Dziś omawiamy kolejny fragment z książki Micka Middlesa i Lindsay Reade (poprzednio omówione fragmenty: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10, 11, 12, 13, 14, 15, 16, 17, 18, 19, 20, 21, 22, 23i 24).
Mimo że sytuacja materialna wokalisty Joy Division nie była dobra, nie chciał on podpisywania kontraktu a potentatami. Starał się wytworzyć wkoło siebie i zespołu aurę undergroundu a Tony roztaczał dodatkowo wkoło aurę wolności, co go przyciągało.
Płyta była nagrywana w Strawberry Studios w Stockport. Nieopodal znajdował się pub Waterloo i mówi się, że odegrał on równie ważną rolę podczas nagrywania albumu jak samo studio.
Zdjęcie pochodzi ze strony pubu TUTAJ.
Martin Hannett nie tylko wyskakiwał tam samemu, ale też wysyłał tam muzyków kiedy zaczynali go denerwować. Lindsay Reade, która spędziła bardzo dużo czasu w studio podczas nagrywania Unknown Pleasures, pamięta, że Martin wtedy nie pił dużo alkoholu, zawsze miksował nocami po pobycie w pubie. Za to bardzo wiele palił różnych narkotyków. Co do mitów o jego szaleństwie jest w tym wiele przesady, bowiem w jej opinii Martin był rzemieślnikiem i dobrze wiedział co robi. Poza tym był perfekcjonistą. Powtarzanie wiele razy piosenek mogło nużyć i być wręcz nudne, ale Martin kazał to robić tak długo, jak długo nie był zadowolony z końcowego efektu. Atmosfera w studio wcale nie była napięta, tylko relaksująca. Martin starał się wyżyłować muzyków, unikał chaosu dźwiękowego.
Mimo, że trzech członków Joy Division w wielu wywiadach podkreśla, że nie byli zadowoleni z efektów Unknown Pleasures, to Ian Curtis i Rob Gretton byli zachwyceni wprowadzeniem ambientu na album.
Terry Mason jednak uważa, że charakter Martina był trudny do zniesienia, zwłaszcza jego wahania nastrojów. Reade jednak twierdzi, że było inaczej. Zespół wtedy był na etapie wzajemnego cieszenia się swoją obecnością, schodzili na dół, gdzie grali w bilard albo oglądali TV a kiedy Martin ich potrzebował wracali na górę.
Hannetta wspomagał bardzo młody inżynier, uczący się od niego, Chris Nagle (pisaliśmy o nim TUTAJ). Martin w swoim założeniu starał się uniknąć zlania wszystkich instrumentów w jeden jazgot, dlatego każdy instrument, jak i wokal, nagrywany był osobno. Słychać to znakomicie choćby w She's Lost Control, gdzie wszystkie instrumenty tworzą osobną piękną melodię, a głos Iana Curtisa jest zniewalająco silny, ale jednocześnie wytłumiony w pogłosie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz