sobota, 26 października 2019

Co się dzieje z nimi? Pieter Nooten z Xymox

Pełna delikatności, dyskretna muzyka Pietera Nooten'a (ur. 1961 r.) wniknęła w pamięć i serce słuchaczy już wiele lat temu. Ten holenderski kompozytor, pianista i wokalista stał się znany po tym, gdy wraz z Ronnym Mooringsem i Anke Wolbert założył zespół Clan of Xymox, którego dokonania i wpływ na innych muzyków opisaliśmy TUTAJ.  Pierwszymi  albumami grupy były: Subsequent Pleasures (1984), Clan of Xymox (1985) i Medusa (1986) TUTAJ. Muzyk nie poprzestał jednak tylko na tym jednym projekcie, bo w 1987 wraz z kanadyjskim muzykiem Michaelem Brookiem nagrał płytę Sleeps With the Fishes którą krytycy muzyczni nazwali dźwiękową ścieżką do nieba.

W 1990 roku Nooten definitywnie odszedł z Clan of Xymox po czym zaangażował się w przedsięwzięcie wytwórni 4AD, znane pod nazwą This Mortal Coil. Efekty tej pracy opisaliśmy TUTAJ  i TUTAJ.  

W 1995 r. artysta przeniósł się do Londynu i nawiązał znów współpracę z Anką Wolbert, która także odeszła z Clan of Xymox. Razem mieli nagrać album dla EMI (NYC) zatytułowany Vaselyn, który z powodu reorganizacji wytwórni nie został wydany. Za to udało im się wspólnie wyprodukować solową płytę Anki pt. Cocoon Time. Dla Nootena był to niezwykle twórczy okres, odkrył nowe możliwości, ulegając fascynacji muzyką w stylu ambient i tańcem nowoczesnym. 

Jednak około 2000 roku Nooten bierze muzyczny urlop, przerwany tylko na wydanie indywidualnych albumów: Ourspace (2007) i Here Is Why (2010). Ostatnia z wymienionych płyt została wyemitowana przez niewielką, brytyjską wytwórnię płytową Rocketgirl, z którą muzyk podpisał kontrakt. Jego czwarty album zatytułowany Stem, który ukazał się w 2018 r., również został tam wytłoczony. Krążek zyskał uznanie fanów i krytyków, którzy porównywali go do jego najlepszej płyty, za jaką uważa się Sleeps With The Fishes. Nagranie powstało we współpracy legendarnym producentem i dźwiękowcem Stephenem W. Tayler'em, który przyczynił się do wydania płyt m.in.: Kate Bush, Boba Geldof'a, Tiny Turner i zespołu Underworld (więcej o tym, na stronie wytwórni: LINK)

Niewątpliwie artystyczne kreacje Pietera Nooten'a zawdzięczają swoje oryginalne brzmienie podatności muzyka na wielorakie inspiracje, wśród których przeważają utwory muzyki poważnej. Opublikowany kiedyś ranking 10 utworów, które odcisnęły na nim największe piętno, otwiera i kończy kompozycja Jana Sebastiana Bacha...  

Na pierwszym miejscu artysta wymienił Pasję wg, św. Mateusza a na ostatnim Mszę h-moll (LINK). Uzasadniając swój wybór stwierdza, że Bach potrafi w człowieku wzbudzić każdą emocję, jaką tylko można poczuć. Co ciekawe, na jego liście są dwa utwory polskich kompozytorów: na 8. jest Stabat Mater Karola Szymanowskiego umieszczone tam za: wspaniałe, poruszające melodie, harmonijne crescendo i postimpresjonistyczne brzmienie, a na 9. Symfonia Pieśni Żałosnych (Symphony Of Sorrowfull Songs) Henryka Mikołaja Góreckiego, bo: po prostu trzeba je usłyszeć, potrafią odmienić życie. I jeśli byśmy odsłuchali te wszystkie utwory wymienione przez Pietera Nooten'a, od razu zauważylibyśmy, że jego muzyka jest w pewnym sensie kontynuacją tych brzmień - jest tak samo melancholijna, lecz pełna emocji, smutna lecz niepozbawiona nadziei...   Oprócz Bacha, Szymanowskiego i Góreckiego kompozytor wskazał na motyw muzyczny Enio Morricone (jego utwory były wykorzystywane w utworach New Order, o czym pisaliśmy TUTAJ), kompozytorów doby baroku: Claudio Monteverdi'ego, Marc-Antoine Charpentier'a, uznane za zapowiedź ambientu trzy etiudy fortepianowe Erika Satiego, muzykę filmową Phillipa Glassa z 1982 r. oraz na Requiem Maurica Duruflé, ten szczególny utwór, w którym nowatorstwo miesza się z tradycją.

W połowie lipca tego roku Nooten był w Polsce, wziął udział XXI edycji Międzynarodowych Prezentacjach Multimedialnych Ambient Festival w Gorlicach, leżących na północny Beskidu Niskiego. Od lat przyjeżdżają tu fani muzyki ambient i elektro zarówno z kraju jak i z zagranicy. Nooten był tu już nie raz.  W tym roku muzyk dał pokaz multimedialny: LINK


a w trakcie festiwalu udzielił wywiadu, który można odsłuchać w wersji angielskojęzycznej i po polsku TUTAJ


Zdjęcia pochodzą z FB muzyka: LINK


Wkrótce odkryjemy losy kolejnych wielkich muzyków lat 80-tych. Dlatego czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 25 października 2019

Z mojej płytoteki: EAST - Hűség; progresywnie, refleksyjnie i ponadczasowo


Zawsze w okolicy Wszystkich Świętych wracam do tego albumu... To już rytuał. Mimo, że nie jest to chłodna fala (której poświęcamy na tym blogu większość naszego muzycznego zainteresowania) tylko rock progresywny, to nastrój wytworzony na albumie jest absolutnie pasującym do klimatu tego miejsca. Wprowadza ładunek nostalgii, jakiejś nieopisanej emocji, smutku. 

Mało który zespół bloku wschodnioeuropejskiego wywarł tak znaczny wpływ na mój gust muzyczny, jak węgierski EAST. Zespół dziś uznawany za klasyka rocka progresywnego, doceniony po latach (warto poczytać recenzje w sieci, to dziś kultowa grupa). Niestety zarówno winyl jak i CD które posiadam, są w języku rodzimym, więc nie ma możliwości zaprezentowania tekstów. Ale istnieje limitowane wydanie płyty winylowej w wersji anglojęzycznej, które miałem okazję wysłuchać i co nieco zanotować. 

Płyta jest czymś w tamtych czasach zupełnie wyjątkowym, i w przeciwieństwie do klasyków rocka progresywnego po latach nie straciła na świeżości brzmienia. Niesamowite nastroje, klimat jesieni, diamentowe ptaki, poszukiwanie miłości, cierpienie i oczekiwanie. 

A wszystko na wydawnictwie, które wtedy w 1982 roku, wyprzedziło swoją epokę o dziesiątki lat. No i ta szata graficzna, wyraźnie nawiązująca do Revoler Beatlesów, choć muzyka to zupełnie coś innego. CD jest dodatkowo wzbogacony tekstami i nadrukiem na krążku. 

Z tym związana jest zabawna historia, bowiem poprosiłem kiedyś kolegę, jadącego na dłużej na Węgry, żeby rozejrzał się za CD-kami. Płyty owszem kupił, i to obie (oprócz Hűség zakupił też znakomity Jatekok, na który przyjdzie tutaj pora), ale po ich odsłuchaniu zdecydował, że mi ich nie sprzeda... W końcu uległ, sporządził sobie kopie, i tym sposobem mam co chciałem...
Album otwiera instrumentalny, nieco rozpasany Hűség, po nim znakomity i nastrojowy Keresd önmagad, delikatny wokal Miklosa Zareczky to jedno, ale ta gitara i monumentalne solówki Janosa Varga to drugie... Pojawiają się też monumentalne klawisze Istvana Kiraly, perkusja i bas też nie pozostają dłużne... Następuje płynne przejście do instrumentalnego Mágikus erő, w którym dialog: gitara - klawisze jest nie do podrobienia... Absolutne mistrzostwo - wirtuozeria to mało powiedziane... Pod koniec mamy monumentalne wzniesienie się na jakiś niewidoczny wierzchołek... I finał, ale w jakim stylu... Wyciszenie i przychodzi pora na najlepszą  piosenkę na albumie, nostalgiczny: Én voltam... Wokal powala, bardzo spokojna na początku gitara, ale to trwa tylko chwilę... Znakomita perkusja a później klawisze oraz dość monumentalne chórki, czynią z tej piosenki istne arcydzieło... Przechodzi ono płynnie w A Végtelen tér öröme, ze znakomitymi klawiszami i gitarą. Stronę pierwszą kończy (połączony z poprzedzającym go utworem) Újjászületés. Piękny wokal i znakomite zakończenie... 

Strona B zaczyna się od nabierającego tempa Ablakok. Warto tutaj zwrócić na samolot, poza tym na płycie efektów specjalnych jest więcej... I znowu zlewają się one w jedną całość - mamy płynne przejście w Vesztesek, który jest kolejną nostalgiczną, smutną  jesienną nutą... No i ta solówka... Widać że coś nadchodzi, bowiem nastrój staje się na prawdę poważny. Felhőkön sétálva, też spokojny i też powoli nabiera rytmu by doprowadzić nas do finału - genialnej wręcz ballady Várni kell. To co tutaj zrobili panowie z EAST to esencja ich genialnego albumu, płyty która nie ma ani jednego słabego utworu. Solówka tej piosenki z genialną grą gitar, klawiszy i przede wszystkim perkusji Geza Palvolgyi to coś wręcz niespotykanego... Album kończy nostalgiczny Merengés,  a słuchacz czuje wyraźny niedosyt... Niestety to co nadejdzie z kolejną płytą będzie tylko cieniem... Zmiana wokalisty i stylu doprowadzi do dość średniego Resek a Folon... Okładka też się zmieni, jak i muzyka, na bardziej kolorową... może kiedyś o tym napiszemy.     

Tymczasem polecamy zagrane z wirtuozerią partie gitarowe, swoiste dialogi pomiędzy gitarami i klawiszami, i bardzo nastrojowe partie wokalne. Mamy nadzieję, że nie zrazi nikogo język węgierski, a jak tylko zdobędziemy wersję anglojęzyczną przedstawimy  ją w osobnym wpisie.

Zapraszamy na jesienne granie z EAST.

EAST - Hűség, Start, 1982, realizacja: Debo Ferenc, tracklista: Keresd önmagad, Mágikus erő, Én voltam, A Végtelen tér öröme, Újjászületés, Ablakok, Vesztesek, Felhőkön sétálva, Várni kell, Merengés.

czwartek, 24 października 2019

Jeremy Mann: nostalgiczny smutek emanujący z miejskich nokturnów

Jeremy Mann (ur. 1979) jest malarzem znanym głównie ze swoich nastrojowych, mrocznych krajobrazów miejskich. Jest to ten rodzaj malarstwa, jaki często proponujemy naszym czytelnikom, bo czyż większość z nas nie żyje właśnie, żeby tu użyć wyświechtanego do bólu określenia, w betonowej dżungli? Wcześniej pokazaliśmy twórczość w tym nurcie Edwarda Hoppera (TUTAJ) oraz jego naśladowców: Marka Becka (TUTAJ) i Philipa Surrey'a (TUTAJ). Lecz to już przeszłość, bo w sierpniu tego roku Mann zapowiedział całkowite odejście od tematów miejskich. Zrobił to publicznie, na wernisażu swojej wystawy w Santa Fe w galerii sztuki EVOKE Contemporary: Uważam, że namalowanie w ciągu ostatnich kilku lat tych ponad 600 pejzaży miejskich, było cudownym doświadczeniem. Uwielbiam każdy z nich w sposób, w jaki ojciec mógłby kochać własne dziecko, ale rozdział książki musi się skończyć, aby opowieść mogła ciągnąć się dalej (LINK). 

Popatrzmy zatem na jego dzieła, mając świadomość że jest to już zamknięty rozdział w życiu ich twórcy:












Mann używa szczególnej techniki, wykorzystując jako podobrazie sporych rozmiarów drewniane panele, na których rozciera naniesioną farbę rozpuszczalnikami. Impostowo nakłada farbę, nie tyle tworząc kształty, co je sugerując. Rozmach jaskrawych lub zgaszonych plam barwnych nie niweczy czytelności jego płócien, których każdy szczegół widz potrafi łatwo dopowiedzieć samemu. Niewątpliwie, artysta jest spadkobiercą francuskich impresjonistów, takich jak Camille Pissarro,  Claud Monet czy Ludwik de Laveaux, a z polskich niezrównanego Józefa Pankiewicza.


Jak zdążyliśmy dostrzec, artysta uwieczniał głównie swoje miasto, San Francisco, w którym studiował na Academy of Art University, lecz nie tylko. Tworzył w pewnej szczególnej manierze, w pewien charakterystyczny, impresjonistyczny sposób, przenosząc na płótna mrok wieczoru i mokre chodniki, w których odbijają się uliczne lampy i neony, lśniące w deszczu budynki i sznury samochodów odbijające się i widziane może zza szyb, a także chłodne, mgliste poranki... Malarz w atrakcyjny sposób pokazuje nam barwne miasto, pełne dekoracyjnego smutku i melancholii, lecz wcale nie dlatego, że głównie spowite jest deszczem i mgłą, lecz dlatego, iż każdy jego mieszkaniec jest idealnie odizolowany od innych. Świat Jeremy Manna zamknięty jest szybą, na której zatrzymuje się nasz wzrok.  Ta bariera odbija refleksy i pozwala na grę świateł, lecz udaremnia wszelki kontakt... Być może sam artysta jest znużoną nostalgicznym smutkiem, który emanuje z jego miejskich nokturnów?  Interesująca się i dająca wiele do myślenia jest odpowiedź malarza na pytanie, dlaczego rezygnuje z malowania miejskich krajobrazów: Przede wszystkim motywacją była świadomość, że w każdej chwili mogę umrzeć (...) można powiedzieć, zdałem sobie sprawę, że nie ma usprawiedliwienia dla odkładania pogoni za marzeniami.


Cóż zatem będzie malował? Pozostała mu kontynuacja figuratywnych cykli ukazujących kobiety oraz... martwe natury. Paradoksalnie oba tematy są mocno egzystencjalne, bo o ile w pierwszym przypadku wydaje się, że mamy do czynienia z kwintesencją życia (bo czyż piękna, naga kobieta nie jest wspaniałą alegorią życia?), to w drugim, z racji zgromadzonych przedmiotów o jakże symbolicznej treści (czaszek, nocnych motyli i innych zakurzonych rekwizytów), z egzystencjalną, wręcz wanitatywną wymową. Bo młodość i uroda kobieca przecież szybko przemija, przechodzi w to co nieuniknione, rozkład, nicość, śmierć...


Obrazy artysty pochodzą z jego strony LINK.

Wkrótce u nas kolejni ciekawi artyści, dlatego czytajcie nas, codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 23 października 2019

Z mojej płytoteki: Eyless in Gaza - Back from the Rains - tęsknota za odchodzącym latem

Gdybym miał wskazać listę najbardziej nostalgicznych albumów lat 80-tych to na pewno na jednej z czołowych pozycji znajdzie się Eyless in Gaza i prezentowany dziś materiał... 

Owszem nie każdemu może podobać się wokal Martyna Batesa i pamiętam, że z początku mnie też irytowała charakterystyczna maniera śpiewu.. Ale to co było lekko denerwujące po czasie stało się czymś bardzo pozytywnym, wyróżniającym tego wokalistę pośród innych. No i piosenki... Są po prostu zupełnie niesamowite, pełne nostalgii, jakiegoś smutku, niepokoju, ale smutek ten nie jest z typu Joy Division, to raczej taki niepokój zamyślenia... 

Najpierw było nagranie z radia, zasłuchiwałem się w tej muzyce godzinami. Później poznałem chłopaków z Bruno Wątpliwy, tak tak tych samych braci Rakowskich, którzy teraz organizują festiwale gotyku w Bolkowie. To było w Jarocinie w 1984 roku na polu namiotowym. Oni, jak i ja, zasłuchiwali się w tedy w Cocteau Twins i zespołach z 4AD. Później wysłałem im kasetę, na której na stronie A zarejestrowany był opisywany dziś album, za to B była wolna - celem miało być nagranie piosenek Bruno Wątpliwego... Odesłali, ale skasowali obie strony i zamiast nostalgicznego wokalu Batesa, Bruno śpiewał: idziesz też idziesz też, kopulować, kopulować... Nie było łatwo, ale jakiś czas później, na początku lat 90 - tych, na stoisku z pirackimi CD wypatrzyłem Back from the Rains. Oryginał, za który zapłaciłem Rosjanom grosze. Jest i cieszy ucho...

Dobra, jedziemy zatem z albumem, pora wrócić z deszczu...

Album otwiera zaśpiewany a capella Between These Dreams - to swoistego rodzaju inwokacja:

Gdzie odszedł
Ten sen jak dzień?

Syreny płaczą
Ustawione w szyku ...
Wzdłuż szerokiej jezdni
Postaci przesuwają się w dół
Ulicy

Tego dnia, w którym żyliśmy ...

Aby nie popaść w nostalgię zespól budzi nas dynamicznym i nieco hałaśliwym Twilight - utworem o spacerach w deszczu i odwadze wyjścia z jasności w mrok. Ten następuje w kolejnym znakomitym Back From The Rains - jednym z najlepszych utworów płyty.

Jeśli kiedykolwiek delikatne słowo,
Poszukujące opieki
Mogłoby leczyć
Dałbym ci to ...
Pogłaskałbym cię
Niosąc
W to utracone światło
Przynosząc cię
Tutaj
Blisko
Gdzie będzie ciepło
W twoim cennym życiu
Jak bardzo chcę cię zabrać
Z powrotem z deszczy
Które spadły ...
 

Twoja miłość cię uniesie.
 

Jeśli kiedykolwiek
Spokojna ręka
Ukoi czoło
By dać słodycz
Daję ci to
Teraz...
Powiem Ci
Rozmawiać z tobą
Cicho i spokojnie, miłość ...
Mówić tak cicho
I powoli 
Kojąco
Przyprowadzając cię bardzo blisko,
Tak blisko,
Przynosząc cię

Śpiewającą, tonącą 
Z powrotem

Kolejny -  Lie Still - Sleep Long, to idealny utwór charakteryzujący ten album, nostalgiczny, delikatny, o uczuciu, ze znakomitym wokalem Batesa. Po nim sytuację nieco ożywia Catch Me który, mimo że szybszy, też należy do pełnych nostalgii...    

Evening Music jest bardzo nastrojowy, piosenka o kobiecie przynoszącej wieczorną muzykę. Po nim znowu acapella  She Moves Thru The Fair - o młodzieńcu na etapie oświadczyn.

Po nim jeden z faworytów tej płyty:  Sweet Life Longer. Bardzo optymistyczny tekst o uczuciach i nadchodzącym dniu niosącym nowe nadzieje. New Love Here to całkiem niezła piosenka, choć moim zdaniem lekko odstaje od całości. Welcome Now jest o miłośc i powitaniu kochanków. Po niej Your Rich Sky - znowu staje się bardzo refleksyjnie, i po raz kolejny panowie czynią, że zamyślamy się na prawdę bardzo, ale to bardzo mocno...

Ty i ja
Stworzyliśmy twoje bogate niebo

Gdzie nie mieliśmy prawa pójść
Kto mógł wskazać

Imię
Miejsce gdzie
Mogliśmy kłamać ...?
Myślę, że nigdy nie będę chciał
Wiedzieć...
 

Zamyślenie trwa, bowiem nadchodzi Flight Of Swallows, równie znakomity moment albumu. 

Wynurza się
Z piasków
Kończy się jesień,
Wplatające
I wymykając się
Twoje ręce
Biegnę tutaj
Choć gałęzie
I krzaki
Są zimne
I szorstkie
Mijają lata 
Piasek wciąż płynie
W dół 
Nad nami, nad nami.
 
Pamiętam lato
Trwające wiecznie
Pamiętam 
Liście biegnące poprzez wiatr,
Pamiętam
Kochające światła lipca
Latem
Bieg
Aleją drzew.
Pogoń 
Za Niebem jaskółek
Salwy z piasku
Coraz wyżej
Piasku 
Który raz jeszcze
Wysycha w locie...

 
My Last Lost Melody - instrumentalny utwór kończy ten znakomity album...

Po nim są bonus tracki, wskazujące nam jednoznacznie, że Eyless in Gaza byli wtedy w szczytowej formie...

Warto zobaczyć kameralny, i zupełnie niesamowity, koncert z Brukseli, gdzie grali młodej parze i jej gościom, co opisaliśmy TUTAJ

A tak wyglądało to 26 lat później...

Właśnie pożegnaliśmy kolejne lato i znowu liście zaczęły biegać poprzez wiatr... Teraz jednak, jest to chłodnawy wiatr jesieni.   

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Eyless in Gaza - Back from the Rains, Cherry Red, 1986, realizacja nagrań: John Brand, tracklista: Between These Dreams, Twilight, Back From The Rains, Lie Still, Sleep Long, Catch Me, Evening Music, She Moves Thru The Fair, Sweet Life Longer, New Love Here, Welcome Now, Your Rich Sky, Flight Of Swallows, My Last - Lost Melody.

 

wtorek, 22 października 2019

Anielskie nagrobki: Dlaczego każda idealna rzecz musi umrzeć

Pamiętacie wiersz Jacquesa Brel’a który przytoczyliśmy TUTAJ, opisujący fascynację Iana Curtisa twórczością Davida Bowie? Przytoczmy jego fragment:

Śmierć czeka na mnie w podwójnym łożu,
trwa w napięciu w pajęczynie niepamięci
by lepiej zamknąć czas, który upływa.

Ale cokolwiek kryje się za drzwiami śmierci,
nie mogę nic zrobić.
Anioł lub demon, nie obchodzi mnie to,
Bo przed tymi drzwiami jesteś ty.

 

Paradoksalnie, na okładce ostatniego albumu Joy Division: Closer, nagranego z udziałem Iana Curtisa jest nagrobek, którym zresztą już opisaliśmy TUTAJ. A na okładce singla, którego tytuł Love Will Tear Us Apart stał się mottem pośmiertnym wyrytym na grobie piosenkarza, znajduje się anioł śmierci z tego samego cmentarza (o czym jest dokładniej także we wcześniejszym odnośniku). Czy nie zaskakują was czasem takie zbiegi okoliczności, które wydają się być raczej wyreżyserowaną sekwencją zdarzeń? Ale dzisiaj o czym innym. O aniołach, stróżach nagrobków.

Anioły, które w naszej kulturze są duchami pośredniczącymi pomiędzy Absolutem i człowiekiem, w ciągu wieków zostały obdarzone dodatkową funkcją. Było nią wsparcie okazywane człowiekowi w jego przejściu z doczesności do wieczności oraz pomoc w ogarnianiu tego, co da się pojąć zmysłami i tą tajemnicą, która wkracza poza to, co rozumowe. Dlatego może nagrobki dekorowane były rzeźbami aniołów. Najpierw pucołowatymi aniołkami a potem - im bliżej naszym czasom - wyrośniętymi, dorosłymi aniołami, które stawały się nie tylko stróżami lecz także zmysłowymi postaciami o jakże kobiecych kształtach, jakby na przekór śmierci oznaczającej rozkład ciał. W Polsce wprawdzie w tej mierze panowała rygorystyczna obyczajność, lecz za Zachodzie Europy niektóre nagrobki są rzeczywiście wyjątkowe, zarówno pod względem zawartych w nich treści jak i walorów artystycznych.   Zobaczmy zresztą rozmaite przykłady takich anielskich nagrobków, gdzie skrzydlaty duch obdarzony został bardzo cielesną powłoką, stając się ikoną wielu ambiwalentnych uczuć: smutku, poczucia straty, nadziei na życie wieczne, zmartwychwstania, wiary, a także sceptycyzmu oraz symbolem ciszy, modlitwy, żałoby a w końcu - zmarłej osoby:

Na początek nagrobek autorstwa Williama Wetmor, wyrzeźbiony na jego własny grób i żony, znajdujący się na protestanckim cmentarzu w Rzymie, który stał się wzorem dla niezliczonej liczby nagrobków na całym świecie. Wielu muzyków umieściło go na okładkach swoich płyt, w tym artyści z zespołów, takich jak Evanescence, Nightwish, Odes of Ecstasy czy The Tea Party.
Kolejny pochodzi z grobowca rodziny Hermanna Ernesta Guenzel z Cmentarza Starego przy ul. Ogrodowej w Łodzi. Jest to anioł strzegący drzwi do wieczności, który stał się częstym motywem cmentarnym:



I kolejne takie przedstawienia, także z samą postacią zmarłego w roli anioła bądź po prostu ducha podążającego w zaświaty:






oraz w towarzystwie Anioła ruszającego w powietrzną podróż:



Na płycie umieszczana była też wyidealizowana postać samego zmarłego, ukazywana tak, jak chcieli zapamiętać ją jej najbliżsi...









Na koniec wreszcie chcemy pokazać nagrobki przedziwne, takie które oczywiście świadczą o guście zamawiającego, lecz jednocześnie swoją formą uczyniły ze zmarłych swoistych celebrytów, bardziej znanych dzięki nim po śmierci, niż byli za życia:






Gdy patrzy się na powyższe rzeźby, tak pełne liryzmu i nostalgii, warto może spytać słowami poety, którego słowa przytoczyliśmy TUTAJ, o to co ostateczne?

Może w jeden z tych dni, jakiś anioł w niebie
Powie mi dlaczego....
Dlaczego każda idealna rzecz musi umrzeć

Lepsze dni to cecha przeszłości
Proste słowa i rzeczy stają się szybko skarbami
Jak duch, zniknę z twojej pamięci
Jestem z tobą tutaj tylko dla tego świetnego czasu?


No właśnie: dlaczego? 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

poniedziałek, 21 października 2019

Isolations News 59: Skrzynia Joy Division, wznowienie Factory, Saville z Savagem, okradli Molchat Doma, System of A Down, Pink Floyd i Cave w Polsce, Ike Yard nagrywają, nominacje do Rock & Roll Hall of Fame, S25 Industrial Unit


Uwaga! Koma 3 nadchodzi, zbliża się! Z każdym dniem wiemy więcej o wznowieniu 10 pierwszych wydawnictw z Factory Records. Wydawnictwa wydawnictwami, ale te bonusy, wśród nich nieznany singiel the Tiller Boys, film No City Fun (pisaliśmy o nim TUTAJ) i... podwójne CD z niepublikowanymi wywiadami z Joy Division

Warto zobaczyć cieszący serce filmik TUTAJ. Tyko 4000 numerowanych egzemplarzy. Jesteśmy zakolejkowani, mają wysyłać od najbliższego piątku. Cena po dodaniu podatku i kosztów przesyłki 1000 PLN, ale czego się nie robi... 

Jak tylko do nas przyleci opiszemy do tutaj, i będzie to opis bardzo wnikliwy, jak tylko my potrafimy... 

Peter Saville, legendarny projektant i współzałożyciel Factroy Records będzie rozmawiał z Jonem Savage'm. 22.10.w Londynie. Bilety wyprzedane. Więcej TUTAJ.  


W klimatach Factory i Joy Division - John Spencer sprzedaje na FB jedną ze skrzyń podróżnych JD, aby sfinansować zakup sprzętu nagłaśniającego dla siebie - szczegóły w zrzutach z ekranu.
Okradli Molchat Doma (pisaliśmy o nich TUTAJ), których bardzo lubimy, mało tego, którzy udzielili nam wywiadu (TUTAJ). Najwyraźniej jeden z niemieckich lekarzy, lub inżynierów polubił brzmienie Yamahy. W Polsce byli i jakoś nikt, nic. Uważajcie chłopaki we Freiburgu.     

Coś tu ostatnio za spokojnie, więc pora na ostre pierdolnięcie. Inaczej nie można nazwać muzyki genialnego System of a Down. Oficjalnie jest to teraz kapela amerykańska, ale nie dajcie się nabrać - zawsze byli, i dają to poznać w swojej muzyce, Ormianami. Tak mniej więcej wygląda to teraz:

Piszemy o nich bowiem wystąpią 30.06.2020 w Polsce, co jest wiadomością dobrą, ale niestety w Tauronie, co jest wiadomością złą. Dlaczego złą? Zobaczcie na ceny... Od 550 PLN (TUTAJ). Wystarczy dołożyć 450 PLN i ma się box Factory. Albo można pojechać do sąsiadów... Kogoś nieźle pogięło.
Za to taniej można obejrzeć koncert Pink Floyd Tribute, daty i miejsca powyżej. Bilety od około 140 PLN. Organizatorem jest VIVA Music

Szkoda że to nie koncert tych panów powyżej... Czy jeszcze jeszcze kiedyś to będzie możliwe? Wątpimy...

Nick Cave and the Bad Seeds w Polsce. Wystąpią 28.05.2020 w Gliwicach. Czy zagrają znakomity The Weepping Song?


Przedsprzedaż biletów od 25.10. 2019. Więcej informacji TUTAJ i TUTAJ.

Kultowy Ike Yard, o którym pisaliśmy TUTAJ, a którego lider, Stuart Argabright udzielił nam wywiadu TUTAJ (obecnym jego wcieleniem jest znakomity Black Rain, gdzie głosem udziela się Zoe Zanias z Linea Aspera - TUTAJ) nagrali nowy album. Można go odsłuchać TUTAJ. Stuart na swoim FB (LINK) pisze tak: Ike Yard’s latest releases on Noiztank "Sacred Machine" (EP 2017), and "Rejoy" (LP 2018) are reworked by CUB (Regis and Mønic), Antechamber (Codex Empire's project), Grebenstein, Rebekah, Richard Fearless, Mønic, and Sedvs - a compilation of diverse remixes that expand the industrial electronics of the NYC-band to different sides and atmospheres of techno music.

A1 Ike Yard - Night Klub (CUB remix),A2 Ike Yard - Beyondersay antechamber remix),A3 Ike Yard - Sister M GREBENSTEIN remix),B1 Ike Yard - Teardrop Rebekah remix),B2 Ike Yard - Indra’s Net (Richard Fearless remix),Bonus1 Ike Yard - Spit Simon Shreeve monic remix),Bonus2 Ike Yard - K55 (Sedvs remix).
Original tracks by Ike Yard: Stuart Argabright, Kenneth Compton, Michael Diekmannm mastering by rude66, design and edition by Zosima,Release date: October 23rd, 2019, Format: 12" and digital.


1 listopada nastąpi reedycja czterech albumów zespołu Camel (pisaliśmy o nich TUTAJ). Będą to wytłoczone w latach 1974–1977: Mirage , The Snow Goose, Moonmadness i Rain Dancers. A soro mowa o śnieżnej gęsi to nie może zabraknąć tego...


Ich ponowne wydanie wiąże się z 90. rocznicą wytwórni Decca. O warunkach przedsprzedaży i szczegółach zamierzenia więcej TUTAJ. A o Camel na pewno jeszcze napiszemy...


Zespoły Soundgarden, Nine Inch Nails i Kraftwerk zostały nominowane do prestiżowego wyróżnienia przyznawanego przez muzeum Rock & Roll Hall of Fame



Nagroda zostanie wręczona 2 maja 2020 r. a o jej przyznaniu zdecydują fani, którzy mogą głosować na wybrany z listy zespół TUTAJ

  
Każdy może oddać swój głos raz dziennie do 10 stycznia 2020 roku. Trudny wybór... 

21 listopada Steve Stringer i Vin Cassidy z Section 25 wystąpią razem w duecie prezentując swój nowy projekt muzyczny o nazwie S25 Industrial Unit w Londynie,  w The Barrel Store, w ramach trasy koncertowej - Wiedeń - Londyn - Fryburg. Więcej TUTAJ

Miło ale bez Larryego, który zmarł na udar w 2010, to nic z tego..

I tym optymistycznym kończymy... 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.