sobota, 14 września 2024

Chrystus w ostatnich chwilach swojej agonii: niesamowita rzeźba Luigi Mattei

Wrzesień, co nie każdy zdaje sobie sprawę, jest miesiącem szczególnie powiązanym z Krzyżem Świętym.  W tym miesiącu ma miejsce szereg świąt liturgicznych, których geneza tkwi w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Na przykład publiczna cześć dla Krzyża Chrystusa datuje się dokładnie na dzień 13 września 335 roku, kiedy to w Jerozolimie poświęcono dwa sanktuaria: jedno zbudowane na miejscu Kalwarii, a drugie na miejscu Grobu Jezusa. Następnego dnia pozostałości Krzyża Świętego odkryte przez Świętą Helenę, matkę cesarza Konstantyna Wielkiego, zostały okazane zgromadzonym wiernym, pielgrzymom, mnichom i księżom przybyłym ze wszystkich zakątków Cesarstwa Rzymskiego. Odtąd na pamiątkę tego faktu zaczęto obchodzić święto, którego obchody pierwotnie trwały całą oktawę czyli osiem dni, podobnie jak święta Wielkanocne i Trzech Króli.  

Tradycje Święta Podniesienia Krzyża Świętego zwane także świętem Triumfu Krzyża Świętego przerwał w 614 roku najazd Chosroesa II, króla Persji, który napadł Syrię i Palestynę i zrabował wiele relikwii, w tym relikwię Prawdziwego Krzyża. W 629 roku cesarz Herakliusz z Konstantynopola wkroczył do Persji i je odzyskał po czym pobożnie przewiózł do Jerozolimy, dokąd wkroczył boso, odziany w wór pokutny. 14 września cesarz umieścił Święty Krzyż na swoim dawnym miejscu w Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Aby uczcić to zwycięstwo, w VII wieku Kościół Rzymski ustanowił formalnie Święto Triumfu Krzyża (nazywane również Świętem Podwyższenia Krzyża) właśnie w tym dniu czyli 14 września.

W dniu 17 września Kościół natomiast wspomina świętego Franciszka, który w 1224 roku podczas medytacji otrzymał stygmaty na Górze Verna. W tym roku mija okrągłe 800 lat od tego wydarzenia. Wreszcie ojciec Pio z Pietrelciny, którego wiele osób nazywało żywym krucyfiksem, został stygmatyzowany 20 września 1918 roku.

Uczczenie Krzyża nie było dla pierwszych chrześcijan łatwą decyzją.

Wiemy od Cycerona, że ukrzyżowanie było uważane za najbardziej haniebną i upokarzającą karę, zarezerwowaną tylko dla niewolników lub tych, którzy nie posiadali obywatelstwa rzymskiego. Ukrzyżowanie oznaczało powolną i bolesną śmierć, ostatecznie spowodowaną uduszeniem.

I ten niesławny krzyż stał się znakiem rozpoznawczym każdego chrześcijanina, przedmiotem medytacji wielu świętych i natchnieniem pokoleń artystów. Ale ich dzieła, mimo że nierzadko imponujące, są tylko efektem ich fantazji. Dopiero niedawno boloński rzeźbiarz i profesor Luigi Mattei, jeden z najbardziej utalentowanych artystów naszych czasów, stworzył obraz Chrystusa cierpiącego w  oparciu o wyniki badań naukowych. Przyjmując za pewnik, że Całun Turyński jest rzeczywistym całunem, w który owinięte było ciało Jezusa, i że powstał przez niewytłumaczalne wydarzenia Zmartwychwstania, profesor Mattei postanowił stworzyć posąg (trójwymiarowy obraz) na podstawie wszystkich śladów zarejestrowanych na Całunie. Posąg został ukończony na czas Wielkiego Jubileuszu w 2000 roku. Wzbudził wielkie, światowe zainteresowanie i został wystawiony w różnych miejscach na całym świecie; jego zdjęcia zamieszono w magazynach, gazetach, czasopismach naukowych i filmach dokumentalnych, a docenił go nawet papież Jan Paweł II. Obecnie można go podziwiać w Muzeum Całunu w Turynie.


Rzeźba ukazuje, jak naprawdę wyglądał Jezus. Przedstawia solidnie zbudowanego mężczyznę średniego wzrostu, z szerokimi ramionami, potężną klatką piersiową, umięśnionym brzuchem i udami, wystającymi łydkami i dość dużymi stopami, odpowiednimi dla kogoś, kto musiał dużo chodzić. Profesor Mattei nie był jednak w pełni usatysfakcjonowany, ponieważ posąg był niejako tylko pośmiertną maską. Dlatego przystąpił do stworzenia według Całunu kolejnego posągu, który przedstawiałby Ukrzyżowanego Chrystusa. Powstała wyjątkowa statua o wymiarach 207x170x50 cm, która trafiła  do Loggione Monumentale w sanktuarium San Giovanni in Monte w Bolonii we Włoszech. Po raz pierwszy w historii można patrząc na tę rzeźbę kontemplować i podziwiać naukowo zrekonstruowany obraz tego, jaki naprawdę był Chrystus w ostatnich chwilach swojej agonii. Najbardziej uderzająca jest twarz. Pomimo cierpienia i bolesnych skurczów emanuje z niej ogromna godność.


Ciało ludzkie zostało upozowane tak, jakby wisiało na drzewie krzyża.  Jest umieszczone w pozycji asymetrycznej: lewe ramię jest proste, ale prawe zgięte pod kątem 90 stopni.
 

Według historyków podczas konania na krzyżu skazaniec za każdym razem, gdy oddychał musiał wyciągać ramiona, a potem automatycznie przyjąć inną pozycję, asymetryczną. To właśnie wyraźnie ukazuje Całun. Aby wdychać powietrze, Jezus musiał unieść klatkę piersiową, ale ten ruch wiązał się z okropnym bólem, ponieważ mógł to zrobić tylko naciskając na stopy, które były przybite do krzyża, więc najmniejszy nacisk na nie powodował niewiarygodny ból. Jedyną alternatywą było zatem wsparcie na ramionach, ale były one również przebite gwoździami, więc każdy wysiłek, jaki na nie wywierano, był również źródłem strasznego bólu. Wszystko to oznacza, że za każdym razem, gdy Jezus wciągał powietrze, odczuwał przenikliwy ból, więc prawdopodobnie jęczał za każdym razem, gdy potrzebował odetchnąć. Poza Chrystusa z lewą stopą na prawej, zgodnie z prawami fizyki, wymusza większy nacisk na  prawe a nie lewe ramię. Dlatego Jezus musiał zgiąć prawą rękę, aby unieść klatkę piersiową, kiedykolwiek chciał oddychać. I ostatecznie zmarł z powodu uduszenia. Na Całunie są dwa ślady, które dowodzą tego ponad wszelką wątpliwość. Po pierwsze, krew spływająca wzdłuż prawego ramienia sięgała tylko do łokcia, podczas gdy w lewym ramieniu krew spływała aż do klatki piersiowej. Po drugie, krew płynęła z prawej strony Jego ust. Stało się tak, bo Jezus, próbując oddychać, musiał pochylić głowę w prawo. I to jest pozycja, którą dla swojej figury wybrał rzeźbiarz.

Mattei ostatecznie wykonał cztery podobne rzeźby, eksponowane na czterech krańcach świata: w Jerozolimie, Rzymie, w Shreveport w Luizjanie i Ann Arbor w Michigan

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 13 września 2024

Dom Książki: Te Deum Laudamus - idealna skrzynka kontaktowa z Panem Bogiem

 

Zawsze przed Mszą staram się być w Kościele wcześniej. Jedna z pań , które często pojawiają się i czekamy na otwarcie, powiedziała że ponoć kiedyś sam Jezus zalecał przychodzenie na modlitwę wcześniej. Pewnie to z jakiegoś objawienia, niemniej przychodzę i czasem zerkam na ludzi. W jednym z Kościołów mojego miasta odmawia się Różaniec, w innym ludzie gromadzą się i czasem siostra zakonna - organistka, śpiewa pieśni, z kolei w moim spędzamy czas w ciszy. Niektóre osoby odmawiają Różaniec, inne się modlą z pamięci, a dwie osoby z modlitewników. 

I właśnie o modlitewniku (nazywa się Te Deum Laudamus) chciałem dziś napisać, w zasadzie w trzech aspektach. Pierwszy - kupiłem go, bowiem polecany był  w sieci jako bestseller wśród dzieł tego typu. Drugi - pokazuje on ewolucję Kościoła, bez względu czy uważamy ją za dobrą, czy nie. I trzeci - jest on bardzo uniwersalny, przez co godny polecenia, z tym że pewne aspekty mogą zdziwić, o czym w punkcie 2. 

Jest bestsellerem, rzeczywiście ilość modlitw jest, jak na format (125 x 170 mm) duża, wszystkiego jest aż 350 stron. Co ciekawe (a zawsze trzeba uczyć się od lepszych) zawiera on między innymi masę modlitw na różne okazje, ale głównie modlitwy te napisane zostały przez Świętych Kościoła (z  podaniem autorstwa, niektóre nawet mają zaznaczone jaki odpust można uzyskać po odmówieniu). Wśród autorów oczywiście nie mogło zabraknąć św. Tomasza z Akwinu, są też św. Bernard, czy św. Franciszek z Asyżu. Wszystkie modlitwy zawierają głębokie przemyślenie, pobrzmiewają z nich na przykład echa listów św. Pawła. Co ciekawe, w mojej ocenie, największy walor edukacyjny posiada Wyznanie Wiary wg. Świętego Atanazego (można je przeczytać TUTAJ). To tak w kontekście niektórych ostatnich quizów z Twittera. Oczywiście są też litanie, psalmy, modlitwy poranne i wieczorna, oraz jakże często zaniedbywane, modlitwy przed pracą czy posiłkiem. Jest cała masa litanii, pieśni ( z alfabetycznym skorowidzem).  I jedna uwaga, są też modlitwy Bractwa Piusa X. Ja je omijam, bowiem status tego bractwa jest nie do końca jasny. W niektórych modlitwach wspomina się islamizm jako grzech, co zatem z dialogiem międzyreligijnym, tak ostatnio popularnym?

I tak płynnie przechodzę do  punktu 2 - ewolucji Kościoła, którą widać w modlitewniku. Na przykład mamy tutaj (w mojej ocenie bardzo dobry) rachunek sumienia (w zasadzie jest zwykły i drugi dla osób często się spowiadających). Podoba mi się ten rachunek, i z tego co szukałem w sieci, bije on na głowę te, które można tam przeczytać. Jednak widać choćby w w nim, ewolucję Kościoła, bowiem na przykład udział w neokatechumenacie, czy niegodna postawa podczas przyjmowania Komunii Świętej (na rękę lub na stojąco), modlitewnik uważa za grzechy. Jeśli do tego dodać fakt, że dzieło zawiera też niektóre nabożeństwa po łacinie, to widać w jakim kierunku poszedł Kościół. W każdym razie zdecydowanie nie jest to Modlitewnik dla zwolenników Synodu o Synodalności, czy też drogi jaką pragnie podążać Kościół w Niemczech.

Uniwersalność Modlitewnika podkreśla Spis Treści, poza modlitwami mamy tutaj  całą  Mszę Świętą (z przygotowaniem), Śpiewy i Pieśni łacińskie, Pieśni polskie i indeks Psalmów. Jest też alfabetyczny spis pieśni. Do tego co najważniejsze, atrakcyjny format, dodane gratisy w postaci poświęconego Różańca i obrazków, różnokolorowe zakładki z materiału (aż cztery). A wszystko, jak na opisane zalety, bardzo tanio. 

Całość wydana została przez wydawnictwo Te Deum, a opisałem wydanie III z 2022 roku. 

Reasumując, jak już się modlić, to najlepiej słowami Świętych. Polecam - w mojej ocenie idealna skrzynka kontaktowa z Panem Bogiem

Czytajcie nas  - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.           

czwartek, 12 września 2024

Titanic wiecznie żywy

Fascynacja makabryczną historią statku Titanic nie ustaje, choć od jego zatonięcia upłynęło tyle czasu. Powstał już nawet dochodowy przemysł, który ma zaspokoić tę obsesję. I nie jest to wina kasowego filmu Jamesa Camerona. Przyczyny takiego stanu rzeczy są o wiele głębsze. Już w pierwszych chwilach tragedii na nieszczęściu ofiar zarabiały firmy, które tworzyły i dystrybuowały kroniki filmowe wyświetlane kinach. W ciągu kilku dni od zatonięcia, krótkie filmy, które rzekomo pokazywały wielki statek przed jego fatalnym rejsem, pokazywano w zatłoczonych kinach i teatrach po obu stronach Atlantyku. Jedynym problemem ich twórców był brak  materiałów filmowych przedstawiających statek przed rejsem. Ale uznano, że to nieważne i pokazywano w to miejsce ujęcia wykonane w Nowym Jorku na Olympic - bliźniaczym statku Titanica - usuwając tę nazwę  a także wszelkie inne wskazówki, które mogłyby zdradzić prawdziwą tożsamość statku. Wykorzystano również nagrania kapitana Titanica Edwarda Smitha zrobione na innym statku, udając, że powstały feralnego rejsu. Ta mieszanka faktów i fikcji, wyświetlania z melodramatyczną muzyką w tle okazała się bardzo dochodowym przedsięwzięciem. Warner's Features, który wypromował jeden z tych filmów, twierdził, że sprzedał 100 kopii w ciągu 48 godzin.


Prawdziwy przemysł filmowy posunął się jeszcze dalej. Niecały miesiąc po zatonięciu statku, do kin trafił Saved From The Titanic. Bohaterką filmu była Dorothy Gibson, amerykańska gwiazda kina niemego, która przypadkiem była uczestniczką pechowego rejsu Titanica. Aktorka grała w tej samej sukience, którą miała na statku niejako wspominając to, czego była świadkiem. Film oczywiście okazał się ogromnym hitem, przyćmiewając inny komercyjny sukces związany z Titanikiem, który trafił na rynek niemiecki: Nacht Und Eis, czyli Noc i lód. Oba filmy osiągnęły sukces, przedstawiając nawet rzeczywiste zatonięcie. Niemcy posunęli się aż do pokazania tonącego kapitana Smitha.
 
Ale zarabiano nie tylko na filmach. Wydawcy wyspecjalizowali się w publikacji książek, które miały upamiętniać i dokumentować tragedię. Pierwsza książka wyszła już miesiąc po zatonięciu, a po niej pojawiło się kilka innych. Drukowane na tanim papierze książki te trafiały na rynek za pośrednictwem armii sprzedawców, którzy chodzili od drzwi do drzwi i zbierali na nie zamówienia.
 





Obie wojny tylko przytłumiły fascynację statkiem. W 1929 r. powstał najpierw film The Berg. A potem The Atlantic. Wszyscy byli zadowoleni z zainteresowania, tylko nie właściciele linii żeglugowych, którzy obawiali się że ciągłe przypominanie o tonącym statku odstraszy im klientów. Próbowali poprzez znajomą prasę osłabić to niezdrowe hobby. Po drugiej wojnie moda na Titanica znów odżyła. W 1955 roku wydana książka Waltera Lorda A Night To Remember, stała się podstawą dla filmu. Ale nie zawsze sam temat dawał gwarancję dobrych zysków. W 1980 r. Raise The Titanic, oparty na książce Clive'a Cusslera o tym samym tytule, okazał się spektakularną porażką. Koszt jego realizacji wyniósł 40 mln USD, a dochód raptem 7 mln USD. Jego producent Lew Grade gorzko z tego zażartował, mówiąc „Tańsze byłoby obniżenie poziomu Oceanu Atlantyckiego. Wielu sądziło, że Titanic Jamesa Camerona spotka ten sam los, co było mniemaniem błędnym.
 

Teraz sama nazwa Titanic generuje zyski. Od 1 września można w Warszawie zobaczyć wystawę TITANIC: The Artifact Exhibition (SOHO ART CENTER przy ul. Mińskiej 63), która powstała w Muzeum Nauki w Pittsburghu (USA) i stamtąd ruszyła w tournée po świecie (LINK). Można na niej zobaczyć 160 oryginalnych przedmiotów wydobytych z wraku,  tym walizki, porcelanę, garnki i patelnie, płytki podłogowe z palarni pokładu pierwszej klasy, ramę okna z kawiarni Verandah Café, nieotwartą butelkę szampana z rocznika 1900 i wiele innych. Postarano się o pełnowymiarową rekonstrukcję Wielkich Schodów, a także zewnętrzny pokład promenadowy i 15-tonowy fragment kadłuba statku. Do kompletu brakuje tylko samych pasażerów…


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 11 września 2024

Stephen Morris: Record, Play, Pause - książka perkusisty Joy Division i New Order cz.15. Zbyt unikalny styl gry dla zbyt wielu

 

W pierwszej części (TUTAJ) przedstawiliśmy streszczenie fragmentu książki, w którym Stephen Morris opisuje swoje dzieciństwo. W części drugiej (TUTAJ) wojenne pasje perkusisty Joy Division, a w kolejnej historię życia jego ojca (TUTAJ), rodzinne wycieczki (TUTAJ) i pierwsze single w kolekcji Stephena (TUTAJ). W następnym wpisie przedstawiliśmy pierwsze instrumenty z kolekcji Stephena i opisaliśmy jego fascynację the Beatles, jak i amerykańską TV (TUTAJ). W kolejnym (TUTAJ) męczarnie na kursie tańca i fascynację obserwatorium Jordell Bank, oraz kompletnie inne, niż rodziców, zainteresowania kinowe. W kolejnym (TUTAJ) lekcje gry na klarnecie i pierwsze zakupy płytowe. W kolejnym (TUTAJ) pierwsze koncerty i fascynację Davidem Bowie  wybór roli w zespole jako perkusista (LINK). W tej części (LINK) przedstawiliśmy pierwsze eksperymenty kolegów z LSD, epizod ze studiami i przeprowadzkę do nowego domu. TUTAJ opisaliśmy pierwszych idoli gry na perkusji i zakup instrumentu, a także pierwsze lekcje Stephena gry na nim, a TUTAJ perypetie związane ze zmianą szkoły. Wzrastające zainteresowania winylami i rozbudowę zestawu perkusyjnego opisaliśmy TUTAJ

Do zestawu perkusyjnego zaczął włączać dwa bębny basowe, werble, 7 tom-tomów, cymbały i hit-hat. Nadal pracował w biurze, co uważał za dobry sposób na uniknięcie pracy u wujka. Ojciec zaczynał wdrażać go też w interesy, zabierał go ze sobą w trasę ubierając dokładnie tak, jak sam był ubrany. Wprawiało go to w stres. Wydawało mu się, że wygląda jak komik z TV Freddie Davies.

Zdjęcie: https://www.discogs.com

W końcu po kilku spotkaniach ojciec jednak stwierdził, że ze Stephena nie będzie dobrego sprzedawcy i kazał zostawać mu w samochodzie. Pracował więc nadal w biurze, za drugim podejściem zdał egzamin na prawo jazdy przez co zyskał w oczach dziewczyn z biura. Te bowiem lubiły, jak podrzucał je do centrum do klubów i odwoził stamtąd nocą. Dorzucały się do paliwa ale też stawiały Stephenowi drinki. 

Pod koniec 1974 spotkał Phila Swindellsa - perkusistę grającego w lokalnych zespołach. Grał na perkusji poprawnie, ale Stephen wypracował sobie swój własny styl gry. Pewnego dnia Phil poprosił, żeby Morris zastąpił go podczas jednego z występów, co wprawiło go w panikę. Jak to się stało, że zgodził się na występ bez prób? Jednym z wyjaśnień jest fakt, że była to epoka piku LSD... Wkrótce Phil zaproponował mu grę w innym zespole, bardziej metalowym, mieli bas i dwie gitary. Grali covery All Right Now, Honky Tonk Women i Black Night.


Niestety sposób w jaki grał Morris, bardziej krautrockowy, nie spodobał się kolegom z grupy. W końcu ją opuścił i grał z doskoku z innymi. Jak to opisuje, problemem był jego unikalny styl, niestety zbyt unikalny dla zbyt wielu... 

Kolekcja płyt Stephena rozrastała się w gigantycznym tempie, próbował kupować jeden winyl na tydzień. Nie interesowały go zespoły z mainstreamu, mimo tego z pasją oglądał Top of The Pops naśmiewając się z promocji tandety. Ale jednocześnie marzył żeby tam wystąpić...


Pamięta jak w 1972 roku wystąpili tam Hawkwind i Bowie. Kibicował żeby było więcej takich artystów, marzył o występie Duul, ale tych nie puszczono. Z perspektywy czasu program okazał się raczej lansowaniem tradycji showbiznesu, niż gwiazd rocka. 

C.D.N. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

wtorek, 10 września 2024

Byli wśród nas: Derek Boshier, kluczowa postać brytyjskiego pop-artu związany z the Clash i przyjaciel Bowiego

 W ubiegły czwartek w Los Angeles zmarł Derek Boshier, kluczowa postać brytyjskiego pop-artu, Miał 87 lat.  Urodzony w Portsmouth artysta uważany jest jednego z pionierów brytyjskiej sztuki pop. Pochodził z rodziny robotniczej, co zawsze było jego powodem do dumy oraz źródłem inspiracji.  W latach 1959–1962 studiował w Royal College of Art w Londynie. Był rówieśnikiem takich wybitnych artystów, jak Allen Jones, Peter Phillips i David Hockney. Jego przedstawiciel prasowy stwierdził, ogłaszając śmierć artysty, że Derek Boshier bez wątpienia pomógł stworzyć i zdefiniować ruch pop-artu w Londynie i USA.


Po ukończeniu nauki w Royal College, Boshier wykładał w Central School of Art and Design, gdzie jednym z jego uczniów był John Mellor, później znany jako Joe Strummer z The Clash. Nic więc dziwnego, że Boshier zaprojektował śpiewnik wydany wraz z drugim albumem The Clash: Give 'Em Enough Rope z 1978, w którym znalazł się zbiór rysunków i obrazów.

W 1979 r. wystawa Boshiera zatytułowana Lives przykuła z kolei uwagę Bowiego, który poprosił znajomych o przedstawienie go artyście. I tak rozpoczęła się ponad ich trzydziestoletnia przyjaźń.


W tym samym roku Boshier wykonał projektu okładki albumu Lodger, na której widać Bowie’go jak leży  rozłożony niczym ofiara zbrodni. Potem przyszły kolejne realizacje, m. in. projekt albumu Let's Dance. Dwa lata później Bowie poprosił Boshiera o stworzenie scenografii na trasę koncertową Serious Moonlight Tour z 1983 roku.


W latach 80. przeniósł się do USA gdzie stał się jednym z najpopularniejszych profesorów, najpierw na University of Houston, a później w California Institute of the Arts, dzieląc się swoją miłością do sztuki i skłonnością do aktywizmu politycznego ze swoimi studentami. Był przeciwnikiem konsumpcjonizmu i zwolennikiem kontroli posiadania broni. Pozostawił po sobie bogatą twórczość, która wywiera wpływ na kolejne pokolenia studentów.  Jeszcze tej wiosny pokazał swoje prace w prestiżowej Night Gallery w Los Angeles (LINK).

Miał 87 lat. RIP.
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 9 września 2024

Isolations News 292: The Definitive Story of Joy Division & New Order, limitiwane koszulki JD, Rock Rebellion 2025 z Hookym, katalog utworów Pink Floyd, Brothers van Halen, Metallica w hołdzie Burtonowi, pogrzebowy pocałunek generała, maseczka i odchodowe muzeum


Jak zawsze na początek Joy Division. Od trzech lat realizowany serial dokumentalny Transmissions: The Definitive Story of Joy Division & New Order znów wypuścił kolejny odcinek zawierający świeże wywiady z Bernardem Sumnerem, Stephenem Morrisem, Peterem Hookiem i różnymi gośćmi (LINK). O zespole napisano już wszystko, więc wątpimy czy powiedzieli coś nowego. Sprawdzimy.
Foto pochodzi ze strony LINK.
 
Przed Dniem Joy Division w Macclesfield wyprodukowano koszulki. Na czarnej jest ujęcie Iana Curtisa a na białej próba całego zespołu w dawnym młynie w Blackburn. Projektantem koszulek jest Cyan Cat, znany również jako DJ Cow Brown, część dochodu z ich sprzedaży trafi na cele charytatywne. Ilość koszulek czyni z nich towar ekskluzywny, bo wyszły w limicie 110 sztuk (LINK).


Na festiwalu Rock Rebellion 2025 wystąpi ze swoim zespołem Peter Hook & The Light. Na scenie będą również grali: Hugh Cornwell, The Selecter, HR z Bad Brains, Zounds, DOA, Los Fastidios, Crux, Buster Shuffle, Down By Law, The Undertones, MDC, UK Subs, Paranoid Visions, The Exploited, Riskee & The Ridicule, Voodoo Glow Skulls, 999, Millencolin, Pegboy, Toxic Reasons i wielu innych (LINK).
 

Jeśli UK, to z życia wyższych sfer tego kraju: Generał dywizji James Roddis, lat 53, został wyrzucony z wojska i skazany przez brytyjski sąd wojskowy na sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Roddis, który był jednym z mężczyzn niosących trumnę księcia Filipa podczas królewskiego pogrzebu w 2021 r., przyznał się do zarzutu haniebnego i nieprzyzwoitego zachowania. Pod wpływem alkoholu pocałował w usta siedzącą obok kobietę ściągając z jej włosów gumkę! (LINK).

Dyskoteka, światła są zgaszone tańczą dwie osoby.
- Świetnie tańczysz.
- Ty też.
- Świetnie obejmujesz.
- Ty też.
- Świetnie całujesz.
- Ty też.
- Mam na imię Darek, a Ty?
- O kurcze ja też.

Zdjęcie: https://www.polarmusicprize.org/laureates/pink-floyd/

Pozostańmy w UK, tutaj David Gilmour  twierdzi, że chce „pozbyć się” katalogu utworów Pink Floyd. Plotki głoszą, że taka transakcja mogłaby przynieść zespołowi 500 milionów dolarów, jednak to nie jest powód, dla którego Gilmour chce sprzedać prawa do piosenek zespołu. Przede wszystkim chodzi mu o przerwanie sporów z Rogerem Watersem (LINK).  W ostatni piątek muzyk wydał  Luck and Strange, pierwszy nowy album od dziewięciu lat nakładem Sony Music.


Album zaprezentuje na żywo podczas jesiennej trasy koncertowej, wystąpi w Rzymie, Londynie, Los Angeles i Nowym Jorku, a już teraz udostępnił filmik z próby, który gra powyżej.
 

Foto LINK.

Fragment utworu udostępnił z kolei Alex Van Halen - piosenka Unfinished, jest ostatnią, jaką nagrał ze swoim zmarłym bratem Eddiem Van Halenem. Utwór znajdzie się w audiobooku nowych wspomnień Alexa pt.: Brothers. Publikacja ma się ukazać 22 października nakładem HarperCollins (LINK).


Inni tytani metalu - Metallica wydali teledysk do utworu Cliffa Burtona z 1983 roku (Anesthesia) Pulling Teeth. Nowy klip instrumentalny Kill 'Em All zawiera nigdy wcześniej niepublikowane zdjęcia zmarłego Burtona. Zostały zrobione przez fotografa Russa Marino w 1985 i w 1986, krótko przed śmiercią Burtona w wypadku autobusowym we wrześniu '86 w wieku 24 lat. Filmik promuje wystawę online: Orion: A Tribute To Cliff Burton, na stronie internetowej zespołu Metallica poświęconej zmarłemu basiście (LINK). Aby ją zobaczyć należy zarejestrować się na stronie.

I tak zlądowaliśmy w USA. A tutaj w Arizonie działa muzeum, badające dawno wymarłe organizmy poprzez ich odchody. Jest to Poozeum. Różnorodność ekskrementów które można tam zobaczyć jest imponująca, ponad 8 tys. eksponatów - od odchodów termitów, po okazy ważące 10 kg, jak odchody tyranozaura (LINK).

Mały dinozaur pyta swoja mamę:
- Mamusiu, czy ja po śmierci pójdę do nieba?
- Nie synku, do muzeum.

W temacie - odchody mają wartość nie tylko naukową: pewna influencerka, Debora Peixoto, która ma ponad 662 000  obserwujących za niedługo może zostać wyrzucona z mieszkania. Jej sąsiedzi stworzyli petycję, w której się tego domagają. Za co?  Kobieta udostępniła nagranie, na którym pokrywa twarz maseczką ze swoich odchodów...  (LINK).

Mieliśmy napisać jeszcze o nowym singlu Sade. Niech zobrazuje nasze milczenie grafika powyżej...  

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 8 września 2024

Z mojej płytoteki: Najlepsza Prywatna Kolekcja Jona i Vangelisa z polskim akcentem

 

 

Chociaż debiutowali rok wcześniej, bo w 1980, to rynek muzyczny podbili hitowym albumem The Friends of Mr Cairo (opisanym przez nas TUTAJ) z 1981 roku. To bardzo dobra płyta, zwłaszcza tytułowy utwór inspirowany starymi filmami gangsterskimi. Niemniej po latach album jest miejscami zbyt hałaśliwy, i nie myślę o wystrzałach wspomnianych gangsterów, ale o piosence (jednej z promujących płytę) Back to School - mówiąc delikatnie, muzycznym koszmarku. Historia wygląda mianowicie tak, że Vangelis mistrzem klimatów elektronicznych był a sprawdzał się (w mojej ocenie) bardziej w syntezatorowych brzmieniach, niż na przykład fortepianowych (o czym jeszcze będzie). Podobnie Jon Anderson, lepiej sprawdza się w nastrojowych, klimatycznych i nostalgicznych balladach niż w rock-n-rollowych koszmarkach jak wspomniany Back to School. Zatem czy można było osiągnąć idealną synchronizację obu pikowych możliwości genialnych muzyków? Odpowiedź brzmi: Tak, i jest nią opisywany dziś album...

Kupiłem go niedawno na rodzimym portalu - ktoś wyprzedawał dużą kolekcję winyli za grosze. Co prawda okładka nie jest (jak widać) w stanie idealnym, za to winyl (co ważniejsze) wręcz przeciwnie - brzmi doskonale i jest bez skazy. To w tym przypadku ma wielkie znaczenie bowiem album zawiera wiele spokojnych i cichych momentów. Wszystkie teksty napisał Anderson, muzykę natomiast Vangelis.

Italian song - piosenka bez tekstu - to po prostu wymyślony język oparty na dźwiękach. Transkrypcja na wkładce jest w języku fonetycznym włoskim.

And when the night comes z kolei, zawiera jak najbardziej tekst, jest piękną piosenką o miłości. Podobnie zresztą Deborah, tutaj jednak mamy do czynienia z listem miłosnym.   Polonaise napisali pod wpływem Stanu Wojennego w Polsce. I jest to piosenka o wolności. 

W zwykłych ludziach jest siła
Bo ludzie to wszystko, czym naprawdę jesteśmy
Młodzi i starzy, najmądrzejsi i pokorni
Każdy rzeczywiście jest „Święty” w „Świetle Miłości”

He is sailing  - mam słabość do tej piosenki. Wszystko w niej jest idealne. Moim zdaniem najlepszy utwór duetu.

Z mgły do ​​tropikalnego blasku
Z girlandami kwiatów
W majestatycznej fuzji którą widzimy dziś wieczorem

Na to święte spotkanie przyjemności
Wiosłują w rytmie dziesięciu milionów
Dotykają Światła

Mówią, że król żegluje
Król żegluje, słyszymy
Mówią, że król żegluje
Król żegluje w ten dzień dni dni

Król nadchodzi, śpiewają
Król nadchodzi, wiedzą
Król nadchodzi, śpiewamy
Król nadchodzi

Przyjdź nasze prawdziwe Królestwo
 

Album kończy piękny Horizon - piosenka o zmianach, budząca niepewność, ale też zawierająca nadzieję, że nadejdzie pokój.

A więc znowu nadchodzi zmiana
Nasz świat pragnie sposobu
Dotknij dziecka, które jest zagubione, przestraszone,
Pobudzi Cię do prawdziwych emocji
Prawdziwe uczucia, bądź światłem
Wszystko, co dobre w tym życiu
Jest dobrze, dobrze jest dobrze

Wieczny sen, przyszłość ożywa
Nadchodzi ten czas, aby być świadkiem
Po prostu nie mogę pomóc, ale wierzę w życie,
W sumie nie mogę pomóc, ale wierzę, że istnieje sposób
Abyśmy mogli dawać, 

Sposób na życie
Droga dla nas, droga dla nas 

Jon And Vangelis: Private Collection, producent: Vangelis, Polydor, 1983, tracklista: Italian song, And when the night comes, Deborah, Polonaise, He is sailing, Horizon