sobota, 13 czerwca 2020

Z mojej płytoteki: Joy Division - This Is The Room, Live Electric Balroom, London 26.10.1979


Dzisiaj opiszemy całkiem nowy bootleg Joy Division - This Is The Room, Live Electric Balroom, z koncertem z Londynu z 26.10.1979 roku. I chociaż koncert pojawiał się na innych bootlegach wcześniej, to omawiana dzisiaj płyta ukazała się w ubiegłym (2019) roku w nakładzie 500 kopii. 

Od razu warto nadmienić, że nie jest to koncert na poziomie jaki zespół osiąga na płycie Live in London Lyceum (opisanej przez nas TUTAJ), czy na bootlegu Amsterdam (opisanym TUTAJ). Głównie z powodu faktu, że jakość nagrania jest średnia, co jednak jak na bootleg z tamtych czasów, jest sukcesem  (znam wiele gorszych jakościowo bootlegów Joy Division).


Na okładce po obu stronach dwa kultowe już dzisiaj zdjęcia. Pierwsze z nich wykonał Paul Slattery, kiedy wspólnie z zespołem udawał się na... piwo do pubu w Manchesterze. O książce autora zdjęć pisaliśmy całkiem niedawno TUTAJ. Tak opisał tam historię powstania tego zdjęcia:

Po raczej trudnym, zakończonym wywiadzie Dave'a (McCullougha; dla magazynu Sounds) wszyscy wspólnie szliśmy do narożnika między Waterloo Road i Lower Hillgate, i wtedy zrobiłem te zdjęcia. Pub jest zaraz pod wzgórzem za prawym ramieniem Stevena. Przy światłach zatrzymał się Austin Gipsy z 1966 roku, i przez chwilę byłem nim bardziej zainteresowany, niż zespołem.  


Po drugiej stronie również kultowa fotka, tym razem Kevina Cumminsa, a na niej w tle Matthew Higgs, co opisaliśmy TUTAJ. Oczywiście jak na bootleg przystało, autorzy zdjęć nie są wymienieni na okładce.


Album rozpoczyna I Remember Nothing, który wolno rozkręca się i jak na otwarcie nie jest najlepszym wyborem. Po nim jedno z gorszych wykonań Love Will Tear Us Apart, choć w zasadzie i tak nie kochamy tego utworu. Dopiero od  Wilderness zaczyna się prawdziwe show. Grają prawidłowo, by przejść do Colony. Tutaj  niespodzianka, bowiem warstwa tekstowa jest dość mocno zmieniona, w stosunku do znanej z Closer. Po nim Insight, wykonany bardzo dobrze i już na początku słychać że publika go doskonale zna, ktoś bowiem podśpiewuje zanim Curtis zaczyna śpiewać. The Day Of The Lords kończy pierwszą stronę analogu, mimo tego, że na okładce napisane jest inaczej... Wykonane jest mocno i bezkompromisowo. Pozostanie na zawsze jednym z najlepszych utworów zespołu. 

Stronę B otwiera Shadowplay przyjęty owacjami publiki. Zagrany szybko i zaśpiewany jak zawsze znakomicie. Po nim kolejny hit: She's Lost Control. Tutaj jakość nagrania nieco siada, zwłaszcza na początku. Hooky wyje z Curtisem do mikrofonu i czuć klimat. Kolejny utwór to Transmission - jest moc. Szkoda że w pewnym momencie koło 37 minuty jakość się pogarsza, a utwór pozostaje niedokończony. Ktoś prawdopodobnie nagrywał to na kasetę a ona się niespodziewanie skończyła...    

Disorder w wersji koncertowej nie był nigdy moim faworytem, za bardzo w wersji live brakuje mi efektów falującej blachy Martina Hannetta. Co nie zmienia faktu, że grają znakomicie. Pod koniec Atrocity Exhibition, z przyszłego nowego albumu, które miało być ostatnim utworem, zespół jednak decyduje się na bis -  Interzone. Atrocity Exhibition podobnie, bez szlifów Hannetta, brzmi jak brzmi, no ale nagrania do Closer przecież przed nimi. Co do Interzone - wokal Hookyego jest jaki jest. Choć w przypadku tego utworu znacząco wolę wersję koncertową od tej zamieszczonej na Unknown Pleasures.

Na koniec warto może nadmienić co działo się wtedy w prywatnym życiu lidera zespołu. Pisze o tym Deborah Curtis w swojej książce. Przypomnijmy, że zespół jest 10 dni po koncercie w Plan K w Brukseli 16.10.1979 roku (pisaliśmy o tym TUTAJ). 

W domu Ian przestał ze mną dzielić życie. Przestał opowiadać zabawne historyjki i plotki, za to zaczął wymieniać imiona i posługiwać się zwrotami, które niczego mi nie mówiły...

Jednym z jego największych lęków było to, że zostanie aresztowany za pijaństwo, bo nikomu nie przyjdzie do głowy, że ma atak padaczki... 

Kidy Ian zaczął sam prasować sobie spodnie, powinnam zacząć coś podejrzewać. Bolało mnie, gdy powiedział, ze sam idzie zobaczyć Głowę do Wycierania (opisaliśmy ten film TUTAJ), ale i tak bardzo się martwiłam, gdy nie wrócił do domu. 

Wkrótce kolejne bootlegi Joy Division, mamy tego pełno i jeśli dożyjemy, opiszemy je tutaj wszystkie. Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie. 
  

Joy Division - This Is The Room, Live Electric Balroom, London 26.10.1979, Lively Youth Records, 2019, setlista: I Remember Nothing, Love Will Tear Us Apart, Wilderness, Colony, Insight, Day Of The Lords, Shadowplay, She's Lost Control, Transmission, Disorder, Atrocity Exhibition , Interzone.

piątek, 12 czerwca 2020

Filmy Tomasza Sikorskiego: Czekamy na sygnał z Centrali

Polska muzyka lat 80 wyrosła w trudnych okolicznościach. Narzekający na szarość i beznadzieję muzycy szeroko rozumianego nurtu new wave w Manchesterze, Londynie czy Nowym Yorku, wiedli w tamtych latach wygodne, kolorowe życie. Dzisiaj nawet trudno zrozumieć, czy wyjaśnić, jak wtedy było. To, że nie było komórek, smartfonów, Internetu wiedzą wszyscy. Lecz, w to, że wtedy kolorowy telewizor był luksusem, mało kto miał w domu telefon, dżinsy kosztowały dobrą pensję a dominującym kolorem był szary, mało kto teraz jest w stanie uwierzyć. 

Na szczęście mamy muzykę i filmy, które przeniosły emocje niczym w kapsule czasu. Wśród nich są dwa klipy zrealizowane w latach 80. przez plastyka Tomasza Sikorskiego (ur. 1953 r.), które chcemy pokazać naszym czytelnikom.

Pierwszy powstał na przełomie grudnia 1981 i stycznia 1982 roku, czyli w pierwszych miesiącach stanu wojennego w Polsce (okresu hunty wojskowej gen. Jaruzelskiego). Film nosi tytuł Czekamy na sygnał, a wystąpili w nim: sam Sikorski, Tomasz Lipiński, Zbigniew Olkiewicz, Katarzyna Kobzdej, Joanna Ciba.


Obraz oparty jest na prostej konstrukcji: oto zamocowana sztywno pośrodku jakiegoś pokoju kamera kręci się do utworu Brygady Kryzys Centrala, pokazując siedzących tam nieruchomo ludzi.. W czarno-białym dokumencie przeważa uczucie schizofrenicznego marazmu, jakiegoś niekończącego się błędnego koła, w którym tkwią bez ruchu, zapatrzeni tępo w jeden punkt ludzie. Kamera beznamiętnie przesuwa swój wizjer po książkach, półkach, skąpych meblach, milczących osobach, jakiś kwiatach, drobiazgach... bez końca, w jakimś bezsensownym pędzie. Słowa piosenki są jedynym komentarzem i wyjaśnieniem sytuacji, w której wszyscy tkwią bez swojej winy:
 

...Czekamy na sygnał
Z centrali!
Czekamy, czekamy
Czekamy, czekamy
Czekamy, czekamy
Czekamy, czekamy
Wszyscy na jednej fali!
Centrala nas ocali
Centrala nas ocali, ocali
Ocali, ocali
Ocali, ocali
Ocali, ocali
Ufamy, ufamy
Ufamy, ufamy
Ufamy, ufamy
Ufamy, ufamy...

 

Kolejnym filmem zrealizowanym przez Tomasza Sikorskiego do kolejnej piosenki Brygady Kryzys jest Tratwa Meduzy z 1982 roku. Tytuł nawiązuje do obrazu Théodore Géricaulta z 1819 roku, na którym artysta upamiętnił tragiczny los rozbitków, pozostawionych własnemu losowi przez załogę statku Meduza po jego zatonięciu. Nagrany przez Sikorskiego klip na statku płynącym Wisłą, w siódmym miesiącu stanu wojennego, czyli w czerwcu 1982 r. paradoksalnie ukazuje sytuację niejako odbitą w lustrze: to statek stał się na to jedno niedzielne popołudnie mikroskopijnym światem, dryfującym po falach hipokryzji, a reszta wokół, ludzie na brzegu, są rozbitkami opuszczonymi przez wszystkich, skazanymi na katastrofę. Ścieżką dźwiękową jest w tym wypadku utwór Święty szczyt Brygady Kryzys z powtarzającą się frazą:

Patrzę stąd na Babilon
Patrzę stąd na Babilon
Hej panie zły
Jak się pan masz?
Jak tam twoja gra?
Kto przewagę ma?



Jak widzimy, niepewność, alienacja, wyobcowanie stały się doskonałą pożywką, na której wyrosła znakomita muzyka. Czy to oznacza, że aby usłyszeć dobry utwór musimy wrócić do tamtej sytuacji? Oczywiście, że nie. Świadczy o tym twórczość wprawdzie niewielu, lecz znakomitych młodych twórców, których co jakiś czas wydobywamy z morza hałaśliwej popkultury i ukazujemy naszym czytelnikom.

Czytajcie nas, codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

czwartek, 11 czerwca 2020

Czaszka: motyw uniwersalny

Motyw czaszki i szkieletu został całkowicie zaanektowany przez subkulturę punk i wszystkie nurty z niej się wywodzące.  Dlaczego tak się stało do końca nie wiadomo.  Są różne teorie na ten temat:  że czaszka przeszła tam z subkultur zrodzonych w środowisku gangów motocyklowych, w którym była umieszczana wszędzie - na motocyklach, na koszulkach, kaskach, kurtkach, ozdobach noszonych na rękach… Albo, że punk przejął estetykę Halloween, wraz z tematyką przemijania i śmierci.  W Europie czaszka wzięła się po prostu z tradycji. Trupia głowa z podpisem memento mori była znanym symbolem przemijania w średniowieczu a jeszcze wcześniej, w starożytności, oznaczała śmierć i jednocześnie nieśmiertelność, w formie uskrzydlonej i opatrzonej dodatkowymi elementami, jak ma to miejsce na tej mozaice rzymskiej.
W tym samym czasie, na kontynencie, czaszki używano do różnych celów: na terytorium dzisiejszej Anglii czaszka wroga stawała się kielichem do picia. Na fali tych skojarzeń, Szekspir w scenie monologu Hamleta pokazał go z czaszką – tym razem przyjaciela – w ręku. Stosy czaszek lub pojedyncze czerepy wprost z literatury trafiły do świata filmu: i tak w Terminatorze widzimy stos ludzkich czaszek w dystopijnym świecie przejętym przez maszyny, a w Gwiezdnych Wojnach Darth Vader nosi hełm uderzająco podobny do trupiej głowy, co jest jednak prawdopodobnie aluzją do czaszek na insygniach zbrodniczych, tajnych służb niemieckich, podczas II wojny światowej, które miały wyrażać nieśmiertelną lojalność funkcjonariuszy wobec führera. A więc czaszka ma znaczenie bardzo ambiwalentne – od śmierci, poprzez nieśmiertelność – od niebezpieczeństwa (czaszka ze skrzyżowanymi piszczelami na pirackiej fladze lub truciźnie), po znak szczęścia (w kulturze Azteków).

Malarstwo europejskie oferuje wiele przedstawień, w których czaszka stawała się głównym tematem (jak w malarstwie niderlandzkim XVII wieku) lub ukrytym (pisaliśmy o takich pracach TUTAJ). W późniejszych wiekach także nic się nie zmieniło, czego dowodem jest poniższa rycina:


Od pewnego czasu natomiast możemy zaobserwować wejście czaszki na salony. Zaczęło się od mody goth, od projektów Vivienne Westwood, od której przejął ten motyw Alexander McQueenie, brytyjski projektant i umieścił w zasadzie wszędzie, do tego stopnia, iż  szalik przez niego zaprojektowany z nadrukiem wzoru opartego na trupich główkach stał się modnym akcesorium osób bogatych i sławnych. Po McQueenie projektant mody Lucien Pellat-Finet w 2010 roku dla firmy Barker Black wykonał kolekcję kaszmirowych swetrów z nadrukiem czaszki. Lecz szczytem haut cuture stały się T-shirty pokazane na wystawie Herman-Melville-Meet-Edgar-Allan-Poe w Rogues Gallery (LINK).


Dzisiaj obserwujemy już eksplozję mody na czaszki. Nie ma już odzieży bez tego motywu: są pasy, koszulki, krawaty, są parasole, trampki, stroje kąpielowe, oświetlenie imprezowe z żaróweczkami-czaszkami, a nawet linia narzędzi do prac ręcznych z logo czaszki i torby na pampersy. Jedna z firm oferuje nawet szczotkę toaletową z czaszką i piszczelem, a niedawno, Damien Hirst, znany rzeźbiarz i jubiler, wykonał czaszkę naturalnej wielkości z platyny i ozdobił ją 8000 sztuk diamentów. Wszystko według zasady Jedz , pij i raduj się, bo jutro możemy umrzeć a że to porzekadło, popularne w Zachodnim świecie opiera się na biblijnych wersetach z ksiąg Koheleta i Izajasza, można uznać, że nadal poruszamy się w obrębie tej samej cywilizacji... Paradoksalnie mało to szokujące? Niestety, kultura współczesna nawet zaskakując pozostaje wtórna.  Inaczej niż nasz blog.


U nas czacha dymi non stop, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 10 czerwca 2020

Z mojej płytoteki: Kate Bush - Lionheart, gdy dziewczyna staje się kobietą


W tym samym roku w którym debiutuje, czyli w 1978, Kate Bush nagrywa swój drugi album - Lionheart. Do debiutu powrócimy, natomiast dzisiaj zajmiemy się Lwim Sercem, albumem który pokazuje jak szybko Bush z nastolatki o piskliwym głosie zmieniła się w dojrzałą wokalistkę. 

Album to zupełnie inna szata graficzna w porównaniu z debiutem, mamy teksty w środku, znakomite zdjęcia, i na pewno o wiele bardziej dojrzałe piosenki, niż na Kick Inside. Aż nie chce się wierzyć, że w tak krótkim czasie (od lutego do listopada 1978) artystka przejdzie taką przemianę...

I powiem więcej, z każdą kolejną płytą będzie coraz lepiej, aż wokalistka dojdzie Hounds of Love (1985 - pisaliśmy o tej płycie TUTAJ), która będzie jej szczytowym osiągnięciem...



Album otwiera Symphony in Blue,  choć w zasadzie nie chodzi tutaj jedynie o kolory (błękitny i czerwony) ale i o nastrój... Autorka stara się przejść pewne katharsis, zbyt długo tkwiła w smutku, zdaje się że jest z niego wyjście, a piosenka opisuje dodatkowo pierwsze doznania młodej dziewczyny, kiedy staje się ona kobietą... 

The more I think about sex, the better it gets.
Here we have a purpose in life:
Good for the blood circulation,
Good for releasing the tension,
The root of our reincarnations.

Po nim Bush zabiera nas do świata lektur obowiązkowych w piosence: In Search of Peter Pan, który jest taki sobie, by po nim wybrzmiał pierwszy genialny moment na tym albumie, jakim jest Wow. Znakomity wstęp, wprowadza klimat jaki u Kate Bush lubię najbardziej...

Ona sama na scenie, w końcu o tym jest piosenka, o grze, aktorstwie, udawaniu... A może tak na prawdę chodzi o to, że w rzeczywistości zawsze pozostajemy w końcu sami, bez względu z kim jesteśmy związani i jak dobrze odgrywa ta osoba swoją życiową rolę...  

When the actor reaches his death
You know it's not for real, he just holds his breath
But he always dives too soon, too fast to save himself


Pora na coś bardziej dynamicznego, dostajemy to w postaci rockowego Don't Push Your Foot on the Heartbrake, gdzie drugi raz w karierze Kate Bush pokazuje swój pazur (pierwszy był James... z debiutu).  Nie ma sensu hamować zrywów serca...


Po nim tytułowy Oh England My Lionheart, piosenka co najmniej patriotyczna... Mamy w niej Lwie Serce, Tamizę, Szekspira i wiele typowych klimatów... Wojna się skończyła a żołnierze wrócili do kraju... 

O, Anglio, moje Lwie Serce
W twoim ogrodzie znikam w twych ramionach
wrócili żołnierze z wojny
schrony zakwitły koniczyną
a na ulicach łopoczą parasole
w deszczu znów mój londyński most

O, Anglio moje Lwie Serce!
Piotruś Pan wciąż taki sam w parku Kensington
Czytasz mi Szekspira nad falami Tamizy
Tą nieskończoną rzeką poetów
Nasze serca chronią kruki wewnątrz

Chronią wieżę przed zawaleniem




Fullhouse jest piosenką o radzeniu sobie z emocjami, a po niej In the Warm Room. Erotyczna ballada z tzw. momentami... 

Powie ci, że zostanie,
Więc lepiej zabarykaduj wyjście.
Powie ci, że to prawda.
Powie ci, że cię kocha.
Ona czeka w tym ciepłym pokoju.



Kashka from Baghdad ożywia klimat, to zdaje się być autobiografia, co może potwierdzać imię bohaterki. Ta jest romantyczna, nie chodzi na spacery być może dlatego że księżyc nie jest zbyt jasny.. Ale kiedy robi się ciemno, narratorka słyszy muzykę z jej domu... Tam umieją się cieszyć...

Coffee Homeground i Hammer Horror  kończą omawiane dzisiaj dzieło. Pierwszy jest w lekko starym stylu, w końcu to ballada o truciźnie życia, której bohaterka chce się przeciwstawić. Po niej wielki finał: Hammer Horror. Mogło być lepiej...

Mam do Kate Bush bardzo osobisty stosunek, głównie za specyficzną nutkę samotności bijącą z jej piosenek. 

Wydaje mi się, że nigdy nie była szczęśliwa... 

Tak jak wielu z nas.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

P.S. A co u Kate dzieje się dzisiaj pisaliśmy TUTAJ.

Kate Bush - Lionheart, producent: Andrew Powell, EMI, 1978, tracklista: Symphony in Blue, In Search of Peter Pan, Wow, Don't Push Your Foot on the Heartbrake, Oh England My Lionheart, Fullhouse, In the Warm Room, Kashka from Baghdad, Coffee Homeground, Hammer Horror

   

wtorek, 9 czerwca 2020

Gdy rozum śpi, budzą się demony: koszmar senny w sztuce

Nokturnem w malarstwie określa się scenę nocną, ujęcie pełne mroku, gdzie według niektórych nic nie widać. Poza poezją… I takie właśnie nokturny wielokrotnie prezentowaliśmy naszym czytelnikom TUTAJ. Ale są i inne nokturny - czarne, straszne, pełne koszmarnych wizji. Ciemność otępia ludzkie zmysły i ogranicza zdolności poznawcze. W ich miejsce zaczyna pracować wyobraźnia, która sprowadza obrazy z pogranicza rzeczywistości i ułudy.  Gdy rozum śpi, budzą się demony, jak głosi tytuł najbardziej znanej akwaforty Francisca Goyi z cyklu Kaprysy, namalowanej w 1797/1798. 

Tytuł tego obrazu, który odnosił się do wad społecznych i został przez artystów doby romantyzmu przyjęty za celny komentarz stanu świadomości, dobrze oddaje istotę czarnego nokturnu. A najsłynniejszym wyobrażeniem koszmaru sennego był obraz (a w zasadzie cykl) Nachtmahr Johanna Heinricha Füssliego z 1781 roku. Powstały w zasadzie trzy wersje tego przedstawienia (do 1801 roku), niewiele różniące się między sobą. Na najbardziej znanej widzimy śpiącą, a dokładnie zwisającą bezwładnie z łóżka, młodą dziewczynę w białej powiewnej sukni, na piersiach której siedzi wpatrujący się w widza kudłaty stwór. I nie jest to nierealny koszmar, bo stworzenie rzuca cień na zasłonę, zza której wychyla się wielki koński łeb o świecących oczach. Obecność konia jest nieprzypadkowa. Po angielsku tytuł obrazu znaczy zarówno koszmar jak i klacz natomiast po niemiecku to także imię konia Mefistofelesa.


Obraz został zaprezentowany na dorocznej wystawie w Royal Academy w 1783 roku w Londynie i wywołał szok. Ludzie reagowali na niego okrzykami przerażenia, zdarzały się nawet omdlenia przerażonych widzów. Obraz od początku wzbudzający kontrowersje doczekał się wielu interpretacji. Wśród nich były takie, które sięgały do podświadomości. Obecność konia oraz siedzącego na piersi kobiety potwora tłumaczono aluzjami do germańskich legend, według których śpiące samotnie kobiety odwiedzał we śnie dosiadający konia inkub – demon, który podniecał je i namawiał do współżycia, dlatego w końcu XIX wieku obraz ten często przywoływano w odniesieniu do rodzących się wtedy teorii podświadomości. Dość powiedzieć, że reprodukcję Koszmaru mieli u siebie zarówno Zygmund Freud jak i Carl Gustav Jung. Według innej interpretacji, na obrazie mamy namalowane zjawisko paraliżu sennego, którego objawem jest uczucie duszności i ciężaru na piersi.







Obraz bardzo szybko, jeszcze za życia jego autora, doczekał się wielu aluzji i pastiszów. Od razu pojawiły grafiki, a nawet karykatury polityczne. Inspirował poza tym poetów i pisarzy wśród których wymienia się Mary Shelley, autorkę  gotyckich powieści (m.in. Frankensteina), Edgara Allana Poe (nawiązał do niego w Zagładzie domu Usherów) i wielu innych, także współczesnych twórców m. in.  filmowców, np.: Friedrich Wilhelm Murnau swoim Nosferatu lub serial Horsta Janssena Der Alp.  Inny przykład to film Gothic Kena Russella z 1986 roku z bohaterką graną przez Natashę Richardson, która przed zaśnięciem wpatruje się w ten obraz, aby później wrócił on do niej we śnie.

Także debiutancki film Akiza, coraz bardziej znanego niemieckiego reżysera powstał z inspiracji opisywanym obrazem. Choć dostrzega się w nim również fascynację filmem Davida Lyncha Eraserhead, o którym pisaliśmy TUTAJ.   


Film Akizy opowiada o berlińskiej imprezowiczce, którą zaczyna prześladować odstręczające stworzenie, którego nikt inny poza nią nie widzi… I nie jest to ani horror, ani melodramat, ani film fantastyczny (tutaj można obejrzeć trailer LINK).
 
Jak widzimy, niewielki kawałek zamalowanego płótna zrobił spore zamieszanie w świecie sztuki…

Tak jak nasz kawałek przestrzeni dyskowej sieje zamieszanie na polu muzyki... Mieszajcie z nami i czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 8 czerwca 2020

Isolations news 92: Niesamowite zdjęcie Iana Curtisa z Joy Division, Rema - Rema, The Night Time Project, Scissorgun i Belive wydają, koncert Józefa Skrzeka, upamiętnienie Neila Pearta z Rush



W Internecie pojawiło się nowe zdjęcie Iana Curtisa (z 27 lipca 1979, z koncertu w Imperial Hotel, w Blackpool), autor nieznany (LINK). Trzeba powiedzieć, że ktoś na prawdę miał zmysł i masę szczęścia, a fotka jest o wiele bardziej profesjonalna, niż wykonana przez niejednego zawodowca.

Pomyśleć, że ludzie wrzucają do sieci tak kultowe zdjęcia całkowicie anonimowo i za darmo, podczas gdy inni spędzają godziny np. na Twitterze na upominaniu wszystkich wkoło i zamieszczaniu podpisów, informujących o swoim autorstwie. 

Póki na tym nie zarabia ktoś obcy, gra jest czysta. 

Warto jednak zauważyć najważniejszą rzecz. Na zdjęciach, jak powyższe, jest ten, który nic z nich nie ma, bez względu na fakt, kto przycisnął pstryczek elektryczek i teraz chce za to uznanie i kasę.


Skoro zaczęliśmy od Joy Division, to w teraz klimacie Manchesteru - Tony Naylor, dziennikarz z tego miasta, alarmuje na łamach Guardiana: jeśli rząd i miejski samorząd nie zaczną przeciwdziałać, upadną małe prywatne sale muzyczne, dzięki którym zrodziła się muzyka rock, new wave i punk (LINK). Skutki tego dla brytyjskiej kultury (i nie tylko) będą katastrofalne. 

Zobaczymy co na to władze...



Scissorgun (dwuosobowy zespół Alana Hempsalla i Davida Clarksona) ogłosili na 19 czerwca wydanie nowego albumu All You Love Is Need (Clarkson - syntezatory/ instrumenty klawiszowe, perkusja elektroniczna, artykuły gospodarstwa domowego, nagrania terenowe; Hempsall - wokal, słowa, gitara, efekty). 

CD można nabyć w przedsprzedaży wraz z 8 stronicową broszurką ze zdjęciami autorstwa Allana oraz z zestawem gadżetów wśród których jest kartka pocztowa z autografami muzyków, dwa znaczki z logo zespołu, para lateksowych rękawiczek oraz kolorowa kostka do gry. 

Piosenka do odsłuchania TUTAJ

Dla ścisłości przypomnijmy, że Alan wystąpił w kultowym filmie o Factory Records pt. Shadowplayers, opisanym przez nas TUTAJ. Zastępował Iana Curtisa podczas show w Bury, kiedy to Ian zaraz po wyjściu ze szpitala (pierwsza próba samobójcza) miał śpiewać, bo... tak chcieli eksperci... 

Jak to się skończyło wszyscy wiemy.


Warto wiedzieć, że w Manchesterze nie ma miejsca honorującego Iana Curtisa (są tablice i to wszystko). Ma być mural, o czym pisaliśmy TUTAJ, ale to plany. 

Za to dla odmiany, nieżyjący już legendarny perkusista Rush i autor tekstów, Neil Peart (pisaliśmy o nim TUTAJ), zostanie uhonorowany w swoim rodzinnym mieście St. Catharines w Ontario. Jego nazwiskiem zostanie nazwany jeden z miejskich budynków (LINK).  

Biorąc pod uwagę, że Peart zmarł w styczniu tego roku, a Curtis 40 lat temu to mają brytole refleks, to znaczy - wciąż go nie mają... 



W klimacie brytyjskich wytwórni niezależnych - zespół Rema-Rema (kto nie wie, przypominamy - wytwór 4AD) zapowiada wydanie w lipcu limitowanej wersji albumu Wheel In Small Doses Extended Version. Szczegóły TUTAJ.



Dostępny jest nowy klip zespołu The Night Time Project, w którym grają byli członkowie Katatonii do piosenki Embers z ich najnowszego albumu Pale Season.


Jak mógłby to powiedzieć klasyk: Katatonię widać, słychać i czuć.



W nieco zbliżonym muzycznie klimacie: we wtorek 9 czerwca, odbędzie się spotkanie z zespołem Believe. Okazją jest niedawna premiera albumu Seven Widows. To szósty studyjny album zespołu. Wydanie analogowe, oprócz siedmiu utworów znanych z wydania CD, zawiera także nagrania bonusowe. Podczas spotkania będzie można posłuchać najnowszych kompozycji. Spotkanie poprowadzi Michał Kirmuć. Sklep Winylowa na Bemowie w Warszawie, ul. Gustawa Morcinka 5, lokal 17 (LINK). 

Uważajcie jednak na zabójcze koperty, w Warszawie ponoć jest ich jest najwięcej. 

O zespole pisaliśmy u nas TUTAJ.


Na koniec o mistrzu syntezatorów. Józef Skrzek, którego ponadczasowe dzieło Ojciec Chrzestny Dominika opisaliśmy TUTAJ, zagrał koncert Kantata Maryjna w Radio Katowice dnia 31.05.2020. 


Mistrz jest w niesamowitej formie, a my mamy przygotowany wpis o Jego innym dziele, o którym chcieliśmy napisać. Niestety nie możemy nigdzie znaleźć tekstów. Mamy kontakt mailowy do pana Józefa, ale boimy się napisać i poprosić. Wciąż jesteśmy niszowi... 

Mimo tego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.