sobota, 13 listopada 2021

Kinowa jazda obowiązkowa: Nowy Pitbull Patryka Vegi jest już w kinach - czy warto?

Jest już w kinach, a ponieważ Patryk Vega ostatnio nie miał najlepszych chwil reżyserskich, nie chciałem się wybrać.  

I zrobiłbym ogromny błąd, bowiem nowy Pitbull to, nie zawaham się użyć tych słów, znakomity film. Przez niemalże dwie godziny nie ma ani jednego momentu dłużyzny. Widz trzymany jest non - stop w napięciu, pod koniec nieco nużą fragmenty Księgi Wyjścia, odsłuchiwane z uporem maniaka przez Gebelsa (w tej roli Andrzej Grabowski), ale to  być może, tylko moje odczucie.


I to chyba jedyna rzecz, która  nie podobała mi się w filmie. Jest jeszcze jedno miejsce w fabule, które razi niespójnością (chodzi o przyjazd rosyjskiej mafii) za to więcej jest takich, które robią powalające wręcz wrażenie. 

Zatem co mi się podobało? Fabuła, scenariusz i reżyseria - wszystko autorstwa samego Vegi. Znane już z jego filmów klimaty: mafia pruszkowska, Pershing, Masa i przede wszystkim główny (obok znakomicie zagranego Gebelsa) bohater, Nos (w tej znakomitej roli Przemysław Bluszcz). Nie jestem znawcą kina, i być może popełnię faux pas, ale pan Przemysław nie wbił mi się do głowy wcześniejszymi rolami, za to twierdzę, że gra w Pitbullu to jego rola życia. Zagrał genialnie i w filmie jawi się gwiazdą pokroju samego Hopkinsa w Milczeniu Owiec (gra zresztą podobnie, sprawia wrażenie postaci nieco psychopatycznej).   

A nie było zagrać łatwo, bowiem Nos nie miał prostego życia... 

Od dziecka musiał walczyć o przetrwanie. Z biednego dzieciaka zaszedł w hierarchii mafijnej bardzo, bardzo wysoko... Zapłacił za to ogromną cenę. 


W filmie równolegle - po stronie dobra, mamy wątek policjanta Gebelsa, i obaj, zarówno Nos jak i Gebels mają synów. Zatem jak łatwo się domyślić - jasne staje się ciemne a ciemne... jeszcze bardziej mroczne. 

Druga rzecz robiąca wrażenie - Vega nie jest lamusem. Mimo tego że ma już 44 lata, doskonale odnajduje się  w dzisiejszych realiach. Potrafi do filmu wpleść wątki absolutnie nowoczesne, mamy więc zamach bombowy za pomocą drona, nietypowy gang dokonujący włamań nie używając do tego łomów czy podkopów, ale w zupełnie inny -  nowoczesny sposób, czyli  komputerowo. 


Sam film też zaczyna się niekonwencjonalnie, a motywy przeszłości przeplatają się z teraźniejszością. Co prawda zakończenie jest łatwe do przewidzenia, ale można to Vedze wybaczyć. Co ważne, być może wplecenie wątku religijnego zmusiło reżysera do znacznego ograniczenia wulgaryzmów, pierwszy raz w tego typu produkcji wychodzi się z kina bez zwiędniętych uszu.  

Podsumowując, znakomity film , doskonała muzyka, akcja, i całość obsadzona w naszych realiach. 

Polski film roku? Nie mam wątpliwości. Jazda obowiązkowa dla fanów mocnego, męskiego kina akcji. Nasza ocena: 6/6 - musicie to zobaczyć.


      

piątek, 12 listopada 2021

Mick Middles i Lindsay Reade: Życie Iana Curtisa - Rozdarty cz.13: Ostatnia noc w Electric Circus i pojawienie się Martina Zero Hannetta

  

Dziś omawiamy kolejny fragment z książki Micka Middlesa i Lindsay Reade (poprzednio omówione fragmenty: 1234567891011 i 12).

Pierwsza sesja Warsaw wyszła tak sobie, zespół jednak nie do końca był zadowolony ze sposobu gry Brotherdlae'a. Ten z kolei skarżył się Terry Masonowi, że jest punkiem i chciałby grać w innym zespole. Ponieważ był niepewny postanowiono poszukać kogoś innego. Wtedy pojawił się Stephen Morris. Miał kontakty z Ianem i różnił się od pozostałych członków zespołu, był dobrze sytuowany bo jego rodzince mieli firmę produkującą kuchnie na wymiar, w dodatku bardzo dobrej jakości. 

Stephen tak jak Ian chodził do szkoły King's School. Był swojskim chłopakiem. Ponadto po przesłuchaniu okazało się, że doskonale gra na perkusji i przewyższa umiejętnościami  poprzednich perkusistów zespołu. Był jednocześnie bardzo oczytany. 

Vini Reilly, który przysłuchiwał się próbom Warsaw w tamtym czasie, stwierdził, że zespół grał bardzo słabo, w szczególności nie podobała mu się gra Bernarda. Uważał, że ten najzwyczajniej fałszował. Natomiast podziwiał grę Stevena - takich rytmów nigdy wcześniej nie słyszał. 

Na koncercie w Electric Circus 3.10. Bernard miał roztrojoną gitarę, natomiast wokale Iana były przytłumione. Poza tym Ian śpiewał inaczej niż inni i Vini pamięta, że te dwie rzeczy, czyli gra Stevena i wokale Iana go bardzo zaskoczyły.


Po czasie Vini zmienił zdanie na temat gdy Bernarda. Podejrzewał, że ten używał wcześniej złego wzmacniacza. Wszystko zmieniło się na Unknown Pleasures, tam zagrał, zdaniem Vini -  perfekcyjnie.


Tymczasem w Manchesterze ukształtowała się scena muzyczna i w zasadzie jedynie trzy zespołu się liczyły: the Buzzcocks, Slaughter and the Dogs i the Drones

Kiedy w październiku 1977 roku zamknięto Electric Circus środowisko punków poczuło, że nie ma miejsca na imprezy. Ten wieczór został zarejestrowany, Ian Curtis przed At A Later Date wykrzyczał słynne: Czy pamiętacie o Rudolfie Hessie? Koncert stał się znany dopiero gdy Joy Division stali się sławni. 

Jakość dźwięku była fatalna, piosenki w zasadzie można nazwać hałasem, ale Ian wyróżniał się jako wokalista. Tak wspomina go Tony Wilson - jako lekko dziwnego, ale ciekawego i godnego zapamiętania. Zespół brzmiał gówniano, ale wokalista miał coś w sobie. 

Kolejny rozdział - 5 - zatytułowany jest The Leaders of Men. Zaczyna się od cytatu Marka Reedera, że to Ian był autorem nazwy zespołu, bowiem interesowało go wszystko co miało powiązanie z Niemcami

7.10. odbył się koncert w Salford Technical College. Był na nim Martin Hannett ze swoją dziewczyną Susanne O'Hara, jako reprezentant wytwórni Music Force (pisaliśmy o niej, jak i o innych wytwórniach z Manchesteru TUTAJ). 

Martin zajmował się poszukiwaniem młodych talentów, ale też i realizował nagrania wytwórni. W tym czasie rozwijał się jego geniusz realizatorski. Zaczął swoją poważną przygodę z muzyką w Indigo Studios w Manchesterze 28.12.1976 roku, przybierając pseudonim Martin Zero. Wziął go z nazwy koncertu promującego Music Force - Ground Zero. Poznał się na nim szybko Richard Boon - menadżer the Buzzcocks i skontaktował celem realizacji singla Spiral Scratch

Ten singiel był pierwszym sygnałem, że Martin wychodzi poza schematy, a w jego działaniach realizatorskich widać błysk geniuszu.


C.D.N.

Czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.      

czwartek, 11 listopada 2021

Obrazy Georgea Tookera: Ludzie w trudnych momentach ich egzystencji

Metro jest najbardziej znanym obrazem Georgea Tookera (1921-2011). Artysta ukazał na nim ludzi zamkniętych w labiryncie korytarzy. Ze słowem metro zazwyczaj kojarzą się nam tłumy ludzi. W ścisku trudno o izolację, a tymczasem na prezentowanym obrazie ludzie są wyobcowani, każda postać wydaje się być samotna, jakby zagubiona w podziemiach… Bo nie widać wyjścia z plątaniny przejść, a cienie krat dodatkowo pogłębiają wrażenie klaustrofobii, która towarzyszy widzowi oglądającemu tę pracę. 

I takie to właśnie jest malarstwo Tookera. Ukazuje ludzi w dość specyficznych okolicznościach, w chwilach słabości i smutku, w trudnych momentach ich egzystencji - w zbiorowisku pacjentów na sali szpitalnej, wśród wielu anonimowych urzędników w wielkiej sali obsługi, przed okienkiem jakiejś instytucji, w korytarzu kolejki miejskiej, w poczekalni… Wszędzie tam, gdzie stajemy się anonimowi, obcy, traktowani bezosobowo i szorstko. Obrazy te przedstawiają  przysłowiowych zwykłych ludzi ale w sposób, który nadaje im rys nadprzyrodzony, odrealniony, po prostu magiczny.  Obecnie twórczość Tookera sytuuje się w nurcie nazwanym realizmem magicznym, choć sam autor nie lubił takiej klasyfikacji swojej sztuki. Swoje formy kształtował wzorując się na mistrzach renesansu. Szczególnie na malarstwie Pierra Della Francesca oraz Andrea Mantegny.







Ale to tylko jedna strona dorobku Tookera. Zarówno jego życie jak i tematyka prac ulegały zaskakującym przemianom. Zresztą, jeśli spojrzymy na czas w jakim działał, to musimy zauważyć, że nie szedł za modą, nie uległ fascynacji sztuką Pablo Picassa czy Jacksona Pollocka. I nie spieszył się…  Pierwszą monografię na temat jego malarstwa napisano gdy ukończył 65 lat, a ostatecznie został doceniony gdy osiągnął 87, wtedy otrzymał National Medal of Arts. Ale Tooker nie zwracał uwagi na takie rzeczy, był zbyt pochłonięty własnym życiem. W sztuce chciał ukazać metafizyczny wymiar istnienia, obejmujący ciało i dusze odtwarzanych postaci, stąd jego naśladownictwo sztuki renesansu. Apogeum takiego postrzegania świata nastąpiło po śmierci jego partnera, Williama Christophera, w 1973 roku. Malarz opuścił ostatecznie Nowy Jork, osiedlił się w Vermont, w domu który wspólnie wybudowali i… przeszedł na katolicyzm, po czym zaangażował się życie swojej parafii w Windsor. Namalował misterną, siedmioczęściową pracę Siedem sakramentów która została zainstalowana w kościele w 1981 roku. Jest to dość oryginalne dzieło. Składa się wielu części, niczym średniowieczny penaptyk, a każda z nich przedstawia jeden z sakramentów, oczywiście we współczesnym ujęciu. Klęczący pokutnik w części  Paenitentia (Pokuta) to autoportret Tookera. Cztery lata później namalował 14 obrazów Drogi Krzyżowej. Żaden amerykański kościół katolicki nie ma bardziej i monumentalnych obrazów niż ta skromna parafia.


Nie tylko skomplikowanym życiem przypomina co niektórych malarzy renesansu, także używanymi technikami. Używał tempery, choć potem odszedł od tego. Podobnie jego sztuka ewoluowała, jego wczesne prace emanowały egzystencjalnym niepokojem i strachem, lecz później nastąpiły lata walki o własny styl i artystyczną tożsamość. U schyłku życia starał się ukazać i spersonalizować tajemnicze stany zachwytu, sennych majaków i uczucia piękna…


Był niewątpliwie jednym z outsiderów, nie spełniając oczekiwań współczesnych sobie krytyków. Był zarówno za daleko w tyle za czasami, w których przyszło mu żyć, jak i daleko przed nimi.


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 10 listopada 2021

Tą płytę warto znać: Rome - Die Æsthetik der Herrschaftsfreiheit, niesamowity, neofolk, czy może martial industrial?


Niezaprzeczalnym plusem Internetu jest możliwość poznawania nowej muzyki, poszerzania swoich horyzontów, bo przecież jeśli ktoś poleca coś sprawdzonego, to musi w tym coś być. 

Tak też w niedzielne przedpołudniem miałem okazję zaznajomić się z zespołem Rome, polecanym przez jedną z twitterowiczek (TUTAJ), (Małgorzacie dziękujemy za zgodę na wykorzystanie zdjęć i tłumaczenie wstępu do albumu).



Okładka jest nieco dziwna, a pierwsze takty albumu z monorecytacją po niemiecku są wręcz odpychające. Ale po kilku minutach, jak tylko zaczyna się muzyka, i piosenki śpiewane w języku angielskim, wszystko się diametralnie zmienia. Ciekawy styl, nostalgia  niesamowita muzyka, klasyfikowana jako neofolk, czy martial industrial zaskakuje bardzo pozytywnie. W sumie trudno jednoznacznie sklasyfikować styl zespołu - dla mnie to wielkie odkrycie i powiew świeżości.

Za projektem Rome ukrywa się 40-letni muzyk z Luksemburga Jerome Reuter, a omawiany dziś album Die Æsthetik der Herrschaftsfreiheit (Estetyka Wolności Dominacji) to szósty album muzyka i zespołu z 2011 roku. 

Sam autor jest postacią nieco kontrowersyjną. Z wywiadu/artykułu zamieszczonego TUTAJ  rysuje się postać wolnościowca, ale przede wszystkim zagorzałego zwolennika Europy. Wykorzystuje minimalną ilość instrumentów, sesyjnych muzyków lokalnych, którzy doskonale grają na regionalnych instrumentach, jak i mało znanych wokalistów. 

Tematyka poruszana przez Rome to zwykle wydarzenia historyczne, rewolucje, starożytny Rzym, bitwy... 

Jeden z ciekawszych artykułów o zespole ukazał się w 2008 roku w fanzinie internetowym Kogaionon (TUTAJ). Jest to obszerny wywiad z Jerome Reuterem. Dowiadujemy się, że muzyk co rok spędza późne lato i początek jesieni w Normandii. W małym miasteczku blisko morza, izoluje się od świata i tworzy. Określa się jako raczej ponury typ człowieka. 

Na stałe mieszka w Niemczech, choć w zasadzie nie czuje się obywatelem jednego kraju - dużo podróżuje po Europie, a na swoich płytach śpiewa w kilku językach. Chce żeby zespół nie był postrzegany jako promujący rasizm, przemoc czy faszyzm. Inspiruje go świat wokół, ludzie których spotyka, choć z natury jest samotnikiem. Nazwa kapeli wcale nie świadczy o zainteresowaniu historią, po prostu chciał mieć atrakcyjną nazwę i wplótł w nią swoje imię (Je Rome). 

Swoją muzykę określa jako pozamainstreamową, nie interesuje go czego oczekują słuchacze, i jest bardzo zaskoczony tym, że tak wielu ludzi pozytywnie przyjmuje ich twórczość. Twierdzi, że Rome - RZYM został zbudowany na żalu. Rozpacz, samotność i strata zawsze były elementami, które łączyły to w całość... Drugim filarem Rome jest miłość, wiedza i jedność.


Opisać omawiamy dziś album jest niezwykle trudno. Z obszernego wydawnictwa, omówimy dziś pierwsze CD - Aufbruch, w sumie 50 minut muzyki, a na resztę przyjdzie jeszcze czas. 

Początek jak wspomniano powyżej zniechęca, ale na tle dziwnego monologu odkrywamy piękne  klimaty muzyczne... Choć monolog po przetłumaczeniu też jest ciekawy: Ja wsiąkam w lód Kronstad, leżę pod brukiem Paryża, ja żyję w murach Warszawy... Inspiracja Rome czerpał z autorów, których wymienił wewnątrz wydawnictwa:


Nagle hałas milknie i pojawia się pierwszy niesamowity utwór... The Spanish Drummer. Daj mi ciszę, daj mi prawdę... Klimatami zbliżony nieco do znakomitego albumu Harvest Rain, z 2007 roku opisanego przez nas TUTAJ. I jeśli ktoś myśli, że to najpiękniejsza piosenka tej płyty, to się głęboko myli... To Teach Obedience, następujący po nim jest jeszcze ciekawszy... Ten utwór niesie w sobie nie tylko powiew wolności i owego górskiego wiatru, ale też niesamowity ładunek nostalgii.. 

A później jest podobnie... The Death Of Longing, The Pyre Glade, czy znakomity In Cruel Fire to kolejne mocne akordy tej płyty. I tak pozostaje do końca, a tam znowu niemiecka monorecytacja... Jak byśmy wrócili do początku...

Wielka płyta i znakomita muzyka. Nie może być innej oceny jak 6/6. O Rome napiszemy jeszcze wiele razy, bo w cytowanym powyżej artykule pada stwierdzenie, że to nie jest ich najbardziej nostalgiczny album... 

Na Ebay można jeszcze kupić 1 sztukę pierwszego z czterech CD. Były dwie, ale jedna już leci do nas.  


Rome - Die Æsthetik der Herrschaftsfreiheit - Aufbruch, Trisol, 2011tracklista: The Chronicles Of Kronstadt, The Angry Brigade, The Spanish Drummer, To Teach Obedience, The Death Of Longing, Our Holy Rue, The Night-Born, The Pyre Glade, In Cruel Fire, A Pact Of Blood, The Merchant Fleet, A Cross Of Wheat.


wtorek, 9 listopada 2021

Anne Bascove: mosty Nowego Jorku

Anne Bascove ur. 1946 w Filadelfii (Pensylwania) znana jest głównie grafik, których większość zdobi książki i czasopisma oraz z obrazów i rysunków mostów Nowego Jorku. 




To dość niezwykły temat. Artystka uległa fascynacji tym motywem, gdy mieszkała w latach 70. W Paryżu, nieopodal jednego z mostów nad Sekwaną. Przyglądając się przechodniom pomyślała, iż są są świadkami niezliczonych pokoleń przechadzających się kochanków: noszą na sobie setki lat burzliwych zmian politycznych (LINK) . Od tej pory mosty stały się jej znakiem firmowym. Wraz z mężem, który jest architektem, Michaelem Avramidesem, jeździ po mostach Nowego Jorku, robiąc zdjęcia, z których tworzy swoje obrazy. 




Są one namalowane w szczególny sposób: z uwidocznionymi elementami konstrukcji, zaznaczonymi grubym konturem, które rytmicznie powtarzają się, niczym rzędy kolumn starożytnych ruin. Zarówno tendencja do zgeometryzowania form, jak i zdecydowane barwy upodabniają te kompozycji do witraży. Wrażenie to wzmaga sposób, w jaki artystka rejestruje niebo, dzielone pasmami chmur, podświetlonych zachodzącym słońcem lub jaskrawo oświetlonymi… Efekt który osiąga odrealnia jej pejzaże, stają się niczym z równoległej rzeczywistości, z innego czasu i miejsca, które zaprząta wyobraźnię fanów stylu streamline modern…  A przecież artystka dokładnie zapoznaje się z historią każdego mostu i zanim przystąpi do jego malowania robi serie zdjęć, ogląda go z rozmaitych punktów aby znaleźć tę najlepszą perspektywę, z której będzie widać go najlepiej.





 Most nacechowany jest pozytywną symboliką. Łączy przecież dwa brzegi, więc oznacza przyjaźń, sprawiedliwość ale także połączenie dwóch światów, także czasu. W kulturze chrześcijańskiej most jest traktowany jako widzialny symbol transcendencji – połączenia człowieka z niebem (głównym tytułem Papieża jest Pontifex maximus - budowniczy mostów). Czyż mosty Anne Bascove nie sprowadzają na nas poczucia bezpieczeństwa i spokoju? Na pewno to wrażenie wywołuje harmonijna kompozycja jej obrazów...



Jej prace znalazły uznanie krytyków dzieł sztuki, obrazy zostały zakupione do wielu galerii i muzeów na terenie całych Stanów Zjednoczonych. My także doceniliśmy uporządkowany świat Anne Bascove. I mamy nadzieję, że znajdzie on uznanie u naszych czytelników. Więcej obrazów artystki można znaleźć oczywiście na jej stronie internetowej. Są tam nie tylko wizerunki mostów lecz również jej ilustracje oraz scenki rodzajowe (LINK).

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstremie.

poniedziałek, 8 listopada 2021

Isolations News 166: New Order i ich gigantyczny sukces, Echo & The Bunnymen, Xymox, OMD i Clannad w trasie, Piotr Pawłowski - spotkanie, Judas Priest - internetowe doświadczenie, Zimmer i Grerrard w przyszłości, sekta QAnon spotyka Elvisa


Zaczynamy of koncertu New Order w Londynie, który okazał się gigantycznym sukcesem. 20 000 ludzi, niesamowita atmosfera i jak zawsze wszechobecny Ian Curtis.


Choć obecna twórczość zespołu kompletnie nam się nie podoba musimy oddać szacunek, że o ile chodzi o jakość show, to NO są numerem jeden w UK a być może i na całym naszym ziemskim padole... Więcej TUTAJ.

Jeśli pojawili się New Order - Ged Duffy może być uważany za najbardziej pechowego człowieka świata muzyki z Manchesteru. Mógł zostać menadżerem New Order, lub basistą w The Cult… i oczywiście nie udało mu się. 

Za to teraz spisał swoje wspomnienia w książce Factory Fairy-Tales i opublikował z przedmową Petera Hooka i wstępem Gary "Mani" Mounfielda

W publikacji, która jest już dostępna od października w sprzedaży, Ged wspomina m.in. pracę w charakterze pomocnika scenicznego w Russell Club, a później w The Hacienda (LINK).

Patrząc na całokształt, z pewnością książka okaże się plajtą...  

Pozostańmy w klimatach Factory, bo tam debiutowali kolejni bohaterzy dzisiejszych newsów. 

Orchestral Maneuvers In The Dark (OMD) wyruszy w listopadzie w 15-dniową trasę koncertową po Wielkiej Brytanii. Zespół wykona utwory z kultowego albumu Architecture & Morality, oraz wiele innych hitów. Program i bilety TUTAJ.


Także po Wielkiej Brytanii i Irlandii ruszy w lutym 2022 roku z koncertami Echo & The Bunnymen. Bilety TUTAJ. Grupa obchodzić będzie w ten sposób 40. lecie istnienia. 

Nie podano, czy muzycy będą współdzielić laski z muzykami OMD, o wózkach też nic nie piszą.

Dalej koncertowo - można jeszcze kupić bilet na koncerty Clan of Xymox na 13 listopada w Warszawie (LINK)  i we Wrocławiu, na 20 listopada. 

Zespół będzie promował swoją ostatnią płytę Days Of Black z 2017 r (LINK).

Kolejni tytani muzyki - irlandzki Clannad w listopadzie będzie występował w Wielkiej Brytanii, ale w przyszłym roku czterokrotnie w Polsce oraz w Holandii, Danii i Norwegii (LINK).


Tym razem nie koncert i z rodzimego podwórka - Piotr Pawłowski (Made in Poland) zaprasza na spotkanie autorskie - 12 listopada (piątek) o 18.00 do Księgarni Korekty przy Al. Wyzwolenia 14 w Warszawie

Spotkanie poprowadzi Grzegorz Kalinowski, pisarz powieści kryminalnych, a także fan  i znawca polskiego undergroundu lat 80. Muzyk będzie promował swoją książkę Dzienniki basowe (LINK).


Z kolei legendarny zespół metalowy Judas Priest uruchomił interaktywne doświadczenie internetowe, oferując powieść graficzną o historii heavy metalu (LINK). 

Całość składa się z sześciu części, w rozdziale 5 Richie Faulkner oferuje dwie lekcje gry na gitarze na zamówienie. 

Świat zmienia się na naszych oczach, co przyniesie przyszłość?

Skoro weszliśmy w futurologię - muzyka Hansa Zimmera z wokalizami Lisy Gerrard do ekranizacji Diuny została już uznana za muzykę przyszłości i arcydzieło... My znamy więcej genialnych dzieł z udziałem Lisy, bo Dead Can Dance słuchaliśmy już w liceum...


Za to w podstawówce oglądaliśmy kreskówki. Pamiętacie rysunkowy film Disneya o Królewnie Śnieżce i 7 krasnoludkach? W przyszłym roku rusza jego wersja aktorska. 

Gal Gadot zagra Złą Królową, Rachel Zegler Śnieżkę a reżyserem będzie Marc Webb, co niestety nic nam nie mówi. 

O zgrozo producenci zapowiadają, że film znacznie rozwinie fabułę i muzykę oryginalnej wersji…  (LINK). Z przecieków wiemy, że ma być w nim też wątek polski. Ponoć Śnieżka nie ma już być budzona pocałunkiem, bo to przemoc i seksistowskie zachowanie. Ma ją w nowej wersji obudzić Marta Lempart plaskaczem w twarz i okrzykiem - Śnieżka i krasnoludki - Wypierdalać!


Bowiem prawdziwym potworem jest przeznaczenie - co to oznacza? Nie bardzo wiadomo, jednak brzmi dobrze. I promuje nowy sezon Wiedźmina, serialu na Netflixie, który rozpocznie się 17 grudnia. 

W ostatnich dnia opublikowano trailer cyklu, który gra powyżej. Jak na razie bohater ciągle jest biały. 

Jak na razie...


Taplajmy się zatem dalej w absurdzie. Wyznawcy amerykańskiej sekty QAnon bardzo rozczarowali się w gdy w ostatni wtorek (2 listopada), John F. Kennedy i jego syn, John F. Kennedy Jr. nie pojawili się na koncercie Rolling Stonesów, który według ich własnych obliczeń miał stać się miejscem ich zmartwychwstania. 

Teraz spekulują że Keith Richards to tak naprawdę JFK… (LINK). To możliwe odkąd Richards oznajmił w jednym z wywiadów że wciągnął do nosa prochy swojego dziadka. Ponoć wszystkiemu z bliska przyglądał się Elvis przebrany za Micka Jaggera a nad nimi biegało coś po dachu, świeciło i szeleściło. 

Okazało się, że był to pająk w ortalionie i ze złotym zębem. 

Co do złota - na pewnym polu w Norfolk od 1991 roku znajdowane są złote monety. Ostatnio przy pomocy wykrywacza metali ktoś wykopał aż 131 sztuk złotych monet a także cztery inne złote przedmioty sprzed 1400 lat, co czynią z tego znaleziska największy skarb z okresu anglosaskiego jaki wykryto na terenie Wielkiej Brytanii

Trwają działania zmierzające do przejęcia tego wszystkiego na rzecz korony… 

U nas wszystko co znajduje się w ziemi należy do państwa, i nie trzeba nic  ani niczym się przejmować (LINK). 

Skoro tak to na koniec żart o kopaniu (ale nie złota):

Spotykają się dwie sąsiadki:

- A co to sąsiadka tak dziś na czarno?

- A no, bo to mąż mój nie żyje.

- O mój Boże. A jak to się stało? Przecież jeszcze wczoraj go widziałam jak kopał w ogródku.

- A kopał, kopał. A potem poszliśmy do sklepu kupić mu nowe buty. No i mierzy jedną parę, drugą, trzecią... dziesiątą...

Mówię mu "nie śpiesz się Stefan, przymierzaj dokładnie żeby na pewno dobre były." W końcu po paru godzinach wróciliśmy do domu, on zakłada te nowe buty i mówi, że ciasne.

NO NIE ZABIŁABY PANI?


A ponieważ sezon grzybowy w pełni i wyjątkowo obrodziły kurki, na koniec w ramach równouprawnienia inny żart. 

Mężczyzna w żałobie spotyka kolegę. 

- Co się stało że jesteś w żałobie, pyta kolega?

-Moja trzecia żona nie żyje.

-Co się stało? Rak? 

-Nie, zatruła się grzybami... 

-A jaka była przyczyna śmierci twojej drugiej żony?

-Tak samo - zatrucie grzybami...

-Pierwsza też grzyby?

-Nie, pierwsza pęknięcie czaszki - nie lubiła grzybów...

My wracamy już jutro, dlatego czytajcie nas-codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 7 listopada 2021

Mick Middles i Lindsay Reade: Życie Iana Curtisa - Rozdarty cz.12: Od Stiff Kittens do Warsaw

 

Dziś omawiamy kolejny fragment z książki Micka Middlesa i Lindsay Reade (poprzednie omówione fragmenty: 12345678910 i 11).

Przeprowadzka do nowego domu była czasowo zsynchronizowana z pierwszym występem zespołu w Electric Circus. Nazwę Stiff Kittens zaczerpnęli z opowieści przygody która przytrafiła się the Buzzcocks. Ci podczas odwiedzin u jednego z lokalnych właścicieli barów celem umówienia się na koncert w jednym z nich, nadepnęli na kota i myśleli, że kot tego incydentu nie przeżył. Na szczęście stało się inaczej, ale stąd właśnie wzięła się nazwa Stiff Kittens

Zespół w tamtym czasie działał dwutorowo. Próbowali się dogadywać z Pete Shelly i Richardem Boonem jednocześnie. Po pierwszym koncercie zmienili nazwę na Warsaw. Ian nie był zwolennikiem poprzedniej nazwy, uważał że bardziej pasuje ona do zespołu stricte punkowego. Od początku starał się szukać czegoś innego niż punk. Szukał bardziej w kierunku czegoś co Terry Mason nazywa inteligentną alternatywą. Z kolei Hooky wspomina że Ian szukał bardziej mrocznej nazwy, rozważali nazwę Progrom lub Gdańsk. Łatwym zatem staje się zrozumienie, dlaczego przybrali nazwę Warsaw z mrocznej piosenki Bowiego z płyty Low.

Mick Middles widział ich pierwszy koncert jako Warsaw i podobał mu się. Paul Morley napisał wtedy średnio pochlebną recenzję do NME. Znał Iana osobiście, a ten był fanem NME. Morley wspomina, że w tamtym okresie zespół nie miał jeszcze swojego stylu. Pojawiła się też pozytywna recenzja w Sounds. Kontynuowali koncerty, pytając inne kapele czy mogą z nimi występować. Tak też załatwili sobie wspólny koncert z Penetration i londyńskim The Adverts z w Newcastle. Na koncert pojechali po znajomości - bezkosztowo wielkim samochodem meblowym a Ian wyglądał całą drogę przez szczeliny w przyczepie.





Nie wszystkie koncerty były udane, co zespół wprawiało we frustracje. Steve Diggle z the Buzzcocks wspomina, że Warsaw w tamtym czasie brzmieli nico jak Banshees i poszukiwali swojego stylu, co dla zespołu na takim etapie jest zjawiskiem normalnym. 

Ian wtedy zaczął pracę jako urzędnik - pomagał osobom niepełnosprawnym lub chorym w znajdowaniu pracy. Procował też z osobami chorymi na epilepsję i schorzeniami neurologicznymi. Lubił tą pracę i nawet kiedy był już w Joy Division i zastanawiał się nad porzuceniem zespołu rozważał powrót do niej. Praca ta jednak zostawiła w nim piętno związane z epilepsją - widział bowiem jej najgorszą twarz. To zrodziło pesymizm gdy sam dowiedział się, że jest na epilepsję chory. 

Zespół musiał znaleźć innego perkusistę, bo Tony Tabac zdawał się być zajęty innymi rzeczami i mniej interesowało go granie. Ponieważ stawali się coraz bardziej znani, zgłosiło się kilku perkusistów na przesłuchanie. Jednym z nich był Steve Brotherdale, ten chciał później wyrwać Iana Curtisa z Joy Division żeby zaczął występować w jego zespole Panik, którego menadżerem był Rob Gretton.

Mimo że Brotherdale nie pasował do Warsaw to zagrał na ich pierwszej studyjnej sesji, 18.07.1977 roku, kiedy to zespół zabukował sobie jedną noc w studio Pennine Sound Studios w Oldham (warto zobaczyć TUTAJ). Nagrali wtedy 5 piosenek, które pojawiły się na wielu bootlegach: From the Center of the City, Inside the Line, Gutz, The Kill oraz At a Later Date. Stylem przypominali the Stranglers

C.D.N.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.