sobota, 14 września 2024

Chrystus w ostatnich chwilach swojej agonii: niesamowita rzeźba Luigi Mattei

Wrzesień, co nie każdy zdaje sobie sprawę, jest miesiącem szczególnie powiązanym z Krzyżem Świętym.  W tym miesiącu ma miejsce szereg świąt liturgicznych, których geneza tkwi w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Na przykład publiczna cześć dla Krzyża Chrystusa datuje się dokładnie na dzień 13 września 335 roku, kiedy to w Jerozolimie poświęcono dwa sanktuaria: jedno zbudowane na miejscu Kalwarii, a drugie na miejscu Grobu Jezusa. Następnego dnia pozostałości Krzyża Świętego odkryte przez Świętą Helenę, matkę cesarza Konstantyna Wielkiego, zostały okazane zgromadzonym wiernym, pielgrzymom, mnichom i księżom przybyłym ze wszystkich zakątków Cesarstwa Rzymskiego. Odtąd na pamiątkę tego faktu zaczęto obchodzić święto, którego obchody pierwotnie trwały całą oktawę czyli osiem dni, podobnie jak święta Wielkanocne i Trzech Króli.  

Tradycje Święta Podniesienia Krzyża Świętego zwane także świętem Triumfu Krzyża Świętego przerwał w 614 roku najazd Chosroesa II, króla Persji, który napadł Syrię i Palestynę i zrabował wiele relikwii, w tym relikwię Prawdziwego Krzyża. W 629 roku cesarz Herakliusz z Konstantynopola wkroczył do Persji i je odzyskał po czym pobożnie przewiózł do Jerozolimy, dokąd wkroczył boso, odziany w wór pokutny. 14 września cesarz umieścił Święty Krzyż na swoim dawnym miejscu w Bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Aby uczcić to zwycięstwo, w VII wieku Kościół Rzymski ustanowił formalnie Święto Triumfu Krzyża (nazywane również Świętem Podwyższenia Krzyża) właśnie w tym dniu czyli 14 września.

W dniu 17 września Kościół natomiast wspomina świętego Franciszka, który w 1224 roku podczas medytacji otrzymał stygmaty na Górze Verna. W tym roku mija okrągłe 800 lat od tego wydarzenia. Wreszcie ojciec Pio z Pietrelciny, którego wiele osób nazywało żywym krucyfiksem, został stygmatyzowany 20 września 1918 roku.

Uczczenie Krzyża nie było dla pierwszych chrześcijan łatwą decyzją.

Wiemy od Cycerona, że ukrzyżowanie było uważane za najbardziej haniebną i upokarzającą karę, zarezerwowaną tylko dla niewolników lub tych, którzy nie posiadali obywatelstwa rzymskiego. Ukrzyżowanie oznaczało powolną i bolesną śmierć, ostatecznie spowodowaną uduszeniem.

I ten niesławny krzyż stał się znakiem rozpoznawczym każdego chrześcijanina, przedmiotem medytacji wielu świętych i natchnieniem pokoleń artystów. Ale ich dzieła, mimo że nierzadko imponujące, są tylko efektem ich fantazji. Dopiero niedawno boloński rzeźbiarz i profesor Luigi Mattei, jeden z najbardziej utalentowanych artystów naszych czasów, stworzył obraz Chrystusa cierpiącego w  oparciu o wyniki badań naukowych. Przyjmując za pewnik, że Całun Turyński jest rzeczywistym całunem, w który owinięte było ciało Jezusa, i że powstał przez niewytłumaczalne wydarzenia Zmartwychwstania, profesor Mattei postanowił stworzyć posąg (trójwymiarowy obraz) na podstawie wszystkich śladów zarejestrowanych na Całunie. Posąg został ukończony na czas Wielkiego Jubileuszu w 2000 roku. Wzbudził wielkie, światowe zainteresowanie i został wystawiony w różnych miejscach na całym świecie; jego zdjęcia zamieszono w magazynach, gazetach, czasopismach naukowych i filmach dokumentalnych, a docenił go nawet papież Jan Paweł II. Obecnie można go podziwiać w Muzeum Całunu w Turynie.


Rzeźba ukazuje, jak naprawdę wyglądał Jezus. Przedstawia solidnie zbudowanego mężczyznę średniego wzrostu, z szerokimi ramionami, potężną klatką piersiową, umięśnionym brzuchem i udami, wystającymi łydkami i dość dużymi stopami, odpowiednimi dla kogoś, kto musiał dużo chodzić. Profesor Mattei nie był jednak w pełni usatysfakcjonowany, ponieważ posąg był niejako tylko pośmiertną maską. Dlatego przystąpił do stworzenia według Całunu kolejnego posągu, który przedstawiałby Ukrzyżowanego Chrystusa. Powstała wyjątkowa statua o wymiarach 207x170x50 cm, która trafiła  do Loggione Monumentale w sanktuarium San Giovanni in Monte w Bolonii we Włoszech. Po raz pierwszy w historii można patrząc na tę rzeźbę kontemplować i podziwiać naukowo zrekonstruowany obraz tego, jaki naprawdę był Chrystus w ostatnich chwilach swojej agonii. Najbardziej uderzająca jest twarz. Pomimo cierpienia i bolesnych skurczów emanuje z niej ogromna godność.


Ciało ludzkie zostało upozowane tak, jakby wisiało na drzewie krzyża.  Jest umieszczone w pozycji asymetrycznej: lewe ramię jest proste, ale prawe zgięte pod kątem 90 stopni.
 

Według historyków podczas konania na krzyżu skazaniec za każdym razem, gdy oddychał musiał wyciągać ramiona, a potem automatycznie przyjąć inną pozycję, asymetryczną. To właśnie wyraźnie ukazuje Całun. Aby wdychać powietrze, Jezus musiał unieść klatkę piersiową, ale ten ruch wiązał się z okropnym bólem, ponieważ mógł to zrobić tylko naciskając na stopy, które były przybite do krzyża, więc najmniejszy nacisk na nie powodował niewiarygodny ból. Jedyną alternatywą było zatem wsparcie na ramionach, ale były one również przebite gwoździami, więc każdy wysiłek, jaki na nie wywierano, był również źródłem strasznego bólu. Wszystko to oznacza, że za każdym razem, gdy Jezus wciągał powietrze, odczuwał przenikliwy ból, więc prawdopodobnie jęczał za każdym razem, gdy potrzebował odetchnąć. Poza Chrystusa z lewą stopą na prawej, zgodnie z prawami fizyki, wymusza większy nacisk na  prawe a nie lewe ramię. Dlatego Jezus musiał zgiąć prawą rękę, aby unieść klatkę piersiową, kiedykolwiek chciał oddychać. I ostatecznie zmarł z powodu uduszenia. Na Całunie są dwa ślady, które dowodzą tego ponad wszelką wątpliwość. Po pierwsze, krew spływająca wzdłuż prawego ramienia sięgała tylko do łokcia, podczas gdy w lewym ramieniu krew spływała aż do klatki piersiowej. Po drugie, krew płynęła z prawej strony Jego ust. Stało się tak, bo Jezus, próbując oddychać, musiał pochylić głowę w prawo. I to jest pozycja, którą dla swojej figury wybrał rzeźbiarz.

Mattei ostatecznie wykonał cztery podobne rzeźby, eksponowane na czterech krańcach świata: w Jerozolimie, Rzymie, w Shreveport w Luizjanie i Ann Arbor w Michigan

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz