sobota, 26 grudnia 2020

Dokument o Minimal Compact pt. Raging Souls, cz.3/3 - dlaczego zespół się rozpadł?

Pierwszą część filmu opisaliśmy TUTAJ, drugą TUTAJ. Dzisiaj ostatnia, trzecia część znakomitego dokumentu o legendarnym zespole chłodnofalowym - Minimal Compact

Ta część zaczyna się od opisu klimatu, jaki zapanował między muzykami podczas realizacji albumu The Figure One Cuts - ostatniej płyty studyjnej zespołu. Chodziło o specyficzną atmosferę między Malką, Colinem a Rami Fortisem. Samy Birnbach wspomina, że to był cud iż mimo tego klimatu, grupa potrafiła dalej istnieć, nagrywać niemniej po realizacji tego albumu zaczęli się rozpadać. Fortis wrócił znowu do Izraela, spotkał tam swoją przyszłą żonę Naomi, a Barremu urodziło się dziecko. Publika lubiła, gdy śpiewała Malka, ale też uwielbiali wokal Fortisa, w zespole pojawiła się masa konfliktów, współpraca stała się niemożliwa... 


Sytuacja w zespole przypominała tą, kiedy rozpadali się Beatlesi.. Wszyscy poza Maxem żyli w jednym budynku, Max natomiast mieszkał w Amsterdamie. Problemem zespołu było to, że nie mieszkali w Londynie, stąd trudno im było przebić się na scenę w UK. W końcu zostali zaproszeni na bardzo ważny koncert dla NME. Koncert jednak się nie odbył z powodu masakrycznych opadów śniegu, te bowiem spowodowały, że Max i realizator dźwięku utknęli w zaspie podczas drogi. Ponadto zaistniała szansa występów w USA na New Music Seminars w Nowym Jorku. W stanach wystarczy nagrać jeden dobry singiel, żeby zrobić karierę, ale zespół nie dostał wiz. Było to winą wytwórni Crammed Discs, która przegapiła terminy.


Ponadto Birnbach był przekonany że Fortis chce być głównym wokalistą grupy, ten jednak temu przeczy. Wtedy Fortis zaczął zadawać sobie pytanie - co dalej? Uważa że być głupio postąpił rozwalając zespół, ale atmosfera była nie do wytrzymania. Pojawiły się też problemy wynikające z kłopotów w funkcjonowaniu rodzin członków zespołu... Trudno żyć poza domem, zwłaszcza mając dzieci...

Innym aspektem był fakt, że nadeszła nowa moda. Fani Minimal Compact przestawili się na techno i house. Birnbach podkreśla, że zespół osiągnął apogeum, ale nie tworzył nic nowego. Dla niego to był koniec.
 

Wspomina jak zadzwoniła wtedy do niego Malka,  była w depresji i prosiła o radę. Z jednej strony był zespół - ten był dla niej wtedy wszystkim, z drugiej chciała założyć rodzinę z Colinem... Birnbach nie udzielił jej rady, nie wiedział co ma powiedzieć. Malka z kolei uważa, że chciała wtedy zdecydować się na dziecko, i nie wiedziała co robić, czemu zaprzecza Fortis - twierdzi, że przyszła do pozostałych członków zespołu i po prostu oświadczyła im, że jest w ciąży. Twierdzi też, że mimo iż zaczęli szukać basisty to jednak zdali sobie sprawę, że bez Malki zespół nie istnieje. 

Birnbach twierdzi też, że każdy chciał wtedy śpiewać i być głównym głosem zespołu, jemu z kolei, kazali jedynie pisać teksty i grać na syntezatorze... 

Zespół odbył ostatnią trasę po Francji z ciężarną wtedy Malką... Max wspomina, że kapela była dla niego jak rodzina i nie mógł przeżyć rozpadu... Wtedy Fortis nagrał album Tales From The Box po czym z Sakharowem stworzyli projekt Foreign Affair.

Sakharov wyznaje, że postanowił wtedy - po urodzeniu się jego syna, powrócić do Izraela. Miał dość nagrywania piosenek w języku angielskim, a w tym samym czasie Fortis pokazał, że można nagrywać w ich rodzimym języku.

W 1991 roku zespół powrócił i zagrał trzy koncerty w Izraelu. Wtedy dopiero zrozumieli, jak ważnym zespołem byli dla fanów w swojej ojczyźnie. 


Zespół sprzedał od 40 do 50 tysięcy kopii każdej ze swoich płyt. Potrafił, jako jedyny izraelski band, wyjść z poziomu lokalnego na poziom światowy i osiągnąć sukces. W 1998 roku pojawiły się plotki o ponownej reaktywacji i nagraniu singla, ale to okazało się nieprawdą...

Może kiedyś?    

Cały film jest do obejrzenia poniżej: 


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

piątek, 25 grudnia 2020

Salvador Dali jakiego nie znacie

 


Powyższy obraz namalowany przez Salvadora Dalego –  a w zasadzie Salvador Felipe Jacinto Dalí the Domènech (1904-89) -  i zatytułowany Ogon jaskółki - seria katastrof (La queue d'aronde - Serie des catastrophes) był jego ostatnim dziełem. Został ukończony w maju 1983 roku jako ostatnia część serii opartej na matematycznej teorii katastrof René Thoma. Ten francuski matematyk zasugerował, że w zjawiskach czterowymiarowych istnieje tylko siedem możliwych form elementarnych, zwanych katastrofami, których odpowiednia kombinacja prowadzi do odtworzenia wszelkiej formy naturalnej. Nazwał je: fałda, zmarszczka, jaskółczy ogon, motyl i trzy rodzaje umbilik: hiperboliczna, eliptyczna i paraboliczna. Nazwa obrazu Dalego: Ogon Jaskółki jest zaczerpnięty więc bezpośrednio z czterowymiarowego wykresu Thoma o tym samym tytule. Model Thoma Salwadore odwzorował dokładnie obok krzywych uformowanych na kształt wiolonczeli i otworów w pudle rezonansowym  przypominających symbol rachunku różniczkowego f. Dali był tak zafascynowany teorią katastrof, że przywołał ją w swoim przemówieniu w Academie des Beaux-Arts w Institut de France w 1979 r., określając najpiękniejszą teorią estetyczną na świecie. Przypomniał w nim także swoje pierwsze i jedyne spotkanie z René Thomem, podczas którego Thom rzekomo powiedział Dalemu, że studiuje płyty tektoniczne; sprowokowało to Dali do wypytania Thoma o stację kolejową w Perpignan we Francji (niedaleko granicy z Hiszpanią), którą artysta w latach 60. ogłosił jako centrum wszechświata…


Może dla niektórych będzie zaskoczeniem informacja, że Dali bardzo cenił matematykę. I nie sprowadzał ją jedynie do technicznej pomocy, stosując klasyczny złoty podział w kompozycji lecz odkrył w niej źródło twórczej inspiracji. Dowodem na to jest passus w jego książce: 50 Secrets of Magic Craftsmanship, z radą dla początkującego malarza: Musisz, zwłaszcza jeśli jesteś młody, używać geometrii do ustalenia zasad symetrii przy komponowaniu swoich prac. Wiem, że mniej lub bardziej romantyczni malarze argumentują, że takie matematyczne podstawy zabijają inspirację artysty, dając mu zbyt wiele do myślenia i refleksji. Ale ty nie wahaj się ani przez chwilę, lecz odpowiedz w takim przypadku, że jest wręcz przeciwnie, po prostu nie musisz myśleć i zastanawiać się nad pewnymi elementami, bo je używasz.



Parafrazując, Dalí podaje młodemu artyście gotowy przepis na dobry obraz: najpierw powinien narzucić sobie ścisłe ograniczenia geometryczne, a następnie poddać się swojej wyobraźni, a efekt będzie estetycznie harmonijny i przyjemny w odbiorze. Przepis ten Dali stosował osobiście, przykładem na to jest jego obraz  Leda Atomica, w którym nic pozostawione przypadkowi: prawa stopa Gala-Ledy kończy się w jednym z pięciu punktów gwiazdy pitagorejskiej opisanych przekątnymi pięciokąta wpisanego w obwód, którego średnica ogranicza szerokość obrazu; obwód jest styczny do spodu stołka, na którym siedzi Leda, a głowa kobiety cała mieści się w środku gwiazdy. Zastosowany tu złoty podział porządkuje także proporcje  Ostatniej Wieczerzy (El sacramento de la Última Cena): stół na nim dzieli obraz na dwie części. Uczniowie umieszczeni po obu stronach Chrystusa także dzielą obraz lecz w pionie. Widoczny dwunastościan w tle jest zmaterializowanym wcieleniem teorii złotego podziału.


Innym przykładem zamiłowania Dalego do geometrii jest hipersześcian, który służy jako krzyż w obrazie: Chrystusa Corpus Hypercubus. Krzyż który namalowany został w odniesieniu do sześcianu przeniesionego w czwarty wymiar, określonego przez matematykę hipersześcianem, został użyty przez artystę do symbolicznego przekazania idei transcendencji Chrystusa, żyjącego równocześnie w zwykłym i wymiarze wyższym niż ten, który człowiek może sobie wyobrazić.

Lubujący się w zwracaniu na siebie uwagi Salvador Dalí nie był bufonowatym pozerem. On na prawdę rozumiał wiele zagadnień z zakresu matematyki, do tego stopnia, że celowo używał je w swoich obrazach. Artysta przyjaźnił się z wieloma matematykami, takimi jak René Thom, Matila Ghyka, Thomas Banchoff, Martin Gardner. Osobiście znał Einsteina, studiował teorię względności i fizykę kwantową. Zgromadził w swojej bibliotece setki książek naukowych, utworzył prywatne muzeum w którym znajdował się nawet modelu atomu wodoru, uczęszczał na wykłady fizyki i matematyk, nawet zorganizował u siebie w 1985 roku sympozjum: Cultura y ciencia: determinismo e liberdad

Nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje… 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


czwartek, 24 grudnia 2020

Matazo Kayama: malarz, który wyeliminował czas

Piękno jest kategorią tak uniwersalną (istniejącą, choć w obecnym wieku odrzucaną), że nie trzeba znać dokładnie pełnego znaczenia prezentowanych na obrazie treści, aby odczuć estetyczną przyjemność z nim związaną. Sztuka japońska nie jest dla Europejczyków do końca zrozumiała, bo odnosi się do skojarzeń wynikających z odmiennej kultury, niemniej zawsze fascynowała artystów naszej szerokości geograficznej, o czym już pisaliśmy TUTAJ. Po tym wstępie można się domyśleć, że bohaterem dzisiejszego tekstu jest japoński artysta, dokładnie malarz.





Nazywał się Matazo Kayama i żył w latach 1927-2004. Urodził się w Kioto, w rodzinie, co zabrzmi zupełnie jak bajka - krawca kimon. Matazo zaczął malować w wieku 13 lat, a potem kształcił się w akademiach sztuk pięknych, w Kioto i w Tokio. Uważany jest za najważniejszego artystę japońskiej sztuki XX wieku, co już jest wystarczającym powodem abyśmy pokazali jego prace. Czym sobie zasłużył na takie miano? Zapewne tym, że czerpał swobodnie ze spuścizny dawnych mistrzów, tworząc obrazy inspirowane sztuką XVII wiecznej Japonii, tradycją dekoracyjnych ekranów zwanych Rimpa, a jednocześnie pozostał na wskroś nowoczesnym artystą, swobodnie poruszającym się w stylistyce europejskich prądów artystycznych. W młodości fascynował się malarstwem Breughla, natomiast jego późniejsze dokonania wskazują na wpływ fowistów, symbolistów i surrealistów.





Kayama połączył elementy sztuki rodzimej i Zachodu, po czym wypracował własny, niepowtarzalny styl. Najchętniej malował wielkoformatowe, często ponure (a może tylko nostalgiczne?), zimowe krajobrazy, na których nie ma ludzi. Zamiast postaci ludzkich są na nich zwierzęta: wielbłądy i ptaki, żurawie i kruki, czasami konie lub żyrafy albo koty. Osobną grupę prac stanowią akty naturalnej wielkości. I ornamentalne kompozycje złożone z powtarzających się linii, wyglądające niczym wielkie, ryte na skałach, dekoracje aborygenów… Wydaje się, że zwierzęta, które namalował mają znaczenie symboliczne. A może tylko nam się tak wydaje? Może wręcz przeciwnie, po to malował zwierzęta, aby nie iść w dydaktyzm, a skupić na warstwie dekoracyjnej? Tę tezę potwierdza przyjęta technika z użyciem złota. Artysta nazwał błyszczące farby z dodatkiem metali szlachetnych „trzecim kolorem”. Wśród barw rozróżniał trzy tonacje: czyste „kolory podstawowe”, kolory ziemi (takie jak ochra i ugry) oraz kolory metaliczne. Kayama nie poprzestał na przekazanej w szkołach artystycznych umiejętności posługiwania się kolorami podstawowymi, lecz niczym dawni mistrzowie układający mozaiki w Bizancjum czy tworzący w średniowieczu malarstwo tablicowe, zauważył możliwości, które daje czyste złoto i srebro.




Blask, którym otacza się drogocenny kruszec jest przeźroczysty, ulotny, a jednak ponadczasowy. On sam tak o tym mówił: Ciężar złota i srebra jest w stanie uchwycić nawet upływ czasu. Tak więc w wizualnej przestrzeni utworzonej przez złoto i srebro można odnaleźć chwilę wieczności. I dalej: Dla mnie złoto i srebro są najbardziej tajemnicze ze wszystkich materiałów. Początkowo nie widziałem możliwości zastosowania złota i srebra w moich pracach… Uważałem je, dość głupio, za nienowoczesne i nieodpowiednie w naszych czasach… Można więc powiedzieć, że moje spojrzenie na złoto i srebro drastycznie się zmieniło. Dziś, ponieważ używam znacznych ilości złota, po opanowaniu tego materiału, uważam, że zastosowanie tradycyjnych materiałów na nowo definiuje moje spojrzenie na japońską sztukę Nihonga. Użycie złota i srebra, zarówno w postaci płatków, jak i proszku, pozwoliło rozwinąć mi własną ekspresję Nihonga (LINK). Blask złota zawsze symbolizował wieczność więc w zasadzie brak czasu. Można zatem przyjąć, iż Matazo Kayama wyeliminował czas… 

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 23 grudnia 2020

Raison d'etre i Prospectus I: Niczego straszniejszego nie usłyszycie

Zdaje się, że niczego straszniejszego nagrać się już nie da... Jest to muzyka, która korzeniami sięga nieco do kultowego albumu the Residents pt. Postcards from Patmos, opisanego przez na TUTAJ, a trochę ociera się o futurystyczne wizje z Czernobyla rozpościerane na albumie Lethe pt. Nowhere (warto zobaczyć TUTAJ). 

Wydaje się, że jednak Prospectus I, chyba najlepszy album w dorobku Raison d'etre, jest o wiele bardziej mroczny. Eksperci nazywają go kanonicznym albumem stylu dark ambient/ dark electro. Jak zwał tak zwał, ale trzeba oddać, że Prospectus I przysparza chwilami o dreszcze, jest pełen dziwnych industrialnych dźwięków, odgłosów, chórów, na tle których rozbrzmiewa elektroniczna muzyka pełna patosu.

Za projektem ukrywa się jedna osoba, mianowicie Szwed Peter Andersson, który pojawił się na rynku muzycznym w 1991 roku i okazał się być na tyle płodnym artystą, że popełnił pod nazwą Raison d'etre około 20 albumów. Ale to nie wszystko, okazuje się, że artysta nagrywa jeszcze pod kilkoma innymi nazwami (cały aktualizowany na bieżąco dorobek artysty jest TUTAJ). 

Wszystkie swoje projekty umieścił w wytwórni o nazwie Yantra Atmospheres (LINK), a dokładny spis wydanych płyt można znaleźć TUTAJ

Zapytany w wywiadzie przeprowadzonym kilka lat temu dla Rockmetal.pl (LINK) odpowiedział, że najpierw tworzy muzykę, a później przypisuje ją do odpowiedniego projektu. 

Na co dzień jest człowiekiem bardzo optymistycznie nastawionym do życia, a co najciekawsze - poproszony o komentarz faktu, że niektórzy lekarze używają jego muzyki do terapii odpowiedział:

Słyszałem, że kilku lekarzy w Polsce i Holandii czy Belgii korzysta z mojej muzyki podczas terapii pacjentów, ale nie znam szczegółów ani też nie wiem, czy daje to jakieś efekty. Nie sądzę, żeby moja muzyka mogła leczyć sama z siebie, ale może pomagać w pewnym stopniu. A to bardzo dobrze.

Strach się bać, a sama myśl że można dostać się do takiego lekarza przyprawia o dreszcze. 

Postanowiliśmy przybliżyć twórczość Raison d'etre zaczynając od drugiego albumu (nie jest prawdą, jak piszą niektórzy, że debiutu), płyty Prospectus I z 1993 roku.

O albumie autor pisze tak: Oszałamiająca mieszanka nowoczesnego „miękkiego” gotyckiego brzmienia i ponadczasowych śpiewów, rodem z katolickich rytuałów. To nie tylko piękny dźwięk, ale też przepełniony melancholią. Dziewięć utworów w samplach, pętle, powolne mocne uderzenia perkusji, orkiestracja, dzwonki, instrumenty klawiszowe, pieśni, echa, przedłużone nuty ... uczucie jak by się eksplorowało wnętrze fabryki lub nawiedzony klasztor. Kolejna płyta, z którą można siedzieć samotnie w ciemności.

A to my lubimy bardzo... Można nawet powiedzieć, że najbardziej.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


Raison d'etre, i Prospectus I, Cold Meat Industry, 1993, tracklista: Katharsis, Ordeal In Chapel, Ascension De Profundis, Mourning, Mesmerized, In Sorrow, Cenotaphium, Synopsis, Anathema/ Apotheosis, Penumbra.       

wtorek, 22 grudnia 2020

Kłomino: polskie miasto widmo

Pokazaliśmy już opuszczone miejsca w Stanach Zjednoczonych, za pośrednictwem niesamowitych zdjęć Jenn Brown (LINK) lecz nie trzeba jechać aż tak daleko, bo w naszym kraju także są podobne, nie tylko pojedyncze budynki. Mamy w Polsce całe miasto-widmo.






Kłomino, bo tak się nazywa, leży na północy, w pobliżu dawnej bazy radzieckiej w Borne Sulinowie (dokładnie w odległości 10 kilometrów). Dzisiaj niewiele po latach dewastacji z niego zostało, ale to co jest, nadal przeraża. Straszą tu nie tylko koszmarne poradzieckie ruiny, lecz także upiory przeszłości, ponieważ wcześniej, zanim miasteczko opanowali czerwonoarmiejcy istniał w nim niemiecki obóz hitlerowski, przez który przeszło parę tysięcy jeńców. Trzymano ich w kompleksie drewnianych, koszarowych baraków, zbudowanych przed wojną dla niemieckich oddziałów Służby Pracy. Po 1 września 1939 roku dowództwo wojskowe Wermachtu urządziło w lesie przy Kłominie Dulag, potem Stalag, a w końcu Oflag II D Gross-Born. Oprócz polskich żołnierzy, oficerów i szeregowych w liczbie 6 tysięcy, trzymano w nim cywilów, w tym 170 jeńców wojennych Żydów oraz powstańców warszawskich. Więziony był tu m.in. mjr Henryk Sucharski, obrońca Westerplatte i dramaturg Leon Kruczkowski. Oprócz Polaków byli osadzeni w nim także Francuzi i Rosjanie, ci ostatni w wyjątkowo złych warunkach, o czym świadczą dane archiwalne: otóż z 26 tysięcy jeńców w przeciągu roku pozostało 8 tysięcy, gdyż reszta zmarła śmiercią głodową. W 1945 roku hitlerowcy ewakuowali pozostałych – Polaków, Francuzów i Rosjan pieszo na zachód do Sandbostel. Trasa przemarszu wynosiła ponad 700 km… 





Gdy odeszli Niemcy, do obozu wkroczyli Rosjanie i zamienili go najpierw na obóz jeniecki dla Niemców, których wielu tu zginęło, a potem na bazę wojskową, w której przechowywano głowice nuklearne dalekiego zasięgu. W latach 70. Kłomino przemianowane na rosyjski Gródek stało się zamkniętym, tajnym miastem. Mieszkali w nim żołnierze i oficerowie radzieccy z rodzinami. Wybudowano dla nich bloki, szpital, szkołę, kantynę, hydrofornię garaże, sklepy i kino. Nikt niepowołany nie miał wstępu, a cały teren otoczono potrójnym ogrodzeniem z zasiekami pod napięciem. 






Po przejęciu w 1992 roku Kłomina i Borne Sulinowo przez polską administrację cywilną i wycofaniu się wojsk radzieckich z Polski, Borne Sulimowo zostało zasiedlone. Ale nie Kłomino. Ono pozostało puste. Wprawdzie samorząd lokalnych chciał sprzedać całe miasto za sumę 2 mln złotych (czyli ok. pół miliona euro), jednak chętnych nie było. Wtedy zaczął się etap systematycznego niszczenia, wyburzania i dewastacji miejscowych budynków. Szczególnie proces ten się nasilił po 2000 roku. Zrównano z ziemią po kolei bloki koszarowe, budynek sztabu, szkołę, sklep, klub oficerski, garaże i warsztaty, stołówkę wojskową, hydrofornię i wiele innych budynków. Obecnie pozostały w zasadzie tylko cztery gmachy, należące do osób prywatnych oraz do Lasów Państwowych i władz samorządowych. Kiedyś w Kłominie na stałe mieszkało nawet i 5 tys. ludzi, teraz legalnie dwie rodziny leśników oraz okresowo kilkoro bezdomnych.

Podobno jednak ostatnio coś zaczęło się zmieniać na lepsze, wybudowano kotłownię i wysypisko śmieci. Rozpoczęły się także badania nad przeszłością miasteczka. Misja archeologiczna pod kierunkiem profesora Andrzeja Koli z katedry archeologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, w lasach koło Kłomina, tam, gdzie mieścił się obóz jeniecki Gross Born – Westwalenhof znalazła ok 40 masowych grobów i podjęła się ich ekshumacji. Archeolodzy szacują, iż w mogiłach spoczywa około 2,5 tysiąca oficerów narodowości polskiej, rosyjskiej i francuskiej, lecz do przebadania mają większy teren, ponieważ na podstawie danych historycznych szacuje się, że w lasach wokół Kłomina pochowano około 30 tysięcy jeńców. 

Tyle historia. To, co straszy dzisiaj przybyszy, to krańcowo zdewastowane, upiorne bloki, z powyrywanymi klatkami schodowymi, stertami gruzu i dziurami w murach.  Straszy w nim historia i teraźniejszość bez przyszłości…



*niektóre prezentowane zdjęcia zostały wykonane przez Jacka Grzesiaka i pochodzą stąd (LINK).


Aktualne informacje na temat Kłomina można śledzić za pośrednictwem konta na FB: LINK.

Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

poniedziałek, 21 grudnia 2020

Isolatons News 120: Peter Hook i New Order live, True Order, Atrocity Exhibition i Shortparis live, w Srawberry Studios odzyskują nagrania, New Waves Day 2021, nowy klip the Clash i Zoe Zanias, Lindemann nagrywa, Cure charytatywnie, książka o King Crimson

Peter Hook opublikował setlistę sfilmowanego koncertu Live in Mexico City, który będzie transmitowany w pięciu różnych strefach czasowych w piątek 15 stycznia 2021 r. za pośrednictwem www.dice.fmTen. 2-godzinny film wypełniają piosenki z Unknown Pleasures oraz Closer wykonywane na żywo, oraz pozostałe utwory Joy Division. Bilety na tę transmisję oferowane są TUTAJ. Można wybrać odpowiednią strefę czasową, cały dochód z transmisji zostanie przeznaczony na wsparcie ekipy obsługującej koncerty Hooka (LINK).  

Wcześniej Hooka będzie można posłuchać podczas sylwestrowej nocy za pośrednictwem United We Stream GM. Przekaz będzie trwał od godziny 10:00 rano 31 grudnia do 10:00 1 stycznia i oprócz byłego basisty Joy Division weźmie w nim udział szereg międzynarodowych DJ-ów, bywalców klubu Haçienda. Całość ma być dostępna za darmo, jednak organizatorzy liczą na darowizny, z których połowa zasili konto oneGM (kampanii na rzecz poszkodowanych przez COVID-19) a połowa zostanie rozdzielona pomiędzy wybrane przez Haçiendę organizacje charytatywne: Save The Children, The Frankie Knuckles Foundation i PeaceMeal in Ancoats (LINK).


Również ekszespół Hooka, czyli New Order ogłosił swój pierwszy od czterech lat koncert w Manchesterze i to na świeżym powietrzu w Heaton Park, we wrześniu 2021 roku. Towarzyszyć im będą: Hot Chip i Working Men’s Club - występ poprzedzi przełożoną trasę koncertową grupy po Stanach Zjednoczonych z Pet Shop Boys. Więcej o tym TUTAJ i TUTAJ.


Tymczasem 20.03. 2021 impreza powyżej. Wystąpią dwie kapele tribute, zarówno NO jak i JD, True Order i Atrocity Exhibition. Ci drudzy brzmią tak:


Szczerze mówiąc d. nie urywa. Znamy o wiele lepsze wykony z muzyką Joy Division, o jednym z nich pisaliśmy TUTAJ.


Z kolei Srawberry Studios, w którym nagrywali Curtis i koledzy, zaczyna odtwarzać stare nagrania z końca lat 70 - tych. Zaczynają od 10CC (LINK), całość będzie filmowana. Kto wie, może pojawią się jakieś smaczki związane z Joy Division.


W temacie nowej fali - w Oberhausen 19 czerwca 2021 dojdzie do skutku New Waves Day, który miał mieć miejsce w maju tego roku. W programie znaleźli się: Gary Numan, Chameleons, And Also The Trees, Blancmange, Soviet Soviet, Whispers in the Shadow, Reptyle (LINK). My szczególnie z tej grupy lubimy the Chameleons o których pisaliśmy TUTAJ, oraz And Also The Trees (TUTAJ). O obu bandach jeszcze napiszemy.


Skoro o koncertach i postpunku - w klubie Proxima w warszawie 31.05.2021 o godzinie 19:00 wystąpi rosyjski zespół Shortparis. Zespół, jak wiać powyżej, grający w stylu postpunk, Alternatywa/Indie i dark wave zgarnął ostatnio  szereg nagród w Rosji, w tym za Odkrycie Roku (GQ Russia), Zespół Roku, Singiel Roku i Klip Roku (Jager Music Awards). (LINK). Rzeczywiście muzyka jest ciekawa i wymaga przyjrzenia się.


Jeśli post - punk, to dlaczego nie punk? The Clash opublikowali nowy teledysk do starej piosenki. Zapewne gratka dla fanów zespołu, do których nie należymy... 


Za to należymy do wielkich fanów talentu Zoe Zanias, z którą rozmawialiśmy TUTAJ. Powyżej jej nowy utwór Komodo. Zoe przyznaje że śpiewa w nim niczym Lisa Gerrard (LINK). My wiedzieliśmy o tym już dawno (LINK).


Za to inni artyści, których bardzo lubimy - Tangerine Dream pracują nad nowym albumem, nagrywają go w Berlinie, w wytwórni płyt Kscope (LINK). Oczywiście żarcik, choć nie do  końca. Z TAMTEGO Tangerine, który lubimy (a o którym pisaliśmy TUTAJ) w TYM Tangerine pozostała tylko nazwa. Reszta wymarła z muzykami.  

W temacie wymierania - wokalista Rammstein Till Lindemann i skrzypek David Garrett wydali wspólny singiel i mroczny wideoklip Alle Tage ist Kein Sonntag. Można go obejrzeć powyżej. Najlepiej wyłączając dźwięk.


W temacie słabszych piosenek - Robert Smith został patronem organizacji charytatywnej Heart Research UK i dał bożonarodzeniowy wywiad do Puls, ich magazynu (LINK). Wcześniej frontman the Cure ofiarował im na aukcję swój obraz, który został sprzedany za kwotę 5100 funtów... Miło z jego strony, skoro muzycznie jest cieniutko, to może chociaż jako malarz?


Ale cieniutko nie było zawsze...  Smith bowiem wykonał ostatnio trzy piosenki z okresu gdy było doskonale: In Your House, M i Play for Today w audycji Seventeen Seconds dla prowadzonej przez Robin Ince, 24-godzinnej transmisji charytatywnej Dziewięć lekcji i kolęd dla ciekawskich ludzi - Zagraj na dziś.


Jak widać z fragmentu wideo powyżej, Smith wykonywał piosenki solo, w towarzystwie automatu perkusyjnego, w pomieszczeniu, które wygląda na jego domowe studio. Wydarzenie było transmitowane przez Cosmic Shambles Network na stronie TUTAJ. Dochód trafił do czterech organizacji charytatywnych: Turn2Us, Lekarze bez granic, Mind i Kings Place Music Foundation. Ponadto widać, że Robert ciągle nieźle gra na gitarze.


Na koniec o innym wielkim wykonawcy, a w zasadzie o książce o nim. Ta, autorstwa Sida Smitha pt. In The Court Of King Crimson została wybrana jako jedna z dziesięciu najlepszych książek muzycznych roku 2020 przez Davida Hepwortha i Marka Ellena, zespół odpowiedzialny za popularny podcast A Word In Your Ear (LINK) - Best music books of 2020. O genialnym albumie King Crimson pisaliśmy TUTAJ

Tych dwóch gości nie znamy, za to znamy książkę Jona Savagea o Joy Division (streszczoną przez nas TUTAJ) i dla nas, ona jest jedną z najważniejszych książek muzycznych ostatnich lat. 

Ale my się na pewno nie znamy na muzyce tak jak misiaczki od podcastów. Dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis - tego nie znajdziecie w mainstreamie.

niedziela, 20 grudnia 2020

Futurama: wyjątkowy festiwal dawniej i teraz

Parę razy na naszym blogu wspominaliśmy już festiwal Futurama z 1979 roku. Dwudniowa impreza zorganizowana w Queens Hall w Leeds przeszła już do legendy. Sama jej nazwa - Futurama 79: pierwszy na świecie festiwal muzyki science fiction był i jest zaskakujący, jeśli spojrzy się na listę zespołów, które wzięły w niej udział: Public Image Ltd., Echo & the Bunnymen, Orchestral Manoeuvres in the Dark, Adam And The Ants, The Fall, Hawkwind, Scritti Politti, The Only Ones, The Teardrop Explodes, Cabaret Voltaire, A Certain Ratio, The Monochrome Set, Joy Division, Void, Spizzenergi, The Invaders, Punishment of Luxury, Prag Vec i Punilux

Jej organizator, John Keenan tak to skomentował po latach: To może być dziwne, takie połączenie PiL [Public Image Ltd ] z Sci-Fi, ale pozornie, ponieważ nazwa science-fiction była tylko żartem, głównym celem festiwalu było wspieranie zespołów progresywnych, wśród których byli m. in. PiL oraz zebranie pieniędzy na lokalną wytwórnię płytową. Dodajmy, że nazwa - Futurama – pochodziła z tytułu drugiego albumu zespołu Be-Bop Deluxe, wydanego w 1975 roku, a festiwal urządzono w budynku, który oczywiście teraz nie istnieje, rozebrano go w 1989 roku (teraz jest tam parking i parking podziemny). Zbudowano go na przełomie XIX i XX wieku na potrzeby zajezdni tramwajowej Swinegate. W 1961 roku, kiedy obiekt przestał pełnić swoją pierwotną funkcję, jego wnętrze po odnowieniu adaptowano w 1961 roku na salę koncertową Queens Hall na 5000 osób. Wkrótce miejsce stało się bardzo popularne wśród studentów i mieszkańców Leeds. Pierwszym wydarzeniem, które się tam odbyło, była wystawa Yorkshire Ideal Home & Food Exhibition (5–20 maja 1961 r.), sponsorowana przez The Yorkshire Post.


Futuramę John Keenan zorganizował na bazie prowadzonego przez siebie klubu F, o powstaniu którego tak mówił: Cóż, w zasadzie założyłem klub w Poly z facetem który nazywał się Graham Cardy i (…) po prostu powołaliśmy zespoły, które chcieliśmy w nim zobaczyć. Działo się to w lecie 1977 roku, a potem z Poly wyrzucił nas z wspólnego pomieszczenia, czyli salki, którą tam zajmowaliśmy. W tamtym okresie w tym pokoiku pokazałem The Slits, The Police i The Spitfire Boys, Slaughter & the Dogs i XTC. Wszystko to w tamtej małej wspólnej salce, w przeciągu kilku tygodni. Kiedy nas wyrzucili, musiałem szukać czegoś gdzie indziej i znalazłem upadający klub kabaretowy, zwany Ace of Trefl, który był wtedy na topie. Dali mi więc kilka dni w tygodniu, abym tam coś robił i rozpocząłem od września. A ponieważ opuszczaliśmy Poly, wydałem ulotkę o treści: „Zabierzmy stąd F”. I wiesz, w zasadzie to właśnie stąd pochodzi nazwa F-Club. Pomyślałem, a ponieważ w Poly mieliśmy naprawdę dobrą publiczność, pomyślałem: „Jak mogę utrzymać ich wszystkich razem?” I wtedy pomyślałem o członkostwie i dałem im kartę F-Club, przyznającą zniżkę na przyszłe imprezy, dawnym członkom  z Poly (LINK).

John Keenan teraz i wówczas:



Gościem specjalnym pierwszego dnia festiwalu był Tony Wilson. Na widowni znalazła się także Annik Honore (LINK). Warunki, w jakich występowały zespoły były cokolwiek trudne, niedawno przy opisie bootlegu z koncertu Joy Division zamieściliśmy relację jednego z widzów, który wspomniał o zimnie i brudzie (LINK). To samo zauważają inni, jak choćby fan Public Image Ltd., która to grupa miała być wiodąca a okazało się, że cały show skradło jej Joy Division: Wyjechałem z Nottingham z kilkoma kumplami w Hillman Imp. PiL [Public Image Ltd] znalazło się na końcu bardzo długiej listy (myślę, że pierwszy zespół grał w porze podwieczorku – a to było około 10 godzin później). Wszyscy byli zmęczeni i pijani. Queens Hall była niewygodną salą patrolowaną przez policję! w której była zła akustyka i zimna, betonowa podłoga. I niestety wcześniej wystąpił Joy Division, którzy zaliczyli naprawdę znakomity set. Z punktu widzenia publiczności było to trudne do powtórzenia (nie żeby PiL miał to gdzieś).


Johnny [John Lyndon] spędził większość koncertu plecami do publiczności. Myślę też, że był przeziębiony, ponieważ ciągle wydmuchał nos - bez chusteczki. Byłem pod ogromnym wrażeniem, ponieważ był w stanie wypchnąć smark bardzo starannie z jednego nozdrza prosto na scenę. Jakość dźwięku była bardzo zła, a utwory z Metal Box (których wcześniej nie słyszałem) były dla mnie kompletnie oszałamiające, zupełnie nieczytelne. Publiczność złożona z punków, a było ich wielu, musiała być rozczarowana. Koncert był krótki i nie było bisu, właściwie to chyba pamiętam, że po długich brawach, gwizdaniu itp., Zapalono światła i ogłoszono: Public Image opuścił budynek

Inny fan dał podobną recenzję: Pamiętam, że chciałem zobaczyć / usłyszeć występ PiL, ale byłem spragniony i siedziałem z boku w drzwiach kawiarni (cóż, nie tak bardzo z boku, ale generalnie poza linią strzału, ludzie rzucali różnymi rzeczami w Lydona na scenie) i obserwowałem, ciesząc się, że PiL odszedł od Pistolsów, których widziałem w Newport Shropshire niecałe 2 lata wcześniej. Dźwięk PiL był nowy, nieco szorstki, ale mocny i przyszłościowy. Było mi przykro, że rzucający śmieci wciąż irytowali Johna. Odrzucał je, ale jeden strzał trafił go w głowę i to wystarczyło. Siedział na krześle tyłem do widowni, przodem do śmierdzącego miejsca (podobno tam były przepełnione toalety artystów) i to wszystko. Nie bardzo to pamiętam  - poza jednym - warto było zobaczyć nie tylko PiL  ale i wszystkie inne zespoły, Joy Division byli przyjaźnie nastawienie do publiczności, to był tam świetny występ...  Myślę, że ludzie z Leeds sądzili, że wylądowali obcy (LINK).  

A tak ten pierwszy festiwal Futurama zapamiętał stały bywalec takich imprez Jonathan Bousfield (LINK): Zdecydowanie brakowało czegoś, co można by kojarzyć z festiwalem przyszłości. Było kilka straganów z przekąskami, T-shirtami, punkowymi odznakami; ale prawie nic z treści „science fiction” sugerowanych przez nazwę. Widziałem rodziców ciągnących dzieci po korytarzu, z rozczarowaniem po zmarnowanym dniu wyrytym na ich twarzach. Jednak zasadnicza nędza Futuramy dotknęła mnie dopiero pod koniec pierwszego wieczoru, kiedy zalane toalety i śliskie podłogi sprawiły, że żałowałem, że nie wyszedłem wcześniej i nie złapałem się na ostatni autobus do domu. Podłoga była zbyt mokra i brudna, aby na niej spać, a ludzie układali się na kawałkach kartonu lub podartych plastikowych torbach. Razem z grupą znajomych znalazłem drewnianą deskę, na której mogłem się położyć - ale groziło nam wyrzucenie, gdy okazało się, że ta deska była w rzeczywistości oderwaną częścią sceny. Festiwal był „pożerany” przez publiczność. (…)Jedynym występem, jaki pamiętam z całą jasnością, był koncert Joy Division, którzy wyszli na scenę tuż po podwieczorku w sobotę 8 września. Po ryzykownym eksperymencie z musicalowym brzmieniem, z jakim zaczęli set, potem było lepiej. Na żywo byli propozycją znacznie bardziej umięśnioną, silniejszą i emocjonalną, niż zespół, którego lodowate, wykonywane w studiu piosenki po raz pierwszy usłyszałem w nocnym programie radiowym Johna Peela. Wydawali się poza tym zdenerwowani i niedoświadczeni, a gitarzysta Bernard Sumner w szczególności wydawał się, że nie może się doczekać na swoją kolej i zaczynał riffy, na które reszta zespołu wydawała się nieprzygotowana. 

To oczywiście obecność na scenie wokalisty Iana Curtisa sprawiła, że zespół był niezapomniany. Szarpany taniec, uderzanie pięściami i wymachiwanie, przypadkowe przerwy, w których sprawdzał, czy nie przewrócił swojego statywu mikrofonowego. To było jak oglądanie jakiegoś gigantycznego, nieszczęśliwego człowieka-ćmy z filmu science fiction, którego David Cronenberg nigdy nie zrealizował. Fakt, że Curtis nie poruszał się w rytm muzyki, tylko sprawiał, że jego taniec był jeszcze lepszy;  to było spontaniczne uwolnienie energii psychicznej, a nie choreograficzny produkt sali prób. Ludzie po prostu stali i gapili się. Byli oszołomieni, gdy zdali sobie sprawę, że byli świadkami czegoś ważnego, ale nie byli pewni, co to było - nie mieli wiele do powiedzenia po koncercie. Mimo wymarzonego układu zespołów Futurama została negatywnie oceniona przez prasę muzyczną, która skupiła się na organizacyjnych niedociągnięciach: stosach zmiętych puszek po piwie, źle działających toaletach i fakcie, że obietnica promotora dotycząca „miejsc do spania” sprowadziła się do brudnej, betonowej podłogi.



Tamta Futurama w 1979 roku była pierwsza, po niej festiwal odbył się jeszcze pięć razy (ostatni w 1983 roku). I przeszedł do legendy, do której chcą nawiązać po 40 latach organizatorzy Futuramy w Liverpool.  Nowa edycja, która odbędzie się w dniach od 3 do 4 kwietnia 2021 roku ma nazywać się A utopian festival for dystopian times (utopijny festiwal czasów dystopii), będzie rozgrywać się na czterech scenach w Invisible Wind factory / Make Arts Centre i Ten Streets Social. Swój udział już potwierdził Peter Hook & The Light, którzy zagrają i wykonają w całości setlistę Joy Division z Futuramy 1979. Kolejnym łącznikiem z historią festiwalu będzie występ Theatre Of Hate Kirka Brandona, który w przyszłym roku będzie świętował 40-lecie udziału w Futurama III w 1981 roku. Lista zespołów nie jest jeszcze zamknięta, na razie są na niej: Warmduscher, The Chameleons, The Blinders, The Lovely Eggs, Spizz Energi, Imperial Wax, Just Mustard, Membranes, Evil Blizzard, Sink Ya Teeth, John, Heavy Lungs, We Are Not Devo, DSM IV, Bob Vylan, Billy NoMates, Witch Fever, Tokky Horror, Pozi, Crows, St Agnes, LibraLibra, Courting, Crawlers i Joe & Shitboys.

Bilety już oczywiście można zamawiać, ich koszt to 80 funtów, lecz można należność płacić w czterech ratach, więcej o tym na oficjalnej stronie festiwalu TUTAJ.
 
Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.