Tak się składa, że od początku powstania naszego bloga jest coraz trudniej. Zaczęło się od śmierci Marka Hollisa, później było kilku innych wielkich artystów. Ostatnio Mark Long, wcześniej Klaus Schulze i Vangelis, Edgar Froese - ta trójka akurat jeśli chodzi o muzykę elektroniczną... Jaka to ogromna strata, tym bardziej, że następców nie widać. Tangerine Dream w nowym składzie nie powala, J.M. Jarre odcina kupony. Lipa.
W takich chwilach, gdy dodatkowo jesień za oknem, nie zostaje nic innego jak posiłkować się klasyką. Do takich dzieł należy bez wątpienia China Vangelisa. Tematyka państwa środka była eksplorowana w muzyce elektronicznej wiele razy, że wspomnieć Souvenir of China Jarrea właśnie, który na pewno u nas opiszemy. I o ile płyta francuskiego muzyka jest bardzo nowoczesna i pełna efektów specjalnych, to album Vangelisa jest bardziej zbliżony do muzyki klasycznej. Oczywiście nie bark monumentalnej ściany elektroniki, ale są na albumie też chwile nieco bardziej archaiczne - mało tego artysta sięgnął podczas nagrywania do tradycyjnych instrumentów (kapitalnie je słychać!) gongów, gitar akustycznych i skrzypiec.
Artysta w wywiadach powtarzał, że przed nagraniem albumu nie był w Chinach. Że nie interesuje go polityka, a album jest wynikiem jego fascynacji historią i filozofią tego kraju. Zaczytywał się w esejach filozoficznych, wyznających pogląd, ze muzyka może być zbawieniem dla ciała i ducha, mało tego może mieć nawet wpływ uzdrawiający.
Podczas promocji albumu dołączono do niego książeczkę z esejami właśnie, a także pojawił się klip pokazujący jak Vangelis nagrywa muzykę do China.
Znakomite otwarcie - Chung Kuo (czyli Chiny) - absolutnie klimatyczny utwór, od razu pozycjonuje nas w chińskim klimacie. Główny motyw zostaje w pamięci... No i przechodzi we fragment na pianinie... To genialny The Long March... Poniżej urywki, jakimi artysta opatrzył poszczególne piosenki...
The Long March - Podczas 385 dni marszu spędzili 235 maszerując w dzień i 18 w nocy. Oficjalne dane wojskowe wskazują, że walczyli w potyczkach codziennie wzdłuż linii frontu, a 15 dni poświęcili na regularne wielkie bitwy. Poza dłuższym przystankiem w Sungpan (56 dni) mieli tylko 44 dni odpoczynku na dystansie 6000 mil, czyli jeden przystanek na 114 mil marszu. Średni dzienny etap to 24 mile. W sumie przekroczyli 18 pasów górskich, pięć w śniegu, i 24 rzeki. Przeszli przez 12 prowincji, każda z nich większa niż średni kraj Europy, walczyli z dziesięcioma lokalnymi armiami, pokonali i wymknęli się oddziałom Kuomintang, liczącym 300000 żołnierzy. Przeszli 6 dystryktów i przeniknęli przez obszary, których nie pokonała żadna chińska armia po nich przez wiele lat. (Edgar Snow).
The Plum Blossom - symbol witalności seksualnej
The Tao of Love - Ta która jest, jest jedyną, ta niejedyna, też jest jedyną (Chuang Tzu)
The Little Fete - Wziąłem butelkę wina by wypić wśród kwiatów. Zawsze jest nas trzech, licząc mojego przyjaciela - księżyc i mój cień. Na szczęście księżyc nie ma pojęcia o piciu, a mój cień nigdy nie jest spragniony. Kiedy śpiewam, księżyc słucha mnie w milczeniu. Kiedy tańczę, mój cień tańczy ze mną. Po każdym spotkaniu przyjaciele muszą się rozstać, ale dla mnie smutek tego rozstania nie istnieje. Bo gdy idę do domu, mój księżyc idzie ze mną, a mój cień za mną podąża. (Li Po, 8 wiek n.e.).
Himalaya - Ken - góra by się wspinać, samotność - niewzruszona
Summit - zakończenie
W wersji CD jaką posiadam na okładce widzimy samego Vangelisa, płynącego w błękitno - turkusowej wodzie.
A może to Niebo?
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
Chung Kuo, The Long March, The Dragon, The Plum Blossom, The Tao of Love, The Little Fete, Yin & Yang, Himalaya, Summit
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz