano, nie stracilibyśmy bezcennego płótna.

Mówią, że prawda obroni się sama i przebije do ogółu. Czy więc taka prawda, która potrzebuje agresji i zgiełku jest rzeczywiście prawdą? Na to każdy musi odpowiedzieć sobie sam, a my tylko przypominamy, że w historii ludzkości pomysły likwidacji dzieł sztuki już były realizowane. I nie zawsze chodziło, tak jak w tym ostatnim przypadku, o wywołanie zamieszania.

Przyjrzymy się zatem kilku wybranym (oczywiście nie wszystkim, bo lista byłaby bardzo długa) przypadkom wandalizmu:

Może zacznijmy od starożytności: od niszczenia posągów i innych wyobrażeń faraona Echnatona, który zasiadał na tronie mniej więcej od roku 1353 p.n.e. do 1336 p.n.e. Władcy Egiptu, którzy przyszli po nim chcieli całkowicie usunąć go z historii. I tak stało na ponad 3 tysiące lat… Pamięć o nim przywrócił dopiero egiptolog Theodore Monroe Davis, który odnalazł królewską mumię, a potem inni badacze, którzy odkryli szczątki jego posągów.


Kolejnym, spektakularnymi okresami, w których masowo niszczono obrazy, w tym przypadku  religijne, były dwa ikonoklazmy: bizantyński (726–87; 814–42) oraz protestancki w XVI wieku. Pierwszy wywołał cesarz Leon III Izauryjczyk, który wydał szereg edyktów mających położyć kres kultowi wizerunków religijnych, czyli ikon, wzywając do ich zniszczenia, a drugi dwaj reformatorzy, Luter i Kalwin, a zwłaszcza Kalwin, który przypomniał starotestamentowy zakaz wykonywani wizerunków. W wyniku ich nauk zniszczono wiele dzieł sztuki we wnętrzach kościelnych, przeobrażanych na sposób protestancki.
 
 
Kolejne akty miały miejsce w czasach nam bliższych: podczas Rewolucji Francuskiej zdewastowano wiele zabytków, może przywołajmy spośród nich tylko dwa symbole Francji: katedrę Notre Dame w Paryżu, z której fasady tłum usunął posągi starotestamentowych królów i obciął im głowy oraz grobowce królewskie w opactwie Saint Denis, które otwarto, zbezczeszczono podchowane tam ciała, próbując je zgilotynować.
 


Wenus Velázqueza stała się celem ataku także w 1914 roku. Obraz został pocięty nożem przez sufrażystkę Mary Richardson, którą do takiego działania popchnęło aresztowanie Emmeline Pankhurst, protestującej w Pałacu Buckingham by wymusić rządzących przyznanie Brytyjkom prawa do głosowania (w Polsce, co warto przypomnieć, kobiety bez żadnych akcji z ich strony, prawo wyborcze otrzymały w listopadzie 1918 roku). Richardson za atak na Wenus skazano na sześć miesięcy więzienia.


Podczas II wojny światowej okupujący Polskę Niemcy a także Sowieci, na wyścigi niszczyli to, czego nie dało się zrabować. Niemcy więc zrównali Warszawę z ziemią, a Sowieci dokończyli dzieła zniszczenia stwarzając po II wojnie światowej warunki, w których Polska została pozbawiona znacznej części swojego dziedzictwa…
 
 
Ale wróćmy do prekursorów dzisiejszych aktywistów: W 1972 roku Laszlo Toth, bezrobotny geolog, zadał 12 ciosów Piecie Michała Anioła w Bazylice Watykańskiej, odcinając nos Dziewicy Marii i dziurawiąc partie płaszcza na jej głowie. Trzeba było żmudnych, 10-miesięcznych prac renowacyjnych, aby poskładać trzy fragmenty nosa Maryi i 100 pozostałych odłamków, które odpadły podczas ataku. Ostatecznie odtworzone dzieło wystawiono za kuloodporną szybą. Toth został uznany przez rzymski sąd za niebezpiecznego i umieszczono go w szpitalu psychiatrycznym, a następnie po dwóch latach zwolniono i deportowany z Włoch do Australii.


W 1975 r. największy obraz Rembrandta, Straż nocna (1642), stał się celem mężczyzny, który nożem do chleba odciął kawałek obrazu, mimo prób powstrzymania go przed tym przez strażników muzealnych. Konserwacja obrazu trwała cztery lata. W 1990 roku inny człowiek znów próbował zniszczyć dzieło, polewając je nieznaną substancją chemiczną.
 
 
Inny obraz Rembrandta został podobnie zniszczony lecz w znacznie rozleglej. W 1985 r. pewien mężczyzna odwiedził Państwowe Muzeum Ermitażu w Sankt Petersburgu w Rosji i najpierw rozciął nożem Danaë, a potem wylał na płótno coś, co uznano za kwas siarkowy. Substancja pochłonęła farbę Rembrandta, była więc obawa, czy w ogóle da się uratować obraz. Po długotrwałym, 12-letnim procesie, udało się go całkowicie odrestaurować i ponownie wystawić na widok publiczny.
 


W 1997 roku rosyjski artysta i anarchista Aleksandr Brener namalował zielonym sprayem na obrazie Malewicza w Stedelijk Museum w Amsterdamie znak dolara. Brener oświadczył po tym, że jego wandalizm był protestem mającym na celu uwypuklenie korupcji i komercjalizacji w świecie sztuki. Za swoją akcję dostał kilka miesięcy więzienia.
 

Posągi Buddy w Bamianie, które datowane są nawet na VI wiek, były przez pewien czas jednymi z najważniejszych dzieł sztuki w Afganistanie. Miały ponad 30 metrów wysokości i zostały wyrzeźbione w zboczu klifu. Jednak w 2001 r. posągi zostały w zasadzie zniszczone, przez talibów. Używając ładunków wybuchowych, łopat i młotów, stopniowo rozbili monumentalne posągi które uznali za bogów dla niewiernych. A świat przyglądał się temu.


Ostatnio, od 2022 r. prób niszczenia dzieł sztuki jest więcej. Działacze klimatyczni rozpoczęli serię protestów, podczas których przyklejali się do ram słynnych dzieł sztuki w Niemczech, Włoszech i Wielkiej Brytanii, a wszystko po to, aby skłonić rządy do szybszych działań w celu zażegnania zagrożenia katastrofą ekologiczną . Ich pokazową akcją było oblanie w National Gallery w Londynie zupą pomidorową Słoneczników Vincenta van Gogha.
 

Od tego momentu takich akcji jest niestety więcej: obrzucono puree ziemniaczanym dzieło Moneta w Poczdamie w Niemczech  i opryskano olejem obraz Klimta w Wiedniu. Nie wydaje się, aby aktywiści mieli wycofać się ze swoich pomysłów. Sprzyja im pobłażliwość władz, które zasądzają im śmieszne kary, co tylko ich rozzuchwala. Tak więc spieszmy się oglądać oryginały, póki jeszcze są w jednym kawałku. 
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 10 listopada 2023

Piątek z the Beatles: Po Revolver był Pepper - cz.4. Narkotykowy odjazd Lennona podczas nagrywania Getting Better

 

Tak się złożyło, że od jakiegoś czasu piątkowe wpisy poświęciliśmy the Beatles. A ponieważ po Revolver nadeszły czasy Peppera, warto napisać co nieco o tym albumie. Zwłaszcza, że dysponuję oryginałem z epoki w stanie idealnym, jak i wydaniem rocznicowym CD z 1987 roku, czyli wydaniem specjalnym 20 lat po ukazaniu się oryginału. I tym wydaniem zajmiemy się teraz. W części pierwszej opisaliśmy fakty związane z narkotykami, oraz opinię o albumie George'a Martina (TUTAJ). W części drugiej (TUTAJ) pracę inżynierów nad albumem, a w trzeciej (TUTAJ) chronologiczny opis powstających piosenek.
 
Kolejnym utworem jaki zespół nagrał, 23.02.1967 był Lovely Rita. Wersja albumowa pochodzi z take 11. Napisał i zaśpiewał go Paul. Nagrany został w składzie George Martin, Geoff Emerick i Richard Lush.
 
Pora na kolejne dzieło Lennona, czyli Lucy in the Sky with Diamonds. Nagrano go 1.03.1967 roku w studio Abbey Road, zmiksowany z take 8. Śpiewa oczywiście John, reszta składu nagrywającego jak w piosence powyżej.
 
Po nim przyszła pora na Getting Better, nagrany 9.03.1967, a zmiksowany z take 15. Śpiewa oczywiście Paul, tym razem jednak skład realizatorskie jest bardziej obszerny. Producent George Martin, inżynierami dźwięku byli: Malcolm Addey, Ken Townsend, Geoff Emerick, Peter Vince, a jako inżynierowie dalszego planu wystąpili: Graham Kirkby, Richard Lush i Keith Slaughter.
 
Z nagraniem chórków do tej piosenki wiąże się historia narkotykowego odjazdu Lennona. Otóż tego dnia do studia zaproszono oficjeli z wytwórni, którzy mieli oglądać postępy zespołu podczas realizacji płyty. Lennon prawdopodobnie przez pomyłkę, zamiast tabletek uspokajających zażył podwójną dawkę LSD. Spowodowało to jego zasłabnięcie podczas realizacji nagrania. Został wyprowadzony na dach studia, gdzie pozostawił go samego i pod wpływem George Martin (ten nigdy nie zażywał narkotyków). Kiedy odkryto jak bezmyślnie się zachował natychmiast z dachu sprowadził go Mal Evans. Ten pełnił funkcję człowieka do zadań specjalnych, ale wiadomo że od początku kiedy zespół zaczął palić marihuanę, Evans ją załatwiał a nawet przemycał dla nich w swoim bagażu.    
 
17.03.1967 zespół nagrał She's Leaving Home, piosenkę uważaną przez krytyków muzycznych za najwybitniejszy walc w historii muzyki.
 
 
Zmiksowany z take 9. Tym razem piosenka jest autorstwa obu wielkich Beatlesów. Ciekawostką jest fakt, że udzielał się w niej jako realizator Mike Leander. George Martin poprawił po nim kilka szczegółów, ale poczuł się urażony że został zastąpiony kimś innym. Nieporozumienie wynikło z faktu, że kiedy Paul chciał nagrywać, Martin był zaangażowany w sesję nagraniową na płytę Cilli Black. Martinowi było strasznie żal, bowiem był to jeden z jego ulubionych utworów na albumie.
 
Pora na jedno z wielkich dzieł George'a Harrisona. Mowa oczywiście o Within You Withou You. Nagrano go 22.02.1967 z take 2, śpiewa oczywiście George, a skład inżynierski to George Martin, Geoff Emerick i Richard Lush.  
 
Za tydzień zakończymy opis pozostałych piosenek i przedstawimy wizje, jakie miał zespół odnośnie kolejności piosenek.
 
C.D.N.
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.   
   
       

czwartek, 9 listopada 2023

Malarstwo Jolene Lai: fantazja, melancholia, ironia i absurd

Pamiętacie Żaberzwłoka? Szło to tak:
 

'Twas brillig, and the slithy toves
Did gyre and gimble in the wabe;
All mimsy were the borogoves,
And the mome raths outgrabe.

Wiersz autorstwa Lewisa Carrolla przetłumaczono oczywiście na język polski, w dodatku zrobiło to kilku twórców, między nimi znalazł się nawet polityk. Zobaczcie jak im poszło (więcej tłumaczeń jest TUTAJ)


Stanisław Barańczak –
Dziaberliada
Brzdęśniało już; ślimonne prztowie
Wyrło i warło się w gulbieży;
Zmimszałe ćwiły borogowie
I rcie grdypały z mrzerzy.

Janusz Korwin-Mikke –
Żabrołak
Błyszniało – szlisgich hopuch świr
Tęczując w kałdach świtrzem wre,
Mizgłupny był borolągw hyr,
Chrząszczury wlizły młe.

Jolanta Kozak –
Dziaberlak
Bzdrężyło. Szłapy maślizgajne
Bujowierciły w gargazonach
Tubylerczykom spełły fajle,
Humpel wyświchnął ponad.

Maciej Słomczyński –
Dżabbersmok
Było smaszno, a jaszmije smukwijne
Świdrokrętnie na zegwniku wężały,
Peliczaple stały smutcholijne
I zbłąkinie rykoświstąkały.

Robert Stiller –
Żabrołaki
Był czas mrusztławy, ślibkie skrątwy
Na wałzach wiercząc świrypły,
A mizgłe do cna boroglątwy
zdomne świszczury zgrzypły.

Nie wiem dlaczego, ale wiersz ten przyszedł nam na myśl, gdy zobaczyliśmy malarstwo Jolene Lai, urodzonej w Singapurze w 1980 roku i mieszkającej w Los Angeles w Kalifornii malarce i ilustratorce. Zaczynała od projektowania graficznego i plakatów filmowych, by w wieku 30 lat wywrócić swoje życie do góry nogami i zająć się wyłącznie sztuką. 







Maluje sceny, które wyglądają jakby działy się nieopodal, może w jej domu, a może w sąsiedztwie (powtarzający się wzór tapety na kilku obrazach wydaje się pochodzić z konkretnego, dobrze jej znanego wnętrza). Dzięki odważnym kolorom, pozornej realistyce, drobiazgowych szczegółach jej obrazy uwodzą widza. Przeplata się w nich fantazja, melancholia, ironia i absurd, ale tematyka tak wciąga, że przyjmuje się nadzwyczajne elementy za zwyczajne, za takie, które mogą zdarzyć się w każdej chwili. Zupełnie jak opowieść o Żaberzwłoku, gdzie dziwnie brzmiące słowa ukrywają pospolite zdarzenie domyślnej treści. 





Jolene inspiruje się wszystkim. Od mitologii azjatyckiej i bajek dzieci, po artykuły redakcyjne dotyczące mody, pejzaże miejskie i ilustracje. Pod względem estetycznym w jej pracach piękno łączy się z groteską i to w dość nieoczekiwany sposób, tak jak niewinność w jej obrazach jest tonowana przez sugestię czegoś złowrogiego lub mrocznego. Czy są to sceny ze snów, surrealistycznych i makabrycznych? Czy też są to kadry z wymyślonych przez nią, dziejących się tylko w jej wyobraźni filmów? 





W jednym z wywiadów artystka przyznaje że wpływ na jej sztukę miało tragiczne życie i elektryzujące kolory obrazów Vincenta van Gogha. A także malarskie kontrasty między emocjami a pozorną melancholią obrazów Edwarda Hoppera. Nieprzekonanych o tym zachęcamy do zaglądania na stronę Jolene Lai  (TUTAJ).
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 8 listopada 2023

Streszczenie książki Micka Middlesa pt. From Joy Division to New Order. The True story of Anthony H. Wilson and Factory Records cz.18. Joy Division tworzyli swoisty rodzaj muzycznej intensywności

 


Książka Micka Middlesa pt. From Joy Division to New Order. The True story of Anthony H. Wilson and Factory Records, wydana została przez wydawnictwo Virgin Books w roku 1996. W moim posiadaniu jest wznowienie z roku 2002.
 
Streszczenie pierwszego rozdziału pojawiło się TUTAJ, drugiego TUTAJ, fragment trzeciego TUTAJ, kolejny TUTAJ a ostatni fragment rozdziału trzeciego pt. The Wythenshave Connection (TUTAJ). Streszczenie rozdziału czwartego pt. From Safety To Where? o dzieciństwie i młodości członków grupy opisaliśmy TUTAJ. Kolejny post TUTAJ dotyczył debiutów the Dammned i the Clash, oraz rozmowy miedzy Ianem Curtisem a Pete Shelly z Buzzcocks. Następny omawiany fragment opisywał scenę punk miasta, na której wyłaniało się wiele ciekawych zespołów w tym Stiff Kittens - jeden z pierwszych zespołów Iana Curtisa,  i alternatywne nazwy, które wtedy muzycy rozważali (TUTAJ). Później opisywaliśmy historię pierwszego koncertu Warsaw (warto zobaczyć TUTAJ), oraz klubu Electric Circus (TUTAJ). Fragment dotyczący mało znanych faktów z życia Roba Grettona, ale i kilka ciekawostek ze świata sceny punk Manchesteru opisaliśmy (TUTAJ). Ostatnia noc w Electric Circus i skandal na koncercie Warsaw jak i wizyty Iana Curtisa w RCA opisaliśmy TUTAJ. Nagrywanie przez Joy Division albumu dla RCA opisaliśmy TUTAJ. TUTAJ natomiast przedstawiliśmy historię pozyskania przez zespół Roba Grettona na pozycję menadżera. Pierwszy wywiad krajowy zespołu opisaliśmy TUTAJ, a początki Factory TUTAJ. Z kolei TUTAJ zajęliśmy się mitem związanym z nazwą wytwórni, a TUTAJ opisaliśmy prawdziwą inspirację okładki A Factory Sampler.

Po tym jak Martin Hannett wyraził zainteresowanie Joy Division doszło do spotkania prawdopodobnie w hotelu Picadilly. Obecni byli na nim Richard Boon, Rob Gretton, Tony Wilson i Mick Middles. Doszło do wymiany kaset z muzyką, autor wspomina że wie, że oni już wcześniej ze sobą rozmawiali, i skromnie dodaje, że nie czuje się współtwórcą późniejszego sukcesu Joy Division
 
Ian Curtis w tym czasie pojawiał się często w siedzibie RCA (o czym już wielokrotnie pisaliśmy). Na szczęście RCA nie wydało albumu Joy Division, bowiem zdaniem autora, rutyna z jaką podchodzą duże wytwórnie do zespołów spowodowałaby, że Joy Division byliby jednym z wielu zespołów na rynku. Zaistnieli, bo się wyróżniali więc potrzebowali oni geniuszu realizatorskiego Martina. Jednocześnie na próbach eksplorowali coraz to bardziej nieznane terytoria muzyczne. 
 
Gitarzysta zespołu V2 Mark wspomina, że słuchał ich podczas prób i nie pasowali do niczego, co znał wcześniej. Tworzyli pewien rodzaj muzycznej intensywności, do której też dążył jego zespół, ale uzyskiwał ją przy wyjątkowych okazjach, jedynie chwilowo, albo pod wpływem alkoholu. Inni członkowie jego zespołu nie lubili Joy Division, ale on coś w nich widział.
 
 
Zespół nie miał wtedy żadnych ofert z wytwórni płytowych, więc nagranie dwóch piosenek na Factory Sampler ich ucieszyło, zwłaszcza Roba. Widzieli w tej ofercie możliwość pójścia do przodu. Wilson wspomina, że Cabaret Voltaire mieli wtedy dwie niewykorzystane piosenki, co było okazją do umieszczenia ich na wydawnictwie, natomiast Durutti Column, mimo kłopotów personalnych, byli naturalnym wyborem jako zespół działający pod okiem Factory. Z kolei komik John Dowie, znalazł się pośród wykonawców, bo  był przyjacielem Wilsona z Granady (z innych źródeł wiemy, że był spokrewniony z Tonym).
 

Piecze nad projektem objął Martin Hannett. Hooky wspomina, że nad nagraniami czuwał też John Brierely. Odbyło się ono w studio w Rochdale. Hooky nie podziela twierdzeń, że Hannett odkrył sekretną broń zespołu. Dodaje, że wykonano wtedy więcej miksów obu piosenek na taśmach. Te jednak zostały utracone kiedy Chris Hewitt sprzedał swoje udziały w studio wraz z taśmami. Uważa, że powinny kiedyś być wydane.
 
Nad szatą graficzną czuwał Peter Saville. Wspomina, że sklejanie odbywało się w domu Wilsona. Każdy kto tam przychodził dostawał 500 płyt, 500 okładek, folii i sklejał. To było czasochłonne i żmudne i nieco osłabiło entuzjazm Tonyego
 
Zwyczajem jego i Lindsay stało się wspólne odsłuchiwanie taśm w samochodzie podczas jazdy. Jedna z tych, jaką dostał, była nagrana przez zespół OMD. Piosenki wzbudziły ogromny entuzjazm u Lindsay. Były tam nagrane zaledwie dwa utwory - ballada na syntezatorach Almost i utwór Electricity.
 

Wilson w tamtym czasie uważał, że OMD powinni stać się popową twarzą Factory.
 
C.D.N. 
 
Czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.               

wtorek, 7 listopada 2023

Fotografie Stefanii Gurdowa: Lalki w teatrze życia

Opowiemy teraz historię emancypantki, która utrzymywała siebie i swoją córkę prowadząc prywatny zakład. A zaczynała raptem trzy lata po tym, gdy w Polsce przyznano kobietom prawa wyborcze (stało się to, jak przypominamy 28 listopada 1918 roku). Stefania Gurdowa, bo to o niej mowa, to mało znana, ale znakomita artystka. Fotografie jej autorstwa odkryte na strychu jednej z kamienic w Dębicy, niewielkim miasteczku koło Krakowa, stały się sensacją.   Ponad tysiąc szklanych negatywów uwieczniło portrety dawnych mieszkańców Dębicy i okolic z okresu międzywojnia. Ta ilość i wysoki poziom zdjęć skłonił do poszukiwań informacji o ich twórcy.

 





Artystka z domu rodziny Czerny urodziła się w 1888 roku w Bochni. Córka kapelmistrza orkiestry salinarnej w Bochni, grającego czasem po weselach z Cyganami i klezmerami, prowadziła samodzielne studia fotograficzne u Władysława Gargula, właściciela zakładu fotograficznego. Tam też poznała Annę i Elżbietę Gurdówny, także przyuczające się do zawodu fotografa i ich brata, za którego wyszła za mąż. Mimo, że małżeństwo dobrze prosperowało (mąż był elektrykiem i o prestiżu materialnym świadczył fakt posiadania automobilu), nie było udane. Po kilku latach wspólnego życia odeszła, zabierając z domu jedynie maleńką córeczkę Zosię i wiedeńskie pianino (sama grała na cytrze).
 





Osiedliła się w Dębicy, gdzie w latach 1921–1937 prowadziła własny zakład fotograficzny, z oddziałami w Mielcu, Ropczycach i Brzesku. Stefania musiała być niezwykle przedsiębiorcza, bo nie dość, że sama utrzymywała się, to jeszcze zatrudniała pracowników, na przykład Feliksa Adama Czelnego, który został jej zięciem a później zdobył uznanie dokumentując zniszczony wojną Wrocław.
 



W końcu lat 30. Stefania przeniosła się na Śląsk, gdzie prowadziła zakłady w Dziedzicach i Myszkowie. Podczas okupacji zostały jej skonfiskowane przez Niemców a ona podobno w 1942 roku trafiła do obozu Auschwitz, gdzie przetrwała do zakończenia wojny. Mimo tragicznych doświadczeń zdążyła wysłać swoją córkę Zofię i wnuczkę do Francji. Po zakończeniu wojny powróciły do Polski, choć na stałe nie pozostały w kraju. Po wojnie jej córka Zofia otworzyła w Roubaix zakład fotograficzny. A Stefania Gurdowa nie odzyskała już swoich zakładów. Mieszkała w Łodygowicach koło Żywca, gdzie pracowała w spółdzielni fotograficznej. Została pochowana w grobie rodziny Kubiców, która opiekowała się nią przed śmiercią. Po jej śmierci zbiór fotografii zachowany w jej domu został wyrzucony... Pozostały jedynie fragmenty jej dorobku artystycznego. Trzeba było równo 70 lat aby w 1998 roku robotnicy przeprowadzający prace remontowe domu przy ul. Sienkiewicza w Dębicy znaleźli zakurzone i pokryte sadzą kartonowe pudła. Oczyszczenie ich zawartości trwało długo. A następnie każdą z klisz skanowano i poddawano komputerowej obróbce.
 


I tak z każdej kliszy spoglądają na nas poważni mieszkańcy Dębicy i jej okolic. Upozowani niczym lalki w teatrze życia odgrywające swoje role. Tylko w oczach widać starannie ukrywane emocje, jakieś napięcie, oczekiwanie, poddanie się konwencji,  wynikającej z ich statusu społecznego, stroju, wieku.  I tak widzimy, ucznia, staruszkę, atletę, chłopa, żyda, gospodynię, kawalera, dziewczynę… Po wielu latach, pokazane na nowo na wystawie zdjęcia znalazły swoje imię, niektórzy mieszkańcy rozpoznali na nich swoich krewnych czy nawet siebie samych. 
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.