sobota, 3 lutego 2024

Czy są historyczne dowody na istnienie brytyjskiego króla zwanego Arturem?

Czy król Artur żył naprawdę czy jest tylko mitem? Prawie każdy słyszał historie o królu Arturze: o jego mieczu w kamieniu, rycerzach okrągłego stołu, jego zamku Camelot… Ale czy tak naprawdę są historyczne dowody na istnienie brytyjskiego króla zwanego Arturem?

Artur rzekomo rządził gdzieś pod koniec V lub na początku VI wieku i walczył z Sasami. Jednak pierwsza wzmianka o wojowniku imieniem Artur pojawia się 300-400 lat później, kiedy w 829 roku walijski mnich nazwał tak wodza walczącego u boku królów brytyjskich. Więcej faktów podały Annales Cambriae, kroniki historii Walii spisane w X wieku, gdzie kilkakrotnie wspomina się o Arturze. Kroniki odnotowują bitwę pod Badon jako wydarzenie historyczne, które miało miejsce w roku 516, ale wspominają także o innych bitwach, w których brał udział Artur. Najbardziej znanym opracowaniem gdzie jest mowa o królu Arturze jest Historia królów Wielkiej Brytanii Geoffreya z Monmouth, napisana w XII wieku. W tej pracy Artur jest przedstawiany jako potężny władca, który podbija większą część Anglii a okres jego rządów to wiek rycerskości i honoru. Twórczość Geoffreya z Monmouth wywarła ogromny wpływ na ukształtowanie legendy arturiańskiej, a wiele kluczowych elementów tej opowieści, takich jak Camelot i Okrągły Stół, wywodzi się z jego pracy.
 

Stamtąd bierze swój początek tradycja Avalon, miejsca śmierci i ostatecznego spoczynku króla Artura, opisywanego przez Geoffreya z Monmouth jako wyspa, co jest zgodne z ówczesnymi zwyczajami. Celtowie tradycyjnie chowali swoich zmarłych na wyspach. Avalon zostało później zidentyfikowane jako opactwo Glastonbury, za którego lokalizacją przemawiało położenie klasztoru.  Glastonbury było otoczone bagnami, które często były pokryte wodą, więc miejsce to mogło wyglądać jak wyspa. Kościół w Glastonbury ma bardzo starą metrykę, był jednym z pierwszych kościołów w Anglii, według legendy jego budowę zapoczątkował Józef z Arymatei, który po śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa podobno przybył do Anglii


Ale nikt nie potrafił wskazać miejsca pochówku króla Artura w opactwie aż 24 maja 1184 r. (w dzień św. Urbana) klasztor nawiedził niszczycielski pożar. Unicestwił znaczną część kościoła i krużganków, cenne księgi i święte relikwie. Wiele z nich przechowywano w tzw. Veusta Ecclesia , czyli Starym Kościele, którego mury, jak wierzono, zostały wzniesione w początkach naszej ery. Opisał go w XII wieku Wilhelm z Malmesbury jako świątynię zawierający mnóstwo relikwiarzy, tak licznych że nie można ich było policzyć.


W każdym razie krótko po pożarze mnisi porządkując teren, rozkopali ziemię w kaplicy Matki Bożej, pomiędzy dwoma kamiennymi obeliskami stojącymi razem i odkryli wydrążoną kłodę zawierającą dwa ciała. Trumna ta została zakopana dość głęboko, na głębokość około 5 metrów. Zamknięta była kamienną pokrywą, do której przymocowany był krzyż o dziwnym kształcie z łacińskim napisem, wymieniającym pochowane osoby, czyli sławnego króla Artura i jego żonę królową Ginewrę. O tych wszystkich szczegółach wiemy z relacji Geralda z Walii zamieszczonej w Liber de Principis instructione

Po ekshumacji w 1191 r. szczątki Artura i Ginewry złożono w grobowcu w kościele opackim. Ale nie od razu, bo dopiero w 1278 roku. Grobowiec ten został opisany przez antykwariusza Johna Lelanda podczas jego wizyty w Glastonbury w latach trzydziestych XVI wieku. Według Lelanda grobowiec wykonany został z czarnego marmuru, z czterema rzeźbami lwów u podstawy i z krucyfiksem oraz płaskorzeźbą przedstawiającą króla i ustawiony centralnie przed ołtarzem głównym. Oznaczało to, że król był obecny podczas każdej celebracji mszy i znajdował się w centrum życia religijnego opactwa. Po jego obu stronach ustawiono groby królów saskich: od strony północnej Edmunda Starszego a Edmunda Ironside od południa. Niestety, nie zachował się żaden szczątek owego wyposażenia. Groby nie przetrwały kasaty opactwa zarządzonej przez Henryka VIII i jego zwolenników podczas angielskiej reformacji w 1539 r.

Dzisiaj powątpiewa się aby znaleziony w 1191 roku grób był miejscem pochówku króla Artura. Podnosi się, że pożar był katastrofą i mnisi pilnie potrzebowali środków na odbudowę opactwa. Pozornie cudowne odkrycie grobów króla Artura i królowej Ginewry zaledwie kilka lat po pożarze stałoby się bardzo pożądanym źródłem dochodu. Grób króla Artura i Ginewry mógł przyciągnąć królewskich patronów i pielgrzymów oraz ich pieniądze do Glastonbury.

Ale w takim razie dlaczego zwlekali z tym prawie 250 lat zamiast od razu umieścić kości królewskiej pary w kościele? Dlaczego nie rozgłosili samego faktu znaleziska, nie rozpoczęli szeroko zakrojonej kampanii reklamowej, wydając na przykład pisma o tym? Poza kilkoma wzmiankami w kronikach klasztornych na przestrzeni kilkunastu lat, nie ma żadnych wzmianek o jakimkolwiek błysku reklamowym. Nie zbudowano żadnych nowych obiektów, w których można by zapewniać zakwaterowanie pielgrzymom. I nie napisano nic, co sugerowałoby, że odkrycie w Glastonbury w ogóle przyciągnęło jakąkolwiek uwagę, że stało się po prostu taką sensacją na jaką zasługiwało.


Pozostałości opactwa można dziś zwiedzać, a miejsce, w którym kiedyś stał grób króla Artura, oznaczone jest tablicą z napisem. Brzmi on tak: Miejsce grobowca króla Artura. Mówi się, że w roku 1191 w południowej części Kaplicy Matki Bożej odnaleziono ciała króla Artura i jego królowej. 19 kwietnia 1278 roku w obecności króla Edwarda I i królowej Eleonory ich szczątki przeniesiono do grobowca z czarnego marmuru ustawionego w tym miejscu. Grób ten przetrwał aż do kasaty opactwa w 1539 roku.

Tak więc grób został zniszczony w XVI wieku. Ale pozostał ołowiany krzyż znajdujący się na wieku drewnianej trumny, którą znaleźli mnisi. Był widziany przez Johna Lelanda około 1540 roku, a jego wygląd znany jest z wydanej w 1607 roku Britannia autorstwa Williama Camdena, gdzie umieszczono rysunek krzyża. Ostatnia wzmianka o nim mówi, że był w posiadaniu niejakiego Williama Hughesa, urzędnika katedry w Wells, gdzieś na początku XVIII wieku. Co potem się z nim stało nie wiadomo…
Od kilkunastu lat prowadzone są poszukiwania archeologicznych dowodów związanych z legendą arturiańską.  Dotychczasowe ustalenia potwierdziły, że prawdopodobnie we wczesnym średniowieczu w opactwie Glastonbury istniał kościół. Istnieją też dowody na to, że mnisi rzeczywiście prowadzili wykopaliska w opactwie i prawdopodobnie w pobliżu Kaplicy Matki Boskiej znaleźli pochówki. Mogły to być kości królewskie, ponieważ pochowano tam kilku królów angielskich z okresu wczesnego średniowiecza. Z kolei wykopaliska archeologiczne na pobliskim wzgórzu w pobliżu wieży mieszkalnej tzw. Glastonbury Tor poświadczyły, że miejsce to było zamieszkane w V wieku naszej ery (a więc w czasach Artura) i prawdopodobnie ufortyfikowane. Jedna z wersji legendy głosi, że Ginewra została uprowadzona do Glastonbury Tor, będącej wówczas twierdzą kontrolowaną przez króla Melwasa

Jednym z najbardziej znanych miejsc związanych z królem Arturem jest Zamek Tintagel w Kornwalii w Anglii. W latach trzydziestych XX wieku archeolodzy przeprowadzili wykopaliska w tym miejscu i odkryli szereg artefaktów, w tym ceramikę i kamień z wyrytą nazwą Artognou. Niektórzy uczeni uważają, że imię to może być odmianą słowa Artur i sugerują, że Tintagel był ważnym ośrodkiem władzy w czasach Artura.

Jak więc było naprawdę? No cóż, Jeśli masz do wyboru legendę lub prawdę, wybierz legendę.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 2 lutego 2024

Piątek z the Beatles/ Z mojej płytoteki: Let It Be Naked/ Fly On The Wall - cz.2: Trzy zmiany idei prowadzące do Let It Be i filmu Get Back

 

W pierwszej części (TUTAJ) opisaliśmy genezę powstania omawianego albumu. Dziś streszczamy pierwszy fragment książeczki do niego dołączonej.

Na wstępie przytoczony jest fragment wypowiedzi Dereka Taylora, jaki umieszczono na wkładce albumu Beatles for Sale z 1964 roku. Dzieci w roku 2000 zrozumieją o czym to jest, i wyciągną z tej muzyki to samo dobre samopoczucie i ciepło jakie my wyciągamy dziś. Dlatego magia the Beatles jest ponadczasowa i ponadpokoleniowa.

Od tamtego czasu najlepszy album zespołu osiągnął sprzedaż 25 milionów egzemplarzy i sprzedaż ta ciągle rośnie. Omawiane wydawnictwo jest kolejnym rozdziałem w ich karierze. Pozbawiony pewnych zbędnych efektów dekoracyjnych, album jest zmiksowany i zaprezentowany w taki sposób, w jaki powinien być. Nad miksowaniem pracowała specjalna ekipa Abbey Road, dzięki czemu usunięto syk taśmy magnetofonowej i zachowano ciepło brzmienia analogowego. Paul McCartney kiedy usłyszał finalną wersję powiedział, że gdyby wtedy zespół dysponował taką techniką jak dziś, album tak by właśnie brzmiał, nie ma na nim wszystkich tych hałasów pojawiających się w studio.

Czyli wszystko brzmi jakbyśmy byli sam na sam z zespołem w studio. Muzyka czysta do kości, taka jaką grali w styczniu 1969 roku. Zawsze mottem zespołu było zaskakiwanie publiki. 

Po koncertach na stadionach, zespół zagrał ostatnie show 29.08.1966 roku. Trzy miesiące później zaczęli eksperymenty z dźwiękiem, kontynuując to co zaczęli na dwóch wcześniejszych płytach, co było szokiem dla publiki. W 1967 wyszedł singiel Penny Lane/ Strawberry Fields Forever, zwiastujące album Sgt. Pepper.

Kolejny rok przyniósł Biały Album, zaledwie ze śladami psychodelicznej  atmosfery poprzedniej płyty. Kidy album był 6 tygodni numerem 1 na listach przebojów, zespół rozpoczął pracę nad kolejnym dziełem. 

Let It Be wynurzyło się z idei żeby zrobić show telewizyjny, pokazujący zespół grający piosenki ze swojego ostatniego (białego) albumu. Pomysł ten jednak zmienił się na trzy sposoby.

Po pierwsze, porzucono ideę łatwej drogi i postanowiono zagrać kompletnie nowe piosenki. 

Po drugie, pozwolono żeby widzowie mogli zobaczyć proces ewolucji piosenek - od pierwszej wersji do finalnej. Stało się to poprzez filmowanie prób zespołu. 

Po trzecie, ponieważ punktem kulminacyjnym miał być koncert na dachu, nie stosowano żadnych efektów specjalnych, ani z brzmieniem instrumentów, ani z brzmieniem wokali.

Jako roboczą datę wybrano 20.01.1969, a filmowanie zaczęto 2.01. Michel Lindsay Hogg został wybrany na realizatora filmu.


Miał wtedy w dorobku pracę nad brytyjskim show telewizyjnym Ready, Steady, Go i klipami wideo zespołu jak Rain i Peperback Writer, Hey Jude i Revolution, a także projektem The Rolling Stones Rock and Roll Circus.


Inżynier z ostatniej wspomnianej produkcji, Glyn Johns został zaproszony do pracy nad dźwiękiem podczas show i prób. George Martin był naczelnym producentem, ale został poinstruowany przez Lennona, że tym razem nie ma być żadnych jego produkcyjnych śmieci

C.D.N. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 1 lutego 2024

Tajemnicze prace Zhang Yingnana: między Friedrichem a Hopperem

Chińscy artyści rzadko zaprzątają naszą wyobraźnię. A przecież wśród nich trafiają się mistrzowie. Aby nadrobić ten brak, dzisiaj chcemy zaprezentować w galerii naszego bloga Zhang Yingnana. Malarz urodził się w górskiej wiosce Baoji w prowincji Shaanxi w 1981 roku i ukończył Wydział Malarstwa Olejnego Akademii Sztuk Pięknych w Xi'an w 2005 roku.

Jego obrazy słusznie porównywane są z dziełami Hoppera, o którym pisaliśmy wiele razy i którego prace inspirowały i nadal inspirują całe pokolenia artystów. Według nas niektóre z nich czasem sięgają jeszcze innych źródeł fascynacji, na przykład romantycznego malarstwa Caspara Davida Friedricha.

 
Freud stwierdził kiedyś w książce Objaśnianie marzeń sennych, że artyści są podżegaczami marzeń sennych - prowokują odbiorcę do aktywnego uczestnictwa w  dziele, uwalniają wyobraźnię, stwarzając przy tym asumpt do snucia kolejnych marzeń. W ten sposób dzieło sztuki, które  jest reprezentacją wewnętrznej podświadomości artysty, wywołuje reakcję na nie u odbiorcy. I temu mogą służyć tajemnicze, bardzo statyczne kompozycje Zhang Yingnana.
 




Zawsze panuje na nich nieopisane poczucie samotności i pewien rys poezji... Zhang Yingnan wierzy, że malarstwo jest lustrem, które zmienia się w zależności od tego gdzie się je przystawi, do jakiej przestrzeni i pod jakim kątem. Wtedy ukaże wnętrze ja, które można zaobserwować i rozpoznać. Używa malarstwa jako narzędzia analizy i zrozumienia siebie. Dla niego malarstwo jest nie tylko nośnikiem komunikacji z innymi, ale przede wszystkim jest realizacją dialogu pomiędzy malarstwem a nim samym. Płaskość kolorów obrazu oraz często pojawiające się w kompozycji poziome i pionowe linie wynikają nie z emocji a raczej z chłodnej kalkulacji. Choć oczywiście uważa, że zanim widz włączy rozum, najpierw oglądając rozum uruchamia wrażliwość i emocje.  Zanim artysta zacznie malować, ma już w głowie scenariusz, który obejmuje fabułę, scenę, światło... Wszystko to co budzi emocje artysty. Warto zauważyć, że poezja w obrazie zamienia się w zimną przestrzeń i ścisłą kalkulację. Właśnie konflikt wrażliwości z racjonalnością jest wyjątkową cechą malarstwa Yingnana.






Zhang Yingnan wierzy w koncepcję życia i śmierci, czyli życia dla śmierci. Sztuka, podobnie jak życie ludzkie, podlega prawom natury od narodzin aż do śmierci. Narodziny nowego stylu w sztuce oznaczają śmierć starego. Zhang Yingnan żyje w zgodzie z naturą. Wyrusza o wschodzie słońca i wraca w to samo miejsce o zachodzie słońca. Bez względu na to, jak bardzo zachłanny jest w odkrywaniu granic sztuki, w końcu powróci do początku, do tego miejsca, od którego rozpoczął swoją artystyczną drogę bo tylko ono naprawdę należy do niego. Czy mimo to artysta odczuwa stratę? Chyba tak. Czuje się, czy nawet widzi owo uczucie smutki i samotności, poczucie wyobcowania, ale także spokoju i powściągliwości, które chyba towarzyszą malarzowi przez całe jego życie. Artysta jest jak reżyser. Każdej scenie którą utrwala na płótnie wtóruje zaraz kolejna, niczym następna klatka. Pusta klatka dodajmy.




Współczesne społeczeństwo stało się coraz wygodniejsze dzięki zmianom technologicznym. Mamy telefony komórkowe i portale społecznościowe online, ale dystans między ludźmi staje się coraz większy- kiedyś zauważył.  W obrazach Zhanga Yingnana postacie nie odgrywają zbyt dużej roli, są powoli w biegiem czasu eliminowane z jego twórczości. Za to  pojawia się pojawia się element symbolizujący równowagę, którą może być jasną linią lub dyskretną figurą geometryczną.

Na pewno jest to ciekawa propozycja artystyczna. Warta obejrzenia.

Czytajcie nas  - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 31 stycznia 2024

Stephen Morris: Record, Play, Pause - książka perkusisty Joy Division i New Order cz.2. Wojenne pasje Stephena

 

W pierwszej części (TUTAJ) przedstawiliśmy streszczenie fragmentu książki, w którym Stephen Morris opisuje swoje dzieciństwo.

Dziadek Stephena był weteranem I Wojny Światowej i kaleką. Nie lubił Stephena, czasem przychodził do nich do domu żeby jego matka z siostrą goliły mu wąsy. Stephen w młodości odwiedzał sklep cukierniczy i sklep z komiksami. Zbierał też kartki pocztowe, szczególnie interesowały go serie o bitwach II Wojny, te były w szkole zakazane z powodu drastycznych scen śmierci i terroru jakie przedstawiały. Najbardziej jednak lubił serię kartek z Batmanem. Zbierał też te z Iron Manem i Spidermanem. Lubił bohaterów z Ameryki, to był odległy kraj w którym bardzo dużo się działo. Wszystko zdawało się tam być kolorowe. W Macclesfield nie było takich superbohaterów...

Jako siedmiolatek bardzo lubił bajkę z drewnianymi figurkami Gerry Andersona - wyglądały jak projekcje z przyszłości.

 

Latały tam samochody, i wehikuły przyszłości. Miejsce w którym mieszkali było bezpieczne i przyjazne. Miasto jest opisywane dziś jako w miarę zamożne, wtedy było biedne, a w 1966 roku zawitała do niego fabryka leków. Mieli też fabrykę jedwabiu. Miasto było też stolicą chleba Hovis


Pamięta jak w 1967 roku, kiedy miał 10 lat, piekarnia się paliła. Jego mama była jak agencja informacyjna, znała wszystkie zdarzenia jakie miały miejsce w okolicy. W 1871 roku w mieście zbudowano szpital dla chorych psychicznie Cheschire Country Asylum.

Zbudowano go dokładnie w tym samym roku kiedy Morrisowie przybyli do miasta, choć autor popisuje się poczuciem humoru stwierdzając, że jest to prawdopodobnie przypadek. Ten fakt jednak spowodował, że rodzice z miasteczek z okolicy straszyli nim swoje dzieci. W Parkside znajdowała się dyskoteka. Miasto zatem miało kilka obliczy, a Morris stwierdza, że zawsze miał tendencję do przyciągania do siebie dziwnych ludzi, ale bardzo ich lubi. 

Na jego dzieciństwo duży wpływ wywarła II Wojna Światowa. Zbierał też plastikowe modele samolotów. Tutaj łamał wszelkie zasady, nie czytał instrukcji sklejania ani tym bardziej jej nie przestrzegał, chciał mieć gotowy model jak najszybciej. Ze stołu kuchennego mamy przeniósł się po czasie ze swoją pasją do garażu. Myślał że jak będzie sklejał modele to dowie się więcej o wojnie, którą przeżyli jego rodzice.       
   
C.D.N. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.            

wtorek, 30 stycznia 2024

Graffiti Charlesa Levala: Staram się mieszać świat wyobraźni z realnym

Graffiti uliczne wdarło się przebojem w sztukę i w niej pozostało. Na początku uważane za efekt dewastacji, po latach doczekało się uznania, a jego twórcy stali się cenionymi artystami (wystarczy spojrzeć na ceny prac np.: Bangsy’ego). Dzisiaj więc chcemy zaprezentować malarza (a może raczej grafika?), który tworzy głównie na ulicy, ale jego prace wystawiane są w wielu cenionych galeriach na całym świecie.

 





Urodzony w 1988 roku w Epinal we Francji Charles Leval zwany Levalet dorastał na Gwadelupie i kształcił  w Strasburgu, studiując malarstwo, a następnie animację. Od 2012 roku mieszka i tworzy w Paryżu, zaskakując przechodniów dowcipnymi ale zmuszającymi do myślenia obrazkami, wykonanymi indyjskim, czarnym tuszem na białym papierze Kraft, a następnie przyklejonymi do muru. 






Obrazki Levaleta idealnie wykorzystują miejsce, na którym je umieścił autor, ich temat uwzględnia a może nawet jest podporządkowany wymiarom ścian i temu, co się na nich aktualnie znajduje. Co więcej, wchodzi  w interakcję z elementami na ścianach: z urządzeniami, kablami, plamami na tynku, schodami, oknami i gzymsami, tym wszystkim, co daje się zawłaszczyć i powiązać z obrazem.






Malarz inspiruje się takimi artystami jak Blek le Rat, Krzysztof Wodiczko i Zevs, lecz niewątpliwie polega na własnej wyobraźni i indywidualnym wyczuciu urbanistycznej przestrzeni ulic. Zanim wykona obraz najpierw dokładnie ogląda miejsce gdzie go umieścić. Robi zdjęcia z różnych perspektyw, szkice itp. Topografia jest dla mnie bardzo ważna – mówi w jednym z wywiadów – zawsze przed rozpoczęciem pracy sprawdzam dane miejsce, staram się mieszać świat wyobraźni z realnym, bawiąc się fizyczną spójnością kreowanych przeze mnie sytuacji. Architektura wspiera moją pracę (LINK).






Obrazki Levaleta jak wspomnieliśmy są pełne humoru. Ale także przesycone są refleksją a nawet pewnego rodzaju morałem. Na przykład cykl Cienie ukazuje ludzi, którzy na pozór są zwykłymi, tuzinkowymi przechodniami. Ale ich cienie komentują i ujawniają ich myśli, marzenia, a nawet lęki. Wszytko, co może sam autor czasem przeżywia, czego obawia się lub za czym tęskni. Nie na darmo większość namalowanych osób nosi jego twarz.


Warto popatrzeć na tego typu prace. Mistrzowsko, wręcz perfekcyjnie nakreślone. I nie wiadomo już, co zadziwia w nich bardziej, znajomość warsztatu malarskiego czy stopień integracji z otoczeniem?

Więcej informacji o artyście jest na jego stronie TUTAJ.

poniedziałek, 29 stycznia 2024

Isolations News 278. Reaktywacja Yes? Fish się żegna, Gallagher i Squire nowy album, John Foxx - książka, Frank Farian RIP, Marr wściekły, Grace Jones w Stockport, oblana Mona Lisa, stypendia Abbey Road Studios, transplantacje włosów, muszle pustelników, rewolucja w krawiectwie i twój pies woli elektryka


Manchester, jak zawsze na początku. Tutaj Liam Gallagher z Oasis i John Squire ze Stone Roses podzielili się szczegółami na temat swojego debiutanckiego, wspólnego albumu. Nowe wydawnictwo, zatytułowane po prostu Liam Gallagher & John Squire, ukaże się 1 marca. Na zachętę dostępny jest singiel z tej płyty Mars to Liverpool, który gra powyżej.


Za to Lennon Gallagher (syn frontmana Oasis Liama Gallaghera) udostępnił nowy utwór zatytułowany Liquify, nagrany przez jego zespół Automotion. Lennon a jednak nie Lennon...


Jeszcze Manchester - David Haslam zapowiedział wydanie nowej książki: Strawberry and the Big Apple: Grace Jones in Stockport, 1980, która ukaże się 11 kwietnia. Jest to ósma książka z cyklu Art Decades. Opowie o Grace Jones, która odwiedziła Stockport w 1980 roku, aby spotkać się z A Certain Ratio w celu nawiązania współpracy. Przedsprzedaż TUTAJ.


Były gitarzysta The Smiths, Johnny Marr, zareagował wściekłością na wieść o tym, że muzykę zespołu odtwarzano podczas wiecu Donalda Trumpa. Informację o tym na platformie X skomentował radą, aby zamknąc to g...no natychmiast (LINK). Morrissey się jednak nie mylił w stosunku co do Marra...

 

Jeśli pojawiła się polityka, trudno nie wspomnieć o naszym ukochanym rządzie i mocnych filarach intelektualnych na których się opiera. Niemcy zawsze mieli kiepskie poczucie humoru, o tym pisał już sam Nietzsche, dodatkowo śmierdzą piwem i kiełbasą (to też Nietzsche)... 

Co może uratować umierającą blondynkę?
- Transplantacja włosów.

Skoro wkroczyliśmy w obszary poczucia humoru Niemców... 
Ten portal też sprzyja rządowi. I jak tu się nie dziwić, że Wyborcza jest na skraju bankructwa...

Z drugiej strony żeby pies wolał elektryka...

Dwie blondynki patrzą na księżyc.
– Myślisz, że tam jest życie? – zastanawia się jedna.
– Pewnie, przecież pali się światło!

 

Skoro pojawiły się nasze czworonogi - właściciele psów we włoskiej prowincji Bolzano są zmuszeni dostarczyć próbkę DNA swoich zwierząt do miejskiego laboratorium weterynaryjnego. Po co? Kupa ich psa znaleziona na miejskim trawniku zostanie poddana analizie, po czym właściciel psa będzie namierzony i ukarany grzywną w wysokości od 50 do 500 euro (wysokość kwoty dobierana będzie na podstawie rangi miejsca czy od wielkości kupy?). Bo zamiast pozostawić psi ekskrement na trawniku, gdzie rozłoży się w przeciągu kilku tygodni, powinien go włożyć w foliową torebkę, w której zostanie zachowany dla przyszłych pokoleń... (LINK).

Brunetka, kupując od blondynki psa, pyta:

– Czy ten pies ma drzewo genealogiczne?
– Nie, załatwia się przy każdym drzewie.

Od pewnego czasu UK, mimo że nie jest już w Unii Europejskiej, chce ciągle jej dorównywać poziomem idiotyzmów. Abbey Road Studios ogłosiło nabór kandydatów do programu stypendialnego wyrównywania szans na rok 2024. Stypendium pokryje czesne i koszty utrzymania dwóch studentów ze środowisk wykluczonych społecznie, którzy będą mogli dzięki temu odbyć roczny kurs Advanced Diploma in Music Production and Sound Engineering. Preferowane jest pochodzenie czarne, azjatyckie lub mniejszości etniczne, a także kobiety i osoby z gospodarstw domowych o niskich dochodach. Laureaci będą mogli odbyć także roczny staż w Abbey Road Studios. Zgłoszenia można składać do 15 marca TUTAJ.

Inne brytyjskie wynalazki. Od 27 stycznia w Wielkiej Brytanii w Bristolu działa pierwsza usługa sprawdzenia posiadanych narkotyków pod kątem ich zanieczyszczenia substancjami trującymi. Punkt ma działać w jedną sobotę miesiąca, inicjatywa ta powstała poprzez współdziałanie organizacji charytatywnej The Loop , Bristol Drugs Project (BDP) i Rady Miasta w Bristolu (LINK).

Pijani kierowcy przejeżdżają znak stop bez zatrzymywania.
Kierowcy po narkotykach zatrzymują się i czekają aż będzie zielony.


Skoro wylądowaliśmy w UK - Fish zapowiedział ostatnią trasę koncertową po której przejdzie na emeryturę. Wystartuje w październiku i zagra w Polsce aż cztery razy. Bilety na koncerty trafią do sprzedaży 2 lutego, wszystkie szczegóły, w tym linki do biletów, będą tego dnia dostępne na jego stronie internetowej (LINK).


Inny news o progrocku. Jon Anderson  powiedział, że jest otwarty na ponowne spotkanie ze swoimi byłymi  kolegami z zespołu Yes: Stevem Howe i Rickiem Wakemanem. W nowym wywiadzie dla Mojo piosenkarz powiedział, że nadal uważa się za część swojego starego zespołu, mimo że opuścił Yes w 2008 roku. Tymczasem na początku zeszłego tygodnia Wakeman ogłosił że ruszy w swoją ostatnią solową trasę koncertową, podczas której będzie wykonywał nową muzykę opartą na utworach Yes (LINK).


Za to John Foxx zapowiedział wydanie nowej książki - o swoich pracach plastycznych: rysunku, fotografii, malarstwa, grafiki, rzeźby i kolażu. Powstała we współpracy z uznanym grafikiem Jonathanem Barnbrookiem i ma liczyć 224 strony. Electricity And Ghosts, bo taki tytuł nosi, będzie dostępne w 2 wersjach, z których jedna, specjalna, opatrzona zostanie autografem autora i oferowana w specjalnej obwolucie z niepowtarzalnym nadrukiem graficznym. W przedsprzedaży jest ze zniżką (LINK).


Z kolei ostatnia książka Neila Pearta Silver Surfers jest już gotowa do publikacji. Opowiada o obsesji muzyka na punkcie samochodów sportowych z lat sześćdziesiątych. Silver Surfers, której premiera odbędzie się 7 maja za pośrednictwem Insight Editions, można już zamawiać w przedsprzedaży na stronie internetowej Rush. 96-stronicowa książka zawiera także przedmowę napisaną przez wdowę po perkusiście, Carrie Nuttall-Peart (LINK).


Skoro mówimy o tych których już nie ma z nami - Naomi Watts powiedziała, że nigdy nie pogodziła się z tragiczną śmiercią ojca. Peter Watts, inżynier dźwięku w Pink Floyd, zmarł w wieku 31 lat w wyniku przedawkowania heroiny, kiedy Naomi miała siedem lat. Watts, która jest pisarką promuje obecnie nową serię antologii FX Feud: Bette and Joan, która koncentruje się na różnych słynnych waśniach np.: Bette Davis i Joan Crawford, a także tarciach między Trumanem Capote i elitami Nowego Jorku (LINK).

W wieku 82 lat zmarł niemiecki producent muzyczny Frank Farian – założyciel zespołu disco Boney M. powstałego w 1976 roku. Grupa ma na swoim koncie szereg hitowych singli, w tym Daddy Cool, Rasputin i Rivers of Babylon. Farian założył także duet Milli Vanilli. Artysta urodził się jako Franz Reuther w 1941 roku w Kirn w południowo-zachodnich Niemczech. Z wykształcenia był kucharzem, lecz jednocześnie rozwijał karierę muzyczną – najpierw jako piosenkarz, a następnie producent. Współpracował z takimi artystami jak Meat Loaf i Stevie Wonder i podobno sprzedał około 800 milionów płyt (LINK).

Ten news wiąże się z dwoma powyżej, Bobby pięknie tańczył bo zwykle był na koce...

Dyskoteka. Jakaś para tańczy mocno zbliżona do siebie... Jeden taniec, drugi. W końcu panna mówi:
- A Ty co? Blenda-med używasz?
- No jasne... A co, zęby białe?
- Eee nie... Jajka twarde.


W temacie wapnia i zwierząt. Kraby pustelniki na całym świecie, które używają porzuconych muszli dla ochrony swoich ciał, coraz częściej wybierają zamiast naturalnych muszli odpadki z tworzyw sztucznych. Podobno naukowcy byli załamani tym odkryciem, widząc, w jakim stopniu zwierzęta te chętnie żyją pośród śmieci. Dla nas interesujące jest to, że problem wprowadzili do nauki polscy badacze (LINK), (LINK). Zauważyli oni na przykład, że lżejsze, plastikowe muszle mogą nawet pomóc przetrwać mniejszym i słabszym krabom, ponieważ są łatwiejsze do przenoszenia. I łatwiejsze do zdobycia. W rezultacie 80% skorupiaków spaceruje po dnie morza z nakrętką od napojów lub obsadką żarówki na grzbiecie.

Poszedł ślimak do łazienki i zabrał muszlę.


Skorupiak ma muszlę a my ubranie. Nadeszła rewolucja w krawiectwie. Robert Spangle, żołnierz piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych, praktykant na Savile Row i fotograf dokumentujący wszystko, od stylu ulicznego Pitti Uomo po wojnę na Ukrainie,  oficjalnie ogłosił  innowację w modzie męskiej poprzez garnitur STRO. Jest to w zasadzie kombinezon, w którym przewidziano miejsce dla trzech przedmiotów, bo według Spangle tylko te są używane w obecnym czasie: portfela kluczy i telefonu. Garnitur zatem zapewnia szybki do nich dostęp dzięki dwóm kieszeniom umieszczonym wewnątrz poły dwurzędowej marynarki. Krawcowa Sartoria Caracciolo, która blisko współpracowała ze Spangle nad udoskonaleniem projektu, jest na razie jego wyłącznym producentem. Kombinezon STRO kosztuje 2800 dolarów gdy jest szyty na miarę lub 2600 dolarów gdy kupuje się produkt masowy. Jest także wersja jednorzędowa, za odpowiednio 2000 i 1800 dolarów. Podobno już są chętni (LINK).

Pielęgniarze sprowadzają po schodach gościa w kaftanie. Solidnie skrępowany, krzyczy, że to pomyłka i jedyna wolną częścią ciała, brodą,wskazuje żonę stojąca w drzwiach.

- To ją mieliście zabrać... Pomyłka...
- Ależ proszę się uspokoić! Idziemy! To zupełnie normalne kupić odkurzacz na raty.
- Ale nie takie raty! Nie na trzydzieści lat...


Skoro o wariatach news dosłownie sprzed chwili. Francuscy aktywiści ekologiczni oblali niezidentyfikowaną substancją obraz Mona Lisa namalowany przez Leonarda da Vinci (LINK).

Mój śp. dziadek by powiedział: na 20 lat do kamieniołomów...


Teraz o innym dziele sztuki. Odnaleziony niedawno obraz Gustava Klimta, Portret Fräulein Lieser, który zaginął prawie sto lat temu podobno wiosną trafi na sprzedaż do wiedeńskiego domu aukcyjnego im Kinsky, szacowana cena to 54 miliony dolarów. Klimt prawdopodobnie zaczął malować portret w 1917 roku, zaledwie rok przed śmiercią.  Co działo się z nim po 1925 roku jest tajemnicą. Podobno w latach 60. XX wieku został sprzedany, a obecny właściciel go odziedziczył (LINK).
 

Kiedy powstaje ten post jest pora obiadowa. Warto więc na koniec napisać coś o jedzeniu. Co jedli ludzie na zachodnim wybrzeżu Skandynawii 10 000 lat temu? Otóż dzięki odnalezieniu czegoś co można uznać za prototyp gumy do życia, czyli rodzaju żywicy, zbadano przylepione do niej resztki jedzenia i ich DNA. Na tej podstawie stwierdzono, że pradziejowy nastolatek jadł mięso jelenia, pstrągi i orzechy laskowe. A poza tym cierpiał na choroby przyzębia (LINK).

Mięso i to zwierząt? Dobrze że chociaż nieludzkich... 

Kowalski mówi do żony:
- Kochanie, wyglądasz tak, że najchętniej bym Cię zjadł.
- To co cię powstrzymuje??
- Cholesterol...  
 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.