Pokazywanie postów oznaczonych etykietą the Doors. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą the Doors. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 14 października 2024

Isolations News 297: Metallica ofiarom huraganu, Beatlesi najlepsi w UK, czy są twórcami heavy metal? Peter Hook - wywiad, nowi Chameleons i Tears for Fears, 60 lat The Doors i ich nowe nagrania, REM na konwencji Harris, kukurydza na Marsie, głębsze stany świadomości Yoko Ono, gadające grzyby, kameleon i uciekający karawan

Manchester: Peter Hook będzie odpowiadał na pytania na portalu guitarguitar Birmingham w piątek 25 października o 13:00. Wydarzenie potrwa 45 minut. Udział jest bezpłatny, ale uczestnicy mieli pobrać bilet ze względu na ograniczoną liczbę miejsc, niestety rejestracja chętnych trwała chwilę i nie ma już biletów...

Okolice Factory: The Chameleons w ostatni piątek wydali swoją nową EP-kę Tomorrow Remember Yesterday nakładem Metropolis Records. Pięć utworów które  istniały w formie dem zostało nagranych na nowo. Muzycy mieli je zagrać podczas sesji u Johna Peela w 1981 r. ale zostały wówczas odrzucone, ponieważ wydawały się niedokończone jak wyjaśnił wokalista i basista Mark Burgess. Można ich posłuchać TUTAJ.

Pozostańmy, po kameleonach, w tematach biologicznych. Marta Wrzosek, pracownik Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego twierdzi, że grzyby się poruszają, porozumiewają i uprawiają seks. A to dlatego, że według niej są znacznie bliżej spokrewnione ze zwierzętami niż z roślinami. Grzyby i zwierzęta mają wspólnego przodka, który wyglądał zapewne jak ameba, był pełzakiem, a rośliny są bardzo, bardzo daleko od niego (LINK). Dodajmy, że akcja dzieje się w TVN 24

News ilustrujemy zbieraczem. Nie tyle grzybów, co dóbr materialnych maści wszelakiej. Tego nie zobaczycie w TVN.

Bogacz leży na łożu śmierci. Lekarz ze smutną miną szepce do żony:
- Droga pani... Proszę się przygotować na wszystko.
Na to żona miliardera odpowiada:
- Panie doktorze. Jestem realistką. W najlepszym przypadku liczę na połowę.

O innych grzybach, bardziej halucynogennych, które lubili bohaterzy następnego newsa. Zespół The Doors ogłosił, że w przyszłym miesiącu zainauguruje obchody 60. rocznicy istnienia zespołu. Odbędzie się to pod nowym rocznicowym logo serią wydawnictw, wśród których będzie antologia ich utworów oraz wiele innymi atrakcji. A więc 22 listopada wyjdzie Zestaw The Doors 1967-1971 składający się z 6 płyt LP - albumów studyjnych zespołu, nagranych z oryginalnych analogowych taśm-matek przez Kevina Graya z Cohearant Audio. Limitowany do 3 tysięcy egzemplarzy nakład dostępny będzie wyłącznie na thedoors.com i rhino.com.  egz. Natomiast w ramach Record Store Day, przypadającego na 29 listopada, grupa wyda album The Doors - Live in Detroit zawierający nagranie występu na Cobo Arena w Detroit w stanie Michigan, który miał miejsce 8 maja 1970 roku. Ten czteropłytowy zestaw po raz pierwszy będzie dostępny na płycie winylowej. I jeszcze zespół planuje wydać pierwszą w historii antologię całości ich twórczości  Night Divides the Day. Wydawnictwo ma zawierać rzadkie fotografie, wywiady z Robbym Kriegerem i Johnem Densmore’em oraz  teksty Jima Morrisona i Raya Manzarka. Książka (wraz z 7-calową płytą winylową z demami Hello, I Love You i Moonlight Drive oraz innymi pamiątkami) - album wyjdzie w 2025 r. Ale już można ją zamawiać TUTAJ.

Jednym z ciekawszych utworów the Doors jest Spanish Caravan. Więc teraz o karawanie, ale i innych środkach transportu publicznego. Według najnowszych danych w 2023 roku w Wielkiej Brytanii skradziono ponad 100 000 pojazdów, w tym karetki pogotowia, śmieciarki, zamiatarki drogowe, jedną betoniarkę, jedną maszynę do opróżniania zbiorników na ścieki i jeden wóz strażacka i nawet karawan. Wniosek? ukradziono każdy typ samochodu. Innym zagadnieniem jest po co?(LINK).

Założyli pilot i kierowca tira, kto kogo bardziej przestraszy swoim środkiem transportowym. Wsiedli do samolotu pilota i lecą pięćset kilometrów na godzinę. Pilot pyta kierowcę:
- No i jak? Boisz się?
- Skądże.
No to pilot przyśpieszył o następne pięćset na godzinę.
- A teraz? - pyta się pilot.
- Nie...
No to pilot wycisnął ze swojego samolotu następne pięćset kilometrów na godzinę.
- No i jak tam?
- Trochę się zaczynam bać. - przyznał kierowca drżącym głosem.
- No to teraz zrobimy spiralę śmierci. - uśmiechnął się pilot i rozpoczął akrobację.
- Starczy, boję się jak cholera. - ze ściśniętym gardłem i zwieraczami przerwał akrobacje kierowca tira.
Wylądowali. Odpoczęli. Przenieśli się do tira. Kierowca na pedał gazu. Sto kilometrów na godzinę na liczniku.
- Boisz się?
- Ty raczej pełzniesz niż jedziesz. - odpowiada ze śmiechem pilot.
Kierowca wyciąga spod fotela pół litra wódki, opróżnia ją paroma łykami i pyta pilota:
- No i jak, boisz się?
- Trochę... - odpowiada pilot zapinając pasy bezpieczeństwa.
Kierowca wyciska z tira jeszcze pięćdziesiąt kilometrów na godzinę, wypija następne pół litra i powoli zaczyna mu szumieć w głowie. Samochód zaczyna się zataczać od lewej do prawej, a uśmiechnięty kierowca pyta pilota:
- Boisz się?
- Jak cholera! Ty idiota jesteś! Zatrzymaj się!
Kierowca tylko uśmiechnął się pod wąsem, coraz trudniej utrzymać mu samochód na szosie. Widząc to pilot odpina pasy, chwyta za klamkę chcąc wyskoczyć z pędzącego samochodu. Ale kierowca przytrzymuje go za rękę i mówi:
- Dokąd? Zaraz robimy spiralę śmierci!!!


Pozostańmy w temacie śmierci, tym razem mózgowej. Michael Stipe w Athens w stanie Georgia 10 października wystąpił i zagrał cztery utwory REM podczas wiecu Kamali Harris. Tym samym po raz pierwszy od czterech dekad wystąpił  w rodzinnym mieście. Jesteśmy dumni z faktu, że nigdy nie lubiliśmy REM i ich muzyki. Miejmy nadzieję, że odejdą w zapomnienie i to samo stanie się z Harris.

 

Dalej USA. Fundacja All Within My Hands zespołu Metallica przekazała 100 000 dolarów na natychmiastową pomoc dla społeczności dotkniętych huraganem Helene (LINK).

Skoro metal - The Beatles zapoczątkowali wszystko co mamy w muzyce rozrywkowej. John Lennon nawet uznał, że Ticket To Ride był pierwszym utworem heavymetalowym.  To ciężka płyta, a perkusja też jest ciężka. Dlatego ją lubię – zasugerował Lennon w 1970 r., co powtórzył dekadę później Davidowi Sheffowi z Playboya w 1980 r.: To była jedna z pierwszych płyt heavymetalowych. Wkład Paula polegał na tym, jak Ringo grał na perkusji (LINK).

Gdzie schować perkusiście pałki aby ich nigdy nie znalazł?
- pod prysznicem 
 


Dalej the Beatles. Z okazji 84 urodzin Johna Lennona, Yoko Ono wydała utwór z 1973 roku, Mind Games, ale radykalnie przerobiony przez Seana Ono Lennona (który obchodzi swoje urodziny w tym samym dniu) w serię dziewięciu medytacyjnych miksów, mających na celu wprowadzenie słuchacza w stan relaksu i medytacji, aby pomóc mu osiągnąć głębsze stany świadomości. Muzyka już została wydana na winylu jako limitowana edycja 3LP w ten piątek, 11 października przez Capitol/UMe. LP są tłoczone na 180-gramowym krystalicznie czystym winylu i zapakowane w potrójną składaną kopertę lustrzaną. Strona B na LP3 zawiera dziewięć unikalnych 1,8-sekundowych mantr, które są odtwarzane nieustannie w końcowych rowkach winylu, tworząc nieskończone pętle - utwór można wysłuchać i zamówić TUTAJ.

Strach się bać tych eksperymentów Ono.

Było o kameleonach i eksperymentach więc teraz dowcip o obu.  

Naukowcy przeprowadzili eksperyment. Zdrowego, dorodnego kameleona położono na czerwonym materiale. Hops, kameleon zrobił się czerwony. Następnie położono go na materiale żółtym. Hops, kameleon przybrał żółtą barwę. Kolejno sprawdzano kolory: niebieski, brązowy i czarny. We wszystkich przypadkach zmieniał ubarwienie. Na koniec położono go na szkockiej kracie obsypanej wielokolorowym confetti. Ze sprawozdania można wyczytać:
”Kameleon odwrócił powoli głowę w stronę grupy naukowców, sapnął ciężko i zszokował badaczy słowami:
- Weźcie wy się odpier*olcie...


The Beatles zostali wybrani najlepszym brytyjskim zespołem w ankiecie przeprowadzonej wśród słuchaczy BBC Radio 2 z okazji Narodowego Dnia Albumu Muzycznego, który odbędzie się pod koniec tego miesiąca. Zespół zdeklasował The Queen. Lista jest TUTAJ. Beatlesi kolegowali się z też z Elvisem. Pośmiertne wspomnienia Lisy Marie Presley, jedynej jego córki:  From Here To The Great Unknown, zawierają bardzo osobiste zwierzenia, w tym opis stanu depresji po dokonaniu aborcji.  Książka, nad która pracowała od 2023 r. wyszła 8 października. Dokończyła ją jej córka Riley Keough. Są w niej wspomnienia z dzieciństwa w Graceland,  opowieść o walce z uzależnieniem od opioidów, o żałobie po samobójstwie syna Benjamina  i wiele innych wydarzeń (w tym zwierzenia z z okresu małżeństwa z Michelem Jacksonem). Aby uczcić premierę książki, Riley jedzie w trasę promującą, podczas której odda hołd swojej matce. W imprezie wezmą udział również nieznani jeszcze goście specjalni. Poszczególne eventy będą w Nowym Jorku, Graceland, St. Louis, Nashville, Londynie i Los Angeles.  Bilety można kupić TUTAJ

Dalej o opioidach. Wykorzystując fascynację ówczesnego księcia Edynburga wszystkim, co pozaziemskie, domniemany rosyjski agent podszywał się pod kosmitę, mając nadzieję na uzyskanie dostępu do księcia Filipa. Ten wysłała na pierwsze spotkanie z kosmitą zaufanego koniuszego, który zwęszył podstęp. Historyjkę tę opowiedział w swoim nowym programie Amazon Prime The King of UFO's, filmowiec Mark Christopher Lee.

Amerykanie wylądowali na Marsie, stoją i planują:
- George, tu będzie multipleks, tu kasyno a tam nowe centrum handlowe...
- Tak Jack, a tam na lewo biurowce.
Aż tu nagle jeden z nich czuje pukanie w plecy, obraca się i widzi Marsjanina, który mówi:
- Nic z tego panowie, przed chwilą było tu takich dwóch i mówili: ”Tu wsio budiet kukurydza.” 


Pozostańmy w Kosmosie. Drugi księżyc o którym niedawno wspominaliśmy, czyli  asteroida o nazwie 2024 PT5 weszła na orbitę Ziemi 5 października 2024 roku i według wielu osób może być Gwiazdą Jakuba, która jest wspomniana w biblijnej Księdze Liczb 24:17 - Widzę go, lecz jeszcze nie teraz, dostrzegam go, ale nie z bliska: wschodzi Gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło. - niektórzy obserwatorzy tego zjawiska twierdzą, że zapowiada ono ponowne przyjście Chrystusa na Ziemię (LINK). 


Czekamy, a planeta staje się nerwowa. Na razie jednak ponownie przychodzą do nas Tears For Fears, którzy niedawno wydali nową piosenkę Astronaut oraz wersję koncertową Head Over Heels. Oba utwory mają znaleźć się na pierwszym w historii koncertowym albumie kultowego brytyjskiego duetu, Songs For A Nervous Planet, który ma się ukazać 25 października nakładem Concord Records. Album zawiera łącznie 22 utwory.

Jest rok 2250. Rozmawiają dwaj astronauci - członkowie nowej wyprawy kosmicznej w odległe zakątki naszej galaktyki.
- Słyszałem, że wakacje spędziłeś z rodziną na Marsie?
- Ani mi nie przypominaj... Szlag mnie trafia jak sobie przypomnę ten tłok.

Piosenka o astronaucie gra powyżej i nie jest wcale zła. A my wracamy ponownie jutro, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 13 marca 2024

Nasza relacja: Darker Waves Festival, Los Angeles 18.11.2023. cz.3: Echo & The Bunnymen, The Human League, The B’52’s, New Order, Tears For Fears

Pierwsza część relacji jest TUTAJ, druga TUTAJ

A następny występ to legendarny:

Echo & The Bunnymen

kiedy wreszcie wyszli na scenę zostali przywitani, jak na nowofalową legendę z lat 80 przystało. Trochę nas zaskoczyły pierwsze dźwięki lecące ze sceny, choć były to jak najbardziej kalifornijskie tony… Roadhouse Blues. Tak, właśnie ten blues z repertuaru The Doors. Dlaczego? Bo to Kalifornia?

Nie było czasu się zastanawiać, bo przy następnej piosence zaliczyliśmy odlot, gdyż była to ulubiona Bring On The Dancing Horses, znana chyba tylko z singla i ze składanki the best of. Później jednak nastąpiło ochłodzenie, bo albo przesunęliśmy się bliżej sceny, gdzie była jakaś dziura nagłośnieniowa i było gorzej słychać, albo… hmmm? Jakoś przetrwaliśmy chwilę i znowu zdziwko bo zabrzmiały dobrze znane doorsowskie dźwięki People Are Strange, co już chyba nie mogło być przypadkiem, ale dopiero później dowiedzieliśmy się, że na zaciemnionej i zadymionej scenie pojawił się nie kto inny jak Robby Krieger, legendarny gitarzysta The Doors! No to można powiedzieć, że byliśmy w domu, bo śpiew przejęła publiczność i nagłośnienie straciło na znaczeniu. Ale gdy zmieniliśmy miejsce i kolejne utwory, w tym największy hit, czyli The Killing Moon zabrzmiał jak - nomen omen - echo, to doszliśmy do wniosku, że chyba głos wokaliście nie dojechał. No albo z nami było już co nie tak.  

A jeszcze całkiem później się okazało, że Echo & The Bunnymen wykonywali już przebój Doorsów w jakimś serialu o wampirach The Lost Boys, którego nigdy nie oglądaliśmy.

Jeśli coś podczas tego występu wypadło świetnie - to sceniczna oprawa. Ta była najbardziej adekwatna i dopasowana do nazwy festiwalu: Darker Waves: mrok, mgła i dymy, czerwone światła i tajemnicza pełnia księżyca wyświetlana na plecach sceny. No i jeszcze teoretycznie: szalony, zimnofalowy głos Iana McCullocha, który w praktyce musieliśmy sobie wizualizować i przywoływać z pamięci niż z odsłuchu na żywo. Naszym skromnym zdaniem organizatorzy powinni właśnie w tym miejscu, na tę zadymioną scenę wstawić Clan of Xymox i wtedy można by powiedzieć, że się wszystko zgadza.

Tym razem też nie dotrwaliśmy do końca ostatniej piosenki, lecz obecnie z przyczyn bardziej naturalnych. Trudno powiedzieć dlaczego akurat przy tej scenie nie było toalet i należało się po raz kolejny przemieścić (a wtedy to już nawet przeczłapać) przez całą długość festiwalowego terenu. Nie ma jednak tego złego bo…

za strefą kibli mieściła się scena żółta TIKI i właśnie sobie uświadomiliśmy że zaczyna się tam koncert

The Human League

Zdążyliśmy na sam początek, choć w ferworze wydarzeń można się pogubić co, gdzie i kiedy. Teraz bodajże weszliśmy już na poziom festiwalowych headlinerów, którzy mają przydzielone dłuższe sloty czasowe, niż tylko pół godziny, ale powiedzmy to sobie szczerze: na tym etapie przestaliśmy to kontrolować i już jedziemy na żywioł. Przestaliśmy nawet inwestować w te syfiaste soczki z kartoników, bo otworzone zostały normalne bary, gdzie polewa się normalne rzeczy. Oczywiście nadal za nienormalne pieniądze, ale trudno. Co zrobić. Porządni to już byliśmy. Nie po to się spotykamy raz na rok lub raz na 10 lat żeby się bawić w jakieś konwenanse.

Sprawdzamy tylko, że o tej samej godzinie, na drugiej scenie rozpoczyna występ inny zespół, a tamtym przecież wczoraj w knajpie obiecaliśmy, że będziemy im dopingować. No to musimy się jakoś rozerwać. Spoko.

Rozrywkę zaczynamy jednak od bliższej naszemu sercu Human League, czyli jednej z najbardziej znanych grup nurtu new romantic, zwłaszcza że pewnie nigdy więcej ich nie zobaczymy na żywo. Prawa natury są jakie są.

Jak przystało na przedstawiciela gatunku, wokalista Philip Oakey wychodzi na scenę w kosmicznym stroju niczym z kantyny na planecie Tatooine w Gwiezdnych Wojnach. Och, ile oni mieli fajnych pioseneczek. Ech, szkoda że przez wielu zapomnianych. Ach i teraz je przypominają, zaczynając od Mirror Man. Przy Sound of the Crowd panie z zespołu: Susan i Joanne, które śpiewają na froncie od 1980 r. dzielnie ćwiczą wygibasy, zupełnie jak kiedyś. Mrużymy oczy, bo to bardzo dobra metoda. Grunt, że wykonawcy się nie męczą i występ sprawia im radochę. W tym momencie dwóch akompaniujących muzyków zdejmuje ze stojaków długie pudła syntezatorów, okazuje się, że mają one gryfy, zawieszają je sobie na ramionach, jak gitary i heja! Kto teraz używa jeszcze takich kosmicznych instrumentów? Chyba już nikt. Ale to był elektroniczny bajer na miarę naszych czasów!

Następna milutka melodyjka Open Your Heart dociera właśnie tam… w okolice serca, przypominając to i tamto.

- Seconds! - to mój ulubiony! Słyszę przez ramię głos Mr. Colourboxa.

Chwila oddechu i teraz leci zajefajny Lebanon. Przy wolniejszym Human musimy się ogarnąć, bo teraz albo nigdy: lecimy pod scenę DARKER, gdzie już trwa koncert naszych wczorajszych znajomych. Ale jeszcze jakąś nieokreśloną chwilę później, stojąc przy barze dzielącym strefy sceny fioletowej i żółtej słyszymy za plecami chóralne śpiewy publiki Don’t You Want Me Baby, Don’t You Want Me ooooooo! No któż nie pamięta dżingla z tej piosenki w Liście Przebojów PR3? My pamiętamy!

The B’52’s

tymczasem przelecieliśmy strategicznym bombowcem B’52 pod drugą scenę (tak, wiemy, że nazwa zespołu to nie od samolotu, tylko od fryzur w tzw. kok na bombę), ale nam się lepiej kojarzy z lotnictwem.

Podobno zaczęli od flinstonowego Planet Claire, ale tego nie widzieliśmy. Lądujemy gdzieś w środku ich występu, amerykańska publika szaleje, zna wszystkie teksty i bawi się doskonale. W końcu to ich czasy. My żyliśmy w równoległych, ale na innej planecie, w innej czasoprzestrzeni. Nic to! W każdym razie jest energetycznie, rockandrollowo, wesoło. Przecież takie hity jak Roam czy Private Idaho to nawet my znamy. A Love Shack i finalny Rock Lobster to już w ogóle! Wariaci wszystkich krajów i galaktyk łączcie się! Można śmiało odhaczyć, że występ mamy zaliczony, bo w tym wypadku operujemy w takich kategoriach.

Nie wiemy co prawda, czy pozdrawiali nas ze sceny, bo korzystając z chwili zamieszania, gdzie wszyscy dookoła twistują lub rockabillują, dossaliśmy się do baru bez żadnej kolejki. Aaaaaby  wytrzymać do końca trzeba nasmarować się sokiem z agawy. Ona stawia na nogi i mamy to przetestowane. I już można odlatywać na południe, w stronę sceny niebieskiej, gdzie za chwilę…

New Order

oooo tak, bardzo, bardzo dobry występ: bynajmniej to nie opinia lecz fakty. Na pierwszym kawałku muszę rozprostować kręgosłup na piachu, ale za chwilę podrywa mnie basik z Age of Consent. Wiadomo, kto go wymyślił, ale niestety chłopaki pokłócili się na dobre i jest jak jest. Oni grają tu, a na Petera Hooka już trafialiśmy i jeszcze trafimy.

Gdy dochodzi do Your Silent Face unosimy się wyżej, ponad tłum, jesteśmy ponad wszystkim, bo ta piosenka jest w nas. Bernard Sumner gra swoją piękną solóweczkę jak przystało: na ustnej melodice. Ze sceny WAVES płyną dźwiękowe fale klawiszy, wzmocnione falami wyświetlanymi na telebimach, a z prawej strony, w ciemności, jakieś 50 metrów od nas płyną prawdziwe fale Pacyfiku. Tymczasem my płyniemy w przestworzach. Chwilo trwaj! No dobra, krótki oddech: gleba czyli piach i znowu podryw przy dźwiękach Sub-Culture

I like walking in the park, When it gets late at night

I move 'round in the dark, And leave when it gets light

I sit around by day, Tied up in chains so tight

These crazy words of mine, So wrong they could be

What do I get out of this? I always try, I always miss…

Kolana pieką, kręgosłup po tylu godzinach, tu spędzonych, odmawia posłuszeństwa, ale gęba się śmieje. Cierpieć i lizać rany będziemy jutro. Jutro niedziela, pojutrze poniedziałek, a u nas leci Blue Monday!

Jesteśmy dość daleko od sceny, nie mamy już sił by się przebijać, ale nagłośnienie jest tu dobre, wszystko widać, słychać i czuć. Jedziemy! Jesteśmy przecież gdzieś w 1983 roku!

Przy kolejnej piosence Temptation wyświetlana na telebimach samotna Route 66 przebija się przez piaski pustyni Mojave, o, właśnie tak tu wczoraj dojechałem, uuuuu, uuuuu…

A teraz kulminacja, po godzinie i 15 minutach grania na scenie kręci się winyl z napisem Joy Division. Love Will Tear Us Apart. Bosko. Dziękujemy. Dobranoc.

No nie. To jeszcze nie koniec, choć w zasadzie tak mógłby się zakończyć festiwal. W tym momencie nie myślimy, że trzeba po raz ostatni pokonać po piachu ten odcinek wybrzeża od sceny niebieskiej do fioletowej. Który to już raz? Mimo to pełzniemy. Bo tam…

Tears For Fears

Tu musimy mocno mrużyć oczy, by rozpoznać na scenie Rolanda i Curta, ale co nam pozostało? Trzeba posłuchać. Jako trzeci kawałek wjeżdża Everybody Wants to Rule the World i wiemy, że jesteśmy we właściwym miejscu. Światem nie udało się zawładnąć, ale nie ma co narzekać, zbieramy swoje owoce, a przecież nic nie trwa wiecznie.

Zespół gra bardzo dobrze, następny znany hit to Sowing the Seeds of Love. Chłopaki może zmienili wygląd i kolor włosów, ale głosy zostały po staremu. W przerwie między piosenkami żartują ze sceny, że w trakcie festiwalu chodzili w tłumie ludzi i nikt ich tu nie rozpoznawał.

No dobra, teraz postanowili podzielić się z nami piosenką z nowego albumu, bardzo doceniamy, ale uwierzcie, jedziemy już na oparach i tylko coś mocniejszego jest w stanie utrzymać nas przy życiu. Coś takiego jak Mad World! I chyba jest to punkt zwrotny w naszym dzisiejszym koncertowaniu. Zespół - z całym szacunkiem - gra dalej i robi to bardzo ładnie, bo mają w repertuarze różne wolne ballady, no ale to nie na nasze obecne potrzeby. Robimy szybki zwrot przez ramię, odbieramy z wirtualnego depozytu plecak i uciekając przed całym tłumem już jesteśmy na ulicy. Zaczepia nas Meksykanka sprzedająca… biało-czarne koszulki New Order stylizowane na okładkę Substance. Po ile? Po 5 Dolców. He he. No ale nas jest dwóch, mamy w gotówce tylko 7, a jak weźmiemy dwie za te 7, to będzie OK?

- Okay okay.

I jest bardzo Okay bo zza płotu dobiegają nas dźwięki wielkiego przeboju Pale Shalter, gdy my właśnie dobiegamy do krzaczorów, w których schowaliśmy rano magiczne after party. Brzęczy szkło, wszystko jest na miejscu. No to co Przyjacielu?

- Vamos a la playa.

Tak się składa że jesteśmy na wysokości molo, nieśmiało sprawdzamy, czy jeszcze otwarte?

- Super, los nam sprzyja!

Wielki drewniany pomost wbija się w fale Oceanu, O tej porze pięknie pokazują swoją potęgę pieniąc się wściekle i rozbijając pod nami o filary molo swe białe grzywacze.

- No to wyciągaj! - mamy szklaneczki, cytryny, Modelo na popitkę i mamy coś jeszcze…

-  Słyszysz?

- O Boże…

Shout, Shout, Let it all out

These are the things I can do without

Come on, I'm talking to you, Come on!

…Mamy z molo widok na teren festiwalu, a dźwięk przecież idealnie niesie się po wodzie. W tych pięknych okolicznościach przyrody dopływa do nas największy przebój Tears For Fears.

- No to na zdrowie. Niebiańskie doświadczenie.
- Jest pięknie!


Epilog

a potem lecimy do centrum dzielnicy Huntington Beach, na głównej ulicy właśnie zamykają restauracje, ale kebsy działają całodobowo, no i najważniejsze: likiernia również. Robimy więc zakupy, w normalnych dzikozachodnich cenach i spokojnym, wyluzowanym krokiem wracamy na plażę.

- Teraz trzeba się zastanowić jak wrócić do hotelu…

- Nawigacja pokazuje, że z buta 10 km

- W normalnej sytuacji można powiedzieć, że na luzie, zwłaszcza, że mamy zaopatrzenie.

- Wybacz lecz nie dziś, klikaj w te aplikacje i wzywaj pomoc z Centrum Neptuna.

Gdy jakąś chwilę później wkraczamy do pokoju Ten Trzeci leży w ubraniu na wyrku, ale zaopatrzenie też sobie zorganizował.

- Zuch chłopak!

- To ja się kładę na materacu - oświadcza Mr. Colourbox

- To ja włażę do jacuzzi! Bo pokój mamy mniejszy, ale za to z okrągłą wanną na środku. Woda zimna jak cholera, ale co tam.

Jutro rano jedziemy do San Diego i na lotniskowiec Midway.

- I już teraz zaprawdę, naprawdę: dobranoc Państwu mówią Nieprzypadek i Mr. Colourbox.




Czytajcie nas, codziennie nowy wpis tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 14 stycznia 2024

Jim Morrison - upadek autorytetu wokalisty the Doors

 

Powyższe zdjęcie przedstawia Jima Morrisona z kobietą, z którą był w swoim życiu najdłużej. Poznał ją na samym początku, w 1965 roku kiedy Doorsi dopiero zaczynali działalność. Był nią zauroczony, ona uważała się za jego kreację, pisał dla niej esseje, dał do przeczytania swój dziennik... stała się fanką jego poezji. 

Kiedy zespół stał się znany mieszkali razem, w zasadzie tak było z przerwami do końca. Związek był dość wolny, ona miała kochanka we Francji, on miał wiele przygód z innymi kobietami, ale zawsze wracał. Dedykował jej piosenki... Ona też go na swój sposób kochała, uniknął dzięki niej wielu wpadek, chowała i zabierała mu alkohol, bo Morrison poza tym że zażywał i palił w zasadzie niemalże wszystko, był alkoholikiem (potrafił wypić trzy butelki whisky dziennie).


Wszystko to jednak mieściło się w kanonie s@x, drugs and rock&roll, wielu z nich - wielkich miało słabości, narkotyki, zdrady, sekty. Geniusze mają jakieś ułomności, znamy to też z naszego rynku muzycznego, choćby geniusz perkusji - uzależniony od heroiny i kompotu Janusz Rołt, znany ze znakomitej gry w projektach Brygady Kryzys, Lecha Janerki i innych. W książce Zagrani na Śmierć  Tomasza Lady przytoczona jest wypowiedź Tomasza Lipińskiego, który uważa, że gra Rołta w Travelling Stranger to mistrzostwo świata perkusji:


We wspomnianej, znakomitej zresztą książce, mamy takich przykładów więcej, wymienić można słynnego wirtuoza gitary Roberta Sadowskiego Sadka (Madame, Houk, Kobonq), czy wreszcie Skandala z Dezertera


Ten ostatni zresztą, fizycznie był nawet nawet nieco podobny do Jima Morrisona (miał też w życiu kilka podobnych epizodów o czym jeszcze napiszemy), a Sadek swego czasu tworzył podobną do the Doors muzykę. O książce jeszcze napiszemy, wróćmy jednak do Morrisona
 
W 1970 Jim odnowił znajomość z Patricią Kennealy – kapłanką sabatu czarownic która zrecenzowała jego wiersze. Mieszkał z nią tydzień byli razem na koncercie Jefferson Airplane. Grace Slick wtedy miała sposób na natrętną publikę chcącą White Rabbit i innych starych piosenek, mówiła: o widzę że Jim Morrison jest dziś z nami, ten się jednak nie ujawnił, a koncert go mocno rozczarował.


Zachowanie Jima wobec Patricii nie różniło się specjalnie od sposobu, w jaki traktował inne kobiety. Z nią również pił, chodził na spacery, wypróbowywał na niej swe nieustanne gierki i testował. W książce Nikt Nie Wyjdzie Stad Żywy Denny Sgermana i Jerry Hopkinsa (In Rock Music Press 2006) przytoczona jest taka wypowiedź: 

Wydaje mi się, że nie ufał mi nawet wtedy, gdy mówiłam, że go kocham. Spodziewałam się, że słyszał to od każdej kobiety, z którą spał choćby raz, ale ja naprawdę tak czułam. I wiedziałam, że mówiąc mu to, daję mu do ręki broń przeciw mnie, którą zawsze odtąd może mi trzymać przy skroni. Kiedy po raz pierwszy wspomniałam mu o moim uczuciu, odpowiedział: 'No tak, teraz, gdy mnie kochasz, chyba już nigdy nie będę mógł pozbyć się ciebie.' Spytałam: 'A więc chcesz się mnie pozbyć, Jim?' A on uśmiechnął się, przymknął oczy i powiedział: 'Nie.' I wtedy powiedział, że mnie kocha. I chyba mówił prawdę.

Być może kochał, ważniejsze jest to, że szybko wziął z nią ślub. Zaślubiny były w stylu wikkańskim - czarownicy i czarownice, czyli Wikkanie, ponoć nie są satanistami. Czczą oni pierwotne siły natury: Boginię Triadę, Wielką Matkę i jej męski odpowiednik - Pana, Rogatego Boga. Jest to wierzenie religijne starsze od chrześcijaństwa i judaizmu. Przez wielu badaczy uważane za jedyną przetrwałą pozostałość pierwotnej religii powszechnej.


Ceremonią zaślubin kierowali kapłani i kapłanki, zmieszano krew Jima i Patricii, a zebraną do kielicha on i ona wypili. Małżonkowie wymienili się pierścieniami. Spisano dokumenty w piśmie runicznym i po angielsku. Po ich podpisaniu Jim zemdlał. 

Wszystkie te ekscentryczne zachowania można jeszcze jakoś tam wytłumaczyć, natomiast kompletne zrujnowanie autorytetu Morrisona następuje w chwili gdy podczas procesu w Miami (Morrison został oskarżony o obnażanie się podczas koncertu) dochodzi do spotkania z Patricią (które Morrison celowo odwleka) a ta oświadcza, że jest w ciąży.

Jim stawia jej alternatywę, urodzi jej (podkreśla że jej) dziecko, albo dokona aborcji. Oczywiście w pierwszym przypadku będzie musiała mu udowodnić, że jest ojcem, a to długotrwałe, on przekupi jej świadków bo ma forsę. Natomiast co do aborcji, będzie jej towarzyszył i pokryje koszta. Dziecko nie jest w tej chwili mu potrzebne, nie jest na nie gotowy, nie stać go na nie i nie chce takiej odpowiedzialności. Ale jak chce może sobie to dziecko urodzić i wychować. Patricia odpowiedziała że to by było cudowne dziecko, ale też go nie chce. W końcu wybuchła i powiedziała że słyszała o 4 innych podobnych przypadkach. Choćby Suzy Creamcheese, jednak Jim zaprzeczył.



Swoistego rodzaju podsumowanie sposobu traktowania kobiet przez Morrisona pokazuje powyższy film z udziałem Patricii Kennealy.

W pierwszym tygodniu listopada Patricia udaje się do szpitala w Nowym Jorku i usuwa ciążę w dwudziestym tygodniu rozwoju płodu. My tylko przypominamy, że od 10 tygodnia słychać już bicie serca...

Morrison nie przyjechał ani nie zadzwonił.

Ten nieznany mi wcześniej fakt na zawsze przekreślił go jako idola. Pozostała już tylko i wyłącznie muzyka i wyrobienie w sobie umiejętności nieprzypominania sobie powyższych faktów podczas jej słuchania.  

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.   

niedziela, 30 lipca 2023

Z mojej płytoteki/ niezapomniane koncerty: The Doors - Live At The Bowl' 68 - jedna z najlepszych płyt live wszechczasów na 50 wzmacniaczy

 

W 2012 roku wznowiono (podwójny winyl i DVD) album koncertowy zespołu The Doors, wydany oryginalnie w maju 1987 (a koncert odbył się 5.07.1968). I być może z tego właśnie powodu notorycznie usuwano z YT zripowane z DVD wideo. Od roku jednak sytuacja jest stabilna, i ponieważ klip cały czas na YT jest, postanowiliśmy o tym albumie dziś napisać. Tym bardziej, że niedawno minęła 55. rocznica jego nagrania. 


Wielu krytyków muzycznych podkreśla, że to jeden z najciekawszych koncertów jaki został zarejestrowany w historii muzyki. Tak też jest, mamy tutaj wszystko, Morrisona ewidentnie pod wpływem (ponoć LSD, przy czym pozostali członkowie zespołu są w pełni świadomosci), świetny performance, luz, zaczepki w kierunku człowieka od świateł, no i co najważniejsze największe hity zespołu.

We wkładce Bruce Botnick podkreśla, że koncert odbył się, kiedy Doors istnieli już na scenach trzy lata, za kilka dni miał ukazać się album Waiting For The Sun (opisany TUTAJ) a singiel Hello I Love You zmierzał na szczyty list przebojów. Co ciekawe, podczas tego koncertu ewidentnie widać momenty że próbują, i to przy pełnej sali.

Muzycy wspominają wydarzenie następująco:

Ray: Kiedy słucha się tego albumu widać czterech skupionych ludzi. Grałem z Jimem, Robbym i Johnem - to były czasy, łza kręci się w oku. To było wspaniałe. Byliśmy w kwiecie wieku i mieliśmy moc otoczenia dźwiękiem wzgórz Hollywood. Chcieliśmy aby na bulwarach Hollywood słyszeli, że the Doors grają Light My Fire. To był świetny show.

Robby: Chcieliśmy brzmieć najmocniej jak można. Zapytaliśmy ekipy ile wzmacniaczy są nam w stanie dostarczyć i dostaliśmy ich aż 50. Niestety w związku z ograniczeniami dźwiękowymi Bowl nie mogliśmy użyć wszystkich. Każdy z nas użył zaledwie po jednym, poza Johnem, który użył dwóch. W końcu ja też użyłem dwóch ale dźwięk był średni. W trakcie show trochę próbowaliśmy, czego nie robiliśmy nigdy przedtem.


John: Ponieważ nikt nie chciał się tym zajmować, ja zawsze przygotowywałem listę piosenek. Zwykle na koncertach wrzucałem kilka pierwszych taktów i reszta już wiedziała jaki utwór grać. W Bowl tak nie było, chłopaki dali się namówić na przygotowanie setlisty. Tego wieczoru jedliśmy kolację z Jaggerem i innymi Stonesami, i kiedy po niej pojechaliśmy do Bowl zobaczyliśmy tłum 18 000 ludzi. Pomyśleliśmy że być może jesteśmy wielcy... Na bis zagraliśmy the End, jak zawsze. Light My Fire zawsze pobudzał publikę i zmuszał do tańca, po czym graliśmy the End co powodowało że gdy oni musieli już iść, byli totalnie zdewastowani, zbyt słabi żeby klaskać. Szli do domów ale tam myśleli o show. To było najmocniejsze.
 
Czy dzisiaj są jeszcze artyści starający się w taki sposób oddziaływać na publikę? Czy choć jeden z nich zbliży się na milimetr do Jima Morrisona, który bez specjalnych efektów, przebieranek, malowania twarzy itd. potrafił zrobić show swoją ponadprzeciętną osobowością?
 
I w końcu, jak to kiedyś ktoś skomentował pod wideo z jednym z koncertów tamtych czasów: no f@@@ing cell phones waving around... 
 
Tylko oni, my i sztuka. Przepraszam: Sztuka. 
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.
 
 
The Doors - Live At The Bowl' 68, producent: Paul A. Rothchild, Elektra 2012, setlista:  Slow Start/Intro, When the Music's Over, Alabama Song (Whisky Bar), Back Door Man, Five to One, Back Door Man (reprise), The WASP (Texas Radio and the Big Beat), Hello, I Love You, Moonlight Drive, Horse Latitudes, A Little Game, The Hill Dwellers, Spanish Caravan, Hey, What Would You Guys Like to Hear?, Wake Up!, Light My Fire, Light My Fire (segue), The Unknown Soldier, The End (segue), The End. 

     

niedziela, 2 lipca 2023

Z mojej płytoteki: The Doors i Waiting for the Sun - kolejne źródło inspiracji dla Joy Division


Tak się złożyło, że od czasu wizyty w USA na Venice Beach,  gdzie Ray Manzarek (prawdziwe nazwisko Manczarek, tak tak Polak, syn emigrantów z naszej Ojczyzny) spotkał Jima Morrisona, słucham the Doors. Dobra to okazja, żeby wzbogacić płytotekę, bowiem całą dyskografię zespołu posiadam na kasetach, nagrywanych jeszcze w czasie komuny za niemałe pieniądze. 
 
Ich muzyka doskonale pasuje do różnych nastrojów, a prezentowane dziś płyta, obchodzi jutro swoją 55. rocznicę wydania (3.07.1968). 
 
Zanim jednak kilka słów o tym doskonałym, trzecim w dyskografii zespołu albumie, pewna refleksja. Im dłużej eksploruję twórczość Doorsów (a będzie u nas jeszcze o nich kilka razy), tym większe dostrzegam podobieństwo Joy Division do artystów z USA. Pisaliśmy niedawno o spodniach ze skóry, które nosił Ian Curtis (TUTAJ) ewidentnie wzorując się na Morrisonie, Doorsi przewijają się przez książkę Deborah Curtis (pisaliśmy o tym omawiając album Strange Days - TUTAJ), nie zaskakuje zatem pewne kolejne, odkryte przypadkiem podobieństwo. Czyż bowiem zdjęcie z okładki omawianego dziś albumu nie kojarzy nam się z fotografią, jaką wykonał Joy Division w 1979 roku Paul Slattery (którego książkę omawialiśmy TUTAJ)?
 

A jeśli pociągniemy temat, to nawet nasza rodzima Siekiera może pochwalić się podobną fotką, z tym że tutaj raczej inspiracja pochodziła od Joy Division, choć kto wie (zdjęcie wykonał zespołowi Antoni Zdebiak)? 
 
Tak więc mamy kolejny dowód, jak ważnym dla Iana Curtisa był Jim Morrison, w czasie realizacji omawianego dziś albumu borykający się nie tylko z uzależnieniem od narkotyków, ale i od alkoholu. Można śmiało postawić tezę, że muzyka Joy Division była syntezą muzyki the Doors i Kraftwerk.
 
Jerry Hopkins i Danny Sugerman w książce Nikt Nie Wyjdzie Stąd Żywy wspominają, że album miał mieć inny tytuł i inną okładkę. W końcu zdecydowano się na Waiting for the Sun od tytułu jednej z piosenek.  

Zaczynają od ogranego hitu
Hello, I Love You (swojego najbardziej kasowego singla), no ale hity są ważne, w końcu z czegoś trzeba żyć. Piosenkę napisał Jim siedząc na plaży Venice Beach i przyglądając się pięknej długonogiej dziewczynie. Później dopiero album odkrywa przed nami swoją moc. Po nostalgicznym Love Street (umieszczonym na stronie B singla Hello I Love You), ze znakomitymi solówkami, zaczyna się już poważne granie. Not to Touch the Earth to fragment kompozycji Celebration of The Lizard. Tak zresztą miał pierwotnie nazywać się album, którego okładka miała imitować skórę węża, z czego jednak zrezygnowano. Jak wspominają Jerry Hopkins i Danny Sugerman  pierwsze wersy tego utworu - „Nie dotykać ziemi Nie widzieć słońca" - Jim zaczerpnął ze spisu treści książki The Golden Bough. W swej roboczej wersji Lizard trwał dwadzieścia cztery minuty i jego wycofanie po wielu godzinach pracy studyjnej oznaczało, że na połowę płyty nie ma materiału. W tej sytuacji chłopcy sięgnęli do niewielkich resztek swego wczesnego repertuaru i nagrali piosenki napisane przez Jima w Venice, między innymi Hello I Love You.
Summer's Almost Gone (też starszy utwór Jima, z 1965 roku) psychodeliczno - nostalgiczny blues, to jeden z ciekawszych momentów płyty. Zwłaszcza imponujący jest fragment:
 
Ranek zastał nas spokojnie nieświadomych
Południe wypalało złoto w naszych włosach
Nocą pływamy po roześmianym morzu
Kiedy lato odejdzie
Dokąd pójdziemy?
 
Wintertime Love - kolejna piosenka, doskonale koresponduje z poprzednią.
 
Zimowe wiatry wieją zimny sezon
Zakochany, mam nadzieję, że będę
Wiatr jest taki zimny, czy to dlatego?
Utrzymuję cię w cieple, twoje ręce mnie dotykają

Zatańcz ze mną, moja droga
Zima jest taka mroźna w tym roku
Jesteś taka ciepła
Moja zimowa miłość
 
Zimowe wiatry są niebieskie i mroźne
Z północnych sztormów na morzu
Miłość została utracona, czy to jest powód?
Tak desperacko próbuję być wolnym

Chodź ze mną tańczyć, moja droga
Zima jest taka mroźna w tym roku
Jesteś taka ciepła
Moja zimowa miłość
 

The Unknown Soldier - z oficjalnym klipem, to fragment płyty który jest niezwykle psychodeliczny, a z którym niespecjalnie przepadam (na basie gra w nim Kerry Magness). Piosenka o wydźwięku mocno antywojennym. Za to do zupełnie odlotowych i pikowych fragmentów albumu należy Spanish Caravan, gdzie na gitarach basowych zagrali Leroy Vinegar i Douglas Luban.
 
Zabierz mnie, karawano, zabierz mnie stąd
Zabierz mnie do Portugalii, zabierz mnie do Hiszpanii
Andaluzja z polami pełnymi zboża
Muszę je znowu zobaczyć
Weź mnie, hiszpańska karawano
Tak, wiem, że możesz

Pasaty znajdują zagubione w morzu galeony
Wiem, gdzie czeka na mnie skarb
Srebro i złoto w górach Hiszpanii
Muszę cię znowu zobaczyć
Weź mnie, hiszpańska karawano
Tak, wiem, że możesz 

 
My Wild Love to najsłabszy moment albumu. We Could Be So Good Together i Yes, the River Knows, za to to doskonałe piosenki. Zwłaszcza ta druga, napisana przez gitarzystę zespołu Robbie Kreigera. 
 
Proszę uwierz mi
Rzeka mi powiedziała
Bardzo delikatnie
Chcę, żebyś mnie trzymał

Swobodny spadek, przepływ rzeki
To trwa i trwa
Oddychaj pod wodą do końca
Swobodny spadek, przepływ rzeki
To trwa i trwa
Oddychaj pod wodą do końca
Tak, rzeka wie

Proszę uwierz mi
Jeśli mnie nie potrzebujesz
Idę, ale muszę mieć trochę czasu
Obiecałem, że utopię się w tajemniczym, podgrzanym winie

Proszę uwierz mi
Rzeka mi powiedziała
Bardzo delikatnie
Chcę, żebyś mnie trzymał
 
Idę, ale potrzebuję trochę czasu
Obiecałem, że utopię się w tajemniczym, podgrzanym winie

Swobodny spadek, przepływ rzeki
To trwa i trwa
Oddychaj pod wodą do końca
Swobodny spadek, przepływ rzeki
To trwa i trwa
Oddychaj pod wodą do końca
 
Album kończy Five to One, nie jest to najlepszy utwór, choć do wytrzymania. 

Reasumując, w 1968 roku Doorsi, mimo kłopotów z materiałem, wydają arcydzieło psychodeli. Dzisiaj o takich albumach możemy jedynie pomarzyć...
 

 

The Doors, Waiting for the Sun, Elektra, 1968, producent: Paul A. Rothchild, tracklista: Hello, I Love You, Love Street, Not to Touch the Earth, Summer's Almost Gone, Wintertime Love, The Unknown Soldier, Spanish Caravan, My Wild Love, We Could Be So Good Together, Yes, the River Knows, Five to One.
 
 

niedziela, 11 czerwca 2023

Pas concho Jima Morrisona z the Doors i nieznana historia skórzanych spodni Iana Curtisa z Joy Division

Jim Morrison wspominał o tym, że kiedy jako dziecko podróżując z rodziną natknęli się na wypadek ciężarówki pełnej Indian. Twierdził nawet, że duch szamana wniknął w jego ciało. Być może stąd w okresie roku 1968 niezbędnym elementem jego scenicznego image stał się indiański pas concho (zresztą Indianie pojawiają się w jego twórczości wielokrotnie, o czym innym razem). 

W sieci jeszcze kilka dni temu działał blog Cippy Creasy Horse (LINK), gdzie autor opisywał historię tego pasa, który dla Morrisona wykonał jego ojciec Joe H. Quintana, a który wokalista the Doors zakupił od Wayne i Irmy Bailey z Albuquerque.



Cipy na swoim blogu twierdził, że nie wiadomo co stało się z oryginałem, a jego ojciec wykonał jedną kopię, choć była ona nieco mniejsza. Za to w dyskusji pod wpisem padła cena 18 000 USD. 



Historia pasa indiańskiego concho (nazwa od hiszpańskiego słowa muszla) opisana jest bardzo wnikliwie TUTAJ. Sięga roku 1860 i Indian Navaho. Robiono je ze srebrnych monet, a w indiańskiej tradycji, były to specjalne rodzaje obroży ozdobnych na włosy dla koni. Z powodu rozmiarów kobiety mogły nosić je jako paski ozdobne. W dalszym okresie wyrabiano je także z innych metali np. miedzi. 

Następcą pierwotnych pasów był już bardziej komercyjny produkt, który opracował Indianin z plemienia Nawaho Arsidi Chon. W latach 1868 i 1869 otrzymywano go z meksykańskich Pesos za pomocą młotka. Przez oczka przeprowadzano pasek, bo Indianie nie umieli wtedy jeszcze lutować. 

Kiedy rozwinięto techniki jubilerskie ozdoby stawały się coraz bardziej wysublimowane. Od 1890 do 1900 określa się drugą fazę tworzenia pasów Concho (była też trzecia ale ją pomijamy). Bowiem po opanowaniu techniki lutowania, możliwym było dolutowanie od spodu belek, przez które przeciągano pasek, tak że był on niewidoczny. Taki pas miał właśnie Jim Morrison.


Warto dodać, że na Ebay można zakupić inną kopię pasa Jima Morrisona za bagatela 579 USD (LINK).


Jednak co do jakości można mieć wątpliwości, bo to wyrób imitujący concho z okresu pierwszego, z widocznym w muszlach paskiem.


Na koniec krótko o innym, ważnym dla image Jima Morrisona elemencie. Chodzi mi o spodnie ze skóry...

Jon Savage wspomina o spodniach Iana Curtisa, jednak bardziej skupia się na kurtce z napisem HATE wzorowanej na taksówkarzu z De Niro w roli głównej (TUTAJ), o filmie pisaliśmy TUTAJ. Wspominaliśmy też o fakcie, że do punka stroje tego tupu wprowadzili Sex Pistols (TUTAJ). Z kolei Doreen Curtis wspominała, jak Ian zafascynował się Davidem Bowie, nosił podobną fryzurę i kupił sobie czerwone spodnie (TUTAJ). 

A my przypomnijmy pierwszy występ Joy Division z Granada TV, z CIA w tle (o czym pisaliśmy TUTAJ).


Bo skoro Ian Curtis mógł kupić spodnie wzorując się na Davidzie Bowie, to dlaczego nie mógł na pierwszy występ telewizyjny swojego zespołu założyć skórzanych spodni a la Jim Morrison? Przecież to był jego drugi wielki idol.. Dziwne, że w żadnej biografii o zespole tego nie zauważono. Na concho belt z pewnością nie było go wtedy stać, choć raczej by się do tego nie posunął, Joy Division bowiem to zupełnie inny rodzaj muzyki. Coś jakby zmieszać the Doors i Kraftwerk... A do tej hybrydy concho już nie pasuje. 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.