sobota, 9 stycznia 2021

Archiwum artykułów o Joy Division cz.3: Recenzja filmu Control autorstwa Natalie Curtis, oraz o roli Samanthy Morton


Poprzedni artykuł z serii wycinków prasowych o Joy Division i okolicach analizowaliśmy TUTAJ. Dzisiaj dwa kolejne artykuły. Pierwszy autorstwa Milesa Fieldera, pochodzi z magazynu The List Festival Magazine, z 16-23 sierpnia 2007, a nosi tytuł In Control. Poświęcony jest w zasadzie opisowi kariery aktorskiej Samanthy Morton, odgrywającej w filmie rolę żony Iana Curtisa

Aktorka właśnie uzyskała nagrodę za najlepszy europejski film w maju w Cannes, mając zaledwie 30 lat, a obecnie (w czasie pisania artykułu) przebywa w USA gdzie gra rolę w filmie Charlie Kaufmana.


Anton Corbijn reżyser filmu, twierdzi, że Control nie jest filmem muzycznym, tylko osobistym, mając na myśli zgłębianie osobowości Iana Curtisa, jego prywatnego życia i relacji z żoną. W tym filmie debiutuje w poważnej roli 27 letni, pochodzący z ManchesteruSam Riley, i gra Iana Curtisa znakomicie. W jednym z wywiadów powiedział, że Morton, bardzo doświadczona aktorka, nie tylko doskonale grała w filmie, ale była też dla niego niezwykle pomocna podczas nagrań. Morton bardzo dobrze znała klimaty, bowiem wychowywała się w rodzinie w robotniczej w Nottingham, przeżyła rozwód rodziców w wieku trzech lat, mało tego w młodości słuchała post punkowych kapel, włączając w to Joy Division. Aktorka pierwszą poważną rolę odegrała w 1997 roku, czyli 10 lat przed realizacją Control. Jest rozchwytywana nie tylko w UK, ale i w USA (grała np. u Woody Allena), jest matką dwójki dzieci a w czasie pisania artykułu spodziewała się trzeciego.

Drugi wycinek to artykuł z the Observer z 30.09.2007 roku, autorstwa Natalie Curtis, pod tytułem: A divided joy: seeng my father on film. Poświęcony jest reakcji córki Iana Curtisa na pojawienie się filmu. 

Natalie opowiada o swoim (czasem wraz z matką na bazie książki autorstwa której, powstał film) uczestnictwie w przygotowywaniu filmu, na kilku jego etapach. Kiedy wokalista Joy Division popełnił samobójstwo Natalie miała zaledwie rok, więc uważa, że oglądanie scen z filmu było dla niej zupełnie abstrakcyjnym doświadczeniem. Dlatego wyraża w artykule opinię, że nie czuje się na siłach recenzować film, choć słyszała wiele opowieści o ojcu. Jest jednak zdziwiona słysząc opinie, że Sam wygląda jak Ian i ma głos taki jak Ian, bowiem jej zdaniem wcale nie jest do ojca podobny (w przeciwieństwie do niej). Nigdy nie widziała ataków epilepsji ojca, niemniej uważa, że w filmie odegrane są przekonująco i dyskretnie. Uważa że ciekawie pokazana jest ludzka twarz zespołu i sposób w jaki traktowały członków grupy fanki. Ma wiele empatii dla Roba Grettona, jej zdaniem rola ta odegrana została świetnie przez Tobby Kabella. Wprowadza wiele humoru do filmu, a gra Morton jest wręcz znakomita. 

Jeśli mówić o słabych stronach filmu, to zdaniem Natalie zbyt mało pokazana jest strona problemów z psychiką jej ojca, depresji, zmian nastrojów. Nie ma w zasadzie podanych przyczyn jego samobójstwa, co jest jej zdaniem istotnym przeoczeniem. Nie ma też w filmie scen żartów i zabawy zespołu, a relacja z Annik jest pokazana nieodpowiednio, bowiem nie oddaje faktu, jak ważną była dla jej samotnego i chorego ojca. Annik nie była wykluczona z życia zespołu jak jej matka, ale nie była też w pełni zaakceptowana, zatem damska strona tras zespołu jest ledwie co poruszona w filmie. Ostatnio wiele mówi się kobietach w życiu Curtisa, ale zbyt mało podkreśla się, że miał on problem z relacjami z nimi, co przyczyniło się do jego choroby depresyjnej. Obie kobiety zagrane są w filmie przez bardzo utalentowane aktorki.

Natalie na końcu podkreśla, że bardzo ją też rozczarowuje obraz Manchesteru pokazany w filmie, jej zdaniem jest zbyt ponury. Wielu ludzi z Manchesteru obawiało się, że Corbijn, który jest holendrem mieszkającym w Londynie, a który przyjechał do UK z powodu fascynacji Joy Division (pisaliśmy o tym TUTAJ), nie będzie w stanie oddać specyficznego klimatu miasta.

Finalnie Natalie podkreśla mocne strony filmu - świetną grę aktorską, stroje, umiejętność jaką nabyli aktorzy w grze na instrumentach. Podkreśla, że film przecież nie jest filmem dokumentalnym, i że i tak koniec końców najważniejsza zawsze będzie muzyka.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.           

piątek, 8 stycznia 2021

Energia Dźwięku 2020: Psychoformalina i Give Up to Failure - doskonała polska chłodna fala

 

Pod koniec 2020 roku odbyła się wirtualna impreza Energia Dźwięku - koncert pod patronatem Wrocław Industrial Festival. Jak podkreślają organizatorzy, Energia Dźwięku jest festiwalem niespójnym tematycznie, niemniej: głównym celem jest właśnie łączenie przeciwności i zestawianie ich ze sobą – tu muzyczna przeszłość spotyka się z dźwiękową nowoczesnością, eksperyment i klasyka koegzystują na równoprawnych warunkach, akustyczne źródła dźwięku współgrają z najnowszą elektroniką, a tradycyjne instrumentarium jest przeciwstawione nieograniczonej pomysłowości wynalazców rozmaitych dźwiękotwóczych urządzeń. Nie jest ważne, czy dany zespół gra punk, folk czy industrial, nie ma znaczenia z jakiej części świata pochodzi dana muzyka i czy opiera się ona na historycznym kanonie lub jest zaczynem jakiejś zupełnie nowej stylistyki. Platformą spotkania tych wszystkich skrajnie od siebie różniących się artystów jest ta rzecz, która jest dla nich najważniejsza – jest to dźwięk i tkwiąca w nim energia (LINK)

Nam zatem pozostaje się cieszyć, że w tym miksie każdy znajdzie coś miłego. Ważniejsze jednak jest to, że dzięki organizatorom jesteśmy w stanie poznać obiecujących wykonawców i zaprezentować ich naszym czytelnikom. W ostatniej edycji ubiegłorocznego wydarzenia, jako jeden z zespołów wystąpiła Psychoformalina.


Zespół jest z Wrocławia, ma dość bogatą historię, istnieje na naszym rynku od połowy lat 90-tych, a stylistyką idealnie wpisuje się w klimaty naszego bloga, grają bowiem chłodną falę. Mają w dorobku trzy albumy, z czego ostatni, zatytułowany 3 (LINK), ukazał się całkiem niedawno. Niestety o samym zespole niewiele można się dowiedzieć, jak to bywa z wieloma artystami, widoczna jest w ich przypadku niedbałość o stronę popularyzatorską. A szkoda, bo zespół prezentuje ciekawą muzykę. Na ich stronie na Facebooku w zakładce About nie ma nawet składu, przynajmniej nie pozna go nikt, kto się nie zaloguje.
 
Do ich płyty 3 na pewno jeszcze powrócimy, tymczasem posłuchajmy koncertu ze wspomnianego powyżej festiwalu.


Zespół gra bardzo ciekawą chłodną falę, choć na pierwszy rzut oka, spoglądając na image wokalisty, wydaje się że usłyszymy coś a la Marillion, z okresu świetności Fisha. W tekstach pojawia się nawiązanie do ery Covid, alienacja, rozczarowanie, muzycznie pobrzmiewa na pewno X Mal Deutschland, Variete, wczesne 1984. Fajne, choć dwa ostatnie utwory niepotrzebnie wydłużone, jakby zespół na siłę starał się wydłużyć występ. 

Za to w pełni profesjonalnie i przestrzennie brzmią nasi starzy znajomi, czyli Give Up To Failure. Ich debiutancka płyta została opisana przez nas TUTAJ, a wywiad z zespołem opublikowaliśmy TUTAJ. Panowie są w pełni profesjonalni, i na naszą prośbę przesłali nam setlistę koncertu z Energii Dźwięku.


Intro i już od początku wiemy, że za chwilę zacznie się coś co lubimy najbardziej, ich znakomity All I Wanted... Słychać jakieś niedociągnięcia ze strony nagłośnienia, tak jakby wokal był nieco poza całością, niemniej wizualnie jest to chyba najbardziej profesjonalny występ zespołu live, jaki można zobaczyć w sieci. Slow Collapse wydaje się już brzmieć znacznie lepiej, trudno nam powiedzieć, czy to nowy utwór, w każdym razie nie ma go na debiucie. Interesujące wstawki na klawiszach być może wskazują na kierunek w jakim zespół podąża w stronę drugiej płyty? Holy Drug z debiutu i odpływamy jeszcze dalej... A jeśli do tego dodać znakomitą grę świateł to mamy do czynienia z czymś na bardzo wysokim poziomie.


Do końca pozostały jeszcze dwa utwory... A my przecież nie będziemy wszystkiego tutaj dokładnie opisywać. Możemy jedynie, po obejrzeniu tego show po raz kolejny utwierdzić się w przekonaniu, że Give Up to Failure  to obecnie jeden z najjaśniejszych punktów naszej sceny alternatywnej. I damy sobie głowę uciąć, że o tym zespole będzie kiedyś głośno, i to wcale nie na lokalnym podwórku.

Kto nie kupił jeszcze debiutu można zrobić to TUTAJ. Zespołowi dziękujemy za miłą współpracę życząc powodzenia! I skoro już jest to wrzućmy tutaj ich klip do piosenki Sedation, zdaje się że to pierwszy teledysk zespołu:


Wkrótce zaprezentujemy kolejnych artystów występujących na Energii Dźwięku, i jeśli chcecie ich poznać - czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.          

czwartek, 7 stycznia 2021

Nancy Mayhew Youngman: sztuka izolacji

Nancy Mayhew Youngman (1906-1995) brytyjska artystka i feministka  o poglądach lewicowych, odznaczona OBE w roku 1987 (Orderem Imperium Brytyjskiego) jest zapamiętana głównie z powodu swojej pracy dydaktycznej. Niczym sawantki okresu oświecenia wierzyła w moc edukacji. I mimo, że nie chciała, ostatecznie stała się nauczycielką. Uczyła sztuki i malarstwa. Nas jednak najbardziej fascynuje nie jej życie, a sztuka.




Malowała pejzaże, martwe natury, czasem portrety. Z tego wszystkiego według nas najciekawsze są pejzaże. Tworzyła je w duchu tradycji angielskich surrealistów, takich jak Paul Nash (1889 - 1946), którzy w dwudziestoleciu międzywojennym kreowali poczucie niesamowitości poprzez zestawienia różnych obiektów krajobrazie. Taki zabieg budował napięcie, nadawał im jakiś odmienny sens, wykraczający poza nudną, codzienną rutynę.  Celował w tym Giorgio de Chirico (1888–1978), o którym już kiedyś pisaliśmy (TUTAJ).  Youngman mogła zobaczyć zarówno prace De Chirico, jak i Nasha na Międzynarodowej Wystawie Surrealistów w Londynie w 1936 roku.





Od 1938 roku zaczęła malować miejskie pejzaże z pustymi ulicami o melancholijnej lub dramatycznej atmosferze, albo doliny z bezładnie umieszczonymi domkami wśród których nawet jeśli znajdują się niewielkie sylwetki ludzkie, to i tak nie łagodzą poczucia odizolowania. Jej pejzaże przenika aura tajemniczości. Choć nic dziwnego się na nich nie dzieje: ludzie idą lub siedzą na ulicy, czytają gazetę, kłębią się nieopodal budynków fabrycznych… Niemniej ich skupienie na sobie nadaje tym prozaicznym czynnością aurę tajemniczości.  Artystka zresztą pogłębia to wrażenie, bo bardziej zajmuje się malowniczością pokazanego krajobrazu niż rejestracją szczegółów topografii, pozwalających na ustalenie realnego miejsca. Jedynie z opisu czy tytułów obrazów można się domyśleć, iż tematem jej prac są widoki doliny Rhondda lub innych w południowej Walii. Nadaje to jej pracom rys osobistego zaangażowania, można je odebrać jako wewnętrzny, subiektywny obraz wnętrza Nancy Youngman.






A artystka była osobą pełną ciepła. W jej nekrologu napisano: Każda wizyta w jej malarskim atelie kończyła się zaproszeniem: Chodźmy na drinka. W życiu, tak jak na swoich zdjęciach, zawsze patrzyła do przodu. W ostatnich tygodniach życia, schorowana, nigdy nie skarżyła się na własne ograniczenia fizyczne i na pytanie o samopoczucie szybko przechodziła do pytania o gościa. Co charakterystyczne, zostawiła instrukcje, aby jej pogrzeb objął szampana i obiad dla jej wielu przyjaciół. Jednym słowem - żyła po swojemu, nie tracąc z pola widzenia innych...

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 6 stycznia 2021

Kinowa jazda obowiązkowa: Czy KGB zabiło legendarnego rosyjskiego muzyka Viktora Tsoia?

Są muzycy, których twórczość ma wpływ na całe pokolenia. I ta inspiracja wcale nie mija wraz z ich śmiercią, lecz przeciwnie, trwa i wzmaga się z każdym rokiem po ich odejściu. Taką osobą jest na przykład Ian Curtis, lider Joy Division, który ma fanów daleko poza granicami swojego kraju. 

Lecz każdy kraj ma również własnych artystów, których muzyka odcisnęła się mocno w umysłach i sercach słuchaczy. W Polsce na pewno kimś takim jest Grzegorz Ciechowski. A w Rosji na pewno osobą taką jest Viktor Tsoi (Виктор Цой), wokalista i założyciela zespołu radzieckiego Kino (Кино), najbardziej popularnego w dekadzie lat 80 zespołu rockowego, który stał się ikoną rosyjskiej popkultury. Zespół czynny w latach 1981-1990 wydał ogółem siedem albumów, a kres jego działalności przyniosła niespodziewana śmierć Tsoia w wypadku samochodowym w nocy 15 sierpnia w 1990 roku. Muzyk wracał z nocnego wypadu na ryby i jego auto zderzyło się z nadjeżdżającym autobusem…


W czwartek, 12 listopada tego roku do rosyjskich kin  trafił jeden z najbardziej oczekiwanych filmów mijającego roku - Tsoi Aleksieja Uchitela - którego premiera była wielokrotnie odkładana z powodu pandemii. 

Film opowiada o zmarłym muzyku z nietypowej perspektywy - oczami kierowcy autobusu, który jechał w tę fatalną noc 30 lat temu trasą Sloka-Talsi. Wtedy Viktor Tsoi i zespół Kino już nie występowali w małych klubach Leningradu czy Moskwy, ale na stadionach. Artysta jest sławny, znany, uwielbiany przez fanów. Jest lato, wakacje, Viktor po nocy spędzonej na letnisku na Łotwie wsiada do swojego granatowego Moskwicza i wraca do domu. Po drodze ma wypadek i umiera na miejscu. Kierowca autobusu Pavel Shelest (gra go w filmie Evgeny Tsyganov) okazuje się nieświadomym zabójcą prawdziwej gwiazdy. Grozi mu więzienie i dotyka nienawiść ze strony fanów, ale wydaje się, że nie obchodzi go to zbytnio. Z rozkazu policji wyrusza w surrealistyczną podróż, w której wiezie trumnę muzyka do Leningradu, w towarzystwie bliskich mu osób…

Reżyser osobiście znał Tsoi, chociaż ich znajomości nie można nazwać bliską. Pod koniec lat osiemdziesiątych Uchitel nakręcił dokument Rock o radzieckiej scenie rockowej, której istotną częścią był zespół Kino. Wówczas reżyser miał okazję pokazać życie artystów niedostępne dla wścibskich oczu, występy od strony zaplecza sceny i próby. Pierwsze ujęcia filmu to sceny z kotłowni, w której pracował Tsoi. Dzięki jego wsparciu reżyser zdobył zaufanie innych muzyków rockowych. Dlatego gdy tylko dowiedział się o tragicznej śmierci artysty, zaraz udał się na miejsce wypadku, zobaczył rozbitego Moskwicza, rozmawiał ze śledczym, a nawet spotkał się z kierowcą Ikarusa, o który rozbił się samochód rockmena.


Zatem z Rygi do Leningradu wyjeżdża stary Ikarus z trumną z ciałem Viktora Tsoia. W autobusie siedzi sześciu pasażerów, ściśle powiązanych ze sobą piętrowymi związkami. Jest była żona Tsoia i jego obecna partnerka. Jest partner jego byłej żony, który jest przyjacielem zmarłego bohatera. I jego mały syn. Producent, który od dawna nie wie, co jest dla niego ważniejsze - muzyka czy pieniądze. I oczywiście główny bohater tej tragedii, kierowca.  Przez ponad półtorej godziny filmu bohaterowie rozmawiają ze sobą, przeklinają, nienawidzą i wybaczają, piją i próbują pojąć swoją stratę. Jest to zatem typowy film-drogi, lecz z drugim dnem. Bo śmierć Tsoi pozostawiła wiele znaków zapytania.  Reżyser próbuje je wpleść w fabułę: gdzie podziała się bezcenna taśma z ostatnią piosenką? Czy udział w tragedii miało KGB? Czy było to samobójstwo czy zbieg okoliczności? W tym filmie jest wszystko, brakuje tylko samego Viktora Tsoi, lecz i to jest uzupełnione przez kilka dokumentalnych wstawek ukazujących go za życia oraz przez komputerową rekonstrukcję ostatnich chwil w samochodzie.

Reżyser dokładnie zbadał okoliczności śmierci muzyka na Łotwie i osobiście spotkał się z kierowcą autobusu. Wprawdzie został on uznany za niewinnego, ale jego życie zmieniło się, dla fanów rosyjskiego rocka na zawsze stał się zabójcą ich idola. I choć fabuła filmu wygląda na fikcję ma realne podstawy: w 1990 roku ciało Tsoi rzeczywiście zostało przetransportowane autobusem z miejsca śmierci do rodzinnego Leningradu w celu pochówku. Na Łotwie Tsoi odpoczywał z partnerką Natalią Razlogovą i synem Saszą. Ale jego była żona, Maryana Tsoi, naprawdę musiała przybyć, aby zidentyfikować ciało. Fani, słysząc o śmierci idola zablokowali drogę do autobusu, a mieszkanie kierowcy zostało faktycznie zniszczone. Na tym kończą się fakty. 

Fantazja reżysera umieszcza głównych uczestników tragedii oraz najbliższych zmarłego w jednym autobusie, z którego nie można wysiąść, dopóki nie dotrze on do celu. Ten zabieg wzbudził skandal i liczne protesty świadków tamtych wydarzeń, rodziny i zrodził spory o prawdę (LINK). Przed premierą także syn Viktora Tsoi, Alexander Tsoi, wypowiedział się wyjątkowo negatywnie na temat filmu. Nawet opublikował apel do prezydenta Władimira Putina, w którym w imieniu własnym oraz swojego dziadka, Roberta Maksimowicza Tsoia występuje z roszczeniami wobec filmowców i zwraca się do głowy państwa o niezwłoczne podjęcie odpowiednich kroków w celu skorygowania scenariusza (LINK). 

Reżyser odrzuca jednak wszelkie zarzuty twierdząc, że nakręcił czysty produkt artystyczny.


Tymczasem popularność Viktora Tsoia rośnie. W lipcu 2009 roku w Petersburgu wzniesiono jego pomnik. Rzeźba przedstawiająca muzyka siedzącego na motocyklu została najpierw zainstalowana na Newskim Prospekcie, naprzeciw kina Aurora a potem umieszczono ją na placu w pobliżu dworca kolejowego w mieście Okulovka w obwodzie nowogrodzkim, bo lokalizacja w Petersburgu nie była uzgodniona z władzami miasta. Autorem pomnika jest moskiewski rzeźbiarz Aleksiej Blagovestnov. Potem powstało wiele nowych upamiętnień i wciąż fundowane są nowe. Także w miejscu śmierci Viktora Tsoia, na 35 km autostrady Sloka-Talsi, ustawiono pomnik z ponadnaturalnej wielkości rzeźbą Tsoia. Powstał ze społecznej zbiórki fanów muzyka. Jego autorzy Ruslan Vereshchagin Amiran Khabelashvili wykonali go na podstawie jednego z najpopularniejszych zdjęć wokalisty. Na cokole jest cytat jego piosenki Legenda: Śmierć jest warta życia, a miłość warta czekania… 

W tym roku Tichomirow, Kasparian i Titow (dawni muzycy Kino) za namową syna Tsoia - Aleksandra - postanowili reaktywować zespół i dać dwa koncerty. Miały one miejsce w październiku i listopadzie. Podczas nich pokazano archiwalne nagrania wokalisty.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

wtorek, 5 stycznia 2021

Tony Hunter: fotograf mgły...

Bez mgły nie byłoby większej części XIX-wiecznej literatury. Pies Baskervilleów Arthura Conana Doylea wył we mgle Dartmoor; Dr Jekyll i Mr. Hyde Roberta Louisa Stevensona skrywali swoje przemiany pod zasłoną mgły; zło Kuby Rozpruwacza wydawało się świetnie prosperować osłonięte ciemnością miejskich wyziewów…

Także sztuka narodziła się z mgły, niczym Afrodyta z morskiej wilgoci. JMW Turner, który tak samo jak John Constable, uwielbiał malować obłoki, tworzył mgliste widoki Tamizy. A po nim malowali swoje nokturny roztapiające się w sięgających ziemi chmurach: Herman Melville, James McNeill Whistler, Tom Roberts a przed nimi wielki Caspar David Friedrich, o którego Wędrowcu nad morzem mgły już kiedyś pisaliśmy TUTAJ i TUTAJ.




Mgła od zawsze wyrażała coś nieokreślonego, coś, co zaraz nastąpi… W Biblii poprzedzała wielkie objawienia. Mgła była tą szarą strefą między rzeczywistością a nierzeczywistością i niepewnością co do przyszłości i poza nią. Mogła zapowiadać wszystko: zbliżającą się śmierć. Izolację. Przemianę. Trochę jak w piosence Kate Bush (o artystce już pisaliśmy wiele razy TUTAJ)

Skąd zwykle wydawałoby się zjawisko atmosferyczne niesie tyle krańcowych znaczeń? W mgle czujemy się po prostu niepewnie, nie możemy polegać na zmysłach, bo choć staramy się, niczego nie widzimy wyraźnie. Jesteśmy zdezorientowani i czasem nawet zirytowani, gdy zamglenie horyzontu przedłuża się. Taki stan pokazuje na swoich zdjęciach fotograf amator z Manchesteru, Tony Hunter, którego prace dzisiaj prezentujemy.




On także otoczył swoją osobę gęstą zasłoną bez-informacji. Nie wiemy o nim nic. Ani ile ma lat, ani jak długo zajmuje się fotografią. Mamy tylko jego zdjęcia. A na nich pejzaże, które pod wpływem mgły stają się wręcz mistyczne. Nawet ogromne kominy zakładów przemysłowych, gdy tracą wyraźne kształty i rozpływają się w nicości…


Więcej prac Tonyego Huntera można zobaczyć TUTAJ oraz TUTAJ.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 


poniedziałek, 4 stycznia 2021

Isolations News 122: Elegia New Order, Use Hearing Protection - ostatnia okazja, Morrissey podsumował rok 2020, nieznane nagrania the Cure i zdjęcia Nirvany, Give up to Failure live, wraca kaseta i płyta winylowa, Lycia nagrywa, kot na pomniku a Curtis nie


Farout Magazine publikuje artykuł, w którym zbiera kilka wiadomości o New Order i piosence Elegia, jaką zespół napisał dla Iana Curtisa (LINK) po jego śmierci.


Naszym zdaniem to dobra piosenka, co nie zmienia faktu, że po śmierci Iana poza Stevem reszta nie zachowała się jak trzeba.


W temacie Joy Division - jeszcze do 10 stycznia otwarta jest wystawa Use Hearing Protection: the early years of Factory RecordsManchester Science & Industry Museum.  Choć z uwagi na pandemię i w związku z tym zamknięcie placówki, możliwe jest przedłużenie czasu ekspozycji. O czym niewątpliwie powiadomimy (LINK).


Skoro odwiedziliśmy Manchester, to wywodząc się stamtąd Morrissey podsumował miniony rok:


W tak oto nieskomplikowany sposób były lider i wokalista the Smiths wyraził chyba opinię większości z nas... 


Swoją drogą pewnie by się ucieszył, bowiem wraz z Ianem Curtisem, znalazł się na liście największych wokalistów wszechczasów (LINK). Swoją drogą autor tej listy jak i całe Consequence of Sound to musi być jakaś kupa gówna, skoro Elvis (którego nie kochamy) jest tak nisko, a np. Lisy Gerrard z Dead Can Dance nie ma na niej wcale. Gimbaza przy kompach...


Choć są jeszcze jakieś jaśniejsze momenty, jak mawia klasyk - 18 grudnia Give up to Failure dali koncert w ramach imprezy Energia Dźwięku, mającej miejsce we Wrocławiu, który już można odsłuchać online, ale o tym napiszemy w osobnym wpisie. Warto tylko dodać, że znakomity debiut zespołu opisaliśmy TUTAJ, a wywiad z nim przeprowadziliśmy TUTAJ.


Skoro mowa o koncertach, to na YouTube udostępniono dwa unikalne zapisy koncertów the Cure z dawnych dobrych czasów, kiedy zespół grał muzykę. Jeden z nich to prawie 3 godziny zapisów z bardzo wczesnego okresu działalności grupy, czyli z lat 1979 - 1987 (TUTAJ), drugi to prawdziwy rarytas - koncert z Paryża z 1982 roku z trasy Pornography (TUTAJ). Była moc!


Odnośnie archeologii muzycznej - powyżej opublikowane niedawno jedno z nieznanych dotąd zdjęć Nirvany. Zrobił je Richard Davis podczas ich koncertu w Manchester Polytechnic Students Union na Oxford Road 24 października 1989 roku. Zespół wtedy zaproponował mu wywiad, ale Davis odmówił, bo... był zmęczony(LINK). W tym przypadku jedynie sraczka lub łapanie pcheł mogły go usprawiedliwić. Teraz za to może spędzać czas na słusznym pluciu sobie w brodę. 
       


Jeszcze głębsza archeologia - w mijającym roku sprzedaż kaset magnetofonowych w Wielkiej Brytanii wzrosła o ponad 100% - najlepiej sprzedające się kasety wymieniono TUTAJ. 

I jeszcze przy okazji - świetnie sprzedają się też winyle (LINK). W 2020 roku odnotowano największą sprzedaż od lat 90-tych. Żegnajcie płyty CD. Nam żal nie będzie.


A teraz nieco archeologii z rodzimego podwórka - w styczniu pojawi się nowa płyta Dezertera pt. Kłamstwo to nowa prawda. Album powstał we współpracy z Jakubem Galińskim, z którym zrealizował EP Nienawiść 100%, za mastering odpowiada Jason Livemore ze studia The Blasting Room w Kolorado. Zaczyna się jak Living in the Ice Age Joy Division z czasów Warsaw. Reszta może być.  
 


I na koniec świetna wiadomość, choć też o coverze - wykopalisku. Lycia w ostatnich chwilach 2020 roku opublikowała cover Are 'Friends' Electric? (Tubeway Army). Cieszy nas, że to ich pierwszy materiał od 2018 roku (LINK). Brzmi znakomicie, a o zespole pisaliśmy TUTAJ. Czekamy na nowy album!


Za to Brytyjczycy czekają na pomnik... Rozpoczęto zbiórkę na monument Lily, kotki ze stacji metra Penge East, która zdechła w grudniu ubiegłego roku. Wszyscy podróżujący tą trasą widzieli ją siedzącą przy kasie biletowej. Pomnik ma być z brązu, jego koszt oszacowano na 2500 funtów (LINK). 

Koty to miłe zwierzaki, za to obywatele UK już mniej. Bowiem kraj w którym pomnik będzie miała kotka, a nie będzie go miał jeden z najlepszych tekściarzy i wokalistów historii muzyki, czyli Ian Curtis, trudno nazwać normalnym.

Jak nie zwariować? Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 3 stycznia 2021

Z mojej płytoteki: Kraftwerk i Trans Europe Express - jedna z ulubionych płyt Iana Curtisa z Joy Division i najbardziej inspirujących płyt muzyki


Dzisiaj klasyk i jedna z najbardziej zdezelowanych płyt, jakie posiadam w swojej kolekcji, a przy okazji jedna z najważniejszych (obok Autobahn) płyt Kraftwerk, według Iana Curtisa. Z książki Jona Savage'a, ale też i z wywiadów z Peterem Hookiem i Bernardem Sumnerem wiemy, że zespół często przed wyjściem na scenę rozgrzewał się w kuluarach słuchając KraftwerkSumner wspomina w książce Savage'a (TUTAJ), że to Curtis zaprezentował mu jako pierwszy muzykę Kraftwerk, często puszczał Trans Europe Express przed występami. Sumner pod wpływem elektroniki tego utworu, zdecydował się skonstruować syntezator, w czym miał pomóc mu jego dziadek - inżynier. Mało tego, ten sam utwór rozbrzmiewał z głośników na chwilę przed koncertem Petera Hooka and the Light we Wrocławiu (który opisaliśmy TUTAJ i TUTAJ). Album miał też ogromne znaczenie dla twórcy Manchester Sound - Martina Hannetta (warto zobaczyć TUTAJ).

Zatem chyba nie dziwi nikogo, że bez wahania można stwierdzić, iż mamy do czynienia z jednym z najważniejszych i najbardziej inspirujących albumów nie tylko Kraftwerk, ale i w historii nowoczesnej muzyki. 

Zanim zdobyłem winyl z epoki stałem się posiadaczem pirackiej kasety magnetofonowej. Tak tak, swego czasu w naszym kraju na kasetach można było zdobyć wszystko. Mam ją do dziś w swojej kolekcji i do dziś gra:




Winyl z epoki, jaki posiadam, został wydany przez Capitol. Wszedłem w jego posiadanie zupełnie przypadkowo. Znajoma (wtedy byliśmy uczniami tej samej szkoły podstawowej), wielka fanka Bee Gees dostała go w prezencie (w stanie mocno zużytym), a ponieważ wiedziała, że jestem znany w moim mieście z faktu słuchania jak to mówiła dziwacznej muzyki podarowała mi go, czym sprawiła mi ogromną radość. Była to jedna z pierwszych płyt zagranicznych w mojej raczkującej wtedy płytotece... 

 


Mimo znaku czasu zaimponowała mi wtedy znakomita szata graficzna płyty. W grafice Trans-Europe Express z 1977 r. autorstwa Schulta, czwórka muzyków została wystylizowana na gwiazdy kabaretów z okresu międzywojennego, o czym pisaliśmy TUTAJ, wspominając zmarłego w maju ubiegłego roku Floriana Schneidera. Imponuje też coś, czego w polskich wydawnictwach z tamtych czasów nie było - kartonowa obwoluta albumu z zaokrąglonymi narożnikami.



Cały album muzycznie utrzymany jest w niepowtarzalnym klimacie. Kraftwerk, mimo dość mechanistycznego brzmienia, nie popadają na tym albumie w monotonię (co zdarzało im się na kolejnych wydawnictwach), zaskakują nostalgicznymi klimatami i prostotą tekstów. Oczywiście mamy tutaj do czynienia z concept albumem. Podróżujemy TEE napotykając na różne europejskie przygody, podziwiając widoki niekoniecznie związane z krajobrazami za oknem, ale też i z pejzażami rozpostartymi w ludzkiej psychice. 

Europa jest nieskończona o czym informuje nas pierwszy utwór: Europe Endless. Jest w niej miejsce na promenady, widoki z pocztówek, aleje, ale też i elegancję oraz dekadencję. Po wstępnym utworze bardzo nastrojowy The Hall of Mirrors. Jeden z moich ulubionych (o ile nie ulubiony) utwór Kraftwerk... 

Do sali luster wszedł młody mężczyzna
Gdzie odkrył odbicie siebie

Nawet największe gwiazdy
Odkryją siebie w lustrze
Nawet największe gwiazdy
Odkryją siebie w lustrze

Czasami widział swoją prawdziwą twarz
A czasem kogoś nieznajomego zamiast tego

Nawet największe gwiazdy
Znajdą swoje twarze w lustrze
Nawet największe gwiazdy
Znajdą ich twarze w lustrze

Zakochał się w swoim obrazie
I nagle obraz się zniekształcił

Nawet największe gwiazdy
Nie lubią siebie w lustrze
Nawet największe gwiazdy
Nie lubią siebie w lustrze

Wymyślił osobę, którą chciał być
I zmienił się w kogoś nowego

Nawet największe gwiazdy
Zmieniają się w lustrze
Nawet największe gwiazdy
Zmieniają się w lustrze

Artysta żyje w lustrze
Echa samego siebie

Nawet największe gwiazdy
Żyją swoim życiem w lustrze
Nawet największe gwiazdy
Żyją swoim życiem w lustrze

Nawet największe gwiazdy
Montują twarz w lustrze
Nawet największe gwiazdy
Montują ich twarz w lustrze

Nawet największe gwiazdy
Żyją swoim życiem w lustrze
Nawet największe gwiazdy
Żyją swoim życiem w lustrze

Piosenka ta została po latach coverem który wykonywali Siouxsie and the Banhees. I to wykonywali całkiem nieźle... 



Po tej chwili wyciszenia pora na odrobinę apokaliptycznego tańca, inaczej bowiem nie można nazwać znakomitego Showroom Dummies. 

Stoimy tutaj
Odsłaniając się
Jesteśmy manekinami salonowymi
Jesteśmy manekinami salonowymi

Jesteśmy obserwowani
I czujemy puls
Jesteśmy manekinami salonowymi
Jesteśmy manekinami salonowymi

Rozglądamy się
I zmieniamy pozę
Jesteśmy manekinami salonowymi
Jesteśmy manekinami salonowymi

Zaczynamy się ruszać
I rozbijamy szybę
Jesteśmy manekinami salonowymi
Jesteśmy manekinami salonowymi

Wychodzimy
I wybieramy na spacer po mieście
Jesteśmy manekinami salonowymi
Jesteśmy manekinami salonowymi

Wchodzimy do klubu
I tam zaczynamy tańczyć
Jesteśmy manekinami salonowymi
Jesteśmy manekinami salonowymi

Jesteśmy manekinami salonowymi
Jesteśmy manekinami salonowymi
Jesteśmy manekinami salonowymi
Jesteśmy manekinami salonowymi 

Czyż dzisiaj życie wielu z nas nie wygląda tak jak opisuje ta znakomita piosenka? To kolejny doskonały utwór Kraftwerk. W tym miejscu kończy się pierwsza strona płyty. Pora zatem na drugą, moim zdaniem już nie tak powalającą, choć wcale nie słabą. 

Zaczyna się od wielkiego hitu, wspomnianego powyżej utworu Trans-Europe Express, którym Ian Curtis rozgrzewał kolegów przed występami...


Metal on Metal jest kontynuacją podróży a po nim (również instrumentalny) Franz Schubert. Całość kończy utwór Endless Endless, nawiązujący do początku i zamykający wszystko w nieskończoną pętlę czasu... W nigdy niekończącą się podróż, w jakiej są teraz Ian Curtis i Florian Schneider, i w jakiej będziemy kiedyś my wszyscy.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.



Kraftwerk, Trans Europe Express, Capitol 1977, producenci: Ralf Hütter i Florian Schneider, tracklista: Europe Endless, The Hall of Mirrors, Showroom Dummies, Trans-Europe Express, Metal on Metal, Franz Schubert, Endless Endless.