sobota, 28 grudnia 2019

Zachowanie sceniczne i wizerunek artystyczny Iana Curtisa nie były kalkulacją, on posiadał w sobie światło i ducha - najnowsza książka Jona Savage'a o Joy Division - This Searing Light, the Sun and Everything Else, Joy Division the Oral History, nasza recenzja cz.11

 
Ostatnio skupiamy się na najnowszej książce Jona Savagea o Joy Division. Poddajemy jej treść analizie i jak dotychczas omówiliśmy rozdziały: dziesiąty (TUTAJ), dziewiąty (TUTAJ), ósmy (TUTAJ), siódmy (TUTAJ), szósty (TUTAJ), piąty (TUTAJ), czwarty (TUTAJ), trzeci (TUTAJ), drugi (TUTAJ) i pierwszy (TUTAJ).

Pozostały nam do omówienia już tylko 3 rozdziały z książki Jona Savagea. Tak więc dzisiaj streszczenie rozdziału 11 obejmującego okres luty - marzec 1980 roku, czyli zaledwie dwa miesiące w karierze Joy Division. Były to jednak bardzo ważne miesiące, z kilku powodów, w zasadzie z trzech. 

Powód pierwszy to koncerty, zespół w tamtym czasie stał się już znany i rozpoznawalny. Powód drugi i trzeci to muzyka, wtedy bowiem miało miejsce nagranie ich hitu LWTUA, jak i sesja Closer

Zatem rozdział 11 skupia się wokół tych trzech zagadnień. Rozpoczyna go przytoczenie recenzji Paula Morleya i Chrisa Bohna z koncertu jaki zespół dał na University of London Union 16.02.1980. 

Zwraca uwagę podkreślanie niesamowitego klimatu koncertów, jak i użycie przez Bohna sformułowania masters of gothic gloom. Zatem jeśli ktoś doszukuje się genezy gotyku, to na pewno muzyka ta zaczęła się od Joy Division

Następnie zacytowany jest fragment wywiadu Iana Curtisa z 28.02.1980 roku dla Radio Blackburn, który to wywiad przytoczyliśmy w całości TUTAJ. Curtis skupia się na planowanej trasie do USA i wyraża nadzieję, że pojadą tam razem z Cabaret Voltaire, których bardzo lubi. Następnie Savage cytuje wypowiedź Dylana Jonesa, który opisuje dwa koncerty zespołu w Moonliht Club w West Hampsted i w Lyceum (warto zobaczyć TUTAJ). Wspomina, jak wtedy rodził się postpunk. Jak muzycy innych zespołów i publika byli pod wpływem narkotyków (każdy był na speedzie). Sam rozmówca również pod wpływem oglądał koncerty JD i wspomina ich muzykę jako skomplikowaną, głośną industrialną, jednak w pewien sposób prostą. Zapamiętał taniec Iana Curtisa, ciemne ubranie muzyków, i to że od Curtisa nie dało się oderwać oczu. 




Wspomina inne grupy, które wtedy lubił, zwłaszcza Killing Joke, ale JD wyprzedzali wszystkich o kilka długości. 

Przytoczona jest wypowiedź Tony Wilsona, o tym jak podczas koncertu w Lyceum Ian Curtis miał atak epilepsji. Zespół wtedy już był przygotowany na to, że Curtis może mieć atak, zwykle czuwał Terry, który wtedy wyciągnął Curtisa ze sceny i wspólnie trzymali go, aby nie uderzył głową o ścianę. Wilson opisuje też reakcję jednego z menedżerów, uchodzącego za twardziela w branży, który przeraził się gdy zobaczył jak wygląda atak epilepsji. 

Jon Wozencroft opowiada, że ludzie oczekiwali wtedy wiele od koncertów zespołu, który był już sławny, zwłaszcza z niesamowitych występów. Pod koniec lutego wyszedł Sordide Sentimental (opisany przez nas TUTAJ). Ludzie wymieniali się nagraniem na kasetach bo płytę cały czas grał Peel i dlatego stała się popularna. Niestety nie można jej było kupić w sklepie. 

W marcu 1980 zespół nagrywał LWTUA w Strawberry Studios, a między 18-30.03. Closer w Britannia Row Studios w Londynie. Tony Wilson wspomina  jak podarował zespołowi dwie płyty z nagraniami Franka Sinatry - znalazł je później na podłodze bez okładek w studio przy gramofonie, więc musieli ich słuchać. 

Wspomina konwersacje z Curtisem, który poza ich pierwszą rozmową, zawsze był miły i zachowywał się jak dzieciak. Bernard Sumner wspomina, że zawsze chcieli nagrać jakiś utwór do tańca. Steven Morris zapodał rytm i zaczęli jamować. Ian Curtis w pewnym momencie przerwał i stwierdził, że to jest to. Skupili się więc na wskazanym fragmencie, tak powstał ich największy przebój. Później zaczęło się nagrywanie i poszukiwanie odpowiedniego brzmienia przez Hannetta. Ten z kolei był bardzo trudny we współpracy i wiecznie niezadowolony z efektów. Wtedy też nie podobało mu się brzmienie perkusji, więc wyrwali Morrisa z łóżka w środku nocy (o drugiej) i kazali przyjechać do studia. 

Wspomina że w tamtym czasie Hannett po raz pierwszy zastosował tzw. double-track. Morris z kolei twierdzi, że w tamtej wersji przeboju słyszy swoją złość spowodowaną ową pobudką, wręcz uważa, że gdy słucha nagrania słyszy zgrzytanie swoich zębów. Paul Morley twierdzi, że po raz pierwszy usłyszał LWTUA na żywo, i od razu wiedział że to będzie hit.Także tekst Curtisa był na tamte czasy bardzo innowacyjny. 

Peter Hook opowiada, że Hannett zdecydował się miksować LWTUA o 3 w nocy sobotę. Zadzwonił do niego tego dnia Gretton i oświadczył, że Martin wchodzi do studia, wiec lepiej bądź w pobliżu. Hook jako jedyny miał wtedy samochód, ale nie było go stać na paliwo, więc pożyczył pieniądze od teściów i pojechał do studia. Tam zastał Hannetta i inżyniera od Closer podczas pracy.


Morris wspomina pracę nad Closer w studio Pink Floyd w Britannia Row. Zespół mieszkał wtedy w dwóch mieszkaniach na Baker Street. Annik przekonała Curtisa żeby przeszedł na wegetarianizm. Jego zdaniem Closer jest pod każdym względem lepszy of Unknown Pleasures. Ma lepsze utwory i brzmienie. 

Sumner jest podobnego zdania, na tej płycie osiągnęli to do czego zmierzali. Mieszkanie wspólnie z zespołem przypominało mu atmosferę Beatlesów z czasu pracy nad Help!. Studio należało do Pink Floyd, tam nagrali swoje największe albumy. Posiadało ono sprzęt najlepszy jak na tamte czasy. Wiele nagrań z Closer pochodzi z sesji live - z nagrania dźwięku puszczanego przez duże głośniki. Nagrywali każdy instrument osobno. Mieli wtedy więcej pieniędzy wiec mogli dłużej pracować i eksperymentować z dźwiękiem. Hannett mocno eksperymentował z brzmieniem, zwłaszcza syntezatorów. Na jednym z nich nagrywali basy. Sumner dokonuje w tym fragmencie książki znakomitego podsumowania Hannetta: Martin był wielkim eksperymentatorem, zawsze zastanawiał się co zrobić z dźwiękiem, jak go przetworzyć...

Jednemu z syntezatorów postanowili nadać brzmienie starej płyty z lat siedemdziesiątych. Miał brzmieć jak Mellotron, choć wtedy Sumner nie wiedział ze coś takiego istnieje. Hannett przepuścił dźwięk przez equalizer graficzny, rozdzielił dźwięki i przepuścił je przez Marshall Time Modulator, w ten sposób uzyskał oczekiwany efekt. Pracowali nocami, Hannett chciał żeby zaczęli zażywać narkotyki jak on. Brał tabletki nasenne Sumnera w dzień, a ten przychodził do studia z rzeczami do spania i spał na kanapie. 

Pewnej  nocy gdy nagrywali Decades zdecydowali nagrać jakiś fragment zawierający odgłosy live. Martin umieścił głośniki w pokoju gier, który znajdował się w studio. Po zakończeniu piosenki nagrywali dalej i tak nagrali upiorny gwizd po piosence, z pokoju w którym nikogo wtedy nie było. Bardzo się wystraszyli a dźwięk ten powinien być jeszcze nagrany na taśmie matce. 

Morris wspomina jak podczas nagrywania Atrocity Exhibition odkryli, że można przepuszczać dźwięk perkusji przez japoński pedał fuzz i brzmi on wtedy jak gitara Hendrixa. Podczas Atrocity Exhibition dźwięk który przypomina ubijanie świni to końcowy efekt tego eksperymentu Martina i jego. 

Sumner opowiada jak wtedy chodzili po klubach i restauracjach, a Gretton nie chciał chodzić do studia bo lubił spać. Miał dwa przednie zęby sztuczne i wyciągał je na noc. Trzymał je w szklance przy łóżku i gdy ktoś go budził polewał go wodą z tej szklanki. Kiedyś podmienili mu zęby na inne, i ten wpadł w przerażenie, że zęby urosły i nie pasują. Hook opowiada jak z Sumnerem bali się pytać Hannetta i wzajemnie wypychali się który z nich ma to zrobić. Jedyne co ich zasmucało to choroba Iana Curtisa. Wtedy jednak podczas nagrywania miał tylko jeden atak, podczas którego rozciął sobie głowę w toalecie. 

Zespół robił żarty Ianowi i Annik. Ta  wspomina zachowanie Curtisa podczas sesji, był wyciszony, poważny, chciał odciąć się od zespołu dlatego nagrywał partie wokalne osobno. Obraz Curtisa jaki zapamiętała to człowiek zmęczony i wyciszony. Piosenki jakie pamięta najbardziej z tej sesji to Decades i Eternal. Zawsze nagrywał sam, miał raz atak podczas nagrywania. Był zmęczony przez zażywanie leków, które trzymał w małych pudełeczkach. Było ich bardzo dużo. Był zawstydzony ich braniem, te wprawiały go w stany senności i przytłumienia. Miał swoją książkę w której zapisywał teksty, ale nigdy ich nie pokazywał, traktował to bardzo prywatnie. 

Kiedy odsłuchała kasety z nagraniem Closer zrozumiała jak bardzo prywatne były te teksty i jak bardzo smutne. Nie wszystkie były o nim, ale pisał też o swoich marzeniach i snach, był człowiekiem bujającym w obłokach tworzył lekko surrealistyczną poezję. Sumner opowiada o genezie piosenki the Eternal, opisującej chłopca z zespołem Downa, który mieszkał blisko Curtisa w Macclesfield. Jego całym światem był ogród ogrodzony ścianą. Curtis widział tego chłopca w młodości i kiedy stał się mężczyzną zobaczył go ponownie, wciąż na takim samym etapie rozwoju. Wyglądał wciąż tak samo, i ciągle ogród i mur były całym jego światem. Tak powstał the Eternal

Sumner opowiada jak w filmie dokumentalnym o nasilających się atakach i ograniczeniach jakich musiał stosować w życiu Curtis, nie mógł trzymać dziecka, prowadzić auta, musiał uważać na dworcach itd. Powiedział podczas jednej z nocy że teksty zawsze sprawiały mu kłopoty, zwłaszcza zakończenia, ale teksty Closer napisały się same, i że podczas pisania miał uczucia klaustrofobiczne - czuł się jakby znajdował się wewnątrz pralki. Podczas jednego z ataków spadł ze schodów i rozciął głowę. Zespół był zupełnie bezradny. 

Hook wspomina tekst LWTUA który po latach ma zupełnie inny wydźwięk niż w czasie gdy żył wokalista JD. Morris z kolei wspomina że Curtis około miesiąc przed próbą samobójczą powiedział mu, że odchodzi od żony i zespołu, emigruje do Holandii i zakłada tam księgarnie. 

Wypowiedź Deborah Curtis z jej książki z kolei podkreśla, że Ian poinformował ją, iż zespół zamierza zawiesić koncerty na rok, ale ona w to nie uwierzyła. Był to tylko chwyt uspokajający Iana, wkrótce potem bowiem ogłoszono kolejne koncerty w UK i trasę po USA

Paul Morley podkreśla jak w tamtym czasie świat Curtisa się zawalił. Nie istniało jego zdaniem rozdzielenie między sztuką a jego prywatnym życiem, to wszystko zlało się w całość. Peter Saville wspomina powstanie okładki Unknown Pleasures (pisaliśmy o tym TUTAJ) i Closer. Zespół przyszedł do niego ale tym razem nie mieli żadnego pomysłu - zapytali czy może im coś zaproponować. Naciskał głównie Gretton, wiec Saville zaproponował zdjęcia Bernarda Pierre Wolffa (warto zobaczyć TUTAJ), które poznał dzięki francuskiemu magazynowi Zoom. Spojrzeli na zdjęcia i wskazali jedno z nich. Nie chcieli nazwy grupy na okładce, Saville wybrał odpowiednią czcionkę (gravure) znalazł ją w książce niemieckiego profesora (warto zobaczyć TUTAJ), miała przypominać litery wyryte w kamieniu. W ten sposób umieścił na okładce nazwę Closer

Jon Wozencroft porównuje obie okładki - jedna jest czarna druga biała. W tej płycie zawarty jest jakiś koniec, i mimo tego, że Curtis prawdopodobnie nie planował wtedy samobójstwa, wbrew swoim ambicjom stał się legendą na kształt Briana Eno. Morley wskazuje na transformację intelektualną Curtisa - podczas nagrywania Unknown Pleasures był zafascynowany Ballardem czy Burroughsem, a płyta jest o młodym chłopaku próbującym wkraczać w świat. Wtedy zdawał się myśleć, że fajnie byłoby być kimś jak Bowie czy Burroughs, na Closer już kimś takim się stał.

Rozdział kończy podsumowująca wypowiedź Annik Honore, która podkreśla jak wielka chemia łączyła członków JD i Hannetta. Muzyka wyszła z głębi ich, uważa że Ian Curtis nie miał wcale ochoty przechodzić do historii, tworzył bo był niezwykle utalentowany. Jego zachowanie sceniczne i wizerunek artystyczny nie był kalkulacją, był w pełni naturalny, a Curtis posiadał w sobie światło i ducha.

Wkrótce omówimy kolejny rozdział z tej znakomitej książki dlatego  czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.                      

piątek, 27 grudnia 2019

Sztuka Vanitas vanitatum et omnia Vanitas: między mrokiem a światłem

Spalone świece, ludzkie czaszki, umierające kwiaty, owoce i warzywa, połamane kielichy, biżuteria, korony, zegarki, lustra, butelki, szklanki, wazony… Wszystkie te przedmioty kojarzą się z obrazami, które wyszły spod pędzla licznych tzw. starych mistrzów holenderskich i flamandzkich żyjących w XVII wieku. Bogactwo martwych natur obrazujących Vanitas było charakterystyczną cechą ich malarstwa, dzięki której zostali oni zapamiętani przez późniejsze pokolenia artystów pozostając niewyczerpaną inspiracją także dla współczesnych twórców gatunku sztuki podporządkowanej hasłu: Vanitas vanitatum et omnia Vanitas, której zadaniem jest przypominaniem widzom o przemijalności i ulotności ludzkiego życia, mocy piękna a jednocześnie znikomości wszystkich rzeczy materialnych i ludzkich osiągnięć.

Aby przekazać wszystkie te treści malarstwo to posługiwało się zestawem symboli układających się w alegoryczne kompozycje, na których każdy element miał głębsze, ukryte znaczenie. Dzięki tej szczególnej narracji prace te ostrzegają przed ulotnością wszystkich ziemskich przyjemności i zapewniają nam pewien rodzaj wyjątkowej estetyki, którą zachwycili się również współcześni fotografowie martwych natur.

Oglądając jednak te obrazy nie można oprzeć się wrażeniu, że bardziej interesują ich efekty światłocienia a sam temat dzieł jest tylko pretekstem do gry kontrastem między mrokiem a światłem. Jest to zrozumiałe, jeśli uświadomimy sobie uzależnienie fotografii od światła. Martwa natura daje możliwość eksperymentowania z możliwościami technicznymi, i korzystania ze wszystkich efektów chiaroscuro, czyli różnicy pomiędzy głębokimi cieniami a ostrym światłem, które wydobywa z mroku tylko niektóre obiekty. 


Prezentowane poniżej zdjęcia zostały wykonane przez Galaz Vera, Paulette Tavormina, Richarda Kuiper, John'a Phillips, Sharon Core… 











Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie najdziecie w mainstreamie.

czwartek, 26 grudnia 2019

Shadowplayers: Fakty i mity o Factory Records cz.15 - prawda o debiucie New Order


Od jakiegoś czasu omawiamy na naszym blogu dokument Jamesa Nice'a Shadowplayers, czyli fakty i mity o wytwórni Factory Records

Tak też w części pierwszej (TUTAJ) omówione zostały początki powstania klubu i tworzenie stajni zespołów Factory. Część druga to historia tworzenia pierwszej płyty promującej zespoły wytwórni a więc A Factory  Sample (TUTAJ). Z kolei część trzecia (TUTAJ) przedstawiała personalia wytwórni. W części czwartej (TUTAJ) streściliśmy wypowiedzi legend tamtych czasów wspominających realizację kultowej dziś płyty, chodzi oczywiście o album Unknown Pleasures zespołu Joy Division (FAC 10), nagrany w maju 1979 roku a zrealizowany przez samego Martina Hannetta (o którym pisaliśmy wielokrotnie  TUTAJ). Kolejna część (TUTAJ), poświęcona była właśnie jemu, legendarnemu producentowi i jednemu ze współtwórców potęgi Factory Records, a jednocześnie twórcy Manchester Sound. W części szóstej (TUTAJ) opisywaliśmy historię Vini Reilly i jego Durutti Column, zespołu, który oprawił swoją pierwszą płytę długogrającą - Return of Durutti Column (FAC 14) w niesamowitą okładkę - okładkę z papieru ściernego (a sklejaniem zajmował się między innymi Ian Curtis i Joy Division). Cześć 7 (TUTAJ) poświęcona była pierwszemu singlowi A Certain Ratio, i ich relacji z menadżerem, szefem Factory Records - Tony Wilsonem, natomiast część 8 (TUTAJ) zespołowi Section 25 z Blackpool, którego menadżerami byli Ian Curtis i Rob Gretton (warto spojrzeć też  TUTAJ). W części dziewiątej (TUTAJ) zamieszczono wspomnienia z tras koncertowych zespołów z Factory ale nie tylko...

Część dziesiąta poświęcona była koncertowi Joy Division i Cabaret Voltaire w Plan K w Brukseli 16.10.1979 r (TUTAJ), jedenasta (TUTAJ) dotyczyła dwóch koncertów Joy Division zagranych 4.04.1980 roku w the Rainbow i Moonlight Club, a dwunasta Factory Benelux i pokrewnym wytwórniom (TUTAJ).

Kolejna, trzynasta część (TUTAJ) dotyczyła awantury i bójki, jaka miała miejsce w Derby Hall w Bury 8.04.1980 roku. 

Część czternasta (TUTAJ) pokazywała reakcje na samobójstwo wokalisty Joy Division, Iana Curtisa, które miało miejsce w nocy z 17 na 18.05.1980 w jego domu w Macclesfield. Tym samym zakończyliśmy opis historii Joy Division. Aby jednak uzyskać pełen obraz historii wytwórni kontynuujemy opis filmu, którego dziś omawiany i krótszy niż zwykle odcinek, opisuje debiut New Order. Ten miał miejsce 29.07.1980 roku w Beach Club.
Na wstępie Richard Boon, manager the Buzzckocks wspomina problemy Factory po zamknięciu Russel Club
 
Graham Massey z Biting Tonques opowiada, jak znalezli wtedy nowe miejsce - dwupiętrowy klub w którym na parterze wyświetlano filmy (m.in. Burroughsa). Klub był w stylu lat 50 -tych mały i obskurny. Beach Club był miejscem gdzie debiutowało wiele zespołów w tym New Order.

Peter Hook wspomina, że chcieli przerwać marazm jaki nastąpił po samobójstwie Iana Curtisa. Mieli kilka piosenek, każdy z nich śpiewał, mieli też jeden utwór instrumentalny. Boon wspomina, że kiedy zaczęli używać keyboardów to początkowo brzmieli jak Popol Vuh - zespół, który tworzył muzykę w filmach Wernera Herzoga (warto zobaczyć TUTAJ). Hook wspomina, że nie oczekiwali wtedy finansowego wsparcia, mieli dwie dopracowane piosenki po Joy Division: Ceremony i In a Lonely Place. Czuli że są w stanie coś razem zrobić, że jest między nimi chęć tworzenia i z tego czerpali siłę. 

Ann Quigley wspomina, iż wybranie Bernarda Sumnera na wokalistę było bardzo odważnym krokiem ze strony zespołu. Hook opowiada, jak wtedy Sumner i Morris zaangażowali się w nowe technologie przetwarzania dźwięku.

Zespół zadebiutował w Beach Club 29.07.1980 roku. Wystąpili w swoim debiucie zamiast the Names, którzy nie mogli zagrać. Ci ostatni na pytanie, co czuli gdy zamiast nich wystąpili dawni członkowie Joy Division żartobliwie stwierdzają, że powinni za to przeprosić.
 

Warto na koniec dodać, że New Order nie mieli wtedy jeszcze nowej nazwy, i zagrali anonimowo, można żartobliwie stwierdzić, że jako No Names.

Kolejne odcinki Shadowplayers już wkrótce - jeśli chcecie je poznać, czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.     

środa, 25 grudnia 2019

Z mojej płytoteki/niezapomniane koncerty: Rush - A Show of Hands - mistrzostwo progrocka

Aż dziw bierze, że nie pojawili się jeszcze na naszym blogu z żadną ze swoich płyt, a dyskografię mają bardzo bogatą. Tylko raz napisaliśmy o nich w newsach, zatem dzisiaj  pora nadrobić zaległości. 

Zdajemy sobie sprawę, że ostatnio mamy lekki przechył w stronę rocka progresywnego (pisaliśmy o EAST, czy Collage, a wcześniej nawet o Marillion), ale  i tym rodzaju muzyki można znaleźć nostalgiczne klimaty. Nie brakuje ich i w muzyce Rush, kapeli która w swoim zaledwie trzyosobowym składzie zawiera znakomitych multiinstrumentalistów, i jednego z najlepszych gitarzystów na świecie, jakim jest Alex Lifeson.

Dzisiaj cofamy się do roku 1989, kiedy to ukazała się omawiana płyta A Show of Hands. Znakomita koncertówka zarejestrowana podczas występów zespołu w trasach Hold Your Fire z roku 1988 w Birmingham UK, Nowym Orleanie, Phoenix i San Diego. Ale to nie wszystko, bowiem na na albumie, mamy też nagrania z trasy z roku 1986 promującej jedno z najlepszych wydawnictw zespołu Power Windows
Nie ulega wątpliwości, że Rush przechodził przez różne etapy w swojej twórczości. Nie mam też wątpliwości, że te początkowe płyty jak choćby Hemispheres czy Permanent Waves (1978 i 1980) są inne niż omawiany dziś album, ale zawierają także ogromną dawkę emocji i nostalgii i na pewno do nich tutaj jeszcze wrócimy. Ale nie zapomnimy też o późniejszych dziełach, choćby doskonałych Presto, czy Test For Echo. Kanadyjczycy bowiem zdają się być obecnie jedną z najbardziej niedocenionych kapel rocka progresywnego, stabilną i bardzo, ale to na prawdę bardzo równą - trzymającą poziom do którego inni nawet nie starali się, z powodu ograniczonych możliwości, zbliżyć...
Na dzisiejszej płycie nie brak wrażeń, są znakomite solówki, dynamika, filmy wyświetlane na ekranie... Jeśli miałbym wybrać najlepsze momenty to zapewne otwarcie z intro i Big Money, doskonały i dynamiczny Manhattan Project (warto obejrzeć wyświetlany podczas tej piosenki film) z mistrzowskim występem gitarowym Lifesona, który w tej piosence pokazuje wszystkim kto jest królem gitary, czy znakomite i jakże nostalgiczne Mystic Rhythms, Time Stands Still czy Red Sector z przeszywającym wokalem Lee. Zapomniałem o perkusiście? Ależ skąd... Kto ma wątpliwości niech skupi się na The Rythm Method...


Zatem oddajmy się muzyce i posłuchajmy gości, którzy mają wiele do powiedzenia. Uświadommy sobie bowiem, że są na świecie jeszcze artyści potrafiący grać. I powiedzmy sobie to otwarcie w czasach wszechogarniającego nas gówna, kiedy każdy kto tylko poczuje chęć szczerą i to że musi, inaczej się udusi, może zaistnieć w mediach społecznościowych wylewając swoje trzy grosze do zalewającej nas fali wszechpłynącego ścieku.
Na jego tle  bohaterzy dzisiejszego wpisu lśnią jak diament. A jest ich tylko trzech... 

Rush - A Show of Hands (video) Zapis: 21–24, 1988 w The National Exhibition Centre, Birmingham. Tracklista: Intro, The Big Money, Marathon, Turn the Page, Prime, Mover Manhattan, Project, Closer to the Heart, Red Sector, A Force, Ten, Mission, Territories, YYZ, The Rhythm Method (drum solo,) The Spirit of Radio, Tom Sawyer, 2112 Overture/The Temples of Syrinx/La Villa Strangiato/In The Mood (Credits).
Rush - A Show of HandsMercury 1989, producent: Rush, tracklista: Intro, The Big Money, , Subdivisions, Marathon, Turn the Page, Manhattan Project, Mission, Distant Early Warning, Mystic Rhythms, Witch Hunt, The Rhythm Method, Force Ten, Time Stand Still, Red Sector A, Closer to the Heart.  

Czytajcie nas, codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.  

wtorek, 24 grudnia 2019

Fotografie Todda Hido: Samotność i strata

Fotografuję jak dokumentalista, ale wywołuję jak malarz - powiedział Todd Hido (ur. 1968), znany w USA fotograf, którego prace publikowane są przez najbardziej poczytnych wydawców, od The New York Times Magazine po Vanity Fair i znajdują się w stałych kolekcjach najważniejszych galerii sztuki, w tym także Getty, Whitney Museum of Art. i Guggenheim Museum (wywiad z nim można przeczytać TUTAJ).
 
Hildo Todd więc robi zdjęcia. Są one dość specyficzne. Sączy się z nich aura - nawet nie nostalgii, co melancholii, a także niepokoju, przenikającego wszystko uczucia samotności i wyobcowania. Jak na zdjęcia to dużo emocji. W jednym z katalogów towarzyszącym wystawie jego prac, kurator ekspozycji tak napisał:  Fotografie Hido odkrywają odosobnienie i anonimowość współczesnych przedmieść. Przerażająco oświetlone pokoje opuszczonych nagle domów wzmagają wrażenie samotności i straty.
 
Samotność i strata… choć z drugiej strony – fotografowane domy stojące w mglistym krajobrazie - zawsze mają choć jedno okno oświetlone, i to od środka, co oznacza, że wewnątrz budynku ktoś jest. Jest i czeka, lecz na co, albo na kogo? Każda dobra fotografia czy obraz skrywa w sobie tajemnicę. I nie inaczej jest ze pracami Todda. Gdy zobaczymy pokaźną listę twórców, którzy wywarli wpływ na niego: Alfred Hitchcock, Edward Hopper, Stephen Shore, Robert Adams, Walker Evans, Nan Goldin, Emmet Gowin, Larry Sultan, Alfred Stieglitz, Andreas Gursky i Rineke Dijkstra, może zrozumiemy dlaczego.












Większość prac Todda pokazuje domy na przedmieściach, wiejskie krajobrazy, czasem ludzi, niewyraźnie majaczących w mroku, wśród gęstej mgły, pod niebem zasnutym chmurami, z widoczną wstęgą dróg, wzdłuż których ciągną się posępne pola, stoją nagie drzewa, słupy telefoniczne, filary mostu, odległe znaki drogowe… Niby beznamiętnie rejestrowane, jakby od niechcenia. A jednak czuje się w nich dramat, jakby aparat miał zwiększyć dystans, odgrodzić od problemów. 


Artysta nie tylko chętnie wystawia swoje fotografie (w  2008 roku pokazał je w Yours Gallery w Warszawie), ale także wydaje się w formie albumów, uważając, iż wystawa ma zbyt ulotny żywot – dziś jest, jutro nikt o niej nie pamięta, inaczej niż jest to z książką, do której można wracać. Ale czy warto wracać do żalu i przerażającego smutku?
 
Todd Hido urodził się w Kent, w stanie Ohio. Obecnie mieszka w San Francisco. Ukończy w 1996 r. MFA California College of the Arts and Crafts, Oakland, a wcześniej w latach 1991-1992 Kalifornia Rhode Island School of Design I School of Fine Arts, Boston w Massachusetts. Jego prace można zobaczyć na autorskiej stronie internetowej TUTAJ .
Zdrowych i wesołych świąt od całego zespołu isolations.

poniedziałek, 23 grudnia 2019

Isolations News 68: An Ideal for Living jak za darmo od rodziny zimnego Harolda, Saville i Cummins podpisują, NIN i Bauhaus ruszają w trasę, Katatonia nagrywa nowy album, zostań otwieraczem na Rock na Bagnie


Na eBay można kupić oryginalne, pierwsze wydanie debiutanckiej EPki Joy Division, An Ideal For Living - z kolekcji Roba Grettona (1953-1999), menedżera Joy Division / New Order. Chociaż nie posiada ona zwykłej drukowanej okładki, jej obwoluta zawiera dedykację Dla Harolda, z poważaniem, Peter Hook i datę: 15 luty 1978 r. TUTAJ. O wydawnictwie pisaliśmy kilka razy TUTAJ.

Jak singiel dostał się z kolekcji Grettona w ręce Hooka nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że prezentów się nie wydaje. No chyba, że ów Harold, postanowił spotkać się z Grettonem... Wtedy hulaj dusza Harold zimny, kasa nasza. Podpisano: rodzina.
A propos, jeśli ktoś ma nadmiar kasy, może na aukcji internetowej (TUTAJ) kupić gadżety związane z Joy Division i Factory Records, podpisane już nie przez Hooka, ale przez Petera Savillea i Kevina Cumminsa

Do nas przyleciał już specjalny boxset z 10 wydawnictwami Factory, co prawda bez podpisów niemniej też płaciliśmy jak za zboże. Niedługo sobie go tutaj opiszemy w detalach.

Nine Inch Nails (pisaliśmy o nich TUTAJ) panują wydać nowy album w styczniu a potem ruszyć w trasę koncertową (LINK). 


Nie ma co ukrywać, że ostatnie albumy nie ocierają się nawet o kilometr do tego co Trent i jego koledzy robili w latach 90-tych, niemniej  zawsze jest nadzieja... 

Ponoć każda matka dba o swoje dzieci... Czekamy. Podpisano: dzieci.
Muzycy z zespołu Katatonia wrzucili na FB tajemnicze zdjęcie z dającym do myślenia komentarzem, z których można domniemywać iż muzycy zamierzają nagrać coś nowego. Więcej TUTAJ


My lubimy ich za takie nagrania jak powyższe, oraz za album Tonight's Decision - opisany  przez nas TUTAJ.
Znane są już miejsca i daty pierwszych koncertów Bauhaus (LINK) - jeden będzie w Nowym Yorku a drugi w Londynie, w kwietniu i lipcu 2020. O naszym kraju cisza...
U nas za to niedługo kolejna, X już edycja festiwalu Rock na Bagnie. Jeśli ktoś chce zagrać jako tzw. otwieracz może wysłać swoje nagrania TUTAJ. Później odbędą się przesłuchania w Warszawie

O festiwalu w wywiadzie dla naszego bloga opowiedział sam jego szef organizator Jacek Żaba Żędzian TUTAJ. Jeśli czyta nas jakaś chętna kapela pora się pospieszyć, to ostatnia szansa na rolę otwieracza, podobno z powodu uodpornienia od XI edycji organizatorzy planują korkociąg.

My natomiast pogrążamy się w klimacie świąt i tylko z gwinta. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.