sobota, 6 czerwca 2020

"Teraz Rock" pisze o Ianie Curtisie i Joy Division, czy to dobrze?


Z jednej strony oko cieszy widok okładki gazety w sklepie, a na niej napis: Joy Division. W końcu minęło 40 lat od samobójczej śmierci Iana Curtisa. Tak też było gdy w ostatni czwartek w jednym ze sklepów zobaczyłem okładkę Teraz Rock a na niej zdjęcie zespołu Pearl Jam, na górze natomiast malutkimi literkami: Joy Division. Czyżby Curtis był mniej ważny, że nie zasłużył sobie na okładkę? No tak sprzedaż... 

Strona 58 i znajdujemy tam artykuł autorstwa Jordana Babula pt. Pełen Sprzeczności, o Ianie Curtisie. I dobrze, że pamiętali. Natomiast źle, że w teście są błędy i sprzeczności, bo przecież z tego artykułu ktoś może czerpać wiedzę. 

Już teza postawiona w pierwszym zdaniu jest kontrowersyjna. To nie jest prawda, że  Curtis nie zdążył posmakować smaku sławy. Joy Division byli już wtedy znanym zespołem, mieli za sobą 2 występy w TV, dwa razy wystąpili w renomowanej audycji Johna Peela,  koncertowali nie tylko w UK ale i za granicą, a koncerty, przynajmniej te w kraju, gromadziły pełne sale. Mało tego, podpisali kontrakt na trasę w USA i dwukrotnie (a trzeci raz po śmierci Iana Curtisa) ukazali się okładce New Musical Express...

Kolejne zdanie - on sam mieszkał w skromnej kamienicy w Macclesfield. Czy to jest kamienica?

I dalej: dołączenie do zespołu, który początkowo nazywał się Warsaw. No nie, Warsaw to nazwa zespołu, który Curtis stworzył z Iianem Grayem, więc do niczego nie dołączał. Później natomiast dołączył do Hooka i Morrisa i najpierw nazywali się Stiff Kittens, później Warsaw a finalnie Joy Division


Kolejny nie do końca prawdziwy cytat: Żona Iana twierdzi, że jej mąż marzył po prostu o wydaniu jednej płyty.... Nie do końca, prawda jest taka, że chciał wydać singla i płytę. W książce Deborah Curtis Touching from teh Distance, i jej polskim tłumaczeniu (wydawnictwo Iskry, 1997, tłum. Krzysztof Obłucki) na stronie 136 czytamy: Powiedział, (Ian), że kiedy Transmission i Unknown Pleasures zostały wydane, zaspokoił swoje ambicje, a teraz nic już mu nie zostało do zrobienia. Zawsze chciał jedynie wydać album i singla.  

Jedźmy dalej: W liście wysłanym do Annik Honore, kochanki, przez którą rozpadło się małżeństwo Curtisów...

Definicja wg. słownika SJP (LINK): Kochanka - kobieta utrzymująca stosunki seksualne z mężczyzną bez zawarcia związku małżeńskiego; utrzymanka, faworyta, metresa, miłośnica, kochanica...

Annik nie uprawiała nigdy sexu z Ianem Curtisem, sama tak twierdziła, a jeśli jej nawet nie wierzymy, potwierdził to jej kolejny, i pierwszy mężczyzna, Mark Reeder, o czym napisał w swojej najnowszej książce o zespole Jon Savage (streszczenie jest TUTAJ).
Małżeństwo Curtisa rozpadło się z wielu powodów, i nie bez winy w tym była żona Iana.

Fragment wywiadu z Kevinem Cumminsem jest co najmniej zabawny. Fakt, Curtis nie dawał żadnych sygnałów, że chce popełnić samobójstwo. Nonsens... Szkoda strzępić języka - warto przeczytać nasz wcześniejszy wpis TUTAJ, tam te wszystkie sygnały opisaliśmy. Również fragment wywiadu z Hookiem jest dość zabawny - zwłaszcza gdy zestawimy dwa fragmenty różnych wypowiedzi Petera Hooka. Najpierw z przytaczanego artykułu: W codziennych kontaktach Ian nigdy nie zachowywał się inaczej niż normalnie... Nigdy, przenigdy, ani przez chwilę nie pokazał mi, ze jest w depresji. Tak naprawdę zawsze ukrywał emocje przed nami. 

I drugi fragment z książki Petera Hooka, którą streściliśmy TUTAJ. Znalazłem go w łazience. Leżał na podłodze  z dużym rozcięciem na głowie. Poszedł do toalety, dostał ataku, uderzył się głową w umywalkę i stracił przytomność. A co my zrobiliśmy? Ocuciliśmy go i przyprowadziliśmy do sali nagrań. Ian zapewnił nas, że nic mu nie jest, więc graliśmy dalej. Powinienem tak zatytułować tę książkę: "Powiedział, że nic mu nie jest, więc graliśmy dalej."
Prawda jednak była taka, że nie mieliśmy pojęcia, o czym mówił. Nikt z nas nie rozumiał co Ian miał na myśli. Pewnie domyślacie się co stało się później. Oczywiście nic. Zbagatelizowaliśmy sprawę. Olaliśmy to, że nasz kumpel zaczął się okaleczać. Nie rozmawialiśmy o tym więcej. Zachowywaliśmy się tak, jakby nic się nie stało. Udawaliśmy, że wszystko jest w porządku, że Ian  jest zdrowy i nie potrzebuje pomocy. Woleliśmy nie dostrzegać tego, że nie radzi sobie z presją oraz odpowiedzialnością i jest w bardzo trudnej sytuacji osobistej. Znów udawaliśmy że nic się nie stało, a Ian nam to ułatwiał – nigdy nie chciał być dla nas obciążeniem ani przeszkodą w rozkręcaniu kariery. Jemu najbardziej zależało na tym, żeby zespół odniósł sukces, więc spychał swoje problemy i chorobę na dalszy plan. Znajdował w sobie siły, żeby pocieszyć nas po kiepskiej recenzji czy koncercie. Był kluczową postacią w Joy Division, frontmanem, ale zawsze kiedy mógł, podkreślał, że tworzymy zespół. Mówił: "Ja tylko piszę słowa i śpiewam. Resztą zajmują się chłopaki". 

Zatem warto chyba zauważyć, że coś tutaj nie pasuje i mamy lekko mówiąc sprzeczność...A co do stanów depresyjnych, polecam wspomnienia byłych członków zespołu i Petera Savillea z realizacji Closer (TUTAJ):




One night we all went for a meal, (recalls Peter Saville) Ian and Annik sat on another table, and every time I glanced over at them, Ian was crying. We all have relationships in our twenties and they can be pretty superficial, but it was quite plain to me that was not Ian’s feeling towards her.

Żadnych oznak powiadacie, powyżej opisana scena, pierwsza próba samobójcza czy tekst In a Lonely Place.. Litości.


Całości tekstu dopełnia zdjęcie rzekomego rękopisu piosenki Passover. Jest to zdjęcie z książki Ian Curtis -  So This Is Permanence, Joy Division Lyrics and Notebooks (Chronicle Books, 2014) ze strony 183, z działu: Early Versions, Alternatives, New Songs, Prose (opisywaliśmy ją TUTAJ). Rzeczywiście można dopatrzeć się w reprodukcji jednego wersu z tekst piosenki, która jest w opisie. Natomiast pełny tekst Passover znajduje się w tej samej książce, na stronie 83... Czyżby autor aż do tego stopnia nie znał tej piosenki? W takim The Guardian na przykład, potrafili opublikować to samo zdjęcie, ale nie podpisali go jako tekst Passover (TUTAJ).




Reasumując, w 40. rocznicę śmierci tak wielkiego artysty wypadało poświęcić nieco więcej uwagi, a może poprosić kogoś o głębszą refleksję? Na świecie jest masa fanów Joy Division, którzy zrobiliby to całkowicie for free. 

Tak jak my robimy to tutaj od kilku lat. Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.  

P.S. Wypadało jeszcze podpisać autorów zdjęć, zwłaszcza gdy się na nich zarabia...

piątek, 5 czerwca 2020

Rafał Ołbiński: artysta niejednoznaczny

Nie da się ukryć, że do dzisiejszego tematu kolejnego wpisu o sztuce na naszym blogu podchodziliśmy z dużą dozą krytycyzmu. Twórczość Rafała Józefa Ołbińskiego jest uznana i znana na Zachodzie (przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych), a dla nas sława w potocznym tego słowa znaczeniu znaczy niewiele, o ile nie stoją za nią prawdziwe dokonania.
 
Rafał Ołbiński jest człowiekiem rzeczywiście zaskakującym. Już jego życiorys naznaczony jest tajemnicą – urodził się w 1943 roku, choć podobno w papierach ma także wpisany rok urodzenia 1945, zmienił nazwisko, tak naprawdę nazywał się Józef Rafał Feliks Chałupka (syn Józefa i Janiny Chałupków LINK), studiował architekturę (podobno przez dziewięć lat na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej) a potem korzystając z karnawału Solidarności wyjechał w 1981 r. najpierw do Paryża a stamtąd do Nowego Yorku. I tam odniósł sukces… 

Tworzy dzieła malarskie, zajmuje się ilustratorstwem, grafiką, projektowaniem plakatów, scenografią – długość listy profesji, które uprawiał, jest imponująca, godna prawdziwego człowieka renesansu… Jego listę dokonań można łatwo znaleźć w Internecie.
 
Twórczość Ołbińskiego zaszeregowana jest do nurtu tzw. surrealizmu magicznego, którego czołowym przedstawicielem jest Rene Magritte (pisaliśmy o nim TUTAJ) a także inni artyści pozostający pod jego wpływem (TUTAJ).  Gdy patrzy się na jego dzieła en mass, nieodparcie odbiera się je jako skażone sporą dozą kiczu… Artysta posługuje się dość powtarzalnymi motywami. Oto widzimy na jego obrazach dwoje ludzi (on i ona), gołąbki, niebo, chmury, zielone łąki, drogi-wstążki, drzewa, drabiny, konie, serduszka, gwiazdy i sierp księżyca, Monę Lisę i inne ikony pop-kultury…. Lecz z tego natłoku da się jednak wybrać prace, w których jest to coś, choć czy w dużym natężeniu, to już pozostawiamy ocenie naszych czytelnikom.










Inną kwestią jest stosunek autora tych dzieł do sztuki jako takiej. Aby to stwierdzić, przejrzeliśmy kilka wywiadów i obraz jaki się z nich wyłania nie jest tak jednoznaczny jak wszystkie te prace. Rozmówcy prędzej czy później zadają mu pytanie o jego pochodzenie, o Polskę, o to czy jak zmiana kraju zamieszkania wpłynęła na jego twórczość, w skrócie – ile w jego pracach jest obrazów zrodzonych znad Wisłą. I malarz odżegnuje się prób od takich sugestii. Mówi na przykład, że kultura, w której przyszło artyście się urodzić jest tylko lokalnym uwarunkowaniem społecznym, które na szczęście można przekroczyć i poszukać bardziej uniwersalnych prawd i wartości co właśnie sztuka ułatwia (LINK). 


W innym wywiadzie z kolei sam stawia przed artystą, który chce być wielkim równie poważne cele: ma on stać się sumieniem czasów i nieść przesłanie moralne. A potem mówi coś istotnego, najpierw przytacza zdanie Schopenhauera: w kontakcie z dziełem sztuki, trzeci element humanizmu - czyli wola – odpoczywa a potem stwierdza: Wola nie istnieje, oddajemy naszą wolę sztuce, lecz teraz wszystko poszło w innym kierunku. Zarówno artysta, jak i odbiorca na każdym etapie ustalają, ile ta sztuka może kosztować. Każdy artysta jest jak osobna planeta, i nie powinien on być kopią kogoś innego. Niestety, dzisiaj cała kultura opiera się na kopiowaniu. Tak jest, ale walczmy o zachowanie naszej indywidualności i osobowości, wybierajmy trudniejsze dzieła, czytajmy trudniejsze książki, słuchajmy trudniejszej muzyki (LINK). 


Z tym akurat musimy się zgodzić. I dlatego nasz blog nie jest nastawiony na zysk i prezentuje trudne tematy… A więc czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 4 czerwca 2020

Byli wśród nas: Mark Hollis (1955-2019) jakiego nie znacie


Od tego wpisu rozpoczynamy na naszym blogu nowy cykl, żyjemy bowiem w czasach, gdy wielu spośród naszych muzycznych bohaterów lat 80. odchodzi. My chcemy zatrzymać pamięć o nich na zawsze. Przynajmniej tak długo, jak sami nie odejdziemy by do nich dołączyć... 


Nagrywam ciszę - oto czym najchętniej zajmował się Martin Hannett, legendarny twórca dźwięków z Manchesteru (pisaliśmy o tym TUTAJ). Dzisiaj chcemy naszym czytelnikom przybliżyć innego konesera ciszy. Jest nim zmarły w zeszłym roku Mark Hollis (nasze wspomnienie o nim i płycie The Party's Over (1982) jest TUTAJ). 

Hollis stał się znany po występach z zespołem Talk Talk, w którym był wokalistą (grali tam jeszcze Paul Webb, Lee Harris i Simon Brenner).  Wraz z producentem i klawiszowcem Timem Friese-Greene, nieoficjalnym członkiem grupy, wydali w 1985 roku trzeci album The Color of Spring. Płyta ta stała się najlepiej sprzedającym się albumem Talk Talk dzięki przebojowi Life's What You Make It,  dzięki czemu, uzbrojeni w większy budżet, większą swobodę twórczą i pozbawiony ograniczeń czasowych, muzycy z Talk Talk mogli zająć się eksperymentowaniem i tworzeniem nowego albumu. 


Był nim Spirit of Eden, który został uznany za jedną z najważniejszych płyt lat 80.  Ona na nowo definiuje sposób słuchania muzyki – tak wyraził się o tym wydawnictwie Philip Selway z Radiohead w BBC 6 Music, podczas programu z okazji wydania wznowienia po 30 latach.  Znawcy podkreślają, iż jej brzmienie spowodowane było fascynacją Hollisa kapryśną muzyką impresjonistyczną, szczególnie Debussyego i Ravela (w Polsce przedstawicielem tego nurtu był Karol Szymanowski), a także niemieckiego eksperymentalnego zespołu rockowego Can. Natomiast Hollis po wydaniu albumu stwierdził, iż czuje silne powinowactwo z dźwiękiem i naturalnym brzmieniem instrumentów. Wydany niedługo potem jego jedyny album solowy artysty - zatytułowany po prostu Mark Hollis (1998) - był próbą stworzenia czegoś ponadczasowego. Muzyk chciał napisać taki utwór muzyczny, aby nie było wiadomo, w którym roku został nagrany*. Czy to mu się udało? Wydaje się, że raczej tak. Artysta zaprezentował taką wrażliwość na brzmienie, że stało się ono u niego samoistnym środkiem wyrazu.

Kierunek ewolucji muzyki, który możemy prześledzić na wszystkich pięciu albumach Talk Talk jest daleki od tego, co prezentujemy na naszym blogu. Ale musimy stwierdzić, że to co Hollis osiągnął, wykracza poza zwykłe rzemiosło muzyka pop. Ba - wykracza poza to, od czego zaczynał, czyli poza rock w odmianie synth-pop, oscylując wokół czegoś, co można nazwać próbą obsesyjnego przekazania egzystencjalnych, wręcz mistycznych przemyśleń artysty.  W ostatnim, solowym utworze, który został udostępniony publiczności w 1998 roku wydaje się, że jego zamiłowanie do ciszy nareszcie znalazło swój ostateczny kształt. Był to projekt AV 1, wyprodukowany z Phill Brownem i z Davem Allinsonem, z pogranicza muzyki ambient i rocka eksperymentalnego. Gdy słucha się jednego z utworów (TUTAJ), zagranego na pianinie przez Hollisa, od razu przypominają się jego słowa: Świetnie sobie radzę z ciszą. Nie mam z tym problemu. Jeśli masz zamiar w nią wkroczyć, postaraj się mieć ku temu powód. Później artysta z dnia na dzień całkiem wycofał się ze świata show-biznesu. Osiadł w Wimbledon pod Londynem i zajął się wychowaniem (wraz z żoną nauczycielką) dwóch synów. Tylko raz jeszcze po przejściu na emeryturę udzielił się muzycznie. W wyniku krótkiej, jednorazowej współpracy z Anją Garbarek w 2012 roku (jest ona córką polskiego saksofonisty Jana Garbarka, który wyemigrował do Norwegii) powstała płyta Smiling & Waving. Produkcją krążka zajął się Steven Wilson, zaś za muzyczny jego obraz odpowiadali Robert Wyatt i właśnie Mark Hollis


Hollis, tak o nim powiedział, Zaprojektowałem ten album w reakcji na wszystko dzieje się wokół. Na każdym kroku jesteśmy bombardowani dźwiękami i obrazami. W czasach gdy zawodzi świat, chcę spokoju i łagodności. I znów powstało coś co trudno zakwalifikować, coś co łączy ambient z elektroniką, współczesną muzykę klasyczną i improwizowany jazz, a także rock i pop.

Ostatnim, napisanym przez Hollisa, znanym utworem jest temat muzyczny ilustrujący serial telewizyjny Boss (2012) Sekcja 1 ARB


Muzyk odszedł nagle 24 lutego 2019 roku. Był młodszym bratem Eda Hollisa, producenta i muzyka, z wykształcenia psychologiem dziecięcym, mężem, ojcem a przede wszystkim muzykiem, który wykroczył poza swój czas.

*TUTAJ znajdują się wszystkie wywiady z Markiem Hollisem


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

środa, 3 czerwca 2020

Z mojej płytoteki: Exodus (Polska) - Supernova - poza ramami muzycznych klasyfikacji

Tak, trzeba jednoznacznie stwierdzić - mamy ostatnio lekki przechył na polskie zespoły lat 80-tych i 90-tych. Mieliśmy na prawdę wtedy wielkich artystów, i nie ma się czego wstydzić. Poza tym warto pamiętać, że koneserzy winyli byli wręcz skazani na rodzimą muzykę. Płyty z zagranicy nie dość że były trudno dostępne, to osiągały kosmiczne ceny. Nagrania w setnych nieraz kopiach   krążyły na kasetach, a winyl to wiadomo - winyl. Co nie znaczy, że mieliśmy się czego wstydzić, nasi artyści: Republika, Siekiera, Klaus Mitffoch, Kryzys i wielu wielu innych to klasa do dziś. Zatem co jakiś czas, prezentować będziemy ich na naszym blogu. 

Dzisiaj pora na album niesamowity. Zacznę od końca, mamy rok 2006, z jakiejś gazety dowiaduję się o wydaniu antologii Exodusu - legendy polskiej muzyki powiedzmy rocka progresywnego, choć zawsze miałem kłopoty z zakwalifikowaniem ich muzyki. 

Wydawnictwo The Most Beautiful Dream, bowiem to o nim mowa,  ma limitowaną edycję, zaledwie 1000 kopii, a moja szybkość działania sprawia, że jestem szczęśliwym posiadaczem kopii z niskim numerem 0037...

W środku 5 płyt CD i książeczka z wnikliwym opisem (w dwóch językach), zdjęciami i tekstami. Po prostu obowiązkowa pozycja dla fanów polskiego rocka lat 80-tych. I na pewno powrócimy do innych wydawnictw zespołu, dziś natomiast pora na głównego bohatera, czyli CD numer 3...



Album nagrany pod koniec 1981 roku w studio Polskich Nagrań. Oczywiście w wersji oryginalnej ukazał się jako winyl:




Zespół tak opisuje powstanie Supernovej we wspomnianej książeczce dołączonej do kompletu CD: Muzyka zespołu ewoluowała. Tym razem grupa zaprezentowała aż 8 utworów. Były wśród nich zarówno formy nieco dłuższe (Powstanie Supernowej, Wielki Wyścig) jak i kompozycje prostsze o chwytliwych melodiach i nowoczesnej, bardziej drapieżnej aranżacji (Jeszcze Czekam, Znów Słyszę Wołanie). Także Paweł Birula zaprezentował dwa utwory, z których jeden - Niedawno Tak Pewnego Dnia - okazał się niezwykle urokliwą miniaturą, znowu bazującą na bogatym brzmieniu gitar akustycznych. W innych utworach brzmienie formacji uległo jednak zmianie, stało się bardziej elektroniczne, klarowne, żeby nie powiedzieć sterylne. Muzycznie grupa postawiła na zwartość i spójność. Zamiast długich pasaży i powolnego budowania napięcia, dominowało zespołowe granie, krótkie pasaże instrumentów i chwytliwe części śpiewane, bliższe klasycznie pojętej, rockowej ekspresji. Nowe spojrzenie na muzykę odzwierciedlało się także w koncertach zespołu, ciągle zapełniającego duże sale w kraju i poza jego granicami.   

Wiele już napisano powyżej, zatem pora na rozprawienie się z warstwą muzyczną. Po włączeniu albumu rozpoczyna się on jakby grał J.M. Jarre i jego Oxygene (1976) (pisaliśmy o nim TUTAJ), ale to tylko chwila bowiem wstęp szybko przeistacza się w ostry: Powstanie Supernowej, znakomity utwór z dynamicznymi zmianami rytmu. Po nim na uspokojenie, Jeszcze Czekam,  choć też tylko do refrenu, ten bowiem jest nico psychodeliczny, jak zresztą większość piosenek na albumie. Piosenka Bez Sensu, mocno uspokaja nastrój. Piękna nastrojowa ballada usypia słuchaczy, ale tylko na moment bo po niej następuje dość ostre: Znów Słyszę Wołanie. Jest rzeczywiście bardzo nowofalowo. 

Znów słyszę, jak
Woła mnie wielki świat:
Weź, zamień dni szare
Gdy szybko mija życia czas
Dookoła mgła
Co w nieznane mnie gna
Nim wszystkie marzenia
Rozwieje wiatr, przykryje rdza
Na płacz i krzyk
Nie odpowie dziś nikt
W pogoni za szmalem
Porozdrabniane wielkie sny
Zły los na złość
Jeszcze nieraz da w kość
Czy w sercu zostanie
Z tych dawnych marzeń jeszcze coś?
 

Lecz wiem, powrócą tu
Kiedy opadną szare mgły
A rany w sercu zagoi czas
I wyschną przeszłości łzy
 

Ja wiem, pewnego dnia
Nagle opadną szare mgły
A rany w sercu zagoi czas
I wyschną przeszłości łzy
Ja wiem, pewnego dnia
Nagle opadną szare mgły..


Po nim następuje kolejne wyciszenie - Niedawno Tak, Pewnego Dnia, z dość mesjańskim tekstem. Po nim Wielki Wyścig - ten tekst z kolei oddaje dość dobrze to co dzieje się z życiem wielu z nas...

Wielki wyścig ogłoszono,
O nagrodę dnia.
Wśród tysięcy ludzi,
Biegnę także ja

Serce bije,
Mocno taaak

Wygram na pewno
I podbiję świat

Biegnę - jak na skrzydłach,
Biegnę - jak szalony
Wokół - świat radosny,
Wokół - świat zielony!

Czas - leniwie,
Płynie, gdzieś poza mną
Biegnę - nie zważając
Na żadne przeszkody

Choć nie jeden zdarzył się,
W tym biegu faul

Wielki wyścig nieustannie,
Ciągle jeszcze trwa
Zmieniają się wokół twarze,
Inny - jestem ja

Serce niepewne,
Tłumi ból
Może dobiegnę,
Jak pokaże Bóg

Biegnę - coraz wolniej,
Biegnę - resztką siły
Wokół -świat ponury,
Wokół - świat zawiły

I coraz gorzej,
Znoszę każdy faul
I czas - coraz prędzej gna,
Prędzej gna, prędzej gna, prędzej gna...
 


Czynie chodzi tutaj, poza opisem wyścigu szczurów, również o starzenie się narratora? Czas z wiekiem bowiem, rzeczywiście gna coraz szybciej.. 

Po nim znakomity, chyba najlepszy utwór na albumie: Dreszcze.  To już po prostu czysta psychodela, niewiele mająca wspólnego z rockiem symfonicznym, z jakim utożsamiany był Exodus. Chciałoby się powiedzieć za Curtisem: They keep calling me...

Sen nie przychodzi, pęka cienka nić
Rozrzuconych myśli nie pozbiera nikt
Czy widzisz, jak wciąż blednie w dali gdzieś świat
W kuli gaśnie wielki łuk

Do nas chodź z nami tańcz
Porzuć ciężar śmiesznych spraw
Już dawno powinieneś być wśród nas

(Boże, czy ja jestem jeszcze człowiekiem?)
Nic nie odpowie smutek czterech ścian
Myślę, więc jestem, choć nie jest to takie pewne
Ktoś zniszczył katalog starych spraw

Mówiąc wciąż o niczym i nie robiąc nic
Można przecież długo i wygodnie żyć
Na luzie, jak bywalec San Francisco, Miami, Saint Tropez
Szastając wielkim szmalem, nie przemęczając się, o nie

Sen nie przychodzi, pękła wątła nić
(Czego ode mnie chcecie? Zostawcie mnie!)
(Zostawcie mnie w spokoju! Proszę, nie, nie!)


To  moim zdaniem najlepsza piosenka w karierze Exodusu. Album kończy: Płynąca Marzeń Rzeka - jest jednak średnio optymistycznie, pasuje do reszty, bowiem patrząc na całokształt, płyta raczej nie napawa optymizmem. 

Gdyby było inaczej to pewnie byśmy o niej nie mówili...

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


Exodus - Supernova, Muza 1982, reżyser nagrania: W. Trenkler, tracklista: Powstanie Supernowej, Jeszcze Czekam, Piosenka Bez Sensu, Znów Słyszę Wołanie, Niedawno Tak, Pewnego Dnia, Wielki Wyścig, Dreszcze, Płynąca Marzeń Rzeka.

wtorek, 2 czerwca 2020

Niesamowite miejsce: podziemie kościoła w Walim

W czasach pandemii odwiedzanie miejsc mrocznych może spowodować szok, jednak my nie obawiamy się silnych wrażeń. Pamiętacie Kutną Horę? Opisaliśmy ją jakiś czas temu TUTAJ, a także inne tego typu miejsca: Czermną TUTAJ i Palermo (TUTAJ). W tym roku nie zachęcamy naszych czytelników do dalekich podróży. Tym bardziej, że nie tylko Czermna gwarantuje nam mocne przeżycia. Oprócz niej można znaleźć w kraju mnóstwo miejsc równie interesujących dla osób, które chciałby poczuć dreszcz emocji a przy okazji oddać się egzystencjalnym refleksjom. 

Na przykład w krakowskich Sukiennicach można zobaczyć nóż, którym budowniczy niższej wieży Kościoła Mariackiego zabił z zazdrości swego brata – budowniczego wieży wyższej. Z kolei ogromny dzwon we wrocławskim kościele św. Marii Magdaleny jest dziełem zbrodniarza, który zamordował w ataku złości współpracującego z nim czeladnika. Skazanemu na śmierć ludwisarzowi towarzyszył dźwięk wydobywający się z dzieła jego życia w ostatniej ziemskiej drodze. Przez kolejne lata instrument dzwonił przy każdej miejskiej egzekucji… Ale dzisiaj nie o tym, opowiemy wam o innym miejscu.
Pomiędzy Wrocławiem a Krakowem, w powiecie wałbrzyskim znajduje się niewielkie miasteczko Walim. Wśród wielu zabytków, które można tam obejrzeć jest dawny ewangelicki kościół wzniesiony w 1771 roku, który po ostatniej wojnie stał się rzymskokatolickim kościołem św. Jadwigi. W jego podziemiach spoczywają szczątki fundatorów świątyni, głównie rodziny von Zedlitzów, oraz pastorów i innych zasłużonych mieszkańców miasta. Dostęp do krypt nie jest łatwy, a mimo to splądrowali je żołnierze sowieccy, którzy dotarli tutaj w styczniu 1945 roku… Weszli tam poszukując kosztowności, otwarli kilka trumien i uciekli. Co ich wystraszyło? Nie wiadomo. Jednak po ich odwiedzinach podziemia pozostawały w spokoju i zapomnieniu przez wiele dziesiątków lat. Dopiero remont posadzki w 2009 roku ujawnił to, co znajdowało się pod nią. Otóż leży pod nią około 20 zmumifikowanych ciał, wśród których znajduje się m.in. Karl Abraham von Zedlitz, pruski prezydent rządu śląskiego, późniejszy królewski minister stanu, minister ds. kościoła i szkół oraz… twórca matury. Doskonały stan i naturalna mumifikacja, której uległy zwłoki spowodowana jest – jak orzekli specjaliści badający kryptę – wynikiem doskonałej wentylacji krypty. Dzięki niej można jeszcze rozpoznać rysy osób, które kiedyś dawno temu odegrały istotny wpływ na losy miasteczka i okolicznych miejscowości…

Oto portret Karla Abrahama, w wieku nastu lat oraz później, w otoczeniu rodziny, a poniżej jego aktualne zdjęcie…








Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 1 czerwca 2020

Isolations News 91: Mural Iana Curtisa już niedługo, nowa książka Tony Davidsona w promocji Hooka, Salford Music Festival na YouTube, Manchester United w koszulkach Joy Division, dinozaury muzyczne w natarciu: Marr, Cave, Anderson i inni, Echoberyl w nowym klipie

Nareszcie Manchester zaczyna doceniać fakt, że gdyby nie Joy Division i Ian Curtis, oraz Tony Wilson i Factory Records, byliby zadupiem. Powstanie pokazany powyżej mural z wokalistą zespołu. Autorem zdjęcia jest Philippe Carly, który nawet napisał dla nas post - TUTAJ

40 lat zabrało brytolom wyciągnięcie wniosków, lepiej późno niż wcale. Więcej TUTAJ.



Peter Hook potwierdził, że będzie prowadził premierę książki Tony Davidsona (czytaj więcej o nim TUTAJ) - TJM STORY - która planowana jest na 28 października w Dance House Theatre przy Oxford Rd. w Manchesterze. Autor postanowił, że prezentacja książki stanie się naprawdę wyjątkowym wydarzeniem. Wystąpią przynajmniej trzej artyści, którzy mieli kontakt z TJM. Przypominamy, że we wnętrzach TJM swój klip Love Will Tear us Apart nagrali Joy Division (LINK).

Skoro mowa o Hooku, to kto nie widział może zobaczyć jego występ na Salford Music Festival, o czym Hooky poinformował TUTAJ

Podał link do FB (TUTAJ) i znając życie, jak i Hookyego, trzeba będzie zabulić, żeby to obejrzeć. Jeśli chcecie zaryzykować - sprawdźcie to sami. My nie mamy konta na FB, z czego jesteśmy dumni.

P.S. Nie znamy życia i Hookyego - właśnie wrzucił cały set na YT i to for free.


Szacun i przeprosiny Peter!
 
 
Pozostańmy w klimacie Manchesteru i Joy Division. Wyciekły projekty koszulek Manchesteru United na sezon 2020/21. Wzór materiału jest uderzająco podobny do kultowej grafiki z albumu Unknown Pleasures z 1979 roku zespołu Joy Division (LINK). 

Swoją drogą, Ian Curtis robi wulkany w urnie, bowiem był wielkim fanem Manchester ale... City...




Jeszcze o Manchesterze i tym razem o innych dinozaurach - Laura Marling, Johnny Marr, Ed O'Brien i James Bay opublikowali filmy instruktażowe, na których uczą grać na gitarze swoje utwory - szczegóły z linkami TUTAJ.



Skoro już weszliśmy do Jurassic Park - dwa kolejne dinozaury - uznani perkusiści epoki post-punk - Lol Tolhurst z the Cure i Budgie z Siouxsie and the Banshees założyli nowy zespół o nazwie LXB, i przymierzają się do wydania debiutanckiego albumu przed końcem tego roku, Obaj ogłosili to podczas wywiadu (TUTAJ).

Teraz coś o rodzimym dinusiu - Krzysztof Jaryczewski z Oddziału Zamkniętego miał zawał (LINK) ale już czuje się podobno lepiej.


My nie zapomnimy Jaremu powyższej piosenki - to był na prawdę zajebisty kawałek, pokazujący w jakim syfie przyszło nam żyć za komuny. Trzymaj się Jary.


Z kolei inne dinozaury rocka - Radiohead streamingują swój stary koncert on line TUTAJ.


My kochamy Radiohead za powyższy utwór, o czym pisaliśmy i piszemy non stop.




Kolejny brontozaur - były wokalista Yes, Jon Anderson, wyda w lipcu swój długo oczekiwany album 1000 Hands (LINK). My pisaliśmy o dokonaniach Andersona z pewnym miłym grekiem - a efekty ich działalności były na prawdę imponujące - o czym można przeczytać TUTAJ.




Jak widać mimo pandemii, skamienieliny rocka nie poddają się. Odbędzie się wystawa kolekcji The Nick Cave Exhibition Stranger Than Kindness. Zostanie otwarta zgodnie z planem w dniu 8 czerwca w kopenhaskim Black Diamond i potrwa aż do lutego przyszłego roku. Na ekspozycji znajdzie się ponad 300 obiektów należących do Nicka Cave, które pokazują historię jego działalności i ogólnie rock and rolla. Bliższe informacje i bilety TUTAJ.


Teraz o innym dinozaurze, ale niestety takim już z wykopalisk. Całkiem niedawno minęła rocznica urodzin Stephena Harringtona. Kto nie kojarzy proszę bardzo:


Tak, był bardzo ważny, nawet jeśli był tylko gwiazdą jednego przeboju. Ale za to jakiego...


Z działalności młodszych kapel - Echoberyl, z którymi wywiad przeprowadziliśmy TUTAJ publikują nowy klip. 

Klip jest bardzo dobry jak i muzyka, którą zdecydowanie polecamy, pozdrawiając Cecylię i Adriano.



Było o dinozaurach więc na zakończenie jeszcze o dwóch - tym razem filmowych. Piszemy o nich bo twórczość obu szanował Ian Curtis

Podczas kwarantanny Martin Scorsese stworzył we współpracy z BBC nowy film krótkometrażowy, którego premiera odbyła się w zeszłym tygodniu w ramach cyklu Lockdown Culture with Mary Beard. Można go obejrzeć TUTAJ... Opowiada w nim o swojej izolacji w mieszkaniu w Nowym Yorku i związanych z tym przeżyciami. 

Także David Lynch nie próżnuje. Stworzył nową serię filmów, a w zasadzie klipów, zatytułowaną: What Is David Working On Today? (TUTAJ). Raportuje w nich m.in. swoje postępy podczas wymiany syfonu w zlewie i przy lakierowaniu stojaka.  Oprócz tego cyklu zamieszcza także autorski, codzienny raport pogodowy (TUTAJ).

Czytając powyższe newsy, zwłaszcza te ostatnie ma się ochotę zatrzasnąć klapę laptopa i nigdy tutaj nie wrócić. Jednak kto wrósł w labirynty internetów, wcale nie będzie miał prosto się z nich uwolnić. Jego wirtualne truchełko będzie straszyło wiszącymi nickami, loginami, passwordami i innymi tego typu pierdołami. Poradnik jak się tego wszystkiego pozbyć jest TUTAJ.

My być może z tego poradnika nie skorzystamy i wrócimy tutaj jutro... Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 

niedziela, 31 maja 2020

Czy koncerty Sex Pistols w Manchesterze miały naprawdę wpływ na założenie Joy Division? A może to urban legend?

Występ Sex Pistols w Lesser Free Trade Hall w Manchesterze 4 czerwca 1976 (TUTAJ) roku przeszedł do historii jako koncert, który zmienił świat muzyki  (o okolicznościach organizacji występu pisaliśmy TUTAJ). Bilety kosztowały 50 pensów, a wydarzenie było reklamowane krótką notką na odwrocie Manchester Evening News i przez lata setki potencjalnych widzów twierdziło, że w hala pomieściła ich około 150, lecz nie było ich więcej niż 42. Wielu dziennikarzy muzycznych poświęciło wiele czasu aby ustalić kto tak naprawdę tam był. Absolutnie jest pewne, że byli tam Peter Hook z Bernardem Sumnerem, którzy najpierw w Warsaw, a potem Joy Division w czwórkę z Ianem Curtisem i Stephenem Morrisem zmienili sposób postrzegania Manchesteru i powstałej tam muzyki.
The Sex Pistols grał 5 razy w Manchesterze - dwa razy w FTH, raz w Granada TV dla So It Goes Tony Wilsona (warto zobaczyć TUTAJ) i dwa razy w Electric Circus. Na drugim koncercie, lipcowym, był Ian Curtis, a na trzecim, październikowym w Manchester Didsbury College Stephen Morris… 


No właśnie. I tutaj zaczynają się wątpliwości. Stephen Morris powiedział w jednym z wywiadów, że usłyszał o koncercie i poszedł do college'u, ale kiedy tam dotarł, okazało się, że zamiast Sex Pistols wystąpi jakiś mało znany zespół punkowy który w ten sposób chciał zapewnić sobie publikę. Jednak występ ten znajduje się w oficjalnym kalendarium Sex Pistols (TUTAJ) czemu przeczy świadectwo innego fana: Poszedłem w ten dzień, w który mieli grać Sex Pistols, ale ich miejsce zajęli Slaughter and the Dogs. Nie mam pojęcia, dlaczego Sex Pistols nie występowali, ale cieszę się, że potwierdzono, że mieli się tam pojawić i że pamięć mi nie szwankuje po tylu latach (LINK). 

Dr Sean Albiez z Anglia Ruskin University oraz z Solent University poszedł jeszcze dalej w swoich ustaleniach. W ogóle podważył znaczenie koncertów Sex Pistols w Manchesterze w 1976 r. dla rozwoju muzyki w tym mieście (LINK). Na podstawie badań doszedł do wniosku, iż rola tego legendarnego wydarzenia jest przesadzona i jego ranga urosła dopiero po latach. Na dwóch pierwszych było bardzo mało osób (o koncercie pisaliśmy także TUTAJ), Tony Wilson w zasadzie do końca nie wiadomo czy w nich uczestniczył, więc ustalenie listy późniejszych twórców zespołów muzycznych jest trudna, zatem oddziaływanie muzyki Sex Pistols było mocno ograniczone (w filmie 24 Hour Party People Wilson twierdzi, że uczestniczył - patrz TUTAJ). Stali się bardziej znani dzięki londyńskiej lokalnej telewizji i występowi  w niej w programie Billa Grundy, w końcu roku 1976. Co więcej Hook po latach szczerze przyznał (Albiez cytuje muzyka w swojej pracy), że ów pierwszy koncert był tak okropny, począwszy od dźwięku a skończywszy na wyglądzie grupy, że uznał wraz z Sumnerem, iż każdy może założyć zespół. I tak też zrobili. Czy nie jest to główna zasługa Sex Pistols? Zespół udowodnił, że można wystąpić na scenie bez umiejętności gry na instrumentach. Prawda okazała się zatem równie interesująca, co legenda.

Tony Wilson zawsze uważał, że kiedy ma się drukować prawdę, czy legendę, powinno się drukować legendę. Być może tak jest w przypadku wpływu Sex Pistols na muzyczną scenę Manchesteru i na późniejsze powstanie Joy Division?

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.