sobota, 26 stycznia 2019

Z mojej płytoteki: the Doors - Strange Days, muzyka która przyśniła się Deborze Curtis w dzień samobójstwa jej męża Iana - wokalisty Joy Division

Wkradłam się do mieszkania moich rodziców, nie budząc nikogo i po chwili już spałam, przykrywając mocno głowę poduszką. Następnie usłyszałam: To koniec mój piękny przyjacielu, to koniec mój jedyny przyjacielu, koniec. Już nigdy nie spojrzę w twoje piękne oczy... zaskoczona że słyszę piosenkę The End, zespołu the Doors usiłowałam się obudzić. Nawet podczas snu wydawało mi się nieprawdopodobnym, żeby w Radio One grano tę piosenkę w niedzielny poranek... Ale to nie było radio - to był sen. /Deborah Curtis o poranku kiedy znalazła martwego Iana w domu w Macclesfield/.
Wśród muzyków na których wzorował się Ian Curtis, legendarny wokalista Joy Division, wymienia się Igy Poppa, Davida Bowie, Lou Reeda, i kilku innych, ale mało kto wspomina o Jimie Morrisonie i the Doors. Symbolika drzwi pojawia się na wkładce Unknown Pleasures, a na Closer Ian Curtis śpiewa o drzwiach w piosence Decades... 

Nie wykluczam możliwości, że w kolekcji płyt winylowych małżeństwa Curtis znajdowała się omawiana dziś płyta the Doors, Strange Days. Skoro Deborah o niej śniła, musiała znać ją od męża, bowiem to w jego towarzystwie, przynajmniej w początkowej fazie małżeństwa, poznawała muzykę (opisywaliśmy to TUTAJ). 

Tyle celem bezpośredniego powiązania z Joy Division, ale powiązanie to jest jeszcze z innych powodów dość oczywiste. Wydaje się bowiem, że omawiany dziś album można śmiało zaliczyć do protoplastów zimnofalowych brzmień. Nostalgiczne dziwaczne teksty, dość ponura mroczna strona dźwiękowa a w tle narkotyki... Płyta ukazuje się w roku kiedy the Beatles podbijają świat Pepperem, poruszając tematy LSD, ucieczek dzieci kwiatów z domu, czy problemów starości. A tutaj mamy coś zupełnie odmiennego, mamy wgląd w ludzką psychikę, sferę uczuć, i ciemną stronę egzystencji...

Głos Jima Morrisona na prawdę bardzo przypomina momentami głos Iana Curtisa, a zespół niczym trupa cyrkowa z okładki albumu zaskakuje dziwną, ponadczasową muzyką.

Album otwiera doskonały i nieco mroczny Strange Days:

Strange days have found us
And through their strange hours
We linger alone
Bodies confused
Memories misused
As we run from the day
To a strange night of stone


Po nim niesamowity You're Lost Little Girl, przynajmniej w części równie mroczny... Powiedz mi kim jesteś? Śpiewa Morrison, ale zapewne wiesz co robić.. 

Love Me Two Times – kolejny utwór, który utrzymany jest w konwencji bluesa, czyli kochaj mnie dwa razy, na zapas, bowiem ja żyję szybko, kocham mocno i zapewne umrę młodo, przecież jestem hippisem. Wokalista the Doors nie mylił się w swoim przesłaniu..

Unhappy Girl - pora się uwolnić z kokonu swoich przyzwyczajeń...

Horse Latitudes - nieco szalona piosenka, motyw wykorzystany w filmie fabularnym o zespole, który na pewno opiszemy w dziale Kinowa jazda obowiązkowa, brzmi jak odczytywanie wyroku śmierci, i takim rzeczywiście jest...

Kiedy nieruchome morze 
Nakłada zbroję
I jego ponure i zaniechane
Nurty, rodzą malutkie potworki
Umiera prawdziwe żeglowanie

Uciążliwy moment
Gdy pierwsze zwierze wyrzucone jest za burtę
Nogi szalenie pompują
W sztywnym cwale
A głowy się wynurzają
Opanowane
Misterne
Pauza
Zgoda
W tłumionych nozdrzach agonia
Delikatnie wyrafinowana
Zapieczętowana

/tłumaczenie: Isolations.blogspot.com/



Zdaje się że Morrison nawiązuje tutaj do wielkiego poety Charlesa Baudelaira, który był natchnieniem wielu muzyków (pisaliśmy o tym TUTAJ)... 

Moonlight Drive zdaje się być ucieleśnieniem wizji narkotycznych autora.

Let's swim to the moon
Let's climb through the tide
You reach your hand to hold me
But I can't be your guide
Easy, I love you
As I watch you glide
Falling through wet forests
On our moonlight drive, baby
Moonlight drive


Morrison pierwszym człowiekiem na księżycu? Wszystko możliwe... Po tym odlocie pora wrócić na Ziemię gdzie czeka nas twarde lądowanie bowiem People Are Strange. Zdecydowanie najlepsza piosenka na albumie... Morrison dokonuje wiwisekcji na swoim mózgu, pokazuje jak wygląda świat z tej drugiej strony. 

When you're strange
Faces come out of the rain
When you're strange
No one remembers your name
When you're strange
When you're strange
When you're strange


Jedyne słowa, które nasuwają mi się w tym momencie na myśl, to słowa z filmu dokumentalnego o  Joy Division. Pada tam zdanie: Joy Division jako pierwsi mieli odwagę powiedzieć o tym głośno: jesteśmy popierdoleni... Czy wiele różnili się wtedy od Jima Morrisona?


My Eyes Have Seen You - piosenka o pożądaniu, a  po niej doskonały utwór I Can't See Your Face in My Mind... też o uczuciach a raczej o ich bezwzględności.. Znowu dużo psychodeli, znowu tembr Curtisa... A po nim pora na wielki finał!  

When the Music’s Over... I wracamy do początku tego wpisu.. Jak pisał Curtis: pamiętasz muzykę słuchaną do świtu? Nic nie pamiętam...

Bo muzyka jest twoim jedynym przyjacielem 
I to muzyka pozostanie nim 
Aż do końca


Aż do chwili, gdy przy dźwiękach płyty Idiot Iggy Popa zaciśnie się pętla na Twojej szyi...

 

The Doors, Strange Days, Electra 1967, producent: Paul A. Rothchild, tracklista: Strange Days, You're Lost Little Girl, Love Me Two Times, Unhappy Girl, Horse Latitudes, Moonlight Drive, People Are Strange, My Eyes Have Seen You, I Can't See Your Face in My Mind, When the Music’s Over

piątek, 25 stycznia 2019

Punk Invasion vol.1

Dzisiaj na naszym blogu pisze jeden z kolegów słuchających punk rocka i jego różnorodnych form. Od czasu do czasu wraz z Nim postaramy się zaprezentować co nieco z tego obszaru. Miłego czytania, ale przede wszystkim słuchania, bo to tutaj jest najważniejsze.


Zapraszam do zapoznania się  z kilkoma wybranymi  kapelami wartymi wg, mnie uwagi. Nie są to te najbardziej znane jak The Clash, Sex Pistols, The Damned, Sham 69 czy UK SUBS, ale równie dobre i ważne w tamtych latach (lub blisko tamtego okresu plus minus). Jeśli jakieś  już znacie, lub ich nazwy obiły wam się o ucho to nic nie szkodzi. Jak pierwszy raz o nich słyszycie, lub pierwszy raz je słyszycie to tym lepiej dla Was. W dzisiejszych czasach dostępu i Internetu, nie jest problemem wyszukiwanie zespołów z danego gatunku, ale trzeba wiedzieć co wyszukać.


Kilka z nich  znałem już dość dawno temu (trochę dekad będzie), były na składankach typu Punk and Disorderly, Oi The Album, itd. ale jakoś umknęły pośród tych najpopularniejszych i nie zapisały się mega w pamięci ludzkości, lub dużej jej części. Wiadomo,że są tacy co znają od A do Z te grupy i dla nich to norma. Nie dla nich jednak (choć po części też), jest ten zestaw, a właśnie dla tych co chcieliby coś więcej niż popularne i znane na cały świat nazwy.  

Wybrałem formę odsłuchu z Youtube, ponieważ jest prosta i dostępna na  jedno kliknięcie. Kiedyś w latach 80-tych było to nie do pomyślenia i wszystko trzeba było sobie załatwiać we własnym zakresie, oraz ostro  się przy tym sporo napocić. Koledzy z tych właśnie lat wiedzą o czym piszę.. Natomiast dzisiejsza młodzież zdecydowanie NIE! Może gdzieś tam o tym czytała, czy rodzice wspominali, ale świat jeszcze 30 lat temu pod tym względem wyglądał zupełnie inaczej. Dlatego też wtedy się nam chciało tej muzyki i dlatego zespoły były takie dobre... bo im się też chciało..

Dobra dość smucenia. Na wstępie  kapele  głównie  z UK (choć nie tylko z wysp) końca lat 70. i początku ery 80! Klimat punk rock (w szczególności z pierwszej i drugiej fali, czyli połowa 70 początek 80). Znajdziecie tam tak zwany punk 77, itp. ale nie zawsze. Często zdarzy się coś z poza... Początek lat 80. z lekkim hakiem to tak zwana druga fala, lub też  często UK82, czyli ta ostra odmiana jak EXPLOITED, VARUKERS, DISCHARGE, choć np. Discharge grało już dość wcześnie, a później dało  początek D-Beat. To jednak podobne  klimaty. Oczywiście w USA  punk  rock też wtedy szalał, ale nie tylko. Jeszcze później zaczęło się pojawiać więcej odnóg tych gatunków, by w końcu całkowicie się zamazać. To normalna sprawa. Jak dodamy to z tamtym, a potem jeszcze coś innego to na koniec wyjdzie zupełnie inna bajka. Korzenie jednak tkwią w podstawach punk rocka i tyle w temacie.Każdy z was wybierze sobie coś co lubi i tego się może trzymać, a później szukać podobnych dźwięków.

W następnych przekazach zajmiemy się tematyką Oi Music,czy też Hardcore Punk itd. Będzie też o scenie punkowej i jej okolicach w innych krajach jak np. USA. Wszystko to jest nasza muza i obszar takich jak My ogólnie i w dużym skrócie ujmując..


1. The Crack
 

2. The Crux i The Samplers (split dwóch kapel)
 

3. Infa Riot
 

4. The Blood
 

5. The Defects


6. Chronic Generation
 

7. The Professionals (kapela kolesi z Sex Pistols bez Rottena)...
 

8. Special Duties
 

9. The Depressions(UK)


ale też macie tutaj The Depression z Australii(znana tam kapela punkowa jedna z pierwszych i konkretniejszych).


10. External Menace


11. Menace


12. Crisis


13. The Ruts


14. The Fits


15. Impact


16. The Mad are Sane

 
17. The Carpettes

 
18. The Skids

 
19. The Boys

 
20. The Undertones(Ulster)


21. The Outkast(Ulster)w tym roku zawitają do PL

22. The Dark
 

23. Attak (chyba na garach gra siostra kolesia z Blitz) zresztą to słychać... albo sobie uroiłem


24. Eater


25. Cyanide


26. Leyton Buzzards

 
27. Newtown Neurotics


28. English Dogs


29. The Destructors


30. The Stiffs

 
31. The Lurkers


32. Mau Maus


33. Riot Squad


34. The Threats

 
35. Action Pact


36. Demob (jest kilka kapel o podobnej nazwie)...



(ten kawałek był na składaku Punk and Disorderly)


37. The Adverts


38. Protex


39. The Cortinas

 
40. The Drones


41. The Rivals



42. The Members

 
43. 999

 
44. Generation X -kolega Billy Idol na wokalu


45. Eddie and the Hot Rods (to razem z punkiem szło, choć sama muza to raczej pub rock, jak sami określają.. ale ważna kapela wtedy też licząca się


46. The Rezillos


47. X Ray Spex
 

48. The Wall
 

49. London SS (grało tam wielu ludzi znanych później z innych kapel, a samo  London SS wiele nie zdziałało,ale to historia tak czy siak)..


50. Splodgenessbounds
 

Na koniec dla chętnych wszystkie powyższe utwory zebrane na jednej playliście. Miłego słuchania, i nie zapomnijcie do nas wrócić jutro, bo u nas codziennie nowy post - tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 24 stycznia 2019

Albert Bertelsen: Nie chcę mieć nic wspólnego z internetem - patetyczne dzieła najstarszego duńskiego malarza

Albert Bertelsen jest najstarszym malarzem Danii. Należy dodać - czynnym malarzem. Od 98 lat mieszka i tworzy w Vejle, w domu znajdującym się w dzielnicy Mølholm, gdzie mieszka od 1955 roku. W pobliżu stoi dom jego rodziców, w którym spędził dzieciństwo, a w odległości kilku metrów jest także dom dziadków. W Vejde też ukończył szkołę rzemieślniczą (Technical School) i pracował jako malarz ścienny do 1968 roku. Potem zajął się tylko pracą artystyczną. Pierwsze swoje obrazy pokazał w 1954 roku na jesiennej wystawie artystów w Kopenhadze, namówiony do malowania przez swoją żonę. Ruth Bertelsen zmarła w 1989 r. na raka i Albert Bertelsen mówi, że nie ma dnia, żeby nie myślał o niej. A poza tym jest zdeklarowanym przeciwnikiem techniki: Nie chcę mieć nic wspólnego z internetem - powtarza - Widać, jak wszystko idzie na marne, kiedy dzieci i dorośli chodzą wszędzie ze swoimi telefonami. Zdecydowanie uważam, że życie duchowe niszczy się, kiedy wszystko staje się takie techniczne. Zachęca również ludzi przez cały czas do kupowania nowych produktów. Byłoby chyba lepiej, gdybym mieszkał w czasach HC Andersena.
 
Na obrazach Bertelsena nie ma techniki. Zamiast tego są ogromne góry, przepastne doliny, wielkie zwaliste domy i między tym wszystkim malutcy ludzie. Uporządkowany świat widziany z perspektywy dziecka. I w pewnym sensie mimo sędziwego wieku artysta zachował w sobie dziecięcy zachwyt i ciekawość. Utrzymuje, że nadal pamięta wszystko z czasów, gdy miał 6 lat. Pamięta kolor sukienek swojej matki, zapach i fakturę pomarańczy, pamięta swoich sąsiadów, ulice i domy, sposób w jaki światło załamywało się na stokach gór, wiele rzeczy które nieodwracalnie odpłynęły w przeszłość. Na jego biurku w pracowni stoi pudełko pełne setek małych rysunków wykonanych ołówkiem. Jest to swego rodzaju pamiętnik wszystkiego, czego doświadczył. Kiedyś te szkice mogą stać się obrazami. Najwięcej rysunków pokazuje Wyspy Owcze, gdzie Albert Bertelsen był dwa razy wiele lat temu. Krajobrazy stamtąd przeważają na jego płótnach, utrzymanych w zgaszonych kolorach ograniczonych do kilku barw: gładkie, szarozielone góry wyrastające wprost z lazurytowego morza, albo niebieskawo-zielone napęczniałe góry wśród których widać drobniutkie domki, niczym klocki rozsypane na trawie. Na innych obrazach domy są pokazane z bliska - zwaliste, kubiczne bryły o białych ścianach i zielonkawych i prawie czarnych dachach - z drepczącymi przy nich ludzikami. Malarz spokojnie pokazuje nam różne chwile życia: oto przed domem lub kościołem stoi para młodych wraz z gośćmi weselnymi, albo kondukt czarno ubranych postaci wychodzi z kościoła czy grupuje się przy domu... Swoiste koło życia cicho obraca się...
 
Popatrzmy teraz na kilka, w większości są to krajobrazy z Wysp Owczych, okolic Vejle, Norwegii a także Paryża, gdzie Bertelsen raz był na wycieczce. Oprócz nich są to portrety ludzi, dawnych znajomych, uchwyconych w chwilach dla nich ważnych, bądź ważnych dla malarza a także martwe natury i różne sytuacje zapamiętane z przeszłości. Tak, wszystko dobrze pamiętam - zauważył kiedyś z uśmiechem -  Zwłaszcza to, co wydarzyło się dawno temu w moim dzieciństwie. Miałem takie cudowne dzieciństwo...















Często zdarza się, że ktoś pyta, ile obrazów namalowałem, ale nie mam pojęcia. Wiem tylko, że zawsze rysowałem lub malowałem to co w życiu doświadczyłem. To mogę robić.  Nie widziałem zbyt wiele, ale czasami spotyka mnie to szczęście, że mogę stworzyć ładny obraz - skomentował kiedyś swoją twórczość Albert Bertelsen. Taki ładny obraz można zobaczyć w miejscowym kościele Mølholm. Malarz wykonał go w 1994 roku.  Płótno w kształcie trójkąta łączy symbole światła, drzewa życia i ryb. Nad tym dziełem pracował blisko dwa lata. Poprzedził je wieloma szkicami, oględzinami kościoła i lekturą Wielkiej księgi, jak Albert Bertelsen nazywa Biblię.
W szalonym pędzie dzisiejszego świata warto jednak popatrzeć na te senne, nieruchome pejzaże. Na portrety skupionych na sobie i zamyślonych ludzi. Na niewielkie scenki z życia, osnute mgłą czasu, niewyraźne dla nas a pewnie czytelne dla artysty. Czy zrozumiemy, o co w nich chodzi? Sędziwy malarz podpowiada: Trzeba być istotą ludzką. Myślę, że aby tak było musisz prowadzić normalne i miłe życie, w którym zachowujesz się właściwie wobec swoich bliźnich. Coś wspólnego z tym ma perspektyw, właściwa gradacja wielkości pomiędzy górą czy domem a człowiekiem, pomiędzy ludźmi nawzajem, pomiędzy tym, co pamiętamy a tym, kim jesteśmy.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 23 stycznia 2019

O tym jak umierał David Bowie, czy naprawdę był idolem Iana Curtisa z Joy Division?

Jeśli spojrzeć na to co wiemy dzisiaj o Ianie Curtisie, legendarnym wokaliście, autorze tekstów i większości linii melodycznych piosenek Joy Division, to jednym z najbardziej inspirujących go twórców muzycznych był David Bowie. Deborah Curtis w swojej książce Przejmujący z oddali wspomina, jak Ian od zawsze chciał zabrać ją na koncert Bowiego (nazwisko wokalisty wymienione jest w książce 24 razy). Podkreśla, że lider Joy Division posiadał w swojej kolekcji autograf artysty, a jego koncert obejrzał dwukrotnie, na oba występy kupując bilety...
W filmie Control jest scena, kiedy Curtis włącza płytę i tańczy naśladując Bowiego... Od nazwy znakomitej piosenki tego ostatniego wziął swoją nazwę zespół Warsaw (opisywaliśmy to TUTAJ):


Wielu krytyków muzycznych i ekspertów od Joy Division twierdzi, że Ian Curtis popełnił samobójstwo bowiem jego mottem życiowym, był fragment piosenki Bowiego pt.  All the Young Dudes:


Speed jive, don't want to stay alive
When you're 25 

O ważności tego utworu w życiu Iana Deborah Curtis pisze we wspomnianej powyżej książce. Przypomnijmy, że Ian Curtis powiesił się mając 23 lata, na miesiąc przed swoimi urodzinami. Ale mało kto zauważa inny fragment tego samego utworu:

Well, Billy rapped all night about his suicide

A jeśli do tego dodać fakt, że płyta Idiot - debiut Iggy Popa była ostatnią płytą jakiej wysłuchał przed powieszeniem się Ian Curtis, a producentem tego albumu był właśnie David Bowie, to wszystko bardzo ładnie zamyka się w całość...

Nie ulega zatem wątpliwości, że Bowie był niezwykle ważny dla Iana Curtisa, choć w filmie 24 Hour Party People (opisaliśmy go TUTAJ) mit ten próbowano obalić. Jest tam scena, kiedy Curtis wraca z pozostałymi członkami zespołu i Tony Wilsonem ze studia nagraniowego po sesji Unknown Pleasures. I wtedy Curtis stwierdza, że jego głos w piosence She's Lost Control, brzmi jak głos Bowiego. On tego nie chce, bowiem w przytoczonym powyżej fragmencie piosenki, Bowie stwierdza, że trzeba umrzeć przed 25 rokiem życia, podczas gdy sam ten wiek już dawno przekroczył i ma 29... Bowie is fucking lier - miał stwierdzić Curtis.


Dlaczego w filmie chciano obalić mit Bowiego, tego się nigdy nie dowiemy. Tym bardziej, że jest to film fabularny a mottem Wilsona jest zdanie: Mając prawdę i legendę - drukuj legendę... 

Bowie rzeczywiście w swoim tekście był kłamcą, dożył w miarę rozsądnego wieku 69 lat, czyli żył trzykrotnie dłużej niż Curtis. Zmarł na raka wątroby, i  kiedy wiedział że umiera, a żył od wykrycia raka 18 miesięcy, nagrał pożegnalną płytę Blackstar. Ponoć ostatni teledysk, Lazarus, nagrany został zaledwie kilka dni przed jego śmiercią:

I jednak mimo tego wszystkiego jest jedna rzecz łącząca Bowiego i Curtisa. Obaj nijako wbrew temu, że stali się za życia wielkimi gwiazdami muzyki, wydają się być ludźmi w pewien sposób niesamowicie skromnymi. 

Niesamowicie skromnymi w obliczu śmierci.

Ian Curtis umierał samotnie, w nocy z soboty na niedzielę (oficjalnie jako datę śmierci podaje się niedzielę 18.05.1980), opuszczony przez rodzinę, kolegów i znajomych. W domu z którego wyprowadziła się żona zabierając dziecko, oglądając Stroszka (o tym filmie pisaliśmy TUTAJ) - film pokazujący jak okropną może dla ludzi niedostosowanych być Ameryka, ta do której na następny dzień miał lecieć. Umierał po wysłuchaniu ukochanej płyty (nie ma wątpliwości, że wysłuchał jej do końca bowiem płyt zawsze słuchał w całości) i napisaniu bardzo prywatnego listu do żony. Listu, którego treści pewnie nigdy nie poznamy.  


Bowie też wybrał samotność. Tym razem jednak bezpośrednio po śmierci. Jak bowiem donoszą media (TUTAJ), ten wielki artysta wybrał sposób kremacji, który jest najtańszym z możliwych (cena to zaledwie od 700 do 900 USD), mało tego, kremacja odbyła się natychmiast po zgonie, i bez obecności osób trzecich (podczas ceremonii nie było nawet najbliższej rodziny). Poza najbliższą rodziną nikt nie wie gdzie artysta jest pochowany. Umarł podobnie jak Curtis w niedzielę, tak jak przewidział to w jednej ze swoich piosenek.. A te pozostały po nim na zawsze.

Teraz Bowie i Curtis na pewno mają wiele wspólnych tematów. A my nie raz o nich napiszemy. Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie... 

wtorek, 22 stycznia 2019

William S. Burroughs - ulubiony pisarz Iana Curtisa z Joy Division, ale nie tylko pisarz...

Najbardziej znany ze swoich osiągnięć literackich i barwnego życia osobistego (o czym pisaliśmy TUTAJ), William S. Burroughs tworzył również obrazy inspirowane twórczością malarza Briona Gysina.
 
Burroughs spotkał się z Gysinem w latach 50. w Tangerze, a potem zamieszkał z nim w Beat Hotel w Paryżu. Gysin wprowadził Burroughsa w świat tego, co nazwał techniką cięcia - będącej wariacjami z użyciem kreatywnych asocjacji mających genezę w kubizmie dadaizmie, realizowanymi poprzez losowe mieszanie i dopasowywanie fragmentów tekstu wyciętego z gazet lub komiksów, zdjęć itp.

Metoda Gysina jest powszechnie uznawana za inspirację dla niezrozumiałej, prawie nieczytelnej narracji Naked Lunch, napisanej podczas pobytu autora w hotelu Beat (pisaliśmy o niej TUTAJ), książki, która była jednym z ulubionych pozycji czytelniczych Iana Curtisa. Metoda cięcia rozwinęła się poza literaturę i objęła sztukę jednak zajęło to pisarzowi kolejne dwie dekady  życia. Zarówno wejście w świat pisarstwa jak i malarstwo zostało okupione tragicznymi doświadczeniami. 

Pisarstwo otwarło się dla Williama Burroughsa po tym, gdy postrzelił przypadkowo w głowę swoją żonę Joan Vollmer podczas gry Williama Tella w Mexico City w 1951 roku, pozbawiając tym samym ich dwoje małych dzieci matki. Burroughs nigdy nie został za to ukarany, a jego wyrzuty sumienia zostały udokumentowane przez Barry'ego Milesa w biografii, którą niedawno opublikowano z okazji setnej rocznicy jego urodzin.
Jednak Burroughs był także artystą wizualnym. Tak na serio zaczął tworzyć w 1987 roku w Kansas, rok po śmierci Gysina. Burroughs był załamany jego śmiercią, bo Gysin był jedynym, którego naprawdę szanował jako człowieka i artystę. Malował równo dekadę, bo zmarł w 1997 r. Jego prace nie mają nadzwyczajnych wartości artystycznych, tak naprawdę są po prostu brzydkie. Ale - biorąc pod uwagę oddziaływanie Williama Burroughsa  na swoją epokę, od pisarstwa, przez film po muzykę - są fascynującymi dokumentami kulturalnymi, świadczącymi o zjełczałej magii (fraza ta pochodzi z Naked Lunch TUTAJ), którą Burroughs utożsamiał ze sobą. Wśród prac znajdują się obrazy i fotografie. Obejrzyjmy kilka z nich:

Out of the Closet (1990) to reprezentacyjny dla twórczości pisarza obraz składający się ze starej dykty, wielkości ekranu telewizora, pomalowanej natryskowo w szerokiej gamie jaskrawych czerwieni, od koloru owoców wiśni po wysuszoną krew i czerń, co sprawia wrażenie, jakby drewno zostało oblane wnętrznościami i sadzą. Gdzieniegdzie widać szablony upiornych postaci bez rysów z niewyraźnie naszkicowanymi kończynami. Ich obecność przypomina samozwańczy status Burroughsa jako el hombre (niewidzialnego człowieka). Obraz jest od strony artystycznej zły. Krytycy sztuki napisali o nim, że wygląda niczym sztuka gotycka, stworzona przez niezadowolonego nastolatka w garażu gdzieś na Środkowym Zachodzie. Jednak widać w nim emocje, zwłaszcza gdy przyjrzymy się mu bliżej i zauważymy, że sklejka jest uszkodzona, są w niej dwie dziury, jedna pośrodku, a druga niżej po prawej. Dziury zostały wykonane z użyciem siły, w rzeczywistości przy pomocy broni palnej. Ze wspomnień pisarza wiadomo jak doszło do powstania pracy - po prostu zauważył podczas strzelania do kawałka drewna że sposób w jaki zostało uszkodzone jest interesujący z rzeźbiarskiego punku widzenia. Powiesił wówczas przy nim dwie puszki farby w sprayu i rozsadził je strzałem z pistoletu. Przypomina to tę fatalną grę w William'a Wilhelma Tella z 1951 roku, gdy zabił żonę stawiając jej na głowie szklankę z drinkiem i strzelając.

Burroughs nie był pierwszym, który tworzył z użyciem broni palnej. Obrazy z pistoletu wykonywała już grupa malarzy skupiona wokół Niki de Saint Phalle w 1960 roku. Malarka napełniała polietylenowe torby farbami i zasklepiała je gipsem, podkładała podobrazie, a następnie zapraszała znajomych, w tym artystów Roberta Rauschenberga i Jaspera Johnsa by do tego strzelali. Farba eksplodowała nad tłem w abstrakcyjnym, ekspresjonistycznym chaosie.  Saint Phalle przestała produkować swoje dzieła w 1963 roku, ponieważ uznała, że cytat: uzależniłam się od strzelania, tak jak się uzależnia od narkotyku.
Sporo prac Burroughs, wykonał z użyciem narkotyków przez zanurzenie narkotycznych grzybów w farbie i wytarcie ich na powierzchni tektury falistej. Tak powstał seria obrazów w latach 1988-1992.
Podobnie jak w swoich powieściach, Burroughs eksperymentował w swojej karierze artystycznej z kolażem, łącząc fotografie i kawałki komiksów z reklamami i uzupełniając wszystko grubo malowanym partiami malatury.
Niewątpliwie osobowość Burroughsa wywarła wpływ na twórców żyjących w tym samym czasie co on. Był uważany za wizjonera lecz był przede wszystkim renegatem. Ten absolwent Harvardu z bogatej rodziny, który zbiegł za granicę USA z powodu zabójstwa, ponieważ jego brat przekupił władze w Meksyku, spędził tylko 13 dni w więzieniu za zabicie własnej żony. Tego faktu nie można pominąć jakby był nieistotnym szczegółem biograficznym. 

Fanatyczne przywiązanie do broni widoczne w jego całej twórczości, także w plastycznej może być oznaką poczucia winy, motywem grzechu, który odczuwał aż końca swojego zadziwiająco długiego życia, jeśli weźmiemy pod uwagę uzależnienie od narkotyków. Oczywiście może też być oznaką arogancji człowieka chronionego przywilejem przed prawem. Kolejni malarze jednak sięgają do jego odrażających w gruncie rzeczy prac, bo jak jeden z nich zauważył: w rękach Burroughsa podstawa kultury amerykańskiej - treść reklam, krótkie informacje na temat polityki zagranicznej i obskurne pokoje motelowe - przybierają złowieszcze, mityczne znaczenie, które pokazuje nam tyle samo o sobie, co o artyście.


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.