Dużą ilość okładek płyt zdobią reprodukcje lub kompilacje obrazów Rene Magritte'a (1898-1967) - o niektórych pisaliśmy TUTAJ. Rzeczywiście, twórczość tego belgijskiego surrealisty pasuje do muzyki undergroundowej, do muzyki new wave i wszystkich pokrewnych im nurtów. Co więcej, bez jego dzieł trudno wyobrazić sobie dzisiejszą reklamę i grafikę komputerową. Fascynujący jest fakt, że gdy obejrzymy wiele jego obrazów to zauważymy że malował w kółko te same przedmioty i rzeczy, tylko w różnych konfiguracjach. A mimo to jego twórczość fascynuje. W jego pracach powtarzają się jabłka, kule, mężczyźni w czarnych melonikach, parasole, chmurki na niebieskim niebie, ogólnie pozornie bardzo optymistyczne motywy. Ale to tylko pozory. Magritte mówił, że nic nie jest takie jakim się wydaje. I takie właśnie są jego obrazy. Tak naprawdę wywołują niepokój bo są niejednoznaczne. Malarz sam jest do nich podobny: na pozór wiódł życie mieszczanina o bardzo uporządkowanym, wręcz opartym na rutynie życiu: przez 24 lata mieszkał z tą samą żoną na przedmieściu Brukseli w małym domku, w którym nawet nie miał pracowni (malował w salonie). Ubierał się jak urzędnik bankowy, aż do śmierci malował w garniturze i krawacie.
Po codziennej pracy przy sztalugach zawsze jechał tramwajem do Greenwich, znanej brukselskiej kawiarni, gdzie grał w szachy i wypijał jedną filiżankę kawy... Jednak życie tego z pozoru uporządkowanego człowieka nie było jednoznaczne: kochał swoją żonę ale gdy miał romans z malarką Sheilą Legge, namówił przyjaciela, poetę Paula Colineta aby ten odwrócił uwagę jego żony. Był mieszczuchem w całym tego słowa znaczeniu, ale po 1945 r. wstąpił do belgijskiej partii komunistycznej, chętnie czytał Hegla, Platona i Heideggera i był bardzo racjonalny. Posuwał się do tego że nazywał psychoanalizę Freuda pseudonauką bo nie akceptował teorii podświadomości.
Analogicznie, w jego obrazach tak wydawałoby się uporządkowanych, drobiazgowo wycyzelowanych jak gdyby przez komputerowy program graficzny, jakże często nic się nie zgadza. Oto pokój wypełnia ogromne jabłko, sięgające aż po sufit, mężczyzna na portrecie ma aż cztery ręce, a w klatce zamiast ptaka tkwi ogromne jajko...
Nawet często powielany i umieszczany na okładkach płyt motyw kochanków z twarzami owiniętymi białym płótnem ma genezę tragiczną, wcale nieromantyczną. Otóż motyw zasłoniętej twarzy ma swe źródła z traumatycznym przeżyciu z dzieciństwa malarza, jego matka popełniła samobójstwo topiąc się w rzece. Odnalezione ciało miało twarz owiniętą kawałkiem tkaniny pochodzącym z ubrania. Mały Rene był przy tym, gdy znaleziono zwłoki i dlatego ten obraz co jakiś czas powraca na jego obrazach.
Zresztą jego twórczość przechodziła różne fazy. Na początku był zafascynowany kubistami i futurystami. Sam uwielbiał powieści kryminalne zwłaszcza serię o Fantomasie. W 1918 r. zaczął produkować plakaty i reklamy potem wyjechał na krótko do Paryża i zachłysnął się surrealizmem. Jednak jego obrazy są jakże odmienne od dzieł Salvatore Dali. Są ładnie Popatrzmy np. na jeden z nich, zatytułowany Człowiek z gazetą z 1928 r. Podzielony na części dokładnie ukazuje to co podaje tytuł: człowieka w wykrochmalonym kołnierzyku czytającego gazetę, w pokoju z widokiem na zielone pola i czyste niebo. Ale obraz podzielony jest na cztery pola i wszędzie jest to samo: krzesło, obraz na ścianie, okno, czyste niebo za nim i zielone pola. Wszystko jest identyczne, z wyjątkiem jednej rzeczy - nie ma mężczyzny. Jego krzesło stoi dokładnie tam gdzie było, wszystko jest to samo: stół, obraz, okno - ale nie ma człowieka. Obraz nie jest smutny, malarz ma do niego stosunek obojętny. Może z punktu widzenia Margeritte'a obraz istnieje a my nie i świat będzie tam gdzie jest kiedy nas na nim nie będzie. Lecz myślenie o tym w sposób taki sposób w jaki robił to malarz jest przerażające: kiedy wychodzimy z domu i zamykamy drzwi wszystkie przedmioty za nami nadal istnieją, choć nie mają świadomości że są. A my? Dziś jesteśmy, lecz czy tak pozostanie? Co będzie jutro?
Próbą znalezienia przez Magritte'a odpowiedzi na takie egzystencjalne pytania jest cykl obrazów Sztuka konwersacji (The Art of Conversation) która pokazuje dwie zagubione w świecie figurki mężczyzn w melonikach i czarnych płaszczach zatopionych w rozmowie. Zawieszeni między niebem a ziemią, zagubieni wśród drzew, czy ledwie zauważalni pomiędzy figurami szachowymi. Na innym obie postacie męskie są zawieszone w powietrzu ponad drogą i widocznymi u jej krańca górami. Górna część zajmuje niebo pokryte szarymi chmurami. Jednak to para mężczyzn przykuwa główną uwagę widza, który zauważa najpierw je, i nie tylko ze względu na ich dziwną sytuację, ale także z powodu ciemnego koloru ich ubrań, który kontrastuje z miękkim szarym odcieniem chmur i mglisty błękitem gór. Ta oniryczna scena jest namalowana bardzo realistycznie, wręcz z pełną iluzją trójwymiarowości. Jednak nic nie wydaje się w niej rzeczywiste. Użyta paleta barw z dominującymi kolorami, którymi są brąz, szary i biały (nieba i ziemi), dopełnionymi przez ciemny błękit gór. Natomiast paleta barw, która obrazuje chmury wprowadza pewien niepokój. Zróżnicowanie kolorytu chmur górnej części obrazu zdominowanej przez ciemnoszary i ugrowy, a ukazanymi nieco niżej miękkimi, szarymi chmurami daje złudzenie zawieszenia czasu, bo nie wiemy już kiedy dzieje się namalowana akcja, czy jest to ranek, południe czy zbliża się wieczór? Czy może zaczyna się burza, która porwie unoszącą się parę? Dwaj mężczyźni pojawiają się, jak gdyby zostali nagle podniesieni z drogi, niemal wniebowzięci...
Czy ta scena coś oznacza, czy tkwi w niej coś głębszego, czego pozornie nie dostrzegamy? Patrząc na obraz zadajemy sobie pytanie: o co tutaj chodzi? Co artysta miał na myśli? Kiedyś pytany o w ten sposób o sens takich scen malarz powiedział, że to nic nie znaczy, ponieważ tajemnica nic nie znaczy, jest niepoznawalna. Ten cytat zamyka drogę do poszukiwań znaczeń zauważonych symboli. Za to zdolność do wywoływania niepokojących myśli jest głównym powodem, dla którego malarstwo Magritte'a ma niewspółmierną wartość. Przedstawiając sceny podobne do marzeń, które przedstawiają codzienne życie, przedstawiają działania w sposób realistyczny, ale magiczny, Magritte przekonuje widza, by wykraczał poza rzeczywistość używając humoru i poprzez racjonalną analizę. Te metody - humor i rozum - są nieodzowne przy dobrej rozmowie i właśnie w taki sposób widzowie powinni myśleć o sile języka i możliwościach dialogu, patrząc na dwóch ludzi podniesionych z ziemi do nieba podczas rozmowy. Język, myśl i sztuka zmuszają nas do ponownego przemyślenia sensu naszego życia i jego perspektyw. Artysta w wydawałoby się prostym obrazie połączył te trzy rzeczywistości ludzkiej kondycji.
Malarz lubił opowiadać o swojej twórczości, kiedyś zauważył - Czasami gdy robię drzewo, jest to tylko drzewo. Ale drzewo jest najbardziej symbolicznym obiektem na ziemi, dlatego ludzie tak bardzo je kochają. Drzewa, ślimaki, chmury są dokładnie tym czym są: drzewami, ślimaki ślimakami i jeśli staną się czymś innym, może to wynikać to z tego, że ktoś patrzący na obrazy często narzuca im symbolikę lub nadaje jakieś znaczenie. Patrząc na kolejny obraz, który malowany był przez niego w rozmaitej konfiguracji widzimy drzewo, które do końca nim nie jest, bo jest bezlistne, wyglądające jak ażurowy liść, z którego po zimie pozostały jedynie nerwy... Drzewo stoi samotnie na bezkresnym polu na którym leży biała kula. Patrząc na to wszystko zaczynamy automatyczną grę w skojarzenia - drzewo, symbol kosmosu, wszechświata, a może drzewo rajskie, natomiast kula to symbol nieskończoności i absolutu. A może to wszystko nic nie znaczy i ma tylko spowodować zamęt w naszym umyśle? Nic nie wiesz - zdaje się szyderczo mówić ze swoich obrazów Margritte - magik w meloniku, który niczym na pokazie cyrkowym wyciąga różne przedmioty, usuwa ściany i tworzy nowe krajobrazy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz