sobota, 22 czerwca 2019

Najnowsza książka Jona Savage'a o Joy Division - This Searing Light, the Sun and Everything Else, Joy Division the Oral History, nasza recenzja cz.2


Całkiem niedawno miała premierę książka Jona Savage'a pt. The Searing Light, the Sun and Everything Else, Joy Division the Oral Story. Pierwszy rozdział książki streściliśmy TUTAJ

Dzisiaj pora na kolejny, drugi zatytułowany 1966-76. Rozdział rozpoczyna wspomnienie gitarzysty Joy Division/New Order, Bernarda Sumnera, z okresu gdy był 17-latkiem. Wtedy na pytanie matki co chciałby w prezencie na Boże Narodzenie Sumner odpowiedział, że gitarę i tym sposobem stał się posiadaczem kopii Gibsona SG. Gitara jednak musiała swoje odczekać, bowiem nastolatek nie bardzo miał z kim utworzyć zespołu. 
 
C.P. Lee wspomina sytuację jaka panowała na rynku Manchesteru w tamtym czasie. Puste hale fabryk, młyny masa tanich hoteli. Jednocześnie puby i kluby przeżywające kolejne bumy beatu, później disco. Tony Wilson wspomina jeden z takich klubów nazywający się Twisted Wheel, gdzie ludzie w latach 60-tych zażywali narkotyki słuchając Erica Claptona. Bernard Sumner opisuje swoje szkolne czasy kiedy uczęszczał do Salford Grammar School. Nie przepadał za nauką, uważał, że wiele rzeczy których musi się uczyć (jak na przykład logarytmy) są w życiu kompletnie nieprzydatne. Siedział zwykle gdzieś w ostatnich ławkach i wtedy zwrócił uwagę na jednego z rówieśników, który miał identyczne podejście do nauki. Tym sposobem zaprzyjaźnił się z Peterem Hookiem, późniejszym basistą Joy Division. Wspomina też westerny, które oglądali i fascynację muzyką Ennio Morricone. Nie mógł zrozumieć muzyki Jima Hendrixa, ale po wielokrotnym wysłuchaniu jednej z płyt spodobała mu się. Hendrixa słuchał też wtedy Hook. Chodzili razem do klubu North Salford Youth Club gdzie puszczano nie tylko Hendrixa, ale i Rolling Stones, Led Zeppelin i Free

Życie w Salford skazywało ich na bycie nikim. Wtedy powstała idea żeby zacząć tworzyć muzykę. Była to szansa na zostanie kimś. Hook wspomina inne kluby z tamtych czasów: Salford Rugby Club,  gdzie puszczano Slade, Deep Purple, Hendrixa, Groundhogs i Status Quo. Wspomina też jak razem chodzili na koncerty Led Zeppelin i Deep Purple

Słuchali tylko ciężkiej muzyki, a disco usłyszeli dopiero, kiedy wkroczyło do klubów. Terry Mason zwraca uwagę na specyfikę szkolnictwa Manchesteru  - na jego roku było około 150 osób, z czego szansę na kontynuowanie nauki na studiach miały zaledwie cztery.. Szkoły nie produkowały wtedy doktorów, za to specjalizowały się w produkcji operatorów maszyn... 

Specyfika tamtych czasów i perspektyw życia młodych doskonale uwidacznia się w opowieści Bernarda Sumnera. Miał zamiar iść na sztuki piękne ale matka była przeciw, przekonała ich dalszego wujka, żeby uzmysłowił Bernardowi, że pora zarabiać na siebie. Ten zdecydował się podjąć pracę, pracował przy frankowaniu listów. Praca była nudna więc szukał innej - związanej ze sztuką i zaoferowano mu dwie: w warsztacie fryzjerskim lub przy obcinaniu zdjęć... W końcu podjął dwie prace jako chłopak na posyłki.. W jednej z tych prac słuchano muzyki z adaptera, rzeczy w stylu van Morrisona, i kiedy Bernard włączał swoje płyty - Hendrixa czy Led Zeppelin zawsze słyszał że to hałas i że ma wyłączyć. 

Terry Mason podkreśla że chodzili wtedy na koncerty głównie na obrzeżach miasta, poza mainstream, można było tam usłyszeć ciekawą muzykę: Eddie and the Hot Rods, AC/DC, Kursaal Flyers, Dr Feelgood. Chodzili też na koncerty na uniwersytet ale nie było to łatwe, bowiem wymagało załatwienia dla nich karty studenckiej. Hook wspomina, że na koncerty z Sumnerem jeździli skuterami. Wielkie wrażenie zrobił na nich koncert Lou Reeda we Free Trade Hall. Odwiedzali też klub Pips, ulokowany blisko tyłu Katedry Manchesteru gdzie mogli słuchać Bowiego i Roxy Music. Ian Gray wspomina, że Pips był oblegany głównie przez fanów Bowiego, nigdy nie widział tam Iana Curtisa natomiast bardzo dobrze pamięta Hooka i Sumnera. Stephen Morris przypomina czasy szkolne w King School w Manchesterze, chodził do tej samej szkoły co Ian Curtis, który był rok lub dwa wyżej. Iana wspomina jako porządnego chłopaka, o sobie natomiast nie wyraża się dobrze, odurzał się wtedy rozpuszczalnikami i lekami. 

Ian Curtis podjął pracę w wieku około 15 lat w fabryce, gdzie zajmował się przepychaniem wagonów z bawełną. Był zadowolony bowiem taka praca nie wymagała od niego wysiłku intelektualnego, natomiast mógł myśleć o czymś przyjemnym. Myślał wtedy o weekendzie, o tym jak wyda zarobione pieniądze i jaką płytę za nie kupi... Jego mottem było: możesz żyć w swoim małym świecie...
 
Deborah Curtis wspomina jak trudno było jej zrozumieć decyzję rodziców Iana o przeprowadzce do Macclesfield. Jej zdaniem Ian miał słaby kontakt z rodzicami. Ojciec policjant był skrytą osobą, a rodzice Iana nie dawali wiary w złe informacje o swoim synu. 

Mark Reeder przywołuje z pamięci czasy, gdy Ian Curtis pracował w Rare Records przy sprzedaży płyt. Wyróżniał się wśród innych sprzedawców uprzejmością, bardzo lubił w tamtych czasach muzykę reagge (był rok 1974), fascynował się historią i wojną. Reeder wspomina jak sam pracował w Virgin Records, jakim przełomem muzycznym było pojawienie się Kraftwerk, Tangerine Dream, Oldfielda i jego Tubular Bells, czy King Crimson i ich In The Court of the Crimson King

Do sklepu zaglądał jako stały klient Tony Wilson, który wypożyczał płyty na weekend i jeśli któraś mu się podobała, kupował je. Ian też odwiedzał sklep, zawsze był pełen radości, żartował i wygłupiał się. 

Paul Morley opowiada z kolei jak w Manchesterze rozwijał się rynek literacki. Wspomina o fascynacji Ballardem, Ellisonem, Burroughsem i literaturą Philipa K. Dicka. Oczywiście księgarnię odwiedzał również Ian Curtis (w 1974 i 1975), który miał w kolekcji książki wymienionych autorów, czytał także wiersze Jima Morrisona

C.P. Lee wspomina Martina Hannetta, który wtedy pracował w Music Force, jako człowiek do wszystkiego. Prowadził wtedy gazetę w której pisał, nazywającą się Hot Flash. Bardzo interesował się dźwiękiem, zawsze kupował najnowsze głośniki, zawsze chciał nagrywać muzykę, sam też grał w zespole. W 1975 roku zaczął pracować z grupą teatralną Belt and Braces.  W rzeczywistości była to druga produkcja Hannetta, pierwszą był soundtrack do kreskówki All Kinds of Heroes

Tony Wilson opowiada jak zaczął pracę w Granada TV przy programie What's On. Wspomina jak poznał muzykę New York Dolls i Sex Pistols. Tym ostatnim, a w zasadzie próbie ściągnięcia ich na koncert do Manchesteru, przez Pete Shelly i Howarda Devoto poświęcona jest ostatnia część tego rozdziału. Jak wiadomo do pamiętnego koncertu doszło, a po nim Hook i Sumner postanowili założyć zespół.

Niedługo opis kolejnych rozdziałów książki Jona Savage'a, która robi się coraz bardziej interesująca.
Kolejne rozdziały omówimy wkrótce, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.       

piątek, 21 czerwca 2019

Brel, Bowie i Curtis: Moja śmierć

Jakiś czas temu pisaliśmy o fascynacji Iana Curtisa Davidem Bowie, czego wyrazem była pierwsza nazwa zespołu Joy Division, zapożyczona z tytułu utworu Warsaw. Ale to nie ten utwór Bowiego był ulubioną piosenką Iana, a według Debbie Curtis była to My Death (Moja śmierć), będąca anglojęzycznym coverem pieśni Jacquesa Brela (żona Iana pisze o tym tak: His fanaticism for David Bowie, and in particular his version of Jacques Brel’s song "My Death", was taken at the time to be a fashionable fascination and merely Ian’s recognition of Bowie’s mime, choreographed by Lindsay Kemp).

Bowie do tego utworu wracał aż pięciokrotnie, w zasadzie na każdym etapie swojej kariery. Pierwszy raz w 1972 r. śpiewał ją tylko z towarzyszeniem gitary, w kameralny, przyciszony sposób:
Później interpretował ją rozmaicie, z orkiestrą by znów wrócić do wersji z gitarą. Nie mógł się od niej uwolnić, w 2003 zauważył, że My Death Brela to więcej niż tylko smutna piosenka. Co ciekawe, na okładce płyty z tym utworem Bowie występuje ubrany w czarny garnitur z czarnym krawatem - w stylu przypominającym Brela.

Oryginał jest jednak bardziej dramatyczny. Brel wykonując la Mort, jak brzmi w oryginale tytuł utworu, emocjonalnie akcentował rytm, wręcz patetycznie, wzorując się na hymnie Dies Irae (TUTAJ) przez co całość brzmi dobitniej.

Nie tylko on inspirował się twórczością francuskiego barda. Innym muzykiem zapatrzonym w twórczość Brela a bliskim Ianowi Curtisowi był Iggy Pop, który zetknął się z piosenkami barda za pośrednictwem Franka Sinatry oraz Davida Bowie
Pierwszy nagrał angielskojęzyczne wersje Ne Me Quitte Pas i Fils De a drugi My Death i Amsterdam. Ne Me Quitte Pas Iggyego, choć pozbawione siły francuskiego oryginału, oddaje jego pasję i tęsknotę w sposób najbardziej zbliżony do wersji pierwotnej (TUTAJ).

Dramatyzm wykonań Jacquesa Brela i poruszana tematyka czynią z niego pierwszego punka. Poezją kontestował zgodę na konformizm i na nijakie życie. Śpiewał pesymistyczne strofy o śmierci i miłości, tak samo jak młodsze o ćwierć wieku, równie zbuntowane pokolenie lat 70 i 80.  Wprawdzie wersja wykonywana przez Bowiego różniła się od tej oryginalnej, jednak jej sens pozostał ten sam. Zagłębiając je i porównując można zrozumieć obsesję Iana Curtisa na punkcie tego utworu.

Oto wersja angielska:

My Death:

My death waits like an old roué
So confident I'll go his way
Whistle to him and the passing time
My death waits like a bible truth
At the funeral of my youth
We drank for that and the passing time
My death waits like a witch at night
As surely as our love is bright
Let's not think of that or the passing time

But whatever lies behind the door
There is nothing much to do
Angel or devil, I don't care
For, in front of that door
There is you

My death waits like a beggar blind
Who sees the world through an unlit mind
Throw him a dime for the passing time
My death waits to allow my friends
A few good times before it ends
Let's not think about the passing time
My death waits there between your thighs
Your cool fingers will close my eyes
Let's not think about the passing time

But what ever lies behind the door
There is nothing much to do
Angel or devil, I don't care
For, in front of that door
There is you

My death waits there, among the leaves
In magician's mysterious sleeves
Rabbits and dogs and the passing time
My death waits there among the flowers
Where the blackest shadow cowers
So let's pick lilacs for the passing time
My death waits there, in a double bed
Sails of oblivion at my head
Let's not think about the passing time

But whatever lies behind the door
There is nothing much to do
Angel or devil, I don't care
For, in front of that door
There is you

 

a teraz wersja oryginalna:

La mort:

La mort m'attend comme une vieille fille
u rendez-vous de la faucille
Pour mieux cueillir le temps qui passe
La mort m'attend comme une princesse
A l'enterrement de ma jeunesse
Pour mieux pleurer le temps qui passe
La mort m'attend comme Carabosse*
A l'incendie de nos noces
Pour mieux rire du temps qui passe

Mais qu'y a-t-il derrire la porte
Et qui m'attend deja
Ange ou demon qu'importe
Au devant de la porte il y a toi

La mort attend sous l'oreiller
Que j'oublie de me réveiller
Pour mieux glacer le temps qui passe
La mort attend que mes amis
Me viennent voir en pleine nuit

Pour mieux se dire que le temps passe
La mort m'attend dans tes mains claires
Qui devront fermer mes paupières
Pour mieux quitter le temps qui passe

Mais qu'y a-t-il derrire la porte
Et qui m'attend deja
Ange ou demon qu'importe
Au devant de la porte il y a toi

La mort m'attend aux dernires feuilles
De l'arbre qui fera mon cercueil
Pour mieux clouer le temps qui passe
La mort m'attend dans les lilas
Qu'un fossoyeur lancera sur moi

Pour mieux fleurir le temps qui passe
La mort m'attend dans un grand lit
Tendu aux toiles de l'oubli
Pour mieux fermer le temps qui passe

Mais qu'y a-t-il derrire la porte
Et qui m'attend déjà
Ange ou demon qu'importe
Au devant de la porte il y a toi
 
*Carabosse – zła wróżka z bajki o Śpiącej Królewnie, w odróżnieniu od dobrej Wróżki Bzu z tej samej bajki

i polskie tłumaczenie:

Śmierć czeka na mnie jak stara pokojówka
na spotkanie z kosą,
aby przeciąć upływający czas.
Moja śmierć czeka na mnie jak księżniczka
na pogrzeb mojej młodości,
aby pięknie opłakiwać mijający czas.
Moja śmierć czeka jak zła wróżka Carabosse
na zgliszcza naszego ślubu,
by śmiać się z nas w miarę upływu czasu.

Ale ktokolwiek kryje się za drzwiami śmierci,
I już czeka.
Anioł lub demon, nie obchodzi mnie to,
Bo przed tymi drzwiami jesteś ty.

Śmierć czyha na mnie pod poduszką
aż zapomnę się obudzić
by ściąć mrozem czas który mija.
Śmierć czeka, aż moi przyjaciele
przyjdą mnie zobaczyć w środku nocy.

Lepiej powiedzieć, że czas mija.
Śmierć czeka na mnie w twoich czystych rękach,
które będą musiały zamknąć moje powieki
aby lepiej opuścić czas który mija.

Ale cokolwiek kryje się za drzwiami śmierci,
nie mogę już nic zrobić.
Anioł lub demon, nie obchodzi mnie to,
Bo przed tymi drzwiami jesteś ty.

Śmierć czeka mnie w ostatnich liściach
drzewa, które będzie moją trumną
aby lepiej przygwoździć czas, który mija.

Śmierć czeka na mnie w bzach,
które położy na mnie grabarz
aby upiększyć (ukwiecić) czas, który mija.

Śmierć czeka na mnie w podwójnym łożu,
trwa w napięciu w pajęczynie niepamięci
by lepiej zamknąć czas, który upływa.

Ale cokolwiek kryje się za drzwiami śmierci,
nie mogę nic zrobić.
Anioł lub demon, nie obchodzi mnie to,
Bo przed tymi drzwiami jesteś ty.
 
Jacques Brel zmarł na raka płuc. A Ian Curtis paradoksalnie, nie napisał tekstu, w którym by tkwił cień pochodzący z tej piosenki. Mimo że ją uwielbiał. Co nie znaczy, że nie zostawiła śladu w jego duszy. Czerń, smutek i przeczucie śmierci stojącej obok, towarzyszyły mu cały czas. Tylko on przed jej drzwiami chciał pozostać samotny.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie...

czwartek, 20 czerwca 2019

Łukasz Konieczko: czy obraz aby na pewno jest płaski?

Obraz jest płaski. To zdanie złożone z trzech słów jest aż nieprzyzwoicie oczywiste. Obraz jest płaski jednak od zarania dziejów człowiek chce w nim zamknąć wizerunek przestrzeni. Z jakim skutkiem to już inne zagadnienie. I w tę przestrzeń próbuje wciągnąć widza. Dzisiaj przedstawiamy artystę, który, jak się wydaje, nie tylko ma taki zamiar, ale jeszcze za pomocą swoich dzieł nawiązuje dialog z widzem. Tym malarzem jest Łukasz Konieczko, artysta związany z Krakowem, absolwent i wykładowca Akademii Sztuk Pięknych

Konieczko jest abstrakcjonistą i wydawałoby się, że cel, jaki postawił przed sobą jest trudny, jeśli nie niemożliwy. A jednak, gdy spojrzymy na niektóre jego płótna, to zaproszenie staje się aktualne. Obrazy wypełniają ogromne sześciokąty, wielkie kubiczne bryły niemal wystające z tła, co podkreśla pionowa kreska na osi obrazu. I jeszcze ten prowokujący tytuł: Realność obrazu. Tę realność ma zapewnić sam przedmiot, którym jest obraz: płótno naciągnięte na krosna, pomalowane grubą warstwą farby aż do uzyskania faktury i włożone w ramy.  Tak, to jest bardzo realne. Sam konkret.  Ale czy to wrażenie jest aby prawdziwe? Bo choć sam obraz jest namacalnym przedmiotem to przecież oferuje wizję ułudy… Więc jak to jest? Może zdajmy się w takim razie na komentarz autora: 

Refleksja jest naturalnym i zwykle pożytecznym składnikiem każdego procesu twórczego. Bez niej, prawdopodobnie szybko stracilibyśmy kontrolę nad własnym działaniem. Umiejętność krytycznego, ale zarazem konstruktywnego odniesienia się do efektów własnej pracy zwykle przynosi korzyści, choć bez wątpienia trudno się pozbyć widma jadowitych myśli, które mogą zmącić spokój ducha i zwieść z uprzednio obranej drogi.

Sztuka nie ma swojej świętej księgi, z której można by czerpać niezawodne i sprawdzone przepisy, nie ma jednej, uniwersalnej prawdy, niestety nie ma również wiarygodnej listy zakazów. Co w takim razie pozostaje? Wolność? Tak przez wszystkich artystów pożądana i umiłowana; obiecująca i wodząca na pokuszenie, abstrakcyjnie doskonała, ale przecież nie bezgraniczna.

 
Dzisiaj można mieć wrażenie, że „obraz” objawił nam już wszystkie swoje ekstremalne oblicza. XXI wiek oferuje szeroki asortyment malarskich światów, od klasycznego „okna na świat” po konceptualny „niebyt”. Ale wszystkie te usiłowania, pragnąc stworzyć przekonywujące wyobrażenie muszą zmierzyć się z realnością przedmiotu jakim jest obraz, z materialnością farby, z czytelnością gestu, z rygorem ramy.
Przeczucie możliwości i świadomość ograniczeń – to chyba najważniejsze punkty odniesienia. Rutyna i twórcze poszukiwania, pokusy i zagrożenia, sukcesy i porażki, zwątpienie i nadzieja – to oczywiste składniki pracy, z pewnością nie przypisane jedynie do malarskiej profesji. Znalezienie jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: po co i dlaczego – w odniesieniu do twórczości artystycznej – jest równie trudne jak podanie precyzyjnej, a zarazem uniwersalnej odpowiedzi na pytanie, po co żyjemy? Oczywistość jest najtrudniejsza do zdefiniowania. Łatwiej zaakceptować „poważne” i górnolotne stwierdzenia niż to, że może to jedynie szczególny splot okoliczności, konsekwencja szeregu zdarzeń i decyzji, czy jedynych możliwych? (LINK).

Z wieloma stwierdzeniami malarza można by polemizować, cel został zatem osiągnięty? Dialog trwa. Zapraszamy do niego naszych czytelników, oto kilka argumentów:







Artysta ur. 1964 r. w latach 1984-90 studiował na Wydziale Malarstwa ASP w Krakowie. Dyplom z wyróżnieniem otrzymał w 1990 r. w pracowni prof. Zbigniewa Grzybowskiego. W 1988r. odbył staż w pracowni prof. Wernera Knaupa w Akademie der Bilden Kunste w Norymberdze. Od 1990r. pracuje w ASP w Krakowie. W 1991 zdobył I nagrodę w I Ogólnopolskim Przeglądzie Malarstwa Młodych w Państwowej Galerii Sztuki w Legnicy. Autor wystaw indywidualnych w Polsce (Kraków 1988, 1992, 1994, 1998, 2003, 2010; Legnica 1992; Sanok 1993; Lubin 1996; Nowy Sącz 2001; Elbląg 2007; Rzeszów 2008) i za granicą (Litwa 1991; Francja 1992; Niemcy 1992, 1993, 1994, 1995, 1997, 2001, 2002; Holandia 1992; USA 1992, 1993, 1994; Szwajcaria 1994; Szwecja 1995; Belgia 1995; Dania 1998; Ekwador 2005: Chorwacja 2008; Hiszpania 2010, 2011). 

Swoją realność realizuje jeszcze w inny sposób. Jest opiekunem merytorycznym i jurorem konkursów Mój Kraków. W 2017 r. prowadził II Aukcję Charytatywną „Dzieci malują dla dzieci” na rzecz przewlekle i nieuleczalnie chorych pacjentów Małopolskiego Hospicjum dla Dzieci. Licytowano 143 prac malarskich uczniów krakowskich i małopolskich szkół, a także uczniów z niepełnosprawnościami. 

Czytajcie nas  - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 19 czerwca 2019

Kinowa jazda obowiązkowa: 30 dni mroku - film dla ludzi o mocnych nerwach


Szczerze mówiąc wydaje się, że schemat walki dobra ze złem, jak i typowa dla horroru tematyka zombie pijących ludzką krew są już tak zgrane, że niewiele da się tutaj wymyślić. Ale to tylko złudzenie.  Wystarczy zdolny reżyser (w tym przypadku David Slade) i znakomity scenariusz (autorstwa trio: Stuart Beattie, Brian Nelson i Steve Niles) żeby szczękać zębami ze strachu na filmie  30 dni mroku z 2009 roku (produkcja Nowa Zelandia i USA).

Gdzieś na dalekiej Alasce w małej miejscowości, z której do najbliższej osady jest ponad 100 km, zaczynają dziać się dziwne rzeczy, i to na krótko przed nadchodzącą właśnie porą 30 dobowej nocy...

Pojawiają się dziwne zachowania u nieznajomego mieszkańca (Ben Foster), a miejscowy policjant, Eben Oleson (w tej roli Josh Harnett) zaczyna niepokoić się coraz większą liczbą dziwnych spraw... W końcu coś zaczyna mordować, najpierw psy, później ludzi....

Mieszkańcy stają się zupełnie bezradni wobec zła. Mottem filmu wydaje się być zdanie wypowiedziane przez przywódcę zombie Marlowa (w tej roli Danny Huston): jeśli człowiek napotyka na siłę, której nie potrafi dać rady, zaczyna niszczyć samego siebie...  
Niełatwo domyślić się, że w miasteczku toczy się regularna wojna dobra ze złem, leje się krew i widz na prawdę poddawany jest niesamowitym zwrotom akcji. Osoby o słabych nerwach niech włączą sobie Misia Uszatka, reszta może obejrzeć jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat.

I kiedy wydaje się że grupka ocalonych nie ma szans, w walce z obdarzonymi nadprzyrodzonymi mocami intruzami czy przemienionymi byłymi mieszkańcami miasteczka, dochodzi do kilku wydarzeń, które zdają się zmienić sytuację. Niestety tylko na krótko.. 
Wtedy  Eben nie tylko odkrywa metody unicestwiania obcych, ale opracowuje plan ratunkowy. Jednak moc jaką dysponują intruzi zdaje się być nie do pokonania. 

Kiedy wydaje się, że zło zwyciężyło, miasteczko płonie a na horyzoncie nie ma już ratunku, pozostaje tylko jedna iskierka nadziei. Wariant Kamikaze... Czy będzie on wystarczający by pokonać obdarzone niezwykłymi mocami zło?

Film z pozoru będący doskonale wyreżyserowanym i trzymającym w napięciu horrorem, tak na prawdę stawia widza przed kilkoma poważnymi dylematami. Nie jest zatem zwykłą banalną historią.

Widzimy bowiem problem chłopaka który musi w dość drastyczny sposób wejść w dojrzały wiek ratując bliskich, mamy problem głównego bohatera i jego postawy i pytanie: ile można poświęcić dla ratowania bliskich osób?  W końcu postawa żony Ebena (w tej roli Stella Oleson) zwłaszcza w końcówce filmu, czy tak powinna zachować się kochająca osoba? 

Niech każdy odpowie sobie sam podczas oglądania tego niesamowitego filmu. Pamiętajcie, że poznaliście go dzięki nam, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

wtorek, 18 czerwca 2019

Od Luigi Russolo do Martina Hannetta

Czy muzyka punk jest wtórna? Gdy analizuje się okładki płyt zespołów undergroundowych lat 80 zaskakuje użycie motywów starych i zgranych, z przewagą skopiowanych lub lekko zmodyfikowanych arcydzieł malarskich i to z różnych epok - od starożytności po czasy najnowsze, czym zresztą już pisaliśmy TUTAJ. A sama muzyka? Jest przekaźnikiem emocji i subtelnych przeżyć, a dysharmonia w niej zawarta, czyli hałas (albo – jak kto woli – szum), odbierany jest jako bunt. I tu dochodzimy do rudymentarnych zasad muzyki punk i prądów zrodzonych przez współczesne subkultury. Gatunki te w zasadzie różnią się natężeniem hałasu, od ledwie dysharmonijnych zakłóceń po mocne uderzenie charakterystyczne dla odmian heavy metalu i hard rocka. Rozmaity stopień natężenia hałasu jest odbiciem dźwięków świata realnego i silnego natężenia bodźców, którym wszyscy podlegamy w każdej sekundzie życia: na ulicy, w pracy, w domu. W zasadzie, aby znaleźć miejsce, w którym panuje zupełna cisza, trzeba uciec od cywilizacji i nie jest to problem nowy, bo już w 1944 r. Aldous Huxley stwierdził, że żyjemy w erze hałasu.

Artystą, który hałas podniósł do rangi sztuki, był włoski malarz i muzyk, Luigi Russolo (1885–1947). Pochodził z rodziny o tradycjach muzycznych. Jego ojciec był organistą katedralnym w Mediolanie (niektórzy podają że zegarmistrzem), a bracia ukończyli konserwatorium muzyczne. Jakby im na przekór Luigi najpierw poświęcił się malarstwu. Ukończył Accademia di Brera Rullolo w Mediolanie, a tematem jego wczesnych prac były nastrojowe krajobrazy, szczegółowo dopracowane i zanurzone w chłodnym, dramatycznym świetle wieczoru. 






W czasie studiów Luigi dołączył do Famiglia Artistica di Milano - grupy młodych malarzy w której byli między innymi: Carlo Carrà i  Umberto Boccioni. Oni to wraz z Russolo opracowali podstawy nowego ruchu w sztuce, celem którego stało się oddanie piękna szybkości, przemocy i brutalności maszyny. Kilka lat później Luigi przypadkowo wziął udział w czymś, co okazało się dla niego czymś najważniejszym w życiu.  Otóż zobaczył występ futurystycznej orkiestry pod batutą Balilli Pratelli w rzymskim teatrze Costanzi. Silne wrażenie, którego wtedy doznał doprowadziło go napisania dzieła The Art of Noises, prawdziwie futurystycznego manifestu dźwięku. Historia dźwięku jawiła mu się jako ewolucja, której kulminacją stał się triumf hałasu mechanicznego. Russolo napisał w liście do Pratelli’ego, że Starożytność była ciszą. W XIX wieku wraz z wynalezieniem maszyny narodził się Hałas. Dzisiaj hałas triumfuje i króluje nad ludzką wrażliwością. Wkrótce uznał, że nowe czasy potrzebują nowych instrumentów, dlatego w przeciągu następnych dziesięciu lat Russalo stworzył zestaw, które nazwał Intonarumori, składający się z dziwnych skrzynek i stożkowych rogów z ręcznymi korbami i elementami perkusyjnymi, pozwalający na tworzenie dźwięków zgodnie z nową klasyfikacją usystematyzowaną w następujące grupy:

1) ryki, grzmoty, wybuchy, trzaski, huki, łoskoty
2) gwizdy, syki, prychnięcia
3) szepty, mruczenia, mamrotania, chrząknięcia, bulgotania
4) zgrzyty, skrzypienia, szelesty, brzęczenia, dzwonienia, szurania
5) bębnienie w metal, drewno, skórę, kamienie, ceramikę
6) głosy ludzi i zwierząt, krzyski, wrzaski, jęki, zawodzenia, wycie, śmiechy, łkania.

Intonarumori było używane przez jego wynalazcę podczas koncertów futurystycznych w latach 1913 i 1914 wzbudzając odczucia ambiwalentne – jedni je chwalili, inni potępiali - wśród admiratorów byli: kompozytor Igor Strawiński i twórca baletu rosyjskiego, Siergiej Diagilew. W okresie międzywojennym Russolo kontynuował występy, opracowywał także nową notację muzyczną. Maszyny Russolo spłonęły podczas zamachów bombowych w Paryżu w czasie II wojny światowej, jednak zachowało się nagranie wykonane przez jego brata Antonio w 1921 roku.

Niewątpliwie, wynalazek Russolo był niezwykły, uważany ni mniej ni więcej tylko za prototyp syntezatora, a estetyka hałasu, która przy okazji została opracowana, pozwoliła na rozwój muzyki i przełamanie tradycyjnego, XIX-wiecznego schematu percepcji dźwięku. Intonarumori i teoria muzyki Russolo zadomowiła się w muzyce współczesnej. Wyodrębnione przez niego dźwięki i szumy to centralny element najnowszej muzyki punk, post-punk, elektronicznej i już zupełnie atonalnych nurtów: hip hop, techno i ich odgałęzień.

Jednymi z pierwszych, którzy wykorzystali techniki Russolo w swojej twórczości są The Beatles. Ich utwór Revolution no 9 z 1968 r. wydany na White Album został przepleciony rozmowami Johna i George'a, okrzykami Yoko Ono, efektami puszczanych od tyłu fragmentów muzyki połączonymi z fragmentami utworów Sibeliusa, Schumanna i Beethovena odtwarzanych przy różnych prędkościach i zdublowanych dla lepszego efektu:



To, co zaczęło się od Russolo i zostało użyte przez The Beatles, jest teraz powszechnie stosowane przez muzyków rockowych, którzy zaanektowali praktycznie każdy dźwięk: trzaskające drzwi, pękające szkło, wodę kapiącą z kranu, szum windy…  Czy coś nam to mówi? Oczywiście, przecież w ten sposób pracował Martin Hannett!! (sam mówił o tym w wywiadzie, który zamieściliśmy jakiś czas temu TUTAJ) .

Niewątpliwie Russolo był wizjonerem, lecz technologia jego czasu nie nadążała za jego pomysłami.  Można powiedzieć o nim nawet, że był artystą, dla którego wrogiem nie była wyobraźnia, ale sam czas. Z jego obrazów i pism wynika jeszcze jedno – prawdziwe powody upartego poszukiwania nowych dźwięków. Według Luciano Chessa, badacza Russolo, motywem przewodnim jego życia i podstawą twórczych dociekań był okultyzm. Chessa udowadnia, że estetyka hałasu Russolo i zbudowane przez niego intonarumori, miały na celu pobudzenie słuchaczy i przeniesienie ich w wyższy stan świadomości. Zestaw dźwięków, które chciał osiągnąć angielki badacz nazwał muzyką, którą słyszą umarli.


 


Luigi Russolo tworzył od 1913 roku. Chessa, zwrócił uwagę na rolę okultyzmu, w tym teozofii, we włoskiej kulturze tamtego czasu. Okultyzm uznawany był wówczas na naukę na równi z koncepcjami dotyczącymi promieni X i telegrafii bezprzewodowej - wszystkie zajmowały się falami i wibracjami oraz tkwiącym w nich potencjałem komunikacyjnym. Russolo uważał, że artysta może przywoływać duchy fluktuujące w płaszczyźnie astralnej, komunikować się ze zmarłymi i wykorzystywać ich energię w procesie uduchowienia siebie i innych. Stąd jego dzieła malarskie były próbą uchwycenia „dynamizmu”, który według futurystów cechuje energię i ruch, oznaczający różnicę między życiem a śmiercią, między uczestnictwem w życiu ewoluującego, rozszerzającego się wszechświata a wycofaniem w świat osobistej izolacji. Dodatkowo do prac malarskich Russolo wykorzystywał fotografie Anton’a Gulio Bragaglia, stosującego technikę nakładania się i mnożenia form (jego prace można zobaczyć TUTAJ).  Zauważył on kiedyś, że Kiedy człowiek wstaje, krzesło wciąż jest pełne jego duszy… Zdanie to wyjaśnia relacje występujące pomiędzy filozofią, ezoteryką a fotografiką, które wówczas próbowano zgłębić za pomocą fotografii okultystycznej ukazującej fotografię niewidzialną, która miała zarejestrować ślad jaki dusza odciska w jej otoczeniu. Według Chessy: Nie jest trudno zademonstrować wpływ sztuk okultystycznych w pracy wizualnej Russolo: większość jego płócien przeładowana jest  symbolami śmierci, szkieletami, czaszkami, kulami ognia; obrazami wizji z halucynacji - krótko mówiąc, wszystkimi symbolami typowo związanymi z okultyzmem. Głównym dowodem tej diagnozy jest prezentowany na wstępie Autoportret.


Jak już wspomnieliśmy, maszyny dźwiękowe Russolo uległy zniszczeniu podczas wojny, lecz zachowały się autorskie szkice. Na ich podstawie w 2009 roku, na uczczenie 100. rocznicy włoskiego futuryzmu, postanowiono je zrekonstruować. Eksperyment ten był możliwy dzięki współpracy Muzeum Sztuki Współczesnej w San Francisco (EMPAC), Luigiego Chessy i lutnika Keitha Cary'ego.

Jeden testów na takim nowym Intonarumori został przeprowadzony przez Mike'a Patton'a, aktora i muzyka (m.in. z Faith No More - jeszcze o nich napiszemy): 


Od tego czasu powstało wiele innych oryginalnych kopii Intonarumori zaprojektowanych przez Luigiego Russolo, a niektórzy artyści wciąż komponują muzykę do tego osobliwego instrumentu np.: holenderski muzyk Wessel Westerveld (TUTAJ) Jednak do największego powinowactwa z ideami Russolo poczuwają się muzycy punkowi i może dlatego w listopadzie 2013 r. w Manchesterze, oraz w następnym roku w Londynie, w stulecie opublikowania manifestu Russolo, zorganizowano festiwal Louder Than Words. Wydarzenie to opatrzył oprawą muzyczną Ben Osborne Noise of Art na którą złożyła się recytacja manifestu czytanego z oryginalnego wydania i nagrania z własnych syntezatorów typu Russolo.  

  

poniedziałek, 17 czerwca 2019

Isolations News 41: Ebilet spadajcie, 40 rocznica Unknown Pleasures, Peter Saville modelką, I Remember Nothing - wstyd, Xymox w Polsce


The Independent obchodzi 40. rocznicę (15.06.2019) wydania Unknown Pleasures. Genialny debiut opisany jest w sposób dość syntetyczny TUTAJ. W sumie wielkich nowości nie ma, ale warto przeczytać. Co do albumu, to czekamy na edycję rocznicową na czerwonym winylu - opiszemy ją jak i dwie inne (w tym first press  i to jaki...) w najbliższym czasie.
   
Mery Anne Hobbs to dziennikarka BBC - stacja nadała audycję rocznicową, której można posłuchać TUTAJ. Mamy członków zespołu, Jona Savage'a, Petera Seville'a i innych. Ciekawie, jednak nie obyło się bez pierdoł. Najpierw Hooky stwierdza, że Ian miał 20 lat kiedy nagrywali Unknown Pleasures, później puszczają 24 Hours (sic!!). 

Swoją drogą wszyscy się wymądrzają, warto jednak zadać pytanie, dlaczego nikt nie powstrzymał Curtisa przed tym co stało się 18.05.1980... 

Skoro o rocznicy mowa, to jakiś geniusz napisał scenariusz do nowej wersji teledysku I Remember Nothing. Strach się bać co będzie na kolejnych nowych teledyskach z okazji 40 rocznicy... Jeden z twitterowiczów ładnie to skomentował:


Ian przewraca się w urnie, dokładnie pewnie robi wulkany. Kto chce niech obejrzy TUTAJ, tylko nie miejcie pretensji, tego się nie da odzobaczyć...       

Któryś z członków Joy Division powiedział, że oni nigdy nie analizowali tekstów Iana, mało tego, nikt z nich ich nie rozumiał. Sytuacja, jak widać po oglądzie powyższego obrazu, nie uległa zmianie mimo upływu 40 lat. 


W Wielkiej Brytanii i USA organizowane są Fake Festivals, na których różne zespoły wykonują covery znanych grup muzycznych. Wstęp na nie jest tańszy niż na występy oryginalnych, a atmosfera podobno prawie równie dobra. A wszystko dlatego, że przemysł muzyczny przynosi duże zyski. Więcej TUTAJ. Podróba nigdy nie będzie oryginałem. Dowodem zdjęcie powyżej a na nim wokalista zespołu Oasish, któremu wydaje się, że jest Liamem Gallagherem. Mogło być gorzej, na co dowód poniżej. Ten gość myśli, że jest Ianem Curtisem. Uwaga - tego nie da się odzobaczyć bis.

  
Ian wybacz im, nie wiedzą co czynią...


Stare komiksy mogą być warte fortunę, 63-latek z Newcastle-under-Lyme w Staffordshire postanowił sprzedać na eBay swoją kolekcję zbieraną od ponad 50 lat. Dostał za nią 350 tys funtów TUTAJ

Zastanawiamy się, ile by dali za przygody oficera MO kapitana Żbika? A za Hansa Klossa?

Mark Reeder reklamuje KRAKE FESTIVAL 22-29 lipiec 2019 -  berliński festiwal ambitnej muzyki elektronicznej, organizowany przez  zespół Killekill. "Krake" oznacza ośmiornicę, i w sposób naśladujący ośmiornicę jest organizowany festiwal: w ciągu jednego tygodnia rozprzestrzenia się w różnych miejscach. Więcej TUTAJ.



W Independent David Barnett w 40. lecie wydania albumu Unknown Pleasures sprawdził stan pamięci o Ianie Curtisie w Macclesfield TUTAJ. Zwrócił uwagę na to, że właściciel domu Curtisów przy 77 Barton Street, Hadar Goldman, nie robi nic aby przekształcić go w muzeum. Twierdzi, że czeka na pomoc fanów JD aby ci wpłynęli w tej sprawie na miejskich urzędników (pytaliśmy go o to TUTAJ), natomiast zapytany o to urzędnik miejski Pete Turner ujawnił, że Goldman jeszcze nie wystąpił z żadną formalną propozycją co do muzeum, ale Macclesfield jest z pewnością dumne z Iana Curtisa a Pomysł [Muzeum] został poruszony w mieście, ale jak dotąd nie odbyła się formalna dyskusja. Natomiast Peter Hook, który jeździ każdego roku 18 maja na grób IC powiedział I’ve been saying for nearly 40 years there should be more in Macclesfield to honour Ian Curtis. There should be a bloody statue up of him. czyli co? tańsza wersja? pomnik, a nie muzeum?

Wcześniej, w tym samym czasopiśmie, w końcu maja zamieszczono wywiad z Peterem Hookiem dla Davida Barnetta, i zwrócił w nim uwagę na to, że każdy ma swoją  pamięć. Jako przykład swoją aukcję na początku tego roku wszystkich swoich starych pamiątek po Joy Division i New Order, aby zebrać pieniądze na Towarzystwo Epilepsji i CALM, organizację charytatywną mającą na celu walkę z samobójstwem, szczególnie wśród mężczyzn (pisaliśmy o niej TUTAJ). Umieścił na niej urządzenie perkusyjne z dzwonem, mówiąc, że zostało ono użyte w nagraniu Atmosphere. Perkusista Stephen Morris, który miałby go użyć, zakwestionował ten fakt (TUTAJ).

Wypowiedział się także na temat Brexitu. On jest przeciw, Morrissey jest za. I wydaje się być gotów do pogodzenia z Sumnerem Zapytałeś mnie wcześniej, co by się stało, gdyby Barney wszedł tutaj”, mówi. „Jesteśmy tylko bandą starych ludzi, którzy się kłócą, i wydaje się, że z radością to robimy. Ale czuję się coraz bardziej ... cóż, życie jest po prostu za krótkie, prawda?

Ciągnąc wątek Manchesteru - Inner City Music Limited, organizacja charytatywna, która jest właścicielem klubu Band on the Wall (w którym grali m. in. Joy Division TUTAJ), rozbuduje opuszczony budynek przez co jego kubatura zostanie niemal podwojona. Plany obejmują nie tylko zmiany w obrębie głównej sali koncertowej na której będzie mogło pomieścić się 520 osób (obecnie 340), ale także nową salę studyjną i sale prób, oraz mniejszą salę na 80 miejsc gdzie będzie można słuchać muzyki na żywo i oglądać pokazy filmowe. Planuje się pokazy krótkich filmów z historią dzielnicy i jej społeczności. Nowy klub podejmie współpracę ze szkołami w celu utworzenia klubów muzycznych, i założenie tu młodzieżowej orkiestry muzyki ludowej, warsztaty tańca południowoazjatyckiego i utworzenie zespołu jazzowego otwartego na wszystkie grupy wiekowe i umiejętności. Prace zostaną zakończone jesienią 2020 roku, istnieje już projekt przebudowy (zdjęcie powyżej). Szczegóły TUTAJ




Jest także ranking 35 debiutanckich albumów wszechczasów i Unknown Pleasures jest w nim na ostatnim miejscu... Nieźle was tam powaliło brytole, bowiem na pierwszym jest Arctic MonkeysWhatever People Say I Am, That’s What I’m Not (2006). Ktoś zna tego wykonawcę? Może tak, ciekawe kto będzie o nim pamiętał za 40 lat... Więcej TUTAJ.



Idzie lato i nadchodzą festiwale:

13-14 lipca Jarocin TUTAJ, 13-14 lipca Táborze w Czechach - Mighty Sounds TUTAJ,  bilety: TUTAJ, 2-4 sierpnia Katowice TUTAJ (w programie m.in. Lebanon Hanover), 24 sierpnia Inowrocław - Ino-Rock Festival 2019 TUTAJ

Poznajecie gościa na fotce? Ta tak, to Peter Saville, który debiutował ostatnio jako... model. Jak to mawiali na studiach - 3xZ: zakuć, zapić, zapomnieć. Zatem zobaczyć, zapić i zapomnieć choć tego się nie da odzobaczyć part III TUTAJ.

 
W końcu dotarł bilet na koncert Dead Can Dance..  To już w najbliższą sobotę o 20:00 na Torwarze. Napiszemy o tym. 

A panowie z ebilet powinni przemyśleć swój regulamin, a jeśli ktoś zachoruje, albo chce komuś sprezentować swój bilet to co barany? Mój śmiertelnie chory na raka kolega, którego nie stać na zakup nie może pojechać, mimo że chciałem mu oddać za darmo swój bilet.  

Korzystałem z ebilet dwa razy - pierwszy i ostatni. Spadajcie.


Clan of Xymox w Polsce - już 25.01.2020 w klubie Pogłos w Warszawie. Chyba nikomu tej kapeli przedstawiać nie trzeba... Bilety TUTAJ.

Dziś dużo newsów - czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.