sobota, 4 grudnia 2021

Co się dzieje z nimi dzisiaj: Paul Morley świadek czasów Factory Records, muzyk i dziennikarz

Paul Morley (ur. 1957 r.) jest angielskim dziennikarzem muzycznym (więcej o nim TUTAJ) Pisał dla New Musical Express w latach 1977-1983, a później dla wielu innych czasopism, w tym dla New Statesman, the Sunday Telegraph, NME, the Observer i the Guardian

Pisał także książki. Warto wymienić kilka tytułów: Ask: The Chatter of Pop, Words and Music: A History of Pop in the Shape of a City, Joy Division: Piece by Piece: Writing About Joy Division 1977–2007 i Joy Division: Fragments. W zasadzie każdy, kto choć trochę interesuje się brytyjską sceną muzyczną prędzej czy później natknie się na którąś z jego publikacji. W jego biogramie poza tym podkreśla się, że współzałożył wytwórnię ZTT Records i był członkiem synthpopowej grupy Art of Noise. Z racji wielu publikacji i generujących je spotkań z czytelnikami, wywiadów etc. jest osobą znaną. Co więcej więc można by o nim napisać, to znaczy co nowego? Zacznijmy może od początku:


Dorastał w Stockport, w Cheshire. O tym i o skrawku ziemi określonym jako The North napisał książkę pod tym właśnie tytułem. W zasadzie jest to jego własna, autorska wizja Północy, rozciągająca się na 580 stron, wcale niesentymentalnej podróż przez okolice, z którymi on i tak wielu muzyków czuje się więź. Dla Morleya ta Północ jest tak bardzo ważna z dwóch powodów. Po pierwsze Północ, pełni rolę swoistego kompasu, który określa mu właściwy kierunek na mapie życia. Sam tak o tym napisał: Byłoby cudownie, gdyby ludzie sami zrobili coś podobnego, nagrali płytę, sporządzili opis. Może to [jego książka] jest tego szablonem. Myślę, że moja książka jest produktem na miarę ery Google. Bo czym dzisiaj może być książka kontekście istnienia cyfrowego świata. To sposób, w jaki możemy się dostosować do niego i znaleźć własną Północ. To odważny pomysł, ale wierzę, że to możliwe (LINK).

Drugi powód jest jeszcze bardziej osobisty. Otóż ojciec dziennikarza, Leslie Morley, który pochodził z Południa Anglii, osiadł na Północy ze względu na żonę. Jednak nie potrafił się zaaklimatyzować do nowych warunków. Miał depresję, leczył się, lecz często odstawiał leki, bo nie tolerował skutków ubocznych leczenia. Aż pewnego czerwcowego poranka 1977 roku wsiadł do samochodu i udał się z rodzinnego domu w Stockport do oddalonego 140 mil na południe do Stroud w Gloucestershire, gdzie zatrzymał się w odosobnionym miejscu i popełnił samobójstwo. Miał 41 lat… Paul, który wtedy mieszkał w Londynie, gdzie pisał dla New Musical Express, został zmuszony do powrotu do Reddish, aby zaopiekować się mamą i dwiema młodszymi siostrami, Jayne i Carol. Po wielu, wielu latach Morley zastanawiając się nad powodami śmierci ojca zauważył, że mógł załamać się po radzie swojego lekarza aby wziął się w garść. Prawdopodobnie mogło to przeważyć szalę… (LINK).


Wracając do Paula, trzeba zauważyć, że jego życie zdeterminowało dwóch ludzi: jego ojciec Leslie Morley i  Mr. Manchester, Tony Wilson. Paul natknął się na niego gdy miał 18, wydawał wtedy fanzin Out There, na który Wilson zwrócił uwagę. Dokładnie nie wiadomo kiedy spotkali się pierwszy raz osobiście, było to w połowie lat 70., w jednym z tych obskurnych klubów Manchesteru, w których rodziła się muzyka tego miasta.

Wilson, który miał wówczas dwadzieścia kilka lat (był siedem lat starszy od Morleya), już wtedy był uważany za charyzmatycznego dziennikarza i miał status gwiazdy Granady, miejscowej TV, `za którym już wtedy szła legenda o tym, że urodzony w Salford kształcił się w Cambridge młody dziennikarz zmienia brytyjską scenę muzyczną... Szukając nowych talentów, młodych mało znanych muzyków, którzy mogliby wystąpić w jego programie So It Goes, chodził na koncerty, czym wzbudzał niepokój  wśród młodszych, fanów punka, takich właśnie jak Morley.

Morley natomiast faktycznie uczestniczył we wszystkich prawie wydarzeniach lat 70. Był także na legendarnym, pierwszym koncercie Sex Pistols w Manchesterze w Lesser Free Trade Hall – tym, który uważany jest za inspirację dla pokolenia muzyków z Manchesteru i katalizatora powstania sceny muzycznej (LINK). Wilson twierdził, że również na nim był, lecz  Morley tego nie potwierdza: nie byłoby jak go przegapić w tłumie czterdziestu osób. Niemniej to Wilson usłyszał wezwanie ducha czasu. I stworzył wytwórnię, która zmieniła miasto oraz muzykę pop na całym świecie. Za to Morley umiał ten proces ująć słowami. Jego artykuły skrzące się od skomplikowanych porównań, surrealistycznych opisów i uduchowionej prozy szybko znalazły wiernych czytelników.  To on nazwał brzmienie Durutti Column błyszczącym dźwiękiem gwiaździstej odmienności. Muzyka w tamtym czasie, była według niego kwestią życia lub śmierci, ponieważ wydawało się że istnieje po to, by ratować życie przed przeciętnością, pospolitością, ślepym podążaniem za autorytetem, szczególnie za rodzicami, w zależność finansową i ślepe zaułki emocjonalności.


Wilson odkrył talent Morleya, czym ten był oczywiście zachwycony. Rekrutacja pisarza nastąpiła w prosty sposób - Wilson odwiedził go w domu, wprawdzie podczas jego nieobecności, jednak oczarował jego matkę, która opowiadała tę historię do końca życia. Niedługo potem Morley pisał dla NME, a Wilson tworzył Factory Records. Obaj zatem byli na siebie skazani. 

Po latach Morley opisał ich relacje, rzucające światło na osobowość WilsonaKiedy był tobą zainteresowany, czułeś że umieszcza cię w centrum swojego świata. Jeśli zauroczenie mijało, zwykle z dnia na dzień, było to jak wyrzucenie w kosmos.

I tak stało się też z Morleyem. Został wyrzucony w kosmos z końcem 1978 roku, gdy wbrew radom Wilsona przyjął stały etat w NME. Mr Manchester próbował go zatrzymać, udzielając mu wywiadu w Granadzie, ale nie powstrzymał pisarza przed wyjazdem do Londynu. Tam jednak i tak pisał o Factory. W 1979 r. zrecenzował w NME album Joy Division.  

W 1982 roku, podjął próbę pojednania się z Wilsonem, pisząc o New Order i okraszając swój tekst cytatami poezji Blake'a i Yeatsa. Pogodzili się, a raczej znów potrzebowali się nawzajem. Morley pojawiał się w programach telewizyjnych, które prowadził Wilson i w 2007 roku po zdiagnozowaniu raka został przez niego nakłoniony do napisania jego biografii. Faber, wydawca książki tak to opisał: To właśnie Morleyowi Wilson przedłożył niezbyt zachęcającą prośbę o napisanie tej książki. Choć znów według Morleya oficjalnego zaproszenie nigdy nie było, oferta raczej wynikła sama z siebie.  I tak powstała publikacja licząca prawie 600 stron: From Manchester with Love, która wyszła czternaście lat po śmierci Wilsona....


Zawiera ona niezwykle interesujące fakty z życia Wilsona, których Morley był naocznym świadkiem. Dowiadujemy się z pierwszej ręki na przykład jak wyglądała reakcja Wilsona na wiadomość o samobójstwie Iana Curtisa: Pchnąłem drzwi, leżał na podłodze w pokoju montażowym w pozycji płodowej i płakał... Był całkowicie zdruzgotany. Dlatego zawsze nienawidziłem sposobu, w jaki został przedstawiony w filmie 24 Hour Party People, jakby przyjął to spokojnie, do kamery, w trakcie nagrywania. Śmierć lidera Joy Division w ogóle była wielkim wstrząsem dla osób z otoczenia Wilsona. Morley cytuje także opinię Lindsay Reade, pierwszej żony Wilsona: Nienawidziłam Factory. Nie chciałam, żeby istniała po śmierci Iana. Czułam, że to, czym stało się Factory, zniszczyło Iana, więc chciałam zniszczyć Factory. Zrobiłam to. Chciałam ją zniszczyć... Czułam, że to go zabiło, chaos, na którym zbudowano Factory, niesamowita energia tych dziwacznych ludzi, którzy wywoływali zamieszki, wypuszczając z siebie to coś na zewnątrz (LINK).   

Morley także, jako jeden z niewielu ma kontakt z Alanem Erasmusem, najbardziej tajemniczym człowiekiem Factory Records - w książce zmieścił opis Alana dotyczący zerwania kontaktów a potem pogodzenia się z Wilsonem: Uważałem, że sposób, w jaki zachowywał się po rozwiązaniu Factory, był niewłaściwy. Nie kontaktowaliśmy się ze sobą latami, Może raz, kiedy zadzwonił do mnie, żeby powiedzieć mi o śmierci Roba [Grettona], po jakichś siedmiu, ośmiu latach od ostatniej rozmowy. Na pogrzebie trzymaliśmy się z daleka. I tyle. Było tak póki nie zachorował. Zauważyłem reklamę z pierwszą stroną Evening News przed kioskiem przy Stockport Road – „Potentat muzyczny umierający na raka” – i pomyślałem: Cóż, to będzie albo o Peterze Watermanie, albo o Tonym Wilsonie. Wszedłem do sklepu i w gazecie było zdjęcie Tonyego. Więc wtedy już wiedziałem. Od razu pomyślałem, że może powinniśmy jakoś to załatwić. Uporządkować to, a następnie pójść własną drogą." Ostatnia wiadomość Wilsona do Morleya brzmiała pogodnie: „Wkraczam w kolejną wielką przygodę, wszystko zostanie ujawnione, idę w górę i dalej, niech Bóg błogosławi". 

A teraz, co się z nim dzieje? Morley stał się wielkim koneserem muzyki klasycznej. Uwielbia Mozarta. I nadal pisze. Utrzymuje kontakt z zaprzyjaźnionymi muzykami. I sam także gra. 

W lipcu tego roku Boz Hayward za pośrednictwem mediów społecznościowych dziękował pisarzowi za wsparcie podczas Pandemii, za inspiracje. Za to, że dzięki niemu mógł znaleźć swoje stare brzmienie i nagrać nowy singiel (LINK). 




Boz Hayward tą piosenką i kolejną reaktywował zespół Different Noise, następcę Art of Noise, do którego należał Paul Morley. Koło się zamyka...


I jeszcze życie osobiste: Morley w 1985 roku poślubił Claudię Brücken (wtedy z zespołu Propaganda), niemiecką piosenkarkę i autorkę tekstów. Ma z nią dwoje dzieci, syna (Daniela) i córkę (Maddy). Rozstali się, gdy Claudia w 1996 roku rozpoczęła współpracę ze współzałożycielem OMD Paulem Humphreysem.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 3 grudnia 2021

Nowa (Czerwona) Aleksandria jest już z nami, kultowa płyta polskiej chłodnej fali

Agencja Artystyczna MTJ została założona w 1990 roku w Warszawie przez Tomasza Bujaka i Macieja Plucińskiego, a w swoim profilu określa się jako niezależna wytwórnia płytowa (TUTAJ). Wydała już ponad 1500 pozycji audio i wideo, szczycie też sprzedaniem ponad dziewięciu milionów nośników z nagraniami polskich artystów. Są w posiadaniu większości katalogów takich wytwórni jak np: Tonpress, Pronit, czy Rogot. Ostatnie wydawnictwo to przecież Maanam, od razu interesuje mnie, czy mają Kminek dla Dziewczynek, to by dopiero było wznowienie... Niestety pod hasłem Maanam znajdujemy na ich stronie jedynie Ralpha Kamińskiego i album Kora. Szybko staram się o tym fakcie zapomnieć. Mają w katalogu za to dużo wznowień polskiego rocka lat 80-tych. Jest np. Lady Pank, Perfect, Sztywny Pal Azji, czy Lech Janerka, mało tego nawet na kasetach!

Gdyby zapytać o ranking najważniejszych płyt w historii polskiej muzyki rockowej, to pewnie każdy umieści na niej takie płyty jak Klaus Mitffoch, Nowe Sytuacje Republiki, Czarną Płytę Brygady Kryzys i bohaterkę dzisiejszego wpisu - Nową Aleksandrię Siekiery (swoją  drogą to dobry temat na osobny wpis). 

Ten album właśnie MTJ wydał na czerwonym winylu, w limitowanym nakładzie zaledwie 300 egzemplarzy. Mój ma numer 103, i jest niemalże zgodny (poza kolorem winylu) z oryginałem. Niemalże, wydawnictwo bowiem poszło na łatwiznę i kultowy sticker zastąpiło nadrukiem. Nagrania zremasterowano z oryginalnych kaset magnetofonowych. 

Jakiś czas temu Aleksander Januszewski, muzyk i artysta, a w kontekście omawianej dziś płyty projektant okładki, opowiedział nam jak to wszystko zaprojektował, czym się inspirował, i skąd wziął się ów sticker (wywiad można przeczytać TUTAJ i TUTAJ).


W starej, niemieckiej książce do nauki rysunku znalazłem rycinę przedstawiającą idealne proporcje ludzkiej głowy. Spodobał mi się ten image bo był jakby współczesną wersją  "Typu doskonałego" Leonarda da Vinci, a jednocześnie było w tym obrazie coś potwornego jak sama chęć uzyskania doskonałości. Kojarzyło mi się to z Siekierą z  młodzieńczym idealizmem tekstów z próbą opisania bardzo zwięźle swojego świata, z twarzą każdego młodego człowieka, z pewną czystością i technicznością tego, image. Nie odbierałem Siekiery jako zespołu upolitycznionego wprost - tak jak inne punkowe grupy w tym czasie. Natomiast jeżeli ktoś nadaje płycie tytuł Nowa Aleksandria czyli nazwę swojego miasta z czasów zaboru rosyjskiego to to coś znaczy.

Po tej wypowiedzi trudno dziwić się, że MTJ wznowiło album właśnie na czerwonym winylu, który wygląda imponująco. To musiała być czerwień...

Lata 80-te to był czas, kiedy polska scena muzyczna była istną potęgą. Już nigdy, ani wcześniej, ani później taką nie była. A dzisiaj? 

Dzisiaj można spotkać na niej obrośniętych w tłuszcz proroków z dawnych lat, którzy mentalnie tkwią w komunie i bronią swoich byłych oprawców pod szyldem obrony demokracji, albo ulizanych i wychuchanych przebierańców udających raperów. Plastik i popelina. 

Płytę opisaliśmy TUTAJ. O tym, co się dzieje dziś z muzykami zespołu pisaliśmy TUTAJ. RIP Dariusz Malinowski.

Płyta jest do kupienia TUTAJ.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.



 

czwartek, 2 grudnia 2021

Patrick Joust: Sztuka sprzeczności

Patrick Joust (ur. 1978 r.) jest fotografem urodzonym w Oroville w Kalifornii, który jakiś czas podróżował między obydwoma wybrzeżami Stanów Zjednoczonych, zanim osiadł na stałe w Baltimore w stanie Maryland w 2006 roku. Pracuje tam obecnie jako bibliotekarz, ma żonę i syna. Zdjęcia na dobre zaczął robić z dekadę lat temu, w każdym razie dopiero wtedy gdy zamieszkał w Baltimore. Jego dekadenckie w nastroju prace wiele mówią o jego osobowości, a że w dodatku artysta chętnie wypowiada się na swój temat i swojej twórczości czujemy się zwolnieni z obowiązku mozolnego odkrywania przed naszymi czytelnikami znaczenia prezentowanych form i oddajemy głos autorowi:





Jedną z rzeczy, które za które pokochałem fotografię jako sztukę jest to, że jej możliwości rozwijały się przez lata. To środek, dzięki któremu mogę wyrazić złożone strony mojej osobowości. Więc chociaż nie zaczynałem robić zdjęć od ujęć nocnych, tak jak dzisiaj, to uważam, że wszystko było przygotowane specjalnie dla mnie, kiedy w końcu zdecydowałem się wyruszyć ze starymi aparatami i statywem.




Jeszcze zanim zacząłem robić takie nocne zdjęcia, noc mocno zawładnęła moją wyobraźnią. Gdy byłem dzieckiem, bałem się ciemności i najwyraźniej byłem pod jej wpływem dłużej niż większość dzieci. Nawet dzisiaj wydaje mi się, że jest w niej to coś, w co mogłabym wpaść i zostać przygniecionym, ale jest w niej także pocieszenie, swoisty ciepły koc, wspomnienie moich najwcześniejszych okruchów pamięci. Być może dlatego, że ciemność tak mnie przerażała, po latach poczułem silną ciekawość świata, który mogłem zobaczyć tylko w nocy. Z okna samochodu rodziców spoglądałem na stacje benzynowe, stare budynki, samochody i ludzi, którzy tylko pozornie istnieli. To miejsca, które do dziś mnie pociągają. Być może ulotna natura mojej obecności sprawiła, że chciałem tam wrócić. Pociąga mnie ciemność, a dokładniej światło, które można znaleźć w ciemnych miejscach. Światło dzienne jest ekspansywne, odkrywa wszystko, co może ułatwić nam skupienie się na rzeczach. Noc wskazuje na kierunek introspekcji i może, całkiem dosłownie, skierować uwagę na coś jedynego i konkretnego, pozostawiając inne rzeczy w ciemności. Miejsca, które oświetlamy, jakkolwiek zwyczajne czy pospolite, stają się cenniejsze i bardziej znaczące, nawet jeśli zostały oświetlone przypadkowo (LINK).



Czasami ludzie pytają mnie na ulicy, dlaczego robię zdjęcia i często moją pierwszą odpowiedzią jest „dla zabawy”, i wielu ludzi tego nie rozumie. I nie jest to wprawdzie najbardziej wyrafinowana odpowiedź, ale nadal jest to podstawowy powód, dla którego Robię To Co Robię. Z biegiem czasu stało się to nawet zadaniem coraz bardziej znaczącym i niemal medytacyjnym. Wielu fotografów, których podziwiam, wydaje się opisywać swój sposób tworzenia w tak samo. Jedną z genialnych rzeczy w fotografii jest to, że jest taka łatwa do wykonania. Być może nie jest łatwo być konsekwentnym, ale łatwo jest wybrać aparat. Nawet na byle jakim sprzęcie, takim z użyciem filmów średnioformatowych, którego używam, mogę szybko pstryknąć fotkę, gdy mam na to ochotę. Bo zdjęcia, które robisz, to wybory, których dokonujesz. Fotografia stała się tak centralną rzeczą w moim życiu, że trudno sobie wyobrazić, jak żyłbym bez niej. Cały czas oglądam zdjęcia, bo uwielbiam to robić. Lubię patrzeć na pracę własną i innych. Poprzez moje zdjęcia chcę stworzyć nowy świat. Choć tak naprawdę to możemy skupić się tylko na jednej rzeczy na raz, więc nie próbuję robić inaczej. Staram się też nie ograniczać żadnymi zasadami, które mogą kojarzyć się z fotografią dokumentalną, mimo że czasami nazywam mnie fotografem dokumentalnym.




Gdybym mógł jakoś spojrzeć na siebie z boku, surowo i obiektywnie, zobaczyłbym, jak zawężony jest mój cel, jak daleko jestem od jakiegokolwiek teoretycznego pojęcia uniwersalnej prawdy, ale mimo to mam poczucie komfortu goniąc za czymś takim, chociaż tak naprawdę to co robię, to tylko rodzaj ćwiczenia, które wizualnie można by opisać jako kota goniącego ogon.



W Baltimore, w mieście, w którym mieszkam, jest około 16 000 pustostanów. Dosłownie mieszkam o rzut kamieniem od niektórych z tych opustoszałych domów, więc nie mogę uciec od takich obrazów. Mając to na uwadze, mam skłonność do ich uwieczniania, zresztą nie ja jeden tak robię. Ruiny od dawna są częstym tematem sztuki. Czuję tak wiele sprzecznych emocji. Ruiny w naturalny sposób dają nam poczucie straty i upływu czasu. To są bardzo potężne emocje. Jednocześnie nie są to całkowicie puste miejsca. Mieszkają i bawią się tam ludzie. Poza tym rejestrowane przez mnie ruiny nie są starożytne i powodem dla którego tak stoją są rasizm i kapitalizm. I ich niszczenie przebiega powolnie...



Tyle mniej więcej wyjaśnił nam autor dzisiejszej naszej galerii zdjęć. My możemy jeszcze dodać, że swoje prace grupuje w tematycznych albumach o wymownych nazwach: Beautiful Country (between me and reality), Baltimore in a Box,  Red, We Were Here, The Product Rules the Nation, Wonder and, Division and Gold, Commonwealth, Inner Harbor, North, Another North, Still, Best Coast, The Photographer as Hero, "surreal density", Writing. I wszystkie je można znaleźć na stronie artysty, czyli TUTAJ.

I tak zupełnie na koniec poczynimy jeszcze jedną uwagę - prace Jousta zdobią okładkę najnowszej, tegorocznej płyty Gone to Color, duetu wykonującego muzykę określaną jako elektroniczny rock, złożonego z amerykańskich muzyków: Tylera Bradleya Walkera i Matta Heima, którzy czasem zapraszają na sesję innych artystów (LINK).  

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


środa, 1 grudnia 2021

Mick Middles i Lindsay Reade: Życie Iana Curtisa - Rozdarty cz.17: Factory Records i Ian Curtis połączyli swoje losy już na zawsze

   

Dziś omawiamy kolejny fragment z książki Micka Middlesa i Lindsay Reade (poprzednio omówione fragmenty: 123456789101112131415 i 16).

Jako pierwsze poważne zadanie Rob założył sobie wymiksowanie zespołu z kontraktu z RCA, co mu się udało i to stosunkowo łatwo. Postraszył RCA, że zespół będzie w przyszłości domagał się 10 000 GBP i 15% tantiemów. Odzyskał też za 850 GBP taśmę matkę, i wznowił An Ideal for Living w okładce Steve'a McGarryego z rusztowaniem (o tej okładce pisaliśmy TUTAJ).


Ian Curtis bywał w klubie Band On The Wall jeszcze przed debiutem Joy Division. Uczestniczył np. 2.0.1977 w koncercie the Buzzcocks. Tutaj też poznał dziennikarza the Sounds - Iana Wooda. Ten wspomina, że wtedy nie był znanym dziennikarzem, ale i Ian nie był znanym muzykiem. Pamięta natomiast, że Curtis był, jak to opisuje, dziwnie skupiony

Rob natomiast zarażał obecnych w klubie dziennikarzy swoim entuzjazmem do Joy Division, tym sposobem starał się wzbudzać ich zainteresowanie. Wydaje się że entuzjazm Paula Morleya był nawet większy niż jego, bo ten w NME z 3.06.1978 opisał zespół, jako bardzo pozytywnie się zapowiadający, mimo kiepskiej jakości dźwięku na ich EPce. Porównał też ich do Buzzcocks, co było dziwne, zwłaszcza, że Spiral Scratch - debiut tego zespołunagrywał Hannett, wtedy jeszcze nie znający Joy Division.


Steve Diggle wspomina pierwsze koncerty Joy Division - Ian nie był taki pewny siebie, był jakby lekko wystraszony, bojący się reakcji publiki. Albo go odrzucą, albo wykażą empatię. Nie rozumiał co Morley widział w nich interesującego, dla niego pod względem stylu i wyglądu byli lekko przestarzali. 

Jeremy Kerr z A Certain Ratio widział zespół pierwszy raz w Band On The Wall. Wtedy grali na zakończenie Sister Ray, a Ian rzucał stojakiem od mikrofonu i przewrócił zestaw perkusyjny, na modę the Who.

W tamtym czasie Terry i Hooky pojechali na wakacje na południe Francji, a Ian nie. To było typowe, zwykle był inny. Ale była jeszcze dodatkowa przyczyna - miał egzemę, nie mógł przebywać na słońcu. Poza tym był żonaty.

Rozdział 7 zatytułowany jest This Is The Way, Step Inside - fragmentem Atrocity Exhibition. Ponadto jako motto, pojawia się wypowiedź Paula Morleya, który twierdzi, że Ian Curtis był kimś na kształt Kurta Cobaina - interesował go sens i magia muzyki, a mniej gwiazdorstwo.


Rozdział rozpoczyna się dygresją, że Factory Records i Ian Curtis połączyli swoje losy już na zawsze. Wytwórnia powstała po decyzji Tony Wilsona, który dokładnie 12 miesięcy po pierwszej randce z Lindsay Reade, poszedł zobaczyć zespół Fast Breeder, którego menadżerem był Alan Erasmus

Obaj postanowili ściągać do Manchesteru zespoły post punkowe, a dobrym miejscem do tego wydawał się być Russel Club w Hulme. Alan znał Don Tonaya - właściciela, jeszcze z czasów gdy ten prowadził melinę alkoholową. 

Ojciec Erasmusa, niepijący fan jazzu, emigrował z Jamajki w 1945 roku i pozostał w Anglii gdy spotkał swoją przyszłą, białą żonę. Rodzina mieszkała w Wythenshawe i Alan wspomina że nie było tam czarnych.

C.D.N.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

wtorek, 30 listopada 2021

Realizm wyimaginowany Alberta Carela Willinka

Holenderski malarz Albert Carel Willink (1900 - 1983), co łatwo można skonstatować z jego daty urodzin i śmierci, przeżył wszystkie znaczące wydarzenia artystyczne i historyczne niedawno zakończonego stulecia. Był to trudny wiek, zatem nic dziwnego, że płótna Willinka mogą być uważane za niemal kronikarski zapis nielicznych chwil triumfu oraz niepokoju tego czasu...


Weźmy na przykład jeden z bardziej znanych jego obrazów - Widok na miasto - który został namalowany w 1934 roku. Willlink doskonale oddał w nim detale budynku, brukowaną ulicę i gmach w oddali, przez co jest to prawdziwe arcydzieło, ale nie jest to najważniejsze, istotne jest to, że potrafił zbudować odpowiedni nastrój dzięki umiejętnej kompozycji i oświetleniu.

Szeroka przestrzeń ulicy, z której wyłaniają się cienie, wywołuje uczucie niepokoju a nawet lęku. Brak ludzi potęguje ogólny groźny wydźwięk płótna, podobnie jak fakt, że wszystkie okna są puste. Zbliżająca się burza, którą namalował nie tylko na niebie, ale oddał szarościami w całym krajobrazie także pobudza nasze oczekiwanie na coś nieuchronnie złowrogiego... Stonowana paleta, otwarta kompozycja i wrażenie oczekiwania i strachu w efekcie dały piękny, eteryczny ale i niepokojący pejzaż.


Willink był malarzem, który swój styl realizmu magicznego określił mianem realizmu wyimaginowanego. Do własnej, wyróżniającej go maniery dochodził dość długo. Po epizodzie na studiach medycznych w latach 1918-19 studiował architekturę w Technische Hogeschool w Delft, a następnie wyjechał do Niemiec, gdzie jednak  nie został przyjęty do akademii sztuki w Düsseldorfie, lecz udało mu się studiować w Staatliche Hochschule w Berlinie. Upór w dążeniu do zdobycia podstaw malarstwa zawdzięcza zapewne swojemu ojcu, który był artystą-amatorem i zachęcał syna do nauki. 

Na początku Willink tworzył prace ekspresjonistyczne, abstrakcyjne, w 1924 pod wpływem wczesnych prac Picassa przyjął styl figuratywny, w latach 30. zafascynowały go metafizyczne obrazy Giorgio de Chirico... I tak krok po kroku ośmielił się na tyle, że zaczął tworzyć własne, magiczno-realistyczne kreacje. Co jest interesujące, są one oparte na rzeczywistości, ale malowane z wyobraźni. Realistyczne są portretowane postacie, akty, niektóre budynki ale już wymowa jego dzieł jest przepełnia iluzoryczna i złowroga atmosferę pustki i upadku. Tak jest na przykład na podwójnym portrecie-akcie zatytułowanym Dwie kobiety a ukazującym dwie nagie kobiety w krajobrazie, Wenus, boginię miłości i piękna oraz Berenikę, żona egipskiego króla Ptolemeusza. Berenika ucięła swoje warkocze i ofiarowała je Wenus aby jej mąż wrócił do domu z bitwy cały i zdrowy. Ptolemeusz jednak o tym nie wiedział i widząc krótkie włosy żony podejrzewał ją o zdradę. Dopiero jego nadworny matematyk Konon z Samos zapewnił go, że piękne włosy królowej zostały przeniesione na firmament i splecione z gwiazdami. Tyle mit. Kobiety na obrazie wydają się być równie zimne, bez życia i odległe co ciała w kosmosie.  Ich koloryt i krajobraz, szczególnie zamek w tle za nimi, kontrastują z zaciemnionym niebem, na którym próżno doszukiwać się źródła światła. Pada ono w zasadzie zewsząd. 

Inne jego obrazy potwierdzają jego talent do oddania poczucia izolacji i swoistej psychozy strachu, W ogóle patrząc na obrazy Willinka odnosi się wrażenie, że są one złożone z elementów wyjętych z rozmaitych dzieł.  Poszczególne detale odcinają się twardą linią od innych. Może w tym tkwi ich fenomen?









W naszych rozważaniach nie zajęliśmy się prywatnym życiem malarza - o tym można przecież przeczytać w Internecie. Nie musimy zatem pisać o jego czterech żonach, z których trzecia została znaleziona martwa w łóżku z pistoletem i przestrzeloną głową, ani o czwartej, młodszej o 44 lata... Istotne jest to, że omijana przez krytyków twórczość Alberta Carela Willinka w końcu doczekała się uznania. W 2017 roku w muzeum More na zamku w Ruurlo otwarto wystawę stałą w całości poświęconą twórczości i życiu Carela Willinka (LINK). 


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 29 listopada 2021

Isolations News 169: Graham Wilson RIP, bluzy z 77 Barton Street, Molchat Doma i Whispering Sons - koncerty, Siekiera na czerwonym winylu, Echoberyl i Antipole - nowy klip, Variete i Marillion - nowy album, Myszka Miki za 10K GBP


W miniony wtorek, 16.11.2021 zmarł nauczyciel Iana Curtisa Graham Wilson (LINK). Miał 82 lata. Uczył angielskiego w King's School w Macclesfield. Ian bardzo dobrze go wspominał, to on rozpalił w nim zainteresowanie literaturą. 

Już nie tylko Ian Curtis (LINK). Widoczek z elewacją domu przy Barton Street także ma już wartość komercyjną. Można kupić bluzy z tym motywem (LINK) oraz torby, kubki a nawet maseczki…


Fotografowali się niedawno na tle wspomnianego powyżej domu. Mowa o Molchat Doma (nasz wywiad z nimi jest TUTAJ) którzy wraz z Whispering Sons (pisaliśmy o nich TUTAJ) wystąpią w przyszłym roku na festiwalu Down The Rabbit Hole, ale to dopiero w pierwszych dniach lipca - program TUTAJ a setlista zespołów festiwalu TUTAJ

Molchat Doma wcześniej będzie można zobaczyć w Polsce, 4 grudnia w Poznaniu i 5 grudnia w Warszawie. Można jak się da, bo bilety na oba koncerty są już wyprzedane (LINK).


Skoro weszliśmy w chłodny klimat - 26 listopada wyszła reedycja kultowego albumu Nowa Aleksandria. Obecne wydanie jest w limitowanej ilości 300 sztuk na czerwonym winylu.  Każdy egzemplarz jest ręcznie numerowany (LINK). My natomiast zapraszamy do przeczytania naszego wywiadu z Aleksandrem Januszewskim, projektantem kultowej okładki (TUTAJ i TUTAJ). O aktualnych losach członków zespołu pisaliśmy TUTAJ.


Echoberyl i Antipole prezentują nowy wideoklip Before Night Falls. Piosenka pochodzi z nowego albumu Mother Solitude and Other Dark Tales.

Dalej chłodno - Variete promuję nowy album Dziki Książę (LINK). Zapowiada ją singiel Lekko, który gra powyżej.


Skoro mowa o premierach - Marillion anonsuje nowy album studyjny An Hour Before It's Dark (LINK). 


Jeśli mowa o płytach - ruszył jedyny w Polsce lumpeks płytowy (LINK). Jest tu wszystko, od płyt, filmów, książek po gadżety i koszulki z logo ulubionych zespołów także z Joy Division. Świetny pomysł i będziemy tutaj zaglądać.


Skoro mowa o starociach - blaszana skarbonka w kształcie Myszki Miki może osiągnąć na aukcji staroci cenę 10 K funtów. 

Zabawka została wykonana w Norymberdze przez Saalheimera i Straussa i zakupiona dla  Victora Swaina, gdy ten był dzieckiem. Ten zachował ją aż do śmierci w 2019 a umarł mając 97 lat… (LINK).

Długo się męczył... 

My wracamy jutro, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 28 listopada 2021

Niezapomniane koncerty: X Mal Deutschland Eisengrau In Hamburg 1984

Dzięki internetowi dostęp do muzyki stał się szerszy, i prócz tego, że znamy wiele przykładów zespołów, które zrobiły dzięki sieci zawrotną karierę, możemy też docierać do bardzo unikalnych nagrań. 

Tak właśnie jest z dzisiejszym koncertem. 

W 1984 roku X Mal Deutschland są po nagraniu drugiego albumu dla 4AD pt. Tocsin. Niestety nadchodzą dla zespołu ciężkie czasy, Ivo Watts Russel, założyciel wytwórni stawia przed nimi wymóg dalszego rozwoju (warto zobaczyć TUTAJ), a zespół nie jest w stanie temu podołać opuszczając finalnie wytwórnię. Okazuje się, że Ivo miał rację, bowiem trzy lata później zespół nagrywa znakomity album Viva, jakże inny stylistycznie od dwóch poprzednich (opisaliśmy go TUTAJ).

W 2018 roku w Niemczech podziemna wytwórnia Sierox wydaje bootleg z koncertem z Hamburga z 1984 roku, z opisywanego powyżej okresu. Jeden z internautów wrzuca go na YT i dzięki temu możemy go dzisiaj przedstawić na blogu. Co ciekawe, nagrania są znakomitej jakości - prawdopodobnie po korektach internauty, tym bardziej warto posłuchać. Dziwi jednak fakt, że zdaniem autora nagrania bootleg jest wytłoczony z nieprawidłowymi obrotami, dokonał więc poprawy i tego.


X Mal Deutschland grają podczas tego koncertu piosenki z Tocsin, czyli : Mondlicht, Eiland, Reigen, Tag Fur Tag, Nachtschatten i Augenblick. 

Fetisch za to możemy usłyszeć: Boomerang i Qual. 

Grają też premierowo dwie piosenki z Viva, czyli Eisengrau i Polarlicht

Na szczególną uwagę zasługują: BoomerangTag Fur Tag, Nachtschatten (chyba jeden z najlepszych utworów zespołu), Polarlicht - klasyk, czy znakomity Qual.


Polaricht


Zorza polarna,

Świeci, 

Zorza

Od Alaski po Kirunę

Od Alaski do Kirunę 

Błyszcząca, 

Zorza polarna... 

Burza między gwiazdami

Pochodnie na horyzoncie

Mogą parzyć 

Aura na nocnym niebie 

Zorza polarna na firmamecie

Lśni


Lata 80-te były po Beatlesach najważniejszym okresem w muzyce. Dzisiaj młodzi ludzie jak lunatycy szukają światła za którym mogliby podążać w swoich muzycznych poszukiwaniach. I znajdują je w nagraniach sprzed 40 lat, kiedy piosenki miały nastrój, niesamowitą siłę, i co najważniejsze, można je było zanucić.

A dzisiaj? Może zamilczmy nad tą wszechobecną muzyczną nędzą.    



X Mal Deutschland, Eisengrau In Hamburg 1984, Sierox, 2018, tracklista: Mondlicht, Eiland, Boomerang, Reigen, Tag Fuer Tag, Nachtschatten, Polarlicht, Qual Eisengrau,Augenblick.