sobota, 23 października 2021

Malarstwo Mariusza Lewandowskiego: u Beksińskiego wszystko idzie w kierunku mroku a u niego w kierunku światła

We wsi Sołtysowizna koło Górowa Iławeckiego mieszka malarz, którego twórczością zachwycają się krytycy daleko poza granicami kraju. Mariusz Lewandowski (ur. 1960 r.) nie jest profesjonalnym malarzem, tzn. nie odebrał wykształcenia w tej dziedzinie. Z zawodu jest mechanikiem maszyn rolniczych, ale malował od zawsze. Zaczynał od mazania na marginesach książek a teraz tworzy obrazy na płótnie w technice olejnej, które co więcej - są głównym źródłem jego utrzymania. 

Patrząc na jego prace nigdy byśmy się nie domyślili, że ich autor jest samoukiem. Zarówno ich tematyka, bogactwo kolorów i perfekcyjna technika dowodzą nieprzeciętnych umiejętności. Interpretacją tematów i vanitatywną symboliką przypominają malarstwo Zdzisława Beksińskiego, lecz Lewandowski mimo, że nazywa Beksińskiego mistrzem, nie naśladuje go. Powtarza zasłyszaną opinię, że u Beksińskiego wszystko idzie w kierunku mroku a u niego w kierunku światła. Czy tak rzeczywiście jest? Na pewno płótna Lewandowskiego są znacznie bardziej dynamiczne, malarz zdradza upodobanie do płonących czerwieni, których kontrast z barwami ciemnymi tła i akcentami bieli potęgują wrażenia głębi, przestrzenności, a jednocześnie wzmaga poczucie beznadziejności, nieuchronności i destrukcji. Ponadto ciemne tło i szczegóły pierwszego planu kierują wzrok widza na to, co dzieje się w centrum, a tam najczęściej znajduje się złowieszcza sylwetka Ponurego Żniwiarza

Postać Żniwiarza, zakapturzonej istoty z kosą, występuje w sztuce europejskiej od czasów średniowiecza, a ma swoją genezę w ludowymi opowieściach wielu krajów. Znane jest na przykład francuskie podanie o zakapturzonym grajku, który grą na skrzypcach w wigilię Wszystkich Świętych przyzywał na cmentarzach szkielety lub duchy zmarłych i skłaniał do tańca, dopóki wschodzące słońce nie zmusiło je do zejścia z powrotem do grobu. Ta legenda stała się najpierw inspiracją dla wiersza Henri Cazalisa, znanego jako Danse Macabre, który został przekształcony w 1874 roku w utwór muzyczny przez francuskiego kompozytora Camille'a Saint-Saënsa. Przyjaciel Saint-Saënsa, Franz List, zaadaptował go później na wersję graną na fortepianie…


Emocjonalne i surrealistyczne malarstwo Lewandowskiego także znalazło uznanie u muzyków, w tym przypadku heavy-metalowych. Do Mirror Reaper, albumu amerykańskiego zespołu Bell Witch,  stworzył w 2017 roku obraz na okładkę zatytułowany Esencja wolności. Okładka ta została wręcz entuzjastycznie przyjęta i znalazła się w gronie 100 najlepszych okładek w USA. Dziś artysta ma już na koncie autorstwo 34 okładek dla zespołów tego nurtu muzycznego, choć ma inny gust muzyczny i wśród ulubionych zespołów wymienia przede wszystkim Dream Theater oraz Riverside (tutaj są wszystkie jego okładki muzyczne LINK).


Okładka dla Bell Witch nie tylko została doskonale przyjęta przez krytyków sztuki, lecz także przez sam zespół. W 2015 roku grupa nagle straciła perkusistę,  Adriana Guerr zmarł nieoczekiwanie we śnie w wieku 36 lat. Jonathon Adams w swojej recenzji tak napisał o tej płycie: strata Guerra jest odzwierciedlona w każdym calu tej płyty i jest głównym powodem, dzięki której zespół stworzył nie tylko najlepszą muzykę w swojej karierze, ale jeden z najlepszych albumów w 2017 roku. Jest to album jedyny w swoim rodzaju LINK.

Obraz zdobiący tę płytę przedstawia zakapturzoną, złowrogą postać majaczącą złowieszczo nad zgromadzeniem ludzi, maszerujących posępnie w kierunku rozwartych wrót ognia... Wejście do piekieł wyznaczają ramy lustra, trzymanego wystającą z niego upiorną postać, z zasłoniętą pajęczynami czy też zetlałą tkaniną głową. Lustro to jest ogromne, wyższe niż wzgórza zamykające tło. W oryginale pejzaż za tym czymś, czy kimś z lustrem jest diametralnie różny od pierwszoplanowego, jest nocnym krajobrazem morza, z zawieszonym nisko kręgiem księżyca, na tle zachmurzonego nieba, utrzymanym w zimnych, kobaltowych odcienia błękitu. Obraz inspiruje i zmusza do zadawania sobie egzystencjalnych pytań.







I taka jest znakomita większość obrazów Lewandowskiego. Apokaliptyczna, złowieszcza, smętna, egzystencjalna... takie epitety przychodzą na myśl, gdy spogląda się na jego prace. 

Artysta niejako przelewa na płótno emocje powodowane przez muzykę. Tworzy głównie nocą, może dlatego nie słucha metalu bo, jak zauważył w jednym z wywiadów: Metalu należy słuchać na głos, ale w procesie malowania ta muzyka jest dla mnie zbyt męcząca, bo muszę mieć spokój, a taka muzyka nie jest w stanie mi tego spokoju dać. W procesie malowania na pierwszy plan wysuwa się muzyka elektroniczna, której nie muszę głośno słuchać. Ta muzyka porusza inne obszary wyobraźni w mojej głowie. Nie wiem, czy nie bluźnię tutaj, zestawiając ze sobą tak różne gatunki muzyczne, ale co najważniejsze, to działa.






W młodości malarz słuchał Black Sabbath , Led Zeppelin Deep Purple , lubił i nadal słucha także muzyki elektronicznej, płyt Klausa Schulze , Jean-Michel Jarrea i Vangelisa, a także niektórych płyt Yes, Dream Theater i Tangerine Dream. Po co? Wyjaśnia że dlatego iż,  Uwielbiam muzykę, która jest bardzo rozbudowana, oryginalna i nie ma granic stylistycznych; taka, która zapiera dech w piersiach i przenosi do świata, którego szukam w swoich obrazach. Większość z wymienionych zespołów i muzyków omówiliśmy już na naszym blogu i polecamy te posty naszym czytelnikom.

Artysta nie wystawia swoich prac. Twierdzi, że to dlatego, bo nie ma ich dostatecznie dużo. To co namaluje prawie od razu sprzedaje. Ale wydaje się że powód jest jeszcze inny. Otóż Lewandowski nie lubi brać udziału w wystawach, będąc wiernym zasadzie wypowiedzianej przez Zdzisława Beksińskiego: siedź w kącie a znajdą cię. Dlatego nasz blog jest jedną z niewielu okazji aby obejrzeć jego obrazy.

Zapraszamy przy okazji na jego stronę internetową (TUTAJ). 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


piątek, 22 października 2021

Nowe (stare) Variete jest już z nami: limitowana edycja na przejrzystym winylu

 


Jest już ze mną. Pamiętam jak na nią czekaliśmy i jak zaskoczył nas wtedy zespół lekkim złagodzeniem klimatu w stosunku do tego jaki znaliśmy choćby z Nothing (TUTAJ). Niemniej byliśmy zachwyceni, poezją, klimatem i całością. To był rok 1993 - płyta powstała na żywo w dniach 15-28 luty tego samego roku, a wydana została na CD, który posiadam w kolekcji. W epoce CD, kiedy przestano wydawać winyle, a maszyny do ich tłoczenia masowo złomowano, nie można było liczyć na wersję analogową. Dzisiaj po latach jest, podwójny 180 g winyl, w dodatku przejrzysty (limitowana edycja 200 egzemplarzy)... Całość wydana imponująco i warta swojej ceny.


 

Widać jak zespół, przynajmniej w tamtym okresie, wzorował się na okładkach Saville'a, zresztą ta biało-czarna minimalistyczna konwencja trwa w muzyce chłodnofalowej do dziś. Ciekawe są również zdjęcia, trudno oprzeć się wrażeniu, że to z tyłu okładki nawiązuje do serii zdjęć jakie przy wejściu do Lancaster Gate zrobił Joy Division Anton Corbijn (TUTAJ). A muzyka?

Mówiąc szczerze nie kupiłem do dzisiaj wersji Pere Lachaise, Klaszczę w dłonie, Gdy Przyniosą Cud, oraz Ziemia i Wiara - piosenek znanych mi wcześniej z Jarocina i innych koncertów (oraz krążącej w podziemiu na kasetach wersji Nothing). Reszta jest OK, na pewno wyróżniają się Błatnaja i Panowie z miast. Kiedyś po koncercie zapytałem Grzegorza dlaczego nie grają tych starych piosenek. Odpowiedział, że komuna odeszła. Niemniej skoro wznowili swój debiut, przedtem wydali na CD Nothing (jako Bydgoszcz) może pora pomyśleć o wydaniu jakiegoś koncertu z tamtego okresu? 

Coraz więcej zespołów z lat 80-tych koncertuje z albumami z tamtych lat. Myślę, że nie jestem jedyny, który chętnie cofnąłby się do tamtych czasów i zobaczył jak obecny skład Variete radzi sobie z tamtym materiałem... 

Zawsze można pomarzyć... a album w wersji winylowej jest do kupienia TUTAJ.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 
          


Variete - Variete, producent Variete, Music Corner 2021, trackista: Błatnaja, Wagi, Zielonookie Radio Romans, Pere Lachaise, Panowie z miast, Klaszczę w dłonie, Jak srebro, Pieśń pogranicza, Kurz, Ziemia i Wiara, Gdy Przyniosą Cud, Szkic.

 
  

czwartek, 21 października 2021

Pociągi na Wietrze Davida Shepherda

 Życie Davida Shepherda (1931-2017) naznaczone było szczęśliwym zbiegiem okoliczności, choć on sam twierdził, że na początku moje życie było pasmem nieszczęść. Co miał na myśli? Nie wiadomo, bo pomimo początkowych niepowodzeń – wyjechał do Kenii aby zostać strażnikiem w parku narodowym i nie został przyjęty, a potem po powrocie do Anglii startował do Slade School of Fine Art i także został odrzucony – osiągnął niebywały sukces. Stał się szeroko znanym ekologiem, malarzem, oficerem Orderu Brytyjskiego Imperium (Order of the British Empire (OBE)), wreszcie założycielem poważanej David Shepherd Wildlife Foundation.


A wszystkim pokierował szczęśliwy los. Najpierw przypadkowe spotkanie z artystą Robinem Goodwinem skończyło się trzyletnią nauką malarstwa, po której Shepherd rozpoczął karierę artystyczną, malując lokomotywy i samoloty. To właśnie obrazy o tematyce lotniczej zwróciły na niego uwagę Królewskich Sił Powietrznych. Został poproszony aby wykreować dobry wizerunek formacji i dlatego jako gość latał po całym świecie. Podczas jednej z takich podróży znalazł się w Kenii, gdzie zaczął malować obrazy dzikiej przyrody… Podczas jednak tej wizyty zobaczył jakie szkody potrafią zrobić kłusownicy zarabiający na handlu dzikimi zwierzętami. Przeżył wstrząs gdy przy jednym z zatrutych wodopojów znalazł martwych ponad 250 sztuk zebr.  Po powrocie do Londynu urządził swoją pierwszą wystawę indywidualną złożoną z obrazów, których tematem była dzika przyrody. Wszystkie prace wyprzedały się w ciągu pierwszych kilkunastu minut i od tego czasu zapotrzebowanie na wykonane przez niego dzieła nie maleje. Część zysków ze sprzedaży zasilał odtąd specjalnie w tym celu założoną fundację, która wspomaga ochronę dzikich zwierząt.



Jest to oczywiście bardzo szlachetna działalność, nas jednak zainteresowała druga pasja Davida Shepherda, a były nią lokomotywy.  Zaczęła się u niego dość oryginalnie. W 1967 roku kupił dwie 120-tonowe lokomotywy parowe, ochrzczone nazwami Black Prince i The Green Knight. I założył The East Somerset Railway w Cranmore, organizację charytatywną, która utrzymuje linię kolejową obsługiwaną przez pociągi ciągnione przez lokomotywy parowe. Po latach malarz zgromadził sporą ich kolekcję.



A namalowane przez niego maszyny parowe są oddane z najdrobniejszymi szczegółami. Lecz nie są to rysunki techniczne. Kolosy stworzone przez człowieka są na jego płótnach owiane mgłą dymu i pary, przez co nabierają romantycznego i nostalgicznego charakteru. Malarz nie przejmował się opiniami krytyków, który zarzucali mu kiczowatość lub w najlepszym przypadku naiwność. Tworzył z całym zaangażowaniem. My także podziwiamy kunszt malarza, emocjonalny stosunek do ciężkich maszyn i umiejętność przekazania uczuć, które artysta do nich żywił. Mimo, że był oddany idei ratowania dzikich zwierząt, mimo, że pasję do kolejnictwa oznaczał Numerem 2, twierdząc, że Zawsze możesz zbudować kolejny silnik parowy, ale nie możesz zbudować innego tygrysa, to nie pozbywał się obrazów z parowozami. Utrzymywał, że nie są na sprzedaż. My także uważamy, że nie da się kupić emocji, a widok lokomotywy, który przenosi nas w czasie w przeszłość jest bezcenny.



Za to każdy z posiadaczy obrazu czy choćby szkicu autorstwa Davida Shepherda może dołączyć do stowarzyszenia David Shepherd Originals Circle i podzielić się historią nabycia dzieła oraz je skatalogować. To wszystko oferowane jest na  stronie internetowej malarza czyli TUTAJ.


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 20 października 2021

Mick Middles i Lindsay Reade: Życie Iana Curtisa - Rozdarty cz.7: Kiedy Ian Curtis po raz pierwszy spotkał Deborah Woodruff

Dziś omawiamy kolejny fragment z książki Micka Middlesa i Lindsay Reade (poprzednie fragmenty  omówiliśmy pierwszy TUTAJ, drugi TUTAJ, trzeci TUTAJ, czwarty TUTAJ, piąty TUTAJ i  szósty TUTAJ).

Pora na omawianie rozdziału 3 pt. I Remember When We Were Young. Na początku zostaje naświetlona historia jak wyglądały czasy, kiedy Ian Curtis rozpoczynał swoją przygodę muzyczną, czasy bez ekstremalnych sportów, play station, kiedy minęła epoka lat 60-tych i zaczął się nowy okres w muzyce, z Davidem Bowie na czele. Doreen wspomina jak Ian zafascynował się muzykiem, nosił podobną fryzurę i kupił sobie czerwone spodnie. 

Kiedy królował glam rock rodzeństwo Curtisów dostało obsesji, Ian na przykład uwielbiał nosić futro Carole, ta z kolei kupiła sobie srebrne buty na koturnie. Ian miał w szufladach niebieski cień do oczu i czarny lakier do paznokci. Tak umalowany udawał się na miasto. Ich matka niepokoiła się ale ojciec uważał, że trzeba to ignorować i czekać aż przeminie moda. Pete wspomina ciemne, zielone spodnie Iana i jego zainteresowana modą, którymi zawsze wyprzedzał rówieśników. Nigdy nie przejmował się tym, co powiedzą na to ludzie. Lubił udawać nieco postrzelonego i lubił też jak ludzie reagowali na to w taki sam sposób. 

W tym okresie Ian po raz pierwszy spotkał Deborah Woodruff, wtedy dziewczynę Tony Nutalla.

Deborah urodzona w Liverpoolu dorastała w Macclesfield. W tamtym czasie u Curtisa nasiliła się fascynacja Davidem Bowie, po wydaniu albumu Ziggy Stardust, Manchester stał się miejscem koncertów takich gwiazd jak Roxy Music czy Chuck Berry. Jednak największy wpływ na młodych wywarł Ziggy. 


Ian dwa razy był na koncercie z czego raz z Debbie - to była ich pierwsza randka. Bowie dzięki tej płycie stanął na piedestale muzyki, a Ian dodatkowo w tamtym czasie stał się wielkim fanem filmu Cabaret, który widział dziesiątki razy. Zresztą zarówno Bowie, jak i Iggy Pop nie ukrywali wpływu, jaki ten film wywarł na ich twórczość (epoka Low i Idiot). Tamten czas mocno ukształtował początki pisarstwa Iana.

Na początku 1973 roku rodzina Curtisów przeniosła się z Macclesfield do New Moston. Ian mimo że był dobrym uczniem czuł się rozczarowany nauką. Miał bardzo dobre wyniki z przedmiotów którymi się interesował, jak Historia i Religia. Mimo faktu, że rodzice myśleli że będzie studiował (prawo) ten wolał iść do pracy. I dostał ją w służbie cywilnej. 

Musiał dojeżdżać do Debbie, co stało się kłopotliwe i drogie. W weekendy ona przyjeżdżała do niego, za co jej matka go nie lubiła. Spędzali czas zwykle w jego pokoju. Słuchali muzyki, lub szykowali się do wyjścia na miasto. Odnosiło się wrażenie, że mimo iż Debbie był cicha i spokojna to ona kierowała Ianem a nawet czasem wydawała mu polecenia. 

C.D.N.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.          

wtorek, 19 października 2021

Śmierć i Dziewica Marianny Stokes: wizerunek śmierci w sztuce

 Dzisiaj chcemy zainteresować naszych czytelników obrazem Śmierć i Dziewica (Death and the Maiden) Marianny Stokes (1855-1927) namalowanym w 1908 roku. To dość spore płótno (93x135 cm) eksponowane w Musée d'Orsay, w Paryżu


Artystka urodziła się w Austrii i jak wielu adeptów malarstwa w tamtym czasie najpierw studiowała w Monachium, a następnie przeniosła się do Paryża, gdzie znalazła się pod wpływem ruchu naturalistycznego, w szczególności twórczości Julesa Bastien-Lepage, słynnego ze swoich obrazów o tematyce wiejskiej. W 1884 roku Marianne poznała brytyjskiego malarza pejzażowego Adriana Stokesa, poślubiła go i przeniosła się do Anglii. Od końca lat 70. XIX wieku do XX wieku wystawiała swoje obrazy w Akademii Królewskiej, a nawet zdobyła medal na wystawie w 1893 roku. Jest uważana za jedną z czołowych artystek Wielkiej Brytanii, a jej obrazy znalazły swoje miejsce w wielu galeriach. Szczególnie cenione są jej prace utrzymane w stylistyce bliskiej malarstwu prerafaelitów.

Na obrazie, który dzisiaj publikujemy widzimy młodą dziewczynę siedzącą na łóżku i naciągającą na siebie czerwony koc, jakby w obronie przed niezaproszonym i niespodziewanym gościem, siedzącym w nogach jej łóżka. Jest nim czarna, skrzydlata postać z lampą w ręku, wyciągającą ku dziewczynie rękę w uspokajającym geście. Rysy twarzy Anioła Śmierci są bliźniaczo podobne do twarzy dziewczyny… Czy jest to kojące zapewnienie by nie bać się śmierci, bo przyjdzie ona do nas jako nasz najlepszy przyjaciel? Znany tak dobrze jak sami znamy siebie…

Motyw Śmierci i dziewczyny jest dość ogranym wątkiem. W sztukach wizualnych pojawił się już pod koniec XV wieku wraz z nadejściem renesansu, zyskując popularność przede wszystkim w Niemczech. Jednak z biegiem czasu ujęcie tematu ulegało modyfikacji. Reakcje kobiety, która natyka się na Śmierć, przechodzą od przerażenia po uwodzicielski flirt. Nietrudno się domyślić, że wcześniej, w średniowieczu, taka fabuła, zawierająca zazwyczaj elementy erotyzmu, nie mogła zyskać uznania, lecz im bliżej naszym czasom, tym częściej motyw śmierci splata się z elementami miłością fizycznej.

W ogóle wizerunek śmierci w sztuce europejskiej wywodzony jest z personifikacji Czasu, występującego pod postacią człowieka niosącego kosę a czasem także klepsydrę. Z tego wyewoluował Ponury Żniwiarz, często przedstawiany jako szkielet lub gnijące zwłoki niekiedy odziane w habit mnisi z kapturem i oczywiście trzymające kosę.

Wśród pierwszych znanych malarzy, którzy pokazali tragedię wczesnej śmierci młodej kobiety, jest współczesny Hieronima Boschowi Hans Baldung (1484-1545). Namalował on kilka obrazów ukazujących Śmierć i Dziewicę. Jedna z wersji pochodząca z lat 1509-1511 ukazuje młodą, piękną i nagą kobietę, która poprawia swoje długie warkocze przeglądając się w lusterku. Za nią stoją rozkładające się zwłoki trzymające wysoko nad nią klepsydrę: to Śmierć.


Im bliżej naszym czasom tym intensywniej Śmierć wyzbywała się oznak martwoty i ostatecznie w XIX stuleciu przeinaczyła się w urodziwego młodzieńca ze skrzydłami, czyli Thanatosa. A od tego już o krok było od przekształcenia się upiornej śmierci w pełen erotyzmu obraz miłosnego uniesienia aż po grób…


Tak jest w konwencjonalnych, akademickich malowidłach np.: w Anioł śmierci (1897)  Domenico Morelli (1855-1916) i bardziej dosłownie  w wydaniu Edwarda Muncha na obrazie z lat 1893-94 (tytuł obrazu brzmi: Śmierć i życie lub Kochająca kobieta)  gdzie naga kobieta całuje trupa mężczyzny. Parze towarzyszą po lewej stronie plemniki i po prawej dwa płody. Artysta symbolicznie połączył Erosa, prokreację i Tanatosa, śmierć. 


Jak widzimy, ludzkość radziła sobie z lękiem przed śmiercią w różnoraki sposób… Jaki jest z tego wniosek? Żaden. No może tylko taki, że śmierć jest rzeczą pewną, a obraz Marianny Stokes odbiega od innych tego typu przedstawień i odznacza się zasługującymi na uwagę walorami artystycznymi…

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 18 października 2021

Isolations News 163: Still Joy Division na koszulkach, Saville na muralu, Slaughter & the Dogs koncertują, wznowienie the Beatles, Popol Vuh i Variete, Rammstein solo, koncert Johna Foxxa

W zeszłym tygodniu informowaliśmy o wznowieniu albumu Still Joy Division - jakby w odpowiedzi na tę inicjatywę wyprodukowano serię T-Shirtów, bluz itp, z motywem Still (LINK).


Niedaleko pracowni Petera Saville'a, na ścianie jednego z budynków, namalowano mural z nową wersją pulsara znanym z okładki Unknown Pleasures Joy Division według jego projektu (LINK). Akcja ma na celu zapobieganie zmianom klimatu, o ile ktoś w nie wierzy.

Próbowali z Joy Division ale piętro niżej, a Peter Hook w swojej książce opisał jak sikał na nich przez dziurę w suficie (warto zobaczyć TUTAJ). Mowa o Slaughter & the Dogs, którzy w 1980  nagrali album Bite Back w słynnym Utopia Studio's w Primrose Hill w Londynie. Po 40 latach zespół postanowił o tym przypomnieć i dać kilka koncertów. Pierwszy był w Manchesterze wczoraj, w niedzielę, a kolejne zaplanowane są na 21 i 26 października oraz na 18 listopada (LINK). Ciekawe czy grali pod parasolami, Hooky przecież mieszka w pobliżu...

Jeszcze w klimacie, bo grupa o której teraz oprawiała muzycznie filmy Wernera Herzoga. 26 listopada ukaże się kolekcjonerska edycja Popol Vuh w pudełku - zawierającym płyty Seligpreisung, Coeur de Verre, Agape-Agape i Cobra Verde, które zostały zremasterowane i będą wydane na audiofilskim winylu 180g z oryginalnymi grafikami i jeszcze z dodatkowym utworem na każdym krążku. Pudełko będzie też mieć wkładkę z notatkami i zdjęciami, uzupełnioną trzema odbitkami zdjęć, kolekcjonerskim plakatem filmowym z Coeur de Verre oraz oryginalnym plakatem filmowym z Cobra Verde. (oba w formacie A3). Każdy album będzie również dostępny na CD.

Pozostańmy w niemieckiej strefie wpływu. Richard Z. Kruspe (Rammstein)  5 listopada wyda swój czwarty solowy album The Persistence Of Memory. Trzeci singiel z albumu, cover klasycznej piosenki Always On My Mind, z gościnnym udziałem  Tilla Lindemanna, można obejrzeć powyżej. The Persistence Of Memory otrzymał tytuł na cześć obrazu Salvadora Dali. Piosenka masakra, ale zapewne znajdą się chętni żeby tego słuchać, ba nawet za to zapłacić.


Jeśli jesteśmy przy nieco cięższych brzmieniach, James Hetfield, wokalista Metalliki, potwierdził w wywiadzie, że podczas kwarantanny pracował z zespołem nad nowym albumem i napisał ponad dziesięć nowych piosenek. Poza tym ujawnił, że grupa na początku działalności rozważała przyjęcie innego frontmana (LINK). 


Za to nikt inny nie byłby w stanie zastąpić Simona Gallupa (the Cure) który stwierdził, że nadal jest członkiem zespołu. Zapytany wprost o to na FB napisał o tym jednoznacznie (LINK). Panowie dajcie sobie już spokój, dawno się wypaliliście...


Jeśli weszliśmy w klimaty chłodnej fali - VARIETE 7 października rozpoczęli sprzedaż podwójnego albumu Variete, czyli ich debiutu. Płyta wyszła w dwóch wersjach: limitowanej CLEAR VINYL (200 szt) i podstawowej CZARNEJ (LINK).


Teraz o innych gigantach cold wave. 23 października w Magazynie Zbożowym w Mogilnie, w ramach reaktywowanej po 11 latach Muzyki Pozaradiowej, podczas imprez przewidzianych podczas miejscowych Mogileńskich Spotkań Plastycznych wystąpi Ivo Partizan (LINK).


Skoro o festiwalach to IF - Immersive Fields, nowy festiwal prezentujących artystów tworzących przestrzenne instalacje audiowizualne - na żywo i wcześniej nagrane - zaprasza m. in na koncert Johna Foxxa, który wykona for free muzykę ambientową z albumu Cathedral Oceans' 360° Szczegóły TUTAJ.


Na koniec newsów muzycznych, klasyk. Pojawił się oficjalny zwiastun The Beatles Get Back, filmu w reżyserii Petera Jacksona. Premiera będzie miała miejsce na kanale Disney+ w amerykańskie Święto Dziękczynienia a potem film będzie tam jeszcze dostępny przez trzy dni, 25, 26 i 27 listopada 2021 roku.  


Skoro cofnęliśmy się w czasie do lat 70-tych to w nocy 13 października zmarł Wiktor Briuchanow, dyrektor Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej w latach 1970-86. Przeżył 85 lat. Po awarii reaktora został skazany w pokazowym procesie na 10 lat więzienia, z czego 5 lat odsiedział w kolonii karnej. A 9 października zaś żywot zakończyła Izabella Diatłowa, żona Anatolija, zastępcy naczelnego inżyniera elektrowni do spraw reaktora III i IV (LINK). Dlaczego o tym piszemy? Bo to co stało się wtedy w Rosji było inspiracją do powstania genialnego albumu zespołu Lethe, który opisaliśmy TUTAJ.


Takie efekty dawała sowiecka gospodarka planowana. Za to amerykańska to już co innego. Naukowcy z NASA przewidują zasiedlenie księżyców innych planet Układu Słonecznego do 2100 roku. Na pierwszy ogień - księżyce Saturna i Jowisza (LINK). Jakie szczęście że nikt kto czyta ten post nie będzie w stanie zweryfikować tych planów. 

My wracamy jutro - dlatego czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 17 października 2021

Z mojej płytoteki: Vangelis i jego Rosetta, czyli rozmowy między muzykiem i astronautą

Weekendowe wycieczki do sklepów zwykle kończą się jakimiś przypadkowymi zakupami muzycznymi. Tak było niedawno z CD Sonic Youth (który pojawi się tutaj niedługo bo na to w pełni zasługuje), tak było z podwójnym winylem Vangelisa pt. Nocturne (TUTAJ) i tak jest z Rosettą... 

Zacznijmy od nazwy, bo wewnątrz jest książeczka, mało tego., jeśli rozłoży się płytę znajdziemy tam coś, co nazywa się Rosetta Timeline i wygląda imponująco: 


W książeczce zdjęcia planet, dziwnych pojazdów kosmicznych więc łatwo domyślić się, że chodzi o jakąś misję astronautyczną. I tak jest bowiem wielki muzyk pisze w środku następująco: Dedykuję album wszystkim tym, którzy uczynili tą misję możliwą, w szczególności utwór Rosetta Waltz jest moim uznaniem dla załogi misji ESA Rosetta.

Rosetta to główna misja ESA (Europejska Agencja Kosmiczna), której celem jest ściganie, wejście na orbitę i lądowanie na komecie. 

Misja bada kometę rodziny Jowisza 67P/Czuriumow-Gierasimienko za pomocą kombinacji teledetekcji i pomiarów in situ. Sonda dotarła do komety 6 sierpnia 2014 roku po 10-letniej podróży przez Układ Słoneczny. Między sierpniem a listopadem 2014 r. statek kosmiczny okrążył kometę i zebrał dane, aby scharakteryzować środowisko jak i jej jądro, czytamy na stronie ESA (LINK)

W tym momencie wszystko staje się jasne i wiemy już o czym jest ten album. Poszukiwanie inspiracji czasem jest bardzo proste, a wiedząc co nią było, inaczej obcuje się z muzyką.
 

Wewnątrz znajdujemy tekst Tima Coopera, który wykłada nam na talerzu całą niesamowitą historię. Okazuje się, że Vangelis podczas pobytu w Londynie w 2012 roku został zapytany, czy porozmawia z człowiekiem z kosmosu... 

Okazało się, że astronauta ESA o nazwisku Andre Kuipers chciał połączyć się telefonicznie ze swoim muzycznym idolem Vangelisem. Jest tutaj ważny jeszcze jeden detal - Andre dzwonił z kosmosu... Przygotował dla Vangelisa kosmiczny spacer, podczas którego muzyk zadawał mu pytana. po czym doznał natchnienia i napisał ten znakomity album... Do spotkania face to face doszło po zakończeniu misji. Wynikiem tego jest Rosetta - płyta o niesamowitym przedsięwzięciu, podczas którego przemierzono aż 500 milionów kilometrów...


Artysta w młodości, kiedy był pytany skąd pochodzi jego muzyka, miał wskazywać palcem na niebo i mówić - stamtąd. Na tym albumie Vangelis jawi się jako mistrz transformacji kosmicznego chaosu w harmonię. Pozostaje do dzisiaj wierny Kosmosowi - inspiracji jego muzyki.

Dla osób znających twórczosć genialnego Greka kilka uwag na koniec. Na tym albumie Vangelis pokazuje swoje trzy oblicza. Typowe, znane nam z największych dzieł artysty, oblicze a la Jarre, chwilami słychać tutaj klimaty Oxygene, i trzecie oblicze symfoniczne, które wyłania się w końcowej części albumu. Niemniej mamy do czynienia z dziełem zupełnie monumentalnym i ponadczasowym.

W naszej klasyfikacji 5.5 na 6, bowiem nas muzyka poważna, czyli trzecie oblicze artysty mało porywa. Reszta to wielkie dzieło, a Infinitude wręcz powala na kolana. Za to kochamy Vanelisa i nie mamy najmniejszej wątpliwości, że kosmos też go kocha. I to jak...

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

         
Vangelis - Rosetta, Decca 2016, producent: Vangelis, tracklista: Origins (Arrival), Starstuff, Infinitude, Exo Genesis, Celestial Whispers, Albedo 0.06, Sunlight, Rosetta, Philae's Descent, Mission Accomplie (Rosetta's Waltz), Perihelion, Elegy, Return to the Void.