czwartek, 24 stycznia 2019

Albert Bertelsen: Nie chcę mieć nic wspólnego z internetem - patetyczne dzieła najstarszego duńskiego malarza

Albert Bertelsen jest najstarszym malarzem Danii. Należy dodać - czynnym malarzem. Od 98 lat mieszka i tworzy w Vejle, w domu znajdującym się w dzielnicy Mølholm, gdzie mieszka od 1955 roku. W pobliżu stoi dom jego rodziców, w którym spędził dzieciństwo, a w odległości kilku metrów jest także dom dziadków. W Vejde też ukończył szkołę rzemieślniczą (Technical School) i pracował jako malarz ścienny do 1968 roku. Potem zajął się tylko pracą artystyczną. Pierwsze swoje obrazy pokazał w 1954 roku na jesiennej wystawie artystów w Kopenhadze, namówiony do malowania przez swoją żonę. Ruth Bertelsen zmarła w 1989 r. na raka i Albert Bertelsen mówi, że nie ma dnia, żeby nie myślał o niej. A poza tym jest zdeklarowanym przeciwnikiem techniki: Nie chcę mieć nic wspólnego z internetem - powtarza - Widać, jak wszystko idzie na marne, kiedy dzieci i dorośli chodzą wszędzie ze swoimi telefonami. Zdecydowanie uważam, że życie duchowe niszczy się, kiedy wszystko staje się takie techniczne. Zachęca również ludzi przez cały czas do kupowania nowych produktów. Byłoby chyba lepiej, gdybym mieszkał w czasach HC Andersena.
 
Na obrazach Bertelsena nie ma techniki. Zamiast tego są ogromne góry, przepastne doliny, wielkie zwaliste domy i między tym wszystkim malutcy ludzie. Uporządkowany świat widziany z perspektywy dziecka. I w pewnym sensie mimo sędziwego wieku artysta zachował w sobie dziecięcy zachwyt i ciekawość. Utrzymuje, że nadal pamięta wszystko z czasów, gdy miał 6 lat. Pamięta kolor sukienek swojej matki, zapach i fakturę pomarańczy, pamięta swoich sąsiadów, ulice i domy, sposób w jaki światło załamywało się na stokach gór, wiele rzeczy które nieodwracalnie odpłynęły w przeszłość. Na jego biurku w pracowni stoi pudełko pełne setek małych rysunków wykonanych ołówkiem. Jest to swego rodzaju pamiętnik wszystkiego, czego doświadczył. Kiedyś te szkice mogą stać się obrazami. Najwięcej rysunków pokazuje Wyspy Owcze, gdzie Albert Bertelsen był dwa razy wiele lat temu. Krajobrazy stamtąd przeważają na jego płótnach, utrzymanych w zgaszonych kolorach ograniczonych do kilku barw: gładkie, szarozielone góry wyrastające wprost z lazurytowego morza, albo niebieskawo-zielone napęczniałe góry wśród których widać drobniutkie domki, niczym klocki rozsypane na trawie. Na innych obrazach domy są pokazane z bliska - zwaliste, kubiczne bryły o białych ścianach i zielonkawych i prawie czarnych dachach - z drepczącymi przy nich ludzikami. Malarz spokojnie pokazuje nam różne chwile życia: oto przed domem lub kościołem stoi para młodych wraz z gośćmi weselnymi, albo kondukt czarno ubranych postaci wychodzi z kościoła czy grupuje się przy domu... Swoiste koło życia cicho obraca się...
 
Popatrzmy teraz na kilka, w większości są to krajobrazy z Wysp Owczych, okolic Vejle, Norwegii a także Paryża, gdzie Bertelsen raz był na wycieczce. Oprócz nich są to portrety ludzi, dawnych znajomych, uchwyconych w chwilach dla nich ważnych, bądź ważnych dla malarza a także martwe natury i różne sytuacje zapamiętane z przeszłości. Tak, wszystko dobrze pamiętam - zauważył kiedyś z uśmiechem -  Zwłaszcza to, co wydarzyło się dawno temu w moim dzieciństwie. Miałem takie cudowne dzieciństwo...















Często zdarza się, że ktoś pyta, ile obrazów namalowałem, ale nie mam pojęcia. Wiem tylko, że zawsze rysowałem lub malowałem to co w życiu doświadczyłem. To mogę robić.  Nie widziałem zbyt wiele, ale czasami spotyka mnie to szczęście, że mogę stworzyć ładny obraz - skomentował kiedyś swoją twórczość Albert Bertelsen. Taki ładny obraz można zobaczyć w miejscowym kościele Mølholm. Malarz wykonał go w 1994 roku.  Płótno w kształcie trójkąta łączy symbole światła, drzewa życia i ryb. Nad tym dziełem pracował blisko dwa lata. Poprzedził je wieloma szkicami, oględzinami kościoła i lekturą Wielkiej księgi, jak Albert Bertelsen nazywa Biblię.
W szalonym pędzie dzisiejszego świata warto jednak popatrzeć na te senne, nieruchome pejzaże. Na portrety skupionych na sobie i zamyślonych ludzi. Na niewielkie scenki z życia, osnute mgłą czasu, niewyraźne dla nas a pewnie czytelne dla artysty. Czy zrozumiemy, o co w nich chodzi? Sędziwy malarz podpowiada: Trzeba być istotą ludzką. Myślę, że aby tak było musisz prowadzić normalne i miłe życie, w którym zachowujesz się właściwie wobec swoich bliźnich. Coś wspólnego z tym ma perspektyw, właściwa gradacja wielkości pomiędzy górą czy domem a człowiekiem, pomiędzy ludźmi nawzajem, pomiędzy tym, co pamiętamy a tym, kim jesteśmy.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

2 komentarze:

  1. Na pewno jest to postać niezwykła, dla wielu inspirująca, ale akurat jego sztuka do mnie nie trafia. Sądząc po tutejszych przykładach, bo o mistrzu z Danii dotychczas nie słyszałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to że sztuką, jednemu się podoba innemu nie.. naszym celem jednak jest bardziej prezentacja, niż propagowanie. Pozdrawiamy

      Usuń