sobota, 3 listopada 2018

The Opposition na Soundedit w Łodzi: 26.10.2018 - cz.2.

W poprzednim poście opisywaliśmy przygotowanie do koncertu, oraz zamieściliśmy zdjęcia z występu kultowej brytyjskiej grupy the Opposition w Polsce (TUTAJ). Udało nam się zdobyć oryginalną setlistę z dedykacją od muzyków, co stanowi nasze największe trofeum z tego niesamowitego występu. Mamy również zarejestrowane materiały zza kulis, jak i cały koncert w formie audio, ale o tym w następnym poście. Dzisiaj skupmy się na materiale który jest dostępny w sieci, oraz na naszych urywkach wideo z koncertu. 

Celem dokonania pełnej archiwizacji pobytu grupy w Polsce, zacznijmy od rejestracji próby w Radio Łódź, 24.10.2018.  Materiał fotograficzny z tego wydarzenia znajduje się TUTAJ a poniżej jedno ze zdjęć:

Co ważne, rejestracja próby, z niemalże identyczną tracklistą jak z  koncertu jest TUTAJ. To przykre że w XXI wieku, tak znaczące radio jak PR3 nie jest w stanie opracować banalnego odtwarzacza, który można umieścić na blogu takim jak nasz. 

No i na koniec tej części nasz materiał wideo - urywki z koncertu. Jakość jest, jeśli chodzi o dźwięk, nienadzwyczajna, niemniej jest to około 1/3 całego koncertu. Zobaczymy jaka będzie reakcja, i jeśli materiał spotka się z pozytywnym odbiorem wrócimy z kolejnymi  częściami. Zapraszamy na nasze pierwsze blogowe wideo, i ostrzegamy, że będzie tego więcej. Miłego oglądania!

piątek, 2 listopada 2018

Zaduszki z Joy Division - Martin "Zero" Hannett: muzyk, realizator, poeta, smakosz ciszy


Martin Hannett (TUTAJ), Mister Zero, jedna z najbardziej fascynujących postaci odległego świata muzyki lat 80. Twórca niezapomnianych dźwięków mający wpływ, jak nikt inny na twórczość topowych zespołów new wave i post punk. Geniusz, narkoman, szaleniec... Mimo wydanych setek płyt z jego udziałem i wydanych książek nadal jest zagadką.

W filmie 24 Hour Party People Michaela Winterbottoma, pokazano pierwsze spotkanie Tony Wilsona (w tej roli Steve Coogan) z Martinem Hannettem (w tej roli Andy Serkis). Wilson szuka Martina, w końcu wyjeżdża z miasta i znajduje Hannetta stojącego na szczycie wrzosowiska i trzymającego mikrofon wysoko w powietrzu.
 

Wilson: Martin? Co robisz?
Hannett: Nagrywam. Ciszę.
Wilson: Nagrywasz ciszę?
Hannett: [zdenerwowany] Nie, teraz nagrywam Tony'ego pieprzonego Wilsona.

Tyle legenda. Lecz ta scena ma głębszą wymowę niżby się nam wydawało. Bo czy nie o to chodziło Martinowi? Podczas nagrywania Closer Hannett przekonał Stephena Morrisa aby nagrać każdą partię perkusji osobno, uderzając w kolejny bęben w określonym rytmie, odbijając inne uderzenia na kolanach i udach. Podobno w ten sposób mógł wyizolować i zindywidualizować każdy dźwięk perkusji. W trakcie wielogodzinnych, męczących sesji nagraniowych poszukiwał idealnego dźwięku i nakładał a potem zwielokrotniał fragmenty różnorakiej ciszy, które przechwytywał pomiędzy ścieżkami instrumentów, by uzyskać nieskończone echo, potem od czasu do czasu kładł się pod stołem mikserskim i pozostawał tam przez długie okresy ciszy, aż zespół zastanawiał się, czy tam zasnął.

Pośród znalezionych taśm w prywatnym archiwum Martina Hannetta są jego wiersze, o czym mało kto zdaje sobie sprawę, a jeszcze mniej może osób przywiązuje do tego wagę. Pośród zapisanych na kartkach w linię, wyrwanych z notesu, pośpiesznym, lecz wyraźnym pismem znajdują takie słowa:

...wannded in silence
growing in momento
Come to me quietly
let there be nothing
nothing beetween me
nothing inside me

 


(zdjęcia kartek pochodzą STĄD)

Martin Hannett dążył do owinięcia każdej nuty, każdego brzmienia ciszą. A ta sprawiła, że utworów Joy Divison słucha się tak nieprawdopodobnie dobrze. Zastosowane przez Hannetta opóźnienie stworzyło efekt przepastnego pogłosu, co szczególnie słychać w nagraniach z  Unknown Pleasures. Może właśnie na tym polega niezwykłość post-punkowego dźwięku z Manchesteru, na zamkniętej we frazie muzycznej i ściśle dozowanej ciszy?


Ciszy która trwa do dzisiaj...

czwartek, 1 listopada 2018

Dlaczego skały wyobraźni Wyspy Umarłych Arnolda Böcklina wciąż przyciągają artystów?

Jakiś czas temu opisaliśmy jeden z najbardziej tajemniczych a zarazem najsłynniejszych obrazów XIX wieku, czyli Wyspę Umarłych (Die Toteninsel) Arnolda Böcklina TUTAJ

Od chwili powstania dzieło to inspiruje. Mamy już dziesiątki odniesień do różnych wersji obrazu i to nie tylko w malarstwie, lecz także w literaturze, w dziełach filmowych, teatralnych, w poezji i muzyce. Malowidło powielone w tysiącach egzemplarzach cieszy niezmienną popularnością. Nie zdajemy sobie nawet sprawy, jak wiele znanych osobistości chciało mieć w swoim domu jego kopię. Pisaliśmy, że jedną z wersji zatrzymał u siebie Hitler, także Lenin umieścił kopię obrazu nad swoim łóżkiem w mieszkaniu w Zurichu. A oprócz nich inni: Freud, Strinberg, Rachmaninow, Clemenceau, Dali, Druillet, Giger, Beksiński… 

Nic dziwnego, że obraz zdobył uznanie filmowców. Niektóre widoki Skull Island w oryginalnej wersji King Konga są uderzająco podobne do formacji skalnych lipskiej wersji Wyspy Umarłych. Val Lewton producent filmu o King Kongu miał zresztą obsesję na punkcie tego obrazu, użył wyspy w tle kolejnego filmu (I Walked With a Zombie), by w końcu nakręcić film o tej samej nazwie, który dzieje się na greckiej wyspie przypominającej scenerią obraz Böcklina. Pojawiły się i inne wpływy, między innymi trzeci film Michaela Powella i Emerica Pressburgera Opowieści Hoffmana (The Tales of Hoffman) oraz Obcy Ridleya Scotta (Alien) został osadzony w podobnej scenerii. W ostatnim czasie na obrysie kamiennej Wyspy Umarłych wzorowany był The Black Lodge and White Lodge w jednym z odcinków serialu Twin Peaks.

Dlaczego tak się dzieje? Czemu artyści wręcz oddają hołd temu obrazowi? Dlaczego wydawałoby się, niezależni malarze, jakimi byli HR Giger i Zdzisław Beksiński, namalowali własne wersje Wyspy Umarłych?
 
Ten fenomen jest trudny do wyjaśnienia. Bo cóż szczególnego znajduje się na obrazie Arnolda Böcklina? Otóż widzimy gładką powierzchnię wody, po której sunie łódka. Są w niej dwie osoby jedna owinięta w biały płaszcz stoi a druga wiosłuje. Celem ich podróży jest wyspa porośnięta cyprysami o wysokich brzegach skalnych, wynurzających się ostro z wody. Cyprysy kojarzą się zwykle, zwłaszcza w świecie śródziemnomorskim, z cmentarzami, śmiercią i pogrzebem. W skalnych ścianach wyspy znajdują się drzwi i okna wyryte w stromych ścianach klifu, co sugeruje obecność człowieka na wyspie.
 
Spokój morza i widok skalnych jasnych ścian poddają widzowi obrazu skojarzenie z miejscem wiecznego spoczynku. Wrażenie to podtrzymuje biały płaszcz osoby w łódce, z tkaniny przypominającej te, w które były pakowane zwykle martwe ciała. Usytuowanie łodzi z dwoma postaciami pomiędzy widzem a celem ich podróży ma istotne znaczenie dla malowidła. Zabieg ten wciąga widza w akcję toczącą się na obrazie, w ten sposób staje się on wręcz trzecią niewidzialną osobą biorąca udział w wyprawie. Postać, którą widzimy od tyłu, którą namalowano w taki sposób specjalnie, aby każdy mógł się z nią identyfikować, jest często uważana za duszę i uosabia tych, którzy odeszli z tego życia i stanęli w obliczu tego, co leży poza śmiercią. Przedstawiony na łodzi wioślarz może być zatem Charonem. Oprócz nich w łódce jest obiekt, który zwykle uznaje się za trumnę. Najprawdopodobniej więc obraz ma prezentować podróż duszy do następnego świata. Dlatego uczuciami, które zwykle odczuwa widz przed obrazem, są niepokój, samotność, tajemnica, oczekiwanie. 

Zakres interpretacji dzięki wielowarstwowym znaczeniom nadawanym użytym symbolom także jest zróżnicowany. Die Toteninsel można postrzegać jako elegię lub metaforę melancholii, smutku i izolacji. Można również uważać to dzieło za przenośnię podstawowych ludzkich myśli o śmierci, o życiu pozagrobowym i transcendencji.

Zawarta w obrazie struktura czasu także jest elementem, poprzez który autor nawiązuje z widzem narrację, wzmagając sugestywność obrazu.  Malarz osiągnął to narzucając kierunek ruchu: Oto łódka oddala się od widza i płynie ku środkowi wyspy. Także inne elementy kompozycji: położenie łódki na przecięciu osi symetrii, na połączeniu kontrastów barwnych (ciemnej wody i jasnej skały oraz ciemnej przestrzeni na wyspie i jasnego nieba) wywołują efekt wznoszenia się i przenoszenia łódki, a wraz z nią i widza z ciemności do światła. Gdy jeszcze dodamy do tego niepokojące sylwetki drzew, które zdają się poruszać, otrzymujemy zadziwiająco spójną kompozycję złożoną z symboli czasu i ruchu, realizującą się w atmosferze śmierci, straty i skruchy. Ukrytym tematem obrazu staje się w ten sposób Wniebowstąpienie i łagodne przejście ze świata żywych do świat umarłych.
 
Co jest jednak takiego w wizji Böcklina, że wciąż inspiruje tak wielu kreatywnych ludzi? Czy to, że udało mu się namalować obraz, w którym uchwycił krawędź, granicę, rozpiętą gdzieś między morzem a lądem, między spokojem i burzą, dniem i nocą, życiem i śmiercią, rzeczywistością i fantazją? Salvador Dalí powiedział kiedyś: Ruchome piaski automatyzmu i marzenia senne znikają wraz z przebudzeniem. Skały wyobraźni pozostają. Skały wyobraźni Böcklina wciąż przyciągają, nawet JG Ballard w swoim opowiadaniu z 1966 roku Kryształowy świat (The Crystal World) przywołał drugą wersję obrazu Böcklina aby opisać mrok początkowej sceny w Port Matarre
 
Spójrzmy na koniec na kilka dzieł będących hołdem lub tylko nawiązaniem do dzieła Böcklina. Może odpowiedź na zadane pytania pojawi się sama?













środa, 31 października 2018

Joy Division: Geneza nazwy, czyli kilka słow o książce Yehi'el Dinur pt. Dom Lalek

Bernard Sumner w filmie dokumentalnym Joy Division w reżyserii Granta Gee:  

Jeden koleś w pracy dał mi książkę, kilka książek, jedna nosiła tytuł Dom Lalek  i wiedziałem że była o nazistach, ale nie przeczytałem jej tylko przerzucałem kartki. To było o burdelu do którego chodzili naziści i pomyślałem wtedy - to w złym guście, ale to w punkowym stylu, i każdy komu mówiłem nazwę Joy Division odpowiadał: to świetna nazwa.

Warto zatem, żeby każdy fan Joy Division zapoznał się z książką Ka-Tzetnika 135633, byłego więźnia niemieckiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Tym bardziej warto to zrobić, bowiem istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że jest to książka dokumentalna, w której autor opisał losy swojej własnej siostry. Ale jest też inny powód o którym poniżej.

Zarówno gitarzysta Joy Division jak i wielu opisujących książkę, sprowadzają jej fabułę tylko i wyłącznie do fragmentu dotyczącego Oddziału Rozrywki w obozie do którego w końcu trafia główna bohaterka. Ale tak na prawdę to tylko część historii. I wcale nie jest też tak, że książka opisuje historię zaledwie jednej osoby, bowiem poza Danielą poznajemy też losy kilku bliskich jej osób, w tym brata Harryego, który zupełnie przypadkowo, nie posiadając żadnych kwalifikacji, zostaje obozowym lekarzem. Codziennie musi pomagać robotnikom pracującym w obozie, a jeśli pomóc się już nie da, jest on świadkiem  przerażających scen. 

Książka rozpoczyna się od opisu losów Żydów pracujących w fabryce obuwia w Gettcie. Poznajemy sposoby na przeżycie, kwitnący czarny rynek, strach i bezwzględne tortury jakim poddawani są więźniowie ze strony Niemców. Jedną z nich, chyba najbardziej bezwzględną, są łapanki zwane przez więźniów Akcjami.

Każdy rozważa swoje własne problemy. Temat jest tylko jeden: kto następny? Kiedy będzie następna Akcja? Jaka ona będzie? Czy uderzy w zakłady pracy? Może w dzieci? A może tym razem w kobiety? Bezdzietni kalkulują sobie, że dawno już nie było Akcji na dzieci. Ojcowie i synowie mają nadzieję, że teraz będzie czas na córki. Każdy dochodzi do wniosku, że nie należy do kategorii najbardziej zagrożonej w najbliższym czasie, a wszyscy pracownicy fabryki butów są niemal pewni, że po Akcji u Schwechera zakłady pracy będą miały spokój przez dłuższy okres. Czego człowiek pragnie najbardziej? - jeszcze jednej chwili życia. Jeszcze jeden oddech - może nadejdzie wyzwolenie.  

Bo z Akcji się do fabryki już nie wraca. I w końcu przychodzi pora na akcję obejmującą kobiety. Wszystkie dziewczyny zostają wyrwane z łóżek, i nawet karta pracy okazuje się być niewystarczająca. W niewiadomym celu zostają zgromadzone w  jednym miejscu. 

Główna ulica stopniowo zapełnia się grupkami dziewcząt. Tu i tam otwiera się kolejna brama, wypluwając następną porcję ofiar eskortowanych przez gestapowców i policjantów. Ferber powiedział: „Wkrótce szykuje się wielka Akcja, i według wszelkiego prawdopodobieństwa będzie to Akcja na dziewczęta". Teraz już wiadomo - jest Akcja na dziewczęta. 

Transportowane tramwajami  trafiają w końcu do obozu przejściowego - Dulagu, skąd zostają wywiezione pociągami w nieznanym im kierunku.

Wagony są wypełnione żydowskimi dziewczętami. Siedzą na ławkach i na podłodze. Zapieczętowano drzwi i okna. NAPRZÓD DO ZWYCIĘSTWA! Daniela wychyliła się w stronę okna - na zewnątrz zieloność świata. Obraz w jej oczach zlewa się w jednolitą zieleń - nie ma Niemców, nie ma Akcji, nie ma getta. Wszystko się zlewa i rozmywa w nieskończonej zieleni pól, które ciągną się aż po horyzont. Nad ziemią pochyla się rozsłonecznione niebo - jak matka, gdy podaje pełną pierś noworodkowi. Pociąg rytmicznie podąża dalej. ... Daniela siedzi w przedziale pędzącego pociągu.

Stacją docelową jest niemiecki obóz koncentracyjny.

Brama. Nad głowami przechodzących widnieje duży napis złożony z gotyckich liter: OBÓZ DLA KOBIET. Poniżej dopisek kredą, wykonany niemiecką ręką: PRACA TO PRZYJEMNOŚĆ. 

Po wstępnym oglądzie, odziane w obozowe stroje, dziewczyny poddawane zostają wywiadowi lekarsko-socjologicznemu, po czym między piersiami niemieckie urzędniczki tatuują im numery identyfikacyjne i znaczą specjalnym elektrycznym stemplem z napisem Feld-Hure (dziwka polowa) niczym bydło. 
Finalna segregacja dokonuje się na samym końcu. W tym miejscu w książce po raz pierwszy pada nazwa Joy Division (Oddział Rozrywki).

Los każdej dziewczyny zostaje ostatecznie przesądzony przy ostatnim stole, przy którym urzęduje obozowa lekarka w asyście przełożonej. Tu zapada decyzja o tym, czy kolejna dziewczyna zostanie skierowana do Oddziału Pracy, czy przydzielą ją do Oddziału Rozrywki.
 
Ale główna bohaterka nie trafia do tego oddziału lecz na początku skierowana zostaje do Oddziału Pracy.  Jej współtowarzyszki, mimo beznadziejnych okoliczności,  w swoisty sposób zazdroszczą tym z Oddziału Rozrywki:

- Spójrz tam - Renia wskazuje ręką na Oddział Rozrywki. - Zdążą nieźle się nażreć, zanim trafią do pieca. One też trafiają na ciężarówkę, ale póki żyją, nie głodują tak jak my. Tyją, zżerając nasz chleb i naszą marmoladę! A to lanie w ostatnim dniu? My to mamy na co dzień!

Ale te pozorne powody do zazdrości okupowane są ogromnym cierpieniem. Więźniarki Oddziału Rozrywki poddawane są bowiem przechodzącym ludzkie wyobrażenie, rygorom. Która się nie dostosuje, albo która przypadkiem zachoruje, kończy śmiercią. Towaru jest nadmiar, przecież wkrótce do obozu zawita nowy transport dziewczyn z kolejnej Akcji...

Kalefaktorki Oddziału Rozrywki przyprowadziły na plac około dwudziestu nagich dziewcząt. Każdą przywiązano rzemieniem do stołka - nogi do przednich nóg taboretu, ręce do tylnych, głowy zwieszone w dół. Przy każdej stoi kalefaktorka z pałką w ręce. Operacją w całkowitym milczeniu dowodzi przełożona oddziału. Wszystkie oczy są na nią skierowane w oczekiwaniu na sygnał rozpoczęcia, ale ona czeka na znak, który da jej Jaga, komendantka Oddziału Rozrywki. Wreszcie pojawia się Jaga-Blond Bestia Przełożona dotyka pleców jednej z kalefaktorek końcem trzymanego w ręku kańczuga, dając sygnał do rozpoczęcia chłosty. Wszystkie pałki jednocześnie spadają na nagie ciała i biją równym rytmem, z niemiecką precyzją, bez przerw. Straszny gejzer krzyku uderza w niebo, ale niebo pozostaje nieme, jakby zamilkło na rozkaz Niemców. Wzdłuż drutów obu części obozu - oczy. Niezliczone oczy więźniarek, które są świadkami operacji Oczyszczania z Grzechu. Zajeżdża czarna ciężarówka. Kalefaktorki wrzucają do niej bezwładne ciała „oczyszczonych". Następnie ciężarówka skręca do Oddziału Pracy, aby przy okazji zabrać również żywe szkielety z Bloku Izolacji. Tam muzułmanki z własnej woli wpełzają do wnętrza samochodu. Odbywa się śmiertelny pochód trupów, które na ochotnika kładą się do wspólnego grobu.
Daniela w końcu jednak trafia do Oddziału Rozrywki. Ale w obozie poza pracą i usługiwaniu Niemcom dziewczyny poddawane zostają wielu innym uwłaczającym godności ludzkiej czynnościom. W końcu Niemcy zawsze dbali o poziom swoich badań naukowych...

W klatkach po prawej stronie siedziały dziewczęta od dawna już będące przedmiotem eksperymentów: sztuczne zapłodnienie, ciąże podwójne, niedonoszenia, przedwczesne porody oraz rozmaite metody kastracji i sterylizacji. Klatki po lewej stronie budynku należały do Oddziału Eksperymentów Chirurgicznych. Trzymane tu dziewczęta zmieniano bardzo często, bo nigdy długo nie wyżyły. Usuwano im organa żeńskie, zastępując sztucznymi, wypróbowywano rozmaite rodzaje trucizn, przysyłanych do testowania przez niemieckie koncerny farmaceutyczne. Koncerny te słono płaciły za usługi, według stawek ustalonych przez głównego lekarza.

Scena sterylizacji Danieli i opis klatek zdają się być jedną z inspiracji Iana Curisa do napisania No Love Lost. Ze wspomnień naocznych świadków jak Kevin Cummins, (TUTAJ) wiemy w jaki sposób wokalista Joy Division pisał teksty. Wiemy także, ze do napisania No Love Lost zainspirował go J.G. Ballard (TUTAJ). Po przeczytaniu książki Dom Lalek nie mam wątpliwości, że również ona przyczyniła się do powstania tego tekstu. Poświęcę temu wątkowi jednak osobny wpis, bowiem nie jest wcale wykluczone, że to właśnie Ballard  zainspirował się Domem Lalek podczas pisania swojego opowiadania Rekognicja...

Wspomniany rygor panujący na Oddziale Rozrywki jest wręcz niepojęty, a dotyczy takich szczegółów jak choćby równe układanie pościeli przez wszystkie więźniarki. Niemiecki porządek musi być... Do tego dochodzi bycie miłym dla klientów i broń Boże zarażenie się chorobami, zwłaszcza wenerycznymi. Która się nie podporządkuje popełnia grzech i poddana zostaje oczyszczeniu. 

Tutaj, w tych barakach tonących wśród róż, bicie jest zabronione, aby nie oszpecić ciał więźniarek. Każda dziewczyna ma nowy uniform. Go tydzień zmieniają bieliznę. W porównaniu z Oddziałem Pracy jedzenie jest tu jak w raju. Dziewczyna, której zdarzyło się popełnić „grzech", jest stawiana do raportu - jedynie raport, nic więcej. Tyle że - zazwyczaj po przybyciu nowego transportu - „grzesznice" z trzema raportami wyprowadza się na Plac Egzekucji, gdzie Elza, przełożona kalefaktorek, czyści ich ciała z grzechu. To nawet oficjalnie nazywa się „Oczyszczanie z Grzechu". Bezwładne ciała wrzuca się na ciężarówkę i odwozi do krematorium. Niech wszystkie mieszkanki raju pilnie wystrzegają się grzechu! 

Czy Danieli uda się przeżyć okrucieństwo bycia zmuszoną przez Niemców do prostytucji więźniarką Domu Lalek? Czy umysł kilkunastoletniej dziewczyny jest w stanie wytrzymać takie nieludzkie upokorzenie? A może trzeba spróbować jakiegoś postępu, żeby się stąd wydostać i spotkać się z ukochanym bratem, którego losy są przecież jej nieznane? 

Warto przeczytać Dom Lalek, nie tylko żeby poznać dogłębnie genezę nazwy Joy Division, ale również jedną z inspiracji Iana Curtisa i jego kolegów.

wtorek, 30 października 2018

H.R. Giger: Życie zdominowane jest przez seks i śmierć

Tym, kim Zdzisław Beksiński (o którym sporo pisaliśmy TUTAJ) jest dla sztuki polskiej, tym dla sztuki anglosaskiej jest Hans Ruedi Giger. W zasadzie obaj artyści należeli do tego samego pokolenia. Urodzony w 1940 r. niewielkiej miejscowości Chur w Szwajcarii Giger przeniósł (podobnie jak Beksiński) w świat sztuki lęki, które dręczyły go od dzieciństwa oraz te, których doświadczył w życiu dorosłym.
Niepokojące obrazy Gigera zaludnione przez potwory wprost z sennych koszmarów, przywodzą na myśl obrazy Salvadora Dali (którego zresztą Giger znał osobiście), Hieronima Boscha TUTAJ oraz Pietera Bruegela

Dzieła Gigera odbijają niczym w lustrze strach ich twórcy przed obłędem i śmiercią, stając się próbą syntezy śmierci człowieka, z jego seksualnością ze światem maszyn. Tak unikalny styl przyciągnął szybko uwagę Hollywood, dla którego artysta stał się autorem projektów plastycznych do takich filmów jak Obcy - ósmy pasażer Nostromo, Gatunek, Poltergeist 2Diuna w reżyserii Alejandro Jodorowskiego, a także filmu Batman Forever, choć niestety jego projekt batmobilu nie został w nim użyty.

Giger szczególnie został zapamiętany przez szeroką publiczność w 1979 roku, po filmie Ridley'a Scotta'a Obcy - ósmy pasażer Nostromo, do którego stworzył postać ksenomorfa - zmiennokształtnego kosmity, który mógł przetrwać w każdych warunkach i stanowił poważne zagrożenie dla całego ludzkiego gatunku. Mroczna wizja pozaziemskiego, pozbawionego oczu potwora z ociekającymi śliną szczękami była tak odmienna od tego, czym starali się epatować miłośników horrorów designerzy lat 60. i 70., że hollywoodzcy producenci nie tylko uhonorowali film Oscarem za efekty specjalne, ale natychmiast zarzucili Gigera propozycjami współpracy. Ten jednak nie był przecież początkującym malarzem i mógł wybierać propozycje. Zaczynał przecież jeszcze w 1966 r. od rysunków tuszem (podobnie zresztą jak Beksiński). W 1972 r. zaczął używać areografu, wykonując przez kolejne dwie dekady ponad 600 prac na papierze, głównie monochromatycznych, choć nie tylko, z użyciem sprayu, tuszu, farb akrylowych. Na początku lat 90. porzucił rysunek i zaczął tworzyć rzeźby, rozmaite konstrukcje oraz zajął się projektowaniem wnętrz, m in. otworzył ekskluzywny bar z bardzo oryginalnym wyposażeniem.
Jakby paralelnie do twórczości życie szwajcarskiego artysty obfitowało w tragiczne wydarzenia. Jego ukochana, aktorka Li Tobler, popełniła samobójstwo, a on sam zakończył swoje życie tajemniczo i gwałtownie. Zmarł 12 maja 2014 roku w wyniku obrażeń doznanych po upadku ze schodów. 

Pozostały po nim niepokojące, szare krajobrazy, w których przewijają się zwoje jelit, kawałki maszyn, które w kolorach matowego księżyca wyglądają niczym ludzkie genitalia oraz upiorne, mityczne demony, sugestywnie oddziałujące na wyobraźnię kolejnych pokoleń widzów.  Giger w jednym z wywiadów powiedział, że według niego życie zdominowane jest przez seks i śmierć, i może dlatego w jego dziełach te dwie siły razem idą, czasem zmagając się ze sobą niczym mityczny Eros i Thanatos.
Nic zatem dziwnego, że ulubione motywy Gigera, wśród których przeważają symbole śmierci i sadomasochistycznej, perwersyjnej seksualności, zwróciły uwagę muzyków gatunku punk i heavy methal. Zresztą, ubierający się zawsze na czarno i mieszkający w dziwnym, przez siebie zaprojektowanym domu, Giger sam wyglądał na gwiazdę muzyki pop. W każdym razie artysta podjął współpracę z muzykami i zaprojektował okładki do płyt dla wielu heavy metalowych zespołów wśród których są: The Shiver (Walpurgis, 1969), Celtic Frost (To Mega Therion, 1985), Atrocity (Hallucinations 1990), Danzig (Danzig III: How the Gods Kill, 1992), Carcass (Heartwork, 1993) i Triptykon (Eparistera Daimones, 2010 i Melana Chasmata, 2014). 

Motywy jego autorstwa ozdobiły okładki Brain Salad Surgery (1973) Emersona, Lake & Palmer, Mumien (1974) Floh de Cologne, Attahk (1978) Magmy, KooKoo (1981) Blondie, Atomic Playboys (1989) Steve'a Stevensa i Hide Your Face (1994) - okładki te można zobaczyć TUTAJ.
I te prace zostały docenione i zauważone. Okładka albumu Gigera dla Debbie Harry i Emerson, Lake & Palmer znalazły się wśród 100 najlepszych w historii muzyki wymienionych w ankiecie wypełnionej przez czołowych dziennikarzy rockowych, a jeden z obrazów, który został w formie plakatu dołączony do płyty Frankenchrist (1985) - amerykańskiego punkowego zespołu Dead Kennedys - wzbudził skandal, który zakończył się wręcz wojną kulturową w USA, pozwem sądowym i oskarżeniem o szerzenie pornografii. Chodzi tu o obraz Pejzaż XX (1973). Więcej o tym TUTAJ. Na tym nie skończyła się współpraca Gigera z przemysłem muzycznym. Malarz wyreżyserował teledyski dla Blondie (Backfired, 1981, Now I Know You Know, 1981) i Böhse Onkelz (Dunkler Ort, 2000), a ponadto zaprojektował specjalny stojak na mikrofon dla Jonathana Davisa frontmana zespołu Korn.
A skoro już mowa o Korn i o Obcym, to ponieważ jesteśmy blogiem muzycznym, nie może zabraknąć pewnego teledysku...
Czy Giger i Beksiński wiedzieli o sobie? Oczywiście, że tak, w jednym z wywiadów Beksiński usłyszał, iż Giger nazwał go jednym z najważniejszych artystów naszych czasów oraz przyznał że wywarł na niego wpływ. W odpowiedzi Beksiński stwierdził, że to chyba bardziej Giger wpłynął na mnie, bo poznałem jego sztukę wcześniej niż on moją. Bliska mi jest jego maniera, ale nie tematyka, wszystkie te demony. Bardzo lubię jego prace wykonane przy użyciu aerografu, ale u komunistów nigdzie nie można było kupić sprężarki TUTAJ

A co powiedział jeszcze HR Giger o Beksińskim? Znane mi jest nazwisko Beksińskiego i znana mi jest jego sztuka. Odkryłem go stosunkowo późno, około 1985 r., po tym, jak jego paryska galeria przesłała mi jedną z jego książek. Mam teraz ich kilka. Byłem pod wrażeniem jakości jego obrazów. Oczywiście najbardziej fascynowało mnie to, że nieraz uciekał się do użycia mumii i kości. Tak, wiem, że czasami wspomina się nas razem, tzn. w tym samym kontekście i ja czuję się tym faktem zaszczycony. Mam nadzieję, że jemu też się podobała moja sztuka. Przeraziłem się wiadomością o jego morderstwie i żałuję, że nigdy nie miałem okazji go spotkać.
Minęło kilka lat i teraz obaj mogą wymienić się swoimi poglądami na sztukę, muzykę i życie, o ile to ich jeszcze w ogóle interesuje...
 

Popatrzmy jeszcze na sfabularyzowane malarskie wizje HR Gigera: 

poniedziałek, 29 października 2018

Zdzisław Beksiński: Twórczość i pasje muzyczne cz.3

Opisaliśmy jakiś czas temu etapy twórczości Zdzisława Beksińskiego TUTAJ, lecz jest jeszcze coś, bez czego by nic nie zdziałał a jeśli nawet, to prawdopodobnie efekt jego pracy osiągnąłby inny kształt. Chodzi o muzykę, która była istotną częścią jego życia, która była spoiwem łączącym go z Tomaszem, jego synem. Można by wiele pisać o tym co lubił słuchać i kiedy oraz w jaki sposób, lecz po co. Najlepiej niech sam o tym opowie. Gwoli wyjaśnienia, wszystkie utwory zamieszczone w tym tekście są tymi, które lubił Beksiński, a zatem posłuchajmy czym była dla niego muzyka, jak ją odbierał i dlaczego:

Jeżeli czegoś szukam, używam, pasjonuję się, to jest tym przede wszystkim muzyka. Poza tym interesuje mnie trochę film... Słucham oczywiście dużo pop-music, ale nic wyłącznie: Na muzyce się kompletnie nie znam, kilkuletnie bębnienie w dzieciństwie na fortepia­nie, w czasie którego moja nauczycielka większą zwracała uwagę na to, bym miał roz­luźnione przeguby, niż na to, by mi wyjaśnić, co właściwie robię, nie nauczyła mnie przecież niczego. Wspominam to jak koszmar, któremu kres położyła utrata - na skutek eksplozji - palców lewej ręki. Należę więc do Klubu Wyjącego Psa i muzykę odbieram wyłącznie bebechami jakby to określił Witkacy. Za to odbieram jej dużo, całymi godzinami, jestem jak to się zwykło mówić osłuchany, chociaż rzecz jasna niesystematycznie, poza tym wszystko mi się stale myli, więc na Boga nic egzaminuj mnie tu z nazwisk, stylów, wpływów...

Ogólnie lubię muzykę, tym bardziej nadaję się do odbioru bebechowego, a więc przede wszystkim drugą połowę XIX wieku oraz sam początek wieku XX, muzyka naj­nowsza też, ale z pewnymi zastrzeżeniami: Zachwycony jestem raczej jej brzmie­niem, instrumentacją, natomiast utwory traktowane jako całość są dla mnie w większości wypadków nie dość ekspresyjne, nie dość naładowane uczuciem - oczywiście nie jest to żadna krytyka z mojej strony, po prostu nie nadaje się do tego typu percepcji, jaki jest mi potrzebny i do jakiego przywykłem. W owym uczuciowym czy bebechowym odbiorze muzyki pomaga mi piekielnie nagłośnienie pracowni - zawsze wszystko jest dla mnie nie dość głośne, na skutek czego nieustanne poszukiwanie wzmacniacza idealnego, który by nie zniekształcając dźwięku wyrywał zarazem futryny z okien. Badałem się, nie mam przytępionego słuchu, ale odczuwam potrzebę, by muzyka dosłownie miażdżyła lub rozrywała na strzępy. Okazuje się jednak, że po czternastogodzinnym nieprzerwanym słuchaniu, tylko muzyka pozwala mi równocześnie przez cały ten czas malować i to na stojąco i nie zwracać w ogóle uwagi na zmęczenie - jest to stymulator silniejszy od kawy! 


Oczywiście są całe obszary muzyki niedostępnej dla mnie, właściwie wszystko nieomal, co było przed połową XIX wieku jest dla mnie zbyt dalekie i zbyt trudne w odbiorze. Beethoven mnie nudzi i męczy, może niektóre sonaty fortepianowe i skrzypcowe w mniejszym stopniu, ale symfonii słuchać nie potrafię, mimo iż wielokrotnie próbowałem i znam je nieomal na pamięć, jeszcze gorzej jest z barokiem, a przecież wreszcie stale słucham wszystkiego, co tylko jest dostępne na płytach, usiłuję się po prostu przyzwyczaić i to we własnym interesie, bo dla kogoś, kto słucha muzyki po 10 i więcej godzin dziennie, jest jej stale za mało, chciałbym uzyskać jakieś nowe, nadające się do eksploatacji obszary, jakieś nowe pastwiska - traktuję to wręcz jak pożywienie - ale trawa tam jest niejadalna, przejrzysta konstrukcja i brak uczucia, na pewno gdzieś ono się znajduje, ale ja nie posiadam klucza i przy­zwyczajenie się par force niczego tu nic zmienia.

Gdy słyszę Skriabina, to natychmiast cały mój organizm ulega jakby podłączeniu do dźwięków wypeł­niających pracownię - nie ma już muzyki, której się słucha, lecz dźwięki i jak stanowimy całość, czuję się jak wąż zahipnotyzowany fujarką fakira, jak pies reagujący na harmonijkę ustną...

Gdy słucham beethovenowskich wariacji na temat Diabelnego, pozostaję całkowicie zimny i krytyczny - wiem, o co idzie, podążam za ideą konstrukcji, ale rzecz jest dla mnie po prostu nudna i tyle. Brak tu dla mnie możliwości zespolenia się z muzyką - istnieje po prostu jej odbiór, nic poza tym. Oczywiście w ramach tego, co lubię i co lubię w mniejszym stopniu, a nawet wśród rzeczy, których właściwie nie lubię, np. Bacha, są rzeczy, których słucham chętniej, których słucham mniej chętnie, i takie, których nieomal wcale nic słucham. W zdaniu tym jest tylko pozorna sprzeczność.

W zasadzie lubię bowiem przede wszystkim muzykę smutną, tragiczną, patetyczną, ekstatyczną, potężną, melancholijną, neurasteniczną wreszcie, a nawet groteskową i persyflażową, ale wręcz nic cierpię muzyki pogodnej, wesołej, pełnej werwy i humoru, lekkiej, żartobliwej, ludowo-skocznej i tak dalej, nic na to nie poradzę, nie muszę się chyba tłumaczyć przed tobą z własnych gustów, sam ich zresztą nie rozumiem. Poza tym bardzo lubię też muzykę ostrą, rytmiczną stereotypową, dawniej był to jazz, od wielu już lat jest to muzyka pop, a szczególnie stereotypowe grupy heavy rocka i hard rocka. Właściwie w słuchaniu potrafię przechodzić bezpośrednio od Brucknera do Budgie czy Nazareth - o wiele trudniejsze jest przejście od Brucknera do Beethovena, mimo iż jest to szlak bardziej wydeptany
.


Beksiński słuchał muzyki różnej ale zawsze pełnej emocji, takiej, która musi być słuchana na full. Jedna z anegdot, którą sam opowiadał uzasadniała powód takiego sposobu odtwarzania nagrań. Zresztą jest to opowieść typowa dla Beksińskiego: Otóż kiedyś malował przy rozkręconych do maximum głośnikach, gdy poczuł nagły dreszcz, który go przeszedł od czubka głowy aż po palce nóg… Po czym okazało się, że nie było to wrażenie wywołane muzyką, a skutek uderzenia w głowę obrazu, który pod wpływem drgań spadł mu na głowę… Lecz to tylko żart, bo artysta autentycznie wzruszał się przy niektórych utworach. Przy IV Symfonii G-dur Gustava Mahlera płakał.

Innym utworem szczególnie cenionym przez malarza było Requiem Alfreda Schnittk:

Nietrudno zauważyć, że cenieni przez niego kompozytorzy należeli do tzw. nutu romantycznego, choć Beksiński był wybrednym koneserem i nie lubił każdego przedstawiciela tego stylu, np. nie znosił Berlioza…  Pełna lista jego ulubionych dzieł znajduje się TUTAJ. Warto zapoznać się z tymi utworami aby posłuchać czegoś w nurcie cold wave sprzed kilkuset lat…

niedziela, 28 października 2018

The Opposition na Soundedit w Łodzi: 26.10.2018 - cz.1.

Na początku usprawiedliwię się z jakości relacji. Problem polega na tym, że oficjalny regulamin łódzkiego klubu Wytwórnia, w którym miał miejsce festiwal Soundedit 2018, zabrania wnoszenia aparatów fotograficznych. Ba, nawet definiowana jest ilość  pikseli jakie może posiadać amatorski aparat żeby można było robić nim zdjęcia na imprezach. W tym miejscu słowo do szefostwa klubu - nie róbcie z ludzi wałów, skoro macie taki regulamin, straszycie w nim, że nie przechowujecie sprzętu na którego wniesienie nie wyrazicie zgody, człowiek jedzie bez aparatu zdany tylko na komórkę, po czym widzi tłumy z lustrzankami pod sceną... 

Po tym wstępie z innej beczki, czyli jednak szacunek i uznanie za doskonałą organizację imprezy a zwłaszcza pomysł zaproszenia the Opposition, którzy są dziś legendą cold wave, głównie dzięki znakomitej płycie Intimacy (TUTAJ), a którzy właśnie nagrali kolejny album Somwhere in Between (jego recenzja TUTAJ).  Zresztą zapowiadający koncert przyznał, że wychował się na ich muzyce, znanej w Polsce głównie dzięki Tomaszowi Beksińskiemu (TUTAJ). 

Łódź - szara, widać w niej wiele kontrastów, na tle industrialnego krajobrazu powstaje wiele nowych budowli, a te starsze są odrestaurowywane, co tworzy dość niesamowity klimat. Polski Manchester? Być może...

Klub Wytwórnia znajduje się dość blisko Piotrkowskiej. Lekko na uboczu w podwórku, z zewnątrz przypomina garaż. Docieramy krótko po 18:00, początek imprezy za godzinę. 
W środku miły klimat, bilety zakupione przez internet, wszystko bezgotówkowo.  Dostajemy pieczątki na nadgarstku i wchodzimy. W środku bardzo schludnie, miła atmosfera, dwa pomieszczenia z dużą i małą sceną. Koło małej sceny stoją stragany, no i jest! 
Jest stragan the Opposition, młodzi ludzie w koszulkach. Nabywam jedną za 70 PLN, zamawiam też dyskografię zespołu w specjalnym boksie - niestety aktualnie nie na sprzedaż, ale przyślą. Pięknie wydany boks z ręcznie pisanymi przez Marka Longa tekstami, na pewno pojawi się na tym blogu w dziale Z mojej płytoteki. Można też kupić pojedyncze CD i płyty winylowe, ale nie wszystkie. Dobrze, ze targam ze sobą okładkę Intimacy z epoki, bo jej akurat nie ma. Dziewczyna z obsługi (cała ekipa z UK) sklepiku obiecuje mi załatwienie playlisty napisanej ręcznie przez Marka Longa, ale po koncercie i tak się rzeczywiście staje. Pytam czy będą grali numery z Intimacy - twierdzi że tak. Ogólnie miło się z nią rozmawia, wyznaje mi, że Long myśli już o kolejnym albumie... 
I jeszcze taki detal. Aby wpłacić  zaliczkę na boxset potrzeba gotówki (nie mają czytnika kart). Lecę wiec do bankomatu na ścianę szczytową pobliskiego hotelu. Mam, wpłacam, biorą adres e-mail i dają pokwitowanie.. Przy okazji jestem świadkiem jak jeden z naszych rodaków próbuje zwędzić jedyny pokazowy egzemplarz tego boxsetu, ale dziewczyna szybko się orientuje i  z gracją potrafi wybrnąć z sytuacji oświadczając, że za to mu nie policzyła więc nie może zabrać tylko te CD za które zapłacił. 

Przechodzimy do drugiego pomieszczenia gdzie znajduje się ogromna scena. Za chwilę, okazuje się że bardzo punktualnie, wystąpi tutaj the Opposition, a po nim Morcheeba.
Stoję pod sceną, wkoło wielu ludzi w podobnym wieku, widać że wszyscy jesteśmy tutaj zupełnie nieprzypadkowo. Zaczyna się. Po zapowiedzi organizatora wychodzą i ostro dają do pieca hitem Breaking the Silence, który jest chyba najbardziej graną piosenką zespołu w radiach internetowych z muzyką cold wave.


Poniżej zamieszczam tracklistę (jeszcze bez autografów), żeby nie przepisywać tytułów piosenek. Dostałem ją po występie, kiedy zespół odwiedził sklepik i był w pełni dostępny dla fanów.  Ale o tym napiszę następnym razem. 

Sam koncert? Powiem krótko - pełen profesjonalizm. Niesamowite brzmienie gitar, znakomici muzycy, a nad wszystkim czuwa kompozytor wszystkich utworów Mark Long. Są po prostu bezlitośni mimo że dwóch z nich jest lekko wiekowych. Po prostu nie mogę uwierzyć, że ci panowie są w stanie na scenie osiągnąć taki poziom, a  mój podziw rośnie tym bardziej, gdy po show dowiaduję się, ze perkusista gra z  nimi dwa tygodnie a gitarzysta zaledwie sześć...

Na koniec garść zdjęć z występu:








Były oczywiście bisy. Mam trochę materiału, nie tylko audio ale i wideo. Udało mi się także zapytać Marka Longa o Joy Division i o jego faworytów muzycznych. Ale to wszystko wkrótce. Mam też nagrany cały koncert, pytanie czy You Tube a przede wszystkim zespół nie doprowadzi do jego usunięcia. Za jakiś czas spróbuję go zamieścić. 

Tymczasem podpisana przez muzyków setlista, oraz zdjęcie okładki płyty Intimacy z autografem Marka Longa i podziękowaniem za przyjście, oraz z autografem ich realizatora koncertowego, który jak zaznaczył na koncercie Mark Long, jest z zespołem od samego początku.  Pozwoliłem sobie zamazać swoje imię...  

Ciąg dalszy nastąpi wkrótce. Zapraszamy już dziś.