Ponieważ dawno nie pisaliśmy o rodzimych kapelach, dzisiaj kilka słów o dwóch albumach poznańskiego zespołu Lombard, z początków kariery.
Najpierw widziałem ich w małym Domu Kultury, w pierwszym składzie z dwoma wokalistkami. Mimo tego, że mieszkałem w małym mieście, obrotny dyrektor potrafił ściągać do nas najlepsze kapele z kraju, dodatkowo, pytał nas czego chcemy posłuchać.
Koncert był bardzo dobry, choć na małej sali było nieco tłoczno. Było też tłoczno po stronie zespołu, a wokalistki (zapowiadane przez Grzegorza Stróżniaka) wymieniały się, niektóre piosenki śpiewały razem, widać było że Wanda Kwietniewska jest bardziej energetyczna (potrafiła wyskakiwać zza kulis niczym piłka) a Małgorzata Ostrowska kojarzyła się ze spokojniejszym repertuarem.
Zagrali wszystko z debiutu, a ja pokochałem coś zgoła innego, niż to co wtedy już było hitami. Dla mnie oczywiście cała płyta Śmierć Dyskotece to klasyk, natomiast arcymistrzostwem są piosenki śpiewane przez Grzegorza Stróżniaka.
O ile Diamentowa Kula jest nieco eksperymentalna, to Rdza (obie piosenki z tekstem Marka Dutkiewicza) to w mojej ocenie arcydzieło i z tamtego okresu, najlepszy utwór zespołu. Żeby w 1983 roku tak śpiewać o samotności, to trzeba było być bardzo dojrzałym artystą. I to wyglądało dokładnie tak:
Pamiętam jeszcze, że na koniec (na bis) zagrali Gwiazdy Rock and Rolla - utwór kończący debiutancki album, i koncert. Cały zespół na scenie i obie wokalistki (na klipie poniżej już tylko jedna):
Odejście Wandy Kwietniewskiej i powstanie zespołu Wanda i Banda to zupełnie inna historia (też widziałem ich na żywo), natomiast w tamtym czasie Lombard wydaje też płytę live nagraną w Sali Filharmonii Szczecińskiej, 21.11.1982 roku. Wtedy już bez Kwietniewskiej widziałem ich po raz drugi.
Ten drugi koncert, a zwłaszcza piosenka Bye Bye Jimi poświęcona pamięci Hendrixa uświadomiły mi, jak wielkim gitarzystą był (i jest) Piotr Zander (obecnie mający 65 lat). Album stał się chyba najlepszą płytą live w historii polskiego rocka, co ciekawe wznowiono go w wersji poszerzonej na CD, które osiąga kosmiczne ceny... Ten album kończy się hitem Przeżyj to Sam, jednym z największych przebojów Lombardu.
Warto podsumować ten wpis pewną refleksją. Czy dzisiaj po 40 latach teksty Marka Dutkiewicza, czy Jacka Skubiszewskiego straciły na aktualności? Dziś już nie buduje się wieżowców, ale są ludzie którzy ciągle w nich mieszkają, i nie tylko w nich dotyka nas samotność, dziennikarze realizują przekaz propagandy, mimo że nie ma już PZPR, teraz jest Unia Europejska.
I coraz więcej ludzi zamienia swoje serca w twarde głazy, tak jak wtedy. Kiedy wreszcie Polacy obudzą się i postanowią zacząć decydować o sobie sami? Bo jeśli nie, to znowu będzie trzeba, tak jak to robił Lombard, inteligentnie przemycać pewne treści żeby uniknąć cenzury. To zresztą ma już miejsce, czy na FB czy na YT. I to się nazywa, jak wtedy, taktyka salami.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Refleksje po przeczytaniu książki. Zabierałem się za nią kilka razy, bowiem początek jest dość zniechęcający, pojawiają się nazwiska, których po części nie znałem. Ale im dłużej czyta się książkę Tomasza Lady, tym bardziej wciąga ona czytelnika.
Z życiorysu autora zamieszczonego TUTAJ, dowiadujemy się, że pisał dla Życia Warszawy, Faktu i innych redakcji, ale też dla prasy muzycznej np. Tylko Rocka i Bruma. Książka z 2022 roku w mojej ocenie spełnia dwa cele. Pierwszy to ostrzeżenie, czym kończą się narkotyki. To ślepa uliczka, zaczyna się zwykle od jointa z marihuany, a kończy śmiercią. Zazwyczaj w samotności i co jest najstraszniejsze, nie wiadomo w jaki sposób, bo po etapie marihuany pojawia się heroina, kompot, człowiek kończy jak nazywał ich Skandal z Dezertera (jeden z opisanych bohaterów) jako narciarz. Najpierw z grupą innych wychudzonych i włóczących się po centrach miast ćpunów, a później już samotnie, bo wszyscy dawni przyjaciele rozpływają się jak we mgle (to też cytat ze Skandala).
Pierwszy z trzech bohaterów książki to Janusz Rołt - legendarny perkusista projektów m.in. Brygada Kryzys, Armia, Lech Janerka. Geniusz perkusji, którego heroina sprowadziła na margines życia. Dzięki książce możemy poznać wiele szczegółów dotyczących kultowych dziś albumów, jak choćby Czarnej Płyty Brygady Kryzys. Chyba najbardziej zabawny fragment, pokazujący z kim muzykom przyszło nad nią pracować, dotyczy wspomnienia, kiedy po nagraniu albumu Rołt oświadczył że nie jest zadowolony ze swojej gry, i może zagrać lepiej. Okazało się, że jest leworęczny a perkusja była ustawiona dla muzyka praworęcznego...
Nie będę pisał streszczenia, szkoda obdzierać książki ze smakowitych kąsków, rozmówcy przytaczają fakty pokazujące kolejne fazy wzlotów i upadków genialnego perkusisty, w końcu AIDS (od strzykawek) i samobójcza śmierć.
Zdjęcie: se.pl
Drugim bohaterem jest Dariusz Hajn (Skandal) z Dezertera. I mamy podobny scenariusz, z tym że śmierć jest nie przez samobójstwo, tylko ... I tutaj częsta sytuacja spotykająca ludzi uzależnionych. Jak zmarł? Tego nie wie nikt... Podobnie było z Jimem Morrisonem, zresztą jest tutaj więcej podobieństw, nawet fizyczne.
Smutna historia, ale co ciekawe, niektóre z wypowiedzi są sprzeczne, czyli ktoś kłamie, co do faktu odejścia Skandala z Dezertera. Niemniej panowie jednak finalnie się pojednali bo Skandal zaśpiewał gościnnie w piosence Szwindel już po jego rozstaniu się z zespołem:
Droga była podobna, przeszedł na buddyzm, coraz więcej brał, haszysz, heroina, LSD, amfetamina. Finalnie: narciarz i śmierć. Nawet nie wiemy do końca jak, szkoda, że jego żona odmówiła autorowi wypowiedzi.
Zdjęcie: Wikipedia
Ostatni z bohaterów to Robert Sadowski (pseudonim Sadek), gitarzysta grup Madame, Deuter, Immanuel, Houk, Kobonq... Człowiek, który miał ogromny, wręcz niewyobrażalny wpływ na rodzimy underground. Kiedy usłyszał gitarę Jarosława Lacha z Aya RL postanowił kupić taką samą. Wtedy wszystko się zaczęło.
Miał w karierze okres fascynacji the Doors, kiedy grał w projekcie The Lizards Day. Poznajemy jak wielkim talentem gitarowym był Sadek, ale też dowiadujemy się jakim potrafił być tytanem pracy.
Ciekawym jest też opis błyskotliwej kariery zespołu Houk i przyczyn jego rozpadu (podziw dla autora za opublikowanie niektórych wypowiedzi... jak to pozory potrafią mylić...).
I znowu pojawia się heroina, ucieczki w miasto, opuszczanie prób. Ale przy okazji poznajemy historię zespołu Kobonq, problemy ze znalezieniem wydawcy ich muzyki, przełomowej wycieczki Sadka do Wiednia, rozpadu i próbach reaktywacji zespołu.
I jest jak zwykle, heroina, ulica, picie, AIDS, śmierć - tym razem na zawał.
Autor w wywiadzie opublikowanym TUTAJ zawarł credo, czym jest jego książka. Kilka osób nie chciało ze mną rozmawiać, bo uznało, że „piszę o narkomanach”. Owszem, ci faceci mieli problem z heroiną, ale dopóki nie usłyszałem tego tekstu, nie myślałem o nich w takich kategoriach. Uznałem po prostu, że piszę o twórczych ludziach, którzy poszukując swojego miejsca w sztuce i życiu, weszli zbyt głęboko w używki i skończyli tragicznie. Nigdy jednak nie byli dla mnie po prostu narkomanami. Teraz też tak o nich nie myślę.
I to jest najważniejszy, drugi cel książki Zagrani na śmierć. Upamiętnienie wybitnych muzyków bez których oblicze polskiego undergroundu nie byłoby dziś takie samo.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Postanowiliśmy dziś w dniu naszego święta zagrać w rodzimym języku. A jest co... Ten album bowiem to wielka zagadka z wielu powodów, przede wszystkim z takiego, że pomimo ogromnego sukcesu komercyjnego i ponadczasowości materiału, zespół zmienił styl i poszedł w kierunku trudnym do zrozumienia. Dla wielu Ziyo z Tarnowa pozostał zespołem jednej płyty, również i dla mnie.
W nieoficjalnej biografii grupy, krążącej po Internecie w formie pdf czytamy, że zespół debiutował w 1986 w Jarocinie (byłem na tym koncercie) w składzie: Jarosław Majka - śpiew, Marek Kloch - gitara, Dariusz Derżko - instrumenty klawiszowe, Jerzy Durał - bas, i teksty, Krzysztof Krupa - perkusja. Wtedy BBC nagrywało film My Blood, Your Blood, w którym zespół gra utwór Nie wiem (winni zawsze wśród nas).
Zdobywają nagrodę i zostają zaproszeni do Warszawy, już z nowym wokalistą - Jerzym Durałem, gdzie w studio CCS Chełstowskiego i Czerniawskiego (z AYA RL) nagrywają dwie piosenki na kompilację Cisza jest nic się nie dzieje wydaną przez Tonpress.
Zespół zdobywa kilka nagród, występuje w Trójce i nagrywa recital, po czym w Żabnie pod Tarnowem w Domu Kultury przygotowują repertuar na prezentowany dziś album.
We wrześniu w studio zespołu RSC (był taki zespół - pionierzy polskiego rocka progresywnego) nagrywają album, na którym wokalnie i tekstowo udziela się Beata Sawicka z zespołu Mirage. Płyta ukazuje się na rynku w 1989 roku i rozchodzi się w nakładzie 180 tysięcy egzemplarzy, mimo moim zdaniem dość nieciekawej okładki (a może właśnie dlatego).
A muzyka na płycie?
To genialne wydawnictwo, bo gdyby wyssać najlepsze rzeczy z 4AD i zaimplementować do brzmienia i klimatów Joy Division, to otrzymalibyśmy dzisiejszy album. Nie ma się czego wstydzić dobrych wzorców, mimo, że płyta trwa zaledwie 35 minut, do dzisiaj powala na kolana.
Są tutaj też utwory instrumentalne, podnoszące napięcie. Szkoda, że nikt z 4AD wtedy nie zainteresował się Ziyo, wtedy kiedy mieli swój styl. A później? Później poszli w stronę zmanierowanych wokali i naśladownictwa U2. Szkoda.
Jakie otwarcie... A dalej jest tylko lepiej. Moje ulubione piosenki to Poza Tym Miejscem (genialnym), Grafitti (co za klimat w tle), Idziemy Wytrwale i.. Zresztą wszystko jest znakomite. Może kiedyś Ziyo jeszcze wróci z takimi nagraniami? Kto wie?
P.S. Płyta ma strony Zi i Yo. Tego nie znajdziesz na CD.
Czytajcie nas - codziennie coś nowego, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Ziyo - Ziyo, WIFON 1989, realizacja: AndrzejSzczypek, tracklista: Nr 1, Poza tym miejscem, Graffiti, Obwarowany, Idziemy wytrwale, Panie prezydencie, Pod jednym niebem, Nowe krajobrazy.
Autorem powyższego czterowiersza jest wrocławianin Lech Janerka (ur. 1953). Niezależny tekściarz, gitarzysta basowy i wokalista, znany i zapamiętany głównie z Klausa Mitffocha, polskiego zespołu założonego w 1979 roku we Wrocławiu wraz z Krzysztofem Pociechą (gitara), Wiesławem Mrozikiem (gitara) i Kazimierzem Syczem (perkusja), którego od 1980 roku zastąpił Marek Puchała (perkusja). Wszyscy muzycy byli totalnymi amatorami i grali jedynie dla przyjemności po pracy (Janerka był fotografem w wydziale geodety w Urzędzie Wojewódzkim), do roku 1981 zespół nie miał stałej nazwy, a wyszli ze swoimi utworami do ludzi zupełnie przypadkiem, w przerwie występu innego zespołu. Tamci poszli na papierosa, a Klaus Miffoch weszli na scenę i już na niej zostali.
Janerka w każdym niemal wywiadzie podkreśla, że nie ma predyspozycji na gwiazdę, jest introwertykiem, który najlepiej czuje się w domu, w ostatnim tak o tym mówił: Nie, nie piszę dla słuchacza. Piszę dla siebie, tylko i wyłącznie. Piszę szybko, komponuję szybko, feler jest w tym, że nie mam predyspozycji muzycznych. To mnie dobija. Wszelkie zwłoki wynikają z mizernych możliwości warsztatowych. (...)Niestety, taka jest prawda. Jestem uważany za muzyka, zostałem wokalistą, a tak naprawdę nie powinienem tego robić. Nie mam odpowiednich predyspozycji. Nie lubię swojego głosu, to jest żaden głos. W muzyce wszystko przychodzi mi z trudem, do każdej kolejnej piosenki muszę zbudować warsztat od nowa, zarówno jako muzyk – grając na basie – i pieśniarz z długim nosem (LINK).
Po dwóch latach takiej działalności grupa w czerwcu 1983 roku wystartowała w Ogólnopolskim Turnieju Młodych Talentów, gdzie zajęła drugie miejsce (pierwszej nagrody nie przyznano), co umożliwiło jej nagranie dwóch singli: Ogniowe strzelby /Śmielej i Jezu, jak się cieszę/O głowie.
Rok później Janerka podobno skonfliktował się z perkusistą i opuścił zespół po czym rozpoczął działalność solową. Z żoną Bożeną, a także Wojciechem Konikiewiczem, Januszem Rołtem i Tomkiem Pierzchalskim wystąpił na Festiwalu Muzyków Rockowych Jarocin '85.
Pozostali ex-Klaus Mitffoch założyli Klaus Mit Foch. Byli to Wiesław Mrozik, Marek Puchała, oraz nowi - Zbigniew Kapturski (gitara i wolak), Jacek Fedorowicz (gitara basowa) i Paweł Chyliński (wokal). Zadebiutowali na festiwalu Poza Kontrolą w Warszawie w 1987 roku. W tym samym roku nagrali album Mordoplan, który znalazł się w sklepach dopiero na przełomie 1988/1989 (w 2012 wyszedł ponownie w wersji CD).
W tym samym mniej więcej czasie Janerka nagrał wydany w 1986 album Historia podwodna, a kolejnym roku miał zamiar wydać znów płytę, ale podczas sesji zmarł Janusz Rołt, który przegrał walkę z narkotykowym nałogiem , więc w kilku utworach perkusyjną dograno automatem, Były jeszcze problemy z cenzurą, ostatecznie album Piosenki pojawił się dopiero w 1989 roku. Potem były jeszcze dwie płyty: Fiu Fiu i Ur, a w 2005 roku wyszły Plagiaty. W 2019 po dłuższej przerwie pojawił się nowy utwór Janerki z muzyką Damiana Pielka pt. Zabawawa, który był zapowiedzią nowej płyty.
Trzeba przyznać, że nie jest to jakiś potężny dorobek, lecz Janerka posiada rzesze fanów, mimo, że rzadko pojawia się w świetle reflektorów i nie słychać o w mainstreamowych mediach, bo funkcjonuje poza głównym nurtem. Lecz nawet jego krótkie wywiady są ciekawe. Muzyk niewątpliwie obdarzony jest charyzmą. Ostatnimi czasy udziela się więcej, w 2019 roku zauważył, że występy dobrze wpływają mu na krążenie. W 2021 roku wystąpił na koncercie z okazji 40. wrocławskiego NZS (LINK) a w tym roku na koncercie z okazji 40. Lecia Solidarności Walczącej. Dzisiaj znów będzie można go zobaczyć w Sali Koncertowej Radia Wrocław o godz. 19.00 (LINK). Ci, którzy nie zdążą do Wrocławia mogą odsłuchać najnowszy (LINK) i obejrzeć niedawny, zarejestrowany w 2019 roku występ
Ze spraw prywatnych - muzyk jest żonaty, jego żona Bożena ma muzyczne wykształcenie, grała na skrzypcach, potem na wiolonczeli, razem z nim debiutowała w 1975 roku na przeglądzie piosenki studenckiej. Odkąd skończył 62 lata jeździ na nartach i bardzo to lubi. Tak samo jak jazdę samochodem (zrobił prawo jazdy w wieku 55 lat) (LINK).
Janerkowie mają dwie córki, obecnie dorosłe, mieszkające w Anglii. I wnuki.
A co dzieje się z resztą składu Klausa Mitffocha?
Marek Puchała (ur 1959 r.), który ukończył Wydział Szkła i Ceramiki na Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych (obecnie Akademia Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta), obok muzyki rozwijał pasje plastyczne. Po rozpadzie grupy kontynuował indywidualną karierę artystyczną, uczestnicząc w wystawach szkła artystycznego, m.in. kilkakrotnie na Światowej Wystawie Szkła Studyjnego Glass Now organizowanej przez Yamaha, sympozjach w niemieckim Frauenau i czeskim Novym Borze. Jego prace znajdują się m.in. w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Szkła Suomen Lasimuseo Riihimaki, muzeum w Sosnowcu i w zbiorach prywatnych. W latach 1997-2002 kierował Galerią Szkła i Ceramiki BWA Wrocław (SiC). Był kuratorem wielu wystaw zbiorowych promujących wrocławskie szkło artystyczne oraz wystaw indywidualnych. Od 2002 do 2020 pracował na stanowisku dyrektora BWA Wrocław. Ostatnio współtworzył plastyczny projekt P66, który ma łączyć rozmaite przedsięwzięcia artystyczne (LINK).
Wiesław Mrozik także zerwał z muzyką. Wyjechał do Niemiec, założył rodzinę i zajął się projektowaniem i budowaniem ogrodów. Od 1998 roku ma własną firmę (LINK) i na razie chyba nie wróci do Polski.
Najmniej wiadomo o tym co robi Krzysztof Pociecha. Dłuższy czas mieszkał w Stanach, dokąd pojechał w 1988 z Janerką, ale potem chyba wrócił skoro nagrał z nim kilka utworów m.in Rower. Co robi jednak teraz, nie mogliśmy ustalić. Podobno nie utrzymuje się z muzyki.
Tyle o zespole Klaus Mitffoch. Acha - Lech Janerka cały czas myśli o nowej płycie. Ma materiał muzyczny i to w ilości wystarczającej na dwie płyty. Brakuje mu tylko tekstów...
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
We ostatni wtorek wszystkie portale podały smutną wiadomość: zmarł Andrzej Nowak, lider i założyciel zespołów TSA i Złe Psy, miał 62 lata… O śmierci muzyka powiadomiła jego żona, Justyna Grzywacz Nowak na falach komercyjnego radia. Zaraz po niej, poprzez media społecznościowe, odezwały się środowiska powiązane z artystą, dodając szczegóły o chorobie nowotworowej i długotrwałej walce z tym schorzeniem (LINK).
A przecież jeszcze kilka miesięcy temu, w lipcu z reaktywowanym zespołem TSA Andrzej Nowak wystąpił w Jarocinie, a we wrześniu w Gliwicach, w ramach trasy Dream Team 40 Tour, dla uczczenia jubileuszu 40. lat. W tym roku grupa miała wyruszyć w dalszą trasę, prezentując nowe aranżacje swoich największych przebojów, a w przerwach ten sam skład miał pracować nad kolejną płytą, czyli Marek Piekarczyk (śpiew), Andrzej Nowak (gitara), Stefan Machel (gitara), Paweł Mąciwoda (gitara basowa) i Zbigniew Kraszewski (perkusja).
Plany, z których nic nie zostało… tylko kilka już archiwalnych nagrań.
W 2019 roku gitarzysta świętował sześćdziesiąte urodziny, czterdziestolecie pracy artystycznej i dwudziestolecie zespołu Złe Psy grając koncerty i wydając dwie płyty. I przy okazji dał kilka wywiadów, jego wypowiedzi nabrały teraz nowego znaczenia, są niczym wiadomość dla nas fanów i testament dla muzyków.
A więc po kolei:
O zespołach…
Z jednej strony czuję się lekko zażenowany tym, że ten czas tak szybko upłynął – jak mgnienie, to jest nieprawdopodobne – a z drugiej strony jestem dumny, że tak jest – że mam wspaniały zespół, że wszystko się kręci. Póki sił, trzeba grać i coś tworzyć.
Złe Psy to już właściwie orkiestra.
O początkach, szkole, o tym jak to się stało, że zaczął grać na gitarze:
Kontrabas, skrzypce, fortepian, akordeon i śpiew… Na akordeonie skończyłem szkołę muzyczną I stopnia. Dwa fakultety szkoły muzycznej, trzeci nie skończony; harmonia, chóry… Miałem nawet lekcje na organach kościelnych, bo w szkole muzycznej w Opolu są organy, a na gitarze nauczyłem się grać sam. Kiedy SBB nagrywało płytę w studio Radia Opole, poznałem Anthimosa Apostolisa – to było dla mnie nieprawdopodobne wrażenie – dla mnie to był półbóg. Grałem wówczas na organach (bo jeszcze nie było słowa klawiszowiec). Po paru spotkaniach wziąłem gitarę do ręki. Apostolis popatrzył na mnie i powiedział: „Chłopie, po co Ci te organy? Przecież Ty jesteś gitarzystą! Ty masz dźwięk i tak niech zostanie”. Dał mi kostkę na pamiątkę, którą moja mama zaszyła w skórce jak amulet, który mam do dziś. Dzięki Niemu stałem się gitarzystą – dwa słowa mogą nakierować człowieka na zupełnie inne tory.
O powstaniu TSA…
W 1979 r. założyłem TSA i ja byłem wokalistą w tym zespole. Zresztą grali w nim zupełnie inni ludzie, niż obecnie. Tak się utarło, tak to ktoś napisał, że na początku TSA to była grupa instrumentalna. Nieprawda, bo przecież ja miałem wokalizy i śpiewałem w zespole. Zobaczcie na pierwszych zdjęciach z Jarocina w 1981 r., że Nowak stoi przy mikrofonie i śpiewa. Potem dołączył Marek Piekarczyk, ponieważ wysoko piał i to ładnie wchodziło w ostre riffy. Marek przyszedł na życzenie i prośbę Jacka Rzechaka, mojego ulubionego menedżera, który nas wyprowadził na szerokie wody, oraz autora wszystkich pierwszych tekstów zespołu. Dzisiejszy skład jest trzecim albo czwartym. Oni przyszli do TSA na moje zaproszenie.
O pracy z Martyną Jakubowicz…
… że tak powiem po męsku, wzięła mnie pod spódnicę. Zaaranżowałem jej dwie pierwsze płyty i zrobiłem parę fajnych piosenek.
O Tadeuszu Nalepie…
Z Tadeuszem grałem praktycznie równolegle jak z Martyną. On w pewnym momencie wziął mnie pod swoje skrzydła, zabrał mnie do swojego pałacyku w Józefowie, gdzie zaczął mnie wychowywać na lidera, na gitarzystę, na człowieka, który powinien wejść w życie z rozmachem. Pod jego opieką zacząłem inaczej postrzegać świat. Przestałem być młodocianym, postrzelonym gitarzystą, który nic nie widzi i ma klapki na oczach. Zacząłem patrzeć obiektywnie i dzięki Niemu jestem taki, jaki jestem. (…) On traktował mnie jako drugiego syna, a ja traktowałem go jako drugiego ojca. Powtarzał mi, żebym się patrzył, uczył i nie mówił za dużo, że przyjdzie na mnie kolej i będę liderem. Wychowywał mnie nie tylko jako muzyka, doradzał mi w wielu sprawach.
O motocyklach…
U mnie [sezon motocyklowy] trwa cały rok. W zimie jeden motocykl naprawiam w zimnym garażu, inny w nieco cieplejszym, trzeci u siebie w pokoju, czwarty obok sali prób – już nie ma salonu. Nie ma szafek z kryształami – zamiotłem to wszystko i na środku jest motocykl. Wychodzisz z sali prób, obok stoją motocykle do remontu, dalej stolik i barek. Wszystko jest w rodzinie – rozumiesz, o co chodzi. Kto chce, idzie naprawiać motocykle, kto chce – gra. Jak chcemy zagrać wszyscy, to wystarczy, że jeden gwizdnie i biegniemy do sali. Często wychodzimy do lasu, siadamy na dębowych ławach, ognisko się pali, gitary grają, śpiewamy piosenki i jest tak, jak trzeba. A jak komuś się nie chce schodzić na dół, to zostaje przy ognisku i śpi na stole, który jest bardzo wielki i ciężki – trzeba go podnosić w co najmniej sześć osób. Kiedyś w TSA napisałem taką piosenkę „Chciałbym kiedyś móc zbudować wielki dom. Tak ogromny żeby miał jasnych okien sto. W środku wielki stół, na nim świeży chleb, żeby moi przyjaciele chcieli mieszkać w nim” I słowo stało się ciałem – spełniło się moje marzenie.
Urodziłem się w Opolu, ale już od kilku lat mieszkam na folwarku, na pograniczu czeskim. I to do mnie wszyscy przyjeżdżają na próby. Mamy tam warunki potrzebne do pracy. Ta moja farma to taka fabryka uczuć muzyka. Aby zaaranżować dobrą kompozycję, zespół musi się lubić, wręcz razem mieszkać i jeść, śmiać się, dyskutować, myśleć… (…) Poza doskonale wyposażoną salą prób mam parę hektarów terenu w pięknych okoliczności przyrody. Nawet nie muszę nikogo zapraszać na ten mój folwark. Wszyscy chcą tu ciągle być. Choć urodziłem się w Opolu, radio nagrywa mi płytę, to dom na wsi jest moją prawdziwą ostoją spokoju.
O Polsce, o przodkach, o tym co ważne…
Musiałem dojrzeć do tej decyzji, żeby nazwać płytę „Duma”. Składa się na to wiele rzeczy: Polska, patriotyzm oraz moje odczucia dotyczące tego, gdzie byłem wychowywany z dziada pradziada. Śpiewam o tym w piosence, że nasza Polska jest najpiękniejsza i najukochańsza. To rodzaj podziękowania nie tylko moim rodzicom.
Mając cztery lata stałem na baczność i recytowałem mój pierwszy wiersz „Kto ty jesteś? Polak mały”, tak jak w mojej piosence. Pamiętam tę sytuację, tak jakby było to wczoraj.
A to, że byłem wychowywany w tym duchu polskości, to wszyscy wiedzą… Od mojego dziada, pradziada, babci, mamy, ojca. Polska dla mnie jest jedyna i ukochana. Jaka była, taka była, ale to nasza ojczyzna.
Moi pradziadowie po powstaniach emigrowali do Stanów, zresztą jeden jest uwieczniony na Statule Wolności. Od Piłsudskiego po II wojnę światową moja rodzina walczyła między innymi po to, żebym ja żył i czuł się dobrze. Za to im jestem wdzięczny. Bóg, honor, ojczyzna to idea, którą ja kontynuuję.
Nawet dziadek mojej żony był powstańcem warszawskim. To są już tradycje głęboko zakorzenione. U nas w domu w święta czy przy obiedzie w ogóle nie mówi się o tzw. rzeczach błahych. Każdy obiad to takie mini spotkanie rodzinne, gdzie refleksje na temat naszej przeszłości i przyszłości zawsze są poruszane. To mnie cieszy, że jednak ci ludzie żyją tą tradycją.
Jeżeli my przestaniemy się interesować historią i naszą piękną polską tradycją, możemy doprowadzić do czegoś niedobrego. Naród, który nie zna swojej historii zaczyna iść w złą stronę. Historia to te drzwi, które otwierają się dla każdego, kto kocha swoją ojczyznę.
Rozumiem, że wielu muzyków ze Złotymi Płytami na półkach chce tylko Polsce dowalać, ale niech nie zapominają, że to ona ich wykształciła i wykarmiła. Niech sobie gadają, co chcą, ale pluć na ojczyznę nie wolno. To jest świętość jak druga Maryja Panna.
O miejscach na ziemi, w których mieszkał, lataniu, psach…
[mieszkałem w USA] chyba z 17 lat z przerwami… To wciąż mój drugi dom. Miałem już prawie miesięczny bilet, latałem do Polski trzy razy w miesiącu razem z moim ukochanym psem, czyli Pinią, która przeżyła ze mną 18 lat - najbardziej rock and rollowym psem znanym na obu kontynentach.
Zresztą gitara zrobiona specjalnie dla mnie nazywa się Pinia i ma numer 001. Gdy tak latałem do Polski, to panie stewardessy stale żartowały „czy pani Pinia leci z panem” (śmiech). Zawsze jednak pamiętałem, że jestem Polakiem.
Mieszkałem jakiś czas w Warszawie. Zmusiła mnie do tego właściwie muzyka, zawód jaki wykonuję, ale po jakimś czasie przestała mi imponować zatłoczona ulica, tłok, bankiety. Powiedziałem sobie „Stary wyluzuj, odpocznij”. Teraz liczy się wieś, spokój, zwierzęta i dużo muzyki. No i moja pasja - motocykle.
O muzyce…
Zawsze powtarzam, że muzyka i kompozycje to nie jakaś fabryka młotków.
Ja się nie przebieram, nie udaję nikogo. Nie robię kompozycji na siłę lub z komputera żeby tylko nagrać płytę. Jeśli coś czuję, wtedy komponuję i to się dzieje pod wpływem chwili.
Nie chcę śpiewać o zarzyganych ulicach i o tym, że u nas jest źle. Nie chcę narzekać, tylko opowiadać o tym, że jestem Polakiem, mamy piękną ojczyznę, historię i że cudowni ludzie nas otaczają.
O disco-polo…
Jestem z daleka od tej muzyki, nie rozumiem jej, ale nie neguję. Nie można negować jakiejś muzyki, bo akurat ja gram coś innego.
Jeśli ta muzyka podoba się komuś, to trzeba to uszanować. Uważam, że jeśli na festiwal powróciłby koncert „Rock w Opolu”, taki jak był przed laty i zaprosimy naszych wielkich rockowych muzyków do Opola, to dlaczego nie spróbować?
Ja jestem eksperymentatorem i podczas moich podróży po świecie włączałem ludziom disco polo. To zadziwiające, ale tej muzyki nie zrozumie nikt inny poza Polakami, reszta nie wie co z tym robić (śmiech). Z disco polo nie jest tak jak na przykład z muzyką latynoską, czy tradycyjną muzyką afrykańską, że ona trafia do wszystkich…
O Jarocinie…
Jarocin to była „Bomba Muzyki Rockowej”. Wszyscy żyli muzyką, a nurty muzyczne nie tylko mieszały się na ulicy, a też na scenie. Nie było takiego drugiego miejsca na świecie, a my jako TSA pierwsi przełamaliśmy bariery i skruszyliśmy lody, jakie dominowały wtedy w muzyce rockowej. Nasze obcięte jeansy i gołe torsy i pot, który wylewał się litrami z naszych ciał na scenie, rozwaliły cały Jarocin. I tak się zaczęła nasza kariera!
(…) Ja cały czas gnam do przodu, a nie do tyłu. Już nie mogę słuchać, kiedy ktoś mi mówi, że 35 lat temu był w Jarocinie. No i co z tego, że był? Ja też tam byłem, ale to było 35 lat temu. Od tego czasu wyrosły nam dwa pokolenia! Jeśli ktoś się wtedy urodził, ma dziś 35 lat i być może dzieci, które niedługo staną się dorosłe. Świat idzie do przodu, zmienia się, inne są samochody i motocykle, inne kobiety i inni mężczyźni. Życie jest za krótkie, dlatego szkoda czasu na oglądanie się za siebie. Ja wolę żyć i oddychać pełną piersią.
O polityce…
...ja nie chcę politykować. Jestem szczęśliwy, że mieszkam w naszym kraju i mogę tu przysiąc publicznie, że jeśli nasz kraj będzie w zagrożeniu, jako pierwszy pójdę i stanę w jego obronie. Dla mnie Polska jest święta. Życie jest tu piękne. Po co nam nienawiść?
O życiu…
Żona, przyjaciele, przyroda, motocykle i gitary – wszystko na miejscu.
Jeszcze psy i koty. I najważniejsze – życzliwi sąsiedzi. To cała filozofia – enklawa fajności.
Tak naprawdę to człowiekowi potrzebni są dobrzy ludzie i swoje miejsce na świecie. Mam rodzinę, przyjaciół, małą pracownię redaktorsko-muzyczną i to mi wystarcza.
O planach na przyszłość…
W tej chwili dogaduję się z pewnym reżyserem, który ma też za sobą parę książek – powiedział, że kolejną będzie pisał o mnie. Dojrzałem do tego, by na czterdziestolecie twórczości powstała książka o prawdziwym rock and rollu, który Nowak przeżył w swoim życiu – bez kłamstw i czarowania. [będzie tam] całe moje życie od samego początku – od czasu kiedy zacząłem stawiać pierwsze kroki jako muzyk, po wszystkie eskapady, wszystkich przyjaciół, z którymi miałem zaszczyt grać i nagrywać z nimi płyty. Oczywiście opowieści rockowe z najwyższej półki, moje wyjazdy do USA, Kanady, Meksyku, przez Francję, Niemcy, Węgry… To wszystko zostanie opisane i zilustrowane, bo uzbierało się trochę zdjęć. Myślę, że każdy będzie zadowolony. To będzie książka bez czarowania, więc będzie można się dowiedzieć jak prawdziwy rock and roll wygląda z drugiej strony.
„W genach zapisane mam” myślę, że to piosenka, która nadawałaby się na Gitarowy Rekord Guinnessa – w refrenie są słowa „w genach to zapisane mam, biorę gitarę gram, gram, gram”. To jest piosenka o nas – o gitarzystach.
… przestałem być skromny. Skromny pozostaje w cieniu, a ja w cieniu być nie chcę.
W poście wykorzystano wypowiedzi z następujących wywiadów:
Agencja Artystyczna MTJ została założona w 1990 roku w Warszawie przez Tomasza Bujaka i Macieja Plucińskiego, a w swoim profilu określa się jako niezależna wytwórnia płytowa (TUTAJ). Wydała już ponad 1500 pozycji audio i wideo, szczycie też sprzedaniem ponad dziewięciu milionów nośników z nagraniami polskich artystów. Są w posiadaniu większości katalogów takich wytwórni jak np: Tonpress, Pronit, czy Rogot. Ostatnie wydawnictwo to przecież Maanam, od razu interesuje mnie, czy mają Kminek dla Dziewczynek, to by dopiero było wznowienie... Niestety pod hasłem Maanam znajdujemy na ich stronie jedynie Ralpha Kamińskiego i album Kora. Szybko staram się o tym fakcie zapomnieć. Mają w katalogu za to dużo wznowień polskiego rocka lat 80-tych. Jest np. Lady Pank, Perfect, Sztywny Pal Azji, czy Lech Janerka, mało tego nawet na kasetach!
Gdyby zapytać o ranking najważniejszych płyt w historii polskiej muzyki rockowej, to pewnie każdy umieści na niej takie płyty jak Klaus Mitffoch, Nowe Sytuacje Republiki, Czarną Płytę Brygady Kryzys i bohaterkę dzisiejszego wpisu - Nową Aleksandrię Siekiery (swoją drogą to dobry temat na osobny wpis).
Ten album właśnie MTJ wydał na czerwonym winylu, w limitowanym nakładzie zaledwie 300 egzemplarzy. Mój ma numer 103, i jest niemalże zgodny (poza kolorem winylu) z oryginałem. Niemalże, wydawnictwo bowiem poszło na łatwiznę i kultowy sticker zastąpiło nadrukiem. Nagrania zremasterowano z oryginalnych kaset magnetofonowych.
Jakiś czas temu Aleksander Januszewski, muzyk i artysta, a w kontekście omawianej dziś płyty projektant okładki, opowiedział nam jak to wszystko zaprojektował, czym się inspirował, i skąd wziął się ów sticker (wywiad można przeczytać TUTAJ i TUTAJ).
W starej, niemieckiej książce do nauki rysunku znalazłem rycinę przedstawiającą idealne proporcje ludzkiej głowy. Spodobał mi się ten image bo był jakby współczesną wersją "Typu doskonałego" Leonarda da Vinci, a jednocześnie było w tym obrazie coś potwornego jak sama chęć uzyskania doskonałości. Kojarzyło mi się to z Siekierą z młodzieńczym idealizmem tekstów z próbą opisania bardzo zwięźle swojego świata, z twarzą każdego młodego człowieka, z pewną czystością i technicznością tego, image. Nie odbierałem Siekiery jako zespołu upolitycznionego wprost - tak jak inne punkowe grupy w tym czasie. Natomiast jeżeli ktoś nadaje płycie tytuł Nowa Aleksandria czyli nazwę swojego miasta z czasów zaboru rosyjskiego to to coś znaczy.
Po tej wypowiedzi trudno dziwić się, że MTJ wznowiło album właśnie na czerwonym winylu, który wygląda imponująco. To musiała być czerwień...
Lata 80-te to był czas, kiedy polska scena muzyczna była istną potęgą. Już nigdy, ani wcześniej, ani później taką nie była. A dzisiaj?
Dzisiaj można spotkać na niej obrośniętych w tłuszcz proroków z dawnych lat, którzy mentalnie tkwią w komunie i bronią swoich byłych oprawców pod szyldem obrony demokracji, albo ulizanych i wychuchanych przebierańców udających raperów. Plastik i popelina.
Płytę opisaliśmy TUTAJ. O tym, co się dzieje dziś z muzykami zespołu pisaliśmy TUTAJ. RIP Dariusz Malinowski.
O tej płycie powiedziano już wszystko a w sieci można nawet spotkać się z opiniami, że to najważniejsza płyta polskiego rocka, ba nawet największa płyta wszechczasów w całym rocku.
Nie popadajmy jednak w skrajności, album Mrowisko zespołu Klan (bo o nim mowa) nagrany w marcu 1970 zapewne jest ważny, dlatego po niego sięgamy. Na pewno jest to jedna z pierwszych płyt w historii polskiej muzyki wytyczająca kierunek rocka progresywnego (nie zapomnijmy, że SBB zaczęło się szybciej) i zrywająca z big-beatem. Mam w kolekcji oryginał (pamiątka po ojcu) jednak jego stan jest tragiczny. Dlatego dawno temu zakupiłem wznowienie, a jeśli ktoś jest chętny, to za 100 PLN można zakupić kolejne, tym razem na złotym winylu.
Płyta jest znakomita. A wszystko zaczęło się od singla z 1970 roku zapowiadającego nowy styl, jakim uraczył słuchaczy Klan. Niepozorna okładka nie zapowiadała tego co kryło jego wnętrze - tam bowiem znajdujemy największy hit zespołu - Z Brzytwą na Poziomki... Ten, mimo że typowo bitowy zawiera bardzo ciekawy tekst Ałaszewskiego. Jednak na drugiej stronie jest coś zupełnie powalającego - Automaty - to dopiero jest odjazd. Piosenka z aluzyjnym tekstem Mariana Skolarskiego...
Automaty liczą liczą liczą
Liczą cały czas
Automaty liczą na człowieka
Automaty liczą programują
Odgarniają śnieg
Liczną liczbą liczą
Obliczenia
Automaty liczą mylą się
A powinny nie
Automaty automatyzują
Automaty szybko niszczą się
Niszczą się
Ale znowu się reprodukują
My nie wiemy nic
My wolimy śnić
Niech automat wszystko robi sam
Wiemy jednak że
Przyjdzie kiedyś dzień
W którym zwykłym automatem
Staniesz się też
Wielkie automaty liczą nas
Segregują nas
Małych ludzi co je obsługują
Wykonują rzędy długich liczb
Niewiadomych liczb
Oznaczają nas symbolem x
Slots count by count
They count all the time
Slots count on a human
Vending machines count program
They shovel the snow away
They count by a numerous number
Calculations
Slot machines count wrong
They shouldn't
Automation machines
Vending machines deteriorate quickly
They are deteriorating
But they reproduce again
We know nothing
We prefer to dream
Let the machine do everything by itself
However, we know that
The day will come someday
In which an ordinary slot machine
You will become too
Big slot machines count us
They sort us out
Little people who serve them
They make rows of long numbers
Unknown numbers
They denote us with the symbol x
Przypomina się znakomita piosenka zespołu Exodus, który pewnie inspirował się powyższym tekstem. Ba, warto wspomnieć, że piosenka Kraftwerk - We Are Robots powstała 8 lat później! Ten nieco orwellowski tekst, jest dość mocną aluzją do roli człowieka w systemie komunistycznym.
Interesujące prawda? Ale tego nasi znawcy muzyczni jak dotąd nie zauważyli.
Wracając do Mrowiska - okładka (autorstwa samego Ałaszewskiego) nawiązuje do przemijania (i tekstu piosenki tytułowej o mrowisku przemijania). Widać płonące postaci i popioły, chyba najlepiej opisał to na okładce wznowienia Lech Nowicki:
"Lepiej przeżywać miłość niż o niej mówić. Jest tak dużo codziennych spraw, obok których przechodzi się obojętnie, że starczy nam tematów do wielu piosenek..."
Ta wypowiedź Marka Skolarskiego powtarzana wielokrotnie w publikacjach prasowych, uznano w końcu za kredo artystyczne zespołu Klan - ba! jego manifest programowy!
Klan powstał 1.04. 1969 roku. Przypadkowe (podobno?) spotkanie - Marka Skolarskiego, Marka Ałaszewskiego, Macieja Głuszkiewicza, Romana Pawelskiego i Andrzeja Poniatowskiego dało początek działalności interesującego zespołu który najpierw zaskoczył, potem zdobył słuchaczy nie tylko oryginalnymi tekstami, ale także nietypową muzyką. Ciekawe aranżacje z instrumentalnie traktowanym głosem wokalisty, zmianami tempa i metrum, jazzowymi partiami solowymi instrumentalistów (przede wszystkim pianisty) świadczą o twórczych poszukiwaniach Ałaszewskiego i jego kolegów.
Szkoda, że Klan z powodu braku dobrych instrumentów i wzmacniaczy nie osiągnął w pełni profesjonalnego brzmienia. Pozycją na pewno najważniejszą w biografii i dyskografii Klanu jest wodowisko baletowe Mrowisko (scenariusz, scenografia, reżyseria - Marek Lewandowski, muzyka i teksty Marek Ałaszewski, Marek Skolarski, choreografia - Mariquita Compe).
Jego prapremiera odbyła się w ramach Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu w roku 1970. Chwalone i krytykowane - Andrzej Jaroszewski "... spektakl zmusza do refleksji. Długo pozostajemy pod jego wrażeniem...". Marek Dutkiewicz "... teksty i piosenki budzą zastrzeżenia - zwłaszcza osławiona Epidemia Euforii..." wzbudziło zainteresowanie na czym jego autorom i realizatorom chyba najbardziej zależało.
Mrowisko to spektakl o przemijaniu. Marek Ałaszewski wyeksponował ów temat w projekcie okładki płyty. Symboliczny ogień weryfikuje nasze ziemskie dokonania. Pozostają popioły i pomniki....
Czy muzyka Mrowiska pisana do gotowych układów choreograficznych - bez nich i sugestywnej scenografii, broni się sama? Pamiętając, że nagrano ją w marcu 1970 roku - tak! Jest inna od proponowanej przez działające na przełomie lat 60. i 70. polskie grupy beatowo - rockowe. Adresowana do odbiorcy wyrobionego muzycznie, w zasadzie spełnia jego oczekiwania, choć... brzmi czasem skromnie i archaicznie.
Dlaczego Klan istniał tak krótko? Dlaczego zrealizował tylko jedną płytę długogrającą? Kłopoty dnia codziennego, brak środków na zakup profesjonalnej aparatury i instrumentów, rozbieżności i kontrowersje - oto syntetyczna odpowiedź na postawione wyżej pytania. Szkoda, naprawdę szkoda, albowiem kiedy pojawił się Klan, w polskiej muzyce młodzieżowej "powiało świeżością"...
Wiele analiz podaje źródła inspiracji zespołu. Naszym zdaniem trudno tutaj pominąć podobieństwa do kultowego albumu King Crimson z 1969 roku (opisanego przez nas TUTAJ). A jeśli Ałaszewski i koledzy nie znali tej płyty, to cóż.. mogli stać się polskim King Crimson...
Muzycznie jest na albumie kilka genialnych piosenek, ale jak napisał powyżej Nowicki, jest też kilka momentów (a tych nie ma na albumie King Crimson) które jednak nie przetrwały próby czasu.
Na pewno przetrwały ją genialne Nerwy Miast, zagrane przez Tipsy Train i zaśpiewane przez Marka Ałaszewskiego w 2010 roku tak:
Niestety, kilka lat temu artysta przeszedł udar. O tym jak to się stało, i o akcji podjętej przez muzyków celem zdobycia środków na leczenie, opowiadają bliscy w krótkim filmie pt. Koncert:
Istnieje jeszcze kilka obszarów działalności zespołu które będziemy na naszym blogu eksplorować, bowiem Klan kilkakrotnie wznawiał działalność (wydał dodatkowo dwa albumy) a sam Ałaszewski jest wziętym malarzem, którego twórczość zasługuje na osobny wpis.
Mamy nadzieję, że dziennikarze muzyczni z mainstreamu pchają się drzwiami i oknami do Marka Ałaszewskiego celem upamiętnienia historii powstania genialnego Mrowiska.
Nam pozostaje powiedzieć: zdrowia Panie Marku.
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Klan - Mrowisko, Muza, 1971, tracklista: Sen, Kuszenie, Nerwy miast, Senne Wędrówki, Taniec wariatki, Taniec czterech, Na przekór, Nasze myśli, Mrowisko, Pejzaż z pustych ram, Taniec głodnego, Epidemia euforii, Sen.