sobota, 16 maja 2020

Z mojej płytoteki: the Stranglers - Aural Sculpture, RIP Dave Greenfield

W 1981 roku the Stranglers nagrywają La Folie, album pokazujący jak z kokonu punk rocka wykluwa się nowa fala. Płyta, którą na pewno tutaj kiedyś opiszę, jest pełna sprzeczności bowiem z jednej strony zawiera typowe punkowe numery jak choćby Everybody Loves You When You're Dead czy Let Me Introduce You to the Family, a z drugiej tak uroczo romantyczne piosenki jak tytułowy La Folie czy Golden Brown. Ten ostatni, będący jakże znakomitą romantyczną balladą, skomponował zmarły kilka dni temu Dave Greenfield, keyboardzista grupy. 


Kto wie, czy to ta piosenka właśnie nie popchnęła zespołu na zupełnie nowe tory, dzięki któremu powstała ich najlepsza w mojej ocenie płyta, czyli Feline (opisana przez nas TUTAJ) wydana w 1983 roku. W końcu Dave był w grupie od 1975 roku i pozostał w niej do końca... Pamiętam z jakim niepokojem oczekiwaliśmy pojawienia się kolejnej płyty Dusicieli, w końcu potrafili nas oczarować dziełem doskonałym, a pochodzący z niego Midnight Summer Dream bił rekordy popularności na liście Trójki..


Nadszedł rok 1984 i ukazało się dzieło, które na pewno nie jest tak lekkie i przyswajalne jak Feline, ale zawiera kilka naprawdę znakomitych piosenek. Zespół poszedł w kierunku nieco mniej komercyjnego brzmienia, jest troszkę bardziej wyraziście jeśli chodzi o keyboard, i nieco ciężej niż na poprzedniej płycie. I o ile Feline to zwarte dzieło, w zasadzie bez słabszych piosenek, tutaj mamy jednak nieco inny klimat. Stawiam twierdzenie, że po Aural Sculpture zespół nigdy nie osiągnął już takiego poziomu jak na wspominanych trzech albumach.

Zacznijmy od dokładki - pomnik dźwięku czyli ucho, i możliwe że zespołowi chodziło o słynne ucho van Gogha, choć ten stracił prawe, a na okładce widzimy lewe. Aluzja jednak jest, zwłaszcza patrząc też na drugą stronę okładki.

Album otwiera znakomita Królowa Śniegu -Ice Queen,  jeden z wielkich hitów tamtego czasu. Piosenkę można interpretować różnie, być może chodzi w niej o rozgrywkę miłosną, autor siada do gry z Królową Śniegu, jednak okazuje się, że gdy tylko rozpoczyna grę, ona się topi... Mówiąc krótko - pozory mylą...


Po tym fajnym wstępie utwór do którego klip promował album. Pamiętam szok kiedy zobaczyłem go pierwszy raz... Końcówka powala, zresztą piosenka jest znakomita. Zatem pora na Skin Deep:

  
Wiele osób mówi ci, że są twoim przyjaciółmi
Wierzysz im
Potrzebujesz ich
Kiedy przychodzi trudny czas
Upewnij się, że odbierasz sygnały, które wysyłają
Bo, bracie, masz tylko dwie ręce do pożyczania

Może jest ktoś, kto sprawia, że ​​płaczesz
A gdy niektóre noce nadchodzą
Ty śpisz
Czasem powinieneś pamiętać o tym
Czasami trudniej jest na coś patrzeć, niż to czynić

Lepiej uważaj na powierzchowność

Pewnego dnia szlak, po którym się wspinasz, staje się stromy
Twoje emocje są w strzępach
A nerwy zaczynają pełzać
Pamiętaj zatem o tych dniach
Tak długo jak trwasz
Bracie, lepiej uważaj na powierzchownych



Let Me Down Easy jest opowieścią o tym, jak drażliwym jest autor, i jak można go zawieść. No Mercy  z kolei nie należy do szczytowych osiągnięć albumu. Za to kolejna piosenka... North Winds to arcydzieło. Patos, znakomita muzyka i tekst lokują ten utwór bardzo wysoko... Piosenka zdaje się opisywać zniszczenia wojen które w XX wieku toczyły Europę:

Widziałem płonącą pomarańczową drogę
Widziałem płonącego młodzieńca
Widziałem metalowe maszyny, które włączane
Przez pokolenie, które jeszcze się nie zdążyło namęczyć
Słyszałem o dwóch pokoleniach
Zamordowanych
W Europie spowitej w czerń
Byłem świadkiem bólów porodowych nowych nacji
Kiedy wybrańcy w końcu powrócili
 

Wieją wiatry północny
Chciałbym, żeby was wszystkich zdmuchnęły
Wieją wiatry północny
Chciałbym, żeby was wszystkich

zdmuchnęły

Widziałem wolność w postaci zarazy
I ludzi, którzy musieli ugasić swoje pragnienia
I choć niektórzy mogą zrobić tak, jak im się podoba
Widziałem dziecko, którego trzewia były w ogniu
A potem wszystko umarło i wojna się skończyła
Po pustym zwycięstwie
Kto przyłączy się do obchodów
Zła, którego nie można cofnąć ?
Wieją wiatry północny
Chciałbym, żeby was wszystkich zdmuchnęły
Wieją wiatry północny
Chciałbym, żeby was wszystkich zdmuchnęły
 

Zwykłem marzyć o zniszczeniu
Teraz, gdy czuję, że się zbliża
Spędzam czas obserwując ocean
A fale to wszystko, co chcę usłyszeć
Chciałbym być wierzącym
Może spędziłbym mniej czasu
W smutku
Tyle przepisów przeciwko niewierzeniu
Nie wiem kto jest dobry, a kto zły
Wiejąc wiatry północny
Zdmuchną wszystko
Zdmuchną




Uptown i Punch & Judy to piosenki, których nie można traktować poważnie, przypominają mi tekstowo Marillion. Po nich Spain - brzmi i pod kątem klimatu, zdaje się być odrzutem z Feline. Doskonały, z wstawkami w języku hiszpańskim

Do końca pozostały trzy utwory: Laughing, Souls i Mad Hatter. Wśród nich dwie perły, bowiem kończącego album utworu znowu nie można traktować poważnie. Zatem skupmy się na ostatniej perle z tej płyty:

Wspinam się jak Indianin
Ofiarowanie ofiary
Do świątyni na wzgórzu
Czy ludzkie serce może wystarczyć?
Czy mogę przetrwać samotnie na świecie
Bez studni w swoim domu
Bez miłości jednego bożka
Oświecającego mnie?
Ona zjada dusze
Ona zjada dusze
Wszystko, co oferuję, to serce
To wszystko, co muszę dać
Z całym tym ciepłem, które mnie otacza
Moje bóstwo wybacza
A jeśli potrzebuje tego każdego dnia
Wspinam się po schodach na swój dziki sposób
Wypowiadanie zaklęć nade mną
Ona zjada dusze
Ona zjada dusze
Dusze
Czy mogę przetrwać samotnie na świecie
Bez studni w moim domu
Bez miłości jednego bożka
Oświecającego kogoś
Ona zjada dusze
Ona zjada dusze


Tak kończy się ostatnia płyta z wielkiej trylogii zespołu. Później zostało tylko Always the Sun i równia pochyła. Dzisiaj, bez Davea Greenfielda możemy być pewni, że to koniec.


Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.


The Stranglers, Aural Sculpture, Epic 1984, realizatorzy: Laurie Latham i the Stranglers, tracklista: Ice Queen, Skin Deep, Let Me Down Easy, No Mercy, North Winds, Uptown, Punch & Judy, Spain, Laughing, Souls, Mad Hatter     
 

  

piątek, 15 maja 2020

Gregory Crewdson: W mojej głowie historia jest nieokreślona i mroczna, nieprzenikniona

Każdy fotograf ma jedną historię do opowiedzenia. Gdybym wiedział dokładnie, jaka jest moja historia, nie musiałbym robić zdjęć. W mojej głowie historia jest nieokreślona i mroczna, nieprzenikniona. Cała moja potrzeba robienia zdjęć wynika z chęci zrozumienia, co to za historia.

Moje zdjęcia są chwilą poszukiwania - idealnego momentu.

Frustracja jest kluczem do tworzenia sztuki w ogóle. Tworzenie sztuki to chęć zrobienia czegoś w życiu, ale niestety zawsze okoliczności są przeciwko tobie, problemy techniczne z aparatem, problemy pogodowe... Nie możesz przewidzieć, z jakiego powodu zdjęcie może się nie udać. Frustracja i rozdzielczość są kluczem mojego sposobu robienia zdjęć (cytaty za LINK).

Chyba nasi czytelnicy zorientowali się, że dzisiaj pokażemy im zdjęcia kolejnego fotografa. Oto one:















Ich autorem jest słynny artysta amerykański, Gregory Crewdson (ur. 1962 r.)  znany ze zdjęć, na których uwiecznia dramatyczne wydarzenia, wyglądające niczym kadry z thrillerów kręconych w domach przeciętnych mieszkańców z przedmieścia.  Zawierające ogromną dozę surrealizmu obrazy są melancholijne, a nawet czasem pełne ukrytego tragizmu, który zmusza widzów do indywidualnego dopowiadania fabuły.   Artysta przy tym oferuje tak sugestywne narracje, że tracimy poczucie oglądania fikcji i wydaje się nam, że patrzymy na coś, co zdarzyło się rzeczywiście…


Czasem wydaje się nam, że za moment zdjęcia poruszą się i ukażą złowrogą treść. Jakiś straszny fakt z życia sportretowanych osób albo wyjaśnienie ich beznadziejnego bezruchu. Krytycy sztuki w stosunku do prac Crewdsona używają często słowa zamrożony. Odnosi się ono właśnie do tej pozornej martwoty, którą przybierają sportretowane osoby, zupełnie tak, jakby spoglądały w głąb siebie i tam szukały wyjaśnienia tego, co się stało. To czyni zdjęcia Crewdsona bardzo podobne do nostalgicznych w nastroju obrazów Edwarda Hoppera, o których pisaliśmy tyle razy TUTAJ.  Oprócz Hoppera widać u niego wpływ także innych twórców, malarzy z różnych okresów czasu: Caspara Davida Friedricha, Jacoba Alta, Georga Friedricha Kerstinga, czy Johna Everetta Millaisa. A z autorów obrazów ruchomych, czyli filmów: Stevena Spielberga oraz Davida Lyncha.
 

Ojciec artysty był psychoanalitykiem i to może dlatego jego zdjęcia stanowią jakby studium rozkładu emocji widza, odbijając je niczym lustro...

Dla porządku musimy jeszcze dodać, iż dane biograficzne fotografa i inne prace znajdują się na jego stronie internetowej (LINK).

czwartek, 14 maja 2020

Cargo Recording Studios - serce sceny muzycznej Manchesteru

Jeśli nagrania z Manchesteru kojarzą się z jakimkolwiek miejscem, to jest nim na pewno Strawberry Studio, o którym była mowa w kilkunastu postach na naszym blogu (TUTAJ). Jak wyglądał proces nagrywania w nim opowiedział pokrótce także Dave Clark w udzielonym nam wywiadzie (LINK). Lecz Manchester Sound i Martin Hannett to nie tylko nagrania w Stocport. Oprócz tamtejszego studia działały wówczas także inne, a wśród nich Cargo Recording Studios, które było sercem sceny muzycznej Manchesteru w latach lat 70. i 80., czyli w czasach świetności i istnienia Joy Division, The Fall, New Order, The Stone Roses, The Charlatans, The Happy Mondays, The Mock Turtles i The Inspiral Carpets. Wszystkie wymienione zespoły nagrywały w budynku na Kenion Street w Rochdale a także inne, ich pełna lista jest TUTAJ.


 
Studio założył w pomieszczeniach nad sklepem Tractor Music John Brierley, który był operatorem w Granada TV (czyli tam, gdzie pracował Tony Wilson). Brzmienie, które oferowało studio było tak dobre, że wzbudziło podziw Johna Peela (warto zobaczyć TUTAJ). Powiedział on kiedyś, że John Brierley był pracownikiem BBC, który zbudował studio praktycznie ze starych części pralki w swojej sypialni i na poddaszu. Gdy jego mama i tata rano wstawali, używał ich sypialni do nagrywania głosu, ponieważ akustyka tam była lepsza. Peel znał więc dobrze Brierleya, bo ten w tej swojej pierwszej wytwórni, założonej w domu swoich rodziców czyli w Dandelion Studios, zrobił dema zespołu The Way We Live, na podstawie których Peel zaoferował muzykom kontrakt.  Nic dziwnego, że niektóre zespoły wybierając je, od razu stawały w polu zainteresowania Johna Peela i trafiały do jego programu. Oczywiście nie bez znaczenia był fakt współpracy Brierleya z Martinem Hannettem. I może dlatego zespół Joy Division nagrał tam jedną ze swoich najbardziej znanych piosenek Atmosphere

Sylwetka budynku jest znana z filmu 24 Hour Party People (TUTAJ) (2002). Rozegrała się w nim kluczowa scena, w której Hannett zmusił perkusistę Joy Division, Stephena Morrisa, do przeniesienia perkusji na dach, podczas realizacji singla She's Lost Control w 1979 roku (wiemy z skądinąd, że tej sytuacji nigdy nie było).
 
Bez wątpienia na popularności studio wpłynęły, oprócz jakości nagrań i stosunkowo niższej ceny usług, także inne względy, w tym jego lokalizacja: zaledwie kilka kilometrów od Manchesteru. W latach 80., Hook i Chris Hewitt (współpracownik Hannetta) kupili Cargo za 1300 GBP i zamienili go w Suite 16. To wydawało się romantyczne, tak później ocenił tę decyzję Hook. Pomimo zakupu dobrego sprzętu, co kosztowało ich fortunę, i mimo iż wśród ich klientów znalazły się znane zespoły: Stone Roses, Happy Monday i zespół Hooka Revenge, nie osiągnęli wielkich zysków. Po 11 latach działalności Suite 16 został przejęty przez innego muzyka związanego z Factory Records, Sian Hira ze Stockholm Monsters, który prowadził je jeszcze pięć lat. Potem, w 2001 roku studio zamknięto i jego pomieszczenia służyły po prostu za magazyn. Choć co do zakupu Cargo przez Hooka i Hewitta, według Johna Brierleya było nieco inaczej: studio nie zostało sprzedane Peterowi Hookowi. Kiedy Cargo Studios zostało zamknięte, firma o nazwie Quobeat kupiła większość sprzętu, a Quobeat był częściowo własnością Petera Hooka. I ta spółka założyła w budynku nowe studio nagrań, właśnie Suite 16, bo nazwa studia Cargo  nadal była własnością Brierleya (LINK).

W 2012 roku budynek stał pusty. Wtedy kupili go Marc Lewis, producent i realizator dźwięku, oraz Jamie Alsop, perkusista z Voltalab Studios w Smallbridge (TUTAJ). Słynne wnętrza wyglądały wtedy tak:
Wydali ponad 35 000 funtów na remont i założyli tam Voltalab Studios, które działa tam od 2019 roku, także w ramach Cargo Broadcast Ltd, co pozwala im także na filmowanie programów telewizyjnych.  I według legendy, gdzieś w czeluściach wytwórni zawieruszyła się kaseta z nagraniem  Martina Hannetta… Oczywiście to tylko urban myth, bo właściciele studia zarzekają się, że wszelkie taśmy (a było ich niewiele) zostały zwrócone zespołom, lecz kto wie, czy w jakiejś szczelinie betonowej podłogi czy w obudowie ścian nie tkwi taśma z nagraniem Iana Curtisa, wyprodukowana przez Martina Hannetta?
 

Spójrzmy jeszcze na zakończenie na historyczny budynek:


Wkrótce kolejne historie i miejsca związane z Joy Division. Poznacie je tylko tutaj, dlatego czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

środa, 13 maja 2020

Z mojej płytoteki: Polskie single chłodnofalowe lat 80 - tych

Dzisiaj powracamy pamięcią do czasów, kiedy kupowaliśmy single, bo w zasadzie tego już nie robimy. Głównie mogło się to odbywać dzięki Tonpressowi, z którego szefem p. Markiem Proniewiczem mieliśmy okazję rozmawiać TUTAJ. Mogliśmy dzięki temu poznawać najnowsze dokonania naszych muzyków, a było to na tyle cenne doświadczenie, że o płycie długogrającej wielu z nich mogło jedynie pomarzyć.

Większość singli ukazywało się bez okładek, w charakterystycznych biało - kolorowych papierowych obwolutach, zapobiegających rysowaniu się płyt. Kupowaliśmy głównie w kioskach Ruchu. Dzisiaj kilka z nich z muzyką chłodnofalową. Nie będzie to ranking, po prostu pokaz kolekcji, przynajmniej jej ocalałej drobnej części. 

Zacznijmy od tych bez okładek - dwa rarytasy, Madame i Variete.

Pierwszy (pisaliśmy o Madame TUTAJ) to jedno z wczesnych wcieleń Roberta Gawlińskiego (dziś Wilki...). Drugi to znakomity debiut zespołu z Bydgoszczy (warto zobaczyć TUTAJ). I gdyby do tej świetnej dwójki dodać jeszcze trzeci - tak żeby powstało coś na kształt wielkiej trójki to należy wspomnieć o singlu Made in Poland. Okładkę do niego wykonałem sam, na podstawie odznaki nabytej w Jarocinie i zdjęcia z jednej z gazet, prezentującej wtedy krótki zarys twórczości kapeli z Krakowa.

 

Madame prezentuje się ze swoim największym hitem Może właśnie Sybilla i nieco gorszym utworem Głupi Numer (nigdy nie podobała mi się warstwa tekstowa).


Szkoda że na singlu nie znalazł się ich inny znakomity hit:


Variete to dziś klasyk, mamy tutaj znakomite dwa utwory: I znowu ktoś przestawił kamienie i Te Dni.. Oba są na jednakowym doskonałym poziomie, zresztą w tamtym czasie wszystkie ich utwory takie były.

Podobnie jest z singlem Made in Poland, oba utwory to dziś klasyka polskiego cold wave:


Z posiadających okładki singli warto wspomnieć jako pierwszy kultowy dziś singiel Siekiery, ze zdjęciami Antoniego Zdebiaka i okładką Alka Januszewskiego z którym mieliśmy okazję rozmawiać TUTAJ.

I o ile utwór Misiowie Puszyści zawsze wydawał mi się dziwny, i tak też jest do dzisiaj, to Jest Bezpiecznie należy do klasyków gatunku...


A później było już zupełnie inaczej. Nastąpiła ewolucja muzyczna, Siekiera zakończyła działalność, Variete nieco zmieniło styl (choć napiszemy jeszcze o jednym ich wydawnictwie z tamtego okresu), a Made in Poland i Madame poszli w nieco innym kierunku. Pierwsi wydali singla z wokalistką Jolantą Anną:



I szczerze był on całkiem dobry, ciekawie to brzmiało, choć okładka zaskakiwała kolorystyką...



No a Madame... Mamy tutaj zupełnie coś w nowym stylu, i znowu okładka Alka Januszewskiego:

To prawdopodobnie ostatnie podrygi formacji, szkoda że tak to się potoczyło...




Na koniec warto przypomnieć, że niektóre z powyższych piosenek zostały umieszczone na kilku albumach, z których chyba najważniejszymi są Jeszcze Młodsza Generacja (opisana TUTAJ) i Polska Nowa Fala 1983, omówiona przez nas TUTAJ.

O naszych najciekawszych rodzimych artystach chłodnofalowych lat 80-tych pisaliśmy też TUTAJ.

Do tematu jeszcze wrócimy - dlatego czytajcie nas, codziennie nawy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.

wtorek, 12 maja 2020

Jee Young Lee: Niewiarygodny świat fotografii bez Photoshopa

Czy nie odnosicie wrażenia, że dzisiaj fotografia bez Photoshopa nie istnieje? Z tym większym zadowoleniem odnotowujemy koreańską artystkę Jee Young Lee (ur. 1983 r.) Na zdjęciach rejestruje magię, która dzieje się w jej małym seulskim studiu o wymiarach 3,6 x 4,1 x 2,4 m. Artystka buduje tam własnoręcznie niezwykle, dramatyczne, psychodeliczne i uderzające nas wizualnie sceny, w których każdy nawet najmniejszy szczegół wprawia widza w podziw. Jee tworzy je z taką precyzją, że często, zanim przystąpi do zdjęć, musi poświęcić tygodnie, a nawet miesiące pracy.

Poszczególne scenografie opowiadają określoną historię, opartą na osobistych doświadczeniach życiowych Lee lub są ilustracją tradycyjnych koreańskich bajek czy innych opowieści, znanych na całym świecie. W ten sposób na czterech metrach kwadratowych powstaje  alternatywny wszechświat, który przenosi widza w fikcję snu – w krainę marzeń a także i frustracji artysty.

Jej prace w zasadzie trudno zaklasyfikować, nie wiemy, czy mamy do czynienia z rzeźbą, fotografią, performance czy psychoanalizą? A może mamy tutaj te wszystkie te cztery rzeczy naraz? Koncepcje zanurzone w koreańskiej tradycji na pewno wymagają wyjaśnienia, np.: praca Brocken Heart (Złamane serce) jest wizualizują koreańskiego powiedzonka obrazującego brak sprzeciwu na niszczące przeciwności losu:  jak rozbijanie kamienia jajkiem. W tym Jee Young Lee jest bliska malarstwu Hieronima Boscha, który przenosił na płótno scenki będące ilustracją popularnych przysłów i powiedzonek.
Na innym zdjęciu zatytułowanym My Chemical Romance widzimy labirynt rur, oplecionych żółtą i czarną taśmą ostrzegawczą, co ma wyrażać niepokój lub rozczarowanie, odczuwane przez samą Lee lub otaczających ją ludzi, a prowadzące do konfliktów. Realizacja tego pomysłu została zarejestrowana na krótkim klipie wideo TUTAJ
W kolejnym, nazwanym Ressurection, znajdują się  wątki z koreańskiej baśni Shim Cheong, a także wzorowane na dziejach Ofelii Szekspira. Dla Lee praca przy tym obrazie była ważna, traktowana niczym medytacja pomagająca jej na przejście od negatywnych uczuć do afirmacji życia - Postać w rozkwicie lotosu oznacza silniejsze ja, które właśnie narodziło się na nowo i stoi w obliczu nowego świata.
W jednym ze swoich najnowszych dzieł La Vie en Rose Lee zafascynowana koreańskim przysłowiem Życie jest kolczastą ścieżką pokazała siebie, skonfrontowaną z przedstawionymi pod postacią cierni, niezliczonymi trudnościami życia.

Czy jej prace, na których zawsze znajdujemy jej postać, są mają wywołać u niej Khatarsis? Wydaje się że tak jest, bo po wykonaniu scenografii i zdjęć Lee niszczy, wszystko co z takim trudem zrobiła. Wyjaśnia to w następujący sposób: Niszcząc scenę na końcu, przywracam moment z przeszłości, do którego ona należy. Cały ten emocjonalny proces jest dla mnie aktem dyscypliny i treningu. Nie byłbym w stanie tego doświadczyć za pośrednictwem Photoshopa (LINK).


Popatrzmy zatem na inne jej prace, może i nam pomogą one uzyskać stan, o którym mówi artystka.

Zachęcamy naszych czytelników do odwiedzania strony internetowej Lee oraz śledzenia jej twórczości TUTAJ.





Czytajcie nas - codziennie nowy wpis, tego nie znajdziecie w mainstreamie.