We ostatni wtorek wszystkie portale podały smutną wiadomość: zmarł Andrzej Nowak, lider i założyciel zespołów TSA i Złe Psy, miał 62 lata… O śmierci muzyka powiadomiła jego żona, Justyna Grzywacz Nowak na falach komercyjnego radia. Zaraz po niej, poprzez media społecznościowe, odezwały się środowiska powiązane z artystą, dodając szczegóły o chorobie nowotworowej i długotrwałej walce z tym schorzeniem (LINK).
A przecież jeszcze kilka miesięcy temu, w lipcu z reaktywowanym zespołem TSA Andrzej Nowak wystąpił w Jarocinie, a we wrześniu w Gliwicach, w ramach trasy Dream Team 40 Tour, dla uczczenia jubileuszu 40. lat. W tym roku grupa miała wyruszyć w dalszą trasę, prezentując nowe aranżacje swoich największych przebojów, a w przerwach ten sam skład miał pracować nad kolejną płytą, czyli Marek Piekarczyk (śpiew), Andrzej Nowak (gitara), Stefan Machel (gitara), Paweł Mąciwoda (gitara basowa) i Zbigniew Kraszewski (perkusja).
Plany, z których nic nie zostało… tylko kilka już archiwalnych nagrań.
W 2019 roku gitarzysta świętował sześćdziesiąte urodziny, czterdziestolecie pracy artystycznej i dwudziestolecie zespołu Złe Psy grając koncerty i wydając dwie płyty. I przy okazji dał kilka wywiadów, jego wypowiedzi nabrały teraz nowego znaczenia, są niczym wiadomość dla nas fanów i testament dla muzyków.
A więc po kolei:
O zespołach…
Z jednej strony czuję się lekko zażenowany tym, że ten czas tak szybko upłynął – jak mgnienie, to jest nieprawdopodobne – a z drugiej strony jestem dumny, że tak jest – że mam wspaniały zespół, że wszystko się kręci. Póki sił, trzeba grać i coś tworzyć.
Złe Psy to już właściwie orkiestra.
O początkach, szkole, o tym jak to się stało, że zaczął grać na gitarze:
Kontrabas, skrzypce, fortepian, akordeon i śpiew… Na akordeonie skończyłem szkołę muzyczną I stopnia. Dwa fakultety szkoły muzycznej, trzeci nie skończony; harmonia, chóry… Miałem nawet lekcje na organach kościelnych, bo w szkole muzycznej w Opolu są organy, a na gitarze nauczyłem się grać sam. Kiedy SBB nagrywało płytę w studio Radia Opole, poznałem Anthimosa Apostolisa – to było dla mnie nieprawdopodobne wrażenie – dla mnie to był półbóg. Grałem wówczas na organach (bo jeszcze nie było słowa klawiszowiec). Po paru spotkaniach wziąłem gitarę do ręki. Apostolis popatrzył na mnie i powiedział: „Chłopie, po co Ci te organy? Przecież Ty jesteś gitarzystą! Ty masz dźwięk i tak niech zostanie”. Dał mi kostkę na pamiątkę, którą moja mama zaszyła w skórce jak amulet, który mam do dziś. Dzięki Niemu stałem się gitarzystą – dwa słowa mogą nakierować człowieka na zupełnie inne tory.
O powstaniu TSA…
W 1979 r. założyłem TSA i ja byłem wokalistą w tym zespole. Zresztą grali w nim zupełnie inni ludzie, niż obecnie. Tak się utarło, tak to ktoś napisał, że na początku TSA to była grupa instrumentalna. Nieprawda, bo przecież ja miałem wokalizy i śpiewałem w zespole. Zobaczcie na pierwszych zdjęciach z Jarocina w 1981 r., że Nowak stoi przy mikrofonie i śpiewa. Potem dołączył Marek Piekarczyk, ponieważ wysoko piał i to ładnie wchodziło w ostre riffy. Marek przyszedł na życzenie i prośbę Jacka Rzechaka, mojego ulubionego menedżera, który nas wyprowadził na szerokie wody, oraz autora wszystkich pierwszych tekstów zespołu. Dzisiejszy skład jest trzecim albo czwartym. Oni przyszli do TSA na moje zaproszenie.
O pracy z Martyną Jakubowicz…
… że tak powiem po męsku, wzięła mnie pod spódnicę. Zaaranżowałem jej dwie pierwsze płyty i zrobiłem parę fajnych piosenek.
O Tadeuszu Nalepie…
Z Tadeuszem grałem praktycznie równolegle jak z Martyną. On w pewnym momencie wziął mnie pod swoje skrzydła, zabrał mnie do swojego pałacyku w Józefowie, gdzie zaczął mnie wychowywać na lidera, na gitarzystę, na człowieka, który powinien wejść w życie z rozmachem. Pod jego opieką zacząłem inaczej postrzegać świat. Przestałem być młodocianym, postrzelonym gitarzystą, który nic nie widzi i ma klapki na oczach. Zacząłem patrzeć obiektywnie i dzięki Niemu jestem taki, jaki jestem. (…) On traktował mnie jako drugiego syna, a ja traktowałem go jako drugiego ojca. Powtarzał mi, żebym się patrzył, uczył i nie mówił za dużo, że przyjdzie na mnie kolej i będę liderem. Wychowywał mnie nie tylko jako muzyka, doradzał mi w wielu sprawach.
O motocyklach…
U mnie [sezon motocyklowy] trwa cały rok. W zimie jeden motocykl naprawiam w zimnym garażu, inny w nieco cieplejszym, trzeci u siebie w pokoju, czwarty obok sali prób – już nie ma salonu. Nie ma szafek z kryształami – zamiotłem to wszystko i na środku jest motocykl. Wychodzisz z sali prób, obok stoją motocykle do remontu, dalej stolik i barek. Wszystko jest w rodzinie – rozumiesz, o co chodzi. Kto chce, idzie naprawiać motocykle, kto chce – gra. Jak chcemy zagrać wszyscy, to wystarczy, że jeden gwizdnie i biegniemy do sali. Często wychodzimy do lasu, siadamy na dębowych ławach, ognisko się pali, gitary grają, śpiewamy piosenki i jest tak, jak trzeba. A jak komuś się nie chce schodzić na dół, to zostaje przy ognisku i śpi na stole, który jest bardzo wielki i ciężki – trzeba go podnosić w co najmniej sześć osób. Kiedyś w TSA napisałem taką piosenkę „Chciałbym kiedyś móc zbudować wielki dom. Tak ogromny żeby miał jasnych okien sto. W środku wielki stół, na nim świeży chleb, żeby moi przyjaciele chcieli mieszkać w nim” I słowo stało się ciałem – spełniło się moje marzenie.
Urodziłem się w Opolu, ale już od kilku lat mieszkam na folwarku, na pograniczu czeskim. I to do mnie wszyscy przyjeżdżają na próby. Mamy tam warunki potrzebne do pracy. Ta moja farma to taka fabryka uczuć muzyka. Aby zaaranżować dobrą kompozycję, zespół musi się lubić, wręcz razem mieszkać i jeść, śmiać się, dyskutować, myśleć… (…) Poza doskonale wyposażoną salą prób mam parę hektarów terenu w pięknych okoliczności przyrody. Nawet nie muszę nikogo zapraszać na ten mój folwark. Wszyscy chcą tu ciągle być. Choć urodziłem się w Opolu, radio nagrywa mi płytę, to dom na wsi jest moją prawdziwą ostoją spokoju.
O Polsce, o przodkach, o tym co ważne…
Musiałem dojrzeć do tej decyzji, żeby nazwać płytę „Duma”. Składa się na to wiele rzeczy: Polska, patriotyzm oraz moje odczucia dotyczące tego, gdzie byłem wychowywany z dziada pradziada. Śpiewam o tym w piosence, że nasza Polska jest najpiękniejsza i najukochańsza. To rodzaj podziękowania nie tylko moim rodzicom.
Mając cztery lata stałem na baczność i recytowałem mój pierwszy wiersz „Kto ty jesteś? Polak mały”, tak jak w mojej piosence. Pamiętam tę sytuację, tak jakby było to wczoraj.
A to, że byłem wychowywany w tym duchu polskości, to wszyscy wiedzą… Od mojego dziada, pradziada, babci, mamy, ojca. Polska dla mnie jest jedyna i ukochana. Jaka była, taka była, ale to nasza ojczyzna.
Moi pradziadowie po powstaniach emigrowali do Stanów, zresztą jeden jest uwieczniony na Statule Wolności. Od Piłsudskiego po II wojnę światową moja rodzina walczyła między innymi po to, żebym ja żył i czuł się dobrze. Za to im jestem wdzięczny. Bóg, honor, ojczyzna to idea, którą ja kontynuuję.
Nawet dziadek mojej żony był powstańcem warszawskim. To są już tradycje głęboko zakorzenione. U nas w domu w święta czy przy obiedzie w ogóle nie mówi się o tzw. rzeczach błahych. Każdy obiad to takie mini spotkanie rodzinne, gdzie refleksje na temat naszej przeszłości i przyszłości zawsze są poruszane. To mnie cieszy, że jednak ci ludzie żyją tą tradycją.
Jeżeli my przestaniemy się interesować historią i naszą piękną polską tradycją, możemy doprowadzić do czegoś niedobrego. Naród, który nie zna swojej historii zaczyna iść w złą stronę. Historia to te drzwi, które otwierają się dla każdego, kto kocha swoją ojczyznę.
Rozumiem, że wielu muzyków ze Złotymi Płytami na półkach chce tylko Polsce dowalać, ale niech nie zapominają, że to ona ich wykształciła i wykarmiła. Niech sobie gadają, co chcą, ale pluć na ojczyznę nie wolno. To jest świętość jak druga Maryja Panna.
O miejscach na ziemi, w których mieszkał, lataniu, psach…
[mieszkałem w USA] chyba z 17 lat z przerwami… To wciąż mój drugi dom. Miałem już prawie miesięczny bilet, latałem do Polski trzy razy w miesiącu razem z moim ukochanym psem, czyli Pinią, która przeżyła ze mną 18 lat - najbardziej rock and rollowym psem znanym na obu kontynentach.
Zresztą gitara zrobiona specjalnie dla mnie nazywa się Pinia i ma numer 001. Gdy tak latałem do Polski, to panie stewardessy stale żartowały „czy pani Pinia leci z panem” (śmiech). Zawsze jednak pamiętałem, że jestem Polakiem.
Mieszkałem jakiś czas w Warszawie. Zmusiła mnie do tego właściwie muzyka, zawód jaki wykonuję, ale po jakimś czasie przestała mi imponować zatłoczona ulica, tłok, bankiety. Powiedziałem sobie „Stary wyluzuj, odpocznij”. Teraz liczy się wieś, spokój, zwierzęta i dużo muzyki. No i moja pasja - motocykle.
O muzyce…
Zawsze powtarzam, że muzyka i kompozycje to nie jakaś fabryka młotków.
Ja się nie przebieram, nie udaję nikogo. Nie robię kompozycji na siłę lub z komputera żeby tylko nagrać płytę. Jeśli coś czuję, wtedy komponuję i to się dzieje pod wpływem chwili.
Nie chcę śpiewać o zarzyganych ulicach i o tym, że u nas jest źle. Nie chcę narzekać, tylko opowiadać o tym, że jestem Polakiem, mamy piękną ojczyznę, historię i że cudowni ludzie nas otaczają.
O disco-polo…
Jestem z daleka od tej muzyki, nie rozumiem jej, ale nie neguję. Nie można negować jakiejś muzyki, bo akurat ja gram coś innego.
Jeśli ta muzyka podoba się komuś, to trzeba to uszanować. Uważam, że jeśli na festiwal powróciłby koncert „Rock w Opolu”, taki jak był przed laty i zaprosimy naszych wielkich rockowych muzyków do Opola, to dlaczego nie spróbować?
Ja jestem eksperymentatorem i podczas moich podróży po świecie włączałem ludziom disco polo. To zadziwiające, ale tej muzyki nie zrozumie nikt inny poza Polakami, reszta nie wie co z tym robić (śmiech). Z disco polo nie jest tak jak na przykład z muzyką latynoską, czy tradycyjną muzyką afrykańską, że ona trafia do wszystkich…
O Jarocinie…
Jarocin to była „Bomba Muzyki Rockowej”. Wszyscy żyli muzyką, a nurty muzyczne nie tylko mieszały się na ulicy, a też na scenie. Nie było takiego drugiego miejsca na świecie, a my jako TSA pierwsi przełamaliśmy bariery i skruszyliśmy lody, jakie dominowały wtedy w muzyce rockowej. Nasze obcięte jeansy i gołe torsy i pot, który wylewał się litrami z naszych ciał na scenie, rozwaliły cały Jarocin. I tak się zaczęła nasza kariera!
(…) Ja cały czas gnam do przodu, a nie do tyłu. Już nie mogę słuchać, kiedy ktoś mi mówi, że 35 lat temu był w Jarocinie. No i co z tego, że był? Ja też tam byłem, ale to było 35 lat temu. Od tego czasu wyrosły nam dwa pokolenia! Jeśli ktoś się wtedy urodził, ma dziś 35 lat i być może dzieci, które niedługo staną się dorosłe. Świat idzie do przodu, zmienia się, inne są samochody i motocykle, inne kobiety i inni mężczyźni. Życie jest za krótkie, dlatego szkoda czasu na oglądanie się za siebie. Ja wolę żyć i oddychać pełną piersią.
O polityce…
...ja nie chcę politykować. Jestem szczęśliwy, że mieszkam w naszym kraju i mogę tu przysiąc publicznie, że jeśli nasz kraj będzie w zagrożeniu, jako pierwszy pójdę i stanę w jego obronie. Dla mnie Polska jest święta. Życie jest tu piękne. Po co nam nienawiść?
O życiu…
Żona, przyjaciele, przyroda, motocykle i gitary – wszystko na miejscu.
Jeszcze psy i koty. I najważniejsze – życzliwi sąsiedzi. To cała filozofia – enklawa fajności.
Tak naprawdę to człowiekowi potrzebni są dobrzy ludzie i swoje miejsce na świecie. Mam rodzinę, przyjaciół, małą pracownię redaktorsko-muzyczną i to mi wystarcza.
O planach na przyszłość…
W tej chwili dogaduję się z pewnym reżyserem, który ma też za sobą parę książek – powiedział, że kolejną będzie pisał o mnie. Dojrzałem do tego, by na czterdziestolecie twórczości powstała książka o prawdziwym rock and rollu, który Nowak przeżył w swoim życiu – bez kłamstw i czarowania. [będzie tam] całe moje życie od samego początku – od czasu kiedy zacząłem stawiać pierwsze kroki jako muzyk, po wszystkie eskapady, wszystkich przyjaciół, z którymi miałem zaszczyt grać i nagrywać z nimi płyty. Oczywiście opowieści rockowe z najwyższej półki, moje wyjazdy do USA, Kanady, Meksyku, przez Francję, Niemcy, Węgry… To wszystko zostanie opisane i zilustrowane, bo uzbierało się trochę zdjęć. Myślę, że każdy będzie zadowolony. To będzie książka bez czarowania, więc będzie można się dowiedzieć jak prawdziwy rock and roll wygląda z drugiej strony.
„W genach zapisane mam” myślę, że to piosenka, która nadawałaby się na Gitarowy Rekord Guinnessa – w refrenie są słowa „w genach to zapisane mam, biorę gitarę gram, gram, gram”. To jest piosenka o nas – o gitarzystach.
… przestałem być skromny. Skromny pozostaje w cieniu, a ja w cieniu być nie chcę.
W poście wykorzystano wypowiedzi z następujących wywiadów:
https://www.infomuza.pl/wywiad/48033,wywiad-andrzej-nowak-tsa-zle-psy
https://opowiecie.info/andrzej-nowak-rockandrollowcem-sie-zawsze-a-scenie/
https://magazyngitarzysta.pl/muzyka/newsy/43029-tsa-i-marek-piekarczyk-ponownie-razem-grupa-zagra-w-jarocinie
https://magazyngitarzysta.pl/muzyka/wywiady/40386-andrzej-nowak
https://wieslawkrolikowski.blogspot.com/2021/07/nie-bede-psu-legendy-rozmowa-z.html
https://magazyngitarzysta.pl/muzyka/wywiady/40386-andrzej-nowak
https://kultura.onet.pl/muzyka/wywiady-i-artykuly/andrzej-nowak-wolalbym-dode-od-nowaka/dxmzej3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz