Dziś omawiamy kolejny fragment z książki Micka Middlesa i Lindsay Reade (poprzednio omówione fragmenty: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9. 10, 11, 12 i 13).
Martin Hannett zawsze z tyłu głowy miał założenie swojej wytwórni płytowej. Tak też się stało, wspólnie z Tosh Ryanem i Lawrencem Beedle założyli w 1777 Rabid Records (pisaliśmy o tej wytwórni TUTAJ).
Martin zawsze chciał być jak Phil Spector. Pierwszą realizacją wytwórni był singiel Slaughter and the Dogs z 1977 roku, wyprodukowany przez niego. Ponoć w październiku Martin widział ich i Warsaw i postanowił zostać ich producentem. Nie ma wątpliwości, że bez Music Force nie byłoby Rabid a bez Rabid - Factory Records.
Warsaw cały czas intensywnie koncertowali, najwięcej w październiku 1977 roku. Do końca roku było już mniej występów, brali np. udział w koncertach młodych talentów i zjawili się znowu w Pennie Sound Studios aby zarejestrować pierwsze nagrania jako Joy Division.
Taniej było w dzień po Bożym Narodzeniu a za sesję zapłacił Ian. Musieli wcześnie rano wstać, kiedy inni mieli wolne, chodzili głodni bo wszystko było pozamykane a mama Terryego zrobiła dla nich jedynie kanapki z kurczaka.
Producentem sesji An Ideal For Living chciał zostać Paul Morley, zespół nawet na to przystał, ale byli pijani. Na drugi dzień mieli kaca i o wszystkim zapomnieli.
W studio nagrali wtedy 4 piosenki: Warsaw, No Love Lost, Leaders of Men i Failures. Głównie na żywo.
Nagrania jednak brzmiały nieczysto. Ponieważ wtedy Warsaw Pakt nagrali album, Warsaw postanowili zmienić nazwę.
W tamtym czasie Ian czytał książkę Dom Lalek Ka-Tzetnika (opisaliśmy ją TUTAJ). Mark Reeder wspomina, że być może Ian dostał ją od Bernarda, ale to Ian był zainteresowany wszystkim co związane jest z Niemcami. Interesował się III Rzeszą, ale nie był faszystą. Interesowały go zwłaszcza fakty, które cenzura usunęła z historii. Tak też było z Joy Division, o nich - prostytutkach na usługach Niemców nie było w podręcznikach. Ian lubił też wtedy film The Night Porter, wspomniał o tym w jednej z rozmów.
John The Postman dostrzegł wtedy coś w Joy Division i wypowiadał się o nich z wielkim szacunkiem. Używał nawet sformułowania, że być na koncercie Joy Division to jak uczestniczyć w nabożeństwie.
C.D.N.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz