Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka elektroniczna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka elektroniczna. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 8 grudnia 2024

Z mojej płytoteki: Juno to Jupiter - pożegnanie Vangelisa, czy artysta przeczuwał, że to jego ostatnia płyta? 2/2


Jak widać tytuł drugiej części posta został zmieniony, bowiem w międzyczasie album Vangelisa opisany TUTAJ dotarł pocztą. Swoją drogą w jednym ze sklepów internetowych jest promocja i podwójny winyl można zakupić tam za około 100 PLN. A warto, bowiem piękno tego wydawnictwa jest niesamowite, i może się równać z takimi arcydziełami sztuki jak album Kraftwerk Computer World (TUTAJ). Mamy nie tylko okładkę typu gatefold, ale do tego też książeczkę a w niej zdjęcia samego Mistrza Vangelisa, jak i Jupitera i Juno. Co ważne, mamy też słowa od muzyka, który wyjaśnia nam, niestety już po raz ostatni, genezę powstania płyty, i nie tylko.

Zacznijmy od tego, że album dedykowany jest bratu artysty Nico. Szybkie śledztwo prowadzi nas do strony innego muzyka (brat Vangelisa bowiem grał na instrumentach klawiszowych  - TUTAJ), z której dowiadujemy się, że artysta zmarł z powodu udaru w dniu 1.08.2014 r. w szpitalu w Volos (Grecja), gdzie był hospitalizowany.

Artykuł Vangelisa zamieszczony w winylowym wydaniu albumu nosi tytuł Mój dług wobec ludzi związanych ze Wszechświatem.

Na wstępie artysta podkreśla, że osobiście jest zaangażowany w misję NASA Juno to Jupiter, a album jest okazją złożenia podziękowań nie tylko osobistych, ale od wszystkich mieszkańców naszej planety, tym, którzy badają gwiazdy, planety i ogólnie Wszechświat.

Ponoszą oni ryzyko utraty życia, aby poznać to, co dalekie. Vangelis podkreśla, że od dawna ludzie interesowali się poznawaniem planet, choćby starożytna Grecja i jej wielcy naukowcy i filozofowie: Pitagoras, Arystoteles, Ptolemeusz i inni. Współczesna wiedza o planetach kształtowała się dokonaniami Kopernika, Galileusza, którzy stworzyli podstawy układu heliocentrycznego i podstawy nowoczesnej astronomii. Wspomniani są też badacze starożytni z Asyrii, Chin, Persji, Indianie i Majowie. Ludzkość powinna być im wszystkim wdzięczna, tym którzy poświęcali się kiedyś, ale i też współczesnych astrofizykom, biochemikom, astronomom i innym.       
   

Vangelis dziękuje NASA, ESA, Rosji, Chinom, Indii i dwóm wybitnym naukowcom: Carlowi Saganowi i Stevenowi Hawkingowi (i innym - tych dwóch jednak wymienia osobiście). Dalej padają specjalne podziękowania dla członków misji Juno to Jupiter, tych którzy w niej uczestniczyli, uczestniczą i tych, którzy będą ją kontynuować w przyszłości. Szczególne podziękowania kierowane są dla Richarda Grammiera, członka misji, który zmarł, a jego nazwisko zostało zapisane na statku Juno przez kolegów celem upamiętnienia. 
 
Dodajmy, że Grammier to były dyrektor ds. eksploracji Układu Słonecznego – Laboratorium Napędów Odrzutowych. Zmarł 23.01.2011 roku w wieku zaledwie 56 lat, osierocając dwójkę dzieci. Był siłą napędową badań, inspirował badaczy Układu Słonecznego. TUTAJ można dowiedzieć się o nim więcej. 
 
Vangelis dziękuje też innym którzy zmarli, lub zostali ranni podczas misji.

Na końcu padają ostatnie słowa wielkiego artysty, które brzmią jak przestroga i pożegnanie z nami, dziś po latach są to słowa nadzwyczaj prorocze:

Przede wszystkim, nie powinniśmy zapominać że Przestrzeń, Wszechświat, Kosmos, czy jakkolwiek to nazwiemy, jest naszą nadzieją i przyszłością i powinniśmy być ostrożni, aby nie popełnić tych samych błędów tam, jakie popełniliśmy i popełniamy na Ziemi, bo on jest naszą ostatnią szansą jaką mamy - naszą przyszłością. 

Przyszłość Vangelisa już się urzeczywistniła.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.           

piątek, 6 grudnia 2024

Ten album warto znać: Juno to Jupiter - pożegnanie Vangelisa, czy artysta przeczuwał, że to jego ostatnia płyta? 1/2


Wiele razy opisywaliśmy na naszym blogu dzieła Vangelisa (LINK), genialnego greckiego multiinstrumentalisty i malarza (TUTAJ). W ostatnie wakacje, wypoczywając w ciepłej aurze postanowiłem zapoznać się z albumami, których wcześniej nie znałem. Zwłaszcza z początków twórczości. I jest to niezwykle zróżnicowana muzyka, chwilami mocno eksperymentalna, trochę czasu zajęło Mistrzowi wyrobienie sobie własnego stylu, bo te syntezatorowe kompozycje wyłoniły się z dziwnych, nieraz nieco chaotycznych utworów. Jednak teraz, kiedy muzyka Vangelisa to niestety zamknięty rozdział (artysta zmarł 17.05.2022 roku - LINK), najbardziej podobają mi się albumy w klimatach miejsko (Cities) - kosmicznych (oczywiście numer jeden to muzyka do Blade Runnera - album opisany TUTAJ, czy znakomita Rosetta - opisana TUTAJ i Spiral - opisany TUTAJ).

Juno to Jupiter to kolejna część Odysei Kosmicznej Vangelisa. I to jest wręcz znakomity album. Kosmicznej, bowiem artysta odnosi się, podobnie jak na albumie Rosetta, do misji na Jupitera. 4.07.2016 roku sonda Juno dotarła do Jupitera, celem odnalezienia odpowiedzi na pytania dotyczące gazowego olbrzyma, ale też  i pochodzenia naszego Układu Słonecznego. Obecnie, w rozszerzonej fazie misji, najdalszy orbiter planetarny NASA kontynuuje badania. Więcej o misji i wysłanych obrazów jest TUTAJ.

Wiele recenzji albumu już się ukazało. Ich autorzy podkreślają że to najlepszy album od czasów Cities, że to znakomita muzyka do słuchania po ciemku. Nikt jednak jeszcze nie zauważył, że Mistrz na tym albumie przemycił pewne przesłanie. 

Często jest tak, że artyści coś przeczuwają. Wiedzą, że być może są już na końcu swojej drogi. Tak choćby było z piosenką Śmierć na Pięć Ciechowskiego, która w pierwotnej wersji miała zupełnie inny tekst o szpitalu, śmierci, przemijaniu. Podobnie Ian Curtis wiele razy wspominał żonie, że kiedyś będzie widziała jak Joy Division stanie się znaną grupą, ale już bez niego. Pete Steele z Type O'Negative umieszczał grafikę z zapisem EKG na okładkach płyt, a na albumie Word Coming Down słychać urwany sygnał zapisu rytmu serca i następujący po nim szloch kobiety (o muzykach zaprogramowanych na śmierć pisaliśmy TUTAJ).

Skąd zatem teza, że Vangelis coś przeczuwał? Bo ten album jest znacząco inny od dotychczasowych. W naszej ocenie to częściowo retrospekcja wcześniejszych dokonań (słychać jakby odrzuty ze Spiral, Blade Runnera, Nocturn - są damskie wokale - czy 1492), ale jest też i ukłon w stronę innych wykonawców. Choćby sam początek - pojawiający się także w dalszej części motyw, ewidentnie kojarzy się z Dark Side of the Moon zespołu Pink Floyd, słychać też w kilku miejscach J.M. Jarre'a. Co ważne, nie ma męczących nieraz wcześniej rozbudowanych wątków orkiestrowych.
 
Zapewne można usłyszeć też więcej...
 
Mistrz jeszcze na naszym blogu powróci. Odszedł w wielkim stylu, tym bardziej boli Jego strata...
 
Czytajcie nas  codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


Vangelis, Juno to Jupiter, producent: Vangelis, Decca 2021. Tracklista: Atlas' Push, Inside Our Perspectives, Out in Space, Juno's Quiet Determination, Jupiter's Intuition, Juno's Power, Space's Mystery Road, In the Magic of Cosmos, Juno's Tender Call, Juno's Echoes, Juno's Ethereal Breeze, Jupiter's Veil of Clouds, Hera/ Juno Queen of the Gods, Zeus Almighty, Jupiter Rex, Juno's Accomplishments, Apo 22, In Serenitatem.

niedziela, 20 października 2024

Z mojej płytoteki: J.M. Jarre i Pola Magnetyczne - trzeci puzzel elektronicznej trylogii

 

Oczarowani Oxygene (1976), którego słuchaliśmy przytykając sobie małe kolumienki od magnetofonu szpulowego do uszu, żeby lepiej słyszeć charakterystyczne wystrzały, czekaliśmy na kolejny album. I mistrz nas nie zawiódł, pojawił się doskonały Equinoxe (1978). I o ile Oxygene był muzyką z okolic chmur odległych od Ziemi, o tyle Equinoxe jest pamiętnikiem z jej powierzchni, kiedy to narrator eksploruje nocne mapy Nieba. Co zresztą idealnie oddają grafiki z okładek obu albumów. 

Pojawia się zatem pytanie - gdzie miejsce na zorze polarne i burze magnetyczne? Jarre odpowiada - na Magnetic Fields (1981), który stanowi ostatnią część trylogii. 

W mało znanym wywiadzie z epoki (TUTAJ) artysta podkreśla, że Oxygene i Equinoxe są bardziej abstrakcyjne, podczas gdy Magnetic Fields znacznie mocniej stąpa po muzycznej Ziemi, utwory są zatem bardziej konkretne. Starał się tworzyć mniej abstrakcyjne pejzaże dźwiękowe, bardziej bezpośrednio za pomocą  instrumentów, które stosował. Jarre uważa, że ludzie poszukują muzycznych ilustracji do otaczającej ich rzeczywistości. Tak rzeczywiście jest, dlatego wielką popularnością cieszą się Walkmeny (dziś zastąpiły je odtwarzacze mp3, lub telefony komórkowe). Jarre uważa też, że epoka która wtedy była jego rzeczywistością, była epoką tworzenia obrazów, o czym świadczy popularność kaset VHS. Artysta jednak stoi na stanowisku, że muzyka do filmu jest czymś innym niż zwykła muzyka, podpiera się argumentacją, że tekst piosenki nie jest poezją, bowiem poezja nie potrzebuje muzyki żeby się urzeczywistnić. Tak samo zresztą jak czysta muzyka, która nie potrzebuje tekstu.

Jarre twierdzi, że jeśli chce się napisać muzykę do wideo, trzeba je obejrzeć i skomponować muzykę zgodnie z tym, co się widzi. Inaczej nie będzie spójności miedzy obrazem a dźwiękiem. 

Pada pytanie, czy Magnetic Fields też, podobnie jak Equinoxe i Oxygene, artysta nagrał w domu. Jarre odpowiada, że owszem, cała trylogia powstała w domu, ale przed ostatnim albumem wyprowadził się z Paryża na jego obrzeża. Nie nagrywa już w przystosowanej do tego celu łazience, tylko zdobył środki na stworzenie profesjonalnego studia nagraniowego obok domu. Ma w nim około 40 instrumentów. 

Album powstał niczym książka, rozdział po rozdziale nagrywane były co tydzień. Jarre porusza też problem instrumentów elektronicznych, postęp polega na tym, że dziś nawet gitara jest nagrywana elektronicznie... Na pytanie czy Pola Magnetyczne będą, mimo że są produktem studyjnym, odgrywane na żywo jak wcześniejsze albumy, pada odpowiedź że tak.


W tym momencie wspomina, że jego kolejnym projektem będzie płyta live z Chin (i tak się stało). Spodziewał się masowej publiki, co miało miejsce. Na koncerty zatrudnił chińskich muzyków z ludowymi instrumentami. Występy w Chinach wynikały z ogromnej popularności w tym kraju. Autor mówi też o planach koncertów w UK

Jarre jednak nie pozostaje samotny na scenie, planuje występy z innymi artystami. Ale nie jest zainteresowany pozyskaniem tekstów do swojej muzyki.


Jarre jest zadowolony z tego co skomponował, i mimo że prosili go o współpracę tacy artyści jak Mick Jagger, woli udzielać się instrumentalnie. 

I świetnie - album otwiera prawie 18-minutowa suita Magnetic Fields (Part I). Pojawia się masa nawiązań zarówno do Equinoxe jak i chwilami do Oxygene. Choć, zgodnie z tym co powiedział Jarre, suita jest mniej improwizowana i fantazjowana, a bardziej skupia się na konkretnej ścieżce dźwiękowej. I jest mniej przebojowa, co prowadzi do opinii, iż to najbardziej niedocenione dzieło artysty. Dalej wielki hit, znany nam z płyty z koncertu w Chinach - Magnetic Fields (Part II). Klaskać każdy może, pytanie czy ta muzyka do tego się nadaje? Imponuje wejście na syntezatorach - nadaje utworowi głębi. Magnetic Fields (Part III) - nie zyskał popularności, a szkoda - pokazuje mniej komercyjne oblicze albumu. Płynnie przechodzi w znany i lubiany Magnetic Fields (Part IV). Nie starzeje się, dla mnie wizytówka tej płyty. Słychać Equinoxe, mamy pewność że Pola są puzzlem z układanki. Na koniec Magnetic Fields (Part V) - niewątpliwie największy hit płyty.

Album najmniej doceniony z wspomnianej trylogii. Wtedy, w epoce szanowaliśmy, choć bez uwielbienia. Gdy nadszedł Zoolook zrozumieliśmy, w jak ogromnym byliśmy błędzie.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


 


J.M. Jarre, Magnetic Fields, producent J.M. Jarre, Disques Dreyfus 1981, tracklista: Magnetic Fields (Part I), Magnetic Fields (Part II), Magnetic Fields (Part III), Magnetic Fields (Part IV), Magnetic Fields (Part V).

niedziela, 8 września 2024

Z mojej płytoteki: Najlepsza Prywatna Kolekcja Jona i Vangelisa z polskim akcentem

 

 

Chociaż debiutowali rok wcześniej, bo w 1980, to rynek muzyczny podbili hitowym albumem The Friends of Mr Cairo (opisanym przez nas TUTAJ) z 1981 roku. To bardzo dobra płyta, zwłaszcza tytułowy utwór inspirowany starymi filmami gangsterskimi. Niemniej po latach album jest miejscami zbyt hałaśliwy, i nie myślę o wystrzałach wspomnianych gangsterów, ale o piosence (jednej z promujących płytę) Back to School - mówiąc delikatnie, muzycznym koszmarku. Historia wygląda mianowicie tak, że Vangelis mistrzem klimatów elektronicznych był a sprawdzał się (w mojej ocenie) bardziej w syntezatorowych brzmieniach, niż na przykład fortepianowych (o czym jeszcze będzie). Podobnie Jon Anderson, lepiej sprawdza się w nastrojowych, klimatycznych i nostalgicznych balladach niż w rock-n-rollowych koszmarkach jak wspomniany Back to School. Zatem czy można było osiągnąć idealną synchronizację obu pikowych możliwości genialnych muzyków? Odpowiedź brzmi: Tak, i jest nią opisywany dziś album...

Kupiłem go niedawno na rodzimym portalu - ktoś wyprzedawał dużą kolekcję winyli za grosze. Co prawda okładka nie jest (jak widać) w stanie idealnym, za to winyl (co ważniejsze) wręcz przeciwnie - brzmi doskonale i jest bez skazy. To w tym przypadku ma wielkie znaczenie bowiem album zawiera wiele spokojnych i cichych momentów. Wszystkie teksty napisał Anderson, muzykę natomiast Vangelis.

Italian song - piosenka bez tekstu - to po prostu wymyślony język oparty na dźwiękach. Transkrypcja na wkładce jest w języku fonetycznym włoskim.

And when the night comes z kolei, zawiera jak najbardziej tekst, jest piękną piosenką o miłości. Podobnie zresztą Deborah, tutaj jednak mamy do czynienia z listem miłosnym.   Polonaise napisali pod wpływem Stanu Wojennego w Polsce. I jest to piosenka o wolności. 

W zwykłych ludziach jest siła
Bo ludzie to wszystko, czym naprawdę jesteśmy
Młodzi i starzy, najmądrzejsi i pokorni
Każdy rzeczywiście jest „Święty” w „Świetle Miłości”

He is sailing  - mam słabość do tej piosenki. Wszystko w niej jest idealne. Moim zdaniem najlepszy utwór duetu.

Z mgły do ​​tropikalnego blasku
Z girlandami kwiatów
W majestatycznej fuzji którą widzimy dziś wieczorem

Na to święte spotkanie przyjemności
Wiosłują w rytmie dziesięciu milionów
Dotykają Światła

Mówią, że król żegluje
Król żegluje, słyszymy
Mówią, że król żegluje
Król żegluje w ten dzień dni dni

Król nadchodzi, śpiewają
Król nadchodzi, wiedzą
Król nadchodzi, śpiewamy
Król nadchodzi

Przyjdź nasze prawdziwe Królestwo
 

Album kończy piękny Horizon - piosenka o zmianach, budząca niepewność, ale też zawierająca nadzieję, że nadejdzie pokój.

A więc znowu nadchodzi zmiana
Nasz świat pragnie sposobu
Dotknij dziecka, które jest zagubione, przestraszone,
Pobudzi Cię do prawdziwych emocji
Prawdziwe uczucia, bądź światłem
Wszystko, co dobre w tym życiu
Jest dobrze, dobrze jest dobrze

Wieczny sen, przyszłość ożywa
Nadchodzi ten czas, aby być świadkiem
Po prostu nie mogę pomóc, ale wierzę w życie,
W sumie nie mogę pomóc, ale wierzę, że istnieje sposób
Abyśmy mogli dawać, 

Sposób na życie
Droga dla nas, droga dla nas 

Jon And Vangelis: Private Collection, producent: Vangelis, Polydor, 1983, tracklista: Italian song, And when the night comes, Deborah, Polonaise, He is sailing, Horizon

     

niedziela, 24 września 2023

Z mojej płytoteki: Tubeway Army i Replicas - w świecie androidów, czyli między Kraftwerk, Ultravox a Blade Runnerem


Niedawno, bo w kwietniu, minęło 40 lat od wydania tego albumu, drugiego i ostatniego w dorobku Tubeway Army. To nie tak, że wcześniej nie słyszałem nazwiska Numana, czy nazwy zespołu. Nigdy wcześniej nie interesowałem się ich twórczością, aż jakiś czas temu ktoś na Twitterze wrzucił to:

 

Ciekawe, biorąc pod uwagę, że to rok 1979, mało tego jakaś znajoma twarz na klawiszach, którą okazuje się być jeden z czołowych muzyków Ultravox  Billy Currie. No obok takiego zjawiska nie można przejść obojętnie, zwłaszcza że w klipie Numan ucharakteryzowany jest na androida, a album okazuje się być oparty na jego powieści o dystopijnym świecie w którym zjawisko replikacji jest czymś normalnym. Jeśli do tego dodamy fakt, że album zrealizowała wytwórnia Beggar's Banquet to mamy absolutnie pewniaka z dobrą muzyką.

Od razu w głowie pojawiają się pytania, co było pierwsze: jajo, czy kura. Może legendarni Kraftwerk swoją koncepcję człowieka maszyny zerżnęli od Numana? A może było odwrotnie? U Kraftwerk widać ewolucję muzyki, od Radioaktivity z 1975 do The Man Machine z 1978. Płyta Numana powstała później, jednak nie wydaje się żeby inspirował się Kraftwerk. W tamtych czasach proces nagrania i wydania trwał, podobnie z obiegiem muzyki na rynku (album zaczęto nagrywać pod koniec 1978 roku). Zatem podejrzewać należy, że mamy podobne wizje u muzyków z Niemiec i genialnego Brytyjczyka. Tamci jednak poszli bardziej w przemysł i robotykę, Numan w science  - fiction. Jakże blisko jest tutaj twórczość naszego genialnego Piotra Szulkina... To wszystko podobny klimat, a jeśli do tego dodamy, uchodzący za najlepszy film w historii kina sci-fi, Łowca Androidów z muzyką Vangelisa, to możemy sobie urządzić cały weekend w stylu tego co nas zapewne w niedalekiej przyszłości czeka.

Gary Numan w wywiadzie (TUTAJ) opowiada, że wytwórnia nie była zachwycona taką muzyką. Zespół podpisał kontrakt jako kapela punkowa i taki miał być ich album. Ale w studio napotkali mimimooga i Numan zdecydował przerobić swoje piosenki na elektroniczne. Co do książki, której nie skończył a na której oparł ideę albumu, w tym samym wywiadzie artysta twierdzi, że jej nigdy nie wyda, jak i nie wróci do koncepcji na której oparł Replicas. Mówi: dla mnie Replicas było ciągiem małych pomysłów, które zaczęły się jako opowiadania, ale zrodziły się w postaci albumu. I na tym się to skończyło. Mam głowę pełną pomysłów i rzadko kiedy odczuwałem potrzebę ponownego sięgania po starsze. Zawsze jest coś nowego i bardziej ekscytującego, o czym można myśleć lub nad czym pracować.

 

Zatem w skrócie: Me! I Disconnect from You - błagania androida o prąd. 

Are 'Friends' Electric? roboty w służbie człowieka, wyglądają jak ludzie wiec ci ich nie rozpoznają.

The Machman - koszmar maszyny - androida z ludzką skórą - która ma potrzebę przynależności.

Praying to the Aliens - modlitwa do kosmitów o kobietę w świecie męskich robotów.

Down in the Park - Numan inspirował się Ballardem i Dickiem, historia opowiada o maszynach zabijających w parku ludzi celem rozrywki... Swoją drogą jedna z najlepszych piosenek na albumie... 

You Are in My Vision - opowieść o androidzie prostytutce 

Replicas - świetny utwór, wszystkie roboty są identyczne, każdy może być każdym

It Must Have Been Years - rodzi się myśl, że jednak adroidy są inne niż ludzie

When the Machines Rock - instrumentalna piosenka, słychać minimooga, wszystko jednak nieco w stylu Kraftwerk

I Nearly Married a Human  - na zakończenie drugi utwór instrumentalny - tym razem mniej rytmiczny a bardziej klimatyczny.

Patrząc na tytuł, nie ma się wątpliwości, że musiał inspirować Scotta żeby ten nakręcił Blade Runnera...  

Ta płyta zmieniła oblicze sztuki. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


Tubeway Army, Replicas,  producent: Gary Numan, Beggars Banquet 1979, tracklista: Me! I Disconnect from You, Are 'Friends' Electric?, The Machman, Praying to the Aliens, Down in the Park, You Are in My Vision, Replicas, It Must Have Been Years, When the Machines Rock, I Nearly Married a Human.

 



 

niedziela, 25 czerwca 2023

Wraca sukcesor Tangerine Dream i Vangelisa: Accretionist i dwa nowe albumy - klasyka muzyki elektronicznej

Accretionist to nowy, młody i interesujący artysta z zachodniej części Ukrainy. Pseudonim artystyczny związany jest z gwiezdnym pyłem. I taka też jest jego muzyka. Jak powiedział nam w wywiadzie (TUTAJ), mimo że my dopatrujemy się w jego muzyce wpływu Tangerine Dream, sam inspirował się muzyką Jacka Walla do gry Mass Effect 1. Oczywiście jak na kompozytora muzyki elektronicznej przystało, interesują i inspirują go filmy s-f jak choćby Diuna. Gatunek muzyczny w którym tworzy określa jako Spacewave, jest to odmiana Synthwave. Co ciekawe, nie ma w domu syntezatora, a postęp techniczny pozwolił mu na tworzenie muzyki za pomocą VST (Virtual Studio Technology). Nie wydaje płyt na stałych nośnikach dźwięku, mało tego sam projektuje okładki. 

Mimo że obiecał nam skontaktować się gdy pojawi się jakieś jego owe wydawnictwo, nie dotrzymał słowa. My jednak mamy subskrypcje tu i tam i sami śledzimy rynek muzyczny, na jałowym dość niebie którego, muzyka dzisiejszego bohatera lśni jak diament.

Po znakomitym debiucie Odyssey (warto zobaczyć TUTAJ) artysta wraca do nas z dwoma nowymi albumami. Mimo, że odżegnuje się od inspiracji Tangerine Dream, wszyscy ci, którzy znają brzmienie berlińskiej szkoły elektroniki natychmiast zauważą, że Accretionist jest obecnie najlepszym sukcesorem wielkiego zespołu z Niemiec. Mimo tego, że Tangerine Dream ciągle istnieje, nie ma już w jego aktualnym składzie żadnego muzyka z tamtych wielkich składów, co za tym idzie, ich twórczość stała się nijaka i jałowa. 

Za to  muzyka Accretionist dostarcza nam świeżości, to jakby sam wielki Edgar Froese powrócił do nas w nowym wcieleniu. Może coś w tym jest, bowiem wielki muzyk uważał, że śmierć jest jedynie przejściem w inny wymiar... 

 

Pierwszy nowy album Exogenesis (Quantum Dream, Holographic Universe, Infinite Horizons, Protomolecular Fields, Singularity) zdaje się być mocno mroczny. Przypomina chwilami, poza wspomnianym Tangerine Dream, dokonania Klausa Schulze (warto zobaczyć TUTAJ). Zdaje się też być bardziej spokojny od drugiej, bardziej melodyjnej i mniej mrocznej płyty pt. Proxima Solaris (Solarbound: First Chapter, Gateways (To Luminous Realms), The Radiant Expanse, Solarbound: Second Chapter, Core Worlds, Waypoint Delta - Sol. Region IV, Solarbound: Final Chapter, Navigators of The Icarus Traverse, Solaris Sanctuary). 

 
Ta z kolei przypomina najlepsze dokonania Vangelisa.

Jeśli do tego wszystkiego dodać sposób prezentacji obu albumów na kanale artysty (TUTAJ) zdajemy sobie sprawę, że Accretionist wprowadza nas w zupełnie inną i jakże nowoczesną metodę nie tylko tworzenia, ale i prezentacji muzyki. Jakże dramatycznie odmienną od tej, jaką z znamy z płyt winylowych, czy CD, jednak do tego rodzaju muzyki, pasującej idealnie.

Taki znak czasu...

A teraz pora założyć słuchawki, zamknąć oczy i dobyć podróż w świat gdzie nie ma ludzi i wszystkich tych złych rzeczy, jakie stworzyli, z których najgorsza to wojna.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

 

 

niedziela, 6 listopada 2022

Sleeping Pandora: Znakomita muzyka instrumentalna, czyli między snami a Kosmosem


Można sobie wyobrazić, że ktoś zmieszał ze sobą kilka odległych nurtów muzycznych i w ten sposób powstało coś nowego i bardzo wartościowego? Oczywiście, a tym kimś jest multiinstrumentalista z Niemiec, dokładnie z Berlina, Mathias Rosmann, który nagrywa pod pseudonimem Sleeping Pandora. Można zastanawiać się, czy to przypadek, bo Pandora to szczytowe osiągnięcie Cocteau Twins, jednak po zapoznaniu się z twórczością artysty, pozbywamy się złudzeń.

Jego muzyka bowiem, przynajmniej na prezentowanym dziś albumie (a wydawnictw ma w dorobku 10) to znane nam klimaty z wczesnego 4AD, okraszone solówkami gitarowymi nieco w stylu Dif Juz, Windsor for the Derby, Cocteau Twins, a w tle pobrzmiewają momentami jakieś elektroniczne pasaże w stylu Tangerine Dream, może gdzieś tam czai się też Pat Metheny

Swoją muzykę, określa jako spotkanie gdzieś pomiędzy czasem a przestrzenią, jako medytacyjne ścieżki gitarowe. To z pozoru tylko zwykłe brzdąkanie w rzeczywistości po kilku przesłuchaniach układa się w nasycone nieco pewnym niepokojem kompozycje, choć w głębi bardzo relaksujące.


Artysta poza gitarą w swojej muzyce wykorzystuje programowany bas i perkusję, przy czym na wszystkich instrumentach gra osobiście. W jego muzyce można też doszukać się elementów  trip hopu, house i dub, choć inni opisują ją też jako psychodelę, space rock i muzykę relaksacyjną

Naszym zdaniem jednak najciekawsze są te momenty opisywanego dziś albumu Lifting Water (z 2021 roku), w których gitara jest mniej agresywna, tak jak na przykład w utworze Supraleiter, gdzie chwilami (zwłaszcza pod koniec) można doszukać się nawet wpływu The Residents i ich znakomitego Postcards from Patmos (warto zobaczyć TUTAJ), czy kończącego album Wish bardziej eksponującego syntezatory. Dif Juz słychać za to dość wyraźnie w Land of Trees. Cocteau natomiast pobrzmiewa w tle utworu Spiral (tło jakby żywcem wzięte z Heaven or Las Vegas).

Wszystko to razem jest zupełnie niesamowitym koktajlem. Mądra, ciekawa i bardzo relaksująca muzyka, gdzieś między snami a Kosmosem... 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


Sleeping Pandora: Lifting Water, 2021, tracklista: Resin Bath, Supraleiter, Land Of Trees, Dawn At Sea, Sunshore, Spiral, Wish.


 

niedziela, 9 października 2022

Z mojej płytoteki/ niezapomniane koncerty: J.M. Jarre i koncert w Chinach - klasyk muzyki elektronicznej


Całkiem niedawno opisywaliśmy album Vangelisa China (TUTAJ), wspominając o dzisiejszym dziele. Jest ono warte zaprezentowania, tym bardziej, że Jarre po Zoolook w zasadzie nie nagrał już nic wielkiego, przynajmniej na miarę Oxygene (opisanego TUTAJ), czy Eqinoxe (TUTAJ). Na dzisiejszej płycie mamy zresztą utwory ze wspomnianych wydawnictw.

Artysta wspomina całe wydarzenie następująco: W 1981 zostałem zaproszony przez chiński rząd do zagrania pięciu koncertów w bardzo zamkniętym w tamtym czasie kraju. Pięć koncertów halowych odbyło się odpowiednio w Pekinie (dwa koncerty) i Szanghaju (trzy koncerty), a ja specjalnie na nie skomponowałem aż siedem nowych utworów, które stylistycznie ewoluowały od electro przez ambient do tradycyjnej chińskiej muzyki.

Organizacja koncertów była sama w sobie dużym projektem, nie tylko ze względu na różnice kulturowe związane z oficjalną tradycją koncertową w Chinach. Publiczność pierwszego show składała się wyłącznie z personelu wojskowego i z tego powodu rozdawałem bilety mieszkańcom ulicy, aby umożliwić im udział w innych koncertach.

Mówi się, że 500 milionów Chińczyków słuchało koncertów na żywo w radiu, kiedy Jarre, jako pierwszy oficjalnie zaproszony muzyk z Zachodu, wystąpił w Chinach po epoce Mao.

Wystąpił 21,22,26,27 i 29.10. 1981 roku gromadząc w sumie ponad 218 000 ludzi. W występach wspomagali go: Pierre Mourey, Dominique Perrier, Roger Rizzitelli i Frédéric Rousseau.

Warto dodać, że w czasie koncertów nagrano DVD. To zupełnie niesamowity film - pokazuje klimat tamtych wydarzeń, kontakt muzyka z mieszkańcami, ale i też atmosferę samych występów. 


A muzycznie? Porównując do dzieła Vangelisa muzyka jest mniej podniosła i uduchowiona. Zapewne bardziej popowa. Ale nie znaczy to, że nie ma w niej specyficznego klimatu i piękna. W tamtych czasach J.M. Jarre potrafił nas oczarować. 


Dzisiaj niestety, takich czarodziejów elektroniki jest już coraz mniej. Po odejściu Vangelisa w zasadzie nikt nie jest już w stanie tworzyć takich klimatów. Warto jeszcze dodać, że album został podrasowany w studio (co miejscami niestety słychać) bowiem artysta nie był zadowolony z jakości nagrań koncertowych. Mimo tego możemy stwierdzić, że to klasyk.

Klasyk, zwłaszcza jeśli chodzi o jeden utwór. Mam na myśli znakomitą suitę Souvenir Of China. Rozmowy, migawki aparatu, odgłosy ulicy... Ten utwór niesie w sobie absolutnie niewyobrażalny ładunek depresji, refleksji nad sensem życia, tak jakby artysta chciał nam przed oczami wyświetlić zdjęcia z całej naszej przeszłości. Uświadomić, że nasze życie może skończyć się tak, jak kończy się opisywany dziś album... Nagłym cięciem i wszechogarniającą po nim ciszą...

Zostały nam jeszcze do opisania Pola Magnetyczne, po czym wyczerpiemy już warte uwagi działa francuza. No chyba że czymś nas jeszcze zaskoczy?

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


J.M. Jarre - The Concerts in China, producent; J.M. Jarre, Disques Dreyfus 1981, setlista: The Overture, Arpegiator, Equinoxe Part 4, Fishing Junks At Sunset, Band in the Rain, Equinoxe Part 7, Orient Express, Magnetic Fields Part 1, Magnetic Fields Part 3, Magnetic Fields Part 4, Laser Harp, Night In Shanghai, The Last Rumba, Magnetic Fields Part 2, Souvenir Of China.



niedziela, 2 października 2022

Z mojej płytoteki: Vangelis i China - orientalna podróż, nie tylko w czasie...

Tak się składa, że od początku powstania naszego bloga jest coraz trudniej. Zaczęło się od śmierci Marka Hollisa, później było kilku innych wielkich artystów. Ostatnio Mark Long, wcześniej Klaus Schulze i Vangelis, Edgar Froese - ta trójka akurat jeśli chodzi o muzykę elektroniczną... Jaka to ogromna strata, tym bardziej, że następców nie widać. Tangerine Dream w nowym składzie nie powala, J.M. Jarre odcina kupony. Lipa. 

W takich chwilach, gdy dodatkowo jesień za oknem, nie zostaje nic innego jak posiłkować się klasyką. Do takich dzieł należy bez wątpienia China Vangelisa. Tematyka państwa środka była eksplorowana w muzyce elektronicznej wiele razy, że wspomnieć Souvenir of China Jarrea właśnie, który na pewno u nas opiszemy. I o ile płyta francuskiego muzyka jest bardzo nowoczesna i pełna efektów specjalnych, to album Vangelisa jest bardziej zbliżony do muzyki klasycznej. Oczywiście nie bark monumentalnej ściany elektroniki, ale są na albumie też chwile nieco bardziej archaiczne - mało tego artysta sięgnął podczas nagrywania do tradycyjnych instrumentów (kapitalnie je słychać!) gongów, gitar akustycznych i skrzypiec. 

Artysta w wywiadach powtarzał, że przed nagraniem albumu nie był w Chinach. Że nie interesuje go polityka, a album jest wynikiem jego fascynacji historią i filozofią tego kraju. Zaczytywał się w esejach filozoficznych, wyznających pogląd, ze muzyka może być zbawieniem dla ciała i ducha, mało tego może mieć nawet wpływ uzdrawiający.

Podczas promocji albumu dołączono do niego książeczkę z esejami właśnie, a także pojawił się klip pokazujący jak Vangelis nagrywa muzykę do China


Ten niespełna 9 - minutowy klip znakomicie oddaje atmosferę pracy muzyka, pokazuje też jak genialnym był kompozytorem i mutinistrumentalistą, choć na płycie nie gra na wszystkich instrumentach sam. W utworze The Plum Blossom na skrzypcach wspomaga go stary przyjaciel Michel Ripoche. Za to w The Little Fette dostaje wsparcia głosowego - poemat recytuje dwóch native speakerów z Chin.

Znakomite otwarcie - Chung Kuo (czyli Chiny) - absolutnie klimatyczny utwór, od razu pozycjonuje nas w chińskim klimacie. Główny motyw zostaje w pamięci... No i przechodzi we fragment na pianinie... To genialny The Long March... Poniżej urywki, jakimi artysta opatrzył poszczególne piosenki...


The Long March - Podczas 385 dni marszu spędzili 235 maszerując w dzień i 18 w nocy. Oficjalne dane wojskowe wskazują, że walczyli w potyczkach codziennie wzdłuż linii frontu, a 15 dni poświęcili na regularne wielkie bitwy. Poza dłuższym przystankiem w Sungpan (56 dni) mieli tylko 44 dni odpoczynku na dystansie 6000 mil, czyli  jeden przystanek na 114 mil marszu. Średni dzienny etap to 24 mile. W sumie przekroczyli 18 pasów górskich, pięć w śniegu, i 24 rzeki. Przeszli przez 12 prowincji, każda z nich większa niż średni kraj Europy, walczyli z dziesięcioma lokalnymi armiami, pokonali i wymknęli się oddziałom Kuomintang, liczącym 300000 żołnierzy. Przeszli 6 dystryktów i przeniknęli przez obszary, których nie pokonała żadna chińska armia po nich przez wiele lat. (Edgar Snow).



The Dragon - symbolizuje ducha zmiany i kreatywną siłę życia. W nieskończonej transformacji wyłania się z najgłębszej jaskini, by jaśnieć w obłokach.   

The Plum Blossom - symbol witalności seksualnej

The Tao of Love - Ta która jest, jest jedyną, ta niejedyna, też jest jedyną (Chuang Tzu) 

The Little Fete - Wziąłem butelkę wina by wypić wśród kwiatów. Zawsze jest nas trzech, licząc mojego przyjaciela - księżyc i mój cień. Na szczęście księżyc nie ma pojęcia o piciu, a mój cień nigdy nie jest spragniony. Kiedy śpiewam, księżyc słucha mnie w milczeniu. Kiedy tańczę, mój cień tańczy ze mną. Po każdym spotkaniu przyjaciele muszą się rozstać, ale dla mnie smutek tego rozstania nie istnieje. Bo gdy idę do domu, mój księżyc idzie ze mną, a mój cień za mną podąża. (Li Po, 8 wiek n.e.).


Yin & Yang - dwie podstawy, zasada dualizmu, idea połączenia się sprzeczności, wielka ostateczność.  

Himalaya - Ken - góra by się wspinać, samotność - niewzruszona

Summit - zakończenie

W wersji CD jaką posiadam na okładce widzimy samego Vangelisa, płynącego w błękitno - turkusowej wodzie. 

A może to Niebo?  

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.




Chung Kuo, The Long March, The Dragon, The Plum Blossom, The Tao of Love, The Little Fete, Yin & Yang, Himalaya, Summit