piątek, 15 marca 2024

Kolejna przerwa, tym razem zdrowotna

 

 

Zaczynamy przymusowy urlop. Problemy z oczami wymuszają odcięcie się od mediów elektronicznych, szczególnie komputera i zmniejszenie używania telefonu. Siła wyższa, a ból głowy, dodatkowo potęgujący problem - nie do zniesienia. 
 
Pojawimy się w okolicach 25.03.2024 żeby dalej działać. 

czwartek, 14 marca 2024

Na całym świecie pojawiają się monolity, niczym z filmu Kubricka: czy to artefakty obcych?

W ostatnią sobotę na wzgórzu w regionie Hay-on-Wye w Walii zauważono dziwny, gigantyczny stalowy monolit – metalową, gładką i błyszczącą płytę o wysokości blisko 4 metrów. Na futurystyczną konstrukcję natknął się biegacz, który zaskoczony niecodziennym widokiem zaalarmował prasę i inne media.


Monolit z Walii nie jest ewenementem. To jeden z kilku podobnych artefaktów, które w ciągu ostatnich czterech lat pojawiły się na całym świecie. Od 2020 roku monolity odkryto w Utah, Kalifornii, Nowym Meksyku, Rumunii i na wyspie Wight. Monolit Utah został zauważony z helikoptera, przez kowbojów nadzorujących wielkie stada owiec. Jak wynika z późniejszego oświadczenia biura federalnego Bureau of Land Management w stanie Utah, miał również około 3 metrów wysokości, stał głęboko osadzony w czerwonej skale dna kanionu, do którego trudno dostać się z ziemi. Sekwencja w jakiej pojawił się ten pierwszy i następne odznacza się pedantycznym porządkiem. Pierwszy zjawił się 18 listopada i zniknął po 8 dniach, 27 listopada. Drugim był monolit nieopodal rumuńskiego miasta Piatra Neamt, na płaskowyżu Bâtca Doamnei znalazł się tam 27 listopada i zniknął 2 grudnia. Trzeci, ze szczytu Pine Mountain w Atascadero w Kalifornii, który pojawił się 2 grudnia, został usunięty przez nieznanych sprawców 3 grudnia i pojawił się ponownie 4 grudnia. I czwarty, w Albuquerque w Nowym Meksyku, który został osadzony 7 grudnia i usunięty tego samego dnia.


Wszystkie wyglądają jak artefakty obcych. Po części dzieje się tak dlatego, że przypominają monolity z filmu science-fiction Stanleya Kubricka 2001: Odyseja kosmiczna, w którym kosmici stawiają ogromne, czarne monolity, mające wpływ na ewolucję człowieka.


Abstrahując, wszystkie metalowe monolity są niesamowite. Nikt nie wie, czy nagle nie pojawi gdzieś się kolejny i czy nie zniknie nagle w nocy. Tak naprawdę wiemy o nich bardzo niewiele i wydaje się, że o to właśnie im chodzi. Jedna z popularnych teorii głosi, że monolit w Utah stał w pobliżu niektórych miejsc, w których w 2015 roku kręcono zdjęcia do dramatu HBO Westworld i sugerowała, że może to być rekwizyt lub żart członka ekipy Westworld. Inna teoria głosiła, że monolity są anonimową instalacją artystyczną, przy czym monolit z Utah został stworzony przez jednego oryginalnego artystę, a następne przez szereg naśladowców. W takim przypadku najbardziej palące pytanie brzmi: kim jest artysta? I tu zagadka rozwiązała się sama.  W mediach społecznościowych został zamieszczony wpis kolektywu artystycznego The Most Famous Artist, w którym artyści ci pochwalili się monolitami z Utah i Kalifornii. Grupa oferowała nawet na sprzedaż „autentyczny monolit obcych” na swojej stronie internetowej za 45 000 dolarów. Ale kim mogliby być tajemniczy artyści nazywający się The Most Famous Artist?

Okazuje się, że za tym mianem kryje się jeden człowiek, który czasem współpracuje ze znanymi sobie twórcami (LINK). Jest nim Matty Monahan (znany jako Matty Mo). Jest to współczesny artysta i przedsiębiorca marketingowy z Los Angeles, który za pośrednictwem tej platformy Monahan tworzy instalacje, performance i wystawy o tematyce poświęconej mediom społecznościowym, których zadaniem jest zachęcenie widzów do zbadania, w jaki sposób technologia i Internet wpływają na społeczeństwo. Na dowód autorstwa przedłożył zdjęcia i filmik, wykonane podczas stawiania jednego z nich (LINK).

W pracy pomagał mu Zachary Fernandez, znany z tego, że który przekształcił słynny napis Hollywood w Los Angeles  w napis Hollyweed. Matty z także dał się poznać z innych działań, w których ośmieszał konsumpcyjny tryb życia Amerykanów i ich pogoń za bogactwem.  W 2016 roku Matty stworzył dziesięć rzeźb, z których każda wyglądała jak stos banknotów tysiącdolarowych; jednakże widoczne były tylko banknoty na górze i na dole, przez co dosłowna wartość pieniężna stosu pozostawała tajemnicą. Stosy zostały wycenione na 5000 dolarów za sztukę, gdzie pierwszy sprzedał się w ciągu dwudziestu minut od opublikowania oferty na Instagramie. Podczas gdy kupujący przeglądali gotówkę, aby policzyć jej rzeczywistą wartość pieniężną, Matty dodał do każdego egzemplarza pieczęć, która łączyła wszystkie banknoty, i ogłosił,  że w przypadku złamania pieczęci stanie się on nielegalnym dziełem sztuki.


Po tym nastąpiły dalsze dziwaczne akrobacje artystyczne, takie jak jego ogromna  instalacja publiczna w Los Angeles, podczas której pomalował on trzy domy mieszkalne na jaskrawy różowy kolor… 
 

Teraz po ustawieniu kolejnego monolitu wróciły pytania o udział w tym przedsięwzięciu  The Most Famous Artist. Czy to on udał się do Europy, czy też może jednak kosmici wybrali się te rejony… 
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 13 marca 2024

Nasza relacja: Darker Waves Festival, Los Angeles 18.11.2023. cz.3: Echo & The Bunnymen, The Human League, The B’52’s, New Order, Tears For Fears

Pierwsza część relacji jest TUTAJ, druga TUTAJ

A następny występ to legendarny:

Echo & The Bunnymen

kiedy wreszcie wyszli na scenę zostali przywitani, jak na nowofalową legendę z lat 80 przystało. Trochę nas zaskoczyły pierwsze dźwięki lecące ze sceny, choć były to jak najbardziej kalifornijskie tony… Roadhouse Blues. Tak, właśnie ten blues z repertuaru The Doors. Dlaczego? Bo to Kalifornia?

Nie było czasu się zastanawiać, bo przy następnej piosence zaliczyliśmy odlot, gdyż była to ulubiona Bring On The Dancing Horses, znana chyba tylko z singla i ze składanki the best of. Później jednak nastąpiło ochłodzenie, bo albo przesunęliśmy się bliżej sceny, gdzie była jakaś dziura nagłośnieniowa i było gorzej słychać, albo… hmmm? Jakoś przetrwaliśmy chwilę i znowu zdziwko bo zabrzmiały dobrze znane doorsowskie dźwięki People Are Strange, co już chyba nie mogło być przypadkiem, ale dopiero później dowiedzieliśmy się, że na zaciemnionej i zadymionej scenie pojawił się nie kto inny jak Robby Krieger, legendarny gitarzysta The Doors! No to można powiedzieć, że byliśmy w domu, bo śpiew przejęła publiczność i nagłośnienie straciło na znaczeniu. Ale gdy zmieniliśmy miejsce i kolejne utwory, w tym największy hit, czyli The Killing Moon zabrzmiał jak - nomen omen - echo, to doszliśmy do wniosku, że chyba głos wokaliście nie dojechał. No albo z nami było już co nie tak.  

A jeszcze całkiem później się okazało, że Echo & The Bunnymen wykonywali już przebój Doorsów w jakimś serialu o wampirach The Lost Boys, którego nigdy nie oglądaliśmy.

Jeśli coś podczas tego występu wypadło świetnie - to sceniczna oprawa. Ta była najbardziej adekwatna i dopasowana do nazwy festiwalu: Darker Waves: mrok, mgła i dymy, czerwone światła i tajemnicza pełnia księżyca wyświetlana na plecach sceny. No i jeszcze teoretycznie: szalony, zimnofalowy głos Iana McCullocha, który w praktyce musieliśmy sobie wizualizować i przywoływać z pamięci niż z odsłuchu na żywo. Naszym skromnym zdaniem organizatorzy powinni właśnie w tym miejscu, na tę zadymioną scenę wstawić Clan of Xymox i wtedy można by powiedzieć, że się wszystko zgadza.

Tym razem też nie dotrwaliśmy do końca ostatniej piosenki, lecz obecnie z przyczyn bardziej naturalnych. Trudno powiedzieć dlaczego akurat przy tej scenie nie było toalet i należało się po raz kolejny przemieścić (a wtedy to już nawet przeczłapać) przez całą długość festiwalowego terenu. Nie ma jednak tego złego bo…

za strefą kibli mieściła się scena żółta TIKI i właśnie sobie uświadomiliśmy że zaczyna się tam koncert

The Human League

Zdążyliśmy na sam początek, choć w ferworze wydarzeń można się pogubić co, gdzie i kiedy. Teraz bodajże weszliśmy już na poziom festiwalowych headlinerów, którzy mają przydzielone dłuższe sloty czasowe, niż tylko pół godziny, ale powiedzmy to sobie szczerze: na tym etapie przestaliśmy to kontrolować i już jedziemy na żywioł. Przestaliśmy nawet inwestować w te syfiaste soczki z kartoników, bo otworzone zostały normalne bary, gdzie polewa się normalne rzeczy. Oczywiście nadal za nienormalne pieniądze, ale trudno. Co zrobić. Porządni to już byliśmy. Nie po to się spotykamy raz na rok lub raz na 10 lat żeby się bawić w jakieś konwenanse.

Sprawdzamy tylko, że o tej samej godzinie, na drugiej scenie rozpoczyna występ inny zespół, a tamtym przecież wczoraj w knajpie obiecaliśmy, że będziemy im dopingować. No to musimy się jakoś rozerwać. Spoko.

Rozrywkę zaczynamy jednak od bliższej naszemu sercu Human League, czyli jednej z najbardziej znanych grup nurtu new romantic, zwłaszcza że pewnie nigdy więcej ich nie zobaczymy na żywo. Prawa natury są jakie są.

Jak przystało na przedstawiciela gatunku, wokalista Philip Oakey wychodzi na scenę w kosmicznym stroju niczym z kantyny na planecie Tatooine w Gwiezdnych Wojnach. Och, ile oni mieli fajnych pioseneczek. Ech, szkoda że przez wielu zapomnianych. Ach i teraz je przypominają, zaczynając od Mirror Man. Przy Sound of the Crowd panie z zespołu: Susan i Joanne, które śpiewają na froncie od 1980 r. dzielnie ćwiczą wygibasy, zupełnie jak kiedyś. Mrużymy oczy, bo to bardzo dobra metoda. Grunt, że wykonawcy się nie męczą i występ sprawia im radochę. W tym momencie dwóch akompaniujących muzyków zdejmuje ze stojaków długie pudła syntezatorów, okazuje się, że mają one gryfy, zawieszają je sobie na ramionach, jak gitary i heja! Kto teraz używa jeszcze takich kosmicznych instrumentów? Chyba już nikt. Ale to był elektroniczny bajer na miarę naszych czasów!

Następna milutka melodyjka Open Your Heart dociera właśnie tam… w okolice serca, przypominając to i tamto.

- Seconds! - to mój ulubiony! Słyszę przez ramię głos Mr. Colourboxa.

Chwila oddechu i teraz leci zajefajny Lebanon. Przy wolniejszym Human musimy się ogarnąć, bo teraz albo nigdy: lecimy pod scenę DARKER, gdzie już trwa koncert naszych wczorajszych znajomych. Ale jeszcze jakąś nieokreśloną chwilę później, stojąc przy barze dzielącym strefy sceny fioletowej i żółtej słyszymy za plecami chóralne śpiewy publiki Don’t You Want Me Baby, Don’t You Want Me ooooooo! No któż nie pamięta dżingla z tej piosenki w Liście Przebojów PR3? My pamiętamy!

The B’52’s

tymczasem przelecieliśmy strategicznym bombowcem B’52 pod drugą scenę (tak, wiemy, że nazwa zespołu to nie od samolotu, tylko od fryzur w tzw. kok na bombę), ale nam się lepiej kojarzy z lotnictwem.

Podobno zaczęli od flinstonowego Planet Claire, ale tego nie widzieliśmy. Lądujemy gdzieś w środku ich występu, amerykańska publika szaleje, zna wszystkie teksty i bawi się doskonale. W końcu to ich czasy. My żyliśmy w równoległych, ale na innej planecie, w innej czasoprzestrzeni. Nic to! W każdym razie jest energetycznie, rockandrollowo, wesoło. Przecież takie hity jak Roam czy Private Idaho to nawet my znamy. A Love Shack i finalny Rock Lobster to już w ogóle! Wariaci wszystkich krajów i galaktyk łączcie się! Można śmiało odhaczyć, że występ mamy zaliczony, bo w tym wypadku operujemy w takich kategoriach.

Nie wiemy co prawda, czy pozdrawiali nas ze sceny, bo korzystając z chwili zamieszania, gdzie wszyscy dookoła twistują lub rockabillują, dossaliśmy się do baru bez żadnej kolejki. Aaaaaby  wytrzymać do końca trzeba nasmarować się sokiem z agawy. Ona stawia na nogi i mamy to przetestowane. I już można odlatywać na południe, w stronę sceny niebieskiej, gdzie za chwilę…

New Order

oooo tak, bardzo, bardzo dobry występ: bynajmniej to nie opinia lecz fakty. Na pierwszym kawałku muszę rozprostować kręgosłup na piachu, ale za chwilę podrywa mnie basik z Age of Consent. Wiadomo, kto go wymyślił, ale niestety chłopaki pokłócili się na dobre i jest jak jest. Oni grają tu, a na Petera Hooka już trafialiśmy i jeszcze trafimy.

Gdy dochodzi do Your Silent Face unosimy się wyżej, ponad tłum, jesteśmy ponad wszystkim, bo ta piosenka jest w nas. Bernard Sumner gra swoją piękną solóweczkę jak przystało: na ustnej melodice. Ze sceny WAVES płyną dźwiękowe fale klawiszy, wzmocnione falami wyświetlanymi na telebimach, a z prawej strony, w ciemności, jakieś 50 metrów od nas płyną prawdziwe fale Pacyfiku. Tymczasem my płyniemy w przestworzach. Chwilo trwaj! No dobra, krótki oddech: gleba czyli piach i znowu podryw przy dźwiękach Sub-Culture

I like walking in the park, When it gets late at night

I move 'round in the dark, And leave when it gets light

I sit around by day, Tied up in chains so tight

These crazy words of mine, So wrong they could be

What do I get out of this? I always try, I always miss…

Kolana pieką, kręgosłup po tylu godzinach, tu spędzonych, odmawia posłuszeństwa, ale gęba się śmieje. Cierpieć i lizać rany będziemy jutro. Jutro niedziela, pojutrze poniedziałek, a u nas leci Blue Monday!

Jesteśmy dość daleko od sceny, nie mamy już sił by się przebijać, ale nagłośnienie jest tu dobre, wszystko widać, słychać i czuć. Jedziemy! Jesteśmy przecież gdzieś w 1983 roku!

Przy kolejnej piosence Temptation wyświetlana na telebimach samotna Route 66 przebija się przez piaski pustyni Mojave, o, właśnie tak tu wczoraj dojechałem, uuuuu, uuuuu…

A teraz kulminacja, po godzinie i 15 minutach grania na scenie kręci się winyl z napisem Joy Division. Love Will Tear Us Apart. Bosko. Dziękujemy. Dobranoc.

No nie. To jeszcze nie koniec, choć w zasadzie tak mógłby się zakończyć festiwal. W tym momencie nie myślimy, że trzeba po raz ostatni pokonać po piachu ten odcinek wybrzeża od sceny niebieskiej do fioletowej. Który to już raz? Mimo to pełzniemy. Bo tam…

Tears For Fears

Tu musimy mocno mrużyć oczy, by rozpoznać na scenie Rolanda i Curta, ale co nam pozostało? Trzeba posłuchać. Jako trzeci kawałek wjeżdża Everybody Wants to Rule the World i wiemy, że jesteśmy we właściwym miejscu. Światem nie udało się zawładnąć, ale nie ma co narzekać, zbieramy swoje owoce, a przecież nic nie trwa wiecznie.

Zespół gra bardzo dobrze, następny znany hit to Sowing the Seeds of Love. Chłopaki może zmienili wygląd i kolor włosów, ale głosy zostały po staremu. W przerwie między piosenkami żartują ze sceny, że w trakcie festiwalu chodzili w tłumie ludzi i nikt ich tu nie rozpoznawał.

No dobra, teraz postanowili podzielić się z nami piosenką z nowego albumu, bardzo doceniamy, ale uwierzcie, jedziemy już na oparach i tylko coś mocniejszego jest w stanie utrzymać nas przy życiu. Coś takiego jak Mad World! I chyba jest to punkt zwrotny w naszym dzisiejszym koncertowaniu. Zespół - z całym szacunkiem - gra dalej i robi to bardzo ładnie, bo mają w repertuarze różne wolne ballady, no ale to nie na nasze obecne potrzeby. Robimy szybki zwrot przez ramię, odbieramy z wirtualnego depozytu plecak i uciekając przed całym tłumem już jesteśmy na ulicy. Zaczepia nas Meksykanka sprzedająca… biało-czarne koszulki New Order stylizowane na okładkę Substance. Po ile? Po 5 Dolców. He he. No ale nas jest dwóch, mamy w gotówce tylko 7, a jak weźmiemy dwie za te 7, to będzie OK?

- Okay okay.

I jest bardzo Okay bo zza płotu dobiegają nas dźwięki wielkiego przeboju Pale Shalter, gdy my właśnie dobiegamy do krzaczorów, w których schowaliśmy rano magiczne after party. Brzęczy szkło, wszystko jest na miejscu. No to co Przyjacielu?

- Vamos a la playa.

Tak się składa że jesteśmy na wysokości molo, nieśmiało sprawdzamy, czy jeszcze otwarte?

- Super, los nam sprzyja!

Wielki drewniany pomost wbija się w fale Oceanu, O tej porze pięknie pokazują swoją potęgę pieniąc się wściekle i rozbijając pod nami o filary molo swe białe grzywacze.

- No to wyciągaj! - mamy szklaneczki, cytryny, Modelo na popitkę i mamy coś jeszcze…

-  Słyszysz?

- O Boże…

Shout, Shout, Let it all out

These are the things I can do without

Come on, I'm talking to you, Come on!

…Mamy z molo widok na teren festiwalu, a dźwięk przecież idealnie niesie się po wodzie. W tych pięknych okolicznościach przyrody dopływa do nas największy przebój Tears For Fears.

- No to na zdrowie. Niebiańskie doświadczenie.
- Jest pięknie!


Epilog

a potem lecimy do centrum dzielnicy Huntington Beach, na głównej ulicy właśnie zamykają restauracje, ale kebsy działają całodobowo, no i najważniejsze: likiernia również. Robimy więc zakupy, w normalnych dzikozachodnich cenach i spokojnym, wyluzowanym krokiem wracamy na plażę.

- Teraz trzeba się zastanowić jak wrócić do hotelu…

- Nawigacja pokazuje, że z buta 10 km

- W normalnej sytuacji można powiedzieć, że na luzie, zwłaszcza, że mamy zaopatrzenie.

- Wybacz lecz nie dziś, klikaj w te aplikacje i wzywaj pomoc z Centrum Neptuna.

Gdy jakąś chwilę później wkraczamy do pokoju Ten Trzeci leży w ubraniu na wyrku, ale zaopatrzenie też sobie zorganizował.

- Zuch chłopak!

- To ja się kładę na materacu - oświadcza Mr. Colourbox

- To ja włażę do jacuzzi! Bo pokój mamy mniejszy, ale za to z okrągłą wanną na środku. Woda zimna jak cholera, ale co tam.

Jutro rano jedziemy do San Diego i na lotniskowiec Midway.

- I już teraz zaprawdę, naprawdę: dobranoc Państwu mówią Nieprzypadek i Mr. Colourbox.




Czytajcie nas, codziennie nowy wpis tego nie znajdziecie w mainstreamie.

wtorek, 12 marca 2024

Chusta z Manoppello: Święte Oblicze Chrystusa identyczne z twarzą z Całunu Turyńskiego i niemożliwe do odtworzenia przez człowieka

Czy w dobie nauki możliwe jest współdziałanie wiary z rozumem? Badania naukowe nad starożytnymi reliktami przeszłości pokazują, że nauka może pomóc człowiekowi trzeciego tysiąclecia w zrozumieniu wielu aspektów wiary. Do takich okoliczności dochodzi na przykład podczas ustalania sposobu wytworzenia pewnych tajemniczych artefaktów. Należy do nich niewątpliwie obraz nazywany Chustą z Manoppello, przechowywany w sanktuarium, w klasztorze kapucynów w Abruzji, w prowincji Pescara. Według tradycji znajduje się na nim oblicze Chrystusa, zwane Świętym Obliczem

Czym jest to szczególne przedstawienie? Według relacji zawartych w rękopisach przechowywanych w klasztorze w Manoppello, przedmiot ten przyniósł do klasztoru baron Donato Antonio De Fabritiis (1588-1670), który kupił go za 4 skudi (20 lirów) od Marzii Marzii Leonelli (1588-1643), prawnuczki Giacomo Antonio Leonelli (LINK). Leonelli był lekarzem i astrologiem. W posiadanie chusty wszedł podobno przypadkiem, otrzymał ją w 1506 roku od nieznanego pielgrzyma z Ziemi Świętej. Historię tę spisał 1640 roku O. Donato da Bomba OFM Cap. w dziele Relatione Historica di P. Donato Da Bomba. Te dość dziwne okoliczności spowodowały masę hipotez, także o nabyciu przez Fabritiisa skradzionej relikwii, która od VIII wieku spoczywała w relikwiarzu w jednym z filarów podtrzymujących kopułę Bazyliki św. Piotra w Rzymie i która zaginęła w bardzo niejasnych okolicznościach około 1630 roku (więcej TUTAJ).
 

Jaka by nie była historia, wizerunek Chrystusa z Manoppello wykazuje zadziwiające właściwości.  Wykonany jest na kwadratowym kawałku materiału o pierwotnych wymiarach 4 na 4 rzymskie palmy (co oznacza 1,05 na 1,05 metra). Palma jako jednostka miary była używana już w starożytnym Egipcie. W czasach Jezusa cenne tkaniny mierzono w łokciach egipskich. Jeden łokieć odpowiadał 52,5 centymetrom. Oznaczałoby to, że to, że Chusta mierzyła w tamtych czasach dokładnie 2 na 2 łokcie egipskie (52,5 x 2 = 105 centymetrów). Pierwotne rozmiary ustalono na podstawie ramki, w którą oprawiono tkaninę. Z biegiem czasu jednak krańce tkaniny uległy zniszczeniu. Wtedy niejaki ojciec Klemens przyciął tkaninę, pozostawiając jedynie niewielki margines zakryty obecnie relikwiarzem.

Tak dużego i cienkiego lnianego welonu nie można wiązać z płótnem malarskim, lecz ze strojem odpowiednim dla kobiety o określonej randze społecznej. Podstawową więc funkcją chusty było po prostu kobiece nakrycie głowy. Dowodem na to są widoczne przy odpowiednim świetle deformacje splotu wątku podczas użytkowania: złożenia i przesunięcia pod wpływem sił działających podczas naciągania płaskiej tkaniny na głowę, co jest widoczne szczególnie w środkowej części Welonu (widać to na poniższych zdjęciach). Sam obraz nie uległ zniekształceniu, ponieważ został odciśnięty później, gdy położenie nitek było już ustalone. Te ustalenia od razu identyfikują kobietę i samą chustę ze św. Weroniką, która według tradycji podczas męki Chrystusa otarła mu twarz, za co została nagrodzona odbiciem na nim twarzy Zbawiciela, czy jednak rzeczywiście jest to TA tkanina? 


I tu dochodzimy do szczególnej cechy tkaniny z Mannopello, jaka jest jej półprzezroczystość. Jest to tkanina z włókien lnianych składająca się z bardzo cienkich nitek o grubości około 0,1 mm, oddzielonych odległościami nawet dwukrotnie większymi od grubości nici, tak że około 42% welonu to pusta przestrzeń. Można powiedzieć więc, że patrzymy na coś co głównie jest powietrzem, ale że zdolność rozdzielcza ludzkiego oka jest tego samego rzędu wielkości co gęstość splotu, kontury obrazu pozostają więc wyraźne. Twarz widoczna jest obustronnie (przód – tył) i w zależności od warunków oświetleniowych i obserwacji wykazuje pewne różnice w szczegółach anatomicznych. Włókna tworzące nici lniane mogły zostać spojone substancją organiczną o składzie chemicznym zbliżonym do celulozy, prawdopodobnie skrobią, eliminując pomiędzy nimi powietrze. Ta szczególna struktura sprawia, że cienkie lniane nici stają się przezroczyste dla światła widzialnego. Właśnie dzięki temu w zależności od warunków oświetleniowych i kąta patrzenia obserwatora dostrzegalne są różnice w znajdującej się na niej twarzy. I co jeszcze ciekawsze, znaki Męki Pańskiej, czerwonawe ślady, które uważa się za odciśniętą krew, są dobrze widoczne tylko w padającym świetle. Oznacza to, że te czerwonawe plamy znajdują się we włóknach znacznie głębiej, niż pozostałe kolory, jak gdyby Święta Twarz została odciśnięta na lnianych nitkach dopiero, niejako wtórnie, po zabarwieniu ich Znakami Męki. Jest to nieoczekiwany wynik wielu badań, jakim poddano włókna chusty, co jest absolutnym ewenementem, biorąc pod uwagę, jak cienkie są lniane włókna.
 
Płótno, jak już wspomniano, poddawane było i jest szczegółowej analizie i badaniom z użyciem nowoczesnych instrumentów i technik, pierwszy raz w 1974 r. i od tej pory cyklicznie: promieniami Roentgena, spektroskopem Ramana, promieniowaniem: ultrafioletu generowanym przez lampę Wooda oraz podczerwieni, a ostatnio spektrum promieniowaniem laserowym. I nadal niewyjaśnione pozostaje, w jaki sposób na tak cienkim, wykrochmalonym lnianym welonie można było uzyskać tę szczególną sekwencję kolorowania ikony, z czerwonawymi detalami umieszczonymi na większej głębokości i odciśniętymi przed innymi kolorami. Welon jest tak cienki, że trzeba dozować ilość światła która go oświetla, aby obserwator mógł zobaczyć obraz jaki się na nim rysuje. Można to jednak łatwo skorygować osłaniając tkaninę przed nadmiarem światła na przykład dłonią, tak jak to pokazano na poniższym obrazku.
 

I co widzimy? Twarz z wyraźnie nierównymi policzkami,  ponieważ jeden z nich jest szczególnie opuchnięty. Na pierwszy rzut oka podbródek nie pasuje do resztą twarzy, a oczy nie są w tej samej odległości od nosa. Wszystkie te cechy dają wyraźną asymetrię twarzy. Cechy te stały się powodem, dla którego zaczęto porównywać twarz z chusty z Manoppello z twarzą widniejącą na Całunie Turyńskim, który według tradycji chrześcijańskiej miał zakrywać zwłoki Jezusa w grobie aż do Jego Zmartwychwstania. Jednakże deformacje twarzy na chuście były także spowodowane uszkodzeniami strukturalnymi bardzo cienkich nici z których ją utkano, o czym wspominaliśmy. Dlatego porównanie z twarzą Człowieka z Całunu wymagało w pierwszej kolejności korekty tych zniekształceń poprzez cyfrową rekonstrukcję obrazu, a następnie wykonano zdjęcia w świetle widzialnym przez GC Durante, zaś w ultrafiolecie przez GB Judica Cordiglia. Rezultat potwierdził, że i na całunie i na chuście jest ta sama twarz. 
 
 
Jeśli postawić hipotezę, że artysta z przeszłości, na przykład ze średniowiecza, mógł widzieć Całun Turyński, a następnie stworzył Święte Oblicze z Manoppello, to musiałby namalować twarz znacznie bardziej wydłużoną i suchą, tak jak widać to na całunie po jego rozciągnięciu. A zamiast tego mamy twarz okrągłą, asymetryczną i opuchniętą. Jednak po połączeniu – nałożeniu na siebie obu obrazów otrzymano nieoczekiwaną zgodność między dwiema twarzami, miały one te same proporcje, a uzyskany wynik pokazano na poniższej ilustracji.


A zatem, czy chusta z Mannopello jest chustą św. Weroniki, czy raczej chustą, która spoczęła na twarzy Chrystusa w czasie pogrzebu, tą chustą, o której wspomina w św. Jan w Ewangelii? Tą, która w Grobie Chrystusa leżała osobno, nie razem z innymi płótnami, ale zwiniętą na jednym miejscu (J 20,6-7).

Zainteresowanych najnowszymi badaniami naukowymi nad fenomenem Wizerunku z Manoppello oraz analizą podobieństw między tym obrazem a odciśniętym na Całunie Turyńskim odsyłamy do opracowań naukowych fizyka Liberato da Caro, członka Consiglio Nazionale delle Ricerche (LINK). Nas jedno jeszcze ciekawi w tych wszystkich rozważaniach. Chusta z Manoppello nie należała do św. Weroniki, a zatem do kogo? Kto mógł oddać swoją chustę aby przykryć twarz Chrystusa podczas pogrzebu? Najprawdopodobniej użyto chusty osoby mu najbliższej, czyli… Jego Matki. Ale to tylko nasze domniemania i domysły. Jest jeszcze jeden aspekt. Co więc stało się z Chustą św. Weroniki? Na to pytanie odpowiemy za jakiś czas… I jest w tej historii istotny dla niej (i dla nas) wątek polski.  
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 11 marca 2024

Isolations News 282: Roxy Music sprzedane, Kendal Calling, Yes: Epics, Classics and More, Riverside live, wraca Anja Huwe, Slash i Judas Priest - nowe płyty i koncert w PL, muzyk Blur kandyduje do Izby Gmin, gazy z Instagrama, miłość do gałgana i żabi kryzys we Francji


Wykonawcy Factory też tu zagrają. Jeszcze można kupić bilety na Kendal Calling, na wielki festiwal który odbędzie się 1-4  sierpnia. W tym roku zagra na nim ponad 120 wykonawców i 5 gwiazd. Na czele składu znajduje się High Flying Birds Noela Gallaghera, Paolo Nutini, The Streets, Paul Heaton (LINK) a także  Tim Burgess i A Certain Ratio, których występ zostanie nagrany, zmiksowany a potem wydany w limitowej ilości 300 egz. Na scenie obok nich pojawią się inni muzycy i DJ-e, a wśród nich David Haslam (LINK).


Inna kapela z Factory zagra w święta Wielkanocne w Manchesterze gdzie będzie można zobaczyć darmowy  koncert, na którym wystąpią DJ-ie grający Oasis, Happy Mondays, Vince Vega i innych. Darmowe bilety TUTAJ.
 
 
Dalej koncertowo. Jon Anderson ogłosił daty serii koncertów, które nazwał trasą Yes: Epics, Classics and More. Występy w Ameryce Północnej rozpoczynają się 30 maja w State Theatre w New Brunswick w stanie New Jersey, a kończą 16 sierpnia w Performing Arts Center w Thousand Oaks w Kalifornii. Były frontman Yes będzie wspierany przez The Band Geeks, z którymi rozpoczął prace nad nową płytą (LINK).
 
 
Inna gwiazda progrocka - Riverside zagra na Torwarze 1 czerwca, a koncert będzie zwieńczeniem  ich ID. Entity Tour zostanie zarejestrowany a potem wydany na płycie. Dlatego zespół zaprasza wszystkich swoich fanów aby wzięli udział w tym historycznym wydarzeniu (LINK).
 

Bardzo progrockowo i bardzo chłodno brzmi Anja Huwe (kiedyś X Mal Deutschland) w teledysku do nowego singla Rabenschwarz. Utwór, który gra powyżej, promuje jej nowy album – Codes - wydany 8 marca.

Inni, tym razem rodzimi giganci zimnej fali - Ivo Partizan wydali nową płytę: Wiersze niedokończone. Zawiera 11 premierowych utworów, nagranych w poznańskim Hook Studio. Pierwszy singiel promujący wydawnictwo to Kohabitacja. Album poddamy wkrótce recenzji na naszym blogu. 

Dodane po przesłuchaniu: zmieniliśmy zdanie. Kto kiedyś lubił Ivo Partizana za górnolotne teksty (a mieliśmy okazję ich słuchać w Jarocinie) niech zacznie od wysłuchania piosenki Katolicy na Granicy. Więcej nie napiszemy - nie warto. To był nasz ostatni news o zespole Ivo Partizan.


W chłodnych klimatach - Nick Cave & the Bad Seeds jeszcze w tym roku  wydadzą Wild God, 18. album studyjny. Płyta ukaże się 30 sierpnia za pośrednictwem własnej wytwórni Cave’a, Bad Seed.


Metalowcy też nagrywają. Slash, który zapowiedział wydanie nowego albumu, dał fanom przedsmak nowego krążka i wrzucił do sieci pierwszy singiel z płyty. Jest to Killing Floor z gościnnym udziałem Briana Johnsona oraz Stevena Tylera


Również Judas Priest publikuje nowy album studyjny Invincible Shield. Został wydany nakładem Columbia Records. Zapowiada go jedna z piosenek z płyty.

A 30 marca Judas Priest zagra w TAURON Arenie Kraków, bilety TUTAJ. Tauron słynie z kosmicznych cen, trzymają poziom i teraz. Od 350 do 620 PLN. Witajcie w cenowym piekle.

W klimatach blackmetalu, ale i ekologii. Instagrammerka Cheng Wing Yee z Singapuru, lat 21, znana na Instagramie jako Kiaraakitty, sprzedaje butelki zawierające jej - hmm... gazy - za 237 funtów. Dziewczyna ma 234 000 obserwujących na Instagramie i oferuje także inne rzeczy: na przykład używaną bieliznę za cenę 237 funtów, tajemniczy prezent za 790 funtów, a nawet zużytą wodę z kąpieli za 395 funtów (LINK). 

W ten oto sposób postępowa internautka zadowala wszystkich - blackmetalowcy mogą sobie w domu wytworzyć klimaty piekła, a ekolodzy cieszą się ze zmniejszania emisji gazów cieplarnianych. Minister Kloska powinna czynić ten sposób magazynowania obowiązkowy dla każdego postępowego obywatela naszego kraju.

W temacie lewackiej polityki. Muzyk Dave Rowntree, najbardziej znany jako perkusista brytyjskiego zespołu rockowego Blur, został kandydatem z ramienia Partii Pracy do Izby Gmin w nadchodzących wyborach powszechnych (LINK).

Jedzie facet tramwajem i dzwoni komórka. On odbiera i na cały regulator:
- Cholera! Tylko nie to!
Ludzie każą mu się uspokoić. On dalej gada i wrzeszczy:
- Cholera! Tylko nie to!
Ludzie uspokajają, więc ten przeprasza rozmówcę i gromkim głosem oznajmia:
- Proszę państwa, koledze urodził się syn i chce mu dać na imię Donald.
A cały tramwaj:
- Cholera! Tylko nie to! 

   


Inna wiadomość w stylu: tylko nie to. Frontman Roxy Music, Bryan Ferry, sprzedał  prawa do 50 procent swojej muzyki Iconic Artist Group. Firma nabyła także połowę praw do nagrań dźwiękowych, publikacji oraz praw do imienia, wizerunku i podobizny piosenkarza. Ferry wydał 24 albumy w ciągu ponad 50 lat. Będąc członkiem Roxy Music piosenkarz napisał prawie wszystkie utwory grupy, począwszy od debiutanckiego albumu w 1972 r., aż po ósmy i ostatni album LP Avalon z 1982 r. Pisał utwory także wspólnie ze swoimi kolegami z zespołu, Andym Mackayem i Philem Manzanerą. Roxy Music jest najbardziej znana ze swoich hitów, takich jak Love Is the Drug, All I Want Is You, Virginia Plain, Dance Away, Avalon i More Than This (LINK).


Z tematów handlowych. Głód żabich udek we Francji jest niszczący dla przyrody i zagraża płazom w Azji i południowo-wschodniej Europie – ostrzega grupa naukowców i weterynarzy. Ponad 500 ekspertów spośród grup badawczych, weterynaryjnych i zajmujących się ochroną przyrody wezwało Emmanuela Macrona, prezydenta Francji, do zaprzestania nadmiernej eksploatacji żab i zapewnienia lepszej ochrony gatunkom będącym najczęściej przedmiotem handlu. UE importuje rocznie równowartość 80–200 milionów żab, z czego większość jest spożywana we Francji (LINK).
 
Co to jest: dziesięć tysięcy rąk w górze?
- Pięciotysięczna francuska jednostka wojskowa.

Skoro było o jedzeniu żaby teraz o koninie. Pewien 19 latek w Wejherowie ukradł konia i próbował go ukryć w swoim mieszkaniu. Na 3 piętrze wieżowca. Niestety, sąsiedzi zauważyli go gdy wspinał się (z koniem) po schodach i wezwali policję (LINK). 

A może to nie głód, tylko postępowe uczucie?


W temacie postępowych uczuć. Pregnant Ken - to nowy produkt firmy Matel. Więcej TUTAJ (uwaga można zwymiotować, a to szkodliwe dla klimatu bo wydzielają się gazy cieplarniane).

Skoro pojawili się wariaci maści wszelakiej - i lalki, powyżej dowód na istnienie prawdziwej miłości.

Facet w sklepie.
- Proszę mi pokazać tą dmuchana lalę.
- Proszę bardzo.
- Kiedy ja wyprodukowano?
- W styczniu 2004.
- E, to Koziorożec. Będzie niezgodność charakterów.


Kończymy naukowo i optymistycznie, news zwłaszcza dla tych, którzy na naszych polach i działkach będą tworzyć ekoobszary dla Niemców. Naukowcy ku swojemu zdumieniu potwierdzili możliwość odbudowy zniszczonej rafy koralowej w ciągu 4 lat. I to każdej, niezależnie jak zdegradowanej, Co więcej - dzieje się tak po ingerencji człowieka, który dostarcza rafie stelaż z siatki stalowej. Czyli wystarczy trochę siatki, kawałek żywej rafy i przez cztery lata namnaża się ona tak, że pokrywa siatkę (LINK).

Spotyka się dwóch znajomych, którzy nie widzieli się od kilku tygodni. Jeden z nich ma w uchu kolczyk z koralikiem.
- Co się stało? Zawsze byłeś takim konserwatystą, a tu nagle kolczyk w uchu?
- A co nie można?
- Można, można. A od kiedy go nosisz?
- Odkąd moja żona znalazła go w naszym łóżku.


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 10 marca 2024

Nasza relacja: Darker Waves Festival, Los Angeles 18.11.2023. cz.2: The Chameleons, Clan of Xymox, OMD, T.S.O.L., Devo, The Cardigans i Soft Cell

Pierwsza część relacji jest TUTAJ.

The Chameleons

- Ile szliśmy od sceny do sceny? Chyba jakieś 5 minut, ale na razie jest luźno, zobacz dopiero walą tłumy.

- Łatwo nie będzie. Ciekawe czy da się bliżej podejść?

- Zrobiliśmy już manewr oskrzydlający, a dalej są barierki i prawdziwa strefa VIP.

- Zostajemy tu. Za chwilę The Chameleons. Nie znam dogłębnie ich twòrczości ale co nieco słyszałem - mówi Mr. Colourbox

- Oho wokalista w koszulce Sex Pistols, takiej jak moja, w domu. Swój gość.

- To Brytole, zespół z początku lat 80.

- Faktycznie, brzmią po naszemu. Swoi goście. Chociaż może za bardzo akustycznie, jakby im bas nie dojechał. Na pewno inaczej niż w studio. Ale to przedbiegi, nim akustycy dostroją się do otoczenia to trochę fal dźwiękowych ucieknie do oceanu.

- Słyszysz? Facet śpiewa refren Transmission, Joy Division: "Dance, dance, dance, dance, dance, to the radio"

- No przecież mówiłem, że to swoi goście.

- Zaraz zagrają swojsi

Clan Of Xymox

Dla nas to gotycko-nowofalowa legenda z czasów najlepszych, bo przecież 1988 to ich  słynny występ na Festiwalu Marchewka w Hali Gwardii, który tak często wspominamy.

- Ale tam była "trochę" gęściejsza atmosfera.

- Nie da się opisać słowami.

- Dobra pchaj się do przodu, zmiana muzy, część publiki odpływa na inne sceny.

- Ciekawe jak tutaj zmieniają scenografię i instrumenty, przecież nic się nie dzieje…

- O, już się zmienia! Samo!

I rzeczywiście. Okazuje się, że scena jest obrotowa, podzielona na pół wysokimi plecami, na których zawieszono ogromny ekran LED. I gdy po tej stronie występuje pierwszy wykonawca, to z tyłu, za plecami, na drugiej połówce sceny technicy przygotowują sprzęt kolejnej grupy. Pierwsi kończą, scena się obraca i wjeżdżają kolejni, od razu gotowi do gry.

- Sprytne, dzięki temu praktycznie nie ma przerw między występami, tyle co odwrócić scenę na drugą stronę.

- Szkoda, że jest tak jasno.

- Żeby tylko Ronnie nie wyparował…

- Jak Drakula za dnia?

- Zaczynają od There’s No Tomorrow - my już od jakiegoś czasu jesteśmy wyznawcami tego przesłania, więc nam w to graj, zwłaszcza że jest melodyjnie.

Ale teraz będą same niestety. Niestety ich festiwalowy set to tylko pięć piosenek. Niestety granie takiej, dość mrocznej muzyki w pełnym słońcu, trochę mija się z celem. Niestety atmosfera jest plażowa, a nie pełna dymów, cieni i błysków. Niestety muzykom też to raczej nie pasuje i zapewne czują się tu jak nietoperz wypuszczony z ciemnej groty na światło dnia.

Na szczęście są też elementy na szczęście:

- Na szczęście w kwietniu 2023 widziałem ich w optymalnych warunkach: w pokopalnianym klubie Wiatrak w Zabrzu, gdzie było wszystko co miało być.

- A ja w czerwcu w Vancouver. Po koncercie miałem szczęście pogadać z Ronniem, wspominał Marchewkę.

- A ja na szczęście za 2 miesiące zobaczę ich jeszcze w Warszawie.

- No to masz szczęście.

Dla nas Clan of Xymox to gwiazda i z pewnością jeden z głównych powodów, dla których się tu znaleźliśmy. Plaża w Los Angeles o godzinie 14 to nie jest ich ulubione środowisko do występu na scenie. Ale cóż, kontrakt trzeba było wypełnić. Podeszli do tego profesjonalnie i zagrali skoncentrowani, być może nawet za bardzo. Wszystko było dopięte, bo stali na świeczniku, a raczej na słonecznej patelni, zabrakło więc spontanu, który oferują, grając w klubach. Niedosyt pozostawił też repertuar. Bo jak tu porównać 5 piosenek do tych 21 zagranych w Zabrzu? No cóż, granie festiwalowe to inne granie, a na rynku amerykańskim inaczej odbierają nową lub zimną falę niż u nas w Polsce.

- Ale jak na mało sprzyjające okoliczności obroniły się "Emily" i "She" zagrane z należytym wykopem.

- I na szczęście zakończyli występ "A Day" z drugiej płyty.

- Na szczęście Day się dopiero zaczął i czas najwyższy uzupełnić poziom kartonikowych soczków.

- Nigdy wcześniej nawodnienie nie kosztował mnie tyle co tu. Pomimo że woda jest za darmo. How nice.

Jednak nie ma czasu by się rozczulać, bo oto już trzeba gnać biegiem na drugą stronę plaży, ponownie pod scenę oznaczoną kolorem niebieskim.

W takiej sytuacji głęboki, piękny i żółty piaseczek, na którym tak przyjemnie się można uwalić, teraz jest piachem z piosenki Bajmu "Tylko piach! Suchy piach! Tylko piach! Suchy piach!" i nie leci się po nim jak na skrzydłach, a raczej brnie, w czym lejący się z nieba żar wcale nie pomaga. Tymczasem tam przed nami słychać już…

OMD (Orchestral Manoeuvres in the Dark)

czyli Orkiestrowe Manewry, ale znowu nie w Ciemności, a w jasności, co w przypadku tej grupy akurat nie przeszkadza, bo przecież chyba wszyscy znamy jej wesołe melodie. A że teksty niekoniecznie radosne? Tym się nie przejmujemy.   

Podobno na wstępie Andy McCluskey zapowiedział że dziś będą grane same przeboje ze względu na półgodzinny limit, a więc nie zaserwują żadnego przynudzania, ale o tym dowiadujemy się dopiero później, bo docieramy w okolicach drugiej lub trzeciej piosenki

Oczywiście przy tych dźwiękach nie wypadałoby siadać, bo mogłoby to stanowić potwarz dla tryskającego energią frontmana. Jak on to robi? Facet ma 64 lata i zaprawdę szaleje na scenie, poruszając się w charakterystycznym dla siebie, specjalnie wypracowanym stylu. Wygląda to trochę jak choroba św. Wita, ale co najwyżej zaraża humorem. Andy dość dziwne wymachuje rękami, jakby uruchamiał wiatraki produkujące odnawialną energię. Może warto samemu popróbować? On najwyraźniej się nie starzeje. Ludzie dookoła kręcą się na piasku i w mig podchwytują dźwięki kolejnych hiciorów, z których zespołowi udaje się zagrać dzisiaj tylko 10. Z pewnością zabrakło ulubionego walczyka Maid of Orleans, a wyróżniło się So In Love i finałowy Enola Gay. Można śmiało powiedzieć, że był to sprawnie i żywiołowo zagrana próbka możliwości zespołu, przy której tłumy i tak świetnie się bawiły.

- Ja pamiętam jeszcze występ w Warszawie na Stadionie X-Lecia w 1986 r. potem był jeszcze jakiś sylwestrowy piknik we Wrocławiu, ale prawdziwe zaskoczenie przeżyłem w 2018 r. gdy obejrzałem OMD w Warszawie, w kameralnym klubie Progresja i zacząłem odbierać ich przekaz w całkiem inny sposób. A teraz nagrali nową płytę i ponownie mają zagrać u nas w klubie i oczywiście się wybieram, bo to całkiem inna bajka.

- A ja - wspomina Mr. Colourbox - OMD widziałem pierwszy raz w 2011, bodaj 2 lata po ich powrocie na scenę. Fantastyczny koncert, świetna zabawa. Od tamtej pory oglądałem ich dwukrotnie i za każdym razem byli w doskonałej formie. Zresztą nie inaczej było dzisiaj. OMD potrafi rozgrzać każdą widownię, zarówno wielotysięczną, rozlaną w plenerze, jak i skondensowaną w małej sali.

W tym miejscu jedyne rozczarowanie możemy skierować do organizatorów, bo o tej samej godzinie, na scenie nr 3, czyli na żółtej TIKI, wystąpiła kapela

T.S.O.L.

czyli kalifornijskie hardkorowe panczury. Pamiętamy ich jak przez mgłę, bo byli puszczani w radiu w latach 80 przez pana Piotra Kaczkowskiego (ukłony!), a my niestety nie opanowaliśmy jeszcze sztuki bilokacji. A gdybyśmy się na chwilę rozdzielili, to umarł w butach. Szukaj potem ziarnka piasku na plaży. Ale gdyby jakimś cudem udało nam się przenieść pod żółtą scenę, nic by nas nie zatrzymało, by rzucić się w pogujący młyn, a wtedy reszta wieczoru mogłaby już inaczej wyglądać. Nigdy nie wiadomo co lepsze: szybka śmierć czy długie dogorywanie :)  

Być może więc los tak chciał, że zaaferowani polecieliśmy w stronę gwiazdy OMD i w danym momencie chyba nawet zapomnieliśmy o T.S.O.L. A potem było już za późno. Z filmików wynika, że było energetycznie i z wyładowaniami.

I tu mała dygresja logistyczna: musieliśmy trzymać się naprawdę blisko siebie i wykonywać różne czynności synchronicznie, co w przypadku jedzenia i picia wychodziło nam jak zwykle perfekcyjnie, a w przypadku przyziemnych efektów ubocznych - wymagało momentami poświęcenia i zrozumiałego zrozumienia. Ale co tam. Nie takie rzeczy od czasów szkolnych wspólnie odstawialiśmy.

Gdy za plecami gra na rockowo zespół Violent Femmes my ładujemy akumulatory w koncertowym barze. W końcu najwyższy czas by się posilić. Oraz posilić. Siedzimy więc sobie - tym razem w namiocie gastronomicznym i gadamy o głupotach, chociażby o tym, jak sobie radzi Ten Trzeci, który został w pokoju i czy udało mu się do tej pory ocknąć. W planach miał pojechać do miasta, wsiąść do pociągu byle jakiego, przejechać się wzdłuż wybrzeża, albo pochodzić po plaży, albo coś porobić. Yhmmm. Zobaczymy.

My natomiast ponownie stajemy przed wyborem wykonawcy: albo The Cardigans albo Devo.

Devo

to amerykańska kapela postpunkowa, trochę podobna w stylu do B’52, również założona na jednym z tutejszych uniwersytetów w latach 70. Devo największą popularność zdobył na rynku amerykańskim, grając czasem rockowo, czasem zabawnie, czasem coverując innych wykonawców. Zespół dał się zapamiętać ze stylowych strojów i charakterystycznych, futurystycznych, cylindrycznych kapeluszy w kształcie piramidy. My jednak nie mamy z nimi związanych żadnych większych wspomnień, a jak wiadomo: muzyczne gusta to w połowie właśnie wspomnienia. Odbijamy więc na drugi koniec plaży, w stronę sceny DARKER.

The Cardigans

Jako że jest już całkiem wesoło, wciskamy się na występ szwedzkich Kardiganów. Nina Persson wyśpiewuje słodkim głosikiem znane, chwytliwe pioseneczki o miłości, jak choćby Lovefool i My Favourite Game, a w tym samym czasie nad Los Angeles powoli gaśnie słońce i szara kotara obiecująco, acz na razie powoli zasnuwa niebo. Nareszcie! Bo ile można się męczyć pod tą cholerną lampą.

Band na scenie gra uczciwie, z rockowym zacięciem, jednym słowem: jest sympatycznie, choć oczywiście bez wzlotów, bo na te liczymy za chwilę. Grunt, że również bez upadków.

A obecnie zajmujemy strategiczne pozycje, stosunkowo blisko barierek, ale trochę z boku, na skrzydle, by w odpowiednim momencie wykazać gotowość do szybkiej kontry. Logistykę mamy już obcykaną.

Soft Cell

Zostajemy więc przy tej samej scenie, bo oto przekręca się obrotowa dekoracja, a dla nas jakby domykało się kolejne koło historii. Tę znajomość zawdzięczam nieocenionemu Tomkowi Beksińskiemu. Byliśmy w drugiej klasie ogólniaka, gdy pojawili się Romantycy Muzyki Rockowej, czyli audycja radiowa z naszą muzyką. I tym razem to chyba Soft Cell był głównym triggerem, który odpalił pomysł przyjazdu tutaj. Na tamte czasy płyta Non-Stop Erotic Cabaret spadła jak grom z jasnego nieba. Była po prostu inna, świeża, muzycznie czysto rozrywkowa, a tekstowo podobno aż nadto (‘podobno’ bo przecież wtedy tekstów za bardzo nie słuchaliśmy) i w ten sposób rozświetliła naszą szarzyznę. Gdyby pojawiła się w innym czasie, w innym miejscu moglibyśmy jej nawet nie zauważyć, ale kto to wie? A wtedy przegrywaliśmy ją na kasety na pożyczonym, kosmicznym, 2-głowicowym AKAI HX-3.

Potem zespół coś tam jeszcze nagrał, nie powielając sukcesów, a ostatecznie się rozpadł. Marc Almond kontynuował działalność artystyczną i co jakiś czas wpadało nam w ucho to lub tamto, nawet w postaci ballad oraz singli solo lub w duetach. Jednakże zawsze to było rozpoznawalne i ciekawe, gdyż jest artystą obdarzonym charakterystycznym, emocjonalnym i wyrazistym głosem. Mimo to jest wokalistą raczej niedocenianym, często zapominanym.

Nie wierzyliśmy więc, że kiedykolwiek uda się zobaczyć ich jako zespół na żywo, ale w 2022 roku ukazała się teledysk Purple Zone - nagrany wspólnie przez Soft Cell i Pet Shop Boys. I gdyby zmrużyć oczy, wyłączyć wizję i zostawić fonię, to przenieślibyśmy się gdzieś do połowy lat 80-tych. A teraz wylądowaliśmy na festiwalu w Los Angeles zamykając jakiś tam rozdział: w sumie też trudno w to uwierzyć.

Nie zawiedliśmy się co do poziomu występu, był to jeden z najmocniejszych punktów festiwalu.

Zaczęło się dość logicznie, od piosenki Memorabilia, która w 1981 ukazała się na stronie B singla Tainted Love, a na pierwsze wydanie albumu się nie załapała, dopiero jako suplement do reedycji. Rewelacyjnie wybrzmiała piosenka Heat z drugiego, studyjnego albumu. Soft Cell autentycznie porwał publikę.

Po prawdzie liczyliśmy, że zagrają więcej kawałków z Non Stop Erotic Cabaret, a zasadniczo - dla nas - mogliby odtworzyć cały ten album, natomiast pojawiły się z niego tylko 4 piosenki: Seedy Films, Chips on My Shoulder, Tainted Love i na koniec Sex Dwarf. Ten ostatni oglądaliśmy już z oddalenia, wykonując tanecznym krokiem manewr oskrzydlający, bo trzeba było gnać pod następną scenę. Wrrrrr. Pośpiech okazał się niepotrzebny, bo coś tam nawaliło i ostatecznie musieliśmy czekać na kolejny występ… próbując ogarnąć umysłem to, co słyszeliśmy jeszcze chwilę temu.


C.D.N. 

Czytajcie nas  - codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.

sobota, 9 marca 2024

Las Meninas Diego Velázqueza: Obraz, którego interpretacja obrosła tomami wyjaśnień

Od pewnego czasu odkrywamy przed naszymi czytelnikami różne słabo wiadome (albo wcale) treści bardzo znanych obrazów. Zaczęliśmy oczywiście od dzieł Leonardo da Vinci (LINK), potem były prace Salvadora Dali (LINK). A dzisiaj, jak sądzimy, przyszła chyba pora na obraz, którego interpretacja obrosła tomami wyjaśnień. Chodzi o Las Meninas Diego Velázqueza.

Artysta namalował na nim słabo oświetloną komnatę Pałacu Królewskiego w Madrycie, w której utrwalił – wydawałoby się – dość przypadkową scenę. Przetaczający się orszak dworski, towarzyszący pięcioletniej infantce Małgorzacie Teresie, córce króla Hiszpanii Filipa IV i Mariany Austriaczki. Po prawej stronie obrazu drzemie wielki mastyf, jakby mający za nic powagę chwili. Obok niego stoją dwie karlice, z których jedna  spogląda na nas, widzów tego obrazu, sprawiając wrażenie, że obraz obserwuje każdy nasz ruch z taką samą uwagą, jak my go oglądamy. Za karlicami opiekunka infantki zwierza się w poufnej rozmowie strażnikowi… Jeszcze dalej, przez otwarte drzwi wychodzi z obrazu szambelan królowej, ale najpierw zatrzymuje się, by spojrzeć na nas, być może po raz ostatni. 

Na lewo od tych drzwi lustro odbija blade, wręcz upiorne twarze króla i królowej, których jak przypuszczamy, maluje malarz, ale których fizyczne umiejscowienie w namalowanym świecie nie jest określone. Bo czy malarz naprawdę ich maluje? Jeśli przyjrzymy się dokładniej, zauważymy, że na palecie ma kleks cynobrowej farby, dokładnie w takim odcieniu jak mały, prawie niezauważalny dzbanuszek, który dwórka podaje Infantce
 

Ten dzbanuszek to búcaro - rodzaj naczyń sprowadzonych do Starego Świata przez hiszpańskich odkrywców w XVI i XVII wieku. Wyprodukowany jest z czerwonej gliny występującej w okolicach Tonalá w meksykańskim stanie Jalisco, która nadawała przechowywanej w nim wodzie delikatnego posmaku i aromatu. Uważano, że oczyszczają wodę i wykrywają zatrute płyny.

Ale bucaro pełniło także inną, bardziej zaskakującą funkcję, wykraczającą poza nadawanie wodzie uzależniającego smaku. W XVII-wiecznych hiszpańskich kręgach arystokratycznych panowała moda na obgryzanie i zjadanie brzeżków takich naczyń przez dziewczęta. Glinka, z której lepiono dzbanuszki, powodowała bladość cery. Było to szczególnie pożądane w tamtym czasie,  kiedy sztucznie białą skórę w Europie uznano za normę piękna. A w ciepłym klimacie Hiszpanii za dowód zamożności.
 
Malarka i mistyczka Estefanía de la Encarnación, w opublikowanej w Madrycie w 1631 roku autobiografii pisała o wręcz uzależnieniu od podjadania búcaros, co skutkowało nie tylko śmiertelną bladością, ale także podatnością na popadanie w stany mistyczne.
 

I tak śmiertelnie blada Infantka, wydaje się lekko unosić nad podłogą – efekt został subtelnie osiągnięty dzięki delikatnemu cieniowi pod krynoliną. Także bladzi rodzice infantki, których wizerunki odbijają się w lustrze bezpośrednio nad dzbankiem búcaro, przypominają raczej duchy, niż zwykłe odbicia w lustrze. I w ten sposób malarz osiągnął nieosiągalne – pokazał nie tyle przypadkową scenę dworską lecz metaforę, obraz medytacji nad przemijaniem tego świata i kontemplację wizji powolnego lecz nieuniknionego odchodzenia. Wszyscy, poza Infantką, zdają się doskonale wiedzieć po co przechodzący pochód przez sale pałac królewskiego zatrzymuje się, po co wkłada się  búcaro do ręki królewny. Dzbanuszek staje się nagle dziurką od klucza, przez którą zaglądamy, aby odkryć świat arcydzieła Velázqueza, świat przebrzmiałych chwil wzruszeń...

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.