sobota, 15 czerwca 2019

Tutaj wszystko się zaczęło: Ian Curtis z Joy Division na festiwalu w Mont de Marsan

Jeden z najważniejszych momentów w historii muzyki punk miał miejsce nie w Wielkiej Brytanii, czy w USA, lecz we Francji. Tutaj w małym mieście na głębokim południowym zachodzie kraju, w Mont de Marsan, odbył się dwukrotnie: w roku 1976 i w 1977, pierwszy festiwal zespołów punk. 

Dotąd miejscowość była znana wyłącznie z walki byków, a co dziwniejsze, impreza muzyczna odbyła się w czasach całkowitego zakazu festiwali, gdy prezydentem Francji był konserwatywny Giscard D'Estaing. Analogie z Jarocinem nasuwają się same, choć u nas było dużo trudniej (o tym więcej TUTAJ). Niemniej we Francji również stawiano przeszkody i gdyby nie jeden człowiek, do niczego by nie doszło. Tym człowiekiem był Mark Zermati, który od 1972 r. prowadził w Paryżu sklep z płytami Open Market, w którym spotykali się wszyscy amerykańscy i angielscy muzycy punkowi a także wytwórnię płyt Skydog.

Dzięki paryskim kontaktom Zermati często jeździł do Londynu, gdzie poznał muzyków Sex Pistols. W 1976 r. on i jego przyjaciele wpadli na pomysł konsolidacji francuskiego ruchu punkowego, uznając, że najlepiej się to dokona podczas festiwalu.  Znajomy Zermati'ego, Andre-Marc Dubos z Mons, załatwił bezpłatnie arenę w Mont-de-Marsan służącą, jak przypominamy, walkom byków. Wprawdzie w przeddzień prefekt miasteczka oraz mer chcieli odwołać całe wydarzenie, bo obawiali się incydentów podobnych do tych, które miały miejsce podczas koncertu rockowego w Arles, ale ostatecznie miejscowy komisarz policji wyraził zgodę. Niektórzy uważają, że tylko dlatego, iż był czarnoskóry jak Zermati.
 
Impreza odbyła się.  Na widowni i pod sceną zjawiło się ponad 4,500 punków. Festiwal rozpoczął się 21 sierpnia i trwał bez przerwy 18 godzin. Nie odbył się bez drobnych incydentów: Muzycy z Jam zostali zatrzymani przez lokalną policję za kąpanie się w miejskiej fontannie, obrabowano supermarket, a podczas koncertu Lou Reeda widownia zaatakowała arenę koktajlami Mołotowa. Niemniej i burmistrz i prefekt podczas kolacji z organizatorami pogratulowali im dobrej organizacji i... nie zwrócili jej kosztów. Zermati musiał po dwóch latach sprzedać swój sklep płytowy żeby pokryć wydatki, dlatego trzecia edycja festiwalu już się nie odbyła. 

Wśród wykonawców znaleźli się: The Count Bishops, Eddie and the Hot Rods, Tyla Gang, Little Bob Story, Shakin 'Street z piosenkarką Fabienne, The Clash, Gorillas oraz przede wszystkim: The Damned. Brakowało tylko Sex Pistols. Rok później dołączyli wraz z The Police, Bijou, Dr. Feelgood, Asphalt Jungle. Na widowni za to w 1976 r. był Jon Savage oraz… Ian Curtis, który przyjechał tu z żoną autostopem, co było nie lada wyczynem, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że podróż z Wielkiej Brytanii autokarem do miasteczka trwała aż 14 godzin. Z wyjazdu zachowało się jedno zdjęcie, wykonane między areną a plantami oraz wspomnienia, opisane przez Deborah Curtis w jej autobiograficznej powieści Touching from a distance, m.in. o tym, że Ian miał alergię na słońce, więc jego dłonie stały się czerwone i spuchły.


Jeden z fanów zrobił parę lat potem zdjęcie w tym samym miejscu co Ian i w ten sposób możemy wyobrazić sobie to, co widzieli uczestnicy festiwalu: TUTAJ

Z imprezy zachował się plakat, setlista TUTAJ mnóstwo wspomnień, zdjęcia oraz niewiele nagrań. Po latach powstał nawet oficjalny dokument na ten temat.


Czyli całkiem sporo.
 



Takie były początki punka, zważywszy, że w Polsce, za żelazną kurtyną festiwal w Jarocinie powstał parę lat później, okazuje się, że wcale nie byliśmy tak zapóźnieni jakby się mogło wydawać.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 14 czerwca 2019

Wystawa prac Briana Griffina w MMX Gallery w Londynie

Jakiś czas temu pisaliśmy o Brian’ie Griffin’ie (TUTAJ) – o fotografie znanym z projektów okładek i niezwykłych zdjęć największych gwiazd pop, od Kate Bush i Elvisa Costello po Iggy'ego Pop’a. Jego wczesne prace (z lat 70. i 80.) są teraz wystawiane w MMX Gallery w Londynie. Na ekspozycję składają się odbitki zdjęć opublikowanych wcześniej w książkach: Moskwa (1974), Copyright (1978), Power (1981) i Work (1988). 

Dopiero widząc z bliska jego prace można przekonać się, że jest artystą który potrafi w jednym dziele sztuki pomieścić i powiązać wieloraki wpływ rozmaitych prądów i stylów. U Gryffin’a jest to symbolizm, ekspresjonizm i surrealizm połączone niezwykłym doświadczeniem estetycznym, zrodzonym wśród industrialnego, surowego świata północnej Anglii

Na potrzeby wystawy Galeria MMX sporządziła obszerny katalog. Natomiast na ekspozycji wystawiono niewiele, bo tylko około trzydzieści prac, niemniej są to prace dotąd rzadko prezentowane. Większość z nich będzie można kupić, tak samo jak egzemplarze książki Copyright z 1978 r., pierwszej samodzielnej publikacji w Wielkiej Brytanii będącej monografią prac fotograficznych. Kurator wystawy zapowiada możliwość uzyskania autografu autora. 

Większość prac z wystawy można obejrzeć na stronie autora TUTAJ. My pokazujemy kilka z nich poniżej:








Niewątpliwie widać w nich fascynację światem, w którym dorastał artysta, a także malarstwem, i to wydawałoby się stylistycznie do siebie nieprzystającym, bo ekspresjonizmem niemieckim, konstruktywizmem rosyjskim oraz twórczością malarzy z końca XIX wieku odwołującymi się do tradycji renesansowych.  Jak sam przyznaje w jednym z wywiadów TUTAJ - jest wręcz uzależnionym od sztuki, zatem przynajmniej raz w miesiącu musi obejrzeć dzieła Rembrandta w National Gallery w Londynie. Słucha również muzyki, która jest dla niego wielkim generatorem efektów wizualnych, głównie muzyki filmowej, ale również elektronicznej oraz angielskiego i amerykańskiego folku. W rezultacie otrzymujemy prace przekraczające granicę między prostym zdjęciem a dziełem sztuki. 

Ci, którzy chcieliby zakupić odbitkę czy książkę z autografem Briana Griffina powinni wybrać do Londynu, do MMX Gallery. Mają na to czas do 3 sierpnia. 

Zapamiętajcie że dowiedzieliście się o tym dzięki nam - dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 13 czerwca 2019

Czy The Labour Exchange, budynek, w którym Ian Curtis pracował w 1978 roku pomagając osobom niepełnosprawnym, może zostać rozebrany?

Czy The Labour Exchange, budynek, w którym Ian Curtis pracował w 1978 r., pomagając osobom niepełnosprawnym powrócić do pracy, może zostać rozebrany? Pytanie wydaje się retoryczne i postawione zupełnie na wyrost. Przecież dom, który stanowi cel pielgrzymek fanów twórczości Iana Curtisa i Joy Division, chyba nie może zniknąć z dnia na dzień. Tym bardziej, że pojawił się w 2007 r. w znanym filmie Control, a w 2015 roku odsłonięto na nim tablicę w hołdzie dla wokalisty Joy Division, ze znanym z płyty Unknown Pleasures wykresem fal...



Ian Curtis wprawdzie krótko pracował w tym miejscu, bo raptem przez okres parunastu miesięcy (na przełomie 1978-1979 r.), lecz miejsce to dostarczyło mu niezwykłych doświadczeń. To tutaj spotkał osobę, której życie stało się impulsem do napisania piosenki She's lost control. Utwór ten opowiada o młodej kobiecie, pragnącej dostać pracę, wieść normalne życie lecz cierpiącej na padaczkę. Gdy Curtis sądził, że jej się to w końcu udało, dowiedział się że zmarła...

Jednak nie zawsze miejsce pracy Iana Curtisa napełniało go smutkiem. Jakiś czas temu na profilu społecznościowym znalazły się zdjęcia opublikowane przez syna dawnego pracownika urzędu pracy, można by powiedzieć - dawnego kolegi z pracy Iana Curtisa. Były to zdjęcia z zakładowej wigilii, na której komentatorzy rozpoznali dwie osoby: Bert'a Bretherton i Patrick'a Ell (LINK). Fotografie te są znane, niemniej przypominamy je raz jeszcze:


Dawny budynek biurowy został w 2015 roku przekształcony przez Tim'a Pinder'a z firmy Peaks and Plains w mieszkalny. 

Urządzono w nim 12 niedrogich mieszkań. W zasadzie było to działanie pożyteczne, ale... najpierw w tym samym roku w miejscowej gazecie pojawia się niewielka wzmianka o tym, że na skutek niefortunnej ustawy miasto może stracić spore sumy z powodu zmian w sposobie naliczania podatków od inwestycji mieszkaniowych, a w tekście znajduje się krótkie zdanie o tym, że firma Peaks and Plains zamierza wyburzyć teren przy Armitt Street, czyli obszar przy którym znajduje się the old Labour Exchange (TUTAJ). A skoro w Manchester bez sentymentu rozstano się z przeszłością i wyburzono wiele gmachów powiązanych z historią manchesterskiego brzmienia lat 70. i 80. (o czym pisaliśmy całkiem sporo TUTAJ), czy to samo nie spotka budynku dawnego biura pracy w Macclesfield? Tym bardziej, że w lutym tego roku spółka Peaks & Plains Housing Trust, rozpoczęła wyburzanie opuszczonych młynów w Park Green, celem przekształcenia terenu do budowy 67 nowych, niedrogich apartamentów(TUTAJ).

środa, 12 czerwca 2019

Kontrowersyjne dzieła sztuki - można się ostro zdziwić...

Całkiem niedawno para okularów leżąca na podłodze Muzeum Sztuki w San Francisco została uznana za jeszcze jedno dzieło sztuki TUTAJ. Okulary wzbudzały spore zainteresowanie koneserów sztuki do czasy gdy nie wyszło na jaw, iż jest to tylko żart nastolatka, który w ten sposób zakpił i z współczesnej sztuki i z jej admiratorów. Śmieszne? Nie bardzo, jeśli zestawimy parę okularów z tym, co dzisiejsi artyści – a jeszcze bardziej – widzowie, uznają za dzieło sztuki. I nie chodzi tu już o sedes, który - jak podkreślamy dla żartu - Marcel Duchamp z podpisem Fontanna umieścił w 1917 r. na wystawie swoich prac, lecz o późniejsze - nazwijmy to eufemistycznie - artystycznie działania różnych twórców:

W 1961 r. Piero Manzoni postanowił sprawdzić, jak daleko może posunąć się artysta i co skłonni są zaakceptować nawiedzeni znawcy sztuki. Ni mniej, ni więcej, tylko zapakował w 90 puszek wyprodukowane przez siebie ekskrementy. Każda puszka Merda d’artista zawierająca 30 gramów jego gówna, została wyceniona na 37 dolarów (odpowiadało to ówczesnej cenie takiej samej wagowo ilości złota) i opatrzona numerem seryjnym. Ale już w 2007 roku jedną z puszek sprzedano za 630 tysięcy złotych, a w 2008 kolejną za 494 tysiące złotych.

Idźmy dalej. Skoro gówno artysty zostało już zaanektowane przez włoskiego twórcę, kolejni musieli przerzucić się na gówno pochodzące z innych źródeł: W 2010 r. chiński rzeźbiarz Zhu Chenga przy pomocy uczniów ze szkoły podstawowej w Chengdu wykonał z odchodów pandy gównianą, dosłownie i w przenośni, replikę słynnej Wenus z Milo. To 61 centymetrowe dzieło zostało następnie zakupione przez szwajcarskiego kolekcjonera z 30 tys. funtów (czyli ok. 150 tys. złotych). Cheng w wywiadzie dla Los Angeles Times tłumaczył, że stworzenie kopii Wenus z Milo z ekskrementów spowodowało wewnętrzny konflikt pomiędzy pięknem i odpadami, co samo w sobie stanowi magiczne dzieło sztuki. A że każda panda dziennie produkuje nawet do 45 kg nawozu, droga artystyczna chińskiego rzeźbiarza, może nie jest usłana różami, lecz na pewno obiecująca. A propos, znacie doskonały dowcip o zębach pandy? Jeśli nie, to nic straconego. Czytajcie nas, bo kiedyś go zamieścimy. 

Ale wróćmy do tematu, czyli do artystycznych ekskrementów. Skoro materiał nie czyni dzieła drogocennym, to może sam akt tworzenia? Proszę bardzo. W 2011 r. podczas otwarcia Muzeum Sztuki Współczesnej w Polsce, zwanej MOCAK-iem, happener Gunter Brus publiczne zrobił kupę. Happening owego austriackiego akcjonisty wzniecił wielką dyskusję w środowisku artystycznym w Polsce rodząc filozoficzno-egzystencjalne pytanie: kiedy kupa jest sztuką, a sztuka jest kupą? 


Dyrektor muzeum MOCAK Anna Potocka przecięła wątpliwości: kupa zrobiona w artystycznej intencji jest sztuką a zrobiona prywatnie w domowym zaciszu nie. Ponieważ, cytujemy: estetyka to piękna obecność znaczenia w dziele sztuki, a nie to, co się komu tam podoba....i jeszcze, że rysować można nauczyć każdego w trzy miesiące a artysta Gunter Brus musiał ściśle współpracować z dietetykiem przez miesiąc, aby zrobić to co zrobił w odpowiednim momencie. I żeby nikt  nie pomyślał, że proces twórczy jest rzeczą łatwą, dorzućmy następny przykład:

W 1998 roku brytyjska artystka Tracey Emin przechodziła depresję, przez którą prawie przez kilka tygodni nie wychodziła z łóżka. Kiedy wreszcie postanowiła wstać, oglądając się za siebie uznała, że to co po sobie pozostawiła jest niepodrabialnym arcydziełem, na które składała się: utytłana różnymi wydzielinami pościel i prześcieradła, brudna bielizna, walające się wokół łóżka gazety, papiery, niedopałki papierosów, pusta butelka po wódce i kilka zużytych prezerwatyw. Powstałe w wyniku jej mąk cielesnych i psychicznych dzieło opatrzyła nazwą Moje łóżko wystawiła w Tate Britain, gdzie nominowano je do prestiżowej Nagrody Turnera. Instalacja spowodowała nawet kolejne działania artystyczne - dwóch mężczyzn postanowiło ulepszyć arcydzieło i stworzyć coś co nazwali Two Naked Men Jump Into Tracey’s Bed. Niestety, po 15 minutach walki na poduszki twórcy ci, mimo owacji ze strony publiczności, zostali usunięci przez ochronę. Nikt się nie zdziwi, że po skończonej wystawie sławne łóżko kupił za 150 tys. funtów milioner Charles Saatchi, który je odsprzedał całkiem niedawno za 1,2 mln funtów.


A zatem śmieci? I to już było. Nowojorski artysta Justin Gignac postanowił miejskie śmieci  przekształcić w oryginalne pamiątki z miasta. Zebrał leżące na ulicach odpadki, popakował je w zgrabne sześciany i wycenił na 10 dolarów od sztuki. Kiedy ruszył na nie zbyt, podniósł cenę do 25, a następnie 50 i 100 dolarów. Pomysł chwycił. Odpadki stały się sztuką więc Gignac rozwinął katalog ofert wprowadzając edycje limitowane – śmieci zebrane po zakończeniu ważnych dla miasta wydarzeń.


Pamiętacie treblinki z komedii Nie lubię poniedziałku?. Nie zostały wzięte z księżyca. W Museum of Modern Art NY pokazano kiedyś łopatę jako dzieło sztuki, w Düsseldorfie wystawiono zapaćkane tłuszczem krzesła, mające obrazować upadłą klasę mieszczan; prof. Ryszard Bodelus wystawił kiedyś węgorze pływające w szklanych rurach, które miały uosabiać naturę linii, eksponat wykonany przez Newtona Harrisona, ustawiony w muzeum w Nowym Jorku, składał się z żywej świni, trawy i dżdżownicy; wiedeński uznany twórca prof. Otto Muehl patroszył w muzeum świnie na gołej kobiecie; Karina Raeck wystawiła kompozycję złożoną ze skrawków starych butów i pociętych przewodów elektrycznych. 


Przykładów takiej sztuki można by mnożyć. Tylko rodzi się pytanie - po co to wszystko? Znawcy odpowiedzą - po nic.  Taka sztuka niczemu nie służy (chyba że autorowi), nic nie wnosi - no może poza szokującą wonią co niektórych prac. Nie pozostawia po sobie, w każdym razie, żadnych pozytywnych wrażeń estetycznych, a w zamian może prowadzić do niebezpiecznych zachowań.

Przesadzamy? Niekoniecznie: w Hamburgu Karol-Heinz Stockhausen, znany na całym świecie muzyk i eksperymentator nazwał terrorystyczny atak na World Trade Center największym dziełem sztuki, jakie kiedykolwiek istniało. Wyobraźcie sobie 50 ludzi, którzy ćwiczą jak szaleni przez dziesięć lat, żeby dać jeden występ, ludzi, którzy w czasie tego występu umierają i wysyłają pięć tysięcy innych do wieczności. To tylko słowa? I tu się mylicie: na Biennale Ameryki Centralnej 2008  w Kostaryce wystawiono ...zdychającego z głodu psa (TUTAJ). 

Chyba pora przerwać takie artystyczne instalacje. Pora wrócić do cywilizacji.

Dlatego czytajcie nas, codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.

wtorek, 11 czerwca 2019

Shadowplayers: fakty i mity o Factory Records - cz.6

Od jakiegoś czasu omawiamy na naszym blogu dzieło dokumentalne Jamesa Nice'a Shadowplayers, czyli fakty i mity o wytwórni Factory Records

Tak też w części pierwszej (TUTAJ) omówione zostały początki powstania klubu i tworzenie stajni zespołów Factory. Część druga to historia tworzenia pierwszej płyty promującej zespoły wytwórni a więc A Factory  Sample (TUTAJ). Z kolei część trzecia (TUTAJ) przedstawiała personalia wytwórni. W części czwartej (TUTAJ) streściliśmy wypowiedzi legend tamtych czasów wspominających realizację kultowej dziś płyty, chodzi oczywiście o album Unknown Pleasures zespołu Joy Division (FAC 10), nagrany w maju 1979 roku a zrealizowany przez samego Martina Hannetta (o którym pisaliśmy wielokrotnie  TUTAJ). Kolejna część (TUTAJ), poświęcona była właśnie jemu, legendarnemu producentowi i jednemu ze współtwórców potęgi Factory Records, a jednocześnie twórcy Manchester Sound.

Dzisiejsza część dotyczy sytuacjonistycznego zespołu - Vini Reilly i jego Durutti Column, oprawiają swoją pierwszą płytę długogrającą - Return of Durutti Column (FAC 14) w niesamowitą okładkę - okładkę z papieru ściernego. 

Na wstępie Tony Wilson - jeden z założycieli Factory Records, wspomina jak bardzo zależało mu na wydaniu czegoś nadzwyczajnego. Chciał w tym celu zastosować 7 calową kamerę, przecież był dziennikarzem. Pamięta kłopoty zdrowotne Vini Reilly, który potrafił chorować tygodniami. Wspomina jak Joy Division uczestniczyli  sklejaniu okładek (około 500 sztuk). Pamięta jak kiedyś wrócił w nocy do domu i trzech członków grupy oglądała wideo z filmem pornograficznym, podczas gdy Ian Curtis odrzucał w jedno miejsce posklejane okładki płyt. 

O fakcie dorabiania w Factory Records wspominała wdowa po wokaliście Joy Division - Deborah Curtis w swojej książce.
Vini Reilly podkreśla, że wydając płytę chodziło im o coś w rodzaju manifestu. Podczas nagrywania albumu poziom techniczny sprzętu nie był taki jak obecnie, (nie było komputerów) więc nagrywanie zabierało bardzo dużo czasu. Vini opowiada, jak siedział w studio i grał na gitarze przez dwa dni non stop. W ten oto sposób stworzył Sketch for Summer, który bardzo spodobał się Martinowi Hannettowi. 


Artysta podkreśla, że to dzięki Martinowi Hannettowi powstała ta płyta - realizator nagrań potrafił spiąć te wszystkie dźwięki w jedną całość.   

Kolejne odcinki historii Factory Records już wkrótce. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.   

poniedziałek, 10 czerwca 2019

Isolations news 40: Ian Curtis w skórze, kokaina w perfumie, Gira w Polsce, Skids o Joy Division, Rock na Bagnie - znamy program


Peter Baumann i Paul Haslinger (kiedyś z Tangerine Dream) w tym i przyszłym roku realizują wspólny projekt pod nazwą http://www.neuland.net - mają zamiar wydać nową płytę, podobno jeszcze w 2019.
W dniach 28/29 października (poniedziałek i wtorek) o g. 20:45 w klubie Pardon, To Tu, Aleja Armii Ludowej 14 (od ul. Podoskich) będą gościć Michael Gira (Swans) i Norman Westberg. Bilety: 49 PLN (przedsprzedaż) i 59 PLN (w dniu koncertu). Bilety są dostępne TUTAJ lub w dniu koncertu (od godziny 19:00) na bramce i od 14.06.2019 w Pardon, To Tu przy barze (bilety kolekcjonerskie). O Swans pisaliśmy u nas wielokrotnie TUTAJ i na pewno napiszemy jeszcze nie raz...



Michał Miegoń & Adam Witkowski w czerwcu wydają nową płytę, więcej TUTAJ. Nasz wywiad z Michałem TUTAJ


Jest już dostępny program festiwalu Rock Na Bagnie - 1-2 lipca br TUTAJ. O festiwalu można dowiedzieć się więcej z naszego wywiadu z Jackiem Żabą Żędzianem - organizatorem festiwalu TUTAJ. 

 
Jeśli ktoś nie ma planów na najbliższy weekend to już w piątek 14.06. i sobotę 15.06. rocznicowe koncerty z okazji wydania Unknown Pleasures - debiutu wszechczasów muzyki rockowej. Reszta na plakatach powyżej.


A skoro już o Joy Division mowa, to można zakupić zdjęcie Jilla Furmanovskiego zrobione na koncercie zespołu w  YMCA w Londynie w 1979 roku. Limitowana seria to zaledwie 75 fotek (29x42 centymetry). Więcej TUTAJ

Uuups I did it again... Na mojej skórze właśnie wylądował kolejny tatuaż z serii Joy Division - tym razem portret Iana Curtisa. Wykonany techniką realistyczną przez Igora. Więcej dzieł artysty TUTAJ. Fotorelacja z poszczególnych etapów powstawania dzieła już wkrótce u nas.
Użytkowniczka Suriya z Manchesteru zamieściła na Twitterze ciekawy filmik z koncertu the Skids, na którym to wokalista zespołu wspomina Warsaw, czyli pierwsze wcielenie Joy Division. Co mówi? Posłuchajcie TUTAJ. Suriya - thank you! Stay in touch.


Ciągle trudno otrząsnąć się po niespodziewanej śmierci Marka Hollisa  - lidera i wokalisty Talk Talk. The Guardian zamieszcza tekst wspomnieniowy o muzyku. Wypowiadają się m.in. Steven Wilson czy Peter Gabriel. Więcej TUTAJ.

 
Gorąco więc  pora się bardziej niż zazwyczaj poperfumować... A jeśli tak to zapewne koneserzy sięgną po najnowsze perfumy Rammstein, o nazwie... Kokain. Więcej o produkcie TUTAJ. 

Wracamy z kolejnymi newsami za tydzień, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 9 czerwca 2019

Virgin Records na 9 Lever Street: historia Iana Curtisa i muzycznej skrzynki kontaktowej Manchesteru

Zanim powstało Joy Division Ian Curtis próbował swoich sił z innym zespołem, o którym pisaliśmy jakiś czas temu TUTAJ. Tamten tekst jednak nie opisywał wszystkich okoliczności. Sporą rolę w powstaniu takiego a nie innego kształtu środowiska muzycznego Manchesteru odegrał sklep muzyczny niewielkiej wytwórni Virgin Records na 9 Lever Street. Kierownikiem i głównym sprzedawcą w Virgin, jak potocznie nazywano sklep, był od 1975 r. John „Webbo” Webster, który pamiętał, iż Ian Curtis, który często bywał u niego kiedyś go zaskoczył informacją: „Utworzyłem zespół!” TUTAJ. Związek Iana Curtisa ze sklepem Virgin wziął się prawdopodobnie również ze znajomości z jednym z zatrudnionych tam pomocników. Był nim Mark Reeder, ten sam, który kilka lat potem zorganizował koncert Joy Division w Berlinie (TUTAJ).  Ale oddajmy mu głos: 

„Poznałem Iana, kiedy ten pracował w Rare Records. Wszyscy w tym sklepie byli elitarni: mieli brody i długie włosy, tweedowe kurtki i wszyscy myśleli, że są kimś więcej. Zawsze, gdy ich widziałem, byłem pewien, że gdybym kiedykolwiek pracował w sklepie z płytami, to nie chciałbym nigdy być taki jak oni. Całkowicie bezużyteczny, obojętny na ludzi wchodzących do sklepu. Jeśli pomyliłeś się w nazwie czy wymowie tytułu utworu, wyśmiewany byłeś na śmierć
 
Ian nie był taki. Zawsze próbował sprzedać mi płyty reggae. To było około 1974 roku. Ian był całkowicie zaangażowany w muzykę reggae. Wróć: Był najmłodszym [sprzedawcą] w sklepie, był jedynym, z którym dało się porozmawiać. Rozmawialiśmy o wszelkiego rodzaju rzeczach i zazwyczaj tematy przechodziły od muzyki do historii i wojny. Był zafascynowany wojną.
 
Zacząłem pracować w Virgin Records, kiedy miałem 14 lat. Początkowo pracowałem w niepełnym wymiarze godzin, ale dostawałem za to pieniądze. Potrzebowali kogoś, kto będzie przyjmował płyty w weekendy, podczas gdy wszyscy będą w sklepie. Po prostu pomagałem. To było w latach 70-tych. To były prawdziwe hipisowskie dni: dużo długich włosów i innych rzeczy. (…) Virgin był miejscem, gdzie ludzie po prostu lubili naprawdę spędzać czas. Przez to śmierdziało tam kadzidłem, aby ukryć zapach marihuany. Dysponowali bardziej rockowa muzyką niż disco. W 1973 r. odnieśli ogromny sukces dzięki Tubular Bells, a potem pojawili się Tangerine Dream, i to były płyty, które wprowadziły Virgin na mapę i sprawiły, że sklep Virgin w Manchesterze był wyjątkowy. Wszystkie inne sklepy płytowe były bardziej elitarne.
 Ian przychodził do Virgin, kiedy zaczął pracować w Manchesterze i po prostu kręcił się, narzekając na różne rzeczy. Powiedział: „W Virgin możesz poczuć zapach narkotyków”. Powiedziałem mu, że dlatego palimy kadzidło, żeby to ukryć, ale on myślał, że to zapach narkotyków. Zawsze żartował, był bardzo zabawny, pokazywał różne sztuczki i tak dalej” TUTAJ.
Przypomnijmy, że Virgin była tą wytwórnią (i sklepem) która wydała a potem rozprowadziła pierwszą płytę The Buzzcocks z singlem Spiral Scratch wyprodukowanym przez Martina Hannetta tuż przed  Bożym Narodzeniem w 1976 roku (TUTAJ). Richard Boon nie miał pieniędzy, by wydać więcej kopii, więc Jon Webster pożyczył mu 600 funtów, które miał ze sprzedaży biletów autokarowych na koncert Status Quo. Webster, który zapamiętał końcówkę lat 70. jako najlepszy okres w swoim życiu, zauważył, że taki sklep płytami, jakim był Virgin, mógł się stać katalizatorem procesu rozpowszechniania się muzyki punk. Według niego tak było dlatego, że „nie było dystrybucji, prawie żadne sklepy nie miały takich płyt. Kiedy rozdaliśmy ulotki dotyczące wszystkich naszych punkowych singli w Electric Circus, byliśmy zalewani ludźmi z całej północy”.

Nic zatem dziwnego, że sklep Virgin służył również jako swoista skrzynka kontaktowa, był miejscem, w którym powstawały zespoły punkowe. Dlatego Bernard Summner i Peter Hook kiedy postanowili znaleźć wokalistę, umieścili anons w sklepie Virgin. Odpowiedział na niego Ian Curtis, i tak wszystko się zaczęło…
Acha. Jeszcze jedno. Richard Branson, założyciel Virgin Records, obecnie jest sir Richardem Bransonem i jednym z najbogatszych ludzi na ziemi (jego majątek wyceniany jest na ok 5,1 mld dolarów). Zaczynał od hodowli i sprzedaży papużek falistych oraz choinek, prowadził pismo dla studentów, w końcu założył sieć sklepów muzycznych i wytwórnię płytową, które przekształcił w wiodącą markę na świecie. Ostatnio zainwestował w linie lotnicze i turystyczne loty kosmiczne. 
Wiedzieliście o tym? Zapewne nie - dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.