środa, 12 czerwca 2019

Kontrowersyjne dzieła sztuki - można się ostro zdziwić...

Całkiem niedawno para okularów leżąca na podłodze Muzeum Sztuki w San Francisco została uznana za jeszcze jedno dzieło sztuki TUTAJ. Okulary wzbudzały spore zainteresowanie koneserów sztuki do czasy gdy nie wyszło na jaw, iż jest to tylko żart nastolatka, który w ten sposób zakpił i z współczesnej sztuki i z jej admiratorów. Śmieszne? Nie bardzo, jeśli zestawimy parę okularów z tym, co dzisiejsi artyści – a jeszcze bardziej – widzowie, uznają za dzieło sztuki. I nie chodzi tu już o sedes, który - jak podkreślamy dla żartu - Marcel Duchamp z podpisem Fontanna umieścił w 1917 r. na wystawie swoich prac, lecz o późniejsze - nazwijmy to eufemistycznie - artystycznie działania różnych twórców:

W 1961 r. Piero Manzoni postanowił sprawdzić, jak daleko może posunąć się artysta i co skłonni są zaakceptować nawiedzeni znawcy sztuki. Ni mniej, ni więcej, tylko zapakował w 90 puszek wyprodukowane przez siebie ekskrementy. Każda puszka Merda d’artista zawierająca 30 gramów jego gówna, została wyceniona na 37 dolarów (odpowiadało to ówczesnej cenie takiej samej wagowo ilości złota) i opatrzona numerem seryjnym. Ale już w 2007 roku jedną z puszek sprzedano za 630 tysięcy złotych, a w 2008 kolejną za 494 tysiące złotych.

Idźmy dalej. Skoro gówno artysty zostało już zaanektowane przez włoskiego twórcę, kolejni musieli przerzucić się na gówno pochodzące z innych źródeł: W 2010 r. chiński rzeźbiarz Zhu Chenga przy pomocy uczniów ze szkoły podstawowej w Chengdu wykonał z odchodów pandy gównianą, dosłownie i w przenośni, replikę słynnej Wenus z Milo. To 61 centymetrowe dzieło zostało następnie zakupione przez szwajcarskiego kolekcjonera z 30 tys. funtów (czyli ok. 150 tys. złotych). Cheng w wywiadzie dla Los Angeles Times tłumaczył, że stworzenie kopii Wenus z Milo z ekskrementów spowodowało wewnętrzny konflikt pomiędzy pięknem i odpadami, co samo w sobie stanowi magiczne dzieło sztuki. A że każda panda dziennie produkuje nawet do 45 kg nawozu, droga artystyczna chińskiego rzeźbiarza, może nie jest usłana różami, lecz na pewno obiecująca. A propos, znacie doskonały dowcip o zębach pandy? Jeśli nie, to nic straconego. Czytajcie nas, bo kiedyś go zamieścimy. 

Ale wróćmy do tematu, czyli do artystycznych ekskrementów. Skoro materiał nie czyni dzieła drogocennym, to może sam akt tworzenia? Proszę bardzo. W 2011 r. podczas otwarcia Muzeum Sztuki Współczesnej w Polsce, zwanej MOCAK-iem, happener Gunter Brus publiczne zrobił kupę. Happening owego austriackiego akcjonisty wzniecił wielką dyskusję w środowisku artystycznym w Polsce rodząc filozoficzno-egzystencjalne pytanie: kiedy kupa jest sztuką, a sztuka jest kupą? 


Dyrektor muzeum MOCAK Anna Potocka przecięła wątpliwości: kupa zrobiona w artystycznej intencji jest sztuką a zrobiona prywatnie w domowym zaciszu nie. Ponieważ, cytujemy: estetyka to piękna obecność znaczenia w dziele sztuki, a nie to, co się komu tam podoba....i jeszcze, że rysować można nauczyć każdego w trzy miesiące a artysta Gunter Brus musiał ściśle współpracować z dietetykiem przez miesiąc, aby zrobić to co zrobił w odpowiednim momencie. I żeby nikt  nie pomyślał, że proces twórczy jest rzeczą łatwą, dorzućmy następny przykład:

W 1998 roku brytyjska artystka Tracey Emin przechodziła depresję, przez którą prawie przez kilka tygodni nie wychodziła z łóżka. Kiedy wreszcie postanowiła wstać, oglądając się za siebie uznała, że to co po sobie pozostawiła jest niepodrabialnym arcydziełem, na które składała się: utytłana różnymi wydzielinami pościel i prześcieradła, brudna bielizna, walające się wokół łóżka gazety, papiery, niedopałki papierosów, pusta butelka po wódce i kilka zużytych prezerwatyw. Powstałe w wyniku jej mąk cielesnych i psychicznych dzieło opatrzyła nazwą Moje łóżko wystawiła w Tate Britain, gdzie nominowano je do prestiżowej Nagrody Turnera. Instalacja spowodowała nawet kolejne działania artystyczne - dwóch mężczyzn postanowiło ulepszyć arcydzieło i stworzyć coś co nazwali Two Naked Men Jump Into Tracey’s Bed. Niestety, po 15 minutach walki na poduszki twórcy ci, mimo owacji ze strony publiczności, zostali usunięci przez ochronę. Nikt się nie zdziwi, że po skończonej wystawie sławne łóżko kupił za 150 tys. funtów milioner Charles Saatchi, który je odsprzedał całkiem niedawno za 1,2 mln funtów.


A zatem śmieci? I to już było. Nowojorski artysta Justin Gignac postanowił miejskie śmieci  przekształcić w oryginalne pamiątki z miasta. Zebrał leżące na ulicach odpadki, popakował je w zgrabne sześciany i wycenił na 10 dolarów od sztuki. Kiedy ruszył na nie zbyt, podniósł cenę do 25, a następnie 50 i 100 dolarów. Pomysł chwycił. Odpadki stały się sztuką więc Gignac rozwinął katalog ofert wprowadzając edycje limitowane – śmieci zebrane po zakończeniu ważnych dla miasta wydarzeń.


Pamiętacie treblinki z komedii Nie lubię poniedziałku?. Nie zostały wzięte z księżyca. W Museum of Modern Art NY pokazano kiedyś łopatę jako dzieło sztuki, w Düsseldorfie wystawiono zapaćkane tłuszczem krzesła, mające obrazować upadłą klasę mieszczan; prof. Ryszard Bodelus wystawił kiedyś węgorze pływające w szklanych rurach, które miały uosabiać naturę linii, eksponat wykonany przez Newtona Harrisona, ustawiony w muzeum w Nowym Jorku, składał się z żywej świni, trawy i dżdżownicy; wiedeński uznany twórca prof. Otto Muehl patroszył w muzeum świnie na gołej kobiecie; Karina Raeck wystawiła kompozycję złożoną ze skrawków starych butów i pociętych przewodów elektrycznych. 


Przykładów takiej sztuki można by mnożyć. Tylko rodzi się pytanie - po co to wszystko? Znawcy odpowiedzą - po nic.  Taka sztuka niczemu nie służy (chyba że autorowi), nic nie wnosi - no może poza szokującą wonią co niektórych prac. Nie pozostawia po sobie, w każdym razie, żadnych pozytywnych wrażeń estetycznych, a w zamian może prowadzić do niebezpiecznych zachowań.

Przesadzamy? Niekoniecznie: w Hamburgu Karol-Heinz Stockhausen, znany na całym świecie muzyk i eksperymentator nazwał terrorystyczny atak na World Trade Center największym dziełem sztuki, jakie kiedykolwiek istniało. Wyobraźcie sobie 50 ludzi, którzy ćwiczą jak szaleni przez dziesięć lat, żeby dać jeden występ, ludzi, którzy w czasie tego występu umierają i wysyłają pięć tysięcy innych do wieczności. To tylko słowa? I tu się mylicie: na Biennale Ameryki Centralnej 2008  w Kostaryce wystawiono ...zdychającego z głodu psa (TUTAJ). 

Chyba pora przerwać takie artystyczne instalacje. Pora wrócić do cywilizacji.

Dlatego czytajcie nas, codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz