sobota, 7 marca 2020

Joy Division w Kant Kino w Berlinie 21.01.1980

Na początku stycznia 1980 r. producent i niemiecki przedstawiciel Factory Records, Mark Reeder, który mieszkał od sześciu miesięcy w Berlinie (TUTAJ zamieściliśmy z nim wywiad) dowiedział się, że zespół Joy Division udaje się na tournee po Europie Północnej.  Uświadomił sobie wtedy, że jest to jedyna okazja aby zespół zagrał w Berlinie Zachodnim. Skontaktował się zatem z Robem Grettonem, managerem grupy, lecz ten nie był tym zachwycony jego pomysłem. Według niego było to za daleko. Wówczas Mark zadzwonił do Iana Curtisa i poprosił go, aby ten wpłynął na Roba. Reeder wiedział, że Ian interesował się historią i chciałby zobaczyć Berlin.
 
Berlin Zachodni, enklawa na Morzu Czerwonym czyli w sowieckiej strefie okupacyjnej, którą od końca wojny było NRD, fascynował brytyjskich artystów. Miasto było oazą skrajności, stworzoną przez zimną wojnę, w której wszystko mogło się zdarzyć. Zniszczone przez nazistów otoczone było mitem, rozpropagowanym w latach 70. przez film Cabaret, który mocno oddziaływał na glam rock i punk. Na fali tej opinii w 1976 roku w Berlinie zamieszkał David Bowie. Muzyk regularnie odwiedzał znajdujące się tam Muzeum Brücke, pokazujące twórczość grupy ekspresjonistycznej z początku XX wieku i zachwycił się muzyką zespołu Kraftwerk. W rezultacie tego wydał album I Feel Love, zawierający mieszankę rytmów, powtórzeń, oraz prostych melodyjnych fraz wygrywanych na syntezatorze.  Ian Curtis choćby z tego powodu bardzo chciał zobaczyć to miasto.
 
Ostatecznie, Joy Division wystąpili w Berlinie tylko jeden raz - 21 stycznia 1980 roku w starym kinie przy ulicy Kanta, od której przyjęło nazwę Kant-Kino, wzniesionym w 1912 roku na zachodnich krańcach Berlina, w dzielnicy Charlottenburg.



Według Reedera występ okazał się porażką. Na wielką salę mogącą pomieścić ponad 300 osób przyszło raptem z 50. Wiele rzeczy szwankowało: samo miejsce koncertu było źle wybrane, bo nie było w nim miejsc stojących tylko, jak to w kinie, siedzące. Poza tym nagłośnienie było kiepskie, a w zasadzie prawie go nie było. Według relacji Marka Reedera, często cytowanej w wielu publikacjach, dźwięk był tak kiepski, że ludzie nie słyszeli głosu Iana Curtisa. Kiedy jakiś człowiek z widowni zawołał „głośniej, głośniej” Bernard Sumner rzucił mu: „Mów k... po angielsku, ty niemiecki draniu. Od tego momentu koncert się skończył. Jednak muzycy byli zadowoleni z występu – grali swoje i nie zwracali uwagi na nic wokół.







Po wszystkim chcieli zobaczyć Bramę Berlińską, jak to Reeder opisał: oczywiście z obu stron muru - i wbić palce w dziury po kulach z drugiej wojny światowej. To było dla nich niesamowite. W ogóle nie chodziliśmy na żadne koncerty ani do klubów. Nie chcieli tego robić. Chcieli tylko chłonąć miasto. I było bardzo zimno - był styczeń i wszędzie leżał śnieg. Zabrałem ich do Berlina Wschodniego. Zamówiliśmy schweinshaxe [czyli swojską golonkę – przypis własny] w takiej bardzo starej restauracji. Nie mogli uwierzyć, że można dostać coś, co wyglądało jak połowa nogi dziecka, upieczonego na chrupiąco w piekarniku, za 3 pensy czy coś. Uznali, że to najsmaczniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek jedli. Chcieliby mieć to wszędzie. Myślę, że dla nich to była naprawdę interesująca podróż. A potem Bernard i Ian zaproponowali: „Wracaj z nami!”. W ogóle nie planowałem powrotu do Manchesteru. „Jeśli będziesz wracać z nami, możesz pojechać w furgonetce”. Wsiadłem do tego ich Forda Transita i wróciliśmy z Berlina do Manchesteru. To był szalona podróż do Hook Of Holland, aby złapać prom, który właściwie przegapiliśmy. Ian miał napad padaczkowy, kiedy wracaliśmy do furgonetki. Nie wiedziałem, że było z nim tak źle" (LINK). 

Po powrocie Bernard Sumner powiesił w miejscu prób Joy Division plakat z repertuarem filmowym Kant-Kino. Gdy potem szukali tytułu piosenki, na chybił trafił brali z wypisanych na nim tytułów filmów po jednym słowie i składali z nich nazwę utworu (pisaliśmy o tym TUTAJ).
 
Dzisiaj po tym historycznym występie, od którego minęło już 40 lat zostało niewiele: kilka zdjęć autorstwa Marka Reedera i Michaela Korbika, poster z koncertu i setlista:
 
Dead Souls
Wilderness
Colony
Insight
Twenty Four Hours
A Means To An End
Transmission
The Eternal
 

No i oczywiście samo Kant-Kino, które po latach eksploatacji zamknięto, wyremontowano i ponownie otwarto w 2001 roku przy wsparciu Wima Wendersa i Christopha Ott pod nazwą Neue Kant-Kinos. Obecnie placówka całkiem dobrze prosperuje. Można w niej obejrzeć europejskie kino domowe, międzynarodową sztukę filmową, filmy dokumentalne, amerykańskie filmy niezależne, seriale filmowe, off-produkcje, i repertuar dla dzieci.


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 6 marca 2020

Niezapomniane koncerty: Lemolo w radio KEXP

W lipcu 2012 roku w radio KEXP wystąpił, wtedy kobiecy duet - Lemolo. Tworzyły go Meagan Grandall, gitarzystka i kompozytorka, oraz Kendra Cox (grająca na perkusji i klawiszach). Dziewczyny nagrały w tamtym czasie pierwszą płytę Kaleidoscope, ale kupić ją było można tylko w sklepach muzycznych w Seattle, lub na ich stronie internetowej.
Warto zatrzymać się nad dokonaniami tego amerykańskiego duetu, mnie urzekają bardziej nostalgiczne piosenki jak choćby We Felt The Fall, czy wpadającymi w ucho rytmami jak choćby tymi z On Again Off Again. Niestety dziewczyny się rozstały, a Megan zaczęła tworzyć muzykę ze swoim chłopakiem. I wielka szkoda, bo to już nie jest tamto Lemolo. Tamto które urzekało nostalgią, krótkimi tekstami i melodyjnymi piosenkami. 

Miniwystęp otwiera Knives.

Cały czas patrzymy w górę
Chroniąc głowę przed eksplozją
Modlę się o grubszą skórę
Jak mogłam cię nie wpuścić?
Tniesz światło jak byś był nożem
Staram się to zrobić dobrze
Zobacz, jak wzlatuje śpiew ptaka
Nie wiesz, że to wszystko dla zabawy?
Cały czas patrzymy w górę
Jak to może nie wystarczyć? 

To nostalgiczny utwór o naszych marzeniach. Po nim On Again, Off Again, prosty utwór oparty na kilku riffach gitarowych, wydaje się że o obcowaniu z muzyką, ale kto wie:

To jest tak: wpuszczone/wypuszczone
Poczuj to i załatw sprawę
Usłysz dźwięk, wiesz jak
Poczuj to i wypuść
Usłysz dźwięk i zaufaj sobie
Poczuj to i załatw sprawę
Usłysz dźwięk wiesz jak
Poczuj to i wypuść
Usłysz dźwięk i zaufaj sobie
 

To jest tak: wpuszczone/wypuszczone

Po nim dziewczyny wykonują Move Me, który nie należy do moich faworytów. No i nadchodzi finał - We Felt the Fall najlepszy i najbardziej nostalgiczny z całego miniwystępu, i chyba najlepszy utwór Lemolo z tamtych wspaniałych czasów...

Powiedzieliśmy to wszystko
To nie było łatwe
Czuliśmy upadek
Jesteś jak dom
Jesteś moim domem


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 


Lemolo - live KEXP, 7.07.2012. Tracklista: Knives; On Again, Off Again; Move Me; We Felt the Fall.

czwartek, 5 marca 2020

Krunoslav (Kruno) Kuprešak: Zdjęcia pełne spokoju, nostalgii i ciszy

Krunoslav (Kruno) Kuprešak jest Chorwatem. Fotografią zajmuje się od niedawna, co można wywnioskować z historii umieszczania zdjęć na Instagramie i na innej platformie, na której umieścił swoje zdjęcia (LINK). Wydaje się, że pochodzi z Našice, niewielkiego miasteczka leżącego na wschodzie kraju, w prowincji Slavonia, o wielowiekowej historii sięgającej czasów wczesnego średniowiecza, gdy jego właścicielami byli templariusze…

Našice jednak w czasach współczesnych stały się znane z powodu tragicznych wydarzeń podczas wojny domowej 1991 roku. Miejscowość stała się wtedy celem ataku artyleryjskiego - bomby spadały na domy, zabytki, szpital, szkoły… Czy artysta pamięta tamte czasy? Nie wiadomo – nie wiemy ile ma lat i czy fotografią zajmuje się od dawna, i robił zdjęcia tylko dla siebie, czy jest młodym człowiekiem i dopiero zaczyna tworzyć swoją własną historię.






Na jego zdjęciach nie ma rozpoznawalnych, znanych budynków, przez co mogłoby być zrobione wszędzie, w każdym zakątku Europy. Przedstawiają wycinek realnego świata, na którym fotograf skupił swoją uwagę i każe nam zrobić to samo. I przez chwilę świat przestaje pędzić i zamiera z zachwytu nad źdźbłem trawy, kępką suchych kwiatów, samotną sylwetką drzewa we mgle, patrząc na kamienną kładkę nad jeziorem, ptaka wzbijającego się w powietrze…










Zdjęcia są czarno-białe i minimalistyczne. Dokładnie takie, jakie nam się podobają najbardziej. Pełne spokoju, nostalgii i ciszy… Przypominają klimatem prace Josha Adamskiego (TUTAJ) oraz Hengki Koentjoro (LINK). Lecz są jeszcze bardziej – bardziej bajkowe, minimalistyczne, poetyckie... Można mnożyć epitety, lecz po co? Sztuka nie lubi zbyt wielu słów. Może dlatego autor upraszcza środki wyrazu, a sam usuwa się w cień, odchodzi w dal i pozostawia nas samych…
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 4 marca 2020

Wieczór Joy Division w Derby Hall z koncertem Lou Reeda w tle

Tony Wilson kiedyś powiedział Johnny Roganowi: W historii Manchesteru miały miejsce wielkie koncerty: The Eagles w the Palace, Lou Reed we Free Trade Hall, Joy Division w Derby Hall, Bury. To koncerty, które zapamiętasz na zawsze (LINK).
 
Ponieważ cokolwiek napisaliśmy już o występie Joy Division w Derby Hall, który skończył się awanturą (LINK) pora teraz zająć się występem Lou Reeda we Free Trade Hall, bo to wspomnieniem tego wydarzenia Tony Wilson pocieszał roztrzęsionego Iana Curtisa po zajściach w Derby Hall.

Lou Reed wystąpił na scenie w Free Trade Hall w Manchesterze podczas trasy koncertowej promującą album Sally Can't Dance 31 maja 1974 r. Tak wyglądał koncert w Paryżu, w tym samym roku, podobnie zatem mogło być w Manchesterze


Zachowała się setlista. która wyglądała tak: Intro / Sweet Jane - Vicious - Ride Sally Ride - Heroin - Lady Day - I'm Waiting For My Man - Oh Jim - Walk On The Wild Side - White Light / White Heat - Goodnight Ladies (za: LINK). Muzyk był podobno tego wieczoru świetny, więc publiczność domagała się bisu, ale Lou uparcie go odmawiał. Paru zdenerwowanych fanów próbowało go wtedy do tego zmusić, co skończyło się zamieszkami i wejściem policji… Podobno rok wcześniej muzyk występując w The Palace w Manchesterze także stwarzał problemy: nie pamiętał tekstów, bo był tak pijany, że aby wejść na scenę trzymany był wcześniej przez ochronę pod prysznicem. Ostatecznie setlista została skrócona i także nie było bisów. Publiczność wtedy śmiała się, i rok później domagała się lepszego występu (LINK).   Na koncercie tym byli Tony Wilson oraz Kevin Cummnis, który zrobił artyście świetne zdjęcie.

Ian Curtis niestety nie poszedł do Free Trade Hall, lecz rok wcześniej, 27 września 1973 był razem z Debbie w Liverpool na koncercie Reeda w ramach jego trasy Rock'n'Roll Animal Tour. Trzeba tu przypomnieć, że Deborah pochodziła z Liverpoolu i miała tam jeszcze wielu znajomych i krewnych... W każdym razie na koncert zawieźli ich rodzice Debbie. Koncert ten zrobił na Ianie wielkie wrażenie, po latach utrzymywał, że był to najlepszy koncert na którym był, choć żałował że nie był także w Manchesterze. Nic zatem dziwnego, że słowa Wilsona porównujące wieczór Joy Division w Derby Hall z kultowym już występem Lou Reeda uspokoiły Iana. Natomiast Lou Reed nigdy po 1974 roku i pamiętnym występie nie wrócił do Manchesteru. Według Bernarda Sumneraz powodu jednego faceta z dziwną fryzurą i wyglądem (za: Bernard Sumner: Chapter and Verse: New Order, Joy Division and Me).


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

wtorek, 3 marca 2020

Tamara Łempicka: Życie jest jak podróż

Życie jest jak podróż - mawiała Tamara Łempicka (1898-1980) swojej wnuczce Wiktoriispakuj tylko to, co najbardziej potrzebne, bo musisz zostawić miejsce na to, co zbierzesz po drodze. Trzeba przyznać, że bagaż Tamary był ogromny. Artystka, która wiodła życie pełne skandali, w swojej podróży kierowała się wygodą i przyjemnościami. Obdarzona temperamentem, była prawdziwą femme fatale swoich czasów, na zmianę szokując i uwodząc tych, którzy znaleźli się blisko niej.
Urodziła się w polsko-żydowskiej rodzinie w Moskwie (jej ojciec Borys Gurwik-Górski był zamożnym adwokatem, matka, Malwina Dekler, polską szlachcianką), choć potem sfałszowała swoje świadectwo urodzenia odcinając się od Rosji i wpisując za miejsce urodzenia Warszawę. Jej życie było barwne i obfitowało w nagłe zwroty akcji: poznała na balu przyszłego męża, Tadeusza Łempickiego, w 1918 r. uciekła z nim przed rewolucją bolszewicką do Paryża. Tam urodziła córkę Marię Teresę zwaną pieszczotliwie Kizette… W Paryżu weszła także w świat sztuki. Zapisała się na lekcje malarstwa, zaczęła malować i z sukcesem sprzedawać obrazy, w 1925 roku urządziła pierwszą wystawę swoich dzieł, która stała się również pierwszą wystawą Art Déco w Paryżu…. Biseksualistka i hedonistka ciągle szukała mocnych wrażeń, które potem przenosiła na płótno. Jej życie prywatne mogłoby stanowić podstawę co najmniej kilku filmów, o ile znalazłby się ktoś na tyle odważny, że by je nakręcić. W roku 1933 rozwiodła się z Tadeuszem, i zaraz potem wyszła za mąż za węgierskiego barona Raoula Kuffnera de Dioszegh. W 1935 roku przechodziła depresję i nawet brała pod uwagę akces do klasztoru, co skończyło się portretem siostry Thérèse Delphine, wówczas Matki Przełożonej Konwentu Sanvitale w Parmie. W 1939 r. razem z mężem uciekła do Ameryki, osiedlając się oczywiście w Hollywood. Od śmierci Raoula w 1962 r., całkowicie poświęciła się malarstwu. Zmarła we śnie, w 1980 r. w swoim domu w Cuernavace. Według życzenia artystki jej prochy rozsypał nad kraterem wulkanu Popocatepetl w Meksyku młodszy od niej o 43 lata przyjaciel, rzeźbiarz Victor Contreras. Tak w wielkim skrócie wyglądały fakty. Nas jednak najbardziej interesuje jej sztuka.






Malowała głównie portrety i to przede wszystkim kobiet (dopiero pod koniec życia zaczęła malować martwe natury i pejzaże). Pozowały jej zarówno prostytutki, jak i księżne czy żony przemysłowców, które chętnie zamawiały u bardzo modnej i perwersyjnej artystki akty. Widzimy na nich kobiety o gładkich, lalkowatych ciałach, migdałowych oczach, czerwonych wyszminkowanych ustach bez cienia uśmiechu i o dłoniach z czerwonymi, wylakierowanymi paznokciami. Jaka była Tamara - pokazuje najlepiej jej autoportret. Siedzi na nim za kierownicą zielonego bugatti - wykreowana na dekadencką kobietę wyzwoloną, spoglądającą chłodno na widza i może nawet z wyższością…To, że malarka nie miała takiego samochodu i używała żółtego renault jest tu nieistotne. Ważne są za to emocje, które chciała narzucić odbiorcy. I chyba ta cecha jej malarstwa – chłód, a jednocześnie bijący z nich krańcowy erotyzm, połączony z wirtuozerią manualną - sprawiają, że jej prace osiągają rekordowe ceny na aukcjach dzieł sztuki. Obrazy Łempickiej są kwintesencją stylu Art Déco, lecz niełatwo je sklasyfikować: ewidentnie kubistyczne co widać w rzeźbiarskim modelunku, sięgają do tradycji akademickiej, naśladując zmysłowe malarstwo Jeana-Augusta-Dominique Ingresa.
Im więcej czasu dzieli nas od jej śmierci, tym większe sumy osiągają jej obrazy na aukcjach. Ostatnio Portret Marjorie Ferry, którego cenę wywoławczą za ustalono na 8-12 mln funtów sprzedano ostatecznie za 16,28 mln funtów, czyli za ponad 82 mln zł, wcześniej rekord należał do La Musicienne który w 2018 roku sprzedano w Nowym Jorku za blisko 9,1 mln dolarów, a w 2019, podczas aukcji w Sotheby's nabywca zapłacił 13,4 mln dolarów za obraz La tunique rose.
Styl Łempickiej stał się modny w naszych dekadenckich czasach, inspirował gwiazdy muzyki. Madonna wzorując się na jej malarstwie, w 1990 roku stworzyła swój wizerunek w teledysku do utworu Vogue (LINK). Zresztą nie tylko ona uległa ich fascynacji, bo prace Tamary Łempickiej mają w swoich zbiorach Jack Nicholson, Barbra Streisand i Meryl Streep. Była wyemancypowana, lecz w jakże inny sposób niż współczesne feministki. Ona nie naśladowała mężczyzn, nie konkurowała z nimi, raczej panowała, dominowała w każdym ze związków, a w chwili, gdy już jej wpływy uległy osłabieniu, odchodziła w cień, do końca jednak kreując swoje życie jakby to było jeszcze jedno artystyczne dzieło… Żyła na krawędzi, z czego doskonale zdawała sobie sprawę, powiedziała kiedyś: Żyję życiem na marginesie społeczeństwa, a zasady normalnego społeczeństwa nie dotyczą tych, którzy żyją na marginesie.
 
Jako i my i nasz blog, dlatego czytajcie nas -  codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 2 marca 2020

Isolations News 78: Bauhaus w Polsce! Joy Division wiecznie żywi, Jack Bates z Peterem Hookiem, zielony Manchester, Antipole nagrywa i sprzedaje, Opposition po niemiecku, skorupiak Metallica


Zaczynamy od absolutnej bomby - organizatorzy Festiwalu  Soundedit ogłosili, że w Warszawie wystąpi zespół Bauhaus. Dokładnie 30 czerwca w klubie Progresja. Więcej TUTAJ.
Nasz blog poświęcony jest głównie najważniejszemu, naszym zdaniem, zespołowi chłodnofalowemu, i jednemu z najważniejszych w muzyce - Joy Division. Gdyby jednak ktoś miał jakieś luki i nie wiedział dlaczego uważamy grupę z Manchesteru za taką właśnie - polecamy artykuł, który ukazał się ostatnio na jednym z blogów, o tym jak debiut Joy Division, album Uknown Pleasures (o której pisaliśmy wiele razy TUTAJ) zmienił oblicze muzyki. Całość TUTAJ.
   
I skoro był to jeden z najważniejszych zespołów, to ukazują się o nim książki, jak choćby pokazana powyżej Pierre-Frédéric Charpentiera, której wersję na Kindle można kupić na Ebay (TUTAJ) za 16 GBP w wersji elektronicznej, lub 22.21 GBP w wersji drukowanej.


I skoro był to ważny band, to oferowane na e-Bayu  oryginalne przypinki Joy Division (TUTAJ) wciąż są w cenie.. Swoją drogą jak rozpoznać te oryginalne pisaliśmy TUTAJ


A co zatem z oryginalnymi muzykami zespołu? New Order interesuje nas dość średnio, ale jest news z obozu Petera Hooka and the Ligth, o których pisaliśmy i których występ relacjonowaliśmy u nas TUTAJ. Syn basisty - Jack Bates (pisaliśmy o nim TUTAJ) poinformował na Twitterze (TUTAJ), że znowu gra w bandzie ojca. Ciekawe czy we Wrocławiu też wystąpią razem...
Skoro Joy Division to Ian Curtis. Molchat Doma (z którymi przeprowadziliśmy wywiad TUTAJ, i o których pisaliśmy TUTAJ) byli w Manchesterze 26 lutego w trakcie swojej trasy koncertowej, przy okazji odwiedzili Macclesfield i grób wokalisty Joy Division, oraz byli pod domem przy 77 Barton Street, co widać na zdjęciu powyżej (LINK).
Jeśli już wywołaliśmy Manchester to pokazano projekt największej hali widowiskowej w Wielkiej Brytanii, która ma powstać właśnie w tym mieście. Ma zmieścić do 23.500 osób. Budynek, który stanie na nieużytkach obok stadionu Etihad, będzie również najdroższą areną w Europie, bo koszt jej budowy wyniesie 350 mln funtów (LINK). Powyżej wizualizacja. Warto może wspomnieć, że bez Tony Wilsona (TUTAJ), Martina Hannetta (TUTAJ) i kilku innych gości, jak Rob Gretton (TUTAJ) czy Ian Curtis w Manchesterze nadali paliliby w piecach gównem, i nikt by nie wiedział gdzie leży ta dziura. Za te teraz w jednej z galerii sztuki - Whitworth Art Gallery - można poczuć piosenkę w dosłownym znaczeniu tego słowa, bo każdy widz otrzymuje opaskę na oczy i jest przytulany przez śpiewaka.... Niestety nie można sobie wybrać wykonawcy, a w programie przewidziany jest tylko występ chóru. Chór planuje tourne z uściskami po regionie (LINK). Reasumując będąc tam lepiej uważać, czy nie zacznie nas przytulać jakiś kołyszący biodrami piosenkarz.


I jeszcze kolejne dwa upiorne newsy z Manchesteru - główny kanał w mieście: Rochdale Canal, zmienił kolor na zielony (LINK). Przyczyna?  Chemikalia... Niby jakieś barwniki, jak twierdzą władze - nieszkodliwe dla życia. Na pewno nieszkodliwe, podobnie jak wybuch w Czernobylu. Kilka lat po nim w jednej z lokalnych szkół pani nauczycielka zapytała Iwana: Kiedy był wybuch w Czernobylu? W 1986 roku, proszę pani - odpowiedział uczeń. Dobrze, powiedziała pani i pogłaskała Iwana po główce. A były Iwanku jakieś negatywne skutki tego wybuchu?  zapytała. Ależ żadnych proszę pani, odpowiedziało dziecko. Dobrze, powiedziała pani i pogłaskała Iwana po drugiej główce.    

W temacie - pracownik manchesterskiego  Tesco próbował zakopać w parku ciało szefa kuchni jednej z restauracji, po tym gdy ten zmarł w jego mieszkaniu po wspólnie spędzonej nocy podczas której także używali "środków chemicznych"... (LINK). Ponoć owe środki pochodziły z destylacji wody z kanału....

W kolorze zielonym jest też okładka singla Actors, który ukaże się w wydawnictwie Jacknife Sound 5 marca, a będzie zatytułowany Decade Apart. W zasadzie jest to remiks, bo utwór pojawił się już na drugim albumie wypuszczonym przez Antipole w 2019 r. Radial Glare. Są tam także piosenki Paris Alexander i Eirēnē. Grafika na okładce jest autorstwa Anne-Christel. O Antipole już pisaliśmy, mało tego udzielili nam wywiadu TUTAJ

W temacie - lider Antipole - Karl Morten Dahl sprzedaje dom i prosi o rozpropagowanie linku do oferty (LINK). Propagujemy.



Skoro o zespołach które lubimy, to The Opposition z satysfakcją poinformowali na swoim FB o pierwszej niemieckiej recenzji "Somewhere In Between" w Lübeck City Magazine (LINK). Jesteśmy małym blogiem, ale o tej znakomitej płycie pisaliśmy u nas już tak dawno, że nie pamiętamy (TUTAJ), a o koncercie Opposition w Polsce jeszcze dawniej (TUTAJ). No, ale czego można spodziewać się po narodzie, o którym Nietzsche pisał że śmierdzi piwskiem i tanią kiełbasą? Spóźnionego zapłonu co najmniej...


Skoro piszemy o ulubionych zespołach - w Polsce wystąpi The Cure - będzie to w Gdyni, 4 lipca, w ramach Open'er Festival. Będzie to jedyny europejski występ zespołu w 2020 roku (LINK). Bilety będą dostępne TUTAJ. Jeszcze niedawno to wyglądało znakomicie:


A teraz? Rozmawialiśmy niedawno z kolegą, który był na ich show w 2019. Powiedział krótko - spasiony kaban, ale koncert zaj&%isty. Co kto lubi, zawsze można odpalić sobie coś na sprzęcie. O the Cure pisaliśmy TUTAJ.


Jeszcze w temacie fajnych kapel, Niemców i Manchesteru - Podobno ktoś zaoferował Liamowi Gallagherowi 100 milionów funtów za reaktywację Oasis, a według jego brata Noela, nie jest on temu przeciwny (czyli jeden brat może chce, a drugi może nie) (LINK). A propos Oasis i Niemców - Tony McCarroll, perkusista zespołu - został uwieczniony w postaci krasnala ogrodowego z okazji 20-lecia wydania pierwszego albumu (TUTAJ). K%$#a co za obciach!


Mówisz: Niemcy, myślisz: Kraftwerk lub Rammstein. Ci ostatni opublikowali klip na którym szczegółowo opisano ilość sprzętu i siły ludzkiej potrzebnych do wzniesienia sceny koncertowej. Film został nakręcony w ciągu jednego czerwcowego tygodnia 2019 r., na stadionie Rudolfa Harbiga w Dreźnie. Taka sama scena stanie w  tym roku w Polsce, bo Rammstein wystąpi 17 lipca w Warszawie na PGE Narodowym. O ich wcześniejszym koncercie w Polsce, jak i innych dokonaniach pisaliśmy TUTAJ.


Jeszcze o naszych ulubieńcach - w sprzedaży jest nowy magazyn muzyczny Prog Special poświęcony legendom rocka progresywnego, nowy numer cały jest o Marillion (TUTAJ). O zespole pisaliśmy TUTAJ.

 

Jeśli ktoś kliknął na link w powyższym info o Marillion to zauważył, że pisaliśmy o okładkach ich płyt. Niestety powszechne odmóżdżenie prowadzi do coraz mniej wysublimowanych sposobów konsumpcji muzyki. Mało kto chce obcować z okładką, tekstem i klimatem. Mało kto zastanawia się nad przesłaniam. I zapewne przyczyniają się do tego takie platformy jak Spotify. Wiadomo już od niedawna, kto bezpośrednio bowiem właścicielami 65 % platformy, która służy do przesyłania strumieniowego plików muzycznych czyli strumieniowego odmóżdżania jest  tylko sześć podmiotów; współzałożycieli marki: Daniel Ek i Martin Lorentzon (30,6 %); Tencent Holdings Ltd. (9,1 %); oraz trzech specjalistów ds. zarządzania aktywami: Baillie Gifford (11,8 %), Morgan Stanley (7,3 %) i T.Rowe Price Associates (6,2 %). Resztę posiadają firmy fonograficzne Universal Music Group oraz Sony Music Entertainment... (LINK). Nie mamy tam konta i jak długo istniejemy mieć nie będziemy. Do końca naszych dni będzie u nas dział: z mojej płytoteki. Bo jak by miał się nazywać? Z mojego dysku? Litości.

 
Skoro o odmóżdżaniu, to nowy gatunek skorupiaka żyjącego w północnej części Oceanu Spokojnego został nazwany na cześć zespołu Metallica  „Macrostylis metallicola” (powyższy obrazek LINK). Grupa skomentowała to z rozbawieniem: „Graliśmy na wszystkich siedmiu kontynentach, dotarliśmy do Rock and Roll Hall of Fame, a teraz… jesteśmy skorupiakami!” (LINK). Oryginalny skorupiak żyje w głębinach w całkowitych ciemnościach, więc nie ma oczu i jest bezbarwny... Mózgu ponoć też nie ma - za dużo strumieniowej muzyki... 
Dobra, nie ma co tyle narzekać. To ponoć szkodliwe - naukowcy potwierdzili ostatnio, że słuchanie narzekań niszczy mózg (LINK). Pomyślcie o waszych narzekających wiecznie teściowych i uśmiechnijcie się. No chyba że wcale ich nie macie, wtedy na pewno jesteście wiecznie roześmiani. 

Wracamy jutro dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.