sobota, 21 lipca 2018

Lira korbowa: anielskie brzmienia i rozdzielenie zespołu Dead Can Dance


Jest rok 1989. Dead Can Dance promuje płytę Serpent's Egg. Płytę najtrudniejszą w ich karierze. Najtrudniejszą bo przed nią pojawiło się Within the Realm of a Dying Sun (TUTAJ) z 1987 roku, arcydzieło muzyczne, płyta uważana za najlepszą w karierze zespołu. Im pozostało, albo  stworzyć coś bardziej doskonałego (co jest niemożliwe), albo zmienić styl. Tak też się stało, poszli w kierunku mniej komercyjnym, trudniejszym. O samej płycie jeszcze napiszemy. Dziś natomiast chcielibyśmy skupić się na jednym utworze. Severance - Rozdzielenie

O nietypowych instrumentach używanych przez zespół  pisaliśmy już wcześniej, skupiając się na chińskich cymbałach Yang t'chin (TUTAJ).  Dzisiaj o innym nietypowym instrumencie. Oddajmy głos Dead Can Dance, proszę zwrócić uwagę na końcówkę doskonałego utworu: 


 Rozdzielenie

Rozdzielenie
Wołają nas ptaki odejścia
A my stoimy
Obdarzeni strachem lotu

Lądem
Wiatry zmian
Konsumują ziemię
Podczas gdy my trwamy
W cieniu minionych lat

Gdy spadną już wszystkie liście
I zmienią się w proch
Czy będziemy trwać
Obwarowani naszymi obyczajami?

Obojętność
Zaraza przetaczająca się przez ziemię
Znaki zwiastujące
Rzeczy które nadejdą

 

ISOLATIONS: Zastrzegamy sobie prawa autorskie do tłumaczenia tekstu. 

Instrument, za pomocą którego Brendan Perry wprowadza niesamowity klimat to lira korbowa, która jest średniowiecznym instrumentem smyczkowym. Źródłem dźwięków są w niej struny nawinięte na pokryte żywicą drewniane koło obracane rączką, które grają naciskane za pomocą mechanizmu klawiatury. Instrument znany jest od najdawniejszych czasów a jego historia jest opowieścią porównywalną z którąś z bajek słuchanych w dzieciństwie. Dość powiedzieć, że lira była używana i na dworach królewskich, i w spelunkach żebraczych a nawet trafiła do piekła.

Ale po kolei. Niektórzy powstanie liry korbowej wiążą z pobytem muzułmańskich Maurów, czyli Arabów, na Półwyspie Iberyjskim w czasach bardzo wczesnego średniowiecza. Pierwsza naukowa publikacja o instrumencie została napisana w X w. przez opata Odo z klasztoru w Cluny i nosi tytuł Quomodo organistrum construatur. Mnich nazywał w nim lirę organistrum i opisał dokładnie jej wczesną formę, którą obsługiwały, z racji jej wielkości i ciężaru, aż dwie osoby. Taką lirę można zobaczyć na archiwolcie portalu do katedry w Santiago de Compostela w Hiszpanii (Pórtico de la Gloria z XII w.), na której wyobrażeniu Maiestas Domini towarzyszą przedstawienia 24 Starców Apokalipsy. Dwaj z nich trzymają organistrum. Podobne znajduje się na archiwolcie portalu katedry w Burgos i paryskiej katedry Notre Dame (więcej o organistrum, jego historii i zachowanych średniowiecznych przedstawieniach TUTAJ). 

Organistrum z czasem ewoluowało, ostatecznie przekształcając się w instrument dęty, w którym struny zastąpiono fletami. Tak powstało organum, czyli znane wszystkim organy, ale to już inna historia… Tymczasem w XIII wieku lira korbowa uległa miniaturyzacji i na takim mniejszym instrumencie zaczęto grać lżejsze utwory. Zaprzestawano używać jej w świątyniach, za to coraz częściej zaczęła towarzyszyć występom wędrownych grajków, którzy przemierzali cały kontynent niosąc ją na plecach. Pod koniec XVI wieku stała się standardowym akcesorium towarzyszącym niewidomym żebrakom i handlarzom. 

Grajków w pewnym momencie było tak wielu, że Anglicy w 1651r. wydali dekret, na mocy którego muzycy byli zobowiązani do wyrobienia specjalnej licencji. Urzędnicy królewscy uznali, że słuchanie liry prowadzi do pogwałcenia zasad dobrych obyczajów i pisali o niej, co następuje Hurdygurdyści [lira korbowa nazywała się w Anglii Hurdy-Gurdy], zarówno mężczyźni, jak i kobiety, powinni zostać całkowicie usunięci, abyśmy nie musieli już dłużej oglądać ich wulgarnych i nieuporządkowanych rozmów i gestów, które podróżujący muzycy z lubością kultywują razem z innymi impertynencjami. Może właśnie dlatego Hieronim Bosch umieścił lirę na jednym ze swoim obrazów wyobrażających piekło. Podobnie u Pieter’a Breughla Starszego na obrazie z Triumfem śmierci, jeden ze szkieletów gra na lirze, parodiując w ten sposób chwilę ludzkiego szczęścia, podczas gdy koła wozu w tym momencie miażdżą obok człowieka. Zarówno Bosch jak i Breughel w ten sposób wyrazili negatywne znaczenie symboliki liry korbowej, używanej przez osoby dotknięte nie tyle ślepotą fizyczną, ale przede wszystkim moralną. Kolejne przedstawienia w malarstwie Georges'a de La Tour i Rembrandta pokazywały grajków na lirze w sposób bardziej ludzki i sympatyczny. 


W XVII wieku nastąpił renesans liry, została ona zauważona przez twórców muzyki baletowej i w ten sposób znalazła uznanie króla Ludwika XIV. Nazwana vielle a roue, czyli obracające się skrzypce awansowała do roli instrumentu dworskiego. Kompozytorzy podjęli próby wydobycia z niej takiej głębi brzmienia, które zadowoliłoby uszy najwybredniejszych słuchaczy. Samo pudło wypolerowano i ozdobiono fantazyjnymi, kwiecistymi wzorami. Pośród twórców układających utwory na lirę nie zabrakło największych: Antonio Vivaldiego i Wolfganga A. Mozarta a także Josepha Haydn i Franza Schuberta. Filozof Jean Jacques Rousseau, który postulował powrót do człowieka natury  nieskalanej cywilizacyjnymi wytworami, stawiał za wzór prostaczka, oddającego się niewyszukanym przyjemnościom, w tym grze na lirze na łonie natury. Wypomadowana arystokracja mogła więc grając na lirze korbowej, której nadal używali żebracy i wiejscy grajkowie, rozpływać się w poetycznym nastroju w swoich wiejskich posiadłościach. Nie trwało to jednak długo. Już Ludwik XV wykazał się mniejszą chęcią rozkoszowania się grą na lirze. Nakazał, aby bez szkody dla dobrego smaku wyrzucić lirę do karczmy i pozostawić ją ślepcom. Bowiem, nie obrażając pięknych dam, które oddają się od lat grze na tym instrumencie, jest on tak ograniczony, a jego ustawiczne rzępolenie tak niemiłe dla wrażliwych uszu, że powinien być bez litości wyrzucony. Lira dogorywała za Marii Antoniny, a zupełnie zniknęła podczas rewolucji francuskiej. Przetrwała na prowincji i w połowie XIX wieku znów stała się popularna, co wiązało się z migracjami ludności wiejskiej do miast. Podobno dzięki najazdowi Napoleona na Rosję lirę zaczęli używać Kozacy. W XIX wieku lira korbowa ostatecznie zdemokratyzowała się i cieszyła uszy nie tylko zwykłych ludzi, ale także dostojników, filozofów, poetów i kompozytorów. Używana była tak jak w wiekach poprzednich głównie przez wiejskich grajków, dziadów proszalnych i żebraków, stała się jednak symbolem złożoności i delikatności, w tym kontekście Nietzsche wspomniał o niej w jednym ze swoich traktatów (w dziele Tako rzecze Zaratustra).

Czasy współczesne też nie zapomniały o lirze. W 1967 r. skomponowany przez Donowana, szkockiego hipisa, utwór Hurdy Gurdy Man prędko stał się hymnem pokolenia new-age, który doczekał się setek coverów. Ostatnio nawet został zmiksowany przez raperów z Beastie Boys. Ale Donowan nie grał na lirze, używał jej za to David Miles z Metallici w Low Man’s Lyric na płycie ReLoad. Zresztą nie tylko on, bo Jimmy Page grał z Led Zeppelin, a Brendan O'Brien użył jej w albumie The Rising Bruce'a Springsteena (w piosence Into the Fire). Sting grał na lirze korbowej wtórując piosence wykonywanej przez Alison Krauss podczas wręczenia Oskarów w 2004 r.
 
Podstawowa literatura:
Baines F., Bowles E.A., Green A., „Hurdy-gurdy” [w:] The New Grove Dictionary of Music and Musicians, pod red. Stanley Sadie, t. 11, s. 878-881, online: LINK

Montagu J., The World of Baroque & Classical Musical Instruments, London 1979, s. 111-115

piątek, 20 lipca 2018

Joy Division news 1: Trzy bardzo ważne wiadomości dla fanów Joy Division! - 20.07.2018


Dzisiaj pozwoliliśmy sobie na otwarcie nowej rubryki: Joy Division news. Będziemy w niej zamieszczali aktualności dotyczące zespołu. 

Dziś zamieszczamy trzy niezwykle ważne ogłoszenia, wszystkie dotyczą Joy Division, a dwa basisty tego zespołu Petera Hooka (również ex New Order), co ważniejsze jedna wiadomość dotyczy Polski. Zacznijmy od tej ważniejszej - krajowej.

15.11.2018 roku we Wrocławiu (Klub Zaklęte Rewiry, ul. Krakowska 100) wystąpi Peter Hook and the Light.  Związana z tym wiadomość dodatkowa jest taka, że od dzisiaj (20.07.2018) rusza sprzedaż biletów. Można zaoszczędzić 20 PLN kupując je w przedsprzedaży (TUTAJ). 

Znając Petera Hooka na pewno zagrają coś więcej poza planowanym Substance. Jego koncerty są dość długie, trwają średnio około dwóch godzin, a Hooky daje na nich z siebie wszytko. Odgrywanie repertuaru Substance jest wielką gratką dla fanów, bo płyta ta zawiera de facto przegląd całego repertuaru od wczesnego Warsaw, do końcówki Joy Division. Pytanie, którą wersję Substance wykona legendarny basista, na plakacie informuje nas że zagra albumy... Przedstawimy na naszym blogu relację z tego koncertu.


Druga wiadomość też dotyczy Petera Hooka, i również Joy Division. Jak poinformował portal aukcyjny Omega Auctions (TUTAJ) specjalizujący się w aukcjach gadżetów muzycznych, w grudniu odbędzie się aukcja rzeczy z kolekcji Petera Hooka z epoki Joy Division (ponoć taśmy matki, plakaty, kurtka, sprzęt itd.) szczegóły wkrótce.  Poniżej zdjęcie części przedmiotów do nabycia (STĄD), więcej TUTAJ.


I na koniec z tego samego portalu wiadomość zupełnie niesamowita. W grudniu odbędzie się również aukcja oryginału pierwszego singla Joy Division pod tytułem An Ideal For Living (pisaliśmy o tym legendarnym singlu TUTAJ). Stan idealny. Warto nadmienić, że członkowie grupy sami kleili okładki...



Powyższe zdjęcie oryginału pochodzi STĄD. Cenę szacuje się na bagatela około 1500 funtów brytyjskich... A może ktoś spośród naszych czytelników kupi?

czwartek, 19 lipca 2018

Niezapomniane koncerty: The Smiths - Rockpalast 4.05.1984


Nie ukrywam, że moją ulubioną płytą the Smiths jest Hatful of Hollow z 1984 roku (pisaliśmy o tym albumie zamieszczając tłumaczenia tekstów TUTAJ). Dlatego z wielką przyjemnością odsłuchuję prezentowanego dziś koncertu, bo to ten sam rok, mało tego, repertuar wypełniają głownie piosenki z tego właśnie albumu. 

Zaczyna się od zapowiedzi w języku niemiecku, bo występ miał miejsce w Hamburgu. Później melodyjny Hand in Glove, widzimy luz Morrisseya z przyczepionym do zadu bukietem kwiatów, rozpięte koszule i ogólnie swoboda i zabawa graniem, ba w dalszej części koncertu, podczas Still Ill nawet leżenie na estradzie. Ten show pokazuje oblicze zespołu zanim zaczęli gwiazdorzyć. Proszę zobaczyć jak doskonale są zgrani, jak Johnny Marr nadaje rytm i prowadzi swoje linie melodyczne. 

Ogólnie nie ma tutaj słabych piosenek i jak mawiają niektórzy, simple is beautiful, co w sumie daje nam wykonania które niemalże nie odbiegają od nagrań studyjnych.  Po Hand in Glove kolej na Heaven Knows I'm Miserable Now, nostalgiczną balladę, by natychmiast znowu wskoczyć w rytm  podczas Girl Afraid i This Charming Man. I znowu chwila oddechu w Pretty Girls Make Graves. Still Ill znacznie lepsze niż w wersji studyjnej, gdzie wszystko psuje niepasująca do niczego harmonijka ustna. Tutaj w wersji koncertowej jej nie ma i utwór od razu staje się strawny. Barbarism Begins At Home  - ta piosenka zawsze będzie klasą. Po niej oczywiście kolejny klasyk: This Night Has Opened My Eyes - pięknie wykonany nostalgiczny utwór. Morrissey doskonale śpiewa,  bez nuty fałszu.  Po nim niby nudnawy wstęp do You've Got Everything Now, który rozkręca się niczym tornado, przechodząc w równie rytmiczne Handsome Devil  i oczywiście What Difference Does It Make? -  to chyba najdoskonalsza piosenka the Smiths. Zwłaszcza wersy o łatwym rzucaniu ciężkich słów... 

Końcówka koncertu równie doskonała co początek: These Things Take Time, w którym jednak na koncercie Morrissey zrezygnował z falsetu (no może poza jednym okrzykiem w połowie piosenki).  This Charming Man - rytmiczny, powtórka Hand In Glove no i koniec...  Później ujęcia zza kulis, krótka przerwa i bisy! Tutaj, na zakończenie arcydzieło Barbarism Begins At Home.  

Pragnę tylko zauważyć, że  mamy w sumie 71 minut muzyki, i 16 piosenek plus przerwa... 

Czy ktoś dzisiaj podejmuje w tekstach tak ważne dla młodych tematy? Czy ktoś dzisiaj gra krótko prosto i na temat jak the Smiths

Obawiam się, że nie...         

The Smiths, 4.05.1984 Markthalle, Hamburg, Niemcy, Tracklista:  Hand In Glove, Heaven Knows I'm Miserable Now, Girl Afraid, This Charming Man, Pretty Girls Make Graves, Still Ill, Barbarism Begins At Home, This Night Has Opened My Eyes, Miserable Lie, You've Got Everything Now, Handsome Devil, What Difference Does It Make?, These Things Take Time, This Charming Man, Hand In Glove, Barbarism Begins At Home.


środa, 18 lipca 2018

Z mojej płytoteki: Love Will Tear us Apart z pierwszego tłoczenia z ukrytym przesłaniem od Joy Division


O singlu i piosence Joy Division Love pt. Will Tear us Apart pisaliśmy na naszym blogu już kilkakrotnie (o najlepszych wykonaniach jako cover TUTAJ, a także o unikalnym winylu wytwórni MiruMir z USA TUTAJ). 

Dzisiaj piszemy o ciekawostce, związanej z pierwszym wydaniem tego singla, którego mam okazję być szczęśliwym posiadaczem. Jest to pierwsze tłoczenie z kwietnia lub czerwca 1980 roku, z grafiką zaakceptowaną przez wszystkich członków zespołu. Prosta skromna okładka zawiera na awersie tytuł ze strony A, na rewersie ze strony B, czyli Love Will Tear us Apart, oraz These Days.


Dopiero po śmierci Iana Curtisa zamieniono ją na inną, ozdobioną  oryginalnym zdjęciem Bernarda Pierre Wolffa ukazującym rzeźbę z grobu rodziny Ribaudo (z genueńskiego cmentarza), autorstwa włoskiego rzeźbiarza Onorato Toso (ok. 1910 r.). o czym pisaliśmy TUTAJ. Sama płytka, w czarno srebrnej kolorystyce, zawiera charakterystyczne logo Factory Records



Ciekawostką jest jednak coś innego. Jak to często bywało z Factory, mamy  między rowkami a wlepką kilka napisów. Na stronie A, jak i B widnieją, poza FAC 23 (numer kolejnego wydawnictwa Factory), oraz informacją A1/B1 (strona A, zawiera jeden utwór, strona B dwa, z tym że drugi to tzw. hidden tack) dodatkowe dwa motta.

 
 Na A jest to Don't disillusion me (nie rozczarowuj mnie):


natomiast na stronie B I've only got record shops left (właśnie opuszczam sklepy muzyczne)


Ciekawe, czy słowa te są rzekomo wypowiadane w imieniu płyty do słuchaczy, czy też pochodzą od muzyków, którzy chcą aby nagranie stało się hitem?  To już kwestia interpretacji. 

Natomiast nie ulega wątpliwości, że to przekaz od zespołu. Factory Records  zaskakiwało wiele razy (TUTAJ), i jak widać, potrafi zaskakiwać do dzisiaj, nawet najzagorzalszych fanów Joy Division

Więcej o tym singlu TUTAJ i TUTAJ.

wtorek, 17 lipca 2018

Grzegorz Ciechowski przeczuwał swoją śmierć? Recenzja książki Piotra Stelmacha: Lżejszy od fotografii - o Grzegorzu Ciechowskim. Cz 1 - Śmierć na pięć.


Książka Piotra Stelmacha, dziennikarza Programu 3 Polskiego Radia została wydana przez Wydawnictwo Literackie w bieżącym roku (2018). Jest to bardzo obszerne opracowanie (643 strony), które podzielone zostało na pięć części, plus epilog. Ponieważ rzecz dotyczy jednego z najwybitniejszych polskich kompozytorów i artystów, pozwolę sobie napisać dość wnikliwą recenzję i opis zawartości, dzieląc ją na pięć części, czyli napiszę o każdej części osobno. Dziś wstęp, kilka słów skąd moje zainteresowanie Republiką,  i opis rozdziałów Początek. Teraźniejszość - 2001, i Część I 2001 - 2000.  

Republika zwróciła naszą uwagę (kolegów ze szkoły i moją) piosenką z debiutanckiego singla Kombinat



Ciekawe nowofalowe brzmienie, flet i co najważniejsze, aluzja do systemu komunistycznego, a dokładnie do komórek PZPR, sprawił wybuch republikomanii. Pamiętam numer pisma Non Stop ze zdjęciem zespołu na okładce i artykułem w środku zatytułowanym: Republika - Ożywczy rock. Jakość prasy była wtedy okropna, i słowo Ożywczy  z powodu braków farby drukarskiej wyglądało jak Cżywczy. Pamiętam jak zaczęła się dyskusja, cóż może oznaczać słowo cżywczy? W końcu jednak doszliśmy do wniosku, że to musi być niedoróbka druku. Później nastąpiła lawinowa eksplozja zainteresowania zespołem. Wspólnie z dwoma kolegami z tego samego miasta nawet kilka razy dzwoniliśmy do Grzegorza Ciechowskiego, który z anielską cierpliwością w zwykle w sobotnie przedpołudnia odpowiadał na nasze pytania, wyjaśniał co czyta (był to głównie Vonnegut), czego słucha (wtedy głownie the Stranglers) czym się interesuje i opowiadał o zespole. W końcu pojechaliśmy do Torunia. Ciechowski mieszkał wtedy z mamą i żoną na osiedlu Rubinkowo, nawet wpuścił nas do mieszkania. Dostaliśmy autografy, po czym pokazał nam swój samochód, zielonego Chryslera Simcę

Znałem wielu fanów i fanek zespołu, kompletnie oszalałych na ich tle (Ewka z Dęblina, czy Ela z Wrocławia). Później widziałem zespół w Jarocinie w 1985 roku, na wspaniałym występie, gdzie na początku obrzucono ich pomidorami, ale zakończyli występ i otrzymali ogromne owacje. Po rozpadzie Republiki miałem też okazję odbyć dłuższą rozmowę ze Zbigniewem Krzywańskim. To był okres gdy pozostała trójka zagrała w toruńskiej odnowie koncert z gitarzystą the Stranglers.  

Po odejściu Pawła Kuczyńskiego przestałem się wsłuchiwać w ich dokonania. Dla mnie najważniejsze były pierwsza i druga płyta: Nowe Sytuacje i Nieustanne Tango (jeszcze o nich napiszemy), koncert w Roskilde, single i plakaty z tamtych czasów. Oczywiście siłą rzeczy śledziłem dokonania Obywatela GC, mam nawet kilka płyt, ale to już nie było to. I wtedy w 2002 roku, pamiętam biało - czarny telewizor na spotkaniu rodzinnym u babci i Wiadomości TV.  To było chyba wieczorem 23.12. - Nie żyje Grzegorz Ciechowski, lider zespołu Republika... Miał 44 lata

Książka jest zapisem miniwywiadów- wspomnień o wokaliście Republiki. Cofamy się w czasie, czyli zaczyna się od rozdziałów Początek. Teraźniejszość - 2001, i Część I 2001 - 2000. Minęło wiele lat, najgorsza trauma została w pewnym stopniu zaleczona, dlatego o Ciechowskim i jego śmierci mówią znajomi, członkowie zespołu, i co najważniejsze, najbliżsi. To znakomity pomysł, taki zbiór wspomnień. Tutaj od razu uwaga - zupełnie niezręcznym jest umieszczenie charakterystyk postaci na początku książki. Wiele nazwisk oczywiście jest znana, ale pozostają ci mniej znani. Utrudnia to czytanie, bo często czytelnik zmuszony jest cofać się do początku. 

Książkę otwiera wypowiedź mamy - Heleny Ciechowskiej. Wzruszające słowa, które zawsze padają kiedy odejdzie ktoś bliski czasami jeszcze myślę, że do mnie zadzwoni... Później wypowiedzi córki Weroniki, członków zespołu Republika... Ta pierwsza mówi: kiedy w moim życiu dzieją się dobre rzeczy, czuję jego obecność.  Wspomina wspólnie przeżyte chwile, pasje którymi zaraził ją ojciec i pamiątki - wśród nich pasek taty w którym jest na kilku zdjęciach. Czarny, skórzany, z metalowymi trójkątami. 


Zbigniew Krzywański, gitarzysta zespołu Republika, opowiada sny, w których występuje zmarły przyjaciel. To takie wołanie człowieka któremu trudno pogodzić się ze śmiercią kogoś bliskiego, zwłaszcza z  nagłą śmiercią. 

Leszek Biolik, drugi basista zespołu przytacza ciekawą historię o ostatniej piosence którą skomponował Ciechowski. Pierwszy raz usłyszałem w całości piosenkę Śmierć na Pięć już po śmierci Grześka... Nie byłem w stanie oddzielić swoich emocji od racjonalnej oceny tego tekstu. Minęło 16 lat, ale tak na prawdę nie minął ani jeden dzień... Śmierć na pięć wciąż ma ten sam ładunek emocjonalny co wtedy. Dawniej była to otwarta rana, w tej chwili jest to bardziej wspomnienie, ale cały czas pełne łez i emocji. 

Agnieszka Wędrowska - szwagierka Ciechowskiego przedstawia ciekawe fakty na temat ostatniej piosenki kompozytora. ...Wiem że pierwsza wersja tekstu była inna. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz go przeczytałam poczułam doła. Dla mnie nie do końca było to Grzegorzowe. Apokaliptyczne, straszne, depresyjne... Nie wiem dlaczego to napisał... Teraz dorabiamy do tego ideologię, że może coś wiedział, coś czuł... Urywkowo pamiętam pierwszą wersję. Nie było w niej wyliczanki tych wszystkich stworzeń - koni, pstrągów, kotów. Była za to inna wyliczanka - choroba, szpital, jakiś korytarz, sale szpitalne, ogólnie śmierć  i to co do niej prowadzi... Zmienił tekst ponieważ Ania (żona) spytała, czy to musi tak być. Stwierdziła, że to jest bardzo dołujące. Posiedział i napisał nowy... 
Jerzy Tolak - menadżer zespołu opisuje ostatnie chwile życia lidera Republiki, kiedy pomagał Ciechowskiemu w nowym domu, do którego tymczasowo wprowadzili się aby pobudować ten właściwy, własny dom. Grzegorz akurat zajmował się podłączaniem sprzętu grającego - wzmacniacza, telewizora, głośników. Zacząłem mu w tym pomagać, a przy okazji sobie gadaliśmy. Zrobiło się już późno, za oknami szalała potężna śnieżyca. Pojechałem do domu, i zanim przedarłem się do siebie przez te ośnieżone ulice, zadzwonił telefon. Dowiedziałem się, ze Grzegorz pojechał z Anią do szpitala, bo źle się poczuł. Zdecydowali się na interwencję lekarzy, bo ból nie ustępował. Zadzwoniłem do nich, rzeczywiście byli w szpitalu, i czekali na badania. Był wtorek około północy. Choroba nie została od razu zdiagnozowana,. Dopiero następnego dnia lekarze wiedzieli, co się dzieje.            

Leszek Biolik tak wspomina pierwszą Republikę: Wrócił do zespołu (Ciechowski), zaprosił kolegów, ale Paweł Kuczyński wypisał się z tej zabawy. Republika wróciła, ale to nie był już ten sam zespól. Mieliśmy świadomość, że Grzesiek jest wyższy od każdego z nas o cztery metry. 

Ktoś zapyta: a  gdzie recenzja? Odpowiem, na razie jest wspaniale, książkę czyta się jednym tchem. To prawdziwa historia zespołu, pokazuje różne oblicze jej lidera - jedno kreowane przez media, i to drugie: ciepłego rodzinnego, czasem despotycznego, ale błyskotliwego i kreatywnego człowieka. Opis jego śmierci, reakcja najbliższych na długo pozostają w pamięci. 

Za jakiś czas napiszę o kolejnych rozdziałach, tym czasem wszystkim zainteresowanym historią polskiej nowej fali zdecydowanie polecam książkę autorstwa Piotra Stelmacha.  

C.D.N.    

Piotr Stelmach: Lżejszy od Fotografii - o Grzegorzu Ciechowskim, Wydawnictwo Literackie 2018. 

poniedziałek, 16 lipca 2018

Czy Macclesfield wstydzi się Iana Curtisa i Joy Division?

Czy Macclesfield wstydzi się sławy miasta, w którym samobójstwo popełnił wokalista grupy Joy Division? Na jego grób od lat zjeżdżają fani z całego świata, jedynie po to aby stanąć przy tabliczce z wyrytym cytatem z piosenki Love Will Tear Us Apart. Potem odwiedzają miejsca związane z Ianem Curtisem i starają się odtworzyć szczegóły dotyczące znanych momentów z jego życia. Tymczasem dotąd nie ma w Macclesfield miejsca, gdzie można by obejrzeć pamiątki z nim związane.

Trzy lata temu świat fanów obiegła sensacyjna wiadomość o tym, że Hadar Goldman, kupił dom Iana Curtisa, by przekształcić go w jego muzeum, lecz na razie skończyło się tylko na zapowiedziach. Podobno Goldman czeka na zgodę rady miejskiej (Hadar Goldman poinformował nas o tym całkiem niedawno: TUTAJ). Wydaje się, że nie będzie trzeba nad nią długo debatować, jednak decyzja o powołaniu placówki muzealnej dziwnie się przeciąga. Tymczasem w Manchesterze w 2010 roku, Peter Hook wraz z zespołem partnerów otworzyli w budynku po Factory, w którym Tony Wilson stworzył niezależną wytwórnię, klub FAC 251. W planach chce realizować tam szereg muzycznych i pokrewnych projektów artystycznych.

Jak dotąd Macclesfield odważyło się na organizację w 2013 r. przy tzw. Festiwalu Barnaby występu zespołu Petera Hooka - The Light. Zespół wykonał utwory z albumu Unknown Pleasures  i Closer. Po raz drugi Peter Hook wystąpił 18 maja 2015 r. w rocznicę śmierci Iana Curtisa w Christ Church, do którego uczęszczał Ian we wczesnej młodości. 

  
Koncert przyciągnął ogromne rzesze fanów oraz znajomych, i to nie tylko Iana Curtisa, lecz także Stephena Morrisa, który też pochodzi z Macclesfield. Oba koncerty są ewenementem, bo Joy Division nigdy właściwie nie występował oficjalnie w Macclesfield. Peter Hook tak to skomentował: Ian zwykł umawiać się na występy, ale nigdy nie udało mu się dostać choć jednego w Macc. Kiedyś ćwiczyliśmy w pubie "The Albert" i pamiętam, jak pisałem "Leaders of Men", a także graliśmy koncert jako New Order w Leisure Centre, co było bardzo, bardzo dziwne (TUTAJ). 

Niedawno rzecznik rady Cheshire East powiedział: Jesteśmy otwarci na sugestie i pomysły ze strony społeczeństwa i społeczności lokalnej, w jaki sposób możemy dalej upamiętniać życie i pracę Iana Curtisa, lecz na razie kończy się na dobrych chęciach. Nie można zrozumieć, dlaczego tak się dzieje? Przecież przez wielu krytyków muzycznych uznało Iana Curtisa i Joy Division za twórców naprawdę wielkich, a ich dzieła za sztukę o ogromnych walorach artystycznych. Dziedzictwo Joy Division na całym świecie było wielokrotnie oklaskiwane. W niedalekim Manchesterze co jakiś czas odbywają się koncerty z muzyką zespołu, a miasto wtedy zdobią wielkoformatowe banery z wizerunkiem Iana Curtisa, które pojawiają się po prostu wszędzie. Szkoda, że w Macclesfield nie bierze stamtąd przykładu. W rodzinnym mieście Iana Curtisa nadal nie ma ani jego muzeum, ani stałej cyklicznej imprezy muzycznej.

niedziela, 15 lipca 2018

Co by było gdyby Ian Curtis żył do dzisiaj? W 62. rocznicę urodzin wokalisty Joy Division

Tak mnie naszło z okazji 38. rocznicy śmierci legendarnego wokalisty. Jest taka piosenka the BeatlesWhen I'm 64, napisana zresztą przez McCartneya i jest to moim zdaniem najsłabsza piosenka na Pepperze i jedna z najsłabszych piosenek Beatlesów w ogóle (chyba zaraz po Obla-di obla-da, też zresztą autorstwa McCartneya). Ale ja nie o Beatlesach, choć oni też wiele zrobili, również dla muzyki postpunkowej i chłodnofalowej,  którą tutaj opisujemy. Niemniej to temat na inną historię. Chodzi o to, że na podstawie piosenki Beatlesów powstało dzieło będące projekcją ich wyglądu kiedy będą mieli po 64 lata...     


Ian Curtis gdyby żył 15.07.2018 roku skończyłby 62 lata. Co by było z Joy Division? Abstrahując od faktu nasilającej się epilepsji Curtisa, prób leczenia barbituranami itd. Przyjmijmy trzy warianty. Że Curtis nie został wyleczony, a Joy Division dobiera nowego wokalistę i z nim kontynuuje karierę. Dwa, Curis został wyleczony i jest nadal członkiem Joy Division, a zespół istnieje do dziś,   i trzy, że Curtis, żyje ale odchodzi, a zespól zmienia nazwę i rozpoczyna karierę, na przykład jako New Order.  

Wariant 3, sprawa jasna. Widzimy po wielu latach to co mamy dziś. Odchodzi Peter Hook, a Bernard Sumner na którego twarzy widać upływ czasu, kołysze się w rytmie Love Will Tear us Apart. Ten zespół był kiedyś dobry. Skończył się mniej więcej w okresie Low- Life.  

Wariant 1 - kto? Moim zdaniem to byłby najgorszy wariant. Ian Curtis żyje, zapewne rozwodzi się z żoną i wiąże z Annik Honore na stałe.  Może mają dzieci, a wokalista Joy Division zmaga się z chorobą... Może znalazłby się sposób na wyleczenie lub znaczne ograniczenie epilepsji? Nie wyobrażam sobie Curtisa siedzącego rozwalonego w fotelu podczas jakiegoś wywiadu z serii: powiedz nam wujku Ianie jak to było kiedy nagrywaliście Closer?




Wariant istnienia zespołu do dziś, po wyleczeniu wokalisty. Kiedyś Bernard Sumner powiedział w wywiadzie, że gdyby Joy Division istnieli  to muzyka byłaby taka sama jak jest u New Order, natomiast teksty byłyby inne... Czy ktoś może wyobrazić sobie Iana Curtisa śpiewającego do piosenek z płyty Republic? Z innymi rzecz jasna tekstami, ale taka lekka muzyka taneczna? Swoją drogą, Sumner lekko przesadza, bowiem według Deborah Curtis to Ian Curtis był autorem większości linii melodycznych piosenek Joy Division. Nie wierzę w to, że dopuściłby do transformacji mrocznego wizerunku grupy w coś takiego jak dziś prezentuje New Order.. 

Paradoksalnie, Ian Curtis wybrał dla siebie najlepsze możliwe rozwiązanie. I twierdzę, że dobrze o tym wiedział.  W końcu wśród jego lektur był Nietzsche, a ten przecież wiele razy opierając się na Tacycie, twierdził, że zaszczytna śmierć jest lepsza od haniebnego życia...


Powyższy rysunek pochodzi ze strony TUTAJ